Advertisement
Not a member of Pastebin yet?
Sign Up,
it unlocks many cool features!
- Dzisiejsi 20-latkowie odrzucają mięso znacznie częściej i w sposób bardziej stanowczy niż ich rodzice, nie mówiąc o dziadkach – mówi kulturoznawczyni, dziennikarka kulinarna i blogerka dr Natalia Mętrak-Ruda.
- JOANNA CIEŚLA: – Zna pani jakichś wegetarian konserwatystów?
- NATALIA MĘTRAK-RUDA: – Tak, czasem ich spotykam. Wegetarian czy wegan konserwatystów widzę też wśród osób publicznych, by wymienić Szymona Hołownię czy Adama Hofmana, wieloletniego polityka PiS. Ten ostatni wystąpił nawet w filmie „Rzeczpospolita wegańska”, w którym zresztą ocenił jako wyjątkowo nieroztropną wypowiedź Witolda Waszczykowskiego sprzed kilku lat. Przypomnę, że Waszczykowski jeszcze jako pisowski minister spraw zagranicznych skrytykował wizję społeczeństwa złożonego „z wegetarian i cyklistów”, bo miałoby według niego „niewiele wspólnego z tradycyjnymi polskimi wartościami”. Hofman zapewniał, że podział polityczny i światopoglądowy wśród wegetarian jest dokładnie taki sam jak w reszcie społeczeństwa.
- To chyba jednak trochę przesadził?
- Trochę tak. Współczesny polski wegetarianizm, a zwłaszcza weganizm, można uznać za raczej lewicowy w tym sensie, że wiele osób rezygnujących z jedzenia mięsa robi to ze względów emancypacyjnych – z troski o prawa zwierząt jako grupy pozbawionej głosu, co mieści się w lewicowym katalogu wartości. Ale można też spojrzeć na to inaczej – że dbałość o zasoby: o Ziemię, o przyrodę, jest postulatem, który w gruncie rzeczy mógłby być konserwatywny, związany z dążeniem do zachowania dziedzictwa.
- Z kolei pierwsze wegetariańskie towarzystwo, założone w Wielkiej Brytanii w XIX w., rekrutowało się w dużej mierze spośród klasy robotniczej. Było to więc środowisko lewicowe, ale w sposób tradycyjny, zupełnie inny niż wielkomiejska inteligencja, którą dziś z lewicą kojarzymy. Ludzie lubią, gdy różne wybory i identyfikacje światopoglądowe wydają się spójne, przenoszą się w pakietach. Ale dzięki pracy nad moją książką „Warzywa zjedz, mięso zostaw. Krótka historia wegetarianizmu” dowiedziałam się, że te ideologiczne pakiety, w które rezygnacja z mięsa się wpasowywała, w kolejnych stuleciach i dekadach miały bardzo zróżnicowany skład.
- Pisze pani tę historię od czasów antycznej Grecji.
- Bo pierwsze wzmianki o wegetarianach na Zachodzie dotyczą Pitagorasa, długo uznawanego za patrona bezmięsnej diety. Ale ta ciągła, nowożytna historia wegetarianizmu zaczyna się właśnie w XIX w. w Wielkiej Brytanii. Przy czym pierwsi ówcześni orędownicy tego podejścia niewiele mieli wspólnego nawet z tym, co dziś byśmy nazwali historyczną lewicą. Ich motywacje często miały podłoże religijne, były związane z duchowością chrześcijańską, protestancką – purytańską i ascezą. Tamten pakiet łączył się z abstynencją, ograniczaniem aktywności seksualnej, z pojęciem tradycyjnie rozumianej czystości, unikania podniet.
- W Biblii odniesienia do jedzenia mięsa są niejednoznaczne. W dzisiejszych dyskusjach najczęściej przywoływany jest cytat z Księgi Rodzaju „Czyńcie sobie ziemię poddaną” jako argument przemawiający za jedzeniem mięsa i zabijaniem zwierząt. Pierwsi wegetarianie powoływali się na inne fragmenty?
