Advertisement
Guest User

Untitled

a guest
Jan 17th, 2018
109
0
Never
Not a member of Pastebin yet? Sign Up, it unlocks many cool features!
text 30.22 KB | None | 0 0
  1. - Niosła obrzydliwe, niepokojąco żółte kwiaty.
  2. Diabli wiedzą, jak się te kwiaty nazywają, ale są to pierwsze
  3. kwiaty, jakie się wiosną pokazują w Moskwie. Te kwiaty
  4. rysowały się bardzo wyraziście na tle jej czarnego płaszcza.
  5. Niosła żółte kwiaty! To niedobry kolor! Skręciła z Twerskiej w
  6. zaułek i wtedy się obejrzała. No, Twerską chyba pan zna? Szły
  7. Twerską tysiące ludzi, ale zaręczam panu, że ona zobaczyła tylko
  8. mnie jednego i popatrzyła na mnie nie to, żeby z lękiem, ale jakoś
  9. tak boleśnie. Wstrząsnęła mną nie tyle jej uroda, ile niezwykła,
  10. niesłychana samotność malująca się w tych oczach. Posłuszny
  11. owemu żółtemu znakowi losu ja również skręciłem w zaułek i
  12. ruszyłem jej śladem. Szliśmy bez słowa tym smutnym, krzywym
  13. zaułkiem, ja po jednej jego stronie, ona po drugiej. I proszę sobie
  14. wyobrazić, że prócz nas nie było w zaułku żywej duszy.
  15. Męczyłem się, ponieważ wydało mi się, że muszę z nią pomówić,
  16. i bałem się, że nie powiem ani słowa, a ona tymczasem odejdzie i
  17. nigdy już jej więcej nie zobaczę. I proszę sobie wyobrazić, że to
  18. właśnie ona odezwała się nieoczekiwanie:
  19. - Podobają się panu moje kwiaty?
  20. Dokładnie pamiętam dźwięk jej głosu, taki dosyć niski, ale
  21. załamujący się niekiedy, i chociaż to głupie, wydało mi się, że
  22. żółte, brudne mury uliczki powtarzają echem jej słowa. Spiesznie
  23. przeszedłem na tę stronę, po której szła ona, podszedłem do niej i
  24. odpowiedziałem:
  25. - Nie.
  26. Popatrzyła na mnie zdziwiona, a ja nagle i najzupełniej
  27. nieoczekiwanie zrozumiałem, że przez całe życie kochałem tę
  28. właśnie kobietę! To ci dopiero, co? Na pewno powie pan, że
  29. jestem niespełna rozumu?
  30. - Niczego takiego nie mówię i nie powiem - gorąco sprzeciwił
  31. się Iwan i dodał: - Błagam, niech pan mówi dalej!
  32. Gość ciągnął:
  33. - Tak, popatrzyła na mnie zdziwiona, a potem zapytała:
  34. - Czy pan w ogóle nie lubi kwiatów?
  35. Wydało mi się, że w jej głosie była jakaś wrogość. Szedłem
  36. obok niej, starałem się iść w nogę i, ku memu zdziwieniu, zgoła
  37. nie czułem zmieszania.
  38. - Lubię kwiaty, ale nie takie - powiedziałem.
  39. - A jakie?
  40. - Lubię róże.
  41. Natychmiast pożałowałem swoich słów, bo ona uśmiechnęła się
  42. przepraszająco i cisnęła swoje kwiaty do rynsztoka. Zmieszałem
  43. się nieco, ale jednak je podniosłem i podałem jej, ale ona z
  44. uśmiechem odsunęła kwiaty, więc musiałem nieść je sam.
  45. Szliśmy tak w milczeniu przez czas pewien, dopóki nie wzięła
  46. kwiatów z moich rąk i nie rzuciła ich na jezdnię. Potem wsunęła
  47. w moją dłoń swoją dłoń w czarnej rękawiczce z szerokim
  48. mankietem i poszliśmy dalej razem.
  49. - Niech pan mówi dalej - powiedział Iwan - i proszę, niech pan
  50. nie pomija żadnych szczegółów!
  51. - Dalej? - zapytał gość. - No cóż, tego, co było potem, mógłby
  52. się pan sam domyślić. - Prawym rękawem wytarł nagle
  53. nieoczekiwaną łzę i mówił dalej: - Miłość napadła na nas tak, jak
  54. napada w zaułku wyrastający spod ziemi morderca, i poraziła nas
  55. oboje od razu. Tak właśnie razi grom albo nóż bandyty! Ona
  56. zresztą utrzymywała później, że to nie było tak, że musieliśmy się
  57. kochać już od dawna, jeszcze się nie znając i zanim się jeszcze
  58. spotkaliśmy, i że ona żyła z innym mężczyzną... a ja, tam, wtedy...
  59. z tą, no, jakże jej...
  60. - Z kim? - zapytał Bezdomny.
  61. - Z tą, no... z tą, no... - odparł gość i pstryknął palcami.
  62. - To pan był żonaty?
