Advertisement
Guest User

Pokot

a guest
Sep 21st, 2021
183
0
Never
Not a member of Pastebin yet? Sign Up, it unlocks many cool features!
text 81.22 KB | None | 0 0
  1.  
  2. Zima. Cmentarz był cały zasypany śniegiem. Dotarcie do jego ostatniej części było utrudnione, nikt tam nie uczęszczał zwłaszcza w zimie, jednak mimo to jeden piechur w widocznym pośpiechu brnął przez zwały zmierzając w to miejsce. Nie było żadnych opadów, jednak śnieg sięgający do kolan przez obrane przez niego tempo oblepiał go prawie do pasa. To była ta najbardziej tajemnicza noc w roku poświęcona śmierci. Światło księżyca iskrzyło w drobinkach śniegu. Jednak pora roku w tym momencie najmniej obchodziła podróżnika. Wiedział, że prawdopodobnie jest tu ostatni raz. Chciał się pożegnać. Zaglądał tu w różnych porach roku, miesiącach, dniach. To był taki jego osobisty znany mu tylko rytuał. Zawsze taki sam... Krótki znicz, pocałowanie figurki bogini, przyłożenie dłoni do napisu. Na króciutką chwilę, potem powolne śledzenie dłoni oderwanej od kamienia a na koniec wyprostowanie palców w kierunku imienia. Tego jedynego znanemu tylko mu imienia. Czasami zostawał tam dłużej powspominać, czasami wracał od razu na szlak. Często też przebywał w tej okolicy. Pogranicze dwóch temerskich wsi przypominały mu rodzinne okolice. Pogranicze. Rodzinne strony. Jedynym łącznikiem między tymi światami był ten cmentarz. Cały czas myślał, że zapuścił korzenie w tym nowym obcym świecie. Myślał, że pogrzebał dawne demony na zawsze. Jednak one mają to do siebie, że mogą wybuchnąć. Niespodziewanie. Nawet po wielu latach. Rozerwać od środka. Zmącić umysł. Obrazy, wspomnienia mogą wrócić. Kalka. Jeden do jednego. Koszmar we śnie. Koszmar na jawie. Demony chciały go pogrzebać. Żywcem. Już działały w tym kierunku. Zaczął myśleć, że popełnia błędy. To był najgorszy moment w jego życiu do takich fałszywych przeświadczeń.
  3.  
  4.  
  5.  
  6.  
  7. Zajazd. Jakich wiele w Imperium. Przygranicznych teren. Późny wieczór. Duży ruch. Śnieg, cała zima zostają za drzwiami. I tak naprawdę wszystkie problemy też, przynajmniej na chwilę. Ciepło kominka, ciepło wódki rozlewającej się po żołądku, gorącego jedzenia. Jak lepszy zajazd to oprócz gwaru śpiew jakiegoś podróżnego barda, ciepło dziewki karczemnej po mile spędzonym wieczorze. Jednak grupie trzech osób siedzących w samym rogu sporej sali jadalnej nie to wszystko było w głowie. Oni wtedy wszyscy jak jeden mąż myśleli w tym momencie perspektywicznie. Czysto materialnie. Każdy na swój sposób.
  8.  
  9. -Taka zaliczka? Powinniśmy wziąć ją, po czym spierdalać! - Siedzący tyłem do izby, z włosami przystrzyżonymi do skóry, potężnie zbudowany człowiek w tunice bez rękawów przez co prezentował wszystkim swoje duże mięśnie. Całość jego sylwetki dopełniały szerokie barki, masywna szyja oraz znaczny wzrost. Za jego pasem było widać trzonek pałki.
  10.  
  11. -Zaliczka, zaliczką jednak pełna kwota plus na pewno zostanie wypłacony bonus. Przy takich robotach zawsze dają bonus. Mógłbyś sam teraz w tej chwili wziąć tą kasę, jak to mówisz spierdolić. Dałbym ci nawet ją do ręki bezpośrednio. Oczywiście za zgodą szefa. Wtedy trzech do podziału głównej kwoty. Do widzenia. I bonus. Zawsze jest bonus. Pamiętaj o tym Klocek. – Szczawikowaty młody gnom, ubrany w skórzany czepiec strzelając oczami wypowiedział te słowa na jednym oddechu. Jego zez, wybałuszone wielkie oczy charakterystyczne dla jego rasy, były przy tym bardzo widoczne. Wybałuszał je jeszcze bardziej, gdy mówił o pieniądzach. Szczególnie jeśli chodziło o duże kwoty.
  12.  
  13. -Miedziak. Ty zawsze potrafisz zachęcić mimo swojej apare... - Olbrzym zamyślił się na chwilę, próbując sobie przypomnieć słowo spoza dostępnych mu na ten moment zasobów intelektualnych, po czym dokończył na szybko - Swojego wyglądu!
  14.  
  15. -Popatrzcie obaj. Nie wiem czym on jeszcze wkurwił to całe rycerstwo. Bo ta kwota... Wszyscy lśniącozbrojni z miasta musieli się zrzucić. Razem z samym diukiem. - Oparty w samym kącie karczmy człowiek w średnim wieku, który już od swoich młodych lat słyszał od nieprzychylnych mu ludzi, że ma kocią mordę, wyjął na chwilę zapaloną fajkę z ust. Wąska i długa blizna na lewym policzku też nie dodawała mu uroku. Jednak wyglądała na częściowo zabliźnioną i prawie bladą.
  16.  
  17. -On wisiał w Quenelles. Znikał, znowu wisiał. Nigdy nie zawisnął. Na haku chociażby. Herold musiał się wkurwiać za każdym razem, gdy musiał znów ogłaszać jego imię. Jednak ta oficjalna kwota to miedziaki, co nie Miedziak? - Olbrzym odezwał się.
  18.  
  19. -Diuk, rycerze bardziej niż ten herold, z tego co mówi Szrama. Że był notowany tam to jedne co na ten moment wiemy. Tacy ludzie. Ja się cieszę, że jestem nieludziem bo wy ludzie od nas, jesteście znacznie gorsi. A mimo to my zawsze mamy gorszą reputację.
  20.  
  21. Kompani gnoma wybuchli gromkim śmiechem. Dziewka służebna widząc dobrze bawiących się gości podeszła do ich stolika, zapytała czy jeszcze coś im donieść. Pokręcili głowami. Kiedy odchodziła olbrzym próbował klepnąć ją w tyłek, jednak młoda kobieta mająca już doświadczenie z takimi klientami zgrabnie się wywinęła, nie spoglądając nawet za siebie.
  22.  
  23. -Zapomniałeś jednego. List gończy oraz sam herold podają zawsze rasę. Za imieniem, krótkim rysopisem, kwotą dla wolnych strzelców czy innych żółtodziobów. Z tego również się śmialiśmy. Że zapomniałeś jak się sprawy mają u nich. - Wyjaśnił Szrama.
  24.  
  25. -Rasę? - Gnom przekrzywił głowę ciekawsko.
  26.  
  27. -Tam są mieszańce! To ciebie powinniśmy nazwać Klocek! - Olbrzym stwierdził dobitnie.
  28.  
  29. -A tak mieszańce. Półelfy. Tylko to ani człowiek, ani elf. Gnom, gnomem a człowiek, człowiekiem. Ja swoim gnomim, ścisłym umysłem próbowałem to jakoś rozpracować. Kiedyś. Gdy się nudziłem. Oto co wymyśliłem. Jeśli półelfa nie można skategoryzować jednoznacznie do zbioru elfów lub ludzi, wręcz zbiory elfów oraz ludzi są poza kategoryzacją półelfa. Wtedy przechodzimy do większych zbiorów z pominięciem zbioru nieludzi, ponieważ podobnie jak w pierwszej przesłance półelf do tego zbioru nie należy. Zbiór kobiet i zbiór mężczyzn. Półelf może mieć obie płcie. Więc kółeczko na kółeczko a w środku dwa mniejsze kółeczka. Wnioskowanie zakończone. Nie popełniłem błędu aksjomatycznego w tym co wcześniej powiedziałem.
  30.  
  31. -Aksjo co? - Olbrzym uniósł brwi w geście zdziwienia, słysząc dziwne, nieznane mu wcześniej słowo. Jednak znał tego gnoma nie od dziś, nie zadawał mu więcej pytań, ponieważ w takich sytuacjach jego najniższy kompan, próbując mu wyjaśnić to co przed chwilą powiedział, zasypywał go co najmniej dwukrotnie razy większą wypowiedzią z jeszcze trudniejszymi do zrozumienia słowami.
  32.  
  33. -Miedziak jeszcze tyle nie wypiłem, aby to od razu zrozumieć. Student by od razu wyłapał. Zaraz będzie. Ma on papiery na tego szemranego gościa. Tacy goście przy pojmaniu zawsze krzyczą, że to pomyłka, że mają powóz w Praag, przedstawiają się jako Nathaniel albo Daniel z Jeźdźców Śmierci lub jakiejś innej Niebieskiej Piechoty. Tak naprawdę każde wypowiedziane przez nich słowo w ich życiu to gówno prawda. - Podsumował Szrama. Po czym spojrzał w kierunku właśnie otwartych drzwi.
  34.  
  35. -O wilku mowa, Student wkroczył do auli, aby dać nam wykład. - Dał on znać swoim kompanom, że szef właśnie przyszedł.
  36.  
  37. Otwarte przed chwilą drzwi zajazdu wpuściły na chwilę zimno wraz z padającym śniegiem. Kolejny gość zajazdu szybko zamknął je za sobą, jakby natychmiast chciał poczuć kojące ciepło zajazdu po ciężkiej wędrówce, zimowym szlakiem. Zdjął kaptur opończy. Jednak zimno nadal pozostało. Nawet binokle nie maskowały tego specyficznego zimna bijącego z jego oczów.
  38.  
  39. Gnom spojrzał w stronę przybyłego szefa po czym powiedział półszeptem do Szramy.
  40.  
  41. -Ten ludź, nieludź. Tacy prawdopodobnie skasowali już niejedną taką czwórkę jak my. I to nie przy pojmaniu. Konkrety. Przy próbie pojmania. Bez zbędnych słów, ruchów. A odchodząc od trupów, on sobie mógł jedynie pomyśleć i to z lekkością, że w sumie jak kasował ostatniego to mógł coś rzucić o nieistniejącym osobistym powozie czekającym na niego w Praag. Jednak tacy. Nigdy tego nie robią. Diuk, diukiem. Rycerstwo, rycerstwem. Jednak ta jedna jedyna rycerka...
  42.  
  43. -Sugerujesz wał? Zaliczka jest! Ustalone wszystko. Student ma papiery. - Szrama przerwał mu wpół zdania jednak odpowiedział nawet ciszej.
  44.  
  45. -Te papiery. To będzie bardzo dużo papierów. Żadna robota taka nie była. Równie dobrze może walnąć mu tą ciężką torbą w twarz przy ucieczce zakładając z góry, że będzie ostatnim żywym. Wywiad, wywiadem jednak jedynym inny wynikiem formalnym po tym wywiadzie, ba jedyną różnicą będzie to, że podcinając mu gardło wspomni na głos o tym powozie w Praag. Cicho już.
  46.  
  47. Serce. Wiedział, że jest ścigany. Serce biło mu jakby był chłystkiem podnoszącym pierwszy raz miecz przeciwko silniejszemu przeciwnikowi. Zawsze miał przeświadczenie, że opanował mistrzowsko kontrolę ciała. Jednak teraz czuł, że była to tylko duma. Której zawsze się wystrzegał. Gon był tuż za nim.
  48.  
  49. Wywiad. Człowiek zwany Studentem, najpewniej dla przekory, ponieważ jego krótkie posiwiałe włosy z bardzo widocznymi zakolami, pomarszczona twarz, nijak się miała do młodego żaka. Po usadowieniu się między kompanami, wyjął ze skórzanej podróżnej torby sporą stertę papierów, po czym położył je na samym środku stolika, z dala od jadła oraz trunków. Były one przeróżne. Listy, raporty gwardii, wojskowych, kopie dokumentów urzędników, innych oficjeli w różnych stopniach sprawowanej władzy, rysopisy opisywane, szkicowane, spisane zeznania, część z tych zeznań była oficjalnie poświadczona, jakieś bazgroły ledwo piśmiennych sołtysów, kopie kontraktów innych łowców głów, małe kartki z plotkami, domysłami, nawet fragmenty czyiś pamiętników i to nie był koniec.
