Advertisement
M__G

Untitled

Oct 14th, 2019
96
0
Never
Not a member of Pastebin yet? Sign Up, it unlocks many cool features!
text 14.12 KB | None | 0 0
  1. Od jakiegoś czasu staram się znaleźć przyczyny tego dlaczego znalazłem się w takim stanie w jakim byłem, probuje do tego wrocic i to wszystko uporzadkowac jak jakiś krajobraz po bitwie po to żeby wyciagnac z tego wnioski i moc przeciwdzialac temu w przyszłości, żeby lepiej rozumieć związki przyczynowo skutkowe w swoim umyśle. Może to wszystko co napisze wydac się jakas proba zrobienia z siebie ofiary ale to mylne wrazenie, ja się tak nie czuje, bardziej to jest tak, ze mam w sobie mnóstwo frustracji i pretensji, której chciałbym się pozbyć żeby mnie już nie meczyla i moglbym pojsc dalej, po prostu chciałbym żeby ktoś mnie z tym wysluchal i zaakceptowal, niekoniecznie zrozumial tylko zaakceptowal tak zebym nie bal się oceny kogos i wiecznego chowania tego kim tak naprawdę jestem bojac się tego, ze ludzie uznaja to za dziwaczne i się ode mnie odwroca. Czuje się jak przegrany, jak jakiś dziwak. Chciałbym być inny niż jestem ale kiedy probuje być kims innym to zle się z tym czuje, a kiedy wlasnie całkowicie nikogo nie udaje tylko ufam swojej intuicji i działam w zgodzie z takim moim wewnetrzym „ja” to zle to wygląda w oczach innych. Wychodzi na to, ze jestem człowiekiem pelnym wewnętrznych sprzeczności i tak naprawdę nie umiem w relacje międzyludzkie i jestem jakos nieprzystosowany do otaczającego nas swiata. Jestem po prostu inny i dotarlo do mnie, ze tak naprawdę przez cale zycie mało kto akceptuje kim tak naprawdę jestem. Kiedys za dzieciaka nie wiedziałem co było społecznie akceptowalne i normalne według innych, „dobre” wiec zylem totalnie według własnej intuicji i tego jak kształtowali mnie rodzice. Okazuje się, ze od początku zawsze byłem swoistym inwiduum, które rozni się od szeroko przyjętej normy. Pierwsza twarda i ciezka lekcja była podstawowka i po prostu wyśmiewanie przez innych. I od tamtej pory mnie to ranilo i zaczalem tak naprawdę „wypierać” siebie z tego kim jestem, od tamtej pory do bardzo niedawna probowalem przywdziewać maske, bardziej mowic to co inni chcą uslyszec i być takim jak inni ode mnie tego oczekują żeby czuc się akceptowanym bo widziałem, ze jak tego nie robie to ludzie mnie nie akceptują i odtracaja od siebie. Tu pojawia się kolejna rzecz, bo nie tylko starałem się być kims kim zupełnie nie jestem ku uciesze innych to jeszcze jednocześnie ciagnalem w strone tego żeby jednak odkrywac czesc tego mojego „prawdziwego ja” przez co wydaje mi się, ze w oczach innych wychodziłem jakos sztucznie bo nie tylko takie moje zachowanie skutkowało tym, ze inni odczuwali, ze nie jestem do końca autentyczny to jeszcze do tego jestem hipokryta bo raz to jak się zachowywałem przesuwalo się w strone tego jaki naprawdę jestem, a raz w kierunku tej maski. I tak mi się wydaje, ze to jest cale sedno problemu, robilem to na tyle nieumiejętnie, ze prezentowałem sobą bardziej negatywne punkty obu tych stron. Chciałbym naprawdę być taki bardziej pospolity, z mniej patetycznym mysleniem, bez zbytniego przejmowania się i zbyt bujnych interpretacji, niekonczacych się analiz, overthinkingu w ogole. Chciałbym mieć mniej glowe w chmurach i nie zatapiać się wciąż w niekonczacych się przemyśleniach i gdybaniu. Problem w tym, ze wlasnie nie umiem, chciałbym się zmienić, zmienić swoje podejście tylko, ze nie potrafie dobrze się poczuc w tej masce, nie potrafie się dobrze poczuc kiedy nie działam według własnej intuicji. I tu pojawia się następny