  63. - No tak, przecież właśnie w tej sprawie pstrykam... Z tą... Z
  64. Warią... Z Manią... nie, z Warią... taka sukienka w paski,
  65. muzeum... Zresztą nie pamiętam. No więc ona mówiła, że wyszła
  66. tego dnia z bukietem żółtych kwiatów właśnie po to, bym ją
  67. wreszcie odnalazł, i gdyby tak się nie stało, otrułaby się, bo jej
  68. życie było pozbawione sensu. Tak, miłość poraziła nas w jednej
  69. chwili. Wiedziałem o tym jeszcze tego samego dnia, po godzinie,
  70. gdyśmy znaleźli się, sami nie wiedząc jak i kiedy, na
  71. nadrzecznym bulwarze pod murami Kremla. Rozmawialiśmy ze
  72. sobą, tak jakbyśmy się rozstali dopiero wczoraj, jakbyśmy się
  73. znali od wielu lat. Umówiliśmy się, że się spotkamy nazajutrz w
  74. tym samym miejscu, nad brzegiem Moskwy, i spotkaliśmy się
  75. tam.
  76. Przyświecało nam majowe słońce. I niebawem ta kobieta
  77. potajemnie stała się moją żoną. Przychodziła do mnie co dzień w
  78. południe, ale czekać na nią zaczynałem już od rana. Oczekiwanie
  79. to wyrażało się w ten sposób, że przestawiałem przedmioty na
  80. biurku. Na dziesięć minut przed jej przyjściem siadałem przy
  81. okienku i nasłuchiwałem, kiedy stuknie rachityczna furtka. I jak to
  82. się dziwnie składa - zanim ją spotkałem, bardzo niewiele osób
  83. przychodziło na nasze podwórko, można powiedzieć, że nikt tam
  84. nie przychodził, teraz zaś wydawało mi się, że całe miasto podąża
  85. na nasze podwórze.
  86. Ona przechodziła przez furtkę tylko raz, ale nie skłamię, jeśli
  87. powiem, że zanim weszła, serce zaczynało mi walić przynajmniej
  88. z dziesięć razy. A potem, kiedy zbliżała się godzina, o której ona
  89. miała przyjść, kiedy wskazówki zegara zbiegały się na dwunastej,
  90. serce w ogóle już nie przestawało łomotać, dopóki ona, nawet nie
  91. stuknąwszy furtką, niemal bezgłośnie, nie zjawiała się, dopóki nie
  92. zobaczyłem za okienkiem jej pantofli z czarnymi kokardkami z
  93. zamszu, ściągniętymi przy pomocy stalowych sprzączek.
  94. Niekiedy swawoliła zatrzymując się koło drugiego okienka i
  95. stukając w szybę czubkiem bucika. W tejże chwili dopadałem
  96. okna, ale pantofelek znikał, znikał czarny jedwab przesłaniający
  97. światło, i biegłem, by jej otworzyć drzwi. Nikt nie wiedział o
  98. naszym związku, ręczę panu za to, chociaż to się nigdy nie zdarza.
  99. Nie wiedział o nim jej mąż, nie wiedzieli także znajomi. W starym
  100. domku, w którym wynajmowałem moją suterenę, wiedziano,
  101. oczywiście, że przychodzi do mnie jakaś kobieta, ale nikt nie znał
  102. jej imienia.
  103. - A kim ona była? - zapytał Iwan, niezmiernie zaciekawiony tą
  104. romansową historią.
  105. Gość uczynił gest, który miał znaczyć, że nie wyjawi tego
  106. nikomu, i kontynuował swoją opowieść.
  107. Iwan dowiedział się więc, że Mistrz i nieznajoma tak się
  108. pokochali, że stali się nierozłączni. Iwan dokładnie już sobie
  109. wyobrażał owe dwa pokoje w suterenie domku, w których z
  110. powodu płotu i bzów zawsze panował półmrok. Widział
  111. podniszczone, niegdyś wykwintne meble, biurko, na biurku
  112. dzwoniący co pół godziny zegar i książki, książki od malowanej
  113. podłogi aż po zakopcony sufit i piec.
  114. Iwan dowiedział się, że przybysz i jego potajemna żona już w
  115. pierwszych dniach trwania ich związku doszli do wniosku, że
  116. wtedy na rogu Twerskiej i owego zaułka, zetknął ich ze sobą sam
  117. los i że są stworzeni dla siebie.
  118. Iwan dowiedział się także, jak spędzali dnie zakochani. Ona
  119. przychodziła, natychmiast wkładała fartuch i w wąskim
  120. korytarzyku, gdzie był zlew, którego obecność tam z taką dumą
  121. podkreślał nieszczęsny chory, zapalała na drewnianym stole
  122. prymus i przygotowywała śniadanie, które zjadali następnie przy
  123. nakrytym owalnym stole w pierwszym pokoju.
  124. Kiedy zrywały się majowe burze, a tuż za oślepłymi okienkami
  125. z szumem płynęła ku ściekowi woda, grożąc zalaniem ich
  126. ostatniej przystani, zakochani rozpalali w piecu i piekli sobie w
  127. popielniku kartofle. Z kartofli buchała para, czarne łupiny
  128. ziemniaczane brudziły palce. W suterenie rozlegały się śmiechy, a
  129. drzewa w ogródku po przejściu ulewy gubiły złamane przez wiatr
  130. gałązki i białe kiście.