  50.  
  51. Szrama dopełnił fajkę tytoniem zapalił ją niewielkim krzesiwem, zaciągnął się po czym odezwał się jako pierwszy do szefa.
  52.  
  53. -Miałeś zebrać wywiad. A nie przynosić bibliotekę na temat jednego człowieka. Ja ledwo czytam, Klocek wcale. Tylko ty z gnomem macie to opanowane.
  54.  
  55. -Na tym to zawsze polega. Panie Szrama. Temat jest obszerny. Grant duży. Sam wiesz co to oznacza. Trzeba się bardzo dobrze przygotować do przeprowadzenia tego eksperymentu polowego.
  56.  
  57. Jego głos był równie lodowaty jak jego spojrzenie, mimo że odzywał się do znanych mu od wielu lat wiernych kompanów.
  58.  
  59. -Nie będziecie nic czytać jak zazwyczaj. Ty a zwłaszcza Klocek. Ja dam wykład o temacie. Jak zawsze. Mam już wszystko zebrane, w tym czasie Miedziak a konkretnie jego zręczne gnomie palce będą przewalać stertę. Może rzuci się mu coś w oczy co ja mogłem przeoczyć. Poza tym potrzebuję tak zwanego drugiego spojrzenia.
  60.  
  61. Klocek i Szrama pokiwali głową zgodnie. Gnom nawet nie patrząc w stronę Studenta, od razu zabrał się do zleconej mu pracy.
  62.  
  63. Spojrzenie. Zachodziło mu mgłą od jakiegoś czasu. Mgłą wojny, dawnych zapomnianych przez wszystkich czasów lub jemu tylko znanych. Jednym łącznikiem między tymi światami był ten cmentarz. Starte napisy. Zapuszczona, nieuczęszczana nekropolia. Kiedyś wypytał o cmentarz starego człowieka, mieszkańca miasta Oxenfurt w pobliskiej Redanii. Starzec siedzący na ławce postawionej przy skraju rynku, kilkanaście lat temu poprosił go, gdy przechodził obok o zapalenie znicza ku czci poległych przyjaciół z wojny. Ledwo chodził między rynkiem a swoim mieszkaniem. Nie mógł już odwiedzać Temerii. Byli w tym samym oddziale, tylko on jeden pochodził z Redanii. Został przydzielony jako dziesiętnik do młodych kuszników temerskich. Już wtedy był bardzo doświadczonym strzelcem. Sojusz Temerii i Redanii. Opowiedział mu o całkiem innej wojnie. Jednak nieco podobnej. Niedługo potem samotny starzec dołączył do swoich towarzyszy broni. Wydawało się, że miał ostry umysł do końca swoich dni. Jednakże. Każdy, który się zatrzymał przy nim lub usiadł obok na jego ulubionej ławce, zaczął z nim rozmawiać, po rozmowie miał dziwne wrażenie. Sędziwi weterani mają to do siebie, że każda rozmowa z nimi koniec końców kończy się na ich wspomnieniach z wojny lub wojen.
  64.  
  65. Oxenfurt był miastem uniwersyteckim. W mieście można było się kształcić na wielu kierunkach. Stworzono dużo departamentów poza klasycznymi także techniczne czy alchemiczne. W obecnych czasach sztuka alchemii była o wiele powszechniejsza, jej najnowsze zagadnienia nazywano skrótowo chemią, żeby odróżnić ją od tradycyjnej alchemii. Nauka o technice wydaje się perspektywiczna z powodu szybkości rozwoju tej dziedziny.
  66.  
  67. Jednak najbardziej znane, prestiżowe kierunki są dwa. Medycyna oraz Wydział w kierunku Truwerstwa i Poezji.
  68.  
  69. Redańscy medycy wypracowali nową praktykę chirurgii, osiągniecie szczytowe tej dziedziny. Dotyczyła ona jedynie głowy, a raczej tego co jest w środku. Mózg. Byli w stanie pomóc osobie z cięższymi urazami głowy, ponieważ nie opierali się już na samej anatomii. Gdy mogli już leczyć przypadki które dawniej zawsze kończyły się śmiercią, odkryli, że najgorsze degradacje wbrew pozorom nie występują po urazach czaszki, tylko pewnej części kręgosłupa zwanej rdzeniem kręgowym. Jednak ich wiedza dotycząca tego narządu była bardzo ograniczona. Wiedzieli, że do uszkodzeń rdzenia kręgowego najczęściej dochodzi w trakcie wypadków które powodują znaczne rozległe obrażenia tłuczone w rejonie pleców, lędźwi, karku. Rdzeń kręgowy można uszkodzić na całej rozpiętości kręgosłupa. Największe zagrożenie z tego wynikające to całkowity paraliż. Nie mogli w żaden sposób pomóc osobie dotkniętej tym rodzajem paraliżu.
  70.  
  71. Jeden z młodych medyków pewnego razu przeprowadził badanie a raczej doświadczenie na ochotniku. Uważał, że rdzeń kręgowy może być związany z nerwami, ponieważ uszkodzenia tego narządu powoduje paraliż to może on mieć także jakiś związek z mózgiem.
  72.  
  73. Medycy redańscy wcześniej uznali, że mózg musi odpowiadać za wszystkie nerwy człowieka. Powód przyjęcia tej teorii był prosty. Końce nerwów to opuszki palców. Zauważyli, że uszkodzenia czaszki powodują niekiedy degradacje nerwów na przykład poprzez niedowłady. Głowa jest na górze więc wszystkie nerwy się w niej wiążą.
  74.  
  75. Medyk przed doświadczeniem przestudiował dostępną wiedzę na temat anatomii kręgosłupa oraz oglądał szczegółowe szkice szkieletu człowieka. Wziął też udział w grupowej sekcji zwłok która nie dotyczyła narządów wewnętrznych tylko tej o mięśniach, szkielecie oraz nerwach a następnie w sekcji zwłok poświęconej neurochirurgii. Tak nazwano tą nową dziedzinę medycyny. Gdy już zebrał potrzebne mu informację zabrał się do doświadczenia.
  76.  
  77. Wziął jedynie pustą miedzianą strzykawkę z grubszą igłą. Ochotnik miał położyć się twarzą do kozetki rozebrany od pasa w górę. Został poinformowany, że będzie czuł ból jednak ma nawet nie drgnąć.
  78.  
  79. Częsta obecność szefa redańskiego wywiadu Sigismunda Dijkstry, który odwiedzał uniwersytet, żeby spotkać się z rektorem, którego uważał za przyjaciela, miała zalety. Badania, doświadczenia czy eksperymenty powodują czasem znaczny ból albo jakiś inny duży dyskomfort dla ochotnika lub ochotników. Wtedy chętnych nie ma wcale. Gdy grant jest niski to nie pozwalał on na wypłatę drobnej nagrody na zachętę dla ochotnika, nie mówiąc o sytuacjach, gdy go nie było. Wtedy Djikstra pstrykał palcami, mógł to zrobić nawet z ostatniego piętra pałacyku rektora to już przybywali ochotnicy na jego wezwanie. Jego właśni uczniowie. Przecież oni sami muszą się nauczyć wytrzymywać ból oraz inne sytuacje, które generują duży dyskomfort.
  80.  
  81. Medyk przyjrzał się tym razem żywemu ciału, dla pewności palcami obadał rejon, gdzie znajdują się trzy kręgi od kręgosłupa lędźwiowego. Wymierzył. Jeśli źle trafi to z rdzeniem kręgowym nic się nie stanie. To strzykawka. Nie buzdygan. Ukłuł. Udało się. Za pierwszym razem. Czuł, jak zaciąga płyn odciągając tłoczek, który miał uchwyt na dwa palce. Już. Ochotnik wytrzymał. Wlał płyn do przezroczystej szklanej kolby. Zamieszał kolbą oceniając gęstość płynu, był przejrzysty. Właściwości. Był taki sam jak ten w czaszce. Pierwsza przesłanka, że rdzeń kręgowy ma coś wspólnego z mózgiem. Jednak tak naprawdę medycy, poza potwierdzoną wiedzą, że w obu narządach jest ten sam płyn nie mogli znaleźć więcej powiązań.
  82.  
  83. Jednak doświadczenie z płynem, który występuje w dwóch różnych narządach, zainspirowało innego medyka. To było niecodzienne odkrycie, przecież na przykład taka żółć jest tylko w wątrobie. Wspólnie z bakalarzem chemii oraz biologiem wykładowcą, który specjalizował się w opisie oraz samym poznaniu dużych ssaków występujących w lasach, ukuli teorię. W organizmie są pewne płyny które przenikają całe ciało człowieka. Te płyny nie są obserwowalne z punktu widzenia medycyny jak żółć czy krew. Są one różne. Aktywują się w różnych sytuacjach. W różnych ilościach. Różne rodzaje tych płynów mogą się aktywować symultanicznie. Są reaktywne dla samych siebie. Ich reaktywność jest prawdopodobnie na poziomie podstawowych związków chemicznych. Sama reaktywność płynów ma wpływ na zachowanie człowieka oraz jego własny odbiór rzeczywistości, percepcję. Hormony. Tak je nazwali. Tymczasowa zbiorcza nazwa dla tych płynów. Od słowa humor.
  84.  
  85. Starzec.
  86.  
  87. Kazał mu umieścić ten znicz na samym środku nekropoli. Jednak ostania jej część. Te imiona, część tych imion była niespotykana. Spisana jakby w całkiem innym obcym języku. Nawet nie języku z jakiejś krainy Starego Świata, tylko wręcz w innym wymiarze. Jedno imię znał. Tylko on.
  88.  
  89. Ostanie wspomnienie z jego osobistego starego świata.
  90. Ostatnia prośba.
  91. Proszę powiedz, jak ona miała na imię. Ja umieram muszę to wiedzieć.
  92.  
  93. Kobieta, która była świadoma mojej rychłej śmierci, mimo że posiadała wielką moc próbowała za wszelką cenę mnie ratować, po sam kres jej możliwości oraz mój własny.
  94.  
  95. Usłyszałem.
  96.  
  97. Obudziłem się w innym świecie. Teraz gdy szedłem znanym mi traktem widziałem go inaczej. Połowa była słonecznym letnim dniem rzadko uczęszczanym, lecz dobrze ubitym traktem, a druga strona drogi była ubłocona jesienną słotą pod stalowoszarym niebem, rozdeptana ciężkimi butami kolejnych brygad piechurów idącym na pewne zatracenie. Co mam wybrać? Co jest prawdą?
  98.  
  99. -Dobra koledzy, zaczynamy od początków głównego tematu rozprawy. Imię, pochodzenie, rasę znacie z kontraktu. Pierwsze wzmianki są listowne.
  100.  
  101. Student wyciągnął w kierunku gnoma rękę nie patrząc na niego, a ten podał mu odpowiedni list z posegregowanej sterty papierów według jego gnomiego zamysłu.
  102.  
  103. Gnomy cechowały się najwyższą wrodzoną inteligencją wśród ras powszechnych. To była najstarsza rasa w Starym Świecie zaraz obok krasnoludów. Do dzisiaj obie te rasy są w zażyłych stosunkach. Długowieczność gnomów jest porównywana do samych elfów. Jednak nikt jeszcze w Starym Świecie, nie był świadkiem śmierci elfa przez starość. Dawno temu nadali swojemu głównemu rzemiosłu nazwę. Mechanika. Poziom kunsztu ich wyrobów był niespotykany nigdzie indziej. Z drobnych szlifowanych kółeczek, które miały zębatki, które następnie zachodziły na większe kółeczka z zębatkami tworzyły istne cuda. Mniejsze lub większe. Powszechne lub nie. Zębatki były podstawą każdego ich wyrobu. Swoje wyroby nazywali wynalazkami. Taki wynalazek stał sobie na placu przy poczcie w Nuln. Niby zwykła duża blaszana skrzynia pocztowa. Tylko nie miała wąskiej szczeliny na górze jedynie na dole. Znacznie szerszą. Z boku miała korbę. Sama korba nie działała jak podobne mechanizmy stosowane przy bramach miejskich w bogatszych miastach. Raczej jak prosta dźwignia. Ciekawski podróżnik pociągał wajchę i już było słychać dźwięk tych zębatek. Terkotanie. Jednak bardzo drobne nie podobne do tego jakie słychać w środku dyliżansu w pełnej prędkości, gdy bogaci mieszczanie przemieszczają się między głównymi miastami unikając niebezpieczeństw czekających na trakcie. Dźwignia powoli szła w górę. Koniec terkotania. Ciekawski przechodzień schylał się. Już mógł przeczytać periodyk spisany przez gnomy siadając na pobliskiej ławce. Bez potrzeby udawania się do czytelni przy miejskiej bibliotece. Taki periodyk mógł sobie wziąć wszędzie nie będąc zależny od instytucji biblioteki. Gnomy pomyślały także o samej specyfice miast. Poza tym, że była mocno przymocowana do podłoża, to gnomią skrzynkę mógł kopnąć ktoś postury Klocka z całej swojej siły, a ona nadal by działała. Zgodnie z gnomim zamysłem.
