Advertisement
Guest User

Untitled

a guest
Aug 17th, 2022
107
0
Never
Not a member of Pastebin yet? Sign Up, it unlocks many cool features!
text 57.29 KB | Writing | 0 0
  1. Refracted Light
  2. Rozdział I: Prolog
  3. "Czuję to w naszej matce, Ziemi. Czuję to w naszych braciach, Ogniu, Wodzie i Powietrzu.
  4. Nadchodzi zmiana. Nie jesteśmy na nią gotowi przyjaciele, ale nie smućcie się, bowiem,
  5. żaden z nas jej nie dożyje. I Nikt nie jest w stanie jej zatrzymać. Ci, którzy próbowali tego,
  6. już nie żyją. Elfy są za słabe, ludzie coraz bardziej zajęci sobą. Krasnoludy coraz bardziej zgorzkniałe... Nadchodzi zmiana i wraz z nią przybędzie do nas Chodząca pośród Burz.''
  7. Przepowiednia świętego Karabeli, Dwelfskiego1 mistyka.
  8.  
  9. Księżyc świecił srebrnoniebieskim blaskiem, nadając ścianom kanionu przerażającego charakteru. Jutro, albo pojutrze miała nastapić pełnia. Według doniesień astronomów, w tym samym czasie miało dojść do Wielkiej Koniunkcji, kiedy to wszystkie pięć planet2 tego układu słonecznego miało znajdować się w jednej linii. Coś takiego zdażało się raz na wiele tysięcy lat i właśnie miało wydarzyć się znowu teraz, w roku 2995.
  10. Stara kopalnia odkrywkowa w pobliżu Bustonu była idealnym miejscem na spotkanie. Mężczyzna w płaszczu stał koło przerdzewiałej koparki, próbując odpalić zawilgotniałą cygaretkę. Miał na oko trzydzieści lat, lekki zarost i ciemne blond włosy uczyszane na styl Pompadour. Całości dopełniała fedora i zaparkowany niedaleko automobil. Postronny obserwator mógłby uznać, że gość urwał się z innej epoki, był turystą z Fleur3 albo Duvln4, albo jest tajniakiem. Jegomość po paru minutach podziwiania widoków, spojrzał jeszcze raz na starą, zachwaszczoną drogę. Gdzie do cholery podziewał się jego kontakt? Miał być jakieś 10 minut temu, a czas w przypadku śledztwa tego typu był istotny. W dodatku był koniec października i wiatr naprawdę dawał się we znaki. W oddali zajaśniały nagle dwa małe światełka. Po chwili było można zobaczyć jadący w stronę automobilu policyjny radiowóz. Mężczyzna w fedorze odsunął się od niechcenia, robiąc miejsce nowoprzybyłemu. Radiowóz zaparkował byle jak, a z niego wyszedł lekko otyły, ciemnoskóry policjant. Miał lekko szpakowaty wąs, na mundurze zaś ślady po jedzeniu pączków. Pan władza nosił na nosie okulary przeciwsłoneczne, by być bardziej macho, co tylko pogarszało jego niechlujny wizerunek.
  11. -Witaj John.
  12. Mężczyzna imieniem John spojrzał na gliniarza beznamiętnie, poprawiając kapelusz. Wyciągnął z automobilu dużą torbę.
  13. -Cześć Frank. Ktoś ci wisiał na ogonie?-Zapytał. Miał dosyć młodzieńczy głos, jednak czuć było w nim dziwną gorycz, jakby ciągle był z jakiegoś powodu smutny.
  14. -Nie, po prostu myślałem, że jak się spóźnię, to będę miał pewność, że ktoś nie zastawił na nas pułapki. -Zaczął tłumaczyć się gliniarz-Cholera, nie wiesz nawet, ile nerwów kosztowało mnie skopiowanie tego czegoś. Prokurator patrzy nam na ręce, jakby to była jakaś wielka sprawa.
  15. -Bo to jest wielka sprawa. Jedyne co mogę ci powiedzieć, że zaczęła się prawdopodobnie od zamieszek w północnej Fryzji5 , jakieś 120 lat temu. Nie drąż i daj co masz.- Sapnął John.
  16. Frank wyciągnął z tylnego siedzenia radiowozu dużą papierową torbę i wręczył ją rozmówcy.
  17. Ten nie był mu dłużny i wręczył wyciągniętą wcześniej torbę. Pachniało z niej jedzeniem.
  18.  
  19. -Tak jak się umawialiśmy, trzydzieści pięć tysięcy i... Ta kanapka z Subwaya. Serio, nie mogłeś sobie kupić jej sam?
  20. Policjant zignorował pytanie, otwierając torbę i wyjmując z niej papierowe zawiniątko. Odwinął je i wgryzł się w zmiętoloną bułę.
  21. -Mmm, jeszcze ciepła...-Skomentował oblewając sobie podbródek sosem sriracha.-To twoje dziennikarskie śledztwo rzuciło ci się na rozum, skoro nie odpuściłeś sobie jeszcze...
  22.  
  23. John przejrzał pobierznie pliki nie zwracając uwagi na zbędne pieprzenie gliniarza.
  24. -Ej, to wszystko?- skrzywił się, ponownie patrząc na glinę. Ten zaczął coś dłubać w kieszeni. Po chwili uśmiechnął się i w jego ręce pojawił się klucz i kartka papieru.
  25. -Jeszcze to! Zrobiłem kopię dowodu w moim garażu. Mój ojciec 48 lat dorabiał i naprawiał klucze, więc jego sprzęt stał w moim garażu cały czas. Tu masz adres tego domu.
  26. Dziennikarz spojrzał na kartkę, którą wręczył mu policjant. Adres wskazywał na Dúbh Linn6, stolicę Królestwa Alby7. Tak jak podejrzewano w redakcji... Kluczyk zaś, mimo, że był kopią, wydawał się w kształcie dziwnie staroświecki. Obydwie te rzeczy wylądowały w kopercie z dokumentami.
  27. Gdy zapadła cisza, John uznał, że najwyższy czas spadać. Wtedy Frank, który dojadł już kanapkę, odezwał się:
  28. -Ej John, jakby co... Nie widzieliśmy się okej? Serio, za 5 lat mam emeryturę, nie chcę...
  29. -Nie widzieliśmy się.- sapnął Morton wsiadając do auta.- I nigdy raczej się już nie zobaczymy. Ty dorobiłeś sobie potężną premię, ja mam artykuł życia. Jesteśmy kwita.
  30. Po chwili obydwaj mężczyźni odjechali swoimi autami z miejsca transakcji, zostawiając na miejscu, jako niemego świadka tej chwili, starą przerdzewiałą koparkę, którą oświetlało srebrne światło jednego z dwóch księżyców planety8.
  31. *
  32. Dom czynszowy w średnio zamożnej dzielnicy Bustonu był najlepszym miejscem, by zamieszkać, jeżeli szukałeś samotności, zapomnienia, albo chociaż chwili przyjemności z dziewczyną. Jednakże wbrew temu co można pomyśleć, słysząc o takim budynku, ta czynszówka była w miarę zadbana. Pomalowana na limonkowy kolor i wykończona białą fasadą prezentowała się okazale, a okoliczni mieszkańcy nazywali ją Lemon Curd. Mieszkali tu tylko właściciel z żoną, dwóch studentów i On, John Morton. Tak przynajmniej pisało na drzwiach do jego mieszkania. To była półprawda. Jego prawdziwe imię brzmiało Jonathan, ale większości złośliwych ludzi kojarzyło się to ze starym rolnikiem z jakiejś podupadłej wiochy. Więc przed społeczeństwem był po prostu "Johnem". Tak było łatwiej i zdecydowanie przyjemniej.
  33. Dziennikarz zaparkował przed czynszówką na specjalnie wydzielonym dla siebie miejscu i wszedł do budynku. Nie spał od dwóch dni, ponieważ zawsze, gdy prowadził jakieś śledztwo, miał z tyłu głowy podejrzenia, komu może podpaść, jeżeli ujawni coś naprawdę ostrego. Od kiedy prezydentem kraju został Lucas Pragg, prasa była ostro inwigilowana przez różnej maści bezpiekę. Dwóch dawnych mentorów Mortona zginęło pół roku temu w trakcie zdobywania materiałów o wysyłce amnicji z UNZ9 do Watykanu. Czasy zaczęły się robić naprawdę nieprzyjemne.