  131. Kiedy skończył się okres burz i nadeszło skwarne lato, w
  132. wazonie pojawiły się od dawna wyczekiwane i ulubione przez
  133. nich oboje róże. Ten, który nazwał się Mistrzem, gorączkowo
  134. pracował nad swą powieścią i owa powieść pochłonęła również
  135. nieznajomą.
  136. - Przyznam, że chwilami zaczynałem już być o to zazdrosny -
  137. szeptał do Iwana nocny gość, przybyły z zalanego księżycowym
  138. światłem balkonu.
  139. Zanurzywszy we włosach szczupłe palce o ostrych paznokciach,
  140. czytała w nieskończoność to, co już napisał, a przeczytawszy
  141. zaczynała szyć tę właśnie czapeczkę. Niekiedy siedziała w kucki
  142. obok najniższych półek albo stała obok najwyższych i wycierała
  143. ściereczką setki zakurzonych grzbietów. Wróżyła mu sławę,
  144. ponaglała go i właśnie wtedy zaczęła go nazywać Mistrzem. Nie
  145. mogła się doczekać przyobiecanych ostatnich słów o piątym
  146. procuratorze Judei, śpiewnie, głośno powtarzała poszczególne
  147. zdania, które jej się spodobały, i mówiła, że w tej powieści jest
  148. całe jej życie.
  149. Powieść została ukończona w sierpniu, przekazana jakiejś
  150. nieznajomej maszynistce, a ta przepisała książkę w pięciu
  151. egzemplarzach. I oto nadeszła wreszcie chwila, kiedy trzeba było
  152. porzucić cichą przystań i powrócić do życia.
  153. - Powróciłem do życia, trzymając oburącz moją powieść, i
  154. wtedy moje życie się skończyło - wyszeptał Mistrz i zwiesił
  155. głowę, długo chwiała się żałobna czarna czapeczka z żółtą literą
  156. „M”. Ciągnął dalej swoją opowieść, ale opowieść ta stała się nieco
  157. chaotyczna, jedno tylko można było z niej zrozumieć - gościowi
  158. Iwana przydarzyło się wówczas jakieś nieszczęście, - Po raz
  159. pierwszy wkroczyłem do świata literatury, ale teraz, kiedy już jest
  160. po wszystkim i kiedy moja zagłada jest oczywista, wspominam to
  161. z przerażeniem! - uroczyście wyszeptał Mistrz i uniósł rękę: -
  162. Tak, on mną nadzwyczaj wstrząsnął, jak on mną wstrząsnął!
  163. - Kto? - szepnął Iwan ledwie dosłyszalnie, nie chcąc przerywać
  164. zdenerwowanemu narratorowi.
  165. - No, redaktor, mówię przecież, że redaktor! Tak, przeczytał
  166. książkę.
  167. Tak na mnie patrzył, jakbym miał fluksję, patrzył w kąt i nawet
  168. chichotał ze zmieszania. Bez żadnej potrzeby miął maszynopis w
  169. palcach i chrząkał.
  170. Pytania, które mi zadawał, były, moim zdaniem, zupełnie
  171. obłąkańcze. Nie wspominając o treści książki pytał, kim jestem i
  172. skąd się właściwie wziąłem, czy od dawna piszę i dlaczego dotąd
  173. o mnie nie słyszał, zadał nawet moim zdaniem zupełnie idiotyczne
  174. pytanie: - kto mi podsunął pomysł napisania książki na tak
  175. niedorzeczny temat? W końcu miałem tego dość i zapytałem go
  176. wprost, czy wydrukuje moją książkę. On się na to zmieszał, zaczął
  177. coś mamrotać i oznajmił mi, że nie może rozstrzygnąć tej kwestii
  178. sam, że muszą się zapoznać z moim utworem także inni
  179. członkowie kolegium redakcyjnego, a zwłaszcza krytycy Łatuński
  180. i Aryman oraz literat Mścisław Laurowicz. Prosił, żebym
  181. przyszedł za dwa tygodnie. Kiedy przyszedłem po dwóch
  182. tygodniach, przyjęła mnie jakaś pannica, która od nieustannego
  183. łgania dostała już zeza.
  184. - To Łapszennikowa, sekretarz redakcji - z uśmiechem
  185. powiedział Iwan, który dobrze znał światek opisywany z takim
  186. gniewem przez jego gościa.
  187. - Możliwe - uciął tamten - zatem to ona wręczyła mi moją
  188. powieść, dość już sponiewieraną i podniszczoną. Łapszennikowa,
  189. starając się nie patrzeć mi w oczy, zakomunikowała, że redakcja
  190. ma dosyć materiału na najbliższe dwa lata i że w związku z tym
  191. problem druku mojej powieści, jak się wyraziła, upada.
