Advertisement
Guest User

Wyborcza - byłem bezdomny

a guest
Feb 18th, 2020
441
0
Never
Not a member of Pastebin yet? Sign Up, it unlocks many cool features!
text 32.79 KB | None | 0 0
  1.  
  2. wyborcza.pl
  3. Byłem bezdomnym w Warszawie. Cytrusów mam już dość, u zakonnic bigos fatalny. Wczoraj pół dnia spędziliśmy w Empiku. Nuda potworna
  4. 29 — 37 minut
  5.  
  6. – Dobry wieczór, nie ma pan złotówki? – pytam mężczyzn pod krawatem i kobiety w szpilkach. Ubrany w zieloną kurtkę, wełnianą czapkę i z mocnym zarostem krążę w tę i z powrotem po warszawskim deptaku – Chmielnej. Podchodzę z opuszczoną głową do przechodniów śpieszących się na sylwestrowe bale.
  7.  
  8. Starsza pani krzywi się, przyspiesza kroku. Po chwili wraca, podaje złotówkę. – Pomyślałam, że może pan głodny. Tylko proszę to wydać na zbożny cel!
  9.  
  10. Para szesnastolatków z wódką pod pachą wygrzebuje monetę.
  11.  
  12. Dwóch hipsterów z wymodelowanymi brodami i tekturowymi kubkami też się zatrzymuje. – Jasne, że mamy. Szczęśliwego Nowego Roku!
  13.  
  14. Wymalowana dziewczyna w bufiastych spodniach zatrzymuje się, waha, patrzy na koleżanki, w końcu znajduje 2 złote.
  15.  
  16. Każdy sukces dodaje mi sił. Zagaduję już bez strachu.
  17.  
  18. Nie zraża mnie, że dziewczyny rozmawiające po angielsku udają, że nie wiedzą, o co mi chodzi. Że rodzice z trójką dzieci patrzą na mnie, jakbym zamierzał te dzieci porwać i zamordować. Że starszy mężczyzna wykrzykuje: – Bezczelność! Facet wielki jak dąb, weź się pan do roboty.
  19.  
  20. W ciągu 50 minut ulica Chmielna obdarza mnie 24 złotymi i 20 groszami.
  21. Na kawę do kapucynów
  22.  
  23. Na Ryśku mój wynik nie robi wrażenia.
  24.  
  25. – To dzięki sylwestrowi. Ludzie w dobrych humorach. Ja nie wędkuję, ja pieniądze uczciwie zarabiam.
  26.  
  27. Rozmawiamy w stołówce noclegowni. Na noworoczne śniadanie kierownictwo się postarało. Raczy nas nie mielonką w galarecie, tak jak wczoraj, ale różową szyneczką i bułkami rzuconymi na plastikowy talerzyk. Siadamy przy długim drewnianym stole. Razem z nami w dwóch rzędach siedzi z 30 osób. Jemy w milczeniu. Drapię się po szyi, twarzy, znajduję co chwilę nowe czerwone miejsca.
  28.  
  29. – Desant miałeś – rzuca Ryszard. Znaczy, że w nocy pogryzły mnie pluskwy.
  30.  
  31. W stołówce ktoś powiesił czarno-białe zdjęcia – uśmiechnięta dziewczyna, flakonik perfum, czarny pędzelek. Powiesił dla żartu chyba, bo sala wygląda rozpaczliwie i śmierdzi niemiłosiernie. Najbardziej radosny akcent to dwumetrowa sztuczna choinka.
  32.  
  33. Ryszard mógłby pod tą choinką rozdawać prezenty. Okrągły brzuch, zielony sweter w białe romby, siwe włosy, doniosły głos: przypomina kochanego dziadka, a nie gościa, co spędził ostatnie 10 lat na ulicy.
  34.  
  35. Noclegownia to mój nowy dom. Przyjechałem do Warszawy z 7 złotymi w kieszeni. Ryszard pierwszego wieczora spojrzał na mnie z tym swoim dziadkowym uśmiechem i rzucił: – Tak ci się w życiu zdarzyło, nie łam się. To nie koniec świata.
  36.  
  37. Teraz doradza mi, gdzie znajdę ubrania i jedzenie.
  38.  
  39. – Nie polecam magazynu na Żytniej. Tam w bonusie dostaniesz odzieżówki – wtrąca się Kamilo. „Odzieżówki” to wszy odzieżowe.
  40.  
  41. Kamilo, od Ryśka młodszy o dekadę, niski, szczupły, gładko ogolony, w koszuli w paski, ze smartfonem i włosami ułożonymi na żel, mógłby wparować do najmodniejszego klubu w Warszawie i nikt by nie zwrócił na niego uwagi. – Jest taki magazyn, gdzie znam wszystkich wolontariuszy. Odkładają mi najlepsze ciuchy. Od stóp do głów się ubieram. Człowieku! Raz garnitur ktoś przywiózł, buty lakierki...
  42.  
  43. Kamilo jakby mi czytał w myślach:
  44.  
  45. – Ludziom się wydaje, że jak mieszkasz na ulicy, to będziesz nieumytym, nieogolonym nurkiem. Stereotyp!
  46.  
  47. Zaraz siódma, trzeba się zbierać. W plastikowe butelki nalewamy herbatę z wielkiego kotła. Musi nam wystarczyć na cały dzień. Kłaniamy się nisko pracownikom kuchni. – Wesołych świąt! Obyśmy się w przyszłym roku widzieli jak najrzadziej! – rzuca kucharz, wszyscy się śmieją.
  48.  
