Advertisement
wyrdbreaker

Posty.

Jan 9th, 2015
191
0
Never
Not a member of Pastebin yet? Sign Up, it unlocks many cool features!
text 27.04 KB | None | 0 0
  1. Post Lullasy:
  2. Sytuacja stawała się coraz bardziej napięta, a jednocześnie niedorzeczna. Dwójka potężnych smoków wpatrywała się w grupę, co jakiś czas kłapiąc tajemniczo paszczami. Czasami nawet swoimi potężnymi łapami tarły o podłoże, co wyglądało jakby ostrzyły szpony na tychże umiejscowione. Ich ogromne serca, choć schowane pod grubą warstwą serca i łusek, biły spokojne, lecz donośnie, co dało się słyszeć pomimo jazgotu dochodzącego z przerośniętej karczmy. Było to dość kontrastujące z sytuacją zagrożenia ich życia. Nawet morze i pogoda starały się to wiedzieć. Widzieli, jak z północnego zachodu zbliżają się gęste chmury burzowe, które ciągnęły za sobą potężny sztorm, który wprawiał fale w ślepą furię. I choć nad nimi niebo było, póki co spokojne, mogli zauważyć, jak woda staje się coraz bardziej wzburzona, taranując wyspę coraz to kolejnymi uderzeniami, lecz na marne.
  3. Grupa, którą obserwowały latające gadziny, była przerażona i niepewna swojego przyszłego losu. Cardos już jakiś czas temu utracił pewność siebie. Zdawał się wierzyć, iż to skończy się jednostronną rzeźnią i wypruciem ich flaków na wierzch. Sam nie wiedział kogo za to winić - węże na głowie Lullasy oraz ich czystą głupotę, czy fakt, iż Derogan przez kilka chwil robił coś , co wyglądało jakby walczył z własną nogą, o to co ma robić. Nie wspominając o całej reszcie jego ciała, przez co wyglądał na co najmniej pijanego. Bez wątpienia, Smoki miały ognisty temperament, o czym doskonale wiedział. Nieraz byle motyl mógł być powodem zniszczenia najbliższej okolicy przez te pradawne istoty. Obrócił głowę w tył, wbijając wzrok w mlekożłopa.
  4. “Świetnie. Ktoś, kto mnie pokonał w walce i kogo zachciało mi się chronić, jest kompletnym tchórzem wobec przerośniętej jaszczurki. Nie żebym ja się nie bał, ale mógłby chociaż zachować resztki honoru.”
  5. Słyszał też niewyraźne szepty, które wylatywały z ust młodzieńca. Dopiero po chwili, przemówił głośno i wyraźnie, na co Cardos odpowiedział bez chwili czekania.
  6. - I to właśnie nazywam szczerością! Ale nie musiałeś tego wcześniej okazywać mimiką ciała, wiesz? - Uśmiechnął się do niego, choć nie było się z czego cieszyć. - Tak czy inaczej, dla mnie to nawet ciekawie będzie, już drugi raz trafię do żołądka smoka!
  7. Ostatnie zdanie wykrzyczał z rozbrajającym uśmiechem, chcąc, by jego ostatnimi słowami nie były krzyki paniki, a coś , co dałoby radę powalić ze śmiechu następne pokolenia. Kto wie, może na wypadek jego nagłej i brutalnej śmierci, te słowa faktycznie przeszłyby do historii?
  8. - Czy ta przeklęta niewolnica wraz z okiem wydrapała ci część mózgu? Bo nie dość, że gadasz jakbyśmy już mieli umrzeć, to na dodatek mówisz tak głośno, że jeszcze chwila i będziesz mieć rację odnośnie naszej śmierci!
  9. Można było nie mieć pewności, odnośnie tego czy wampirowi przypadkiem nie odbiło ze strachu, ale rację miał w jednej rzeczy - głos Cardosa sprawił, że smoki obserwowały ich jeszcze uważniej, z dosyć niepewnym wyrazem...twarzy? Paszczy? Pyska? Mniejsza o to. Wampir i starzec spojrzeli na siebie nawzajem i oboje byli niezbyt szczęśliwi z zachowania drugiej osoby. Tak nastała momentalnie niezręczna cisza. Nawet węże eugony zamilkły, jakby zrozumiały w końcu powagę sytuacji.
