Advertisement
Kadzimba

dowódca Kremowego Tygrysa Carl Wadowitz

Nov 20th, 2017
1,016
0
Never
Not a member of Pastebin yet? Sign Up, it unlocks many cool features!
text 7.91 KB | None | 0 0
  1. Tego dnia Obersturmbannführer Wadowitz nakazał szturm na zamieszkaną głównie przez ludność polską wieś znajdującą się w odległości około 2km od pozycji, którą mieliśmy zabezpieczyć. SS-Oberstgruppenführer Hausser, głównodowodzący II Korpusu Pancernego SS, we wcześniejszych komunikatach w sposób jasny zabronił samodzielnego wykonywania jakichkolwiek działań zaczepnych ze względu na nieznany bliżej charakter i liczebność nacierających wrogich sił. Rottenführer Glotz, znany ze swojej lojalności wobec Rzeszy i niezłomnej postawy na polu bitwy, odważył się przypomnieć Wadowitzowi o rozkazach dowódzwa. Został natychmiast rozstrzelany za niesubordynację. Komendant nakazał przeniesienie jego ciała do swojego namiotu, gdzie, jak sam to określił, miał "zrobić jeszcze odpowiedni użytek z tego ludzkiego gówna". Rottenführer Ratz odpowiedzialny za korpus medyczny przełamał swój strach i zgłosił obiekcję wobec takiego postępowania wskazując jednocześnie na możliwe zagrożenie epidemiologiczne wynikłe z przechowywania zwłok w takim upale. Zalecił przy tym jak najszybsze pochowanie rozstrzelanego. Wadowitz jedynie odwrócił się z lekkim uśmiechem wyrażającym po części rozczarowanie, a po części rozbawienie i odparł "Joseph, kogo jak kogo, ale ciebie nie podejrzewałem o to, że nie wiesz, o co tak naprawdę chodzi w tej całej imprezie" i udał się do swoich kwater w asyście 4 szeregowców niosących ciało Glotza. Ratza nie spotkały żadne inne konsekwencje, jako że zawsze był faworytem komendanta.
  2.  
  3. Po mniej więcej godzinnych przygotowaniach, w palącym południowym słońcu, ruszyliśmy do ataku. Nasze 3 Tygrysy, w tym pomalowany na kremowo pojazd Wadowitza, uderzyły na wieś przy wsparciu 8 jednostek typu StuG IV oraz kilkudziesięciu żołnierzy piechoty, do których sam się zaliczałem. Z dzisiejszej perspektywy nie widzę żadnego uzasadnienia dla takich rozmiarów natarcia. Opór mieszkańców był minimalny i błyskawicznie został zdławiony ogniem karabinowym. Za jedyny wystrzał z głównego działa odpowiadał sam Wadowitz, który nakazał zniszczenie niewielkiego wiejskiego kościółka. Kierowca Oberschütze Mücke zrelacjonował później, iż wydaniu rozkazu przez dowódcę towarzyszył komentarz "Zawsze nienawidziłem tej polskiej, katolickiej hołoty". Po zburzeniu świątyni Wadowitz nakazał zatrzymanie czołgu, otworzył właz i stanął na wieżyczce. Nakazał pojmanie wszystkich dzieci i umieszczenie ich w ciężarówce, która miała naprędce udać się do naszego wcześniejszego obozowiska. Zadanie nadzorowania tego transportu powierzył Rottenführerowi Ratzowi i jego oddziałowi. Dorosłych kazał Wadowitz zapędzić do znajdującej się na skraju wsi stodoły, przy której ustawił się już oddział wyposażony w miotacze ognia. Intencje dowódcy były oczywiste, toteż ponad setkę jeńców eskortowali żołnierze z karabinami.
  4.  
  5. W pewnym momencie ze zmierzającego ku śmierci w płomieniach kordonu wyrwało się kilkudziesięciu mężczyzn w różnym wieku i poczęło uciekać przez pole w stronę pobliskiego lasu. Pilnujący pojmanych żołnierze zrazu podnieśli broń do strzału, lecz Wadowitz powstrzymał ich poniesieniem ręki i słowami "Spokój, kurwy bez szkoły. Pokażę wam jak to załatwiają prawdziwi Aryjczycy." Wypowiadając rozkaz wykonał przedziwny zeskok z wieżyczki Tygrysa. Wydawało się, że wzniósł się na wysokość około 5m, po czym gwałtownie opadł lądujac na dłoniach i stopach. Nie przyjmując postawy wyprostowanej popędził za zbiegami wykorzystując wszystkie 4 kończyny. Nie można nazwać jego sposobu poruszania się biegiem, gdyż wykonywał on raczej szybkie i długie kilkometrowe susy rozwijając przy tym niezwykłą jak na pieszego prędkość. Z pewnością było to przynajmniej 60km/h, ale żaden z obserwatorów nie dysponował odpowiednim do oceny wyszkoleniem, toteż mogło to być nawet 100km/h. Sturmmann Nitsch, przed wojną doktor zoologii na uniwersytecie w Heidelbergu, porównał w późniejszych relacjach zachowanie dowócy do typowych zwyczajów łownych afrykańskich gepardów.