  49. Zakładamy plecaki z całym dobytkiem. W ciągu dnia niczego nie wolno w noclegowni zostawić. Możemy wrócić dopiero po 18.00.
  50.  
  51. W autobusie numer 108 o tej godzinie jadą sami giganci oraz jedna samotna starsza pani. Biletu nie kupiłem, ale Ryszard zapewnia, że niedługo rozwiążemy problem jazdy na gapę. – Zajdziemy w tygodniu do Monaru, dostaniesz zaświadczenie, że jesteś bezdomny. Kanarzy nie będą cię ruszać.
  52.  
  53. Kamilo zachwyca się serialem „Wiedźmin”. – Jaskier i Yennefer zajebiści! U rodziny byłem na święta, to cały serial zaliczyłem.
  54.  
  55. – Ja w bibliotece oglądałem ostatnio „Układ zamknięty”. Mocne kino, dobrze zagrał ten Gajos, choć dużo lepiej w „Żółtym szaliku” – wtrąca Rysiek. – Gajos zresztą naprawdę był alkoholikiem. A Kobuszewski? Pił niemiłosiernie. A Szyc, Stuhr młody...
  56.  
  57. – A dziennikarze ile piją! – wtrąca Kamilo. – Ten, co samochód rozjebał... Durczok! Wyszedł wolno, bo to jest pan dziennikarz. Ja za coś takiego do końca życia bym świat przez kraty oglądał. Ale ja to jestem pijak i menel. A jaka między nami jest różnica?
  58.  
  59. Przesiadamy się na placu Trzech Krzyży. Dzień trzeba zacząć od kawy, a tę dają u kapucynów na Miodowej. Autobus sunie Mazowiecką, po ulicy walają się butelki, pety wysypują z popielniczek, niedobitki z sylwestrowych imprez wytaczają się z klubów.
  60.  
  61. – Tu jest najlepsze miejsce do picia – wyjaśnia Rysiek. – W weekend, zanim imprezowicze wejdą do klubu, kupią małpkę albo pół litra, zrobią biforek na parapecie przed wejściem. Czego nie dopiją, zostawią. W piątkowy wieczór raz przejdziesz Mazowiecką i jesteś pijany całkiem za darmo.
  62.  
  63. Przed zejściem do zakonnych podziemi spory ogonek, bo każdy miłośnik kawy musi najpierw dmuchnąć w gwizdek, czyli alkomat. Cieszymy się, bo nigdzie nie widać łapiduchów, czyli policjantów. Podobno lubią spisywać losowo wybranych gigantów. Tak dla lepszych statystyk.
  64.  
  65. Kamilo i Ryszard kłaniają się kolegom. – Cześć, pijaki! Wy już na nogach?
  66.  
  67. Kamilo kolportuje najnowsze plotki. – Na noclegowni czterech wolontariuszy wydmuchało prawie trójkę! Dożywotniaka dostaną jak nic.
  68.  
  69. Znaczy to, że wolontariuszy złapano pijanych, mieli 3 promile. Dostaną dożywotni zakaz wstępu do noclegowni.
  70.  
  71. Wolontariusz to jest świetna fucha dla giganta. Możesz cały dzień spędzić w noclegowni, nie musisz się tułać po mieście. W zamian sprzątasz, wydajesz posiłki, pomagasz kierownikowi. Jak pracujesz w magazynie z odzieżą, to pierwszy masz dostęp do najlepszych ciuchów. Jak zostać wolontariuszem? Ryszard podpowie: trzeba się wyrywać, zgłaszać do pomocy. Zaczną cię szefowie dostrzegać. Wie, co mówi, bo latami pracował w magazynie z ciuchami.
  72.  
  73. – Najważniejsze, że od rana miałem zajęcie. Nuda jest dla giganta najgorsza.
  74.  
  75. Rotacja wolontariuszy jest więc spora. Nie wolno im pić, kraść albo brać ciuchów i handlować nimi na bazarze.
  76.  
  77. Kawę nalewa nam uśmiechnięty zakonnik w kolorowym szaliku i okularach lennonkach. Wygląda jak hipster ze Zbawixa. Siadamy przy jednym z zatłoczonych stolików. Ryszard planuje, gdzie zjemy obiad i kiedy pojedziemy do łaźni. Mężczyzna obok strofuje go: – Przestań młodego ciągać, ty go lepiej kopnij w dupę. Weź się za robotę, żebyś ty na ulicy nie został! – prawie do mnie krzyczy.
  78.  
  79. Ryszard smutno kiwa głową.
  80. Na obiad - do Domu Chleba
  81.  
  82. Wszystko w mieście pozamykane, ale monopolowy, rzecz jasna, otwarty. Czaimy się między blokami, otwieramy piwa Kuflowe 7,2 procent. Ryszard innych nie pije. Pani w berecie wyprowadza jamnika, patrzy spode łba. Jak wypijemy teraz, do wieczora wytrzeźwiejemy i bez problemu wejdziemy do noclegowni. Rysiek wyciąga metalowe pudełko po landrynkach, trzyma tam niedopałki. Wygrzebuje jeden, zapala.
  83.  
  84. Ostatni miesiąc przespał na lotnisku. Ma swoje ulubione miejsce na sali odlotów. Przyjeżdżał po pierwszej w nocy, wychodził o szóstej, czyli pomiędzy zmianami ochroniarzy.
  85.  
  86. Lotniskowe kosze to jest skarbnica bez dna. Ludzie zostawiają wszystko, co nie mieści się w bagażu i z czym nie przejdą przez bramki bezpieczeństwa. Wódki, piwa, ciuchy, żarcie, nawet elektronika – wszystko ląduje w koszu.
