Advertisement
hujwie

JAMES CLAVELL - Król szczurów Księga trzecia

Jan 22nd, 2014
137
0
Never
Not a member of Pastebin yet? Sign Up, it unlocks many cool features!
text 192.80 KB | None | 0 0
  1. Księga trzecia
  2. ROZDZIAŁ XV
  3. Było tuż po świcie.
  4. Marlowe leżał w półśnie na pryczy.
  5. Czy to mi się przyśniło? - zadał sobie pytanie, nagle przytomniejąc. Ostrożnie
  6. wymacał małe zawiniątko z kondensatorem i teraz był już pewien, że to nie sen.
  7. Na górnej pryczy Ewart przekręcił się na bok i obudził z jękiem.
  8. - ’Mahlu, co za noc - powiedział spuszczając nogi.
  9. Marlowe przypomniał sobie, że dziś na jego grupę przypada kolej, żeby obrobić
  10. doły kloaczne. Poszedł więc obudzić Larkina.
  11. - Co? A, to ty - wymamrotał Larkin otrząsając się ze snu. - Co się stało?
  12. Marlowe z trudem opanował chęć podzielenia się z nim dobrą wiadomością o
  13. kondensatorze, ale ponieważ chciał, żeby przy jej przekazywaniu był obecny Mac, rzekł
  14. tylko:
  15. - Dziś nasza kolej obrobić doły.
  16. - Co, znowu? A niech to dunder świśnie!
  17. Larkin rozprostował obolałe plecy, zawiązał sarong i wsunął stopy w chodaki.
  18. Zabrali siatkę, dwudziestolitrowy kanister i ruszyli przez obóz, w którym zaczynała
  19. się poranna krzątanina. Kiedy doszli do latryn, nie zwrócili najmniejszej uwagi na
  20. obecnych tam mężczyzn, sami też nie wzbudzili żadnego zainteresowania.
  21. Larkin zdjął pokrywę z jednego z dołów, a Marlowe szybkim ruchem przeciągnął
  22. siatką po jego ścianach. Kiedy wydobył ją na zewnątrz, była pełna karaluchów.
  23. Wytrząsnął całą zawartość do kanistra i jeszcze raz przejechał siatką po ścianach dołu.
  24. Połów znów się udał.
  25. Larkin zakrył dół pokrywą i przeszli do następnego.
  26. - Niech pan trzyma równo - rzekł Marlowe. - No proszę, nie mówiłem? Chyba ze
  27. 232
  28. sto mi uciekło.
  29. - Nic straconego, jest ich całe mnóstwo - powiedział z obrzydzeniem Larkin,
  30. przytrzymując mocniej kanister.
  31. Smród był nie do zniesienia, ale za to plon obfity. Po niedługim czasie kanister
  32. wypełnił się. Najmniejsze z karaluchów miały prawie cztery centymetry długości. Larkin
  33. wcisnął wieczko i zanieśli kanister do szpitala.
  34. - Jako regularna dieta, to nie dla mnie - rzekł Marlowe.
  35. - Naprawdę jadłeś je na Jawie, Peter?
  36. - Oczywiście. Pan zresztą też. Tu, w Changi.
  37. - Co? - wykrzyknął Larkin, o mały włos nie wypuszczając kanistra z ręki.
  38. - Nie myśli pan chyba, że oddałbym lekarzom malajski przysmak i źródło białka,
  39. nie uszczknąwszy przy tym czegoś dla nas.
  40. - Przecież zawarliśmy umowę! Uzgodniliśmy we trzech, że żaden z nas nie będzie
  41. przygotowywał dziwacznych potraw bez wiedzy pozostałych.
  42. - Powiedziałem o tym Macowi, a on się zgodził.
  43. - Ale nie ja, do jasnej cholery!
  44. - No, niech się pan już nie złości, pułkowniku. Nie mogliśmy sobie odmówić tej
  45. przyjemności, żeby je złapać, przyrządzić w tajemnicy przed panem, a potem słuchać,
  46. jak pan wychwala naszą kuchnię. Brzydzimy się tak samo jak pan.
  47. - Tak czy owak, następnym razem chcę wiedzieć, co pichcicie. To rozkaz!
  48. - Tak jest, panie pułkowniku! - odparł Marlowe uśmiechając się.
  49. Zanieśli kanister do szpitalnej kuchni. Mieściła się ona w oddzielnym budynku.
  50. Przygotowywano tam posiłki dla śmiertelnie chorych.
  51. Kiedy wrócili do baraku, Mac już na nich czekał. Miał szarożółtą cerę, przekrwione
  52. oczy i trzęsły mu się ręce, ale atak malarii minął. Na twarz powrócił mu uśmiech.
  53. - Dobrze, że wróciłeś, chłopie - powiedział Larkin i usiadł.
  54. - No chyba.
  55. Marlowe niedbałym ruchem wyjął szmaciane zawiniątko.
  56. - A, przypomniałem sobie właśnie - powiedział z udaną obojętnością - że to może
  57. 233
  58. ci się kiedyś przydać.
  59. Mac odwinął szmatkę bez zainteresowania.
  60. - A niech mnie wszyscy diabli! - wykrzyknął Larkin.
  61. - Cholera jasna, Peter, chcesz mnie przyprawić o atak serca? - powiedział Mac.
  62. Palce mu drżały.
  63. Marlowe był bardzo podniecony i ogromnie się cieszył, ale zachował beznamiętną
  64. minę i równie beznamiętnie oświadczył:
  65. - A kto by się przejmował byle drobiazgiem?
  66. Jednakże już po chwili, nie mogąc dłużej powstrzymać uśmiechu, cały się
  67. rozpromienił.
  68. - A niech cię diabli, za tę twoją angielską powściągliwość - rzekł Larkin starając się
  69. to powiedzieć cierpkim tonem, ale on też promieniował radością. - Jak to zdobyłeś,
  70. chłopie?
  71. Marlowe wzruszył ramionami.
  72. - Głupie pytanie. Przepraszam, Peter - powiedział Larkin ze skruchą.
  73. Marlowe był pewien, że więcej go o to nie spytają. Będzie lepiej, jeśli żaden z nich
  74. nie dowie się o wiosce, pomyślał.
  75. Zmierzchało.
  76. Larkin i Marlowe stali na straży. Osłonięty moskitierą Mac wymienił kondensator. A
  77. potem, z wielką niecierpliwością, modląc się w duchu podłączył przewód do prądu.
  78. Spocony, nasłuchiwał, czy w małej słuchawce nie rozlegnie się jakiś dźwięk.
  79. Czekanie było udręką. Pod moskitierą zrobiło się duszno nie do wytrzymania, a
  80. betonowe ściany i podłoga trzymały ciepło, choć słońce już zachodziło. Wtem napastliwie
  81. bzyknął komar. Mac zaklął, ale nawet nie próbował go wytropić i zatłuc, ponieważ w
  82. słuchawce niespodziewanie zatrzeszczało.
  83. Zesztywniałe palce, mokre od potu, który spływał mu po rękach, ześlizgnęły się
  84. po śrubokręcie. Wytarł je. Ostrożnie wymacał śrubkę, którą regulowało się stroik, i zaczął
  85. ją delikatnie, nieskończenie delikatnie obracać. Trzaski. Nic, tylko trzaski. I wtedy
  86. 234
  87. usłyszał muzykę. Nagranie orkiestry Glenna Millera.
  88. Muzyka urwała się i odezwał się spiker:
  89. - Mówi Kalkuta. W dalszym ciągu recitalu Glenna Millera usłyszymy w jego
  90. wykonaniu “Księżycową serenadę”.