  192. - Cóż jeszcze pamiętam? - mruczał Mistrz pocierając skroń. -
  193. Aha, czerwone płatki na karcie tytułowej i oczy mojej najdroższej.
  194. Tak, te oczy pamiętam.
  195. Opowieść gościa Iwanowego stawała się coraz zawilsza, coraz
  196. więcej w niej było jakichś niedomówień. Mówił coś o
  197. zacinającym deszczu i o rozpaczy panującej w cichej piwnicznej
  198. przystani, o tym, że dokądś jeszcze chodził z rękopisem.
  199. Wykrzykiwał szeptem, że bynajmniej nie wini tej, która
  200. zagrzewała go do walki, o nie, nie wini jej!
  201. - Pamiętam, pamiętam tę gazetową wkładkę - mamrotał gość,
  202. rysując w powietrzu dwoma palcami płachtę gazety i Iwan
  203. domyślił się z następnych niejasnych zdań, że jakiś inny redaktor
  204. wydrukował duży fragment powieści tego, który nazywał siebie
  205. Mistrzem.
  206. A potem nie minęło dwa dni, kiedy w innej gazecie ukazał się
  207. artykuł krytyka Arymana pod tytułem Wróg pod skrzydłem
  208. redaktora, w którym Aryman przestrzegał wszystkich razem i
  209. każdego z osobna przed naszym bohaterem, jako przed tym, który
  210. usiłował przemycić na łamy prasy apologię Jezusa Chrystusa,
  211. wykorzystując beztroskę i niewiedzę redaktora.
  212. - Pamiętam, pamiętam! - zawołał Iwan. - Tylko zapomniałem,
  213. jakie pan nosi nazwisko!
  214. - Powtarzam, puśćmy w niepamięć moje nazwisko, ono już nie
  215. istnieje - odparł gość. - Nie o nie chodzi. Następnego dnia w innej
  216. gazecie ukazał się inny artykuł, podpisany przez Mścisława
  217. Laurowicza. Autor domagał się bezlitosnej rozprawy z
  218. piłatyzmem i z tym religianckim tandeciarzem, który umyślił
  219. sobie, że przemyci (znów to przeklęte słowo!) piłatyzm na łamy
  220. czasopism.
  221. Osłupiały na widok tego niesłychanego słowa „piłatyzm”
  222. otworzyłem następny dziennik. Ten zamieszczał dwa artykuły,
  223. jeden z nich napisał Łatuński, drugi natomiast sygnowany był
  224. literkami „N.E”. Zapewniam pana, że utwory Arymana i
  225. Laurowicza to było jeszcze nic w porównaniu z tym, co napisał
  226. Łatuński. Wystarczy, jeśli powiem, że tytuł artykułu Łatuńskiego
  227. brzmiał: „Starowier wojujący”. Byłem tak pogrążony w lekturze
  228. traktujących o mnie artykułów, że nie zauważyłem, kiedy ona
  229. (zapomniałem zamknąć drzwi!) stanęła przede mną z mokrą
  230. parasolką w jednym ręku i mokrymi dziennikami w drugim. Jej
  231. oczy miotały iskry, dłonie miała zimne, drżące. Najpierw zaczęła
  232. mnie całować, a potem ochrypłym głosem, bijąc przy tym pięścią
  233. w stół, powiedziała, że otruje Łatuńskiego.
  234. Iwan chrząknął, nie wiedzieć czemu zmieszany, ale nic nie
  235. powiedział.
  236. - Nadeszły dni jesiennej beznadziei. Powieść była napisana, nic
  237. już nie pozostawało do zrobienia i sens życia nas obojga
  238. sprowadzał się do siedzenia na dywaniku na podłodze koło pieca i
  239. do patrzenia w ogień.
  240. Zresztą teraz częściej niż dawniej zostawałem sam. Ona
  241. wychodziła na spacery. A ze mną stało się coś oryginalnego, jak
  242. mi się to już nieraz w życiu zdarzało... Nieoczekiwanie zawarłem
  243. przyjaźń. Tak, tak, proszę sobie wyobrazić, że w zasadzie
  244. niechętnie zbliżam się z ludźmi, takim już jestem dziwakiem, że
  245. bliższy kontakt z człowiekiem nawiązuję opornie, jestem nieufny,
  246. podejrzliwy. I proszę sobie wyobrazić, że przy tym wszystkim
  247. nieuchronnie zawsze przypadnie mi do serca ktoś
  248. nieprzewidziany, zaskakujący, diabli wiedzą do czego podobny i
  249. ktoś taki właśnie spodoba mi się zgoła wyjątkowo.
  250. Tak więc w owym przeklętym okresie otworzyła się kiedyś
  251. furtka naszego ogródka, poranek, pamiętam, był nadzwyczaj
  252. sympatyczny, jesienny. Jej nie było w domu. Przeszedł przez
  253. furtkę mężczyzna, wszedł do domu z jakąś sprawą do właściciela,
  254. potem wyszedł do ogródka i jakoś bardzo szybko zawarł ze mną
  255. znajomość. Powiedział mi, że jest dziennikarzem. I proszę sobie
  256. wyobrazić, że tak bardzo korzystne zrobił na mnie wrażenie, iż
  257. dotąd czasem tęsknie go wspominam. Od słowa do słowa, zaczął
  258. on do mnie zaglądać. Dowiedziałem się, że jest kawalerem, że
  259. mieszka w sąsiedztwie w takim samym mniej więcej lokalu, ale że
  260. mu tam ciasno, i tak dalej. Nie zapraszał jakoś do siebie. Żonie
  261. mojej wyjątkowo się nie spodobał. Ja jednak wziąłem go w
  262. obronę. Żona powiedziała:
  263. - Rób, co ci serce dyktuje, ale ja ci mówię, że ten człowiek
  264. zrobił na mnie jak najgorsze wrażenie.