  87.  
  88. Jedyna wada: śpisz na siedząco. Po miesiącu takiego spania Ryszard nie czuje nóg, dlatego wrócił do noclegowni. Ma typowe choroby gigantów: żylaki, zakrzepicę, gruźlicę.
  89.  
  90. Grzejemy się w hotelowym lobby, sikamy w łazienkach na stacji metra. Wracamy do monopolu, Ryszard kłania się znajomemu. – Też gigant, siedział za przemyt. Każdy, kto mieszkał na ulicy, swoje odsiedział.
  91.  
  92. – Ty też? – dopytuję, ale Ryszard nie chce powiedzieć. Rzuca tylko: – Nigdy nie dawaj dowodu. Podjeżdżają goście w seicento pod jadłodajnię, dopytują: dowód masz? A czysty jesteś? To znaczy niekarany. Jak jesteś, to wezmą ten dowód i zostawią ci pięć stów. A na ten dowód pobiorą kredytów, pożyczek. Potem policja namierza giganta i turnus za kratami masz jak, nomen omen, w banku. Jakoś nigdy nie słyszałem, żeby ci goście z seicento poszli siedzieć. Ani bankierzy, co na lewo i prawo rozdają pieniądze i nawet nie sprawdzają, co to za facet patrzy z dowodu. Odsiadkę dostaje tylko gigant, dla którego pięć stów to jest majątek.
  93.  
  94. Jedziemy na obiad na Mokotów, do Domu Chleba. To metalowy hangar na tyłach kościoła, dwa rzędy stołów, wielki krzyż. Obiad pierwsza klasa: dwie dokładki rosołu z chlebem, rogalik 7 Days. Pani Krystyna, która pomaga księdzu nalewać rosół, strofuje nas co chwilę jak dzieci: – Czy ja słyszałam przekleństwa? Tylko bez brzydkich wyrazów proszę! I zdjąć tę czapkę! Jesteśmy w domu Boga.
  95.  
  96. Kolega Ryśka dopytuje wściekły: – Macie miejsca w noclegowni? Ja śpię na działkach z taką ekipą, co mnie budzi dziesięć razy w nocy. Każą mi tę śmierdziuchę na spirytusie pić, choć ja piwny jestem. No nie dadzą się wyspać.
  97.  
  98. Do wieczora zostało pięć godzin. Co tu robić? Wracamy autobusem do centrum. Ryszard, varsavianista amator, opowiada mi, przyjezdnemu z Łodzi: – Kino Atlantic pierwsze w Warszawie puszczało filmy dźwiękowe. A tu masz Prudential, przed wojną najwyższy wieżowiec. A teraz patrzysz na budynek legendę, gdzie pół Warszawy bawiło się w Adrii.
  99.  
  100. Nasza meta to uliczka naprzeciwko Pałacu Kultury. Rysiek staje między samochodami, naprowadza starą toyotę na wolne miejsce, od szofera dostaje 5 złotych. Zawsze pracuje w tej samej uliczce. – Miasto jest podzielone na rewiry – tłumaczy. – Nie przeszkadzamy sobie w parkowaniu. Wędkować możesz wszędzie oprócz Centralnego i „patelni”. To jedyne miejsca, które zajęła konkretna ekipa. Uwierz mi, nie chcesz im wchodzić w drogę.
  101.  
  102. Z tego parkowania Rysiek wyciąga dziennie od 5 do 50 złotych. Właśnie podjeżdża porsche cayenne, Ryszard macha do kierowcy, facet w drogim garniturze od niechcenia rzuca nam złotówkę. – Widzisz, im bardziej luksusowe auto, tym większy skurwiel – komentuje Rysiek.
  103. Głód na lotnisku
  104.  
  105. Jadę na lotnisko sprawdzić śmietniki, gdzie podobno kryje się tyle skarbów.
  106.  
  107. Nie mam szczęścia, znajduję tylko puste plastikowe butelki. Poza tym nikt nie chce mi dać nawet złotówki.
  108.  
  109. Rozkładam się więc na krzesłach i przysypiam. Ochrona nie zwraca na mnie uwagi.
  110.  
  111. Po kilku godzinach schodzę na parter, do McDonalda. Tu też słabo. Pan w garniturze i słuchawkach na uszach odburkuje, że nie kupi mi jedzenia, bo rozmawia przez telefon.
  112.  
  113. Facet po pięćdziesiątce, w marynarce i błękitnej apaszce, na moje pytanie wyszczerza zęby w uśmiechu. – Niby czemu miałbym kupić?
  114.  
  115. – No bo... jestem głodny... – dukam.
  116.  
  117. – Takich jak pan to jest wielu. To trzeba wziąć się do roboty!
  118.  
  119. – Ale ja głodny jestem teraz.
  120.  
  121. – Trudno! – Odwraca się i idzie po swojego hamburgera.
  122. Ogrzać się - do Gigantobusa
  123.  
  124. Ten autobus nie ma numeru. To Gigantobus. Tak go nazywamy, bo wstęp na pokład mają tylko giganci. Ufundowany przez magistrat krąży cały dzień po mieście. Giganci wsiadają, żeby się ogrzać i napić ciepłej herbaty.
  125.  
  126. Kręcimy się w kółko: od Dworca Wschodniego przez Centralny do cmentarza Wolskiego, przez most Poniatowskiego i Gdański, przez Pragę, Wolę i Ochotę. Trochę jak na szkolnej wycieczce.
  127.  