  91. Przez otwarte drzwi Mac widział przykucniętego w cieniu Larkina, a dalej
  92. mężczyzn idących korytarzem utworzonym przez szeregi betonowych baraków. Miał
  93. ochotę wybiec na dwór i krzyknąć: Chcecie za chwilę posłuchać wiadomości, chłopcy?
  94. Złapałem Kalkutę!
  95. Przez minutę słuchał muzyki, a potem rozmontował radio, powkładał manierki do
  96. szarozielonych filcowych futerałów i niedbale rzucił je na łóżka. Rozgłośnia w Kalkucie
  97. podawała wiadomości o dziesiątej, więc zamiast włożyć przewód i słuchawkę do trzeciej
  98. manierki, Mac schował je, dla zaoszczędzenia czasu, pod siennik.
  99. Tak długo leżał skulony pod moskitierą, że kiedy wstawał, w plecach chwycił go
  100. bolesny skurcz. Jęknął. Larkin obejrzał się ze swojego stanowiska przed barakiem.
  101. - Co ci jest, chłopie? Nie możesz spać? - spytał.
  102. - Jakoś nie mogę - odparł Mac i przycupnął obok Larkina.
  103. - Pierwszego dnia po wyjściu ze szpitala powinieneś odpoczywać - powiedział
  104. Larkin, któremu nie trzeba było mówić, że radio działa. Oczy Maca płonęły podnie-
  105. ceniem. Larkin wymierzył mu przyjacielskiego kuksańca. - Nic ci nie jest, stary draniu.
  106. - Gdzie Peter? - spytał Mac, dobrze wiedząc, że Marlowe trzyma wartę obok
  107. pryszniców.
  108. - Tam. Siedzi jak głupek. Spójrz tylko na niego.
  109. - Hej, ’mahlu sana! - zawołał Mac.
  110. Marlowe zorientował się już wcześniej, że Mac skończył próbę, ale dopiero teraz
  111. wstał i podszedł do nich.
  112. - ‘Mahlu senderis - powiedział, co znaczyło: “sam się ‘mahlu”. Jemu też nie trzeba
  113. było nic mówić.
  114. - A może byśmy zagrali w brydża? - zaproponował Mac.
  115. - Kogo weźmiemy na czwartego?
  116. 235
  117. - Hej, Gavin - zawołał Larkin. - Chce pan z nami zagrać w brydża?
  118. Major Gavin Ross zdjął nogi z krzesła. Wspierając się na kulach wyszedł z
  119. sąsiedniego baraku. Zaproszenie ucieszyło go. Noce zawsze były najgorsze. Przeklęty
  120. paraliż. Kiedyś był człowiek mężczyzną, a teraz... Nogi do niczego. Do końca życia
  121. skazany na wózek inwalidzki.
  122. Tuż przed kapitulacją Singapuru trafił go w głowę drobny odłamek szrapnela.
  123. Lekarze mówili mu, że to nic poważnego, że się nie śpieszy, że wyjmą mu ten odłamek,
  124. jak tylko znajdzie się odpowiedni szpital z odpowiednim wyposażeniem. Ale ten
  125. odpowiednio wyposażony szpital jakoś nigdy się nie znalazł, a potem było już za późno.
  126. - Z przyjemnością z wami zagram - wykrztusił, siadając na betonowej podłodze.
  127. Mac rzucił mu poduszkę. - Dziękuję, kochany! - powiedział z wdzięcznością.
  128. Chwilę trwało, zanim się usadowił. W tym czasie Marlowe przyniósł karty, a Larkin
  129. ich rozsadził. Gavin podniósł lewą nogę i zgiął ją tak, żeby mu nie przeszkadzała,
  130. odczepiając jednocześnie metalową sprężynę łączącą czubek buta z opaską na nodze
  131. tuż pod kolanem. Następnie odsunął drugą nogę, również sparaliżowaną, i podłożywszy
  132. pod plecy poduszkę, oparł się o ścianę.
  133. - Zupełnie co innego - powiedział, szybkim nerwowym ruchem podkręcając wąsy
  134. a la cesarz Wiluś.
  135. - Jak tam bóle głowy? - spytał odruchowo Larkin.
  136. - Nie najgorzej, mój drogi, nie najgorzej - równie odruchowo odparł Gavin. - Kto
  137. jest moim partnerem? Pan?
  138. - Nie. Proszę zagrać z Peterem.
  139. - Oj, tylko nie to. Ten chłopak zawsze mi przebija asa atutem.
  140. - To się zdarzyło tylko raz - zaprotestował Marlowe.
  141. - Raz na wieczór - rzekł ze śmiechem Mac, zaczynając rozdawać karty.
  142. - ‘Mahlu.
  143. - Dwa piki - rozpoczął z fantazją Larkin.
  144. Zawiązała się ostra i zaciekła licytacja.
  145. Tego samego dnia późnym wieczorem Larkin zapukał do drzwi jednego z
  146. 236
  147. baraków.
  148. - Przepraszam, że pana niepokoję, panie pułkowniku.
  149. - Ach, to pan. Czy coś się stało? - spytał Smedly-Taylor. Pewnie to co zwykle,
  150. pomyślał. Kiedy obolały wstawał z łóżka, zastanawiał się, co też ci Australijczycy znowu
  151. nabroili.
  152. - Nie, nic się nie stało, panie pułkowniku - odparł Larkin i upewnił się, czy nikt go
  153. nie słyszy. Mówił cicho i wyraźnie. - Rosjanie są sześćdziesiąt pięć kilometrów od
  154. Berlina. Manila jest wolna. Amerykanie wylądowali na Corregidorze i Iwo Jimie.
  155. - Człowieku, jest pan tego pewien?
  156. - Tak, panie pułkowniku.
  157. - Kto... - zaczął Smedly-Taylor, ale urwał. - Nie. Nie chcę nic wiedzieć. Niech pan
  158. siada, pułkowniku - powiedział cicho. - Jest pan tego absolutnie pewien?
  159. - Tak, panie pułkowniku.
  160. - Mogę jedynie powiedzieć - rzekł beznamiętnym i poważnym tonem Smedly-
  161. Taylor - że nie będę mógł w żaden sposób pomóc nikomu, kto zostanie przyłapany z...
  162. kto zostanie przyłapany. - Nie chciał nawet wymawiać słowa “radio”. - Nic na ten temat
  163. nie chcę wiedzieć. - Cień uśmiechu przemknął po jego granitowej twarzy, łagodząc jej
  164. surowy wyraz. - Proszę tylko, żebyście go strzegli jak oka w głowie i natychmiast
  165. wszystko mi przekazywali.
  166. - Tak jest, panie pułkowniku. Mamy zamiar...
  167. - Nie chcę o niczym słyszeć. Interesują mnie tylko wiadomości - powiedział
  168. Smedly-Taylor i ze smutkiem dotknął ramienia Larkina. - Przepraszam.
  169. - Tak będzie bezpieczniej, panie pułkowniku - zapewnił go Larkin, zadowolony, że
  170. pułkownik nie chce wiedzieć, jakie mają plany. Postanowił mianowicie, że każdy z ich
  171. trójki poda wiadomości tylko dwu osobom. On sam - Smedly-Taylorowi i Gavinowi
  172. Rossowi, Mac - majorowi Tooleyowi i porucznikowi Bosleyowi, którzy byli jego ser-
  173. decznymi przyjaciółmi, a Marlowe - Królowi i katolickiemu kapelanowi Donovanowi. Ci z
  174. kolei mieli je przekazać dwóm zaufanym osobom, i tak dalej. Plan jest dobry, pomyślał.