  34. Obok wejścia na klatkę stała spora dynia z wydrążonym uśmiechem. Jakby pełnia księżyca i koniunkcja planet to było mało, powoli zbliżało się Halloween. Już za dwa dni na ulicy masa dzieciaków miała zacząć zbierać cukierki i rzucać w stare kociary papierem toaletowym. John nie czuł nawet odrobiny ochoty do jakiejkolwiek zabawy. Wszedł wymęczony po schodach pod drzwi swojego mieszkania. Spojrzał na wycieraczkę. Była czysta. W duchu paranoi kupił specjalnie białą wycieraczkę z froterką, tak by zawsze wiedzieć, czy ktoś nie wchodził mu do apartamentu. Nie było na niej nawet odrobiny kurzu, więc nieco się uspokoił i wszedł do kawalerki, po czym zamknął ją na kilka mocnych zamków. Mieszkanie urządzone było w duchu minimalizmu. Dwie szafy, lampa, stół z krzesłem, radio i lustro. Stare łóżko, na którym oprócz pościeli leżał mały pluszowy dinozaur. Łazienka z wanną, umywalką i klozetem. Normalka. W kuchni, zamiast kuchenki był tylko pojedyńczy palnik elektryczny, mała lodówka podróżnicza i stara mikrofalówka i tylko jedna szafka na sztućce. John zdjął płaszcz, rzucił na krzesło i sięgnął do szafy po ajerkoniak. Nalał sobie odrobinę do szklanki i zanurzył się w dokumentacji. Już sam nie wiedział co było cięższe, śledztwo, które nie dawało mu spać po nocach, czy świadomość, że w każdej chwili wolność prasy może zostać zniesiona. Nie zniósłby myśli, że przez resztę życia miałby pisać pamlfety wychwalające skurwiałego prezydenta i jego radę 13 generałów. Każdy z tych podłych robaków zarządzał jednym z 14 stanów kraju i był w zasadzie nietykalny. No, prawie nietykalny. Niektóre ptaszki ćwierkały, że istnieje niejasne spięcie na linii między prezydentem a generałem Ezekielem Bridge'm. Morton odrzucił od siebie rozmyślania o polityce i wychylając kieliszek ajerkoniaku starał się skupić na dokumentach.
  35. Przedstawiały one ogólny zarys organizacji znanej jako "Gwiazda Zachłanna". Była to fryzyjska sekta założona jakoby przez emigrantów z Sybiru, łącząca szamańskie wierzenia, z lokalnymi bajaniami o duchach. Wydaje się, że bardzo czegoś poszukiwali, bowiem w całej Fryzji miały rzekomo pojawiać się tak rzadkie książki jak "Liber Ivonis"10 czy "Liber Chaotica"11, oraz bardzo cenne antyki, jak posążek Ogdru-Hem12, albo Finis Specialis13. Istnieje hipoteza, że wojna domowa, w czasie której gildie złodziei i kupców walczyły ze sobą, była zainspirowana przez ów kult, który następnie uciekł do świeżo odrodzonej po wojnie recesyjnej Meriki14, a po kilku dekadach zniknął, zostawiając dosłownie jedną małą filię na północy kraju. I właśnie ta filia stała się podejrzana, po tym, jak mieszkańcy wioski sąsiadującej z posiadłością należącą do sekty spłonęli we własnych łóżkach przez kilkoma tygodniami. Morton dosłownie nie wiedziałby nawet o tym wydarzeniu, ze względu na propagadnową ciszę informacyjną oraz pokaźny kordon wojskowy wokól wioski, gdyby nie fakt, że przejeżdzał tamtędy i pogłoski o dziwnym zachowaniu mieszkańców przeklętego budynku docierały przez lata do uszu ludzi w całym hrabstwie, a ci opowiedzieli wszystko Johnowi. Po powrocie do miasta pomówił ze swoim kierownikiem z "Buston Daily", a ten zgodził się pomóc mu w śledztwie, pod warunkiem, że Morton nie będzie zbytnio zwracał na siebie uwagi. Tak dotarł do skorumpowanego policjanta, Franka, będącego od lat sygnalistą redakcji, który za drobne parę tysięcy zgodził się pomóc zdobyć parę ciekawych informacji. Tydzień temu John dowiedział się od niego, że wszelka dokumentacja na temat sekty ma trafić do Bustonu, a następnie zostać wywieziona do stolicy kraju, Norton15, prosto do rąk prezydenta Pragga.
  36. Teraz kopie tych dokumentów leżały przez Mortonem. Był w szoku ile jego hipotez okazało się prawdziwych, a ile błędnych. w ciągu trzech, czterech godzin czytania, dowiedział się masy rzeczy o historii sekty, jej założycielach, tajemniczych powiązaniach grupy z wojną gangów we Fleur, a także podstaw tarota i run. Poznał masę terminów, których nawet nie umiał wymówić. A przede wszystkim odkrył, że sekta nadal ma jedną placówkę w stolicy Alby. To był jego cel, Plac królewski Księcia Jana, bardzo stara dzielnica przemysłowo-kupiecka, którą założył podobno jeden z książąt Alby wracając z polowania, w podzięce dla mieszkańców wsi, przez którą przejeżdżał. Po wiekach ekspansji miasta, prawdopodobnie już dawno nie znajdowała się na obrzeżach, tylko gdzieś w głębinach metropolii.
  37. Kładąc się do łóżka około 3 w nocy, miał niejasne wrażenie, że kilka symboli z dokumentacji wydawało mu się dziwnie znajome. Może widział je w książkach swojej matki? Wiedział, że musi jutro z samego rana kupić bilety do Alby i odkryć tajemnicę, która tak dziwnie zaprzątała jego wymęczony umysł.
  38. *
  39. Samolot przybył do Królestwa Alby około 6 rano, 31 października. Morton miał przy sobie tylko plecak na kółkach, nie zamierzał tu zabawić dłużej niż było to konieczne. Wsiadł z byle jaką taksówkę i rzucił do taksówkarza tylko "Do Centrum". Złotówa w śmierdzącym tytoniem swetrze kiwnął tylko głową i odpalił auto. Johnowi naprawdę się śpieszyło, nie chciał by zbyt wiele osób odkryło czego szuka. Musiał być pierwszy w redakcyjnym wyścigu szczurów. Musiał być jak najszybszy...
  40.  
  41. Od jakiś dwóch, może trzech lat nie miał za dużo czasu dla siebie. Po studiach od razu poszedł szukać pracy w zawodzie. Udało mu się znaleźć miejsce dziennikarza śledczego w "Buston Daily", głównie dzięki niezłej intuicji i szczęśliwym zbiegom okoliczności. Chciał być niezależny od ojca, ale wciąż dostawał co miesiąć na konto około 10 tysięcy dolarów...
  42. 10 tysięcy dolarów, które miały przed resztą rodziny udawać troskę o swojego środkowego syna. Rodzina matki nie była taka głupia i doskonale wiedziała, że wielki biznesmen gardzi Johnem, zaś jedyny znany mu krewny jego ojca umarł w nędzy wiele lat wcześniej, zostawiając żonę i syna, z którymi dziennikarz widział się raz od wielkiego dzwonu.
  43. Ojciec Mortona był potentatem przemysłowym, jak jego ojciec i ojciec jego ojca. Dla Johna był przede wszystkim skurwielem. Uważał, że to Sebastian II Morton po prostu wykończył nerwowo swoją żonę, Rose. John miał tylko 10 lat, gdy stracił matkę. Rodzeństwo Mortona było już wtedy starsze, częściowo samodzielne i namówiło go, by ten osiadł w szkole z internatem. Od tego czasu nie widział ojca. Starszy brat Johna, Uriel był paleontologiem, a młodszy Robert skończył jakiś czas temu jakąś uczelnię związaną z magią. Siostra, Mary Ann była podróżniczką. Wszyscy odcięli się od Sebastiana, mając mu za złe jego surowe i bezduszne podejście do dzieci. Najdziwniejsze jest to, że dziadek Johna, Aleksander, był wspaniałym człowiekiem i nie do końca wiadomo było, czemu jego syn jest taki podły. Może po prostu urodził się złym człowiekiem?
  44. Morton skrzywił się na myśl o swoich krewnych. Powinien znaleźć wreszcie czas dla rodzeństwa, rodziny matki, ciotki i kuzyna... Źle zrobił, że odseparował się od wszystkich.
  45. Z rozmyślań wyrwał go skrzek kierowcy.
  46. -Centrum. 20 Szylingów.- powiedział kierowca, trzymając w gębie cygaro.
  47.  
  48. Morton wręczył mu kasę i wyszedł na starówkę, niedaleko zabytkowego O'Connell Bridge. Wokół rozciągał się piękny plac pełen restauracji, sklepów z pamiątkami i innych usług. Po prawej stronie górował pięciopiętrowy budynek czterogwiazdkowego hotelu. Szczyt budynku wieńczył granatowy herb z rudym martletem. Z lewej stał biały gmach miejskiej biblioteki. Turystów było mało ze względu na porę roku.