  10. I wtedy też, stało się coś czego nikt się w życiu, by nie spodziewał - Mirz przemówił do grupy, jakby byli na wycieczce, po czym z pewnością siebie godną największych herosów, ruszył w stronę karczmy, czyli jakby nie patrzeć - miejsca, gdzie chcieli się dostać. Minął smoki, które widząc, iż ruszył człowiek w ich stronę, rozstąpiły się niczym morze przed magiem wody, absolutnie nic mu nie robiąc. Cardos oraz Eridios przypatrywali się temu, ze szczękami opuszczonymi tak nisko , jak tylko anatomia na to pozwalała. Zamarli ze zdziwienia, zarówno z powodu odwagi Mirza, jak i faktu, że ten jest jeszcze w jednym kawałku. Zakuty w zbroję człowiek z trudem wydusił z siebie jakiekolwiek słowo, choć ostatecznie udało mu się.
  11. - Czuje się jak tchórz...On sobie poszedł. Od tak. Jak nigdy nic.
  12. - Przesadzasz. - Wampir próbował pocieszyć głównie swoją dumę, choć kierował te słowa do towarzysza. - Spójrz na to z tej strony, gorszego upokorzenia już nie zaznamy
  13. Tymczasem młodzik doszedł już do budynku, do którego ciągnęła go ludzka ciekawość oraz chęć poznania. Czuł ciepło bijące z wnętrza, które ciężko było porównać z czymkolwiek innym. Było mu tak ciepło , jak chciał by było, zupełnie, jakby to miejsce odczytało jego pragnienia, dostosowywując się do nich. Podobnie z powietrzem, którym oddychał, ze światłem, które biło ze środka czy nawet z podłożem, na którym stał. Ledwie noga jego przekroczyła próg tego miejsca, te zmieniły się, przystosowywały, zupełnie jakby jego własna wola i chęci zdolne były naginać rzeczywistość. Jednak bez wątpienia równie interesujące, jak ów tajemnicze zachowanie otoczenia wobec niego, było to , co Mirz widział w środku.
  14. Było na co patrzeć, to trzeba było przyznać. Zaczynając od samego budynku, ten miał dosyć unikatową strukturę. Podłoga, ściany oraz cała reszta budynku była z desek, wyciętych z jasno brązowego gatunku drewna, które wyglądało jakby zostało ścięte ledwie kilka chwil temu. Ze szczelin między deskami ulatywała magiczna mgła, którą Mirz miał okazję ujrzeć wcześniej. Nie było jej tyle, by przysłaniała widoczność, jednak ciężko było jej nie zauważyć. Sufit był połowie faktycznej wysokości budynku, co mogło oznaczać, iż są tutaj dwa piętra. Utwierdzały to filary, które podtrzymywały strop, a wokół których wiły się schody, prowadzące właśnie na drugi poziom Samotni.
  15. Tymczasem wracając do parteru, pod ścianą równoległą do wejścia, ujrzeć można było długą ladę, za którą stał dosyć...nieprzeciętny karczmarz. O ile karczmarzem można nazwać lisza, który w chwili obecnej wyciągał zakorkowaną fiolkę spod lady, by otworzyć ją, a zawartość wlać do kufla pełnego przeźroczystej cieczy, która zmieniła kolor na głęboką zieleń. Następnie z pomocą magii, kufel powędrował do spragnionego elfa, który siedział cierpliwie przy ladzie. Tuż za nią, na ścianie konkretniej, były półki. A na półkach coś , co wyglądało raczej na sklepik zielarza lub alchemika, niż na coś , co powinno w karczmie się znajdować. Widać było liście, korzonki, jakieś grzybki, a nawet coś, co wyglądało jak za konserwowane organy wewnętrzne szczura. Do wyboru do koloru, jak to mówią.