  175. Peter słusznie zatrzymał dla siebie informację, skąd wziął kondensator. Dobry z niego
  176. 237
  177. chłopak.
  178. Kiedy późnym wieczorem Marlowe wrócił do baraku po odwiedzinach u Króla,
  179. Ewart jeszcze nie spał. Wysadził głowę spod moskitiery i szepnął podnieconym głosem:
  180. - Peter, słyszałeś wiadomości?
  181. - Jakie wiadomości?
  182. - Rosjanie są sześćdziesiąt pięć kilometrów od Berlina. Amerykanie wylądowali na
  183. Corregidorze i Iwo Jimie.
  184. Marlowe’a ogarnęło przerażenie. O Boże, już?!
  185. - Znów jakieś cholerne plotki, Ewart. Bzdura, i tyle - oświadczył.
  186. - Ależ nie, Peter. W obozie jest nowe radio. Żadne plotki. To wszystko prawda.
  187. Czy to nie wspaniale? O rany, zapomniałem o najważniejszym. Amerykanie wyzwolili
  188. Manilę. Teraz to już nie potrwa długo, prawda?
  189. - Uwierzę, jak zobaczę na własne oczy.
  190. A może trzeba było powiedzieć tylko Smedly-Taylorowi i nikomu więcej,
  191. zastanawiał się Marlowe kładąc się na pryczy. Jeżeli Ewart już wie, to wszystko jest
  192. możliwe.
  193. Przysłuchiwał się nerwowo odgłosom obozu. Niemal czuło się, że w Changi
  194. rośnie podniecenie. Obóz wiedział, że znów ma łączność ze światem.
  195. Spocony ze strachu Yoshima stał na baczność przed rozwścieczonym generałem.
  196. - Ty głupcze! Ty nieudolny idioto! - grzmiał generał.
  197. Yoshima przygotował się na cios, który teraz powinien nastąpić. I rzeczywiście,
  198. generał uderzył go otwartą dłonią w twarz.
  199. - Ma pan odnaleźć to radio, bo jeśli nie, zdegraduje do szeregowca. Odwołuje
  200. pańskie przeniesienie. Odmaszerować!
  201. Yoshima zasalutował przepisowo, a niski ukłon, jaki złożył, był uosobieniem
  202. pokory. Wyszedł z kwatery generała szczęśliwy, że skończyło się tylko na tym. Żeby ich
  203. zaraza wybiła, tych przeklętych jeńców! - zaklął w myślach.
  204. W koszarach kazał swoim podwładnym stanąć w szeregu i obrzucił ich stekiem
  205. 238
  206. wyzwisk, wymierzając policzki tak długo, aż go rozbolała ręka. Z kolei sierżanci policz-
  207. kowali kaprali, kaprale szeregowców, a szeregowcy Koreańczyków. Rozkaz był wyraźny:
  208. “Znaleźć radio, bo inaczej...”
  209. Przez pięć dni nic się nie działo. Szóstego dnia strażnicy rzucili się na obóz,
  210. roznosząc go niemal na kawałki. Ale nic nie znaleźli. Obozowy zdrajca nie wiedział
  211. jeszcze, gdzie należy szukać radia. Nic więcej się nie wydarzyło poza tym, że odwołano
  212. obiecane przywrócenie normalnych racji żywnościowych. Obóz postanowił przeczekać
  213. dłużące się dni, dłużące się tym bardziej, że nie było co jeść. Jedno wszakże wiedziano
  214. na pewno, że przynajmniej będą docierały wiadomości. Prawdziwe wiadomości, a nie
  215. jakieś tam plotki. A były one pomyślne. Wojna w Europie miała się ku końcowi.
  216. Ale mimo to jeńców nie opuszczał strach. Nieliczni mieli jeszcze jakieś zapasy
  217. żywności. Jednakże za dobrymi wiadomościami z frontu czaiła się groźba. Gdyby wojna
  218. w Europie się skończyła, wówczas na Pacyfik przerzucono by nowe siły. Musiało dojść w
  219. końcu do ataku na samą Japonię. A taki atak wprawiłby w szał pilnujących obozu
  220. Japończyków. Wszyscy zdawali sobie sprawę, że koniec Changi może być tylko jeden.
  221. Marlowe szedł w stronę kurzych kojców. U biodra kołysała mu się manierka.
  222. Wspólnie z Makiem i Larkinem uzgodnili, że najbezpieczniej będzie nie rozstawać się z
  223. manierkami i nosić je zawsze przy sobie. Na wypadek niespodziewanej rewizji.
  224. Był w dobrym nastroju. Choć pieniądze zarobione na sprzedaży zegarka dawno
  225. się skończyły. Król częstował go jedzeniem i papierosami na konto przyszłych zarobków.
  226. Co za człowiek, pomyślał z podziwem. Gdyby nie on, Mac, Larkin i ja przymieralibyśmy
  227. głodem jak całe Changi.
  228. Dzień był chłodniejszy niż zwykle. Po wczorajszym deszczu kurz osiadł na ziemi.
  229. Zbliżała się pora obiadu. Podchodząc do kojców, Marlowe przyśpieszył kroku. Może
  230. będą dziś jakieś jajka, pomyślał. Raptem zatrzymał się, zaskoczony niezwykłym
  231. widokiem.
  232. Niedaleko wybiegu dla kur, należącego do jego grupy, zebrał się tłum gniewnych,
  233. gotowych na wszystko mężczyzn. Ku swojemu zdziwieniu Marlowe dostrzegł wśród nich
  234. Greya. Naprzeciw Greya pułkownik Foster, nagi, jeśli nie liczyć brudnej przepaski na
  235. 239
  236. biodrach, podskakiwał w miejscu jak szalony i wykrzykiwał bez ładu i składu obelgi pod
  237. adresem Johnny’ego Hawkinsa, który tulił opiekuńczo do piersi swojego psa.
  238. - Cześć, Max - powiedział Marlowe przechodząc obok kojca Króla. - Co się tu
  239. dzieje?
  240. - Cześć, Pete - pozdrowił go swobodnie Max, przekładając z ręki do ręki grabki.
  241. Zauważył, że Anglik drgnął na dźwięk swojego zdrobniałego imienia. Ci oficerowie...,
  242. pomyślał. Wszyscy jednakowi! Spróbuj tylko takiego potraktować jak równiachę i zwróć
  243. się do niego po imieniu, a zaraz się wścieka. Cholera by ich wzięła! - Ano tak, Pete -
  244. powtórzył z rozmysłem. - Cała draka wybuchła z godzinę temu. Wygląda na to, że pies
  245. Hawkinsa wpadł do kojca tego Irlandczyka i zagryzł mu kurę.
  246. - Niemożliwe!
  247. - Nie będzie się już długo cieszył tym psem, to pewne.
  248. - Żądam w zamian kurę i odszkodowanie! - wrzeszczał Foster. - Ten potwór zabił
  249. jedno z moich dzieci. Żądam aresztowania go za morderstwo...
  250. - Ależ panie pułkowniku, przecież to była kura, nie dziecko - powiedział Grey,
  251. który był już u kresu cierpliwości. - Nie można oskarżać...
  252. - Moje kury są moimi dziećmi, idioto! Kura, dziecko, co za różnica? Hawkins to
  253. parszywy morderca! Morderca, słyszy pan?!
  254. - Niechże pan mnie posłucha, pułkowniku - rzekł ze złością Grey. - Hawkins nie
  255. może zwrócić panu kury. Powiedział już, że przeprasza. Pies zerwał mu się ze smyczy...