  49. Rozejrzał się wokół, samemu nie wiedząc co do końca zrobić. Mapa w przewodniku była chyba wybrakowana. Nigdzie w spisie ulic nie widniał "Plac królewski księcia Jana". Postanowił zapytać kogoś starszego, bo być może ulica zmieniła nazwę w ciągu ostatnich lat. Przed kawiarenką zauważył jakiegoś idącego o lasce staruszka w berecie i kurtce przeciwdeszczowej.
  50. Podszedł do niego i zagadał:
  51. -Przepraszam, długo pan mieszka w mieście?
  52. Staruszek uśmiechnął się.
  53. -Całe życie. Turysta? W czym mogę pomóc?
  54. -Eee... szukam Placu królewskiego księcia... Uh!
  55. Tego się nie spodziewał. Staruszek uderzył Mortona laską w brzuch. Potem w twarz.
  56. -Ja ci dam draniu! Ja ci dam!
  57. Po chwili odszedł w stronę parku, zostawiając Mortona leżącego na chodniku. John krwawił z nosa. Wokół zaczęli się zbierać ludzie, niektórzy, którzy widzieli całe zajście krzyczęli niewybredne słowa pod adresem staruszka. Dwóch roślejszych gości wzięło Mortona za ramiona i usadowili go na najbliżej ławce. Wyjął z kieszeni chusteczkę i zaczął wycierać zakrwawioną twarz.
  58. -Skurwiel... Co ja takiego zrobiłem?
  59. Jeden z gapiów, rudy młodzieniec stanął nad nim i zagadał:
  60. -Czego on się na pana rzucił? Widziałem jak pan po prostu podszedł do niego i tylko o coś zapytał.
  61. -Spytałem o Plac królewski Księcia Jana...-powiedział John będąc ciekawym reakcji chłopaka. Ten nie okazał żadnych emocji. Podrapał się tylko po głowie.
  62. -Wydaje mi się, że słyszałem legendę, że podobno książe rzucł klątwę na jakąś wieś, bo nie pomogli mu, gdy wrócił ciężko ranny z polowania. Podobno ludzie mogli znaleźć tę ulicę, jeżeli mocno chcieli, ale na drugi dzień, nie mogli jej zlokalizować na mapie... -Wyjaśnił rudzielec.- Sam nie wiem, dla mnie to bajka, jakich w kraju pełno mamy. Czuje się Pan lepiej?
  63. John kiwnął głową. Chłopak pożegnał się i odszedł w swoją stronę, mijając gmach biblioteki.
  64. No tak, biblioteka, to było to!
  65. Morton nie należał do ludzi, którzy łatwo się poddają. Po chwili doprowadzania się do w miarę społecznie akceptowalnego stanu wszedł do gmachu biblioteki, najpierw skorzystać z tamtejszej toalety, by umyć twarz i trochę ochłonąć. W kibelku uświadomił sobie, że beret, który miał na głowie starzec, to czapka różanych beretów, elitarnego oddziału wojskowego, który od 270 lat brał udział w udział w różnych misjach dyplomatycznych oraz operacjach wojskowych. Już nie dziwiło go, że na oko osiemdziesięcioletni dziadeczek tak go sprał. Tym bardziej, że przy dzisiejszej medycynie ludzie spokojnie dożywali 130-160 lat.
  66. Po wyjściu z łazienki spytał się lekko zaspanego ochroniarza, gdzie jest pomoc biblioteczna. Ten skierował go do na koniec głównego pomieszczenia biblioteki, do pokoju po lewej. Zostawił swoją walizkę z rzeczami w szatni, jednakże dokumenty miał cały czas w specjalnej, dużej kieszeni w płaszczu.
  67. Przejście z jednego końca biblioteki, na drugi zajęło mu dobre cztery minuty. Ze ścian wyłożonych zdobioną hebanową boazerią wystawały co jakieś parę metrów duże lampy dające bladożółte światło. W połowie drogi na północnej ścianie można było zobaczyć piękną werdiurę16 przedstawiającą bagna na tle zachodzącego słońca.
  68. Pokój, o którym mówił cieć, był biurem starszej bibliotekarki nazwiskiem Durcan.
  69. John zapukał do biura. Po chwili otworzyła mu mająca około 60 lat kobiecinka w różowym sweterku w fioletowy wzorek.
  70. -Witaj cukiereczku, czego ci trzeba?-Zapytała jowialnie.
  71. Dziennikarz wyjaśnił całą sytuację. Babcia skrzywiła się słysząc nazwę ulicy, ale mimo wszystko postanowiła nie powtarzać wyczynu staruszka z berecie.
  72. Zaprowadziła Johna do działu historycznego i kazała szukać na półce z mapami topograficznymi miasta.
  73. -Jednak nie sądzę, by znalazł Pan cokolwiek.-Dodała, wracając do biura.
  74. Tak też się stało. Mimo 5 bitych godzin spędzonych nad mapami miasta, encyklopedią opisującą historię Dúbh Linn, oraz paroma entograficznymi traktatami o mitologii Alby, nie znalazł nic, co pomogłoby mu znaleźć lokalizację ulicy.
  75. Znalazł jedynie niejasne wzmianki o tym, że książe Jan, jeden z dwóch synów Króla Teathura zmarł po nieudzieleniu mu przez miejscowych pomocy, po tym, jak został poturbowany przez wystraszonego Fachana. Cóż, tak jak mówił rudy młodzieniec. Przeczyło to też wersji ustalonej przez agentów FBI, jakoby ta dzielnica została wcielona przez księcia do reszty stolicy. Zamiast tego została przeklęta i miała być zapomniana na wieki...
  76.  
  77. *
  78. Załamany, wyszedł z budynku. Ze względu na porę roku zaczęło się już robić ciemno. W dodatku całe miasto otoczyła gęsta mgła.
  79. Zaklnął. Dziwne zachowanie bibliotekarki, ciosy od starego i niewiedza młodzieńca. W świecie, gdzie czary mary, mimo, że często nie praktyczne i już rzadko stosowane, są na porządku dziennym, jak fizyka kwantowa, albo loty w kosmos, nikt nie traktował poważnie historii poszukiwanej przez niego ulicy.
  80. Czy tu właśnie miało skończyć się jego śledztwo? Czy John Morton, który pomógł ujawnić brudy przy sprzedaży Bursztynowych Skrzypiec miał się poddać? O co tu do cholery chodziło?
  81. Na placu łaziły już tylko grupki dzieciaków przebrance za potwory i niosące wydrążone dynie i rzepy. Pomyślał, że w grupie siła i może któraś grupka dzieciaków zna coś więcej niż tylko legendę. W końcu dzieci czasem widzą i słyszą to, o czym dorośli woleliby milczeć.
  82. Zaczepił piątkę maluchów przebranych w stroje z epoki.
  83. -Hej dzieciaki! Znacie może ulicę o nazwie "Plac królewski Księcia Jana"? Szukam jej cały dzień. Jestem... architektem i słyszałem, że podobno to bardzo stara i ciekawa ulica...
  84. Dzieciaki jak jeden mąż pokręciły przecząco głowami. Najwyższy, przebrany za trubadura powiedział tylko:
  85. -Nie wolno nam rozmawiać z obcymi. Do widzenia...
  86. Po czym grupka odeszła pośpiesznie, po chwili znikając we mgle.
  87. -Ale już zaczepiać obcych w ich domach i prosić o cukierki wam nie zakazali?-Syknął wkurzony dziennikarz, pokazując wała w stronę mgły. Nagle poczuł, że ktoś za nim stoi.
  88. -Ja wiem.
  89. Morton odwrócił się przerażony ściskając mocno torbę z osobistymi rzeczami. Za nim stał niewysoki żółtoskóry mężczyzna. Pewnie turysta z Xanadu17, jakich pełno.Na szyi miał zawieszony aparat fotograficzny na grubym rzemyku. Twarz ozdabiał brzydki wąsik, na nogach miał buty do biegania, przykrótkie spodnie w kolorze bordo, a całość dopełniała zapięta na wszystkie guziki hawajska koszula i słomiany kapelusz. Wszystko nieodpowiednie do obecnej pory roku... Był środek jesieni...
  90. -Ja wiem.- Powtórzył z uśmiechem.
  91. -To... Zajebiście.- Morton nie mógł wyjść ze zdziwienia.-Prowadź! Zapłacę ci, tylko doprowadź mnie tam!