  104.  
  105. -No dobrze. Mamy tu list. Zaadresowany do tematu. Spotkał on gnoma, również świeżego podróżnika przy Błękitnej Wstędze. Gnom bardzo uprzejmie pisze, kurtuazyjnie dziękuję za miłe spotkanie, jednak wyraźnie daje do zrozumienia, lecz nadal uprzejmie, że temat prawdopodobnie spadł z choinki, bardzo wysokiej na której był powieszony do góry nogami na dodatek przy lekkim podduszeniu. Z całości listu wynika, że temat nie miał zielonego pojęcia w jakiej czasoprzestrzeni się znajduje. Jakby zwiał z bidula w którym od niemowlęcia był trzymany w ciemnej komórce, karmiony z procy a na końcu świat zobaczył. Kolokwialnie mówiąc.
  106.  
  107. -Szefie... Może on był po prostu pierdolnięty? - Olbrzym zadał pytanie, gdy Student skończył ostatnie zdanie.
  108.  
  109. -Panie Klocek. Nasz niski przyjaciel nie raz próbował nauczyć pana trudnej, lecz przydatnej w życiu sztuki dedukcji. Wiem, że oporny z pana materiał, lecz wlewany na siłę olej do głowy powinien zostawić przynajmniej plamy nawet jeśli wypłynie zaraz przez uszy. Pierdolnięci jak to określiłeś biegający ze sztyletami długo nie cieszą się wolnością. A zwłaszcza w Imperium, gdzie temat pierwszy raz wypłynął niczym Manann z morskiej piany. Z tą różnicą, że nie czuł soli w ustach. - Po tym wywodzie Student poprawił kciukiem binokle – Jednak masz rację w jednej sprawie. I nawet użyłeś poprawnego czasu, prawdopodobnie przez przypadek jednak zawsze. Był pierdolnięty, jednak obecnie można go spokojnie nazywać tytułem w stylu Książe Ciemności. Tylko że on tytułów, zbytków, sławy, pieniędzy nie chciał, chociaż do zdobycia tego miał wszelakie predyspozycje. Jego interesowały tylko cienie, informacje. Pewnie wiele fantazjował o byciu niewidzialnym. Jedyny tytuł a raczej alias, ksywka jak zwał tak zwał którego używał w odniesieniu do siebie to Cień. Jednak ten alias był także problematyczny. Wyjawiał go jedynie osobą którym jak to określał dał kredyt zaufania. Kredyt to nie prezent. Nie ufał nikomu. Nigdy. A gdy ktoś stawał się niewypłacalny to odbywał z problematycznym klientem brutalną windykacje lub okazywał łaskę, czyli darował dług a następnie zrywał wszelakie kontakty. Z jego początków wiemy jedynie, że z tego początkowego pierdolnięcia otrząsnął się równie szybko jak ukryty kultysta Rhasnetha jednego z bożków Chaosu lubującego się w degradacji umysłu, który dekuje się na świeżo w Nuln.
  110.  
  111. Samotność. Kontrola. Widzę swoją twarz w górskim strumieniu. Widzę zbroję. Wiem, że noszę czernioną kolczugę. Wiem, że myłem przed chwilą twarz. W strumieniu widzę jednak jak jest ubłocona po ucieczce. Wywróciłem się. Malowania na kawałkach metalu, jakimi jest poprzetykany wojskowy kaftan z podwójnie garbowanej skóry. Wiem, że jest dzień. W strumieniu odbija się księżyc w bezchmurną noc. Muszę umyć twarz, żeby nie było widać, że uciekałem. Że zostawiłem trzech ostatnich kompanów. Na pastwę bojowników. Oszukać umysł. Dobrze wyszło, że ostatnich trzech zrobiłem na raz. Że ich zabili. Byli ostatni. Teraz liczy się jedynie szkicowany bilet. Myję twarz jeszcze raz po oczyszczeniu ekwipunku. Muszę uspokoić ciało. Doprowadzić temperaturę ciała do porządku.
  112.  
  113. Pamiętajcie! Macie mieć widoczną różnicę w temperaturze ciała w stosunku do warunków oraz samej temperatury otoczenia! Różnicę, która będzie odbiegać od przyjętej normy. Na normę składa się temperatura biologiczna, stan ciała. Pot w postaci celowego męczenia się, chłód poprzez nacieranie ciała śniegiem wam nie pomogą. Jak będziecie oszukiwać to będzie to bardzo widoczne.
  114.  
  115. Będziemy sprawdzać!
  116.  
  117. Chłodny umysł. Jest. Rozegram to. Zablefuje. Że patrol wydarł na przód. W obecnej sytuacji gówno ich będą szukać na szybko, a tym bardziej szczegółowo oceniać jakieś otwory po partyzanie. Szczególnie że używam sztyletów. Ciała na wózek z mięsem do dołku przy domu, pamięć o poległych. Ja też będę wtedy na drodze do swoich spraw. Dobra. Patrol wpadł w pułapkę. Cofnąłem się do strażnicy. Dowódco co począć? Dowódca grzeje dupę w strażnicy. Debil nie wie, że w przeciwieństwie do niego szkoliłem się w tym fachu prawdopodobnie dłużej niż ktokolwiek na tej wojnie. Licząc nieobecnych już Redańczyków. Jednak ta wojna to była najtrudniejsza sprawa od czasów kompani szkolnej. A dokładnie samego testu finalnego.
  118.  
  119. Test. Co kompania szkolna, to test był inny. Test był dostosowany indywidualnie do każdego elewa. Czyli dla każdego był inny. Poza zwykłymi ocenami, zaliczeniami okresowymi, kadra wiedziała także o naszych słabościach, lękach, w czym zawodziliśmy najbardziej podczas szkolenia. Najgorsze jednak było to. Wyciągali od nas kawałeczek po kawałeczku to czego nigdy byśmy się nie dopuścili podczas czynnej służby. A dokładnie to o czym jesteśmy przeświadczeni, że nie zrobimy. Nie dość, że wiedzieli o nas wszystko to chcieli wiedzieć jeszcze więcej. Kawałeczek po kawałeczku. Naprawdę wyciągali powoli wszystko aż do dna duszy.
  120.  
  121. Rozmowy z innymi elewami ze stołówki. Przykład. Jak stołówka to nie gadaliśmy tylko między sobą, także czasem z panią kuchenną, kuchcikiem także, nie zapominając o pani co wydawała.
  122.  
  123. Wiedzieli co zwykle robisz. Na przykład w czasie wolnym na kompani. Z kim gadasz. Z kim nie gadasz. Kogo unikasz. Kim są dokładnie te osoby. Dla ciebie. Moje ulubione pytanie.
  124.  
  125. Szkolenie w takich sprawach to nie tylko fechtunek, zaprawa, siła, wytrzymałość. Jest ranek. Spokojny. Cichy. Standardowy poranek. Macie przebiegnąć jak codziennie te trzydzieści kilometrów. Dla mnie na kompani nie był najgorszy ten szczególny wymagający sierżant, który od czasu do czasu we wczesnej nocy, kiedy przez sen każdy z nas myślał, że będzie spał do rana a jeszcze się nie wyspał w koedukacyjnej sali, ogłaszał niezapowiedzianą panikę a w momencie, gdy już wszyscy byliśmy przygotowani spojrzeliśmy w jego stronę to okazywał się być kapitanem jego zwierzchnikiem. On tak naprawdę dbał o całą sekcję przygotowania fizycznego. Lubił on wyzwania. Najlepsze wyzwanie dla jego zmysłu dydaktycznego to było przewalenie nas przez wszystkie możliwe błota w okolicy. Dosłownie, bo polegało to na brodzeniu w zimnym, oblepiającym całe ciało błocie we wszystkich możliwych rodzajach padu, ćwiczeń z nim związanych które mają zastosowanie w ujęciu taktycznym. Po czymś takim niewiele przed świtem pozwalał dospać do następnego dnia treningu.
  126.  
  127. Sekcja treningowa o wpływie psychicznym na otoczenie. Mieliśmy ją podzieloną na dwie osobne podsekcje z różnymi instruktorami. Pierwsza podsekcja była łatwa dla mnie. To był naprawdę wielki relaks po tych wszystkich innych musztrach. Dla elewek których było całkiem sporo jak na warunki panujące we wojskach Królestw Północy, chyba o wiele mniej chociaż niektóre z nich bardzo pozytywnie mnie wtedy zaskoczyły. Tam dużo było rzeczy jak na każdej innej sekcji czy przedmiocie. Najbardziej lubiłem lekcje nazwane, szkolenie w zakresie rozszerzonych techniki przesłuchania. Długa nazwa, proste rzeczy. Subtelne zastosowania sztyletu to były jakieś podstawy. Boksowanie w jedną stronę także. Wprawne dziewczyny w teorii potrafiły doprowadzić twarz celu do stanu wiejskiej papierowej wycinanki, a jeśli same pochodziły ze wsi to miały predyspozycje, aby to zrobić to znacznie bardziej szczegółowo i misternie. Chłopaki także w teorii powinni zostawić twarz celu, w stanie jaki ma przegrany ulicznego pojedynku bokserskiego gdzieś w ciemny zaułku Wyzimy, gdy próbuje wstać przy radosnych krzykach zebranej w krąg widowni. Oczywiście tej części widowni, która postawiła oreny na jego przeciwnika, który dodatkowo przed samą walką wspomógł się zdrową porcją równie ulicznego fisstechu. Pochodzenie w tym wypadku nie miało aż takiego znaczenia jak u dziewczyn. I odwrotnie chłopak też z grubsza musiał pociąć twarz celu a dziewczyna z grubsza przywalić.
  128.  