  256. - Żądam sądu wojennego. Hawkins to morderca, tak samo jak ten jego potwór. -
  257. Fosterowi wystąpiła na usta piana. - Ta bestia z piekła rodem zabiła moją kurę i zjadła ją.
  258. Po moim dziecku zostały tylko pióra.
  259. Odsłoniwszy zęby, pułkownik rzucił się nagle na Hawkinsa z wyciągniętymi
  260. rękami. Zakrzywionymi jak szpony palcami zaczął szarpać psa, którego Hawkins trzymał
  261. na rękach, krzycząc:
  262. - Zabiję ciebie i twoją przeklętą bestię!
  263. Hawkins uchylił się i odepchnął go. Foster upadł, a Pirat zaskomlił ze strachu.
  264. - Powiedziałem już, że przepraszam - wykrztusił Hawkins. - Gdybym miał
  265. 240
  266. pieniądze, chętnie bym dał panu dwie, a nawet dziesięć kur, ale nie mogę! Grey -
  267. powiedział z desperacją - na miłość boską, niechże pan coś zrobi.
  268. - A co ja tu mogę poradzić? - Grey był zmęczony, zły i miał czerwonkę. - Wie pan
  269. dobrze, że nic nie mogę zrobić. Będę musiał zameldować o tym, co się stało. A pan niech
  270. jak najszybciej pozbędzie się tego psa.
  271. - Jak to?
  272. - Do jasnej cholery! - huknął na niego Grey. - Powiedziałem wyraźnie: niech pan
  273. się go pozbędzie. Niech pan go zabije. Jeżeli nie sam, to proszę znaleźć kogoś, kto to
  274. zrobi. Wszystko jedno, byleby jeszcze dziś zniknął z obozu.
  275. - To jest mój pies. Pan nie może rozkazać...
  276. - Nie mogę? Właśnie, że mogę! - przerwał mu Grey, napinając mięśnie brzucha. -
  277. Zna pan regulamin. Ostrzegano pana, żeby trzymał pan psa na smyczy i jak najdalej
  278. stąd. Pirat zagryzł i zjadł kurę. Są na to świadkowie.
  279. Pułkownik Foster podniósł się z ziemi. Oczy miał jak czarne paciorki.
  280. - Zabiję go - wysyczał. - To ja zabiję tego psa. Oko za oko.
  281. Grey zastąpił mu drogę. Foster pochylił się, gotów do kolejnego ataku.
  282. - Pułkowniku Foster, złożę w tej sprawie meldunek. Kapitan Hawkins otrzymał
  283. rozkaz zabicia psa...
  284. Foster jakby nie słyszał słów Greya.
  285. - Ten potwór należy do mnie - mówił. - Zabiję go, tak jak on zabił moją kurę. On
  286. jest mój. Zabiję go. - Zaczął skradać się w stronę Hawkinsa, z kącików ust ciekła mu
  287. ślina. - Zabiję go, tak jak on zabił moje dziecko.
  288. Grey zagrodził mu drogę ręką.
  289. - Nie! Hawkins sam się tym zajmie.
  290. - Pułkowniku Foster, ja proszę, błagam pana, niech pan przyjmie moje
  291. przeprosiny - korzył się Hawkins. - Proszę, niech mi pan pozwoli zatrzymać psa. To już
  292. się nigdy nie powtórzy.
  293. - Pewnie, że się nie powtórzy. - Foster zaśmiał się obłąkańczo. - On już nie żyje i
  294. jest mój.
  295. 241
  296. Rzucił się na Hawkinsa, ale ten się cofnął, a Grey złapał pułkownika za ramię.
  297. - Dość tego, bo pana zaaresztuję! - krzyknął. - Kto to widział, żeby tak się
  298. zachowywał wyższy oficer. Proszę zostawić Hawkinsa w spokoju. Proszę stąd odejść.
  299. Foster wyswobodził rękę z uścisku Greya.
  300. - Już ja się z tobą policzę, morderco - zwrócił się do Hawkinsa cichym, ledwie
  301. słyszalnym szeptem. - Już ja się z tobą policzę.
  302. Wrócił do kojca i wczołgał się do środka. To był jego dom, miejsce, gdzie żył, jadł i
  303. spał ze swoimi dziećmi - kurami.
  304. - Przykro mi, Hawkins, ale musi pan się pozbyć tego psa - rzekł Grey.
  305. - Grey, bardzo pana proszę, niech pan cofnie ten rozkaz. Proszę, błagam pana,
  306. zrobię wszystko, co pan każe, wszystko.
  307. - Nie mogę - powiedział Grey. Nie miał innego wyboru. - Sam pan wie, że nie
  308. mogę. Nie mogę, człowieku. Niech pan się go pozbędzie, i to jak najszybciej.
  309. Powiedziawszy to, odwrócił się na pięcie i odszedł.
  310. Policzki Hawkinsa były mokre od łez. Tulił do siebie psa. Nagle zauważył wśród
  311. zgromadzonych Marlowe’a.
  312. - Na miłość boską, Peter, pomóż mi - zwrócił się do niego.
  313. - Nie mogę, Johnny. Jest mi bardzo przykro, ale ani ja, ani nikt inny nie może ci
  314. pomóc.
  315. Zrozpaczony Hawkins rozejrzał się po milczących twarzach. Nie krył się już z
  316. płaczem. Mężczyźni odwrócili się, bo nic nie mogli poradzić na to, co się stało. Nie ma
  317. co, gdyby to nie pies, ale człowiek zabił kurę, skończyłoby się podobnie, jeśli nie tak
  318. samo. Jeszcze chwilę trwała ta żałosna scena, aż wreszcie Hawkins uciekł z łkaniem, nie
  319. wypuszczając Pirata z objęć.
  320. - Żal mi go - powiedział Marlowe do Maxa.
  321. - Pewnie, ale całe szczęście, że to nie była kura Króla. O rany, to byłby mój
  322. koniec.
  323. Max zamknął klatkę i skinął Marlowe’owi głową na pożegnanie.
  324. Lubił zajmować się kurami. Nie ma to jak od czasu do czasu dodatkowe jajko. A
  325. 242
  326. ryzyko żadne, trzeba tylko było prędko wyssać zawartość, ubić skorupkę na proszek i
  327. domieszać go kurom do żarcia. W ten sposób po jajku nie pozostawało śladu. Poza tym
  328. skorupki też przecież były kurom potrzebne. A zresztą, cóż znaczyło dla Króla
  329. podebranie mu raz czy drugi jajka? Dopóki Król miał zapewnione codziennie
  330. przynajmniej jedno, nie było się o co martwić. Ani trochę! Max naprawdę ogromnie się
  331. cieszył. Przez cały najbliższy tydzień miał doglądać kur.
  332. Tego samego dnia po obiedzie Marlowe leżał na pryczy odpoczywając.
  333. - Przepraszam, panie kapitanie.
  334. Marlowe obrócił głowę i zobaczył, że obok stoi Dino.
  335. - Słucham? - powiedział i z lekkim zakłopotaniem rozejrzał się po baraku.
  336. - Mmm... Czy mogę prosić o chwilę rozmowy, panie kapitanie?- spytał Dino.
  337. “Panie kapitanie” jak zwykle zabrzmiało impertynencko.
  338. Czemu ci Amerykanie nie potrafią wymówić tego zwyczajnie? - pomyślał Marlowe,
  339. po czym wstał i wyszedł za Dinem na dwór.