  92. Zaczęli iść. Po chwili entuzjazmu John zaczął się nieco wahać. A jeżeli to podstęp? Nie miał broni, prócz szwajcarskiego scyzoryka, który kupił na wszelki wypadek w kiosku z suwenirami stojącym przed budynkiem lotniska i miał zamiar go wyrzucić przed powrotem.
  93. Z drugiej strony, gdyby miał go skroić, raczej wybrałby prostszy sposób...
  94. Ścieżka była długa. Najpierw przeszli na peryferia miasta, gdzie zaczynały się dwu-trzypiętrowe kamienice z czerwonej cegły, straszące ozdobami z dyni. Gdzie nie gdzie ktoś otworzył okno i można było usłyszeć rozmowę przy piwie, radosne krzyki dzieci, albo audycję radiową. Turysta z Xanadu wskazał Mortonowi dziurę w płocie, między dwoma budynkami oznaczonymi numerami 14 i 16. Przewodnik wszedł pierwszy. Mimo oporów, John postanowił podążać dalej za obcokrajowcem. Królicza nora prowadziła do bardzo dziwnej i cichej uliczki pełnej jednorodzinnych domów. Część wydawała się zbudowana przynajmniej pięć dekad temu. Gdzie nie gdzie w okolicy przechodziły małe grupki dzieci, które śpiewały, śmiały się i ciekawsko spoglądały na dwóch obcych im osobników. Xanadyjczyk kompletnie nie zwracał na nie uwagi, idąc przed siebie, jak koń pociągowy. Nagle skręcił ostro w lewo, w stronę zapuszczonego parku. Było to miejsce bardzo nieprzyjemne, połowa lamp nie działała, a krzaki i trawa wydawały się nie koszone od dawna. Przeszli przez mały most nad bajorkiem i po chwili wyszli z parku, kierując się w stronę typowo wiejskich domków z kamienia. Gdyby nie fakt, że słońce już zaszło, może i miejsce spodobałoby się Mortonowi, a tak zaczął odczuwać nieokreślony bliżej niepokój. W okolicy nie było widać prawie nikogo żywego, poza jednym kotem, który siedział na płocie i staruszkiem, który zamiatał liście z ganka. Część domów była zabita deskami, a nawet te, które wydawały się zamieszkane, nie zachęcały swoim wyglądem do odwiedzin. Gdy minęli ostatnią chatkę z kamienia, dziennikarz zapytał czy wreszcie są u celu, jednak Xanadyjczyk przytknął tylko palec to swoich ust i przyśpieszył nieco kroku. Przed nimi otworzył się oświetlony jedynie księżycowym blaskiem zagajnik pełen jesionów. Przeszli po popękanym wiaduktem z białego kamienia, minęli zamkniętą stację benzynową i wtedy turysta przystanął przed ścianą mgły.
  95. -Patrz.- szepnął, wskazując palcem przed siebie.
  96. Mgła jak zaczarowana rozstąpiła się, ukazując Plac Królewski Księcia Jana. Morton stał jak wryty.
  97. Widok był żałosny. Plac był niczym innym jak zamkniętą uliczką, zbudowaną na planie prostokąta, pełną śmieci, starych zrujnowanych domów i pijaków. W miejscu prawego, krótszego boku stała zamknięta fabryka guzików. Lewy, krótszy bok czworokąta stanowił czteropiętrowy dom mieszkalny, z którego co jakiś czas było słychać pijackie przyśpiewki. Szerszy bok, przez który dostał się tu Morton, był zbudowany z dwóch ciasno ustawionych koło siebie sklepów, opuszczonego pubu oraz jednej kamienicy. Przed nim zaś, po drugiej stronie ulicy górowały nad okolicą trzy domy, z czego dwa, ten po środku i ten najbliżej fabryki były w bardzo złym stanie i prawdopodobnie nikt tam już nie mieszkał. Ten pośrodku, to był właśnie cel Johna. Cały obdrapany, zabity dechami i obmalowany graffiti, mimo to wydawał się mu żyć własnym, tajemniczym życiem. Miał dwa piętra i sądząc po umiejscowieniu okien także strych. Z popękanego komina nie unosił się żaden dym...
  98. -Cudnie tu, prawda?-Przerwał mu rozmyślania Xanadyjczyk.
  99. -Jak? Jak tu dotarłeś?- spytał Morton.
  100. -Czy to aż tak istotne? Dajesz kasę i spadam.- Roześmiał się turysta.
  101. Morton wygrzebał 400 dolców z kieszeni i wręczył przewodnikowi, nie odrywając oczu z budynku.
  102. -Nasz klient, nasz pan.- Żółty pokłonił się nisko i zawrócił. Po chwili zniknął we mgle.
  103. Morton spojrzał w stronę zamieszkanego budynku. Nikt nie stał na balkonie, by zapalić, albo wylać się na ulicę, to była idealna chwila. Przebiegł podniecony przez plac do środkowego budynku i dotknął obdrapanych drzwi. Wyjął klucz z jednej z kieszeni płaszcza i umieścił go w zamku. Przekręcił z pewną trudnością i po chwili usłyszał kliknięcie. Jednak nie przewidział, że drzwi wypadną z ramy i gdyby nie refleks Johna, to prawdopodobnie narobiłby rabanu. Od razu uderzył go w twarz niepojęty odór. Jakby wszystkie diabły nasrały do śmietnika, zalały to wydzielinami skunska i podpaliły. Morton z trudem wszedł do budynku, włożył drzwi na powrót w ramę i zablokował je jakimś stolikiem, który stał obok. Wyjął z kieszeni latarkę i paczuszkę wypełnioną szałwią, którą natychmiast przyłożył do nosa. Bycie dziennikarzem śledzczym wymagało czasami wchodzenia w śmierdzące miejsca. Zawsze był przezorny, szkoda, że nie na tyle, by wyrobić sobie jakieś międzynarodowe pozwolenie na posiadanie broni. W tej chwili naprawdę zaczął się bać. Odłożył pod oknem torbę osobistą i zapalił chromowaną latarkę.
  104. Hol był skromnie urządzony. Kilka strzępów z zielonego dywanu, który pewnie zjadły szczury, komoda z czarnego drewna, dwoje drzwi do innych pokoi i schody na górę.
  105. -Ciekawe.- szepnął, podchodząc do oszklonych drzwi z mosiężną gałką po środku. Były dziwnie wytrzymałe, jak na tak rozlatujący się budynek. Morton chciał w pierwszej chwili zaryzykować przestrzelenie ich, ale wiedział, że to mogłoby obudzić kogoś pijanego, kto nie omieszkałby zadzwonić na policję. Nie miał ochoty zwracać uwagi tutejszych służb, tym bardziej, że właśnie włamał się do czyjegoś budynku. No właśnie, czyjegoś... Gdzie członkowie sekty? W przypływie radości nawet nie pomyślał, by sprawdzić, czy ktoś jest w budynku. Nie miał odwagi jednak zawołać nikogo, jego głos dosłownie uwiązł w gardle. Oświetlił drzwi, by zobaczyć, gdzie jest zamek. Pośrodku drzwi był umocowny mechanizm z wgłębieniem na bardzo duży klucz. Całość sprawiała wrażenie zmontowanej przez gobliny, albo jakąś inną rasę parającą się metalurgią. Może to wytwór Gnashronk18?
  106. Rozejrzał się dalej. Podszedł do drugich, zwyczajnych drzwi i nacisnął klamkę. Te otworzyły się bez najmniejszego problemu. W małym pomieszczeniu, oprócz biurka i półki z detergentami, stało kilka alembików, próbówek i innych, typowo chemicznych rzeczy popakowanych w tekturowe kartony. Wyglądały, jakby dopiero ktoś miał ich użyć, ale zabrakło mu czasu, by je wyjąć z pudełek, a po jakimś czasie kompletnie o nich zapomniał. Na ścianie było kilka wycinków z gazet o tematyce ezoterycznej i astronomicznej. Na biurku stało ładne pióro, którego Morton nie omieszkał schować do kieszeni, oraz kałamaż z wysuszonym atramentem. W szufladzie znajdowały się tylko dwie baterie, oraz notatka. W świetle latarki przeczytał następujące słowa:
  107.  
  108. " Bracie Tomasie, bądź błogosławiony za zdobycie tych dwóch Tub Crookesa19. Dzięki temu wreszcie dokończymy nasz eksperyment z psycho-chemicznym pobudzaniem tkanek. Szósty żywioł20 nie bedzie już dla nas tajemnicą. W nagrodę możesz korzystać z naszej biblioteki. Klucz jest w biurze Diakona Dimy.
  109. PS: Nie omieszkam wprowadzić Cię niedługo na 4 stopień w bractwie. Wyżej jestem już tylko ja i Diakon. Poznasz mit założycielski naszego bractwa i główny cel, dla którego walczymy przeciw wszystkim."