  128. Jeden przysypia, drugi przez okno podziwia Wisłę, na ostatnich siedzeniach rozłożył się facet z brodą i materiałową torbą. Kogo tu nie ma! Siergiej, co w życiu nie pracował, bo kto to słyszał „po osiem godzin zapierdalać”. Bogdan z Pragi, co przechwala się, że fach nadal ma w ręku i każdy samochód otworzy. Kazik, co sypie anegdotami. A to jak nasikał do butelki, a inny gigant to wypił. Albo z noclegowni: – Kładę się spać, patrzę: a facet gruchę wali! A jeszcze światła nie zgasili!
  129.  
  130. Albo opowieść, jak się poszarpał z policjantem. – Za karę kazali mi się rozbierać na posterunku. Myślałem, że będą bić, a oni się śmiali i zostawili na noc w celi na betonie, przy otwartym oknie. Wytrzęsło mnie jak osikę.
  131.  
  132. Gdy nie żartuje, pogrąża się w lekturze. Od Magdy z pomocy społecznej pożyczył „Szklany miecz”. W autobusie jest cały karton książek, po który sięgają giganci.
  133.  
  134. Jest jeszcze Marek, co w głowie ma mapę, gdzie na SOR-ze ratownicy pozwolą się gigantowi wyspać do rana. Na ulicy wylądował po raz pierwszy.
  135.  
  136. – Robiłem w ochronie. Grodzone osiedle, apartamenty luksusowe, mieszkańcy, co oczekują, że im portier dywan wytrzepie i jeszcze zakupy wniesie. Ale ja lubiłem tę robotę i mnie strasznie zmartwiło, że szef naszej agencji z dnia na dzień zwolnił 12 osób.
  137.  
  138. Jak jesteś po pięćdziesiątce, to nowej pracy szybko nie znajdziesz. Marek szukał, ale nie zdążył z czynszem. – Na czarno wynajmowałem pokój. Bo teraz każdy właściciel chce, żebyś u notariusza podpisał, że masz gdzie się wynieść, jakbyś nie płacił. Ja nie mam. No i jak raz się spóźniłem, to mnie wykopali z dnia na dzień.
  139.  
  140. Dziewczyny z pomocy społecznej krążą między siedzeniami, uśmiechają się, nalewają herbatę. Jeden facet się skarży: do noclegowni nie wróci, bo go pogryzły pluskwy. OK, mówią dziewczyny, łapią komórki, obdzwaniają pozostałe noclegownie, szukają mu nowego miejsca. Drugi gość pyta, gdzie może zrobić darmowe zdjęcie do dowodu. Wsiada facet chwiejnym krokiem, dziewczyny doskakują: „Proszę bardzo, kawa dla pana”. Pracownik pomocy wnosi wyciągnięte nie wiadomo skąd kurczaki w panierce i owoce. Będzie uczta! Ustawiamy się w kolejce po nóżki i skrzydełka, pani Magda rozdaje kawałki pomarańczy.
  141.  
  142. Mówię, że nie mam pracy i mieszkania. Dziewczyny na laptopie w pięć minut znajdują mi trzy oferty pracy w magazynach.
  143.  
  144. – Proszę, tutaj może pan napisać i wydrukować CV za darmo. – Magda podaje żółtą karteczkę z adresem. – Pan ma nałogi? Pijący? A gdzieś zameldowany? – Wyciąga drugą karteczkę, notuje adres. – Tam pan pójdzie i złoży podanie o miejsce w schronisku. Trzeba z miesiąc poczekać.
  145.  
  146. Miesiąc? Szybciej niż myślałem. Schronisko to luksus. Ładne pokoje, dużo miejsca, można normalnie mieszkać, a nie tułać się cały dzień po mieście.
  147.  
  148. – Pan jest młody, duża szansa, że wyjdzie pan z bezdomności, dlatego miejsce powinno się znaleźć – pocieszają mnie dziewczyny.
  149.  
  150. Zatrzymujemy się w centrum, z Bogdanem idę na zalewajkę do Caritasu. Z żoną rozszedł się osiem miesięcy temu, ale do niedawna wciąż jeszcze mieszkali razem. – Ten fagas, co mi przyprawił rogi, ciągle przychodził do naszego mieszkania, rozumiesz? No nie wytrzymałem. Do tej kurwy już nie wrócę.
  151.  
  152. 12 lat robi dachy na czarno. Teraz nie ma zleceń, więc nie zarabia. Jak zapłacił alimenty, nie miał za co wynająć pokoju. W noclegowni siedzi od miesiąca. Na początku wstawał o piątej, dojeżdżał autobusem i metrem na budowę. Plecak z ubraniami zostawiał u szefa w samochodzie. Przebierał się w robocze ciuchy na miejscu. – Szef nie dopytuje, czemu z plecakiem przychodzę. Obiad jadłem na budowie, kolację w noclegowni. Dużo chłopaków śpi w noclegowni i pracuje. Musisz odłożyć 1600 złotych, żeby opłacić pierwszy miesiąc i kaucję za pokój. Jak tylko ruszy robota, biorę zaliczkę od szefa i coś wynajmuję. Nie zostanę na ulicy. W tej noclegowni to jest tragedia jakaś.
  153. Mordor - tylko kartą
  154.  
  155. Dojeżdżam do stacji Służewiec. Spróbuję szczęścia w Mordorze – słynnym zagłębiu korporacji. O 16 z biurowców wylewa się rzeka ludzi. Prawie każdy ma słuchawki na uszach. A jak nie ma, to rozmawia przez telefon. A jak nie rozmawia, to idzie tak szybko, że nie sposób wcisnąć nawet pół zdania.