  340. Dino poprowadził go na środek niewielkiego placyku pomiędzy barakami.
  341. - Słuchaj, Pete. Król chce się z tobą widzieć. Masz zabrać ze sobą Larkina i Maca
  342. - wyszeptał naglącym tonem.
  343. - O co chodzi?
  344. - Powiedział tylko, żebyś ich przyprowadził. Macie się z nim spotkać za pół
  345. godziny w więzieniu, w celi pięćdziesiąt cztery na czwartym piętrze.
  346. Oficerom nie wolno było przebywać na terenie więzienia. Tak brzmiał japoński
  347. rozkaz, a obozowa żandarmeria pilnowała, żeby go przestrzegano. Ryzykowna sprawa,
  348. pomyślał Marlowe.
  349. - Nic więcej nie mówił? - spytał.
  350. - Nie. To wszystko. Cela pięćdziesiąt cztery, czwarte piętro, za pół godziny. To
  351. tymczasem, Pete.
  352. Co się znów szykuje? - zastanawiał się Marlowe. Wrócił prędko do baraku i
  353. powtórzył Macowi i Larkinowi rozmowę z Dinem.
  354. - Co o tym sądzisz, Mac? - spytał.
  355. 243
  356. - Cóż, nie sądzę, żeby Król zaprosił wszystkich trzech ot tak sobie, bez
  357. wyjaśnienia, gdyby nie szło o coś ważnego - odparł ostrożnie Mac.
  358. - A co zrobimy z wejściem do więzienia?
  359. - Na wypadek gdyby nas przyłapano, musimy mieć w pogotowiu jakąś historyjkę -
  360. powiedział Larkin. - Grey na pewno się o tym dowie i zaraz zacznie coś podejrzewać.
  361. Najlepiej, jeśli każdy z nas pójdzie osobno. Zawsze mogę powiedzieć, że idę zobaczyć
  362. się z kilkoma Australijczykami zakwaterowanymi w więzieniu. A ty, Mac?
  363. - Jest tam też paru z Pułku Malajskiego. Mógłbym akurat odwiedzić któregoś z
  364. nich. No, a ty, Peter?
  365. - Mógłbym się spotkać z paroma gośćmi z RAF-u - rzekł Marlowe i po chwili
  366. wahania dodał: - A może najpierw pójdę sam, dowiem się, o co chodzi, i wrócę was
  367. zawiadomić?
  368. - Nie. Jeżeli nawet nie zauważą, że wchodzisz, to mogą cię złapać przy wyjściu i
  369. zatrzymać. A wtedy już cię tam nie wpuszczą. Przecież nie mógłbyś nie usłuchać
  370. bezpośredniego rozkazu i wejść tam znowu. Idźmy wszyscy, ale każdy oddzielnie -
  371. powiedział Larkin i uśmiechnął się. - Tajemnicza sprawa, co? Ciekaw jestem, o co
  372. właściwie chodzi?
  373. - Oby tylko nie wynikły z tego jakieś nieprzyjemności - rzekł z troską Marlowe.
  374. - W naszych czasach, mój chłopcze, nieprzyjemności wynikają z faktu, że się żyje
  375. - rzekł Mac. - Wcale nie czułbym się bezpiecznie, gdybym tam nie poszedł. Król ma
  376. wpływowych znajomych. Może coś wie.
  377. - A co z manierkami?
  378. Zastanawiali się przez chwilę. Pierwszy odezwał się Larkin.
  379. - Weźmiemy je ze sobą - zadecydował.
  380. - Czy to aby bezpieczne? Jak już znajdziemy się w środku, to w razie nagłej
  381. rewizji w żaden sposób nie zdołamy ich ukryć.
  382. - Jeżeli mają nas złapać, to i tak złapią - rzekł surowo Larkin. - Albo jest to nam
  383. pisane, albo nie - dodał z zaciętą miną.
  384. - Ej, Peter, zapomniałeś założyć opaskę - zawołał Ewart w ślad za wychodzącym
  385. 244
  386. z baraku Marlowe’em.
  387. - A, rzeczywiście, dziękuję. Całkiem zapomniałem.
  388. Wracając do pryczy Marlowe klął w duchu.
  389. - Mnie też to się ciągle zdarza. Ostrożność nie zawadzi.
  390. - Racja. Dziękuję.
  391. Marlowe przyłączył się do mężczyzn spacerujących ścieżką wydeptaną przy
  392. murze więzienia, Poszedł nią na północ, skręcił i znalazł się przed bramą. Zsunął opaskę
  393. z ramienia i nagle poczuł się nagi. Miał wrażenie, że mijający go mężczyźni przyglądają
  394. mu się i dziwią, dlaczego ten oficer nie nosi opaski. Na wprost, dwieście metrów dalej,
  395. kończyła się prowadząca na zachód droga. Ale w tej chwili nie zamykała jej blokada z
  396. drutów, ponieważ po skończonym dniu pracy wracało do obozu kilka oddziałów jeńców.
  397. Wyczerpani ludzie ciągnęli na olbrzymich płozach pnie drzew, które w wielkim znoju
  398. wydobyli z bagna, a które przeznaczone były dla obozowych kuchni. Marlowe przy-
  399. pomniał sobie, że pojutrze jego też czeka podobna praca. Nie miał nic przeciwko
  400. robotom na lotnisku, gdzie pracował niemal codziennie. Praca była tam lekka. Ale roboty
  401. w lesie to zupełnie co innego. Holowanie ciężkich pni było niebezpieczne. Brak
  402. odpowiedniego sprzętu, który ułatwiałby pracę, sprawiał, że wielu nabawiało się
  403. przepukliny. Wielu łamało ręce, nogi albo skręcało kostki.
  404. Wszyscy sprawni, zarówno żołnierze, jak i oficerowie, mieli obowiązek raz lub
  405. dwa razy w tygodniu pracować przy drewnie, ponieważ kuchnie pochłaniały duże ilości
  406. opału. I było to w końcu słuszne, że zdrowi pracują dla chorych.
  407. Po jednej stronie bramy stał żandarm, a po drugiej koreański strażnik, który
  408. opierał się o mur, palił papierosa i ospale przyglądał się mijającym go jeńcom. Żandarm
  409. obserwował wracających z robót ludzi, którzy szurając nogami wchodzili przez obozową
  410. bramę. Na saniach leżał jakiś człowiek. Dla jednego czy dwóch tak to się zwykle
  411. kończyło. Tylko śmiertelnie wyczerpanych albo ciężko chorych ciągnięto w ten sposób z
  412. powrotem do Changi.
  413. Marlowe prześliznął się pomiędzy nieuważnymi strażnikami i wmieszał w tłum
  414. krążący bezustannie po wielkim betonowym dziedzińcu więzienia.
  415. 245
  416. Odszukał właściwy blok i zaczął wspinać się po metalowych schodach, wymijając
  417. prycze i rozłożone na podłodze maty do spania. Wszędzie tu pełno było ludzi. Na
  418. schodach, na korytarzach, w otwartych celach - po czterech, po pięciu w celi
  419. przeznaczonej dla jednego więźnia. Narastało w nim przerażające uczucie stłamszenia,
  420. naporu z dołu, z góry, zewsząd. Panujący tu smród przyprawiał o mdłości: smród
  421. więziennych murów, smród ciał gnijących i nie mytych, smród ludzi zamkniętych i
  422. stłoczonych.
  423. Marlowe znalazł wreszcie celę numer pięćdziesiąt cztery. Drzwi były zamknięte,
  424. nacisnął więc klamkę i wszedł do środka. Mac i Larkin już tam byli.
  425. - Jezu, ten smród mnie wykończy - powiedział.
  426. - Mnie też - odparł spocony Larkin.