- Najczęściej powoływali się na wersy – również z Księgi Rodzaju – „Oto wam daję wszelką roślinę przynoszącą ziarno po całej ziemi i wszelkie drzewo, którego owoc ma w sobie nasienie: dla was będą one pokarmem”. Tłumaczyli, że Bóg stworzył świat, z którego można korzystać w wielkiej obfitości, bez konieczności jedzenia zwierząt. I że gdyby Bóg chciał, żeby ludzie żywili się mięsem, dałby im je tak jak owoce i warzywa gotowe do spożycia, bez konieczności wykonywania skomplikowanych czynności – sprawiania, gotowania, a przede wszystkim zabijania.
- Sięganie po mięso widziano jako skutek grzechu pierworodnego?
- W pewnych ujęciach tak. Podobnie jak w narracji pitagorejczyków uznawano, że jedzenie mięsa nie towarzyszy ludzkości od początku jej historii. Było wiązane z pewną degradacją, katastrofą, upadkiem. Co ciekawe, w zestawieniu ze współczesnym wegetarianizmem, często uzasadnianym miłością do zwierząt, mięso postrzegano jako coś, czym ludzie jako „istoty wyższe” od zwierząt nie powinni się kalać. Do dziś podobne podejście można spotkać w niektórych odłamach hinduizmu. Choć wśród wyznawców tej religii mięsa nie je mniej niż połowa. I to wegetarianizm uważa się w niej za konserwatywny, a jedzenie mięsa – za postępowe.
- W XIX w. wegetarianizm przypłynął do Wielkiej Brytanii z Indii?
- Już wcześniej kontakt z koloniami miał duże znaczenie, choć niekoniecznie chodziło wtedy o fascynację religijnością Wschodu. Dostrzeżono natomiast, że w azjatyckich społeczeństwach wielkie grupy żyją wyłącznie na diecie roślinnej, że jest to „technicznie” możliwe. Na to nałożył się fakt, że pewien skromny pastor z Manchesteru, William Cowherd, w 1809 r. założył własną kongregację Bible Christian Church, a dwiema głównymi cechami, które odróżniały ją od działających wcześniej Kościołów, były rezygnacja z alkoholu i jedzenia zwierzęcych ciał. Znaczenie miały też szersze prądy i dyskusje epoki. Faktycznie już w czasach Kartezjusza, w XVII–XVIII w., pytanie o etyczność jedzenia zwierząt, o to, czym one są, czy mają dusze, było ważnym wątkiem w filozoficznych dyskusjach. Długo jednak nie zamieniało się to w żaden ruch.
- A sto lat później brytyjscy robotnicy deklarowali, że „dzięki odrzuceniu mięsa wreszcie po pracy mogą się cieszyć literaturą i towarzystwem rodziny w sposób naturalny”.
- Takie były świadectwa pierwszych członków działającego do dziś Towarzystwa Wegetariańskiego. W tych relacjach chodzi o pewien skrót myślowy – odrzucając mięso, rezygnowali jednocześnie z picia alkoholu i spędzania czasu w pubach, co rzeczywiście otwierało możliwości, np. skupienia się na rodzinie. Ta propozycja dotarła w robotnicze kręgi za sprawą szerokiego wachlarza usług dobroczynnych, które pastor Cowherd świadczył w szybko rozwijającym się Manchesterze.
- Dlaczego w Polsce wegetarianizm nigdy nie stał się wyborem klasy robotniczej?
- Nie stał się nim na szerszą skalę m.in. ze względu na trudny dostęp do mięsa. Ten paradoks jest widoczny do dziś – wegetarianizm na ogół rozwija się w społeczeństwach i grupach, które nie są zagrożone głodem, a mięsa jest w bród. Ale w początkach XX w. jeden z pierwszych orędowników tego ruchu na naszych ziemiach, Janisław Jastrzębowski, zwany „gorliwym szermierzem jarstwa”, dedykował swoje broszury „pierwszym wyzwolonym kobietom polskim” i wiązał odstawienie mięsa z socjalizmem, z szansą na poprawę losu mas pracujących.