  16. Co było oczywistą sprawą, w środku były stoliki, przy których goście samotni to rozmawiali, to wesoło popijali tajemnicze trunki przygotowane przez lisza. Stoły same w sobie były zwyczajne, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Okrągłe, wykonane w dosyć prostym stylu z drewna dębowego, o średnicy blatu mierzącej ponad jedną sążnie. Przy każdym stole było osiem krzeseł, wykonanych z tego samego materiału i z podobnym wykończeniem. Tego wszystkiego było tyle, by nie ostał się większy skrawek podłogi, który byłby pusty.
  17. A skoro o umeblowaniu mowa, to warto nadmienić, kto z niego korzystał w obecnej chwili. Lecz wymieniać na próżno, gdyż obecnie Samotnia była niemal zapełniona, więc zajęłoby to naprawdę sporo czasu, biorąc pod uwagę, iż było tu, jak na pierwszy rzut oka, co najmniej kilkaset istot wszelakich.. Nie ostało się ani jedno miejsce wolne, nie licząc lady, przy której, zdawać by się mogło, nikt nie chciał siedzieć. Jednak wracając do osób tu przebywających, można było zaobserwować typowych ludzi, którzy zachwycali się wyjątkowością miejsca oraz jak to ludzie, pili i rozprawiali o czym tam mogli. Poza tym dało się zaobserwować wampiry, czarodziejów, zmiennokształtnych, a nawet istoty niebiańskie, piekielne, czy też nawet takie, których domem jest Otchłań. I choć widać było, że niektórzy mijali się ze wzrokiem mogącym zabić, w zasięgu wzroku nie widać było ani jednej bijatyki, co było zadziwiające.
  18. To jednak, co przyciągało uwagę większości, latało nad głowami zgromadzonych w budynku. Młode smoki wdzięcznie przedzierały się przez powietrze, dostarczając trunki do stolików, czy nawet zanosząc kartki, na których widniały prośby o konkretny trunek. Gadziny robiły to z wyjątkowym spokojem, rycząc wesoło co jakiś czas. Jednak interesująca była precyzja, z jaką unosiły się nad innymi w sposób, by nie przeszkadzać w czymkolwiek, co bez wątpienia było wyczynem.
  19. - Nie wiem jak wy, ale ja też idę. Nie chce stać na zewnątrz, gdy ten sztorm staranuje te wyspę z całą swoją siłą.
  20. Wampir podjął w końcu stanowczą decyzję, choć nadal martwił się o swoje przyszłe życie i zdrowie. Ruszył przed siebie, jakby nie było jutra, wciąż z bolącą nogą. Minął bezceremonialnie zarówno smoki, jak i samego Mirza, który stał w wejściu. Krwiopijca od razu kierował się do lady prawdopodobnie mając po prostu dość, co dało się zauważyć, iż potrącał wszystkich i wszystko po drodze, na czym głównie cierpiał on sam.
  21. Eugona tymczasem, czując, że jeszcze nie umarła, uświadomiła sobie, że nie ma się czego bać. Odetchnęła głęboko, przy czym zauważyła ze strachem, że Eridios już poszedł. Jej węże zaś przyglądały się ciekawsko smokom, niczym swoim bardzo dalekim kuzynom.
  22. “Muszę się trzymać blisko mojego pana! Co jeśli będzie mnie potrzebował, natychmiast?”
  23. Nie rozmyślając ani chwili dłużej, popełzała przed siebie w stronę karczmy. Nie patrzyła nawet w którą stronę pełza, gdyż nawet nie przekroczyła progu Samotni, a już próbowała odnaleźć wzrokiem wampira, który zniknął gdzieś w środku. Jednak nie było jej dane długo szukać,gdyż coś jej przeszkodziło. Coś w kształcie Mirza, na którego plecy wpadła z rozpędu. Rozpędzone cielsko eugony zwaliło człowieka z nóg, tyle że nie swoją urodą, a raczej energią kinetyczną. Dzięki temu, twarz człowieka miała okazję zaznać faktu jak wygodna jest podłoga, a Lullasy tego, jak twarde potrafią być kości innej osoby.
  24. - P...Przeprassszam!
  25. Niewolnica wydała z siebie po chwili leżakowania coś , co brzmiało niczym cichutki pisk przerażonej myszki, która w międzyczasie próbowała udawać syczącego węża. Dosłownie spełzła z człowieka, po czym pokornie upadła na ziemię u jego boku, oczekując kary lub Prasmok wie czego. Na przekór temu, gadziny na jej głowie chciały chyba robić mężczyźnie na złość, gdyż podgryzały jego płaszcz, robiąc w nim drobne dziury.