  156.  
  157. Zatrzymuje się dziewczyna przed trzydziestką. – Chętnie bym pomogła, ale mam tylko kartę – przeprasza i odchodzi. Za chwilę wraca, wręcza mi paczkę ryżowych wafli w czekoladzie.
  158.  
  159. Mężczyzna z neseserem ma podobną wymówkę: – Sorry, płacę tylko telefonem.
  160.  
  161. To zdanie usłyszę dziś wiele razy.
  162.  
  163. Ale mężczyzna z brodą wyciąga 5 złotych. Kolejny również wyciąga piątkę, ale zaraz chowa ją i przyspiesza kroku.
  164.  
  165. Bilans godzinnego wędkowania w Mordorze to 14 złotych i ryżowe wafle.
  166. U zakonnic - bigos fatalny
  167.  
  168. Na śniadanie może mieliśmy zupę mleczną, za to kolacja luksusowa: kapusta z kiełbasą. Do Ryśka dosiada się stary kumpel. – Mareczek, a gdzie ty sylwestra spędzałeś? – dopytuje Ryszard.
  169.  
  170. – A, u białych – odpowiada Marek, a ja już wiem, że to znaczy u Misjonarek Miłości. – Ale żałuję. Bigos fatalny, nie postarali się. Za to na święta pojechałem do Katowic, tam zakonnicy mają pyszne kolacje.
  171.  
  172. Przy wyjściu zaczepia nas wolontariusz z kuchni. – Zbieramy na wieniec dla Jarka. Wiecie, którego? Zmarło mu się parę miesięcy temu. Wszyscy tak skończymy – i kogoś to będzie obchodzić? Paru gigantów raptem – wzdycha.
  173.  
  174. Wąską ścieżką wracamy do głównego budynku. Nasza noclegownia to trzy domy jednorodzinne o stylistyce cygańskich willi. W dużym budynku śpi ponad sto osób. W największej sali ustawiono ciasno obok siebie piętrowe łóżka.
  175.  
  176. Panowie leżą, patrzą w komórki, czytają książki. Co chwilę ktoś kicha i kaszle, jest duszno i śmierdzi. Ubikacje dwie na cały budynek. Są też prysznice, szczęściarze załapią się nawet na ciepłą wodę. Nam z Ryśkiem trafił się rarytas: malutki pokoik, dwa piętrowe łóżka.
  177.  
  178. Kolejka do noclegowni ustawia się od 18.00. Codziennie czekamy, zacierając ręce na mrozie, zabijamy czas papierosami i żartami. Do środka wchodzimy pojedynczo, meldujemy się w malutkim pokoiku z biurkiem. Kierownikowi noclegowni podajemy imię i nazwisko. W noclegowni na Polskiej rządzi facet o kryptonimie „Policjant”. Postrach, alkomat ma chyba w oczach. Kto przyjdzie na chwiejnych nogach, ten dostanie zakaz wstępu na dwa tygodnie. A są i tacy, co mają dożywotni zakaz powrotu.
  179.  
  180. Dla nowo przybyłych procedura jest dłuższa. Muszą wejść do łazienki i rozebrać się od pasa w górę. Wolontariusz sprawdza, czy nie przynoszą ze sobą małych przyjaciół. Wszarze nocują w metalowym kontenerze.
  181.  
  182. W noclegowni można mieszkać góra dwa tygodnie. Po tym czasie na kolejne dwa można szukać szczęścia w innych. Tak zarządził magistrat.
  183.  
  184. Nowi czekają z niecierpliwością, czy będzie dla nich miejsce. Każdy tu ma historię, jak go kiedyś z noclegowni odprawili z kwitkiem.
  185.  
  186. Na ścieżce mijamy Kamilo. Dopala papierosa, peroruje do słuchawki słodko-groźnym tonem: – Czemu się rozłączyłaś? Ze mną tak to nie rób, o nie.
  187.  
  188. Po chwili łagodnieje: – Kochanie, nie jestem zły...
  189.  
  190. Kamilo ma panienki w całej Warszawie, Polsce nawet! Oczywiście nie mówi im, gdzie obecnie mieszka. Zresztą trafił tu tylko na parę dni.
  191.  
  192. – Faktycznie, przeholuję z piciem, to ląduję tutaj. Ale tylko na chwilę, bo tak normalnie to wynajmuję mieszkania. Zaraz znajdę robotę i spierdalam.
  193.  
  194. Chłopaki podpowiadają mi, co zrobić z pracą.
  195.  
  196. – Jest jeden ksiądz, co zatrudnia gigantów do sprzątania cmentarza. Ale płaci raptem 40 złotych za cały dzień roboty. Na budowach też się pilnuj. Szefowie będą kombinować, żeby ci nie płacić. Zawsze proś, żeby ci wypłacali tygodniówki. Największy problem z pracą robią pierdoleni Szoszoni – wykłada Kamilo, a Rysiek kiwa głową ze zrozumieniem. Szoszoni to Ukraińcy. – Zabierają pracę, zaniżają pensje. Skandal.
  197. Resztki - tylko z aplikacją
  198.  
  199. Dochodzi 15.00, a ja z rana jadłem tylko pączuszki, które dzień wcześniej dostałem w sklepie Społem. Staję pod piekarnią na Krakowskim Przedmieściu. – Czy nie kupiłby mi pan czegoś do jedzenia? – pytam. Mężczyzna w garniturze nawet by kupił, ale odjeżdża mu autobus. Za to szpakowaty pan w wełnianej czapce mówi od razu: – Oczywiście, na co pan ma ochotę? Życzę panu jak najmniej takich sytuacji w życiu.