  427. Również i Mac był spocony. W celi panowała duchota, a betonowe ściany zionęły
  428. wilgocią i pokryte były pleśnią na skutek wielu lat potnienia.
  429. Cela miała ze dwa metry szerokości, dwa i pół długości i trzy wysokości. Jej
  430. środek zajmowało spojone zjedna ze ścian łóżko - betonowa bryła dwumetrowej
  431. długości, wysoka i szeroka na metr. Betonowy występ łóżka służył za poduszkę. W kącie
  432. była toaleta - otwór w podłodze, połączony ze ściekiem. Ale kanalizacja od dawna nie
  433. działała. Pod samym sufitem znajdowało się małe zakratowane okienko. Nie było przez
  434. nie widać nieba, bo ściany miały ponad pół metra grubości.
  435. - Mac. Dajmy mu jeszcze parę minut, a potem zmykamy stąd - odezwał się
  436. Larkin.
  437. - Dobra.
  438. - Otwórzmy chociaż drzwi - zaproponował Marlowe. Pot lał się z niego
  439. strumieniami.
  440. - Lepiej niech będą zamknięte, Peter. Tak jest bezpieczniej - rzekł z niepokojem
  441. Larkin.
  442. - Wolałbym umrzeć, niż tu mieszkać.
  443. - Pewnie. Dziękujmy Bogu za świeże powietrze.
  444. - Widzisz to, Larkin? - spytał Mac, wskazując leżące na betonowym łóżku koce. -
  445. 246
  446. Nie rozumiem, gdzie się podziali mieszkańcy tej celi. Przecież wszyscy jednocześnie nie
  447. mogli pójść na roboty.
  448. - Nic z tego nie rozumiem - odparł Larkin, który zaczynał się już denerwować. -
  449. Chodźmy stąd...
  450. W tej samej chwili drzwi otworzyły się i do celi wszedł rozpromieniony Król. W
  451. rękach trzymał kilka paczek.
  452. - Cześć, chłopcy! - zawołał i zrobił miejsce, żeby przepuścić Texa, który również
  453. był obładowany paczkami. - Połóż to na łóżku, Tex - polecił.
  454. Przyglądali się zdumieni, jak Tex stawia na łóżku maszynkę elektryczną i garnek,
  455. a potem kopniakiem zamyka drzwi.
  456. - Przynieś wody - polecił mu Król.
  457. - Dobra.
  458. - Co tu się dzieje? W jakiej sprawie chciał pan się z nami widzieć? - spytał Larkin.
  459. Król roześmiał się.
  460. - Zaraz sobie coś ugotujemy - oznajmił.
  461. - Mam rozumieć, że sprowadził pan nas tu tylko po to? Psiakrew, przecież
  462. mogliśmy to zrobić u nas, na kwaterze! - wściekł się Larkin.
  463. Król spojrzał na niego i uśmiechnął się. Odwrócił się do Larkina plecami i otworzył
  464. jakąś paczkę. Tex wrócił z garnkiem napełnionym wodą i postawił go na maszynce.
  465. - Słuchaj, Radża, co... - zaczął Marlowe i urwał.
  466. Król wsypywał właśnie do wody niemal całą, kilogramową torbę fasolki katchang
  467. idju. Następnie wsypał do garnka soli i dwie czubate łyżki cukru. Znów się odwrócił, wyjął
  468. coś zapakowanego w liść banana, odwinął i podniósł to do góry.
  469. - Matko święta!
  470. W celi zrobiło się cicho jak makiem zasiał.
  471. Król był zachwycony wrażeniem, jakie zrobiła na nich jego niespodzianka.
  472. - A nie mówiłem, Tex? - powiedział z uśmiechem. - Jesteś mi winien dolara.
  473. Mac wyciągnął rękę i dotknął mięsa.
  474. - ’Mahlu. Prawdziwe.
  475. 247
  476. Larkin też dotknął mięsa.
  477. - Zapomniałem już, jak wygląda mięso - powiedział ściszonym i pełnym podziwu
  478. głosem. - Słowo honoru daję, jest pan genialny. Genialny.
  479. - Dziś są moje urodziny, więc pomyślałem sobie, że trzeba to jakoś uczcić. Mam
  480. jeszcze to - powiedział Król unosząc butelkę.
  481. - Co to jest?
  482. - Sake!
  483. - Nie do wiary - wyszeptał Mac. - Przecież to jest cały świński zad. - Nachylił się i
  484. powąchał mięso. - Wielki Boże, prawdziwe, prawdziwe i świeże jak wiosenny ranek.
  485. Hurra!
  486. Wszyscy się roześmieli.
  487. - Przekręć klucz, Tex - polecił Król i zwrócił się do Marlowe’a. - No i jak,
  488. wspólniku?
  489. Marlowe nadal nie odrywał oczu od mięsa
  490. - Skąd je wytrzasnąłeś?
  491. - Długo by mówić - odparł Król. Wziął nóż, naciął mięso i rozerwał mały zad na
  492. dwie części, a następnie włożył je do garnka. Wszyscy przyglądali się zafascynowani, jak
  493. soli wodę, ustawia rondel idealnie pośrodku maszynki, opiera się plecami o ścianę i
  494. zakłada nogę na nogę. - Nieźle, co?
  495. Przez dłuższy czas wszyscy milczeli.
  496. Ciszę przerwało nagłe poruszenie klamki. Król skinął na Texa, który przekręcił
  497. klucz w zamku i uchylił lekko drzwi, a potem szeroko je otworzył. Wszedł Brough.
  498. Rozejrzał się zdumiony po celi. Zauważył maszynkę. Podszedł i zajrzał do garnka.
  499. - O, do pioruna! - zawołał.
  500. - Dziś są moje urodziny - wyjaśnił z uśmiechem Król. - Dlatego zaprosiłem cię na
  501. obiad.
  502. - A więc masz we mnie gościa - rzekł Brough i wyciągnął rękę do Larkina. - Don
  503. Brough, panie pułkowniku -przedstawił się.
  504. - Mów mi Grant! Znasz Maca i Petera?
  505. 248
  506. - Pewnie, że znam. - Brough uśmiechnął się do nich i zwrócił się do Texa. -
  507. Cześć, Tex! - pozdrowił go.
  508. - Fajnie, że jesteś, Don.
  509. - Siadaj, Don - powiedział Król wskazując łóżko. - Zabierajmy się do roboty.
  510. Marlowe zastanawiał się, co sprawia, że amerykańscy żołnierze i oficerowie tak
  511. łatwo przechodzą ze sobą na “ty”. Nie było w tym żadnego pospolitowania się czy
  512. podlizywania. Miało się wrażenie, że tak właśnie powinno być. Zresztą już wcześniej
  513. zwrócił uwagę, że amerykańscy żołnierze uznają Brougha za swojego dowódcę i są mu
  514. posłuszni, chociaż wszyscy zwracają się do niego po imieniu. Zastanawiające.
  515. - A ta robota to niby co? - spytał Brough.
  516. Król wyciągnął kilka kawałków koca.
  517. - Będziemy musieli uszczelnić drzwi - oznajmił.
  518. - Co takiego? - spytał z niedowierzaniem Larkin.
  519. - Bezwarunkowo. Jak tylko zacznie się gotować, może się zrobić draka.
  520. Wystarczy, żeby ludzie poczuli zapach, a wtedy... sami rozumiecie. Rozerwaliby nas na
  521. strzępy. Myślałem nad tym i wygłówkowałem, że więzienie to jedyne miejsce, gdzie nikt
  522. nam nie przeszkodzi w gotowaniu. Zapach wyleci przez okno. Jeśli, ma się rozumieć,
  523. dobrze uszczelnimy drzwi. W każdym razie gdzie indziej na pewno nie można by było
  524. tego zrobić.