  26. Cardos miał doskonały widok na te sytuację, którą mógł wraz z Deroganem obserwować to wszystko. starzec uśmiechał się lekko, lecz długo nie patrzył na ten wypadek. Po kilku chwilach jednak przeniósł swój wzrok na smoki, które nadal tu były.
  27. - To co, mlekożłopie, idziemy do nich, czy wykorzystamy okazję by pogadać? - Powiedział, oddychając spokojnie morskim powietrzem. - Należy mi się chyba po tym wszystkim w końcu odrobina zaufania, czyż nie?
  28. Powiedział, w końcu obracając głowę w jego stronę. Dało się zauważyć, iż zakrzepnięta krew zatamowała krwawienie rany, jednak bez wątpienia był to wciąż bolesny uraz.
  29. - Chyba, że masz pytania odnośnie tego miejsca, to chętnie odpowiem. Zawsze lubiłem opowiadać o Samotni.
  30.  
  31. Post Derogana:
  32. Derogan natychmiast obrócił się w stronę Cardosa, kiedy tylko dosłyszał, że ten wypowiada jakieś słowa i to skierowane raczej do niego właśnie. Kiedy tylko je wszystkie usłyszał, poczuł wściekłość. Rzecz jasna na Hagryvda, bo na kogo innego miałby się denerwować.
  33. [i]~Widzisz? W takich sytuacjach twoja obecność w mojej głowie jest o wiele bardziej szkodliwa, niż pożyteczna. Można powiedzieć, że tej chwili pełnisz raczej rolę pasożyta, niż symbiozujesz ze mną. Choć tak właściwie to nie wiem, czy można to nazwać pasożytnictwem. Bo w praktyce to ty także nie odnosisz żadnych korzyści, za to mi szkodzisz jak najbardziej.
  34. ~Mówiłem chyba, żebyś był cicho?
  35. ~Myślałeś.
  36. ~Co?[/i]
  37. [t][/t]Nie chciało mu się wierzyć, że zdołał przyłapać anioła na tym, na czym jeszcze chwilę wcześniej to on przyłapał jego. W najśmielszych marzeniach nie śmiał podejrzewać, że paladyn może się aż tak wystawić.
  38. [i]~Wiesz, aktualnie posługujemy się za pomocą myśli, a nie słów, więc nie mogłeś niczego powiedzieć, a jedynie pomyśleć.
  39. ~Nie łap mnie za takie słówka.
  40. ~I nawzajem. Aż dziwne, że powiedziałeś coś tak długiego. Jak dotąd tylko coś odburkiwałeś.[/i]
  41. [t][/t]No i Hagryvd coś odburknął. Była to myśl zbyt zniekształcona, aby można było ją zrozumieć, ale ogólne jej znaczenie można było bez problemu zgadnąć. Derogan postanowił, że i tak już Hagryvd zbyt emocjonalnie to przeżywa. Nie chciał przecież, aby paladyn nabawił się jakichś problemów psychicznych, a obawiał się, że w przypadku ich dwójki było to bardziej prawdopodobne, niż u innych ludzi. [i]”Być opętanym przez anioła z chorobą psychiczną... Co jeszcze? Być opętanym przez anioła z chorobą psychiczną i strachem przed smokami, znajdować się przed rzeczonymi smokami w towarzystwie pijawki, wężycy, starca z problemami tożsamościowymi oraz dobrodusznym przechodniem... Tylko kto w coś takiego mi uwierzy? Prócz owego anioła, rzecz jasna.”[/i]