  110.  
  111. Nagle Morton usłyszał cichy łoskot. To wystarczyło by podskoczył w miejscu. Czy to były tylko szczury? A może dom miał się zaraz zawalić? Przerażony skulił się i wyłączył latarkę. Jednak po paru minutach kompletnej ciszy, postanowił wejść na górę. Schody, mimo, że nieco skrzypiały, raczej nie zostały przeżarte przez korniki. Na piętrze znajdowały się cztery pokoje i wejście na strych. Pierwsze drzwi prowadziły do kuchni. Była wyłożona rezedowymi płytkami i bardziej przypominała skrzyżowanie sali szpitalnej z rzeźnią. Z sufitu, na hak wisiały resztki tuszy wieprzowej. Na podłodze było gęsto od zakrzepłej krwi. Strach było sprawdzić, co jest w lodówce. Z otwartych szuflad wystawala pleśń i niebieskie grzyby. Widok i zapach zgniłego mięsa ostatecznie spowodował, że Morton stracił apetyt tego wieczoru. Postanowił wejść na strych. Jednak gdy tylko wszedł po drabince na górę i poświecił latarką po rozległym pomieszczeniu, zrozumiał swój błąd. Po zakurzonych kufrach łaziła sobie jakby nigdy nic młoda akromantula21, albo coś podobnego. Tego było dla niego za dużo, zamknął właz na strych i ledwo zszedł na trzęsących się nogach. Cóż, przynajmniej dziwne łupnięcie się wyjaśniło. Za drugimi drzwiami, umiejscowionymi koło okna na podwórko było jeszcze ciekawiej. W środku widok był dosłownie zabójczy. Na sześciu z ośmiu łóżek leżały zmumifikowane zwłoki. W wannie, która stała w rogu pokoju było pełno gazet różnego typu. Jedyne okno w pokoju było szczelnie zabite deskami.
  112. -Ja pierdolę-pomyślał- zbiorowy samobój... Ale dlaczego nikt nie zawiadomił policji? Kto opłacał rachunki i czynsz? Czemu aż tak tu nie cuchnie?
  113. Po chwili zrozumiał. Koło każdego łóżka leżały butelki z arszenikiem. Świetnym konserwantem ciał. Ci goście wiedzieli jednak co robią. Ale po co to robili? Zaczął się zastanawiać, czy nie powiadomić jakiś służb o tym zdarzeniu. A może lepiej zostawić to samo sobie?
  114. Koło jednego z łóżek, na półce leżał oprawiony w imitacje skóry dziennik. Morton przekartkował go szybko. Było w nim pełno obrazków, mało starannych, jakby rysowało dziecko, albo upośledzona osoba. Było nieco notatek. Parę tabelek i symboli alchemicznych.
  115. -Zapiski szaleńca.-wywnioskował, próbując rozczytać bazgroły.
  116. Dwie ilustracje szczególnie go zaintrygowały. Pierwsza przedstawiała dziwną istotę, jakby stożek, z czterema długimi kończynami. Na końcach dwóch były szczypce, na tej wystającej z pleców, coś co wyglądało jak kwiat, albo cztery trąbki. Ta z czubka stożka kończyła się gadzią głową, z podobnymi do macek włosami i trojgiem oczu. Wypisz wymaluj Yithianin, o których opowiadała Johnowi jego matka, która za młodu interesowała się entografią i kulturą Pierwszego Domu22.
  117. Pod obrazkiem była krótka notatka mówiąca o tym, że ów istota była gościem w tym domu w roku 2990.
  118. Druga ilustracja przedstawiała coś co wyglądało na koszmarek. Otulona w płaszcz istota w kapturze z okrągłym kawałkiem złotej folii przyklejonym w miejscu twarzy. Nie wiedział co to i szczerze powiedziawszy ten obrazek jakoś go obrzydzał. Miał wrażenie, że Istota z obrazka patrzy na niego. Zamknął dziennik, wsadził do specjalnej kieszeni płaszcza i wyszedł z pokoju, zamykając drzwi. Gdyby postarał się trochę bardziej przeszukać pomieszczenie, zauważyłby, że na drzwiach, które zamknął wisi zdjęcie grupowe wszystkich kultystów. Oprócz siedmiu zwykłych białych i wytatuowanych mięśniaków, w grupie stał niski, lekko otyły Xanadyjczyk z wąsikiem...
  119. Następny pokój okazał się łazienką. Prócz kurzu i pajęczyn, nie było tu nic niepokojącego. John odlał się do sedesu i wytarł fiuta jednorazową chusteczką, którą potem spuścił w kiblu. Wyszedł z toalety i spojrzał przed siebie. Na drugim końcu korytarza stały drzwi, o których prawdopodobnie przeczytał w notatce kultysty.
  120. Otworzył je, skierował światło latarki na środek pokoju i o mało nie krzyknął. Na dywanie siedział jedzący własne gile mężczyzna. Był całkiem nagi, cały w bliznach i tatuażach i uśmiechnięty od ucha do ucha. Wyglądał jak jebany crackhead!
  121. Morton natychmiast złapał nóż, który miał w prawej kieszeni płaszcza, by móc się czymś bronić. Nie potrzebnie. Facet może i był wariatem, ale oprócz kiwania się na wszystkie strony nie zwracał zbytnio uwagi na Mortona. Wokół niego leżały porozrzucane kartony. Jeden szczególnie duży chyba służył za toaletę. Pojebus popuścił bączura, będąc prawdopodobnie tak samo przestraszonym jak dziennikarz.
  122. -Jestem tu teraz. Tu. Wcześniej u mamy. Była chora. więc ją odwiedziłem. A potem zastałem to co ty. Martwi.- Zaczął bełkotać, łzawiąc.- Jestem tu parę dni. A ty? Świeć mi latarką w oczy, proszę, pragnę zobaczyć Boga!
  123. Morton zmarszczył brwi. Postanowił spełnić prośbę wariata i pomachał mu w twarz latarką. Odsunął się od drzwi, siadając na pufie pośrodku pokoju.
  124. Zaczął się zastanawiać, ilu jeszcze takich aparatów znajdzie, przeczesując dom. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Nie wyglądało jak biuro, a raczej jak pokój salon, albo jadalnia. Na półkach było parę zdjęć ptaków, psów i kotów. Widocznie lubili tu bardzo przyrodę. Na ścianie wisiał obraz przedstawiający Saturna zjadającego swoje dzieci. Przyjemnie, nie ma co! Na długim stole stał przewrócony świecznik, a obok pufy stolik z radio i "Księgą Kłamstw" Crowleya23. Całość pomieszczenia jednak tonęła w mroku.
  125. -Aha... A wiesz gdzie jest biuro szefa? Waszego szefa?- Spytał Morton starając się być w miarę miły. Wolał nie wkurzać gołego wariata.
  126. -Tak tak, tak wiem.- Szaleniec zapluł się i wskazał palcem w głąb pokoju.-Tak za drzwiami. Tam!
  127. Morton poświecił na stojącą po drugiej stronie pomieszczenia szafkę z pomalowanego na biało drewna. Rzeczywiście, za starym meblem były ukryte drzwi do biura. Morton odsunął szafę i spojrzał na czarne drzwi, obmalowane w dziwne znaki.
  128. Nagle szaleniec zawył, po czym wybiegł z pokoju. Przerażony tym nagłym zrywem Morton usłyszał tylko, jak parę sekund później drzwi, które "naprawił" zostają otwarte z hukiem.
  129. -Kurwa...-westchnął zamykając oczy. Będzie musiał je wstawić zaraz jeszcze raz.
  130. Zszedł w pośpiechu, o mało nie wywracając się o własne nogi, byle tylko nikt nie zobaczył otwartych drzwi. Modlił się w duchu, by całe towarzystwo było tak nawalone, by przestać zwracać uwagę na takie cuda. Kultysta uciekając wywalił je na podłogę, ale były w miarę całe, więc John postanowił je jeszcze raz poprawić. Torba z kosmetykami i bielizną, którą położył wcześniej pod oknem nie została, na szczęście podkradziona przez gołego wariata. Gdy ten gość dobiegnie do miasta, ludzie będą mieć ciekawy halloweenowy widok. Pragnąc zaczerpnąć świeżego powietrza i przy okazji sprawdzić, czy żaden tutejszy pijak nie został zaalarmowny dziwnymi dźwiękami, wyjrzał na zewnątrz i ujrzał blady księżyc w pełni. Na niebie, w jednej linii już ustawiały się powoli wszystkie pozostałe planety układu planetarnego: Cherubin, Weles, Dijiang i Pontos. Na nieboskłonie nie było za to widać drugiego satelity planety24, który był dziś w kompletnym nowiu, zmieniającego kolory księżyca szaleńców i czarnoksiężników. Obie satelity rzadko pojawiały się razem. Najczęściej pełnia jednego księżyca, oznaczała nów drugiego. Tyle, że o ile Likaon podlegał prawom fizyki, o tyle Kambion był kompletnie nieprzewidywalnym bytem i mógł pojawiać się nieregularnie.