  525. - Larkin miał rację. Jest pan genialny - oświadczył z powagą Mac. - Ja nawet bym
  526. o tym nie pomyślał. Słowo daję, od tej chwili Amerykanów zaliczam do moich przyjaciół! -
  527. dodał ze śmiechem.
  528. - Dziękuję, Mac. A teraz bierzmy się do roboty.
  529. Goście Króla wzięli kawałki koca, powpychali je w szpary wokół drzwi i zasłonili
  530. okratowanego judasza. Kiedy skończyli, Król obejrzał dzieło.
  531. - W porządku - orzekł. - No, a co z oknem?
  532. Spojrzeli na mały, okratowany otwór pod sufitem.
  533. - Zostawmy je tak, jak jest, aż jedzenie się zagotuje. Wtedy je zakryjemy i
  534. postaramy się wytrzymać, ile się da. Potem możemy je na chwilę odsłonić - powiedział
  535. 249
  536. Król i rozejrzał się po zgromadzonych. - Chyba nie zaszkodzi wypuścić raz na jakiś czas
  537. trochę zapachu. Coś jak indiański sygnał dymny.
  538. - Jest wiatr?
  539. - Żebym to ja wiedział. Czy ktoś zwrócił na to uwagę?
  540. - Podsadź mnie, Peter - powiedział Mac.
  541. Mac, jako najniższy, mógł stanąć Marlowe’owi na ramionach. Wyjrzał przez kratę,
  542. poślinił palec i wystawił go na zewnątrz.
  543. - Pośpiesz się, Mac, jak Boga kocham, nie myśl, że z ciebie takie piórko! -
  544. krzyczał z dołu Marlowe.
  545. - Muszę przecież sprawdzić, skąd wieje, bezczelny młokosie!
  546. Mac znowu poślinił palec i wystawił go za okno. Miał przy tym tak skupioną minę i
  547. wyglądał do tego stopnia komicznie, że Marlowe wybuchnął śmiechem. A kiedy
  548. zawtórował mu Larkin, obaj tak skręcali się ze śmiechu, że Mac spadł z wysokości
  549. prawie dwóch metrów, otarł sobie nogę o betonowe podłoże i zaczął kląć na czym świat
  550. stoi.
  551. - No popatrz, tylko popatrz, co sobie przez ciebie zrobiłem. A niech cię szlag -
  552. wykrztusił. Było to tylko małe zadrapanie, ale pociekła z niego strużka krwi. - Cholera
  553. jasna, o mały włos nie zdarłem sobie skóry z całej nogi.
  554. - Popatrz no, Peter, Macowi płynie w żyłach prawdziwa krew - wystękał Larkin
  555. trzymając się za brzuch. - A ja zawsze myślałem, że mleczko kauczukowe!
  556. - A idźcie do diabła, sukinsyny, ‘mahlul - powiedział rozdrażniony Mac, aż nagle
  557. też zdjął go pusty śmiech, wstał, chwycił Marlowe’a i Larkina za ręce i zaczął śpiewać: -
  558. Dalej wszyscy wkoło, kręćmy się wesoło...
  559. Marlowe pochwycił rękę Brougha, Brough Texa i korowód rozśpiewanych i
  560. zanoszących się histerycznym śmiechem mężczyzn obtańczył garnek i siedzącego przy
  561. nim po turecku Króla. Mac zatrzymał korowód.
  562. - Witaj, Cezarze! - zawołał. - Mający jeść pozdrawiają ciebie.
  563. Wszyscy jak jeden mąż zasalutowali po rzymsku Królowi i zwalili się na podłogę,
  564. jeden na drugiego.
  565. 250
  566. - Przygniotłeś mi rękę, Peter!
  567. - Wsadziłeś mi nogę w jaja! - krzyknął Larkin na Brougha.
  568. - Przepraszam, Grant. O Jezu! Dawno tak się nie uśmiałem.
  569. - Słuchaj, Radża, chyba wszyscy powinniśmy zamieszać w garnku na szczęście -
  570. zaproponował Marlowe.
  571. - No, to chodź, zamieszaj - odparł Król. Serce w nim rosło, kiedy widział, jak się
  572. cieszą.
  573. Ustawili się uroczyście w kolejce i pierwszy zamieszał gorącą już potrawę
  574. Marlowe. Mac wziął od niego łyżkę i mieszając obdarzył garnek sprośnym
  575. błogosławieństwem. Żeby nie być gorszym, Larkin zaczął mieszać ze słowami:
  576. - Wrzyj, wrzyj, kotle, wrzyj i buchaj...
  577. - Czyś ty oszalał? Cytujesz Makbeta?! - przerwał mu Brough.
  578. - A czemu nie?
  579. - To przynosi pecha. Tak samo jak gwizdanie w garderobie teatru.
  580. - Naprawdę?
  581. - Każdy głupi to wie!
  582. - Niech mnie diabli! Nigdy o tym nie słyszałem - powiedział Larkin, marszcząc
  583. brwi.
  584. - A zresztą, pomyliłeś się - rzekł Brough. - To leci: Dalej! żwawo! hopsa! hej!
  585. Buchaj, ogniu! kotle, wrzej!
  586. - Co mi tu będziesz mówił, Jankesie! Już ja znam Szekspira!
  587. - Załóżmy się o jutrzejszą porcję ryżu.
  588. - Pilnuj się, Larkin - ostrzegł podejrzliwie Mac, znając skłonność Larkina do
  589. hazardu. - Nie wolno się tak lekkomyślnie zakładać.
  590. - Ależ ja mam rację, Mac - powiedział Larkin, któremu wcale nie podobał się
  591. pewny siebie wyraz twarzy Amerykanina. - Skąd jesteś taki pewien, że wiesz to lepiej
  592. ode mnie?
  593. - Zakład stoi? - spytał Brough.
  594. Larkin zastanawiał się przez chwilę. Lubił się zakładać, ale jutrzejsza porcja ryżu
  595. 251
  596. była zbyt wysoką stawką.
  597. - Nie. Mogę grać o ryż w karty, ale na Szekspira go nie postawię, żeby nie wiem
  598. co.
  599. - Szkoda - rzekł Brough. - Przydałaby mi się dodatkowa porcja. To był akt czwarty,
  600. scena pierwsza, wiersz dziesiąty.
  601. - A skąd ty to tak dokładnie wiesz?
  602. - Nie masz się czemu dziwić - odparł Brough. - Studiowałem dziennikarstwo i
  603. dramatopisarstwo. Kiedy stąd wyjdę, zostanę pisarzem.
  604. Mac pochylił się nad garnkiem i zajrzał do środka.
  605. - Zazdroszczę ci, chłopie - powiedział. - Praca pisarza może się okazać
  606. najważniejsza ze wszystkich. Pod warunkiem, że jest coś warta.
  607. - Bzdury pleciesz, Mac - rzekł Marlowe. - Są przecież tysiące innych,
  608. ważniejszych zajęć.
  609. - To tylko świadczy o tym, jak mało wiesz o świecie.
  610. - O wiele ważniejszy jest biznes - wtrącił Król. - Bez tego świat stanąłby w
  611. miejscu, a bez pieniędzy i stabilnej gospodarki nie miałby kto kupować książek.
  612. - Wypchaj się ze swoim biznesem i gospodarką - rzekł Brough. - To są rzeczy
  613. materialne. Mac ma rację. Jest właśnie tak, jak powiedział.