  129. Pod koniec rzeczy z rodzaju. Znacie już drogie dzieci zastosowania doraźnej pomocy w warunkach bojowych, przed udzieleniem specjalistycznej pomocy ze strony medyków. Zarówno jak załatać siebie oraz kolegę, koleżankę. I w jakiej kolejności, w momencie, gdy leżycie we trójkę po nieudanym patrolu. Wiem, że niedługo test, ci z was którzy mieli mamę oraz tatę człowieka mają aż siedemnaście lat. Jednak pamiętacie jak na początku, gdy wchodziliście do tego fajnego murowanego pomieszczenia schodami w dół różniącego się jedynie od sutereny brakiem chociażby niewielkiej okiennicy, widząc światło, które dawały jedynie łuczywa, pochodnie przywitałem was wszystkich i powiedziałem Drogie dzieci! I od razu zrobiło się miło i wesoło. Wspominam to, bo niedługo was milusińskich zabraknie. Jednak dzisiejsza lekcja. Nie wiecie, że te techniki pomocowe tutaj mogą być tak samo przydatne! Możecie doprowadzić cel informacyjny do takiego stanu wymagającego użycia technik ratujących za pomocą minimalnych środków własnych bez zagrożenia ze strony trwałej utraty informacji. Uczycie się tego na końcu, ponieważ ta technika jest zarezerwowana dla opornych, zawziętych, bardzo niegrzecznych celów. Poza tym wymaga wiedzy z zakresów podstawowych. Wyobraźcie sobie dzieci dwa punkty. I okienko czasowe między nimi. Takie same okienko jak na początku waszego szkolenia, gdy w sekcji fizycznej musieliście pokonać krótką odległość biegnąc najszybciej jak potraficie. Od drzewa do stojącego niedaleko sierżanta. Gdy dobiegliście, nasz ponury sierżant wtedy, jedynie się uśmiechał lub krzywił. Nic nie mówił, nie krzyczał. Byliście wtedy grupą grzecznych dzieci. Słuchaliście rozkazów. Ten ponurak na wczesnym etapie dawał subtelne sygnały. Subtelność. W jego przypadku to był szczyt jego finezji oraz wyrafinowania. Subtelne okienko. Dwa punkty. Jeśli dwa punkty, to odległość między nimi jest stała. Punkt. Cel traci przytomność. Zaraz nastąpi jego śmierć biologiczna. Okienko się otwiera. Wy sobie działacie. Punkt. Okienko się zamyka. Cel odzyskuje przytomność. Niespodzianka! Jest już bardziej skłonny do grzecznych rozmów towarzyskich. Eviste! Ta książeczka dla dzieci o rycerzach, damach. Tam jest taki potężny, zły mag, cały ubrany w czerń. Byłaś zawsze grzeczną dziewczynką, co więcej z dobrego domu. Tata albo mama dali ci ją zanim do nas przyszłaś. Co było o tym magu tam napisane? Eee... Panie Hubertusie, ta książka nazywa się Wybór klechd i legend z Królestw Północy, niektórzy bakalarze od historii literatury używają jej jako pomocy naukowej. Wzięłam ją sama. Chodzi panu o zakazaną w większości cywilizowanych krain dziedzinę magii zwaną nekromancją, magią śmierci lub czarną magią. Powszechnie uznaje się, że szczytowe zaklęcie tej dziedziny magii to wskrzeszenie zmarłego. Dziękuję złotko. Jak zawsze wzorowa odpowiedź. Drogie dzieci. Zły mag ma bardzo dużo czasu w swoim zatęchłym pełnym odoru śmierci lochu. Wy, jeśli zajdzie taka potrzeba nie będziecie mieć aż tyle czasu. Technikę trzeba wykonać jak najszybciej zanim nastąpi śmierć biologiczna...
  130.  
  131. Wspomnienia. Imiona. Sekcja. Druga podsekcja. Lekcje w stylu, jak chodzić, straszyć samym wzrokiem. Mowa ciała. Gesty. Modulacja głosu. Osobiste podejście do różnych osób, ich charakterów. Jak kłamać, żeby nikt się nie zorientował, że kłamiesz zarówno z jednym celem jak w grupie celów. Jak podejść cel uśpić jego czujność a następnie wbić mu nóż w gardło w momencie, gdy rozmawiacie o zielarstwie przy dobrej ziołowej nalewce. Empatia kierowana, aby na szybko znaleźć jakieś słabe punkty w psychice celu przy rozmowie o pogodzie, kiedy spotykacie się pierwszy raz przez kierowany przypadek w porcie. Jeśli ktoś będzie oddelegowany do przykrywki w strukturach władzy lub innych instytucjach sprawczych, jak maskować zlecone cele, jednocześnie będąc noszonym na rękach w podzięce przez mieszczan. Jak napisać list miłosny, zainteresować cel sobą a następnie udusić go poduszką w wiadomej sytuacji. Dziewczyny miały chyba do tego naturalne predyspozycje. Empatia. Najgorsza lekcja. Obligatoryjna jak wszystkie inne przedmioty, zagadnienia. Jednak całkiem inna niż wszystkie. Wyszkolony empata i elew. Sam na sam. Większość traktowała tą lekcję jako odpoczynek na równi ze szkoleniami językowymi, gdzie prawie wszyscy spali w sali po sekcji fizycznej. Jednak ja miałem się na baczności. Pytania. Przez skórę przeczuwałem, że wyciągną przez to ostatni jeszcze nieukryty kawałek. Mówiłem ogólnikami, kluczyłem. Bałem się, że nie zdam testu. Nie że wiedzą za dużo. Wiedziałem już, że oni wiedzą już wszystko. Bez służby byłbym nikim. Test.
  132.  
  133. Dzień samego testu finalnego. Była zima. Pogranicze. Mi przydzielono dodatek. Sam to wszystko zrobisz, w grupie się gubisz. Dziewczynę. Miękkie serce, masz jak ona, poza tym dużo macie wspólnego. Warunki zaliczenia macie takie same. Do roboty!
  134.  
  135. Teraz to prosta sprawa. Kieszonkostwo albo sztych. Zależy czy chodzi, czy śpi. Uciec od durnia, od durnej wojny. Interesuje mnie teraz tylko jego mapa, którą zawsze ma przy sobie.
  136.  
  137. -Czułość. Dziwne określenie na takiego człowieka. Podejście do ludzkich kobiet oraz jemu podobnych powabnych podróżniczek. Zawsze uprzejmy, lekko uśmiechnięty, podchodzący z gracją. Preferował kobiety, półelfki. Ostatnią rasą, która go fascynowała to nasze swojskie halflingi za wodą zwanie niziołkami. On zawsze deklarował pochodzenie wiejskie. Taka niziołka nawet urodzona w mieście poza osadami lub zawsze wędrująca, miała coś z osady. Sama osada. Malutkie domki, piękne ogrody, zapach szarlotki wystawianej na parapet, aby szybciej ostygła, żeby już zaraz zjeść drugi deser po drugim obiedzie. Niziołki za wodą tak samo jak nasze halflingi mają tradycję dwóch obiadów. Mimo to między tymi najważniejszymi posiłkami wszyscy mieszkańcy osady, wyglądają na głodnych lub zniecierpliwionych przez burczenie w brzuchu. Idealne wiejskie życie. Ustatkowanie, powrót do domu. Jego domu. Tak naprawdę nic nie wiemy o jego rodzinie, pochodzeniu. Podawał jakieś ogólniki o tym wiejskim życiu zanim został podróżnikiem. Nie miały one nigdzie pokrycia ani dowodu. Więc deklarowana sympatia dla niziołek, która nie znalazła spełnienia chociażby w jednej znajomości miała może jakiś głębszy sens. Kiedy jednak ktoś dopytywał go o te niziołki to odpowiadał jedynie za swojego charakterystycznego półuśmiechu coś w stylu, że chętnie jednak nie wie czy z taką się da, a przecież nie zapyta jakieś przypadkowej podróżniczki tej rasy, bo ta spanikuje i usłyszy jedynie czy się dasz, co przy jego oszczędnej, lecz mimo to robiącej wrażenie szaro-czarnej aparycji nie będzie takie trudne. Dodawał też często to zdanie, nawet średni wzrost by mi nie pomógł w obu tych sytuacjach. Jeśli już jesteśmy przy drugich dnach, alkowie to, kobiety czasami potrafią, powiedzmy zobaczyć blizny, które są schowane, za ciemną kolczugą. I to bez sytuacji przed zbliżeniem. Bo mówię także o bliznach na duszy. I to trzyma je od niektórych mężczyzn z daleka. Ich intuicja jest fascynująca.
  138.  
  139. -Panie Miedziak. Masz tą kartkę o tej elfce? Jeśli chodzi o czystą krew, jak półelfy określały elfy w Krainach Północy to do elfek podchodził tak samo z szacunkiem jednak z dużo większą rezerwą. Poza orbitą. Jednak raz za młodu się skusił. Ten jeden, jedyny raz.
  140.  
  141. -Już szefie. Proszę. - Gnom podał mu białą zapisaną kartkę niczym prosto z jakiegoś dziennika.
  142.  
  143. -Więc tak, młody półelf. W Imperium. Raczej wszyscy wtedy brali go za człowieka. Przypominam. Nasze elfy nie posiadają możliwości krzyżowania się z ludźmi. Poznał elfkę. Rodowitą bretonkę. Czy zaiskrzyło czy nie, chyba oni we dwoje tego nie wiedzieli. Gówniarska miłość. Chociaż ze strony elfki to szlag wie jaka. Jednak wyglądała na młodą, przynajmniej na tle innych przedstawicieli jej rasy. Jednak w pewnym momencie nieco zaczęło się psuć w tym pięknym związku. Zaczął lżyć niewinną jak Pani Jeziora, bardzo elegancką, młodą przedstawicielkę, wyższej klasy bretońskiej. Z którą na dodatek poprzedniego wieczora siedział nad rzeką rozmawiając o ulotnościach chwil.
  144.  
  145. Student chrząknął cicho, przerwał, zamyślił się na chwilę. Wznowił.
  146.  
  147. -I tu pojawia się kolejny zgrzyt. Pierwszy to był taki czemu półelf zaczyna swoją wędrówkę podróżniczą od Imperium. Mówię to, ponieważ mamy tu kursantów o różnych możliwościach umysłowych. I jak patrzę na tych co mieli słuchać. To raczej tego nie wyłapali
  148.  
  149. Szef bandy wziął krótki oddech i kontynuował
  150.  
  151. -Zaczął ją lżyć od chaosu a co więcej także od bojowników za wody. Miedziak w tym momencie lekko wskazuje na jakieś listy pasażerów oraz fragmenty dzienników pokładowych, kiedyś ruch był mniejszy przez co łatwiejszy do kontroli. Bezpośredni statek między Nuln a Wolnym Miastem Novigrad które należało niegdyś do Redanii też bardzo ułatwiał katalogowanie podejrzanych typów różnej maści.
  152.  
  153. -Podam taką ciekawostkę, obecnie coraz więcej ludzi z samego Imperium czy państw z nim graniczących uważa Nuln za niezależne. Jednak droga do systemu prawnego Novigradu, oraz zapewnienia sobie jakiś gwarancji tej niezależności chociażby w postaci nienaruszalności murów, to dla Nuln jest jeszcze bardzo odległa droga. Nawet jeśli by do tego kiedykolwiek doszło, to sądzę, że nie stanie się to na wzór Novigardu. Nikomu się w mieście nawet się nie śni, żeby odłączać się od kraju związkowego Wissenland. Z tego powodu, że Księżna Elektorka von Liebwitz jest traktowana w Nuln z wielkim szacunkiem oraz estymą przez mieszkańców. Każdy jej przyjazd ze stolicy landu Wissenburga to świeckie święto. Jest także aktywną kuratorką w mieście. I to praktycznie we wszystkich sprawach dotyczących nauki, sztuki czy spraw wojskowych. Odnowienie kompleksu świątynnego Vereny wraz ze sformowaniem biblioteki świątynnej której wcześniej tam nie było czy odkupienie podupadającej szkoły walki od bankruta von Raugena, a następnie przeprowadzenie tam szerokiej reformy zachowując jednocześnie jego nazwisko w nazwie z powodu szacunku dla pierwotnego ustawodawcy. Dwa najbardziej znane przykłady w cywilizowanej części Starego Świata.
  154.  
  155. -Novigrad jak najszybciej chciał się uniezależnić od Redanii. Mieli całkowitą rację. Dopiero po odłączeniu się od tej krainy, miasto weszło w swój złoty wiek, który trwa do dzisiaj. Wiem, że to określenie tyczy się państw, jednak dobrze oddaje istotę sprawy. Handel dalekomorski, śródlądowy, potężna bogata gildia kupiecka, banki, jest także jeden krasnoludzki. Wszystkie zarobione korony zostają w skarbcu miasta. Sama korona. Waluta miasta była tak solidna, że zastąpiła koronę redańską. W całej Redanii. Vizimir zbiera obecnie podatki w koronie novigradzkiej do państwowego skarbca w Tretogorze gdzie znajduje się tron wszystkich dotychczasowych królów Redanii. Co do samego Novigradu to teraz Vizimir w kwestii miasta może sobie nagwizdać lub naskoczyć. Jedyne związki jakie ma z tym wolnym miastem to jego pełny królewski tytuł. Rzadko go się używa. Władcy z Królestw Północy używają go w całej długości przed rozpoczęciem uroczystych audiencji. Jest on odczytywany przy oficjalnym rozpoczęciem zgromadzenia. Forma pisemna także występuje. W najważniejszych rozporządzeniach tyczących się całego królestwa lub jakiś umów między królestwami. Po prostu każdy istotny dokument, który może zatwierdzić jedynie król swoją osobistą pieczęcią, po spisaniu go przez sekretarza. Jednak sama nazwa miasta pada gdzieś na szarym końcu. Została też instytucja burmistrza. Sprawował on opiekę nad miastem w imieniu króla. W czasach, gdy Novigrad był redańskim miastem, desygnacja burmistrza należała wyłącznie do władcy Redanii. Jednak wbrew historii tego urzędu jest on kolejnym urzędnikiem miejskim jakich pełno w mieście. Ważnym urzędnikiem magistratu, zarządza nim całym jednak nie posiada on żadnej realnej władzy. Najwyższa władza miejska to hierarcha wraz z radą cechu kupieckiego.