  265. Wyśmiałem ją. Zaraz, ale co mnie właściwie w nim tak
  266. ujmowało? Idzie o to, że człowiek, który w głębi siebie nie kryje
  267. niespodzianki, z reguły nie bywa interesujący. A Alojzy
  268. Mogarycz (bo zapomniałem powiedzieć, że mój nowy znajomy
  269. miał na imię Alojzy) niespodziankę taką w sobie krył.
  270. Słowo daję, że człowieka tak niepospolitego rozumu jak Alojzy
  271. nie spotkałem nigdy przedtem i jestem przekonany, że nigdy już
  272. nie spotkam.
  273. Jeśli nie pojmowałem znaczenia jakiejś gazetowej notatki,
  274. Alojzy wyjaśniał mi je dosłownie w mgnieniu oka, było przy tym
  275. oczywiste, że to wyjaśnienie przychodzi mu bez najmniejszego
  276. trudu. Podobnie było z problemami życia codziennego. Ale to
  277. jeszcze nie wszystko. Podbił mnie Alojzy swoją namiętnością do
  278. literatury. Nie dał za wygraną, dopóki mnie nie uprosił, bym mu
  279. przeczytał od deski do deski moją powieść, po czym wyraził się o
  280. niej nader pochlebnie, ale wstrząsająco wiernie, zupełnie jakby
  281. był przy tym obecny, zrelacjonował wszystkie uwagi redaktora o
  282. mojej książce. Miał sto trafień na sto możliwych. Nie dość tego,
  283. bardzo dokładnie wytłumaczył mi - i czułem, że się nie myli -
  284. dlaczego to mianowicie moja powieść nie mogła ukazać się
  285. drukiem. Mówił bez ogródek: taki to a taki rozdział nie przejdzie.
  286. Artykuły ciągle się ukazywały. Pierwsze z nich kwitowałem
  287. śmiechem.
  288. Ale im więcej ich się pojawiało, tym gruntowniej zmieniał się
  289. mój do nich stosunek. Drugie stadium to było stadium zdumienia.
  290. Dosłownie w każdym wierszu tych artykułów wyczuwałem jakiś
  291. wyjątkowy fałsz i niepewność, mimo że ton tych tekstów był
  292. groźny i tchnął pewnością siebie.
  293. Nieustannie odnosiłem wrażenie - i nie mogłem się od tego
  294. wrażenia uwolnić - że autorzy owych artykułów piszą zupełnie co
  295. innego, niż chcieliby napisać, i że właśnie to jest powodem ich
  296. furii. A potem, proszę sobie wyobrazić, nadeszło trzecie stadium -
  297. stadium lęku. Nie, nie tych artykułów się bałem, proszę mnie
  298. dobrze zrozumieć, bałem się czegoś innego, czegoś, co nie
  299. pozostawało w żadnym związku ani z artykułami, ani z powieścią.
  300. Na przykład zacząłem się obawiać ciemności. Jednym słowem,
  301. zaczęła się choroba psychiczna. Wydawało mi się, zwłaszcza
  302. kiedy zasypiałem, że macki jakiejś zwinnej i zimnej ośmiornicy
  303. skradają się wprost ku mojemu sercu. Musiałem sypiać przy
  304. zapalonym świetle.
  305. Moja ukochana zmieniła się bardzo (o ośmiornicy nic jej,
  306. oczywista, nie wspominałem, widziała jednak, że dzieje się ze
  307. mną coś niedobrego), schudła, wybladła, przestała się śmiać i
  308. tylko nieustannie mnie prosiła, bym jej wybaczył to, że radziła mi
  309. dać do druku fragment powieści. Mówiła, żebym rzucił to
  310. wszystko i wyjechał na Południe, nad Morze Czarne, wydając na
  311. to wszystko, co mi jeszcze pozostało z owych stu tysięcy.
  312. Bardzo na to nalegała i ja, by uniknąć dyskusji (coś mi mówiło,
  313. że ten mój wyjazd nad Morze Czarne nie dojdzie do skutku)
  314. obiecałem jej, że lada dzień to zrobię. Ale ona powiedziała, że
  315. sama kupi mi bilet. Wyjąłem wtedy wszystkie moje pieniądze, to
  316. znaczy około dziesięciu tysięcy rubli, i oddałem jej.
  317. - Czemu tak dużo? - zdziwiła się.
  318. Powiedziałem coś w tym rodzaju, że niby boję się złodziei i
  319. proszę ją o przechowanie tych pieniędzy aż do dnia mego
  320. wyjazdu. Wzięła je, włożyła do torebki, zaczęła mnie całować i
  321. mówić, że łatwiej by jej było umrzeć niż porzucać mnie samego w
  322. takim stanie, ale że czekają na nią, że zatem ustępuje wobec
  323. konieczności, że przyjdzie nazajutrz. Zaklinała mnie, bym się
  324. niczego nie obawiał.