- Jednocześnie jednak w ujęciu innych działaczy tamtych czasów, m.in. Konstantego Moes-Oskragiełły, trend jarski splatał się ściśle ze „sprawą narodową”, a nawet zyskiwał popularność wśród endeków. Niemal wszyscy natomiast zgadzali się z przekonaniem, że dawni Słowianie nie jedli mięsa, a dotarło ono na ich stoły za sprawą zgubnego wpływu kultury germańsko-rzymskiej.
- Ale przecież to wegetarianizm dotarł na ziemie polskie z Zachodu.
- Otóż to, konkretnie – z Niemiec. Moes-Oskragiełło oddawał jednak Niemcom sprawiedliwość, podkreślając, że współczesne mu niemieckie elity prześcignęły polskie w dążeniu do zdrowia i etycznego życia. Rzeczywiście w Niemczech wegetarianizm trafił na przyjazne podłoże, wytworzone zarówno przez nurty estetyczne i filozoficzne – romantyczne uznanie dla przyrody i dzikości – jak i przez nurt reformy zdrowia, troski o tężyznę fizyczną. Z drugiej strony jednak narastająca pruska militaryzacja skłaniała niektórych adeptów tych postaw do emigracji, m.in. do Stanów Zjednoczonych, gdzie w ich przekonaniu bardziej realna miała być realizacja utopii, tworzenie wolnych wspólnot, kultywowanie związków z naturą.
- Te marzenia udawało się spełniać?
- W pewnym stopniu tak. To w Stanach Zjednoczonych rozwijał już swój ruch m.in. Sylvester Graham, propagujący wypiek domowego chleba (właśnie na jego cześć pełnoziarniste bułki do dziś nazywa się grahamkami), którego światopogląd skrótowo można zawrzeć w diagnozie, że „alkohol, mięso i masturbacja to największe plagi ludzkości”. A kilkadziesiąt lat później wielki impuls do rozwoju wegetarianizmu stworzył adwentysta dnia siódmego John Harvey Kellogg. Oprócz pozostawienia ludzkości takich wynalazków, jak płatki kukurydziane czy pierwsze zastępniki mięsa z orzechów, zasłynął za sprawą uruchomienia sanatorium Battle Creek w stanie Michigan.
- Oferta tego ośrodka może wydawać się osobliwa, bo oprócz oczyszczających głodówek czy diet np. winogronowych, gościom proponowano lewatywy jogurtowe, kilkudziesięciodniowe kąpiele, a posiłkom towarzyszyło chóralne śpiewanie piosenek o dobroczynnych właściwościach starannego żucia. Zjeżdżali tam jednak członkowie elity, począwszy od Amelii Earhart, a skończywszy na Henrym Fordzie. A inspiracja płynęła w świat, niejako wracając do Europy.
- Które z polskich sanatoriów czy uzdrowisk najbardziej przypominało Battle Creek?
- Żadne z nich nie działało oczywiście na aż tak szeroką skalę, ale największą siłę oddziaływania miał utworzony na przełomie XIX i XX w. ośrodek dr. Apolinarego Tarnawskiego w Kosowie Huculskim. W tym sanatorium uznano za patriotyczną misję dbałość o zdrowie narodu i odzyskanie krzepy pozwalającej walczyć z zaborcami, w czym miała pomagać bezmięsna dieta. Organizowano wykłady na tematy narodowe i patriotyczne przemowy. Kosów odwiedzał sam Roman Dmowski. Trudno stwierdzić z całkowitą pewnością, czy sam był w jakimś okresie życia konsekwentnym wegetarianinem, niewątpliwie jednak ten trend, ściśle spleciony z dążeniem do odzyskania niepodległości, był uznawany w tym czasie za spójny i zrozumiały wśród „endeckich elit”.