  156.  
  157. Jednak zboczyłem nieco. Zacząłem od statku między dwoma znanymi miastami. Nikt o jego imieniu ani nikt podobny w momencie tej miłostki nie był za wodą. To by było nic. Zelżył laskę po alkoholu, tyle. Zdarza się. Nasłuchał się opowieści wilków morskich, spróbował po raz pierwszy rumu w tawernie obok portu w Nuln, procenty poszły po żyłach, zaczął szukać, wielkich groźnych bojowników za wody, a jedyne co miał pod ręką to elfią dziewczynę. Bretonka z dobrego domu nie chce być lżona ani bita przed ślubem, a przed zaręczynami tym bardziej. Wzięła i poszła.
  158.  
  159. -Tylko te obelgi. Temat chodzący jakiś czas po Imperium i tylko w Imperium, wykrzykuje zasłyszane gdzieś przekleństwa, klątwy o Chaosie jakby cała jego wiedza o tym chośnictwie, została mu przekazana przez ludzką prababkę z początkami demencji, kiedy jeszcze ona żyła a on wchodził pod tego rodzaju stolik przy jakim siedzimy bez zginania się. A same chośniki to jakieś złe duchy które pojawiają się czasami na skwarnym polu brzęcząc łańcuchami, tymi łańcuchami krępowali chłopów przy dużych stogach siana a następnie chłostali ich cepami. I tymi chośnikami straszono młodych leniwych parobków. Mówiąc prościej o Chaosie wiedział tyle co my o Babie Jadze za wody.
  160.  
  161. -Każdy rodowity dobrze urodzony obywatel jakiejkolwiek krainy w Starym Świecie która jest zagrożona bezpośrednim wpływem lub atakiem przez siły Chaosu ze bardzo rozległych Ziem Czaszki, gdy jego syn w wieku zwykle od ośmiu do jedenastu lat, dostaje do ręki żelazny stępiony treningowy miecz po tym drewnianym to zaczyna mu wpajać wiedze z zakresu walki z Chaosem. A jak widzi, że córka jest zręczna chociażby do łuku to uczy ją wieczorami tak samo. Każdy najgłupszy gwardzista potrafi w pewnym stopniu w bramie pełnej ludzi wyłuskać kogoś wyglądającego na kultystę lub rekrutera. Strażnicy wiejscy, sołtysowie uczą dzieci ze wsi o Chaosie. Heroldowie na miejskich tablicach zaraz jak kończą swoją pracę latarnicy, przy bladym świcie zrywają plugawe plakaty. Kapłani, same świątynie. Byle kapłan każdego czystego wyznania w Starym Świecie, przekaże wiedze o Chaosie i jego tworach. To wręcz ich obowiązek jako świętych mężów. Każda biblioteka czy to miejska czy dworska jest zawalona tomami o studiach nad Chaosem. Każdemu poborowemu wbijana jest ta wiedza. Tam, gdzie pobór jest powszechny lub istnieje tradycja pospolitego ruszenia i w systemach mieszanych. Nasze kochane lśniące zbroje z Imperium oraz sąsiedniej Bretonii. Wprawne oko, które zobaczy przechodząca chociażby jedną ich drużynę, nawet jednego rycerza z giermkiem, to widząc ich ekwipunek oraz uzbrojenie widzi jak na dłoni co jest najbardziej skuteczne przy bezpośrednim tradycyjnym starciem z grupą mutantów. Czyli najgorszym, najbardziej plugawym, nieczystym wytworem Chaosu.
  162.  
  163. -Nawet taki nasz Klocek wie więcej o Chaosie niż wam się wydaje. Wie, że jak mutant wygląda na bezgłowego to trzeba walić pałką w miejsce najbardziej podobne do głowy. Jak ma kilka głów to w środkową, bo te po bokach nie są naturalnie wrodzone, mogą być niefunkcjonalne. Jeśli są funkcjonalne to walenie w środkową jest najbardziej efektywne, bo ślad genetyczny po posiadaniu jednej głowy zostaje nawet po najbardziej efektownych mutacjach.
  164.  
  165. -Stary Świat jest do cna przesiąknięty wiedzą o Chaosie. Powiedziałem nieco o naszej stronie a mógłbym tyle samo powiedzieć, jak pojmują Chaos sami jego wyznawcy. Jednak teraz...
  166.  
  167. Student zaczął rozglądać się po stoliku jakby dopiero teraz zauważył co się na nim znajduje.
  168. -Musze się napić, zjeść też. Zaschło mi w gardle.
  169. Student znów się zamyślił. Tym razem nad samą strawą, po czym się odezwał.
  170.  
  171. -Nagadałem się zaraz po zejściu ze traktu a nic nie tknąłem. Nie wołajcie dziewki. Dużo jeszcze na stole zostało. Do omówienia, do objedzenia także. Lepiej niech nikt się nie kręci koło tego wszystkiego. Szczególnie jak Miedziak ułożył dokumenty w równe stosiki. Znając jego, zrobił to według chronologii tematu, zaczynając od podstawowych łatwych do ogarnięcia zagadnień. Zawsze zaczyna się od wiedzy pierwotnej. Kursanci muszą poznać podstawy, a później trudniejsze zagadnienia. Od ogółu do szczegółu. Za pleców Klocka nikt na ten stolik nie zajrzy. Po pierwsze są za szerokie, a po drugie za bardzo zniechęcające. Dzban, antałek widzę nawet macie. W obu coś zostało, ta butelka też nie opróżniona. Kurczak ciepławy. Kaszę z czymś tam, sami kończcie. Dajcie moment strudzonemu wędrowcowi.
  172.  
  173. Wędrówka jako ucieczka. Czy wolność? Od tylu lat. Palce. Próbowałem powtórzyć sztuczkę ze sztyletem, którą znam od lat. Znałem ją niczym najbardziej chłodny zabójca od rodziny, która ma siedzibę w całej Tileii. Teraz sztylet leży bezwładnie w śniegu. Z palców sączy się krew, kropka po kropce dodając wszechogarniającej bieli, niewielkiego kontrastu koloru czerwonego. Palce lewej ręki nie zginają się już do języku symboli. Używanego też poza Tileą, w Imperium przez poinformowane osoby. Zapominam mówić po reiklandzku. Mowa Imperium. Mówiłem bez śladu akcentu. Już blisko.
  174.  
  175. Było trochę śmiesznie teraz będzie strasznie. Chociaż teraz sam już nie wiem co jest gorsze lub bardziej śmieszne. Temat związany całą swoją podróżnicza karierą z Imperium, niemający bladego pojęcia o Chaosie, gdy lży swoją przyjaciółko-dziewczynę w sposób listowno-osobisty od groźnych bojowników za wody, używa dokładnego bardzo precyzyjnego słownictwa wojskowego to znaczy zna wszystkie rodzaje wojsk za wody, zna różnice między konfliktem zbrojnym, incydentem granicznym, wojną lokalną, wojną regionalną, wojną w pełnej skali, każdą osobną wojskową taktykę do tych zagadnień, to wszystko w ujęciu strategów z Królestw Północy, zna podział tamtejszych wojsk, używa gwary wojskowej używanej w tych królestwach.
  176.  
  177. -Dalej. Posiada specjalistyczną wojskową wiedzę z zakresu zwalczania oporu wewnętrznego w Królestwach Północy. Zna wszystkie metody walki z oddziałami partyzanckimi w rodzaju Scoia'tael oraz kierowanym separatyzmem z kraju trzeciego. Szczerze mówiąc naprawdę nie wiem co oznacza to ostatnie zdanie. Nieważne, bo to jest ciekawe. Odnosi się do samego Scoia'tael. Uwaga kursanci! W skali, która nigdy nie nastąpiła w znanej historiografii Królestw Północy.
  178.  
  179. -Co ważne. Nigdy nie będąc w żadnym z Królestw Północy. Nie mając kierunkowego wykształcenia wojskowego, nie będąc na żołdzie żadnego wojska, nie uczestnicząc nawet w tym incydencie granicznym cokolwiek by to miało znaczyć, nie mówiąc o większych zawieruchach. W obu dominiach. Jednak to jest jeszcze ciekawsze. Miedziak, podaj te dwa duże arkusze leżące na boku. Dziękuję.
  180.  
  181. Student zaprezentował słuchaczom karty większego formatu które były drobno zapisane, niczym królewski sekretarz prezentujący dworowi świeżo spisany edykt
  182.  
  183. –Te dwie karteczki to moje dzieło.
  184.  
  185. Student powiedział to z wyraźną dumą
  186. -Jeśli myślicie, że temat używał tego typu słownictwa tylko przy jednostronnych kłótniach partnerskich, po których sama partnerka miała wszelakie prawa do zejścia na zawał mimo młodego wieku oraz charakterystyki zdrowotnej swojej rasy, to się mylicie. Tak jak mówiłem sam osobiście sporządziłem tą analizę.
  187.  
  188. -Na początku był jak potłuczony. Chodził po karczmach, pocztach, portach, kręcił się przy każdym byle jakim obozie wojskowym. Zaczepiał każdego człowieka, nieczłowieka, który miał chociażby przypiętą blaszkę dla ozdoby na tunice przy lewej piersi. Mamrotał, mówił do siebie. Czasami coś liczył na głos. Część ludzi zauważyła, że ten pomyleniec oceniał odległości pomieszczeń od jakiś tylko mu znanych punktów. Ogólnie źle znosił hałas, tłum. Wtedy te jego objawy znacznie się nasilały. Bablał o jakiś ruchach wojsk, że wojna się zaczyna. Wielu uzbrojonych podróżników mylił z zawodowymi wojskowymi.
  189.  
  190. -Bardzo nerwowo reagował na naszych uzbrojonych przedstawicieli elfiej rasy z lasu Drakwaldu oraz laso-miasta Athel-Loren. Jednak wtedy zjawisko rasizmu rodem za wody było o wiele bardziej widoczne. Powszechne. Zwłaszcza wśród podróżników, tak jak mówiłem wszyscy go brali wtedy za człowieka więc w tym zakresie za bardzo nie odbiegał od normy. Smutne, lecz prawdziwe. Jednak. Gdy ktoś wprost go zapytał o wojsko, sprawy wojskowe czy taktykę to był precyzyjny bardzo akuratny jak przy swojej dawnej znajomej. Jednak po jakimś czasie objawy zaczęły mijać.
  191.  
  192. -Zaczął nosić czerń, szarość. Lepszy sprzęt niż za czasów wędrownego wojennego proroka. Zaczynał już nabierać tego swojego charakterystycznego sznytu. Jednak nadal kręcił się wokół spraw wojskowych.
  193.  
  194. -Zaczął od znanego mu terenu. Trzy siły z Imperium, które przyjmują w swoje szeregi podróżników lub są przez nich zarządzane lokalnie. Nie będę się rozwodził znacie przedmiot. Szkoła Walki Domu von Raugen w Nuln, Zakon Sigmara oraz Kompania Gryfa. Kiedyś nie było tak ścisłej ochrony w tych wspaniałych posiadłościach. Zacznijmy od końca. Jedynie garnizon gryfów w wiosce Weilerberg nie dopuszczał nikogo do wewnątrz. Powtarzam wewnątrz. Jednak nikt nie zwracał uwagi, gdy jakiś niepozorny człowiek tuż obok zbierał sobie zioła, aby sprzedać je zielarce w jej izbie. Pewnie nie słyszeliście o tej wiosce. Położona jest nadrzeką Sol w Wissenlandzie, nieopodal miasta Kreutzhofen. Wtedy, trzy chałupy na krzyż, karczma oraz garnizon. Teraz, trzy chałupy na krzyż, karczma oraz opuszczony garnizon. Nie zapominając o samotnej starszej już zielarce w swojej niewielkiej chałupce. Znaczy już wtedy była samotną starowinką. Jednak nadal żyje. Zioła mógł zachować równie dobrze dla siebie. Jego wiedza o ziołach już wtedy była ponad przeciętna w stosunku do innych młodych podróżników. Jednak podzielał uwagę, skrupulatnie oglądał ruch wokół garnizonu, samych członków kompanii, ich gości, czyli głównie bogatych indywidualnych kontrahentów, którzy wzbogacili się na podróżnictwie. Gryfy nigdy nie były tanie. Mają takie zasady, że wynająć można ich cały odział. Nie można wynająć jednej drużyny nie mówiąc o pojedynczym najemniku ze złotym gryfem na napierśniku. Nie lubię jak przez przypadek rymuje. Podczas wykładów. To się rymuje? Najemniku, napierśniku. Nieważne. Złoty gryf. Lśniący, duży. Widać z daleka.