problem bo od zawsze wydawalo mi się, ze mam w sobie dość duzy potencjal, po prostu czulem się, ze jestem powyżej sredniej. Nie chce żeby to zabrzmiało tak, ze się wywyższam i probuje wszystkim udowodnić, ze jestem lepszy od innych bo tak nie jest, nie chialbym w nikim wzbudzić uczucia, żeby się czul gorszy ode mnie. Natomiast przez to, ze wlasnie ludzie nigdy nie rozumieli tego w jaki sposób mysle, wielokrotnie slyszalem, ze jest to dla nich zbyt meczace to ja co raz bardziej uwazalem, ze to ze mna jest cos nie tak. W końcu nie było nikogo innego, kto tak bardzo chciałby myslec o rzeczach pozornie nieistotnych, niepotrzebnych do codziennego zycia, nikt nie chciał ze mna teoretyzować i konfrontować ze mna swoich pogladow aby w ten sposób cwiczyc swój umysl. A to jest dla mnie jak pozywka, taki jestem, potrzebuje wlasnie tej konfrontacji i dyskusji, które nie maja celu samego w sobie, które ktoś z boku moglbym uznac za totalnie bezsensowne, nieracjonalne i to dokładnie o to chodzi, ja robie to po to nie żeby dojechać do jakiegoś celu tylko po to żeby jechać, żeby cieszyc się droga, a nie osiagnietym punktem docelowym, cieszy mnie to żeby po prostu w ten sposób sobie cwiczyc. Tylko, ze tak naprawdę nigdy prawie nikt mi nie dawal wystarczająco takiej przestrzeni żeby mnie na tyle wysluchac, przez co z tym wszystkim zostawałem sam i to był kolejny czynnik, przez który brak akceptacji. Wszystko to można podsumować takim „skoncz pierdolic Michal i zajmij się pożytecznymi rzeczami”. Ja przez to odczuwałem, ze cos ze mna jest nie tak, ze robie zle dzialajac zgodnie ze swoja intuicja przez co, znowu, czulem się zle w nieswojej skorze i w swojej czulem się rownie zle bo ludzie mnie takim odrzucali, a to znow generowalo poczucie strachu żeby nie zostać całkowicie samemu. I to mnie tak przygaszało, z biegiem lat co raz bardziej. Dawalem się co raz bardziej przygnieść presji innych i dac skuc ta swoja intuicje i zamknąć ja w klatce. To tak jakby ktoś dal się znecac innym nad swoim ulubionym zwierzęciem w zamian za obietnice jakiejś olbrzymiej kasy. Co z tego, ze udając kogos kim nie jestem ludzie bardziej mnie akceptowali jak to wciąż nie było do tego stopnia jakiego bym chciał a przy okazji czulem się zle, bo to moje ulubione zwierze było wepchnięte do ciasnej klatki. I teraz dochodzimy do całego senda sprawy, po prostu marzy mi się, żeby ludzie mnie ackeptowali takim jakim jestem, ale dotarlo do mnie, ze tak nigdy nie będzie. Probowali mnie wsadzić w ramy, w których zle się czulem i co raz bardziej marniałem. Wychodzi na to, ze bardzo dużo zyskuje w oczach z czasem znajomości i nie mam w sobie za grosz subtelności. Ludzie odbierają mnie za zbyt przemądrzałego i zbyt pewnego siebie, bez zadnej pokory, jak zle wychowane dziecko. Problem w tym, ze to z mojej strony tak nie wygląda, ludzie mogą to tak odbierać ale to dlatego, ze ja okropnie, bezgranicznie wierze w co mowie. Odbieraja kompletnie inaczej od tego jakie sa moje intencje. Czulem się jakbym był po prostu trędowatym, jakbym chciał się z kims zaprzyjaznic, wyjść do ludzi to tylko jak zobaczyli to, ze jestem trędowaty od razu z krzykiem uciekali. Wiec dlatego zaczalem obwiniać za to swoja intuicje. Natomiast ostatnimi czasy kiedy powiedzmy skonczyla się szkola, nabrałem więcej samodzielności, ze moglem decydować bardziej o swoim zyciu, powoli przejąć ster to jendoczesnie zaczalem się mniej przejmować opinia innych, zaczalem akceptować to jakim jestem i to, ze ludziom się to nie podoba i to, ze nawet jeśli będę udawal kogos kim nie jestem to nie