  131. Dzisiejsza noc była doprawdy niezwykła. Nie wiedział jeszcze jak bardzo...
  132. Rozejrzał się po pustej ulicy. W oknach nie czaiły się żadne skrzywione twarze, a większość świateł i tak była już powyłączana. Zamknął drzwi i oparł o nie stolik. Miał nadzieję, że jeszcze godzina, dwie i opuści przeklęty przez Boga i ludzi dom.
  133. Po zastawieniu drzwi, wrócił pędem na górę, nie mogąc się doczekać tajemnic kryjących się za czarnymi drzwiami. Otworzył je czując przeszywający dreszcz na całym ciele.
  134. Biuro było w całości zalepione wycinkami z prasy. Nawet obydwa okna były nimi obklejone. Morton był zszokowany desperacją kultu. Podłoga była uwalona notatkami i gazetami. Najstarsza jaką znalazł, była z roku 2979, chociaż podejrzewał, że znajdą się tu i takie sprzed 200 lat. Dziennikarz przejrzał parę wycinków. Dotyczyły głównie trzech tematów: Działalności policji w kraju, zjawisk paranormalnych, począwszy od latającego miasta z Laurenty25, po duchy i fauny w Trackich26 lasach. Trzecim tematem były krwawe zbrodnie. Z notatek obok wycinków wynikało, że kult polował na seryjnych morderców, by wymierzać im karę, w postaci eksperymentowania na ich ciałach. Morton nie wiedział co o tym wszystkim myśleć. Tym bardziej, gdy natknął się na własny artykuł, o aferze hazardowej, który opublikował rok temu. Miał nadzieję, że to przypadek i kult nie miał wobec niego jakichkolwiek "specjalnych" planów.
  135. Zajrzał do biurka, w pośpiechu wyrzucając kolejne puste szuflady na podłogę. Dopiero w czwartej znalazł stary klucz z rubinową gałką w kształcie ludzkiego serca. Nie głupie serduszko rysowane przez przedszkolaki. Prawdziwe serce człowieka, w przypominające nieregularną kroplę z żyłami. Patrzył na błyszczący w świetle latarki przedmiot, czując się, jakby odkrył Arkę Przymierza, albo skarb faraona. Wyszedł z biura, powoli zszedł po schodach, prawie, że słysząc anielskie trąby na swoją część. Będąc na dole podszedł do szklanej bramy. Włożył bez wahania dziwny klucz do otworu i przekręcił go. Usłyszał donośną serię kliknięć i stuknięć, po czym ozdobne wrota rozwarły się prawie bezszelestnie.
  136. Morton nie spodziewał się takiej ilości rzeczy w bibliotece. Zamiast dwóch, trzech książek na krzyż, zobaczył masę eksponatów, ksiąg, amuletów, kamieni, strojów i innych rzeczy. Zobaczył takie rzadkie dzieła, jak "Kult Ghouli", czy "Tajemnice Robaka". W lewym kącie stała zdobiona, czarna zbroja, zaś w prawym żółty strój kapłana. Na półkach, prócz książek było pełno figurek, dużych kryształów w geodach i dziwnych zwierząt w słojach z formaliną. Nawet można było odnaleźć takie błachostki jak znaczki pocztowe, suszone motyle, czy wypchany żbik czarnobylski. Inna półka znowu raczyła oczy delikatnymi, srebrnymi urządzeniami wykorzystywanymi przez czarowników. Morton zajrzał do szuflady biurka stojącego pod prawą ścianą. Było tam parę papirusów, których bał się dotykać, by nie zniszczyć jakiegoś i masa amuletów różnych religii i zastosowań. Każde muzeum, czy prywatna Kunstkamera27 oddało by za ułamek tej kolekcji pokaźną sumkę pieniędzy. Na drugim krańcu długiego pokoju, za wszystkimi tymi półkami pełnymi osobliwości, dojrzał stolik z uschniętym kwiatem. Nad nim wisiało dziwne, rombowate lustro, oprawione w ozdobną ramę z brązu. Gdzieś w głębi umysłu usłyszał jakby świst, tchnienie lub szept. Myśląc w pierwszej chwili, że naprawdę coś usłyszał odwrócił się napięcie. Nic tam nie było, tylko uchylone drzwi do biblioteki i ciemność holu za nimi. Spojrzał z powrotem w stronę ściany ze zwierciadłem. Kolor użytego do jego wykonania szkła był dosyć specyficzny, bursztynowy ze złotymi refleksami. To zafascynowało Mortona. Lustereczko i stolik ze zwykłym kwiatkiem jakoś nie pasowały do reszty pomieszczenia!
  137. Podszedł bliżej do złotej tafli i spojrzał w nią. Widać było zmęczenie i stres wypisane na jego twarzy. Po chwili miał wrażenie, że coś zza drugiej strony zwierciadła szepcze do niego... Poczuł nagłe, bolesne szarpnięcie i zaczął się dusić. Nie rozumiał co się dzieje! W lustrze dojrzał coś w rodzaju eterycznej paszczy. Nie miała oczu i w zasadzie składała się z samych zębów, ułożonych rzędami. Nie wierzył w to co widział. To coś, jakby wysysało z niego powietrze... Wtedy, coś sykliwego z tyłu głowy kazało mu walczyć. Nim utracił jakikolwiek kontakt z rzeczywistością, zebrał całą swoją siłę i walnął w lustro latarką. Lustro wydało tylko okrzyk, podobny do dźwięku przerażonej kobiety i John upadł na podłogę, przewracając również stolik z kwiatkiem.
  138. Nie miał siły wstać. Czuł pieczenie w gardle, a przed oczami pociemniał mu obraz, jakby dostał w głowę grabiami. Płuca bolały, jakby wdychał gorącą parę wodną. Był mokry od potu i serce waliło mu jak młot. Czuł zapach ziemi z doniczki.
  139. Leżał tak przez dobre pięć minut. Potem podniósł głowę w stronę zwisającej ramy z wystającymi kawałkami złotego szkła. Jeden z fragmentów zwierciadła oderwał się od reszty, spadł na podłogę pod sobą i dosłownie zniknął! Morton usłyszał tylko jak owy kawałeczek lustra odbija się od jakiejś metalowej rzeczy leżącej pod deskami.
  140. -No jasne...- rzekł w przypływie olśnienia.