  195.  
  196. -Zakon. Rycerski. Zostańmy przy tej metodzie od ostatniego zagadnienia. Tam to robił regularne rundy w nocy. W całym kompleksie. Nikt nigdy oficjalnie go tam nie widział. Prawdopodobnie przez to, że zakonnicy mają tak czyste sumienia, że śpią bardzo dobrze. Głęboko. Jednak właśnie głębokość mogła go zgubić. Raz mu się noga powinęła. I to dosłownie. Krótko przed świtem zakonnicy opuszczają pomost przy bramie. Plac przed głównymi budynkami jest ogólnodostępny dla wszystkich przez cały dzień do zachodu słońca. Przy placu jest sklep płatnerza, miecznik też oferuje swój towar w osobnym miejscu. Znajduje się tam także warsztat kowala, gdyby kogoś nie interesowała sklepowa jakość, tylko znacznie lepszy przez co droższy sprzęt kuty na indywidualne zamówienie. Kowal na życzenie klienta mógł nawet wykonać grawer na klindze broni, wzór, napis, oba na raz także. Temat pewnego pięknego poranka wpadł do ich fosy jednak podobnie jak z Błękitnej Wstęgi się wynurzył. Dopowiem na potrzeby kursanta Klocka, że jeśli chodzi o tamtą rzekę to wynurzył się wtedy jedynie informacyjnie. Nie ma źródła, nie ma rzeki. Nie ma źródeł, nie ma informacji. Powszechną praktyką, którą stosują podróżnicy przy zagrożeniu śmiercią poprzez utonięcie, jest szybkie pozbycie się ekwipunku a przede wszystkim, wszystkich elementów służących do bezpośredniej ochrony ciała. Prościej mówiąc. Kotłujesz się w głębokiej wodzie? Wywalasz plecak, miecz z pochwy i noszoną kolczugę. Nie dziwię się, że wtedy zakonnicy byli tak elitarną jednostką. Jakby ktoś od nich tam wpadł w ich pełnej puszce ze sprzętem na dodatek, poszedł by na dno szybciej niż przysłowiowy kamień. Jednak widocznie temat spieszył się oddalając się od fosy zamkowej. Nie była by to ważna informacja. Mamy tu jednak fragment kroniki dziejów, którą wysuwa właśnie w moją stronę Miedziak, z jednej z averlandzkich wsi, którą prowadził piśmienny sołtys. Z relacji przekazanej mu przez jednego z mieszkańców tej wsi, gdy ten zaczął nad ranem wypasać bydło na pobliskim pastwisku, wiecie w takich warunkach panuje cisza jak makiem zasiał, usłyszał on nagle głośnie plum a niewiele później mokrego człowieka spokojnie idącego od strony fosy w pełnym ekwipunku. Zacytuję jeden fragment tekstu dokładnie. Był on ubrany w lekką zbroję jak jakiś wolny najemnik lub inny podobny zbir. Uwielbiam takie wstawki w źródłach. Lekka zbroja to jednak żadna przesłanka. Ten młody podróżnik nie zastosował techniki znanej bardziej doświadczonym podróżnikom, nie dość, że się nie utopił to jeszcze bez problemu się uratował. Dobrze, że nie było jeszcze wzmianki, że zaczął gwizdać wracając na trakt. Takie rzeczy to potrafi się po jakimś kierunkowym szkoleniu. Które nie jest szeroko dostępne na dodatek. Dryg do zręczności miał, to jednak także żadne wytłumaczenie.
  197.  
  198. -Gladiatorzy. Szkoła szkoląca gladiatorów. Ku uciesze tłumów na arenie umieszczonej na terenie samej szkoły. Walka na śmierć i życie. Gladiatorzy są znani z przesady graniczącej z megalomanią. Arena. Plac z piachem z jedną drewnianą lożą. Więcej ludzi zmieści się chyba w budynku miejskiej poczty, nie mówiąc o bibliotece. Walka. Bijemy się jednak nie zabijemy, bo wszyscy jesteśmy kolegami. Kręcił się tam dość często, ponieważ w Nuln spędzał zawsze dużo czasu. Trwała wtedy wojna między wieloma gildiami. Wtedy często bywał w tej szkole, głównie w karczmie gladiatorskiej bałamucąc kelnerkę oraz oczywiście myszkując od czasu do czasu w innych częściach budynku. Tak na boku dopowiem, czemu w gladiatorskiej mordowni ich dziewkę służebną nazwali określeniem rodem z restauracji w Quenelles. Nie mam pojęcia. Bretończycy są eleganccy, wyniośli. Cały Stary Świat chwali ich kuchnię. O przesadzie gladiatorów już mówiłem, jednak bez przesady. Wróćmy do tematu. Tam też noga mu się powinęła. Jednak już nie tylko jeden raz. Nie wiem czy przez czar gladiatorskiej kelnerki, która go zagadywała o ten moment za długo czy coś innego. Parę razy gladiatorzy z ogniem gildyjnej wojny w oczach, zadawali mu pytania w stylu. Przepraszam pana, co właściwie pan tu robi? Czy możemy w czymś pomóc? Zarzuty szpiegostwa. Z jego wyglądem o takie nietrudno. Gildie wysyłały całkiem zielonych chłystków czy innych żółtodziobów w czasie tej wojny do tego celu. Jednak nikt mu wtedy nic nie udowodnił, co było prawdą, bo przez całe dotychczasowe życie do teraz ma cały system gildyjny w obu dominiach, wiadomo, gdzie. Oczywiście jeśli chodzi o służbę, tytuły i inne nieważne z jego punktu widzenia rzeczy typu sława, pieniądze, nie zapominając o lepszych sztyletach. Bo informacje on pokochał najbardziej na całym świecie. Co jest trochę dla mnie śmieszne teraz, patrząc na te stosy papierów. Niedługo łowczy zamieni się w łowionego. Jednak zostańmy przy temacie. W pewnym momencie, czempion, który zarządza szkołą w imieniu Księżnej Elektorki miał już dość kłopotliwego gościa. Kazał go wynieść. Temat podkurczając nogi w próbie opóźnienia wywalenia go na zbity pysk do rynsztoka przed znaną szkołą w sytuacji, gdy dwóch gladiatorów niosło go za pachy. Jednak ich fizjonomia wraz z jej atrybutami w postaci chociażby wzrostu człowieka o zawodzie gladiatora w typie budowy naszego Klocka z jednej strony oraz ogra o zwyczajnej ogrzej fizjonomii także gladiatora z drugiej, w żaden sposób nie opóźniała tego procesu, wręcz ustawienie jego nóg przyśpieszało cały proces poprzez wzrost irytacji obu gladiatorów tak samo jak jego okrzyki o tym, że jest zwykłym klientem powszechnie dostępnej karczmy, wcale nie kręcił się przy zbrojowni, a co do innych pomieszczeń to po prostu nie zauważył karteczki z napisem dostępne tylko dla pracowników. Której tak naprawdę nie było. Wiecie, jak to jest, tacy zawsze krzyczą przy takich zdarzeniach, że to wielka pomyłka, dodają też coś o posiadaniu powozów w różnych stolicach znanych powszechnie krain, prawdopodobnie w celach uwiarygodnienia się.
  199.  
  200. W tym momencie Miedziak i Szrama wymienili znaczące spojrzenia z lekkim uśmiechami.
  201.  
  202. Oczywiście gnomia fizjonomia drobnej twarzy gnoma ma to do siebie, że widać na niej każdą nawet najlżejszą emocję. Jednak Student był w swoich żywiole, nawet tego nie zauważył. Klocek miał totalnie zagubioną minę. To było naprawdę zbyt wiele informacji jak na jego siły umysłowe. Jednak, jeśli to miało pomóc w zdobyciu małej fortuny, a przecież takich trzech jaki ich czterech to nie ma... Klocek zgubił myśl próbując dopasować znane powiedzenie do czterech osób jak ich kompania, jednak stwierdził z pewnością, że szef ma zawsze rację. Klocek wiedział, że jest on mądrzejszy od gnoma, bo mówi długo, w większości zrozumiale, często sam widzi, że on sam czegoś nie rozumie i wyjaśnia to krótko. Gnom mówi krótko o trudnych rzeczach a jego wyjaśnia dotyczące trudnych rzeczy są o wiele dłuższe a on nadal nie wie co gnom chciał przekazać o pierwszej trudnej rzeczy.
  203.  
  204. Student zamilkł na chwilę. Tym razem chwila była o wiele dłuższa.
  205.  
  206. Więc Klocek wziął najbliższą butelkę wódki, która miała jeszcze zawartość pociągnął spory łyk, przysunął półmisek z już zimną kaszą z czymś tam jak to powiedział Student na początku, wspominając ciepło, gorącą rozdrobnioną kaszankę ze smażoną cebulą, która skończyła się zanim szef przybył. Jednak przy jego masie często był głodny a przy wykładach o temacie, Studenta musiał też uzupełniać nadwątlone siły mentalne. Żeby ulżyć własnej psychice, jednak nie wychodząc z wykładanego tematu, zaczął się zastanawiać się czy na arenie szkoły gladiatorów w Nuln, dałby radę tak wielkiemu człowiekowi jak on oraz zwykłemu ogrowi z ich wyposażeniem, gdyby bił się tylko swoją starą a zarazem ulubioną zaćwiekowaną pałką. Dwóch na jednego.
  207.  
  208. Atmosfera małego uniwersytetu wciśniętego w kąt zajazdu, udzielała się wszystkim zaangażowanym. Tak u nich było. Student prowadził wykład. Czasami bez pomocy naukowych. Miał informację z badań terenowych. Kompania udawała się, aby przeprowadzić eksperyment polowy, tam, gdzie temat zamieniał się w obiekt badawczy, a na koniec zostawał wypłacany grant naukowy który Student rozdzielał między kursantów oraz samego siebie a część zostawiał na poczet kolejnych badań terenowych oraz pomocy naukowych. Student zawsze jasno dopytywał się zleceniodawcy czy obiekt badawczy ma zostać poddany terminacji czy detencji.
  209.  
  210. Szrama który dopalał już kolejną porcję tytoniu miał rację. W dwóch sprawach. Że palenie pozwala szybciej przyswoić duża ilość informacji naukowych oraz że w stosunku do ich poprzednich zleceń ilość pomocy naukowych to była istna biblioteka.
  211.  
  212. Gnom cały czas przebierał szybko między stosami papierów próbując kolejny raz dokonać, jeszcze jednej, co ważne lepszej analizy od tej poprzedniej, jednak ani o jotę nie burzył założonego przez siebie na początku porządku.
  213.  
  214. Student wznowił swój wykład.
  215.  
  216. -Lądowanie twarzą w miejskich rynsztoku, jest dość nieprzyjemne. Temat zniechęcił się nieco po tym zdarzeniu. Obrał nowe perspektywy. Przybył do Daevon w Kaedwen, jednym z największych Królestw Północy. Statkiem. Towarowym. Nie w beczce jak w opowieściach podpitych śródlądowych wilków morskich znanych z portu w Nuln. Zwracam na to uwagę, ponieważ mamy list przewozowy w którym skrupulatny lub raczej podejrzliwy kapitan, dopisał własnoręcznie imiona paru pasażerów, którzy zabrali się tym statkiem za drobną opłatą tylko dla kapitana. Jednak dbał o materialną, całkiem niewerbalną prośbę pasażerów o dyskrecję. Zrobił to wyłącznie na własny użytek. Drobnym węgielkiem. Tuż pod listą towarów.
  217.  