  42. [t][/t]Jego pogaduszki z paladynem to były te chwile, w których mógł trenować samokontrolę, a nawet musiał szlifować ją do maksimum. Nie okazał po sobie rozbawienia, ale poniewczasie się zorientował, że pomiędzy wampirem, a człowiekiem doszło do krótkiej wymiany zdań, a może raczej, że Cardos wrzasnął, a Eridios go uciszył. Ku zgrozie Hagryvda odczuwanej przez Derogana całym ciałem, smoki jeszcze przenikliwiej na nich spojrzały. Młodzieniec powstrzymał niezależną chęć ruchu ręką, na którą był już przyszykowany. Gdy odwróciło się uwagę paladyna od smoków ten był nawet całkiem rozmowny, lecz teraz schował się w najgłębszych zakamarkach umysłu Derogana, jakby wierzył, że dzięki temu mógłby się ukryć przed ewentualnymi obrażeniami. To jest przed śmiercią młodzieńca, która sprawiłaby, że dusza Hagryvda uleciałaby daleko, daleko w dal, aż do niebios. [i]”Skoro nachodzą mnie takie myśli, to zdecydowanie mam jakiś problem.”[/i]
  43. [t][/t]Zanim zdołał dojść do dalszych wniosków, Mirz wystąpił z szeregu i ruszył w stronę karczmy, całkowicie ignorując przerażoną trójkę oraz Derogana który musiał zmierzyć się z naturalnymi odruchami wysyłanymi przez Hagryvda. Choć już nie wykonywał jakichś dzikich pląsów, to nie mógł jeszcze przenieść swojej uwagi z walki o własne ciało do chęci udania się w stronę smoków. Bał się, co w ogóle się stanie z aniołem, jeśli tylko to zrobi.
  44. [i]~Widzisz? Nawet ten losowo spotkany człowiek się nie boi tych gadzin z paszczami pełnymi zębów, piekielnym ogniem w oczach oraz w paszczach, którym mógłby cie w każdej chwili zwęglić i ostrymi jak miecz katowski pazurami.
  45. ~Sądzisz, iż w taki sposób mi pomagasz?
  46. ~O, odezwałeś się. Ale brzmisz jakoś inaczej.
  47. ~Tak... spójrz na tę dwójkę, mój potomku i wysłuchaj ich słów.[/i]
  48. [t][/t]Derogan posłusznie to zrobił, wielce zadziwiony. Hagryvd wydawał się być... smutny? Zamyślony? W każdym razie zdecydowanie nie był to ton, a może raczej sposób myślenia, którym raczył się z nim komunikować. Gdy jednak spojrzał na rozdziawione usta Carodsa oraz Eridiosa, ledwo zdołał powstrzymać się od śmiechu. Wyglądali po prostu komicznie. Ale ich słowa sprawiły, że Derogan się zastanowił.
  49. [i]~Widzisz, Deroganie, nawet oni wiedzą, że są tchórzami.
  50. ~A nie są?
  51. ~Jak dla mnie są, jak najbardziej. Ale sęk w tym, że ja jestem jeszcze większym. Obchodzi mnie tylko moje własne życie, które i tak już raz straciłem i nie myślę wcale o tobie, a to przecież od ciebie zależy to, czy nadal będę tu egzystował..
  52. ~No, w końcu to zrozumiałeś. Brawo!
  53. ~Ja... myślę, że sobie poradzę. Skoro ten człowiek mógł przejść obok smoków niewzruszony, to co dopiero ja?! Ha, poradzę sobie bez trudu! Co to dla mnie?!”[/i]
  54. [t][/t]Młodzieniec westchnął z wielką ulgą. Obawiał się, że w tym dniu wszyscy muszą przechodzić jakieś dziwne zmiany, podobne do tych, która zaszła u Cardosa. Choć racjonalny i melancholijny Hagryvd był dla niego miłą odmianą, to za żadne skarby by nie pozwolił, aby tak aniołowi zostało na stałe. Nie lubił go za to, że się z nim zgadzał. Ba, paladyn niemal zawsze kwestionował każdą jego decyzję i krytykował każde posunięcie, często wykłócając się z nim przez dobrych kilka godzin. Ale młodzieniec szybko się nauczył, że taki anioł właśnie jest. Zdołał już do tego przywyknąć w niezwykłym stopniu i gdyby musiał przywykać od nowa do całkiem nowego Hagryvda, to chyba by nie wytrzymał psychicznie.
  55. [i]~Czyli co? Mogę przejść obok tych wielkich jaszczurek nie obawiając się, że moja ręka w zagadkowy sposób powędruje do rękojeści?