dość, ze nie przyniesie to upragnionej akceptacji na takim poziomie jakbym chciał to jeszcze paradoksalnie będzie gorzej bo kolejna wada jest zle wewnętrzne samopoczucie. Za duzy koszt, za maly zysk. Wracajac do tej stopniowej samodzielności jak już się przestałem tak bardzo przejmować innymi to zaczalem co raz mniej udawac, co raz bardziej być po prostu sobą z pelna swiadomoscia, ze ludzie się najprawdopodobniej ode mnie odwroca, ale hej, jak udawałem to i tak w sumie ich nie było tak dużo. I w momencie kiedy co raz bardziej pozwalałem jej dzialac, co raz bardziej luzowałem jej smycz to nagle zaczalem się czuc dużo lepiej, to był tamten rok i największy przełom, to odblokowalo we mnie niesamowite pokłady satysfkacji i pozytywnej energii. I dotarlo do mnie, ze po prostu bycie soba nawet jeśli inni się ode mnie odwroca i uznaja mnie za dziwaka jest dużo lepsze dla mnie, nie niszczy mnie tak. Dotarlem do punktu, w którym okazało się, ze lepiej być kompletnie takim jakim się chce być i czuc się dobrze samemu ze sobą praktycznie bez nikogo w swoim zyciu niż udawac przez cale zycie kogos kim się jest i nie mieć wiele więcej ludzi wokół siebie i zyc w ciaglym strachu żeby się ode mnie nie odwrócili jeśli z czasem zobaczą kim tak naprawdę jestem i nonstop się pilnować żeby to nie wychodzilo na wierzch. Miałem dość bycia zaszczutym i prowadzenia takiego podwojnego zycia. Dochodzimy do chwili obecnej kiedy odkad wyjechałem tutaj te wszystkie ramy, w które ludzie mnie próbowali wsadzić, ta cala presja zniknela i nagle poczułem się cudownie lekko. Teraz chce po prostu nie przejmować się opinia innych, teraz chce zacząć sam realizować swoje zycie w takim tempie jak mi to będzie wygodnie i w sposób jaki mi najbardziej odpowiada bo wiem, jestem pewny, ze prędzej czy później mnie to doprowadzi do dobrego miejsca. Może tutaj wychodzi ten brak pokory ale ja nie przyjmuje opcji, ze się nie uda. Jak poniosę porazke to nie ma znaczenia bo przynajmniej mam satysfakcje i uczucie tego, ze realizuje siebie, ze jestem sobą a nie kims, kim inni chcieliby zebym był. Jak nie wyjdzie trudno, sprobuje czegos innego, zaadaptuje się do nowej sytuacji, jak nie wyjdzie kolejny raz, trudno, znajde inna droge i zaczne od początku i jestem pewien, ze za ktoryms razem wyjdzie. Musi wyjść. A jeśli nie, jeśli tego probowania będzie tyle, ze w pewnym momencie zabraknie mi czasu, to nawet jeśli nie osiagne czegos wielkiego to będę miał cholerna satysfakcje, ze robilem po swojemu, nienarzucona sciezka, probujac odkryc alterntywny sposób. I tutaj dochodzimy do opisu ENTP-A, wiem, ze w to nie wierzysz, ale to akurat się pokrywa, to jestem ja, ENTP-A nazywa się tez wynalazca i to wszystko powyżej to nie jest wlasnie esencja tego? Jeśli wszystkim by zawsze pasowalo tak jak jest to nie byłoby rozwoju, gdyby ludziom pasowaloby siedzenie przy swiecach to nie byłoby potrzeby wynajdywania i używania zarowek. Nie mowie, ze zmienie swiat, bo tak się najprawdopodobniej nie stanie, nie mowie, ze jestem wyjątkowy i ze czuje się lepszy od innych bo tak nie jest, ja tak tego nie czuje nawet jeśli inni odbierają to w taki sposób, ze się w ten sposób wywyższam nad innymi. Nie, ja jestem po prostu inny, chce dzialac w sposób alternatywny od ogolnie przyjętej normy. I po prostu cholernie bym chciał żeby inni mnie przez to nie odrzucali i mieli do mnie na tyle zaufania żeby pozwolić mi to zrobić. Nawet jeśli mi nie wyjdzie to chciałbym mieć swiadomosc tego, ze nie wyszlo nie dlatego, ze nie sprobowalem tylko dlatego, ze zle to robilem, chciałbym żeby zycie