  200.  
  201. Dostaję kawałek pizzy, ale to jednak za mało. Stoję dalej. Do piekarni wchodzi dziewczyna w czerwonym płaszczu i kolorowym szalu. – Proszę pana, ja jestem artystką, sama nie mam pieniędzy. – Wszędzie jest pełno pracy, może pan sobie coś znaleźć, naprawdę – poucza jednak.
  202.  
  203. Długowłosy chłopak w skórzanej kurtce flirtuje na przystanku z koleżanką w berecie. Gdy do nich podchodzę, dziewczyna odwraca się plecami. Jej adorator zerka na mnie, widzę walkę na jego twarzy. W końcu się przełamuje. – OK, czego by pan chciał? – Z piekarni wynosi palucha meksykańskiego i bułkę z parówką.
  204.  
  205. Na chwilę przed zamknięciem zaglądam do fast foodów i restauracji w galerii Arkadia. Pytam, czy zostały im jakieś resztki z całego dnia. Młodzi ludzie ubrani w mundurki KFC, Burger Kinga czy Subwaya robią wielkie oczy. Chyba zostały, ale chłopcy i dziewczęta kręcą odmownie głowami.
  206.  
  207. W sieciowym kebabie faktycznie rozdają to, co im zostało. – Trzeba się tylko w aplikacji zalogować – tłumaczy mi kucharz.
  208.  
  209. – Ale ja nie mam smartfona.
  210.  
  211. – A to przykro mi.
  212. Kasjerów zajeżdżamy
  213.  
  214. Do otwarcia noclegowni zostało pięć godzin. Wczoraj pół dnia spędziliśmy w Empiku w Złotych Tarasach. Nuda potworna. Komiksów nauczyłem się prawie na pamięć, Ryszard przeczytał wszystkie gazety. Na szczęście nikt nas nie wyrzucił.
  215.  
  216. Ryśkowi zbiera się na wyznania. – Pytasz, czemu piję. Wszystko miałem: rodziców z inteligenckiej rodziny, mieszkanie na własność, pracę w urzędzie. Wszystko przepiłem.
  217.  
  218. Ostatnią robotę Ryszard dostał przez biuro pośrednictwa. Do pracy w supermarkecie jechał prosto z lotniska albo noclegowni. Śniadanie brał na wynos, zmiany układał tak, żeby chociaż raz w tygodniu zdążyć do łaźni.
  219.  
  220. – Szefowa mnie chwaliła, pomogła nawet znaleźć mieszkanie w pobliżu naszego sklepu. Na dwa lata przestałem być gigantem. Aż przyszedł francuski właściciel i powiedział: – Kasjerów jest za dużo. Wyrzucamy zatrudnionych przez agencję, zajeżdżamy tych na etacie. Straciłem robotę. Poszedłem w tany, wsiadłem w pociąg, obudziłem się w pipidówie pod Łodzią. Tu też jeszcze mógł być happy end, bo w pomocy społecznej znaleźli mi miejsce w schronisku, pracę kierowcy. Wytrzymałem miesiąc. Musiałem wrócić. Wiesz, dlaczego? Bo ja uwielbiam uliczny chaos, a bez spalin nie zasnę. Ja żyć bez Warszawy nie mogę.
  221. Z serduszkiem WOŚP nie ma obiadu
  222.  
  223. W Domu Chleba meldujemy się przed dziewiątą rano. Pani Krystyna, emerytka pomagająca na plebanii, wyciąga kartony z ubraniami, rozkłada bluzy, swetry, zimowe kurtki, bieliznę, buty. Możesz wybrać wszystko. Ryszard chwyta każdą chyba część garderoby, ja zadowalam się swetrem o nieco za długich rękawach.
  224.  
  225. – Za tydzień Orkiestra Owsiaka – ktoś rzuca, a rysy Krystyny nabierają nagłej ostrości. – Kto za tydzień przyjdzie z serduszkiem na kurtce, żadnego obiadu nie dostanie. To są przekręciarze, co kradną z puszek i handlują starym sprzętem. A co się na Woodstocku dzieje! Dla wrogów młodzieży nie ma tutaj miejsca.
  226.  
  227. Uzbrojeni w nowe ciuchy przechodzimy do kolejnego baraku na tyłach kościoła. To łaźnia. Strażniczka łaźni, pani Ewa, to już inny emerycki gatunek.
  228.  
  229. – Na linii stanąć, nie tak blisko – warczy zza biurka, otwiera kajet. – Nazwisko! Imię! Pierwszy raz? Od kiedy bezdomny? – rzuca każdemu ręcznik, mydło, foliowy worek. Mamy w niego spakować stare ubrania, które trafią do kosza. Ryszard wyrzuca wszystkie stare ciuchy. Od stóp do głów ubrany jest na nowo. Facet z sumiastym wąsem nie spodobał się pani Ewie.
  230.  
  231. – Czuję od pana alkohol!
  232.  
  233. – Tylko miętówkę żułem – gość wije się.
  234.  
  235. – Tak, żeby zabić zapach. A jaki pan jest czerwony.
  236.  
  237. – Mam nadciśnienie.
  238.  
  239. – Ja też, ale nie jestem czerwona jak burak. Będę miała na pana oko.
  240.  
  241. Słuchamy w milczeniu, nikt się za kolegą nie wstawia, bo wszechwładna Ewa może nas w każdej chwili wyrzucić za drzwi.