- Jednocześnie argumentowano jednak, że rezygnacja z mięsa pozwala na oszczędności, dzięki którym można m.in. zapewnić lepszą edukację na szeroką skalę.
- Takie były diagnozy żyjącego jeszcze kilkadziesiąt lat wcześniej lekarza Józefa Drzewieckiego, który porównywał, ile akrów trzeba wykorzystać, by człowiek mógł wyżywić się mięsem (a więc na hodowlę i wykarmienie zwierząt) z liczbą akrów potrzebnych do uprawy warzyw. Muszę przyznać, że uderza mnie, jak współcześnie brzmią te rozważania dziś, gdy przecież także rozmawiamy o ograniczonych zasobach, choć obecnie kontekstem jest katastrofa klimatyczna, a w XIX w. chodziło o zwykłą ekonomiczną racjonalność.
- Po drugiej wojnie światowej polską wyobraźnię kulinarną od prawa do lewa określiło marzenie o nieosiągalnym schabowym.
- Niewątpliwie kolejna, peerelowska fala czy raczej falka wegetarianizmu, zapoczątkowana w latach 60., miała bardziej jednolity charakter kontrkulturowy. Do rezygnacji z mięsa przez kilka dekad skłonni byli głównie artyści, muzycy, część psychoterapeutów zainteresowanych duchowością Wschodu.
- W książce przypomina pani, że jeszcze pod koniec lat 90. w Polsce wegetarian wymieniano w jednym rzędzie z narkomanami i członkami sekt.
- W tamtym czasie przyczyną były głównie skojarzenia z ruchem Hare Kriszna – najbardziej charakterystyczną grupą, która propagowała niejedzenie mięsa, zakładając m.in. wegańskie jadłodajnie.
- Kiedy wegetarianizm i weganizm przestały na szerszą skalę budzić niepokój? Bo tak chyba trzeba interpretować fakt, że dziś produkty roślinne, zamienniki mięsa są do kupienia w dyskontach nawet w mniejszych miejscowościach, a w miastach działają dziesiątki bezmięsnych restauracji i barów?
- To relatywnie krótki okres: ostatnia dekada, gdy na całym świecie rośnie popularność weganizmu, nasilająca się z kolei w odpowiedzi na rozwój wielkoprzemysłowych hodowli zwierząt. 2019 r. został nawet obwołany Rokiem Weganizmu przez „The Economist”, co miało swoje uzasadnienie w danych sprzedażowo-rynkowych. Rok wcześniej, w 2018 r., opublikowany został głośny raport dotyczący katastrofy klimatycznej, w ślad za którym naukowy magazyn „Lancet” zorganizował wielką konferencję na temat tego, jak powinno się jeść „dla planety”. W 2020 r. zrezygnowano z podawania mięsa na części najistotniejszych międzynarodowych imprez medialnych, łącznie z rozdaniem Oscarów. Potem co prawda wybuch pandemii przekierował uwagę na inne tematy, ale do Polski ten trend dociera dziś tak jak do większości krajów zachodniego świata.
- Dlaczego wegańskiej narracji łatwiej jest przebić się teraz niż w przeszłości? Można przecież powiedzieć, że większe sieci globalnych interesów, producentów mięsa, mają większe możliwości wpływania na przekazy informacyjne, organizowania własnych kampanii.
- Wyraźną zmianą ostatnich lat jest odejście od przekazu o samoograniczaniu na rzecz wersji hedonistycznej: odrzucenie mięsa nie oznacza już umartwienia, utraty przyjemności z jedzenia. W poprzednich stuleciach i dekadach wegetarianie często również gotowali smacznie, John Kellogg już w XIX w. stworzył pierwsze zamienniki mięsa. Ale w tle wciąż pobrzmiewała nuta żalu, straty. A natura ludzka, mówiąc en mass, taka już jest, że nie lubi rezygnować z tego, co dobre. I dziś nie trzeba tego robić. Współczesny weganizm nie łączy się z abstynencją ani z wyrzekaniem się seksu. Nie jemy mięsa, ale pieczemy pyszne ciasta, świętujemy, organizujemy przyjęcia. Być może kwestia przyjemności jest w całym tym zjawisku kluczowa.