  6. Pierwszego zbiega Wadowitz dopadł w mgnieniu oka, mimo że tamten miał nad nim kilkadziesiąt metrów przewagi. Był to staruszek, który choć niewątpliwie krzepki jak na swoje lata, został wyraźnie w tyle za resztą uciekającej grupy. Mimo, że prawie nikt już nie zwracał uwagi na stojących w kordonie jeńców, to ci nie próbowali zmienić swego losu i jedynie wpatrywali się z rosnącym przerażeniem w poczynania Wadowitza. Wszyscy spodziewali się, że po dogonieniu staruszka dowódca zatrzyma się, dobędzie bagnetu i w sposób wyćwiczony podczas szkolenia zabije przeciwnika. Tymczasem Obersturmbannführer ani myślał się zatrzymywać. Jak gdyby nigdy nic, płynnym susem wskoczył staruszkowi na plecy, obalił go na ziemię i uciął krzyk ofiary przegryzając jej gardło. Obserwujący to zajście zamarli w pełnym niedowierzania milczeniu, a Wadowitz nie marnował czasu i już znajdował się tuż za kolejnym zbiegiem. Tym razem nie kłopotał się wskakiwaniem na niego, a po prostu wybił się wyżej i przelatując nad uciekającym niby od niechcenia, jednym ruchem ręki oderwał mu głowę. Kolejnych dwóch, spanikowanych już do granic możliwości, mężczyzn dowódca zabił podobnie jak swoją pierwszą ofiarę, przy czym należy dodać, że przeskakując z jednego na drugiego nie dotknął nawet ziemi, co oznaczało, że jednym skokiem z miejsca pokonał odległość ponad 10m. Nie są mi znane wyniki osiągane przez atletów podczas Igrzysk Olimpijskich, jako że tematyka ta nigdy mnie nie interesowała, lecz zdaje mi się, że nawet tam byłby to wyczyn niesłychany. Pozostali zbiegowie, mając świadomość, że do skraju lasu brakuje im jeszcze ponad 100m, zaprzestali ucieczki i padli na kolana wznosząc ręce ku niebu i błagając - czy to Boga, czy to Wadowitza - o litość. Nie otrzymali jej. Do każdego ze sparaliżowanych i szalonych strachem dowódca podchodził powoli, już na dwóch nogach, lekko kołyszącym się krokiem. Wydaje mi się niestosowne wykorzystywać takie porównanie, ale był to krok, jaki często można było spotkać wśród weimarskich panien lekkich obyczajów jeszcze w początkach prezydentury Hindenburga. Przed każdym z nich stawał i wykrzykiwał jakieś słowa po polsku. Nigdy nie nauczyłem się tego szeleszczącego języka, aczkolwiek z tłumaczenia Oberschütze Dominoka, który był Ślązakiem i zginął później podczas pacyfikowania Powstania Warszawskiego, wynikało, że wśród różnych obelg najczęściej przewijała się fraza "I gdzie jest teraz ten twój Bóg, kurwo?" Każdorazowo po zakończonej tyradzie wbijał gołą rękę w pierś klęczącego i wyrywał mu serce, które następnie nadgryzał i ciskał na ziemię, by zmiażdżyć je pod oficerskim butem. Po zabiciu w ten sposób wszystkich zbiegów powoli udał się z powrotem w kierunku swojego kremowego Tygrysa co jakiś czas spluwając krwią zabitych, klnąc pod nosem i śmiejąc się histerycznie.
  7.  
  8. Pozostali pojmani byli jakby otumanieni tym, co zobaczyli i bez żadnych oznak oporu dali się zapędzić do stodoły, w której następnie zostali zamknięci i spaleni. W międzyczasie Wadowitz nakazał "zarekwirowanie" wszystkiego, co mogło mieć jakąkolwiek wartość wymienną i powrót do obozowiska. Wydał również drugi, bardziej niecodzienny (choć z perspektywy wcześniejszych wydarzeń niezbyt zaskakujący) rozkaz: Zażądał mianowicie, by wszystkie ciała osób, które zabił własnoręcznie, zostały zebrane, załadowane na ciężarówkę i po dotarciu do obozowiska przeniesione do jego kwater. Przed opuszczeniem wsi oddał jeszcze mocz na dogasajace szczątki stodoły, w której śmierć znaleźli dorośli mieszkańcy. Opercaja trwała łącznie około 4 godzin, licząc od wyjechania z obozowiska do powrotu do niego ostatniego żołnierza. Nie ponieśliśmy żadnych strat.
Advertisement
Add Comment
Please, Sign In to add comment
Advertisement