  242.  
  243. Kabina prysznicowa jest czysta i zadbana. Pani Ewa rozdaje golarki jednorazowe. Bez pukania wpada do faceta z sumiastym wąsem.
  244.  
  245. – Ale nawylewał! Mopa mi brać, wycierać! Jak się nie umie kąpać, to nie będzie przychodził! – wrzeszczy, a półnagi facet potulnie łapie mop. W końcu nie wytrzymuje: – Nie dość, że człowiekowi ciężko w życiu, to jeszcze go poniżają. Sama sobie, kurwo, wycieraj – krzyczy i wybiega z budynku.
  246. Nocleg - na Wschodnim
  247.  
  248. Pod jadłodajnią kręci się mężczyzna. Trochę się chwieje, trochę tańczy, uśmiecha i mówi do siebie. – Do Belgii, do Belgii zaraz pojadę, tam cieplej, tam zarobię. Już trzy lata jadę, ale tym razem się uda!
  249.  
  250. To Jacuś, co w latach 90. handlował książkami w dworcowych przejściach. – Zarabiałem krocie, nie uwierzysz! Majątek, kurwa, przepiłem.
  251.  
  252. Ma dla mnie mnóstwo porad.
  253.  
  254. – Patrz na tyły sklepów i marketów, bo tam całe kartony z żarciem wyrzucają. A ja sobie różne smakołyki zbieram, czego nie zjem, to potem to na bazareczku sprzedaję! Chodź, pokażę ci – ciągnie mnie pomiędzy malutkie sklepy spożywcze.
  255.  
  256. – Kurwa! Tyle coca-coli tu leżało, wszystko sprzątnęli. No trudno. Dzzzień dobry, kłaniam się niziutko – rzuca do sprzedawczyni, która oparta o framugę ogląda nas ze znudzoną miną. Jacuś pochyla się nad pomarańczami, szeptem komentuje:
  257.  
  258. – Normalnie tobym zajebał te pomarańcze, ale lafirynda w drzwiach stoi. A zresztą cytrusów mam już dość. Cytrusy co chwilę znajduję, ja z cytrusów już jem tylko grejpfruty.
  259.  
  260. Tanecznym krokiem przesuwa się pod Biedronkę. – Pierdolę! Pozamykali kosze na kłódkę, nic nie znajdziemy. Chcesz obiadek? – z torby wyciąga owinięty w folię gotowy zestaw obiadowy z kurczakiem.
  261.  
  262. – A nocujesz gdzie? – pytam.
  263.  
  264. – A, mam taki patencik.
  265.  
  266. Stajemy przed 10-piętrowym blokiem. Jacuś wyciąga nożyk, gmera chwilę przy zamku. Drzwi się otwierają. Wjeżdżamy windą na dziesiąte piętro. Wejście na strych chroni solidna krata. – No to dupa, chociaż na klateczce można się przekimać. Tylko kup sobie taki nożyk za złotówkę. I baniak pięciolitrowy. Ja sobie baniaczek, proszę ciebie, biorę na górę, do niego się odlewam i mam na całą noc spokój. Nie szczam po klatce, żeby ludzi nie wkurwiać. Pięć lat tak koczuję! Chomiczówka, powiem ci, lepsza nawet niż Mokotów.
  267.  
  268. Ja się jednak boję spać na klatce. Do noclegowni też nie wrócę, pluskwy pogryzły mnie już całego. Spróbuję szczęścia na Dworcu Wschodnim.
  269.  
  270. Rozciągam się na ławce przy wejściu. Chciałbym spać na siedząco, ale światło wali mnie po oczach. Ochroniarze podchodzą, ale raczej przyjaźnie. – Pan gdzieś jedzie? – pytają od niechcenia, ale biletu nie każą pokazywać. I tak się boję, że mnie w końcu wyrzucą.
  271.  
  272. Koło pierwszej dosiada się facet w podartych butach, z brodą. Dla niego ochroniarze nie są litościwi. Zakładają gumowe rękawiczki, jakby wyrzucali śmieci. Łapią go pod ramiona i wynoszą. – Jak chcesz siedzieć między ludźmi, to się umyj, człowieku. I pozbądź pcheł.
  273.  
  274. Nie odzywam się, bo nie wiem, co bym zrobił, jakby mnie też wyrzucili. Facet człapie w rozklekotanych butach gdzieś w ciemność. Zastanawiam się, gdzie poszedł.
  275. Na Chomiczówce - skarby na śmietnikach
  276.  
  277. Po trzech godzinach grzebania w hasiokach na Chomiczówce znalazłem sporo fantów: metalowy czajnik, dwie długie skarpetki, czerwone buty sportowe z siatką oddychającą (idealne na moją nogę), dżinsowe spodnie (też dobre, przynajmniej na wysokość), buty zimowe za kostkę (zdecydowanie za małe), długi płaszcz skórzany męski, pięć opakowań lekko przeterminowanych kiełków, reklamówkę z zakupami z piekarni. A tam skarby: croissanty, placki na tortille, trzy bułki. Wszystko miękkie i niespleśniałe.
  278.  
  279. Obok mnie starszy mężczyzna wyrzuca butelki po piwie. Pytam, czy nie ma drobnych. – Panie, ja emeryt jestem...
  280.  
  281. Młoda para na papierosie na mój widok gasi pety i wskakuje do samochodu. Reszta mija mnie obojętnie.
  282.  