- Czy odwrót od mięsa może jeszcze wyhamować?
- Trudno odpowiadać na pytanie o przyszłość, biorąc pod uwagę, jak silnie w ostatnich latach doświadczamy nieprzewidywalności świata. Z jednej strony, jeśli podążać za wynikami badań naukowych, wydaje się oczywiste, że opieranie diety na mięsie musi zostać ograniczone, bo na Ziemi nie ma już na to wystarczającej przestrzeni, zasobów. Z drugiej strony pojawiają się badania, z których wynika, że, owszem, rośnie sprzedaż roślinnych zamienników mięsa – ludzie np. wprowadzają do swojej diety wegeburgery, ale zastępują nimi soczewicę, nie mięso. Jego konsumpcja radykalnie nie spada.
- Oczywiście w logice kapitalizmu można też znaleźć argumenty, że dieta roślinna wcale nie jest najlepsza dla planety. Bo uprawa migdałów również wymaga nakładów, a transport kokosów na mleko generuje ślad węglowy. Bardzo długo można dyskutować, jeśli dla kogoś decydującym argumentem za rezygnacją z mięsa nie jest ten etyczny albo zdrowotny. Radykalny krok naprzód zapewne nie nastąpi, jak długo nie pojawią się odgórne regulacje ograniczające działanie wielkoprzemysłowych ferm. Myślę jednak, że radykalny krok w tył również jest mało prawdopodobny ze względu na zmianę pokoleniową – dzisiejsi 20-latkowie odrzucają mięso znacznie częściej i w sposób bardziej stanowczy niż ich rodzice, nie mówiąc o dziadkach.
- Czy jeśli wegetarianizm miałby się rozwijać, to przyklejona do niego dopiero w ostatnich dekadach łatka lewicowości będzie blaknąć?
- Wierzę, że tak. Konserwatystów wegetarian, o których pani pytała, w ostatnim czasie spotykam znacznie częściej niż np. 10 lat temu. Rezygnują z mięsa lub ograniczają jego spożycie np. zachęceni przez dietetyków czy młodszych lekarzy, w ramach walki z nadciśnieniem. Myślę też, że jeśli co roku będą nas dotykać anomalie klimatyczne i jeśli podkreślany będzie ich związek z rabunkową gospodarką zasobami, której wymaga przemysłowa produkcja mięsa, naprawdę nie tylko lewicowcy poczują gotowość, żeby zmienić nawyki.
- ROZMAWIAŁA JOANNA CIEŚLA
- ***
- Dr Natalia Mętrak-Ruda – kulturoznawczyni, tłumaczka, dziennikarka kulinarna i blogerka. Autorka książki „Warzywa zjedz, mięso zostaw. Krótka historia wegetarianizmu” oraz ponad 50 przekładów literatury anglojęzycznej i włoskiej.
- Polityka 49.2022 (3392) z dnia 29.11.2022; Rozmowa Polityki; s. 20
- Oryginalny tytuł tekstu: "Lewackie pory, prawackie parówki"
- Joanna Cieśla
- Absolwentka Wydziału Psychologii UW. Lubi pisać o zmianach społecznych i emocjach, które one rodzą. Ostatnio szczególnie przygląda się edukacji. Laureatka m. in. polskiej edycji europejskiego konkursu „Za różnorodnością, przeciwko dyskryminacji” i Nagrody Edukacyjnej Fundacji im prof. Romana Czerneckiego.
Advertisement
Add Comment
Please, Sign In to add comment
Advertisement