  218. -Pierwsze źródło o temacie w drugim dominium znanego nam świata. Zaczął od poszukiwań dobrych przyjaciół, szukał też dla siebie jakiegoś miłego kącika, aby czasami odpocząć. Czyli w jego przypadku to oznaczało głównie meliny, port, jakieś nieużywane magazyny przy porcie oraz picie gnomiego destylatu pod sklepem z coraz to nowymi znajomkami o podobnych zainteresowaniach. Dowolnym sklepem, kramem czy zaułkiem, gdzie oprócz destylatu, sprzedawano po taniości kupieckie glejty uprawniające do szybszego przekroczenia strażnicy granicznej do Redanii. Czytaj szersze możliwości ukrycia kontrabandy. Daevon było dość blisko granicy. Średniej wielkości miasto. Jeśli chodzi o miarę z Królestw Północy. W stosunku do Nuln czy samej stolicy Kaedwen czyli Ard Carraigh, zaścianek. I to nieciekawy. Mnóstwo podejrzanych typów. Nie wyróżniał się wcale wśród nich. Poza tym jednym drobnym wypadkiem, gdy nieco przekroczył granice dobrych zwyczajów. Poprzeczka była niska, jeśli chodziło o poziom ogłady, okrzesania zwyczajowo przyjętego w tym mieście. Jednak dał radę.
  219.  
  220. -Raz był tak spity, że za sklep uznał posiadłość namiestnika Tankreda. Najwyższa władza w mieście. Odlał się pewnego razu przy marmurze należącym do miasta, walną się w pobliskie krzaki.
  221. Student próbował sobie przypomnieć jeden szczegół, po czym odezwał się do gnoma.
  222. -Nie pamiętam tego dokładnie. Miedziak, podaj tą notkę gwardii, muszę doczytać o co chodziło z tymi krzakami
  223. Po podaniu kartki przez gnoma, Student szybko wyłapał szczegół, o którym mówił
  224.  
  225. -A tak te krzaki należały do samego namiestnika. Wskoczył w nie aby nikt mu nie przeszkadzał wyspać po się ciężkim roboczym dniu oraz żeby nikt nie skojarzył go z odlewaniem się w miejscu powiedzmy ogólnodostępnym. Mamy tu notatkę członka gwardii miejskiej o dumnie brzmiącym stopniu służbowym. Dostał ten stopień prawdopodobnie dlatego że umiał pisać. Chyba jako jedyny z całej gwardii patrząc na całokształt tego wspaniałego miasta. Może ktoś od nich umiał czytać, to by się uzupełniali. Nieważne. Pan starszy wartownik opisał wybryk tematu w tym bardzo perspektywicznym miejscu. Młodzież musi się wyszumieć. Nie wiem, dlaczego byli tak bardzo dla niego surowi, że postawili mu aż sześć zarzutów a następnie wysoką grzywnę. Przeczytam całość. Po przybyciu na miejsce dwuosobowego patrolu gwardii, zastaliśmy aresztanta w stanie całkowitego zamroczenia alkoholowego. Dostaliśmy ustne wezwanie, że znieważył on pomnik miejski poprzez oddanie na niego moczu po czym położył się na pobliskim niskim żywopłocie w pozycji półleżącej. Podczas prób cucenia go odzyskał jedynie częściową przytomność a następnie wskazując ręką w stronę pobliskiego pałacu namiestnikowskiego wypowiedział słowa. Cytuję. Czego znowu chce ten pierdolony sklepikarz. Spierdalajcie. Postawiono mu następujące zarzuty. Znieważenie pomnika, znieważenie powagi urzędu namiestnika oraz funkcji jaką pełni, używanie słów powszechnie uznanych za obelżywe przy gwardzistach podczas ich służby, publiczne pijaństwo, publiczne obnażanie się oraz niszczenie mienia należącego do bezpośredniego zarządu namiestnika to jest granicy strefy publicznej po której dostępność posiada jedynie sam namiestnik, jego rodzina w celach rekreacji czy wypoczynku. Aresztantowi po jego wytrzeźwieniu zostały postawione wszystkie te zarzuty. Wpłacił on poręcznie majątkowe na rzecz gwarancji spłaty całości grzywny, po czym został zwolniony.
  226.  
  227. Student odłożył kartkę
  228. -To było jego osiągnięcie szczytowe, jeśli chodzi o zachowania w typie świeżych żaków uniwersyteckich. Za wodą nazywają ich studentami. Żaki tak się zwykle zachowują, jedynie w noc po otrzęsinach. Temat raczej nie pił w Imperium. Też bym za wiele bym nie pił gdybym spędzał tyle czasu w karczmie gladiatorów przy ich wynalazkach szumnie nazwanych jako oferta alkoholi podawana przez kelnerkę. To co powiedziałem po jako to idealne zdanie zachęcające do odwiedzenia tej mordowni dla niezdecydowanych oraz elfów. Zgrzyt. Ciekawi mnie, dlaczego temat krzywiący się przy swojskim dobijaczu, zaraz po przybyciu do Kaedwen zaczyna swoją nową podróżniczą ścieżkę od fascynacji rzemiosłem rodem z gnomiej części Twierdzy pod Górą Carbon w masywie Mahakamu, i to wyrobami które nie są mechaniczne oraz całej gamy zachowań które są związane z tą pasją naukową. No dobrze było śmiesznie. Teraz będzie strasznie. Już naprawdę.
  229. -Samej grzywny nie spłacił nigdy w całości, poza tym to nie była jego pierwsza grzywna. Musiał opuścić mury miasta Daevon aby uniknąć więzienia za niewypłacalność. - Dodał.
  230. Student westchnął lekko próbując zamaskować zmęczenie, jednak kontynuował dalej
  231. -Pierwsze co. Wpadł sobie na luzie do karczmy ‘Pod Zadumanym Smokiem’, nieopodal wsi Ilian na północy Kaedwen tuż przy pogórzu Masywu Pustulskiego. Puścił ją z dymem razem ze wszystkimi w środku. Później napadał wielokrotnie właśnie na Ilian, niedaleką drugą wieś w tym rejonie o nazwie Eldar. W Imperium nigdy nie używał przemocy w takiej skali. Trup ścielił się gęsto. Głównie strażnicy wiejscy oraz członkowie ochotniczych milicji wiejskich. Raz zabił nawet sołtysa. Namiestnik nie mógł nikogo znaleźć na jego miejsce z powodu poziomu terroru, strachu samej ludności. Oficjalnie nie wisiał na listach gończych. W tym okresie siła komanda wzrastała. Wszyscy uważali, że to wina elfów. Opuścił ten teren, gdy Scoia'tael ugruntowali swoją pozycję w okolicy Ard Carraigh. Unikał on wtedy kontaktów zarówno z komandem jak i z żołnierzami stacjonującymi w niewielkim obozie przy Eldar oraz strażnicy w południowym Kaedwen. Obecność żołnierzy miała na celu kontrolowanie całej elfiej aktywności w rejonie. Jednak temat mijał się z tymi obiema grupami o dość rozbieżnych interesach. Zrozumcie. Jeden człowiek robił taką zawieruchę, że wszyscy myśleli, że to robota kilkunastu bojowników...
  232.  
  233. Nie możecie widzieć ludzi. Macie widzieć numery. Nie możecie widzieć mieszczan, kupców czy wieśniaków. Macie widzieć linie. W pewnych sprawach, sytuacjach czy miejscach nie ma ludzi niewinnych. Jeśli jesteście w obcym miejscu to czujcie się jakbyście byli wyrwani z korzeniami, przeniesieni siłą. Jeśli szukacie sprawiedliwości. Twórzcie sprawiedliwość. Jeśli czujecie siłę. Użyjcie jej. Jeśli kieruje wami nienawiść. Dajcie jej upust. Proste zasady. Albo wy ich albo oni was. Każdemu według jego potrzeb. Jeśli wejdziecie do jednego umysłu to tak jakbyście weszli do umysłu wszystkich. Siatka. Jeden zastraszony numer to wiele potencjalnych zastraszonych numerów na jego linii. Sianie strachu czy poczucia zagrożenia, to nie musi być szerokie działanie. Wystarczą proste gesty, chwilowa rozmowa. Oni to poczują. Że ich świat się kończy. Że wymyka się im z rąk. Że wy zatryumfujecie. Oni czują koniec. Wilk najbardziej walczy, gdy czuje agonię przez własne rany. Jest zaciekły, wtedy to bardzo trudny przeciwnik. Tak wam się wydaje z waszej strony. To jednak jest wilcza desperacja, ostatnie środki. Wielkie słowa, wielkie gesty. Łowcy stają się zwierzyną. Uciekają. Giną. Koniec walki. My kontra oni. Zawsze.
  234.  
  235. -Nie rozumiem Evelyn. Co ty wygadujesz. - Młody bretoński rycerz patrzył na towarzyszkę broni, gdy ta zrzucała ciężką płytową zbroję kawałek po kawałku, jednocześnie przeszukując pomieszczenie zbrojowni. Zbliżała się do negliżu a mimo to nic sobie nie robiła z obecności mężczyzny, który całkiem niedawno odebrał ryty oraz pas, po którym przestali nazywać go giermkiem.
  236.  
  237. -I nie zrozumiesz. Ostatnia rada okrągłego stołu. Wtedy zgłosiłam jasny sprzeciw. Miasto to nie diuk. Miasto nie ma pieniędzy na opłacanie quasi-bandytów do schwytania innego bandyty. Druga sprawa. Po co rada jest zwoływana w sprawie napadów na miasteczko Salignac La Rouge, w trybie jakby spalono całe Quenelles. Razem z pałacem diuka. Z nim w środku włącznie. Tak się kończy dyktat większości. Wygrywają idioci, kretyni i debile w różnych proporcjach. O możliwościach umysłowych w skali, którą podałam.
  238.  
  239. Rycerka zatrzymała się na chwilę przyglądając się jednej z półek.
  240.  
  241. -Tu było parę rzeczy od gwardii miejskiej... - Zamruczała pod nosem patrząc w głąb.
  242.  
  243. Wyciągnęła stamtąd trochę zakurzony, lecz solidnie wyglądający wzmocniony kaftan. Wytarła go parę razy przedramieniem a następnie otrzepała o podłogę.
  244.  
  245. Wróciła do kremowego pojemnego worka, ze sznurem który pozwalał, powiesić go na ramieniu lub przewieść przez. Tego typu worków używali marynarze, którzy pakowali do niego wszystkie niezbędne im przedmioty podczas rejsu dalekomorskiego. Było one powszechnie używane także przez podróżników. Tak jak plecaki, torby podróżne. Sam worek rzuciła w kąt, kiedy tu weszła.
  246.  
  247. Zaczęła się uzbrajać. Kiedy skończyła nie wyglądała już na rycerkę. Wzmocniony czerniony kaftan, wąskie zabarwione na czarno stalowe naramienniki, dopasowana spódnica kolcza wzmocniona wąziutkimi pionowymi miedzianymi taszkami oraz płaskie wysoko sznurowane sandały, w których bardzo łatwo się biega przez ich wygodę i lekkość.
  248.  
  249. Całość dopełniał całkiem nie rycerski krótki, lecz szeroki miecz w zwykłej skórzanej pochwie umiejscowionej przy lewym biodrze.
  250.  
  251. Młody rycerz, gdy jego towarzyszka się rozbierała, a następnie ubierała, cały czas patrzył w jeden punkt. Pas rycerski. Najważniejszy symbol ich wspólnej służby. Leżał bezwładnie na ziemi niczym szarfa wiejskiego strażnika.
  252.  
  253. -Te pieniądze. To nie były nasze pieniądze. Rada była pretekstem. Zaczęłam interesować się tą bardzo podejrzaną sprawą. Tak naprawdę to zapłacili wpływowi, potężni ludzie z Arabii lub Nipponu. Jedynie szef tej grupy łowców nagród wiedział o prawdziwych mocodawcach. Nie podzielił się tą informacją z nikim. Na dodatek ci którzy zapłacili to byli prawdopodobnie magowie. Ten człowiek. Ten na którego był wypisany kontrakt. Nie jest on zwykłym bandytą.
  254.  
  255. Po tym co powiedziała usiadła na krótkiej ławce obok rycerza. Położyła czule rękę na jego ramieniu. Spojrzała w jego stronę. Była starsza od niego. Dobiegała trzydziestych urodzin. Pierwsze siwe pojedyncze drobne pasma pojawiały się na jej szatynowych włosach. Powiedziała delikatnie, spokojnie.