  56. ~Ha, ha, bardzo śmieszne.
  57. ~Ale wiesz, ja tak na poważnie. Bo obnażenie broni to chyba nie najlepszy sposób na zdobycie serca smoka.
  58. ~Jak to nie? A czym ty chcesz je wyjąć, gołymi rękami?[/i]
  59. [t][/t]Tak, skoro Hagryvd potrafił już sobie nawet zażartować na temat smoków, to jak najbardziej wszystko było u niego w porządku, a może nawet lepiej. [i]”Nie ma to, jak uczynić ze swojego strachu źródło śmiechu. Bo nie można się bać czegoś, co cie śmieszy. Przydatne podczas walki i spotkań na samotnej wyspie pośrodku tajemniczego oceanu ze smokami w klimacie bynajmniej niezbyt przyjaznym. Hagryvd to jednak ma łeb. Znaczy się, go nie ma, ale... Ech, ja wiem, o co mi chodzi. Chyba.”[/i]
  60. [t][/t]Nagle Derogan ze zdziwieniem się zorientował, że jest na samotnej wyspie pośrodku tajemniczego oceanu, który zaczynał wariować. Dopiero teraz spostrzegł burzowe chmury oraz nadchodzący sztorm. [i]”Cholera, co my mamy niby teraz zrobić? Skryć się w tej śmiesznej chatce? Choć jeżeli stoi już tu jakiś czas, to chyba mają jakiś sposób na przetrzymywanie sztormów. Ech, coś niezbyt dobrze się czuję, kiedy patrzę na te fale. Wydają się być takie...”
  61. ~Deroganie, natychmiast przestań patrzeć na wodę!
  62. ~Co? Jak to? Dlaczego?
  63. ~Doskonale zdajesz sobie sprawę z tego, że te fale na ciebie źle oddziałują, a i tak chcesz się kłócić. Podejrzewam u ciebie chorobę morską.
  64. ~Co? Bzdura! Przecież widziałem już morze, kiedy kiedyś razem z rodziną...[/i]
  65. [t][/t]Derogan przerwał. Te myśli były zdecydowanie zbyt bolesne, aby móc teraz rozdrapywać nimi stare rany. Szybko postanowił skupić się na tej ważniejszej rzeczy, która pozwoliłaby mu zapomnieć.
  66. [i]~...widziałem już morze, pływałem nawet statkiem, a nic się nie działo. Nie mam choroby morskiej.
  67. ~Z czegoś się to jednak bierze.[/i]
  68. [t][/t]Derogan wymamrotał tylko pod nosem kilka słów na temat opętanych aniołów, które lekceważyły podstawowe zasady przetrwania, a przejmowały się takimi rzeczami, jak jakaś tam choroba, ale zrobił to na tyle cicho, że nikt nie powinien usłyszeć. Strach by pomyśleć, co by było, gdyby jednak ktoś to usłyszał.
  69. [t][/t]Po chwili jednak się okazało, że nie tylko Derogan przejął się tym sztormem. Wampir wyraził poważne obawy na temat losów tej wyspy, co młodzieniec bynajmniej nie przyjął z ulgą. Następnie ruszył w kierunku karczmy, po drodze niezbyt zważając na wszystko, co się przed nim znajdowało. Po chwili do Eridiosa dołączyła Lullasy, która również nie zwracała większej uwagi na to, co się przed nią znajdowało. Derogan podniósł wysoko brwi, kiedy eugona wpadła na Mirza, powalając go na ziemię. [i]”No i co, opłacało się tworzyć niestworzone teorie spiskowe na mój temat panie Najlepszy.”
  70. ~Poważnie, Deroganie? Poważnie?
  71. ~No co?
  72. ~Naprawdę stwarza ci to uciechę? W dodatku tytuł „pan Najlepszy” brzmi po prostu głupio.
  73. ~A masz jakiś lepszy?
  74. ~Nie.
  75. ~Ha, widzisz.
  76. ~Bo moją głowę nie zajmują takie głupoty.
  77. ~O ile dobrze rozumiem, twoją głowę zupełnie nić nie zajmuję.
  78. ~Nigdy nie znudzą ci się żarty na temat mojego braku ciała?