  325. Było to o zmierzchu, w połowie października. Ona odeszła.
  326. Położyłem się na kanapie i zasnąłem nie zapalając światła.
  327. Obudziło mnie uczucie, że ośmiornica jest tuż. Błądząc dłonią w
  328. ciemności z trudem zdołałem zapalić lampę. Zegarek
  329. kieszonkowy wskazywał drugą w nocy. Kiedy się kładłem, po
  330. prostu czułem się źle, obudziłem się natomiast jako człowiek
  331. chory.
  332. Wydało mi się nagle, że jesienna ciemność wygniecie szyby,
  333. wleje się do pokoju i zadławi mnie jak atrament. Kiedy wstałem,
  334. absolutnie już nie mogłem się opanować. Wrzasnąłem, przyszło
  335. mi do głowy, żeby do kogoś pobiec, choćby na górę, do
  336. właściciela domku. Walczyłem z sobą samym jak szalony.
  337. Wystarczyło mi sił, by dotrzeć do pieca i rozpalić ogień. Kiedy
  338. zaczęły trzaskać drwa, kiedy drzwiczki pieca zaczęły pojękiwać,
  339. poczułem się jakby trochę lepiej. Poszedłem do przedpokoju,
  340. zapaliłem tam światło, odnalazłem butelkę białego wina,
  341. odkorkowałem ją i zacząłem pić wprost z butelki. Moje lęki
  342. zmniejszyły się nieco, w każdym razie na tyle, że nie pobiegłem
  343. do gospodarza, tylko wróciłem do pieca. Otworzyłem drzwiczki
  344. tak, że żar palił mi twarz i ręce, i szeptałem:
  345. - Domyśl się, że ze mną jest źle... Przyjdź, przyjdź, przyjdź!...
  346. Nikt jednak nie nadchodził. W piecu huczał ogień, o szyby bił
  347. deszcz.
  348. Wtedy stało się to nieodwracalne. Wyjąłem z szuflady biurka
  349. ciężkie egzemplarze maszynopisu powieści i bruliony
  350. brudnopisów i zacząłem wszystko to palić. Było to bardzo trudne,
  351. ponieważ zapisany papier nie chce się palić. Łamiąc sobie
  352. paznokcie darłem zeszyty, stojąc wciskałem je między polana,
  353. poruszałem pogrzebaczem ich karty. Od czasu do czasu popiół
  354. okazywał się silniejszy ode mnie, tłumił płomienie, ale walczyłem
  355. z nim i powieść ginęła, chociaż stawiała zaciekły opór. Migały
  356. dobrze mi znane słowa, stronice żółkły powoli, lecz
  357. niepowstrzymanie, ale nawet na pożółkłych nadal można było
  358. odczytać słowa. Słowa ginęły wtedy dopiero, kiedy papier
  359. czerniał, w zapamiętaniu dobijałem je pogrzebaczem.
  360. Tymczasem ktoś zaczął cicho skrobać w szybę. Serce skoczyło
  361. mi do gardła, cisnąłem w płomienie ostatni zeszyt i pośpieszyłem,
  362. by otworzyć drzwi. Z sutereny do drzwi na podwórko prowadziły
  363. ceglane schodki.
  364. Potykając się podbiegłem do drzwi i cicho zapytałem:
  365. - Kto tam?
  366. Głos, jej głos, odpowiedział mi:
  367. - To ja...
  368. Nie pamiętam, jak sobie poradziłem z zamkiem i z łańcuchem.
  369. Kiedy tylko weszła do środka, przytuliła się do mnie, drżąca, cała
  370. mokra, miała mokre policzki i potargane włosy. Mogłem
  371. wymówić tylko jedno słowo:
  372. - To ty... to ty?... - i głos mi się załamał, zbiegliśmy na dół.
  373. Zdjęła w przedpokoju palto, szybko weszliśmy do pierwszego
  374. pokoju.
  375. Krzyknęła cicho, wyciągnęła z pieca gołymi rękami ostatni
  376. jeszcze nie spalony, zaledwie tlący się na krawędziach plik
  377. papierów i rzuciła go na podłogę. Dym natychmiast wypełnił
  378. pokój. Zadeptałem ogień, a ona opadła na kanapę i zaczęła płakać,
  379. niepohamowanie, spazmatycznie.
  380. Kiedy się uspokoiła, powiedziałem:
  381. - Znienawidziłem tę książkę i boję się. Jestem chory. Bardzo się
  382. boję.
  383. - 190 -Wstała i powiedziała:
  384. - Boże, jakiś ty chory. I za co to, za co? Ale ja cię uratuję, ja cię
  385. uratuję.
  386. Co to się dzieje?
  387. Widziałem jej oczy opuchnięte od dymu i płaczu, czułem jej
  388. zimne dłonie przesuwające się po moim czole.