  256.  
  257. -Wiem, że to co teraz się dzieje... - Westchnęła ciężko - Że tego nie rozumiesz. Mojego stroju, który właśnie przybrałam. Tego co powiedziałam jak tu wchodziliśmy. Masz ciągle wbity wzrok w mój rycerski pas. Symbol służby. Naszej wspólnej służby.
  258.  
  259. Rycerz odwrócił od niego wzrok. Spojrzeli sobie głęboko w oczy przez chwilę. Cofnęła rękę. Po czym to rycerka wbiła wzrok w ziemię. Jeszcze niżej niż jej towarzysz przed momentem. Odezwała się po chwili.
  260.  
  261. -Mieliśmy zadanie. Pogranicze. Ciężka mroźna zima. Gorsza od tej teraz. Dom. Młode wiejskie małżeństwo. Oszukaliśmy ich, że szukamy czasowego schronienia. Że trakt jest za ciężki, źle obliczyliśmy siły na zamiary. Że będziemy maksymalnie tydzień, żeby przetrwać pogodę, wichury doczekać do pierwszego przełomu nawet nie roztopu, który miał już niedługo nadejść. Uwierzyli nam. Byliśmy do nich podobni. Byli starsi, jednak ja w ogóle tego wtedy nie odczułam. Dziewczyna była tuż przed dwudziestym piątym rokiem życia. Mieli już trójkę dzieciaków. Siedem, cztery i dwa lata. Chłopcy. Ich ojciec cieszył się, że będzie miał pomoc w gospodarstwie. Matka była równie szczęśliwa. Raz wieczorem, gdy ich dzieci spały wziął swoją żonę w czuły uścisk, gdy siedzieli razem w szerokim wyklinionym fotelu, milczeli cały czas a ona tego wieczoru powiedziała jedynie dziękuję oraz mocniej się w niego wtuliła. I tak zasnęli. Razem.
  262.  
  263. Rycerka przerwała na moment. Odetchnęła. Po czym dokończyła.
  264.  
  265. -Spełniliśmy to zadanie. Przed ich domem. Cała piątka leżała twarzą do śniegu we krwi zaczynając od najmłodszego dziecka a kończąc na ojcu. Pięć ciał. Według wzrostu. Widok. Pojawił się człowiek. Strażnik. Kiwnął głową. Powiedział jedynie.
  266.  
  267. To jest wasz dar. Dar a jednocześnie przekleństwo. Poznać życie człowieka, tylko po to, aby je zakończyć.
  268.  
  269. Rycerz milczał. Zacisnął wargi. Podczas gdy ona mówiła tak samo wbił wzrok w ziemię.
  270.  
  271. Wiedział już wszystko. Ona mówiła, że nie rozumie. Zrozumiał. Evelyn Cevalt z Quenelles nie istniała. Nigdy.
  272.  
  273. Milczał nadal. Cały czas patrzył w ziemię. Odezwał się dopiero, gdy wychodziła. Beznamiętnym tonem.
  274.  
  275. -Ty go znasz.
  276.  
  277. Ona zatrzymała się na chwilę, położyła prawą rękę na framudze uzbrojonych otwartych odrzwi.
  278.  
  279. -Lepiej niż ktokolwiek na tym świecie. - Powiedziała spokojnie, z ulgą, nie odwracając wzroku w jego stronę.
  280.  
  281. -Jednak. I tak się spóźniłam. - Dodała krótko.
  282.  
  283. Wyszła.
  284.  
  285. Karczma płonęła. Nie było już słychać krzyków ani nawoływań o pomoc. Bardzo szybko wznieciła pożar. Zablokowała skutecznie drzwi. Więcej dymu niż płomieni. To dym w pożarze zabija nie płomień.
  286.  
  287. Jednak płomień ma swoją muzykę. Szczególnie gdy ogarnia więcej drewna niż zazwyczaj.
  288.  
  289. Muzyka, płomień, świętowanie.
  290.  
  291. Karczma była niewielka. Jedna kondygnacja. To tu grupa człowieka zwanego Studentem świętowała. Juwenalia. Student zwykł określać tym słowem pierwszą ucztę po wypłaceniu nagrody.
  292.  
  293. Sam on we własnej osobie, był właśnie ciągnięty po śniegu przez tajemniczą wojowniczkę.
  294.  
  295. Na trakt ubrała jedynie opończę na wierzch. Dodatkową ochronę przed zimnem dawały jej jeszcze skórzane grube nogawice na rzemienie. Nie miała założonego kaptura.
  296.  
  297. Ciągnęła go za sobą. Za nogę. Jedną ręką. Student rył twarzą po śniegu. Robiła to z lekkością. Tak jakby był to zbity z dech lub starych skrzynek niewielki wiejski wózek o dwóch drewnianych kołach.
  298.  
  299. Student próbował w mimowolnym odruchu obronnym drapać podłoże. Jednak śnieg, a przede wszystkim zaciętość wojowniczki sprawiały, że było to próżne działanie.
  300.  
  301. Po chwili zatrzymała się. Odwróciła. Przez krótką chwilę zamknęła oczy. Chłonęła muzykę płomieni. Otworzyła je.
  302.  
  303. Płynnym, szybkim ruchem kucnęła przy zdezorientowanym przez równie szybki rozwój wydarzeń łowcą nagród.
  304.  
  305. Podniosła go nieco za same włosy. Chciała, aby widział. Nie sprawiło to u niej cienia wysiłku nawet w tej pozycji. Nie zadrgnęła. Przez moment była nieruchoma jak posąg.
  306.  
  307. W takich momentach. Cel czuje inaczej czas. Opisuje to często, że wtedy sekundy były dla niego jak godziny. Ilość, rodzaj mieszanki jego hormonów. Krótki czas w jakim organizm pompuje te hormony. Wszędzie. Do każdego zakątka ciała. Cel często czuje mięśnie, o których nie miał żadnego pojęcia przez całe swoje dotychczasowe życie. Niekiedy dostaje ogromnej siły. Na ten jeden moment jego ciało może się stać wielką machiną wojenna przystosowaną do obrony organizmu przed śmiercią. Czysty stres wlewa się w jego żyły. Uważajcie. Musicie spacyfikować całkowicie, wszelkie odruchy obronne celu które mogą być dla was niebezpieczne. To pierwsza rzecz. Po drugie. Zadbać o otoczenie. Podam przykład. Piechur wpadł do chaty. Kobieta w średnim wieku która całe życie spędziła w jej wsi, broniąc własnej czci załatwiła go nogą od rozwalonego przez jego kopnięcie stołu, gdy próbował ją złapać, kiedy miotali się po izbie. Sam osobiście oglądałem jego ciało. Śmierć przez pojedyncze uderzenie. Pęknięcie podstawy czaszki. Noga od stołu. Jego hełm wyglądał jak po uderzeniu jednoręcznym młotem bojowym o podobnej wielkości. Jest pewien czar z dziedziny Magii Koniunkcji, zwanej też Magią Przemian. Ta dziedzina magii jest uznawana za najtrudniejszą do opanowania przez czarodziejki oraz czarodziejów. Bańka czasowa. Cel używa tego zaklęcia. Przeciwko wam. Wy jesteście spowolnieni w tej bańce. Jeśli akcja jest szybka, gwałtowna. Pamiętajcie. Pacyfikacja. Otoczenie.
  308.  
  309. Syknęła iście jadowitym tonem.
  310. -Widzisz to? Ile tam było ludzi? Zdążyłeś na szybko policzyć? Panie Student?
  311. Następnie rzuciła jego głową o ziemię. Stęknął boleśnie.
  312. -Wiesz, dlaczego jeszcze żyjesz? - Dobyła miecza po czym odcięła pasek jego skórzanej torby. Sprawdziła czy w środku są dokumenty. Były.
  313. -Dlatego. Już nie masz powodu. - Powiedziała, po czym zręcznie przewróciła go na plecy.
  314. Wstała powoli. Jakby delektując się chwilą. Cały czas patrzyła prosto w oczy łowcy.
  315.  
  316. W takich sytuacjach, nie możecie odwracać wzorku od celu, samego miejsca, w którym ma nastąpić uderzenie także. Cel może mieć naprawdę błagalną minę. Bandyci, kiedy dokonują zbrodni zabójstwa w podobnych okolicznościach, często odwracają wzrok od ofiary, ponieważ nie mogą zdzierżyć jej miny. Bandyta wali wtedy praktycznie na oślep, byle jak. Wy nie macie czasu na zabawy. Cel. Sztych. Ucieczka. Musicie mieć czas na ucieczkę a nie zabawy w dobijanie. Mina. Potrafi być także żelazna. Cel chce umrzeć z godnością. Jednak oczy. Nigdy nie kłamią. Oczy mogą bardzo błagać w tym momencie niezależnie od mimiki twarzy.
  317.  
  318. Po wypowiedzeniu tych słów, zmieniła uchwyt na mieczu. Uchwyciła go oburącz celując czubkiem w łowce. Opadła w dół na sile, lecz mimo to bardzo zgrabnie, wbijając go w klatkę piersiową łowcy. Wycelowała precyzyjnie, na czysto w środek mostka między pierwszymi żebrami.
  319.  
  320. Rycerz w pewnej sytuacji także celuje w to miejsce. Wtedy używa cienkiego, lecz długiego sztyletu zwanego mizerykordią, w momencie, gdy skraca męki przeciwnika na pobojowisku, jeśli obaj są równego stanu. Z tą różnicą, że rycerz najpierw oddaje cześć, szacunek przeciwnikowi następnie klęka na jedno kolano, na koniec dokonując swojego zamiaru. Zależnie od krainy, jej własnej tradycji dokonuje się tego prawicą lub lewicą, jednak zawsze pojedynczą ręką.
  321. Ceremoniał.
  322.  
  323. Żmija jednak jak zwali ją wszyscy znający ten alias, lubowała się w degradowaniu, przekręcaniu wszystkich szlachetnych gestów czy czynów. Zwłaszcza tych używanych przez możnych, szlachtę czy rycerstwo.
  324.  
  325. Cień został pojmany. Poddał się bez walki. Jest daleko. Też znalazł się w tym świecie. Żmija uśmiechnęła się pod nosem.
  326.  
  327. To wszystko będzie czasowe. Niedługo go wyzwoli. Nie ma potężnych ludzi. Jeśli człowiek uważa się za potężnego lub ludzie go za takiego uważają, to samotnie jest niczym. Diuk na rynek wychodził w obstawie co najmniej sześciu gwardzistów. Do ludzi oczywiście, żeby być blisko nich. Magia też nic nie daje przeciwko wyszkolonemu człowiekowi. Raz dla sportu zabiła nekromantę, żeby zobaczyć, czy się wskrzesi sam. Nie wskrzesił się.
  328.  
  329. Wiesz. Myślę sobie. Likwidacja celu. Ty to robisz tak naturalnie. Niczego nie mówisz. Prosta sprawa. Powiedzonko. Dla ciebie, każda tego typu sprawa jest prosta. Dziękuję za tą radę, którą mi wtedy dałeś. Cały czas mam ją na uwadze. Stosuję. Cel nie będzie żył. To co mu powiesz. To co wykonasz. To jest dla ciebie. Tylko dla ciebie. Teraz jak leżymy. Bawisz się wisiorkiem, który mi podarowałeś. Rzemyk. Perła. Cieniutka miedź wokół. Niczym lilia wodna. Kiedy wręczałeś mi ten prezent, powiedziałeś podobną rzecz. Nikt tej błyskotki nie zauważy. Nigdy. Jest tylko dla ciebie. Skończyłeś żartem. Jak wchodzi służba do karczmy? Najpierw wchodzi ryngraf, potem kolczuga, następnie sztylety a na końcu służba właściwa.
  330.  
  331. Tylko ty dla mnie. Tylko ja dla ciebie Cień i Żmija. Jednak wyzwolicielka nie myślała o tym. Tu i teraz. Gdy stała samotnie nad zlikwidowanym celem, przed płonąca karczmą. W jej umyśle. W jej ciele. Wszystko wibrowało wokół jednej myśli.Wiedziała jedno.
  332.  
  333. Ułożą jeszcze niejeden pokot.
  334.  
Advertisement
Add Comment
Please, Sign In to add comment
Advertisement