  141. Odsunął przewrócony stolik na bok i podważył nożem starą, podziurawioną klapę w podłodze. Że też wcześniej jej nie zauważył! Otchłań patrzyła się w Mortona, a on w nią. Poświecił w dół lekko poobijaną latarką i zobaczył szereg ramp i drabinek. Bez namysłu zaczął schodzić w dół, byle tylko zapomnieć o strachu, który go coraz mocniej paraliżował. Czy to lustro było zabezpieczeniem przed intruzami, czy może zachętą od losu, by odkryć podziemne przejście? Schodzenie najpierw po pordzewiałych drabinkach, a potem po krzywych, drewnianych schodach wydawało się nieskończenie długie. Morton spojrzał na zegarek. Schodził już trzy minuty. Gdy wreszcie stanął na stabilnym gruncie, rozejrzał się po jaskini. Wyglądała, jak stara kopalnia, nie licząc nadgniłych ciał, wbitych między podpory ścian i wmurowanych w skałę. Gdzie nie gdzie ze skał wystawały zmumifikowane dłonie wykrzywione agonalnie. Ten widok zmroził Johna. Ledwo powstrzymywał wymioty. Smród i widok rozpadających się ciał oraz wylewających się flaków był nie do zniesienia. Morton przyłożył do twarzy woreczek i postanowił iść jak najszybciej do końca korytarza, nie patrząc nigdzie indziej, jak tylko przed siebie. W pośpiechu wpadł na skrzynkę pełną latarek i kasków ochronnych. Korytarz nie był zbyt długi. Tuż za rogiem zobaczył dosyć nowe, pomalowane na biało, metalowe drzwi. Mając nadzieję, że w drugim pomieszczeniu smród nie jest za mocny, otworzył je i wszedł do środka. Szybko tego pożałował. To było coś w rodzaju prymitywnego prosektorium. Na szczęście nie cuchnęło tu zbytnio, ponieważ większość ciał prawdopodobnie znajdowała się w buczących lodówkach. Zaczął się zastanawiać, jak to możliwe, że tak duża ilość prądu zużywanego przez jeden dom nie zadziwiła nikogo z zakładu energetycznego. Może kradli prąd sąsiadom, albo mieli własne źródło prądu? Rozejrzał się po pomieszczeniu. Na drugim krańcu upiornej sali znajdowały się następne drzwi zrobione z zielono-brązowego materiału. W słojach, na oszklonej, białej półce przechowywane były różne części ciał zwierząt, roślin i ludzi. Po lewej, na jednym ze stołów laboratoryjnych stał słój podpisany jako "Szyszynki". Na półce z lekarstwami ujrzał masę różnej maści mikstur podpisanych magicznymi symbolami: Rebis, Uroboros, Keter... Było tego sporo. Najbardziej szokująca była złota mikstura podpisana "Eliksir Szczęścia". W środku było zatopione źrebię puszystego kucyka28. Na ostatniej półce, na końcu sali znajdowały się narzędzia chirurgiczne, alkohol i maszyna do sterylizowania promieniami UV. John wszedł do drugiego pomieszczenia. Sala była dosyć spora, zbudowana na planie koła. Ściany, jak i podłoga były pokryte ciemno-zielonym metalem. Po lewej stronie komnaty znajdował się portal wyrzeźbiony w skale. U góry zdobiły go dwie płaskorzeźby, jedna przedstawiająca rycerza, druga smoka, stojących na przeciw siebie. Portal wydawał się być częścią o wiele starszej architektury, niż reszta podziemi. Po prawej stronie od wejścia, na ścianie ustawionych było sześć ekranów monitorujących pracę maszyny ustawionej po środku sali. Pod nimi umieszczony został długi, pełen przycisków i wajch panel kontrolny podobny do tego, którą widział kiedyś na zdjęciach z otwarcia jakiegoś laboratorium biochemicznego. Koło konsolety stała zaś kilkupoziomowa szafka archiwalna. Po środku komnaty widok był iście niepokojący. Maszynerię, której pracę nadzorował komputer stanowiła duża piramida z czarnego kamienia, wokół której znajdowało się sześć leżących na metalowych łóżkach ciał, przykrytych płachtami. Z głowy każdej z osób wystawała rura, której drugi koniec umiejscowiony był u podstawy piramidy. Czubek piramidy stanowiła mniejsza, wykonana ze złota, nad którą zwisał z sufitu duży, zielony kryształ. Co jakiś czas między czubkiem piramidy, a kryształem widać było niebieskie smugi elektrycznej energii. Co więcej, po bokach każdego z łóżek stały duże maszyny, nadzorujące wciąż pracę serca, płuc i mózgu każdego z ciał podłączonego do piramidy. Z lewego boku kamiennego konstruktu wystawał kolejny, dosyć gruby przewód, który wił się po podłodze w stronę zabytkowego portalu, by tam zniknąć w otchłani prowadzącej gdzieś w głąb ziemi. John podszedł do szafki stojącej obok konsolety i zaczął przeglądać notatki. Niektóre wyglądały jak wykradzione z jakiegoś szpitala, inne jak raporty wojskowe. Każda koperta z dokumentami miała własną nazwę, jak na przykład "Wolna energia- N. Tesla29", "Technologia Yith30", "Projekt Walrider31" albo "Wykorzystanie spaczenia32, ADAMa33 i Żelu Strukturalnego34 w badaniach nad Noosferą35".
  142. Agenci kultu nie próżnowali. Morton zaczął się zastanawiać, jaki naprawdę cel przyświecał tym szaleńcom. Do czego konkretnie miała służyć ta maszyna? Czy podłączeni do niej ludzie byli dla niej tylko paliwem, czy też niezbędnym elementem?
  143. Postanowił obejść maszynę na około. Po kilku krokach dostrzegł, że za piramidą jest kolejne przejście, bardziej dopasowane estetycznie do reszty kompleksu, niż ta stara brama z rycerzem i smokiem. Podszedł do podwójnych drzwi zdobionych niewielkimi, fluoryzującymi zygzakami i otworzył je. Otworzył oczy szeroko, gdy w świetle latarki zobaczył zawartość pomieszczenia. Było ono małe i niskie, nieco przypominając spichlerz, albo piwnicę. Na podłodze leżały skrzynie pełne srebra, złota, brązu, platyny, kamieni szlachetnych. Gdzieś między tymi dobrodziejstwami były postawione różne posągi z kamienia lub złota. Pod jedną ścianą leżały worki z różnymi papierowymi walutami, pod następną sztabki orichalcum i kilka obrazów. Pożałował, że nie znał żadnego kanciarza, który by mu pomógł to wszystko opchnąć.
  144. Wziął kilka tysięcy z worka oznaczonego symbolem dolara i wyszedł z pomieszczenia, by dalej eksplorować podziemia.
  145. Idąc przed siebie, zaczął się zastanawiać, czy nie poszukać potem na górze jakiejś dużej torby, albo walizki, do której mógłby wpakować nieco skarbów. Wiedział, że cała operacja zajmie mu nieco czasu, ale uznał, że skoro nikt nie zagląda do tego przybytku od pół roku, nie będzie miał problemów z wyniesieniem pod osłoną następnej nocy, znacznej części kosztowności. Potem znajdzie jakiś nielegalny targ i sprzeda skarb pierwszemu lepszemu paserowi.
  146. Postanowił najpierw jednak sprawdzić dokąd prowadził tajemniczy, gruby kabel ciągnący się w mrocznym korytarzu. Stanął przed starożytnym włazem, wymienił baterie w latarce i wszedł powoli do ciemnego tunelu. Kolor ścian wokół przypominał bardziej beton, niż skałę. Tak jakby kult przez dekady, dzień po dniu, odsłaniał na nowo drogę, która została przez kogoś zablokowana. Co jakieś kilka metrów można było zobaczyć drewniane podpory, które szaleni górnicy stawiali w miarę postępu prac. Korytarz ciągnął się i wił, a ścieżka w pewnym momencie ostro zjechała w dół, więc musiał trzymać się barierek, które wmontowano w skałę. Starał się jednocześnie nie potknąć o gigantyczny przewód, leżący na podłożu. Czas mijał wolno, a dziennikarz szedł dalej. Jak daleko miał iść? Co było na końcu? Miał wrażenie, że zaraz zejdzie do samego jądra planety i spotka dinozaury, jak w powieści Juliusza Verne'a. Nagle przekrój skały się zmienił. Zamiast betonu Morton ujrzał w świetle latarki onyksową skałe i niewielki portal do czegoś w rodzaju świątyni. U podstawy portalu wykuto podłużny otwór na kabel, prawdopodobnie, by nie przeszkadzał wchodzącym do pomieszczenia.
  147. -To nie jest możliwe!-Wyszeptał, ciężko oddychając ze zmęczenia.- Grupka szaleńców nie mogła zrobić czegoś takiego sama!
  148. Jaskinia była gigantyczna. Mimo posiadania latarki nie był w stanie dostrzec jej drugiego końca. Stał na czymś w rodzaju rusztowania, z którego schodziło się po krętych, metalowych schodach. Spojrzał w dół, chcąc zobaczyć wreszcie, gdzie prowadzi ten przewód elektryczny. Jego kraniec prowadził do gigantycznej instalacji.Wyglądało to jak gigantyczny basen w kształcie koła. Zbiornik wypełniała ciemna, błyszcząca srebrzyście ciecz. Wokół basenu wystawały metalowe kolce, które pięły się w górę, owijając się wokół szmaragdowego kryształu zwisającego ze stropu. Na środku basenu, na podwyższeniu, które łączył się z brzegiem stawu metalowy mostek, stał jakiś ciemny, sześciokątny obiekt, coś jakby ołtarz, albo rzeźba.
  149. Na przeciwko instalacji, w ścianie jaskini wykuta była kolczasta obręcz, wokół której wyrzeźbione były podobne do nietoperzy istoty, na tle czegoś co przypominało wykrzywione góry. Cała płaskorzeźba była pomalowana na jakieś bure kolory, które w świetle latarki rozpoznał jako fiolety i brązy.
  150. Oglądał salę przez długi czas, badając każdy jej szczegół, chcąc przypisać go do jakiejś ludzkiej kultury. Prawdopodobnie była to świątynia zbudowana przed Imperium Putzkie, lub jakąś jego młodszą pochodną. Czym były te podziemia? Grobowcem? Jakimś bunkrem? Wiedział, że nikogo tu nie ma od wielu tygodni, jednak nie mógł się uspokoić. Zaryzykował...