  389. - Wyleczę cię, wyleczę - mamrotała ściskając moje ramiona. -
  390. Napiszesz powieść od nowa. Jak mogłam, jak mogłam nie
  391. zostawić sobie choćby jednej kopii?
  392. Zaciskała zęby z wściekłości, mówiła coś jeszcze, czego nie
  393. zrozumiałem. A potem zacisnęła wargi i zaczęła zbierać i
  394. rozprostowywać nadpalone kartki. Był to któryś rozdział ze
  395. środka powieści, nie pamiętam już który. Starannie złożyła kartki,
  396. owinęła je w papier, przewiązała wstążką. Wszystko, co robiła,
  397. świadczyło o jej zdecydowaniu i o tym, że zdołała się opanować.
  398. Poprosiła, żebym dał jej wina, a kiedy wypiła, powiedziała już
  399. spokojniej:
  400. - Oto jak trzeba płacić za kłamstwo - mówiła - nie chcę już
  401. dłużej kłamać. Zostałabym z tobą nawet teraz, od razu, ale nie
  402. chcę tego załatwiać w taki sposób. Nie chcę, żeby do końca życia
  403. pamiętał, że uciekłam od niego w środku nocy. Nigdy nie zrobił
  404. mi najmniejszej krzywdy...
  405. Wezwano go nagle, w fabryce, w której pracuje, wybuchł pożar.
  406. Ale niedługo wróci. Wytłumaczę mu wszystko jutro rano,
  407. powiem, że kocham innego, i wrócę do ciebie już na zawsze. Ale
  408. odpowiedz mi, może ty tego wcale nie chcesz?
  409. - Moja biedna, moja biedna - powiedziałem do niej. - Jednak nie
  410. dopuszczę do tego. Ze mną będzie źle i nie chcę, żebyś ginęła
  411. wraz ze mną.
  412. - Tylko o to ci chodzi? - zapytała i zajrzała mi z bliska w oczy.
  413. - Tylko o to.
  414. Ożywiła się ogromnie, przytuliła do mnie, objęła mnie za szyję i
  415. powiedziała:
  416. - Zamierzam zginąć wraz z tobą. Rano tutaj przyjdę.
  417. I oto ostatnią rzeczą, którą pamiętam z mego życia, jest smuga
  418. światła padającego z przedpokoju, a w tej smudze jej potargane
  419. włosy, jej beret i jej oczy pełne zdecydowania. Pamiętam dotąd
  420. czarną sylwetkę w progu drzwi prowadzących na podwórze i ten
  421. biały rulon.
  422. - Odprowadziłbym cię, ale nie mam już siły, by wracać
  423. samotnie, boję się.
  424. - Nie bój się. Wytrwaj jeszcze te kilka godzin. Jutro rano tu
  425. przyjdę.
  426. - To były ostatnie jej słowa, jakie usłyszałem w życiu... - Cśśś! -
  427. chory nagle sam sobie przerwał i uniósł palec do góry. - Taka dziś
  428. niespokojna, księżycowa noc.
  429. Zniknął na balkonie. Iwan usłyszał, że korytarzem przejeżdża
  430. wózek, ktoś chlipnął czy też jęknął cichutko.
  431. Kiedy wszystko to ucichło, gość wrócił i oznajmił, że do
  432. stodwudziestki przybył nowy mieszkaniec. Przywieziono kogoś,
  433. kto nieustannie błaga, by mu oddano jego głowę. Obaj rozmówcy
  434. przez chwilę milczeli zalęknieni, ale potem odzyskali spokój i
  435. powrócili do przerwanej opowieści. Gość już otworzył usta, ale
  436. noc rzeczywiście była niespokojna. Na korytarzu stale słychać
  437. było jakieś głosy, więc gość zaczął mówić Iwanowi do ucha tak
  438. cicho, że to, co opowiedział, znane jest tylko poecie, wyjąwszy
  439. pierwsze zdanie:
  440. - W kwadrans po jej wyjściu zapukali do mojego okna...
  441. To, o czym chory szeptał Iwanowi na ucho, bardzo go
  442. najwidoczniej wzburzyło. Twarz mu drgała. W oczach trzepotał
  443. strach i gniew.
  444. Opowiadający wskazywał dłonią kędyś w stronę księżyca, który
  445. dawno już zniknął znad balkonu. Dopiero gdy ucichły wszelkie
  446. dobiegające z zewnątrz odgłosy, gość odsunął się od Iwana i
  447. zaczął mówić nieco głośniej:
  448. - Tak więc późnym wieczorem w połowie stycznia, w tym
  449. samym paletku, ale z poobrywanymi guzikami, drżałem z zimna
  450. na moim podwórku. Za plecami miałem zaspy, w których
  451. zniknęły krzaki bzu, a przed sobą, w dole, moje okienka, w
  452. których spoza zasłon słabo przebijało światło. Przypadłem do
  453. pierwszego okienka, nasłuchiwałem - w moim pokoju grał
  454. patefon. To wszystko, co zdołałem usłyszeć, zobaczyć nie
  455. mogłem nic. Postałem tak przez chwilę, a potem zawróciłem do
  456. furtki i w zaułek. W zaułku hulała zamieć. Przestraszyłem się psa,
  457. który wpadł mi pod nogi, i uciekłem przed nim na drugą stronę
  458. ulicy. Zimno i strach, który teraz już mi zawsze towarzyszył,
  459. sprawiły, że popadłem w otępienie. Nie miałem dokąd pójść,
  460. najprościej, oczywista, byłoby rzucić się pod tramwaj na tej ulicy,
  461. którą przecinał mój zaułek. Widziałem w dali te oblodzone
  462. pudełka pełne światła, słyszałem ich obmierzły zgrzyt na mrozie.