  283. W nocy próbuję dostać się na klatkę. Gmeram Jackowym nożykiem przy drzwiach, ale nic to nie daje. Po pół godzinie znajduję niezamykające się drzwi. Wjeżdżam windą na dziesiąte piętro. Boję się, że ktoś mnie nakryje i wyrzuci, ale nikt nie przychodzi. Śpię do szóstej rano.
  284. Nie chodzić po grobach
  285.  
  286. O siódmej melduję się przed administracją cmentarza na Powązkach. Przychodzi nas siedmioro. Brodaty mężczyzna zapisuje nasze nazwiska na liście. Dostajemy taczki i rękawiczki robocze. W dwóch grupach przeczesujemy szpalery grobów. Ściągamy z nagrobków zgniłe wieńce i gałązki, świąteczne bombki czy choinki, ładujemy na taczkę i dalej na starego żuka. Nadzorca sprawdza naszą pracę.
  287.  
  288. – Nie chodź po tych grobach! Potem ludzie się skarżą! Trzeba myśleć trochę. I nie jedz! Od jedzenia to masz przerwę – krzyczy do chłopaka, który wyciąga bochen chleba z kieszeni.
  289.  
  290. – Kiedy ja jestem głodny.
  291.  
  292. Ktoś skarży się: to jest normalne niewolnictwo. Ktoś dodaje: wykorzystują fakt, że nie mamy wyjścia. Ja tu muszę przychodzić, bo z więzienia wyszedłem i inaczej pieniędzy nie znajdę.
  293.  
  294. Przerwę spędzamy na ławkach na cmentarzu. Po cichu liczyłem na ciepłą herbatę albo obiad, ale nic z tego. Sprzęt zwozimy o godzinie 15.00. Czeka już na nas ksiądz. Każdemu wręcza 40 złotych.
  295. Hipis
  296.  
  297. Dziewczyna podaje mi owiniętą w folię kanapkę. Biały chleb, ser, sałata. Dostaję też tekturowy kubek z pomidorową. W czwartkowe wieczory „na patelni” przed metrem dobrą nowinę głosi wspólnota Sant’Egidio. W ogonku ustawia się 50 osób.
  298.  
  299. – Długo na gigancie? – zagaduje mnie mężczyzna przed czterdziestką. Długie włosy, plecak, buty za kostki. Wygląda jak wielbiciel piosenki turystycznej. Faktycznie, siedem lat spędził w Bieszczadach.
  300.  
  301. – W barach przygrywałem na gitarze, chodziłem po górach, mam odznakę przewodnika.
  302.  
  303. – Brzmi jak bajka
  304.  
  305. – Człowieku, żartujesz. Jechać w Bieszczady to jest, kurwa, najgorszy pomysł świata. Każdy chce grajkowi postawić piwo, co nie? Ani się zorientowałem, a musiałem pół litra wypić, żeby utrzymać gitarę w rękach. Myślisz, że to jest zabawa? Miałem przyjaciół, co na imprezie spadli pod stół i pod tym stołem zmarli. Nikt im nie pomógł, bo byliśmy zbyt pijani.
  306.  
  307. W zeszłym roku zjechał do Warszawy. – Tu się przynajmniej trzeba nawędkować, żeby się napić. W Bieszczadach nic nie musisz robić. Dlatego tutaj jestem trzeźwy. No, trzeźwiejszy.
  308.  
  309. Hipis ma milion sposobów na przetrwanie. Do spania poleca las.
  310.  
  311. – Ja to się lubię w paśniku zakopać, przykryć świeżym siankiem. Czasami przyjdzie cię poszczypać jakaś sarna, ale cieplej niż w sianku nigdzie nie będzie.
  312.  
  313. Teraz Hipis na Mokotowie dorwał dwie wersalki wyrzucone do wielkogabarytów. Zsunął je ze sobą i przykrył kocami. Śpiwór, karimatę, plecak i buty wyciągnął z darów. Kasę zbiera na czesaniu hasioków, czyli śmietników. – Pracowałem ostatnio półtora miesiąca. Szef nawet zapewniał mieszkanie, tylko płacić nie chciał. Jak powiesz gościowi, że chcesz kasę do ręki, jak zobaczy, że wszędzie z plecakiem chodzisz, to zaraz skuma, że może cię w chuja robić. Nerwowo tego nie wytrzymałem. Wróciłem do picia.
  314.  
  315. – A nie jesteś już zmęczony tym życiem?
  316.  
  317. – Pewnie, kurwa, że jestem.
  318.  
  319. Ale ulica ciągnie jak kotwica. Jak przeżyjesz jeden dzień, tydzień, jedną zimę, to myślisz – dałem radę, to przetrwam dalej. I ta twoja zdolność przeżycia pozbawia cię motywacji do walki.
  320.  
  321. Tłumaczysz sobie: z kumplami się napijemy, będzie super. A chuja tam super, bo tylko czas marnujesz. Widziałem wielu, co ich ulica wciągnęła i wypluła. Taki redaktorek z mokotowskiej gazety przyćpał mocno, trafił na ulicę. Jedną noc wytrzymał – jedną! Z podkulonym ogonem spierdalał na odwyk. Zobaczysz, jeszcze znajdę fajny staw, założę hodowlę ryb, niczym się nie będę martwił. A ty jesteś jeszcze młody, więc dobrze ci radzę. Spierdalaj stąd.
  322.  
  323. Imiona bohaterów zostały zmienione
  324.  
  325. Zapisz się na przegląd wydarzeń. Codziennie rano i wieczorem
  326.  
  327. Wyborcza to Wy, piszcie: listy@wyborcza.pl
Advertisement
Add Comment
Please, Sign In to add comment
Advertisement