  151. Zaczął schodzić w dół po prowizorycznych, aczkolwiek wytrzymałych schodach, chcąc obejrzeć z bliska instalację. Gdy był już na dole, nagle poczuł, że zaczepił o coś nogą. Usłyszał nad głową huk.
  152. Dał się zrobić jak dziecko. Żyłka którą przerwał wystrzeliła, a ukryta brama w portalu na górze schodów opadła z trzaskiem. Ryknął ze strachu i złości. Pobiegł z powrotem na górę i z całych sił walił w okratowaną bramę. To dlatego u podstawy futryny był wykuty otwór na kabel, by opadająca brama nie naruszyła przewodu. Wszystko było idealnie przygotowane na nieproszonych intruzów.
  153. Musiał myśleć racjonalnie, mimo przerażenia i zmęczenia. Adrenalina zaczęła pulsować w jego żyłach. Jeżeli to pomieszczenie było takie duże, logiczne, że gdzieś było wyjście. Miał zapas baterii, mógł zaryzykować i obejrzeć je w całości. Poza tym, jeżeli jaskinia zamykała się od środka, musiała się też od wewnątrz otwierać. Zszedł jeszcze raz po rusztowaniu, trzęsąc się cały i pocąc. Podszedł do płaskorzeźby na ścianie. Miał nadzieję, że to jakieś wejście do nowego pomieszczenia, ale była to tylko i wyłącznie ozdoba z litej skały. Podbiegł więc do panelu wystającego z instalacji. Na sporej wielkości konsoli było tylko kilka guzików z fosforyzującymi znakami i zeszyt ze skóry, z namazanym złotą farbą napisem "WAŻNE". Guziki umiejscowione były po lewej stronie i miały specyficzny kształt trójkątów i pięciokąta. Układały się razem w figurę pentagramu. Po środku panelu widać było okrągłe wgłębienie, wielkości ludzkiej ręki, w którym była mała, kolczasta kulka. Po prawej zaś, w stacyjce zobaczył klucz podobny do tego, którym otworzył bibliotekę, tylko, że zamiast czerwonego kamienia, ozdabiał go duży perydot. Przyjrzawszy się całości struktury dostrzegł, że tylko jezioro pełne metalicznej substancji i dziwna wyspa są stare. Kolce, gigantyczne kryształy i panel sterowania były świeżo co zrobione. Otworzył zeszyt i zaczął czytać.
  154.  
  155. "Rytuał otwarcia, symbol wejścia na nowy poziom świadomości i obcowania z Bogami. Przekręcić klucz po prawej, nacisnąć górny przycisk konsoli i położyć dłoń w otworze, naciskając Axis Mundi36. Nasz sakrament wymaga takiego otwarcia drzwi, jako, że w ten sposób czcimy WPP i ich Prorokinię.
  156. Tam gdzie inni oddają tylko krew swoją lub wrogów, my oddajemy też duszę. Albo chociaż jej część.
  157. Widzimy wtedy nowe lądy, nowe światy. Nieważne, czy jesteś Cesarzem, czy Eremitą37, jeżeli tylko zamkniesz oczy, wyczujesz rozciągającą się przed tobą przestrzeń.To właśnie jest Miłość."
  158.  
  159. Morton zmarszczył brwi. Zastanawiał się, czy był to tylko pojedyńczy przypadek, czy też wszyscy w tej sekcie pisali takie zawiłe instrukcje, połączone z ezoteryczną papką. Zamiast wcisnąć jeden przycisk, musiał odwalić jakąś szopkę, by móc wrócić na górę. Zaklnął.
  160. Przekręcił kluczyk. Panel zaczął buczeć, a jemu kręcić się w głowie. Prawdopodobnie stres i brak snu robiły swoje. Wcisnął górne ramie guzikowego pentagramu, a wszystkie guziki rozjarzyły się na zielono. Wetknął wreszcie dłoń do otworu pośrodku i wcisnął metaliczną kulkę. Usłyszał trzask nad sobą. Zobaczył światło za sobą. Poczuł ból.
  161.  
  162. *
  163. Miał zamknięte oczy. W tej nieprzeniknionej pustce usłyszał nagle zimny, kobiecy głos:
  164. -Uciekaj, człowieku...
  165. Przewrócił się i walnął prawym bokiem w stojący obok śmietnik. Wylądował na jakiś workach. Był słoneczny dzień, a on siedział pod budynkiem hotelu, gdzieś w jakimś tropikalnym kraju. Sądząc po położeniu słońca, musiała być godzina dziesiąta, albo jedenasta. Przerażony, rozejrzał się wokół, nie mogąc zrozumieć, jak do ciężkiej anielki tu się znalazł... A potem, jak grom z jasnego nieba uderzyło go to jedno, drobne wspomnienie, niechciane otrzeźwienie. Coś co spowodowało, że zaczął krzyczeć ile sił w płucach. Było to wspomnienie cholernie wielkich, zielonych oczu...
  166.  
  167. CDN
  168. **************************************************************
  169. 1 Dwelf to pół krasnolud, pół elf.
  170. 2Akcja dzieje się w innym uniwersum
  171. 3Fleur- Taka jakby mniejsza Francja, ale bogata jak Szwajcaria
  172. 4Duvln- skrzyżowanie Wielkiej Brytanii z XIX wiecznymi Prusami, z dodatkiem technologii Nikoli Tesli i prawodawstwem Unii Europejskiej.
  173. 5 W naszym świecie kraina historyczna Holandii, w uniwersum RL to drobny kraj kupiecki wchłonięty przez Duvln jakieś 100 lat przed rozpoczęciem akcji serii.
  174. 6Czarny staw, pradawna nazwa Dublina
  175. 7 Dawniej określenie królestwa Anglii.
  176. 8 Jeden jest normalny, drugi to księżyc czarnoksiężników.
  177. 9Unia Narodów Zjednoczonych, odpowiednich USA w uniwersum RL.
  178. 10 Mity Cthulhu
  179. 11Warhammer
  180. 12 Mitologia Hellboya
  181. 13 Artefakt z gry Penumbra- Czarna Plaga
  182. 14Merica-złośliwe określenie USA, tutaj raczej kraina geograficzna, gdzie leży UNZ.
  183. 15 Norton był samozwańczym cesarzem USA. W świecie RL to pierwszy prezydent UNZ i wielce szanowana osoba.
  184. 16 Gobelin o tematyce roślinno-krajobrazowej.
  185. 17Państwo wzorowane na Chinach.
  186. 18 Dosłownie "Płomienisty Dół", Państwo Orków, uciekinierów z Ardy.
  187. 19 Rura, bądż Tuba Crookesa to przyrząd używany w fizyce w eksperymentach z elektronami.
  188. 20 W świecie Elder Scrolls szósty żywioł to mięso/ciało.
  189. 21 naprawdę duże pająki z Harrego Pottera.
  190. 22 Ludzie mieszkający w na tej planecie, mówią tak o Ziemi, która znajduje się we wszechświecie obok i skąd pochodzi ludzkość. .
  191. 23 Polecam lekturę.
  192. 24 Planeta nazywa się Kukania, księżyce to Likaon (srebrny) i Kambion (przeklęty).
  193. 25 Laurenta to wyspa w okolicach Bieguna Macek. Trochę odpowiednik naszej Grenlandii.
  194. 26 Tracja- Kraj rolniczy, pełen dzikich lasów, aż 40% kraju to parki narodowe. Dominuje tam mix kultury greckiej, bałkańskiej i bliskowschodniej.
  195. 27 Kunstkamera- gabinet osobliwości, typowe hobby uczonych i szlachty w czasach nowożytnych
  196. 28 Fluffy ponies, bardzo fajna rasa fikcyjna, będąca swoistą parodią MLP. W internecie jest masa zarówno przyjemnych dla oka obrazków z nimi (hugbox), jak i sadystycznych (abuse).
  197. 29 Nikola Tesla- Fizyk. Niedoceniony geniusz. Swoją drogą świecie RL, w Duvln rządzi prezydent o tym nazwisku. Może to sam Nikola, który przeniósł swoją duszę do maszyny, a może jakiś jego potomek?
  198. 30 Rasa Yithian z mitów Lovecrafta.
  199. 31 Outlast
  200. 32 Spaczeń to niebezpieczny minerał magiczny z Warhammera
  201. 33 ADAM z gry Bioshock
  202. 34 Substancja z gry Soma
  203. 35 Noosfera- dosyć stary koncept, użyty między innymi w grze Stalker.
  204. 36 Drzewo świata.
  205. 37 Cesarz i Eremita to karty w tarocie.
  206.  
Advertisement
Add Comment
Please, Sign In to add comment
Advertisement