  463. Ale, drogi mój sąsiedzie, cała rzecz polegała na tym, że strach
  464. owładnął każdą komórką mego ciała. Bałem się tramwaju
  465. zupełnie tak samo, jak przedtem tego psa. Tak, zapewniam pana,
  466. że nie ma w tym pawilonie cięższego przypadku niż mój!
  467. - Ależ mógł pan przecież zawiadomić ją - powiedział Iwan,
  468. pełen współczucia dla nieszczęsnego chorego. - Poza tym ona
  469. przecież miała pańskie pieniądze. Przecież z pewnością je
  470. przechowała?
  471. - Z pewnością je przechowała, w to nie wątpię. Ale pan mnie
  472. najwyraźniej nie rozumie. Lub też, mówiąc ściślej, nie mam już
  473. dawnego daru opowiadania. Zresztą nie bardzo mi go żal, bo
  474. nigdy mi już nie będzie potrzebny. Leżałby przed nią - gość
  475. popatrzył z przejęciem w ciemność - list z domu obłąkanych. A
  476. czyż na taki adres można pisywać listy?... Chory umysłowo!...
  477. Pan żartuje, mój przyjacielu! Miałbym ją unieszczęśliwić?
  478. Nie, do tego nie jestem zdolny.
  479. Iwan nie znalazł na to odpowiedzi, ale milcząco współczuł
  480. swojemu gościowi i cierpiał wraz z nim. A on, umęczony tymi
  481. wspomnieniami, kiwał odzianą w czarną czapeczkę głową i mówił
  482. tak:
  483. - Biedna kobieta... A zresztą mam nadzieję, że zapomniała o
  484. mnie...
  485. - Może pan przecież wyzdrowieć... - nieśmiało powiedział Iwan.
  486. - Mój przypadek jest nieuleczalny - spokojnie odpowiedział mu
  487. gość. - Kiedy Strawiński obiecuje mi, że przywróci mnie życiu,
  488. nie wierzę mu. To człowiek ludzki i po prostu chce mnie
  489. pocieszyć. Nie przeczę zresztą, że czuję się teraz znacznie lepiej.
  490. Tak, a więc na czym to stanęliśmy? Mróz, te pędzące tramwaje...
  491. Wiedziałem, że właśnie otwarto te klinikę, i poszedłem do niej
  492. pieszo przez całe miasto. To było szaleństwo! W polu z
  493. pewnością bym zamarzł, ale ocalił mnie przypadek. Zepsuła się
  494. ciężarówka, podszedłem do kierowcy, to było ze cztery kilometry
  495. za miastem, i kierowca, ku memu najwyższemu zdumieniu, użalił
  496. się nade mną. Wóz jechał w tym kierunku. Kierowca zabrał mnie.
  497. Szczęśliwie skończyło się na tym, że odmroziłem sobie palce
  498. lewej stopy. Wyleczono mi je zresztą. I oto jestem tutaj już
  499. czwarty miesiąc. I wie pan co, uważam, że tu jest zupełnie nieźle.
  500. Tylko nie trzeba sobie, drogi sąsiedzie, zaprzątać głowy wielkimi
  501. planami, niech mi pan wierzy! Ja, na przykład, chciałem
  502. przewędrować cały świat. Ale cóż. okazało się, że wypadło
  503. inaczej. Widzę stąd tylko bardzo nieznaczny kawałek tego świata.
  504. Myślę zresztą, że nie najlepszy jego kawałek, ale, powtarzam, to
  505. nie jest takie straszne. Teraz zbliża się lato, Praskowia
  506. Fiodorowna mówi, że balkon obrośnie bluszczem. Te klucze
  507. bardzo zwiększyły moją swobodę ruchów. Nocami będzie świecił
  508. księżyc. Ach, księżyc już zaszedł! Robi się chłodno. Już po
  509. północy. Czas na mnie.
  510. - Proszę, niech mi pan powie, jak to było dalej z Jeszuą i
  511. Piłatem - poprosił Iwan. - Błagam pana, tak bym chciał się tego
  512. dowiedzieć.
  513. - O, nie, o, nie - wzdrygając się boleśnie odpowiedział gość. -
  514. Nie mogę myśleć spokojnie o mojej powieści. Natomiast pana
  515. znajomy z Patriarszych Prudów zrobiłby to znacznie lepiej niż ja.
  516. Dziękuję za rozmowę. Do widzenia.
  517. Nim się Iwan opamiętał, cichutko zadźwięczała zamykana krata
  518. i gość zniknął.
Advertisement
Add Comment
Please, Sign In to add comment
Advertisement