  79. ~Obawiam się, że a owszem, nigdy.
  80. ~Za jakie grzechy?
  81. ~Trzeba było nie zostawać aniołem.
  82. ~Nie rozumiem, co to ma do rzeczy, ale niech ci będzie. Ach, dlaczego jestem taki bez grzechów?”[/i]
  83. [t][/t]Derogan prychnąłby z rozbawienia, ale w tej chwili mogłoby to zostać błędnie odczytane przez Cardosa. Choć musiał przyznać, że gdy skierował wzrok na Mirza i Lullasy, to jednak parsknął. Bijąca pokłon eugona, której węże zjadają płaszcz osoby, której jest bity pokłon to najczęstszych widoków bynajmniej nie należy.
  84. [t][/t]Gdy jednak mężczyzna się odezwał, Derogan od razu przeniósł na niego wzrok. Jego słowa sprawiły, że młodzieniec wpadł w zamyślenie. [i]”Hm, jesteśmy sami od... no cóż, chyba po raz pierwszy. Zaraz, wcześniej spotkałem go z tym wampirem, potem był pojedynek... tak, to pierwszy raz...”
  85. ~Doskonale wiem, co ci przez głowę przeszło i póki co ci to odradzam.
  86. ~A dlaczegóż to?
  87. ~Nie wypytuj go o to teraz. Dopiero, gdy będzie dostatecznie pijany. Wszystko potulnie wyjaśni, a w dodatku po zdarzeniu nie będzie o tym pamiętał.
  88. ~Hagryvd... nie często zdarza mi się to mówić, ale ten pomysł jest wprost rewelacyjny!
  89. ~Jak widać pod stresem lepiej pracuję.
  90. ~Albo pod oddechem dwóch smoków?
  91. ~A to nie to samo?”[/i]
  92. [t][/t]Młodzieniec uśmiechnął się przyjaźnie w stronę Cardosa. W ostatniej chwili zdołał zmienić ubawienie w serdeczność, przez co bardzo był z siebie dumny.
  93. - Jeżeli chodzi o pytania o to miejsce – powiedział Derogan, wskazując to wszystko dłonią – to może lepiej zaczekajmy, aż wejdziemy do karczmy i zajmiemy jakieś miejsca. Naprawdę nie chciałbyś tyle stać w jednym miejscu.
  94. [t][/t]Ruszył w stronę budynku, starając się nie patrzeć na dwa smoki, górujące ponad nimi. Zdecydowanie nie chciał ryzykować tego, aby Hagryvd ujrzał ich oczy, w których tlił się ogień piekielny czy coś w tym stylu, bo pewnie znowu by zwariował. Póki co wyglądało jednak na to, że przeżyją ten dzień.
  95. [i]~Brawo, aniele. Udało ci się wytrzymać całe kilka minut obok smoków!
  96. ~Nawet mi nie przypominaj.[/i]
  97. [t][/t]Derogan podszedł do eugony i człowieka oraz spojrzał na nich z rozterką. Nie wiedział, komu pierwszemu ma pomóc. W końcu jednak się zdecydował na pewien kompromis.
  98. - Czy moglibyście wstać? - spytał. - Przyciągniecie na siebie zaraz wzrok wszystkich tu obecnych.
  99. [t][/t]Sam go podniósł, aby móc przyjrzeć się karczmie i zaniemówił z wrażenia. Nie spodziewał się zastać takiej egzotyczności, choć powinien już chyba przywyknąć, że tego dnia niespodziewanego trzeba się jak najbardziej spodziewać. Dostrzegł maleńkie smoki, latające nad głowami obecnych w karczmie i to, że barmanem jest lisz, co dosłownie doprowadziło go do konfliktu wewnętrznego.
  100. [i]~Ściąć im głowy?
  101. ~Co takiego?
  102. ~Miejsce, w którym umarlak podaje napoje to miejsce, w którym nie należy pić za żadną cenę.