mi to pokazalo a nie inni. Chciałbym po prostu zrobić innym na przekór, ale nie ze zloscliwosci tylko wlasnie z takiej wewnętrznej potrzeby. Chciałbym moc być sobą i gleboko wierze, ze do czegos mnie to doprowadzi, do czegos ponadprzeciętnego, czegos z czego bylbym dumny. Chciałbym podjąć ryzyko jak w kartach, jak w tysiącu, gdzie mogloby się wydawac bez sensu licytujesz licząc na to, ze w tych 3 kartach dojdzie Ci polowka do meldunku bo inaczej nie ugrasz. Pewnie, jeśli nie dojdzie to będziesz na minusie, ale czym jest jedna partia na minus w perspektywie całej gry, a jeśli jednak ta polowka się trafi to masz niesamowita satysfakcje, ze się udało. Może to zle i niedobrze, może się na tym przejadę i uznam wtedy, ze inni mieli racje, ale poki co chce zaufac tej swojej intuicji, całkowicie ja spuscic ze smyczy i jak nie wyjdzie to nie będę miał pretensji do nikogo tylko do siebie o to, ze nie wyszlo. Może ten upór i brak pokory wydawac sie glupota, ale tak jak wspomniałem wcześniej gleboko wierze, ze mnie to do czegos doprowadzi i chce chociaż sprobowac. Chce przestać bezsensownie zabiegac sztucznie o to żeby mnie inni lubili tylko chce żeby polubili mnie za to jakim naprawdę jestem. Wiec poki co to nie wiem czy chce desperacko otwierac się na nowych ludzi, na pewno chciałbym, żeby ludzie, których kocham, którzy sa mi bliscy to zobaczyli jak to wygląda z mojej perspektywy i nawet jeśli tego się nie da zrozumieć to żeby chociaż się ztym pogodzili i zobaczyli, ze ja nie robie im tego zlosliwie, to w jaki sposób się zachowuje. Wlasnie dlatego od zawsze mi tak zalezalo na Karolinie, bo dala mi tyle miejsca do wysłuchania i tyle swobody, pomimo, ze tez było to dla niej meczace jak dla innych to cierpliwie to wytrzymywala i konfrontowala swoje poglądy, z nia czulem się sobą i nie miałem takiego uczucia strachu przed ocena, ze jak zobaczy mnie bez udawania to ucieknie. Nie musialem się starac żeby mnie lubila tylko lubila mnie takim jakim jestem. Pomimo, ze przeszkadzalo jej to, ze rzucam swoje poglądy w twarz bez subtelności bo potrafila jakos wywnioskować, ze nie robie tego ze złych pobudek i przemadrzalosci. I tak jak na początku powiedziałem ,ze nie umiem w relacje międzyludzkie to wlasnie jest caly problem w tym: ja jak zlapie z kims kontakt, poczuje taka chemie, to potrafie się błyskawicznie przed kims otworzyć i rzucac w niego wszystko na raz, zalewac go swoimi poglądami, opiniami licząc na to, ze inni zrobia to samo, ze skonfrontują się ze mna w dyskusji. I to jest tez rzecz, z której bierze się ten brak pokory, ja w tym co daje mi cala sile do zycia, w tej pożywce, w dyskusji nie widze możliwości przegrania. Nawet jeśli przegrywasz to i tak wygrywasz bo wyciągasz wnioski. Dyskusja jest jak bitwa, jeśli wygrasz to potwierdza to, ze odpowiednio umiesz się obronić i daje Ci doświadczenie na przyszlosc ale porazka daje nawet wiecje doświadczenia, tylko w tej bitwie się nie ginie bo jeśli ktoś inny wygrywa to i tak ciesze się z tego, ze teraz skorektowalem swoje poglądy, bo w razie przegranej to wlasnie tak działa, ktoś używa mocniejszych argumentow niż ja wiec zaczynam bardziej wierzyc w to co on mowi nie ja. Najwazniejsza jest droga, a nie cel w sam w sobie. Sprawia mi satysfakcje to, ze zdobywam doświadczenie w pokonywaniu drogi i czuje się w tym swobodnie bo dzięki temu, ze jest się weteranem szlaku i tak prędzej czy później powinno się gdzie dotrzeć, a jeśli nie to hej, i tak swietnie się czujesz wlasnie na tej drodze.
Advertisement
Add Comment
Please, Sign In to add comment
Advertisement