  103. ~Och, bądź już cicho.[/i]
  104. Post Mirza:
  105. Mirz zatrzymał się na progu wrót i obserwował wnętrze budynku. I w zasadzie, stałby tak jeszcze długą chwilę, obserwując siedzące tu istoty różnorakich ras, widać było nawet demona, przyjaźnie rozmawiającego z aniołem, co było chyba ewenementem na skalę światową, choć większość przedstawicieli wrogich ras nie była nawet tutaj do siebie przyjaźnie nastawiona, jedynie hamowali swoje konflikty na czas przebywania tutaj. Stałby tak patrząc na smoki służące za kelnerów, latające pod sklepieniem, skrupulatnie odbierające i przynoszące zamówienia. Stałby tak, ze zdziwieniem widząc lisza stojącego za barem, przygotowywującego wszystkim obecnym jakieś alchemiczne drinki, rozmawiając z kimś. Stałby tak, kontemplujące samo to, że budynek był tak gigantyczny, w całości wykonany z ciemnobrązowych desek, kolumny podtrzymujące strop i schody prowadzące na drugi poziom budynku. Stałby tak, obserwowany od czasu do czasu przez dwie gigantyczne gadziny, zapewne dopóki nie zmoczyłby go deszcz. Ale tak się nie stało, gdyż zaaferowana Lullasy, mocno przejmująca się tym, że jej pan może być niezadowolony z jej usług, udała się za nim jak najszybciej, nie zwracając uwagi na nic poza tym, aby jak najszybciej znaleźć wampira, przez co uderzyła go w plecy całym ciężarem swojego ciała, które bynajmniej nie poruszało się zbyt wolno. W skutek tego oboje malowniczo wylądowali na podłodze. Całkiem wygodnej podłodze, to Mirz musiał przyznać, bo mimo iż była solidna, zupełnie jakby delikatnie dostosowała się do niego, aby będąc na niej, przygnieciony eugoną nie poczuł się nieprzyjemnie. Po krótkiej chwili dezorientacji wydała z siebie ni to pisk, ni to syk i ciężar jej ciała zniknął, gdyż spełzła na podłogę. Mirz otrząsnął się i spróbował wstać, lecz nie było to zbyt łatwe, gdyż żywe włosy Lullasy gryzły jego płaszcz i ciągnęły go z powrotem ku lekko plastycznej podłodze. I leżeliby tak, wężowa kobieta zbyt przerażona nadchodzącą karą (na którą jednak oczekiwała) aby się poruszyć, i młodzieniec, który mimo iż próbował nie mógł tego zrobić, bo przy najmniejszej próbie powstania małe gady ściągały go znów niżej, rozrywając jego płaszcz. Leżeliby tak, powoli ściągając uwagę wszystkich obecnych, może w końcu nawet dwa wielkie smoki zwróciłyby na nich uwagę, przygotowały się do zionięcia ogniem i…
  106. Ale tak się nie stało, gdyż podszedł do nich Derogan, pospieszając ich, a po chwili pomógł mu wstać.
  107. - Dziękuję - powiedział lekko zakłopotany gdy był już na nogach i obrócił się, aby pomóc wstać kobiecie, która szybko stanęła na własnym ogonie.
  108. Ruszyli na poszukiwanie krwiopijcy w tym wielkim budynku, a Mirz oceniał stan swojego płaszcza.
  109. [i]Fatalnie nie jest, ale i tak będę musiał odwiedzić jakiegoś kreomaga, żeby sprawdził czy nie zniknęło z niego zaklęcie… Znowu stracę na to wszystkie pieniądze, cholera jasna, z takimi wężami to tylko utrapienie jest...[/i]
  110. Zapewne szukaliby wampira w tłumie dość długo, gdyż Samotnia była prawie zapełniona, lecz pomogła im Koana, która jakimś swoim specjalnym kocim zmysłem czuła krwiopijcę i udała się prosto w jego kierunku, nie zważając na otaczające ją istoty, a część osób których mijała patrzało na nią z lekkim zdumieniem, lecz odsuwali się jej z drogi, zupełnie jakby była królową idącą przez targ. Chyba tylko dzięki temu znaleźli Eridiosa całkiem szybko. Siedli przy stoliku, przy którym było całkiem dużo miejsca jak na pięć osób i kota.
  111. - Więc? Co zamawiacie? - zapytał się wampir.
Advertisement
Add Comment
Please, Sign In to add comment
Advertisement