  614. - Mac, dlaczego pisarstwo jest takie ważne? - spytał Marlowe.
  615. - No cóż, chłopcze, po pierwsze, jest to coś, czym zawsze chciałem się zająć, ale
  616. mi nie wyszło. Próbowałem wiele razy, ale nigdy nie udało mi się niczego doprowadzić do
  617. końca. Zakończyć coś - to jest właśnie najtrudniejsze. Ale najważniejsze wydaje mi się
  618. to, że pisarze są jedynymi ludźmi, którzy mogą zrobić coś z tym światem. Biznesmen nie
  619. zrobi nic...
  620. - Bzdura - przerwał mu Król. - A Rockefeller! A Morgan, Ford, a du Pont i cała
  621. reszta? To oni finansują instytuty naukowe, biblioteki, szpitale i galerie sztuki. Gdyby nie
  622. ich forsa...
  623. - Tak, ale doszli do swoich pieniędzy cudzym kosztem -zareplikował szorstko
  624. Brough. - Mogliby zwrócić część tych krociowych zysków ludziom, którzy je wypracowali.
  625. 252
  626. Te pijawki...
  627. - Zdaje się, że jesteś demokratą? - spytał zaperzony Król.
  628. - Żebyś wiedział, że jestem. Weź na przykład Roosevelta. Spójrz, co on robi dla
  629. kraju. Postawił go na nogi, podczas gdy ci cholerni republikanie...
  630. - To bzdura, sam dobrze o tym wiesz. Republikanie nie mieli z tym nic wspólnego.
  631. To był cykl ekonomiczny.
  632. - Nie wciskaj mi tu bredni o cyklach ekonomicznych. Republikanie...
  633. - Ej, koledzy - przerwał im łagodnie Larkin. - Odłóżmy politykę do czasu, aż zjemy.
  634. Co wy na to?
  635. - Dobrze, niech będzie - zgodził się niechętnie Brough. - Ale ten tutaj gada jak
  636. potłuczony.
  637. - Mac, a ja nadal nie rozumiem, dlaczego pisarstwo jest takie ważne - rzekł
  638. Marlowe.
  639. - Jak by ci to powiedzieć... Pisarz może przelać na kawałek papieru jakąś ideę
  640. albo punkt widzenia. Jeżeli naprawdę ma coś do powiedzenia, to może poruszyć ludzi,
  641. choćby pisał na papierze toaletowym. I tylko on jeden w tym naszym wieku nowoczesnej
  642. ekonomii może to zrobić, on jeden może zmienić świat. Biznesmen nie, jeśli nie
  643. dysponuje odpowiednim kapitałem. Polityk też nie, jeśli nie zajmuje wysokiego
  644. stanowiska i nie ma w ręku władzy. A już na pewno nie plantator. Księgowy też nie,
  645. prawda, Larkin?
  646. - Oczywiście.
  647. - Ale pan mówi o propagandzie - rzekł Brough. - A ja nie chcę pisać propagandy.
  648. - Pisałeś może do filmu, Don? - spytał Król.
  649. - Nigdy nikomu nic nie sprzedałem, a pisarzem zostajesz dopiero wtedy, kiedy coś
  650. sprzedasz. Ale film to cholernie ważna rzecz. Wiecie, Lenin powiedział, że kino to
  651. najważniejszy wynalazek wszechczasów, za pomocą którego można rozpowszechniać
  652. idee. - Brough zauważył, że Król szykuje się do ataku. - Tylko sobie, sukinsynu, nie myśl,
  653. że ponieważ jestem demokratą, to muszę być komunistą. Cholera jasna - zwrócił się do
  654. Maca - wystarczy, że ktoś czyta Lenina, Stalina czy Trockiego, a już z niego robią
  655. 253
  656. komunistę.
  657. - Dobra, Don, ale musisz przyznać, że kupa demokratów jest nastawionych
  658. lewicowe - rzekł Król.
  659. - A odkąd to ktoś, kto ma proradzieckie poglądy, musi być od razu komunistą? W
  660. końcu są to nasi sprzymierzeńcy!
  661. - Historycznie rzecz biorąc, wcale mnie to nie cieszy - powiedział Mac.
  662. - A to dlaczego?
  663. - Bo po wojnie będziemy mieli z nimi kłopoty. Zwłaszcza na Wschodzie. Już przed
  664. wojną zaczęli mieszać na całego.
  665. - W przyszłości karierę zrobi telewizja - powiedział Marlowe wpatrując się w
  666. smużkę pary tańczącą na powierzchni gotującej się strawy. - Widziałem kiedyś pokaz
  667. telewizji nadany z Alexandra Pałace w Londynie. Baird raz na tydzień nadaje stamtąd
  668. jakiś program.
  669. - Słyszałem o telewizji, ale jej nie widziałem - rzekł Brough.
  670. - Ja też nie - wyznał Król. - Można by pewnie na tym zrobić kapitalny interes.
  671. - Na pewno nie w Stanach - mruknął Brough. - Pomyśl tylko, jakie tam są
  672. odległości! Może to dobre dla małych państewek, jak na przykład Anglia, ale nie dla
  673. państwa z prawdziwego zdarzenia, jakim są Stany.
  674. - Co chcesz przez to powiedzieć? - spytał Marlowe, sztywniejąc.
  675. - A to, że gdyby nie my, to ta wojna nigdy by się nie skończyła. To przecież nasze
  676. pieniądze, nasza broń, nasza potęga...
  677. - Posłuchaj no, stary, radziliśmy sobie nieźle sami, dając czas wam, leniom,
  678. żebyście wreszcie ruszyli tyłki. To jest tak samo wasza, jak i nasza wojna.
  679. Zmierzyli się wzrokiem.
  680. - Bzdura! Czemu wy, Europejczycy, nie powybijacie się nawzajem, tak jak to
  681. robiliście od wieków, i nie zostawicie nas w spokoju, tego nie wiem. Musieliśmy przyjść
  682. wam z pomocą, zanim...
  683. Nie wiadomo kiedy rozpętała się powszechna kłótnia: jeden przez drugiego klęli,
  684. nikt nikogo nie słuchał, każdy miał swoją rację, a wszystkie racje były słuszne.
  685. 254
  686. Król i Brough wygrażali sobie zapamiętale pięściami, Marlowe wrzeszczał na
  687. Maca. Wtem rozległo się walenie do drzwi.
  688. Natychmiast zapadła cisza.
  689. - Co się tak drzecie, do jasnej niespodziewanej? - dobiegł zza drzwi czyjś głos.
  690. - To ty, Griffiths?
  691. - A co se myślisz, że to może ten zasrany Adolf Hitler? Chceta, żeby nas zamkli,
  692. czy co?
  693. - Nie. Przepraszamy.
  694. - No, to siedźta cicho, do cholery!
  695. - Kto to? - spytał Mac.
  696. - Griffiths. To jego cela.
  697. - Jak to?
  698. - Ano tak. Wynająłem ją od niego na pięć godzin. Po trzy dolce za godzinę. Nic
  699. nie ma za darmo.
  700. - Wynajął pan tę celę? - spytał z niedowierzaniem Larkin.
  701. - Oczywiście. Spryciarz z tego Griffithsa - rzekł Król i wyjaśnił: - Jest tu kupa ludzi,
  702. tak czy nie? Siedzą sobie na głowach i nie mają chwili spokoju. Więc ten Anglik
  703. wynajmuje celę wszystkim, którzy chcą, żeby im nie przeszkadzać. Nie powiem, żeby to
  704. była wymarzona kryjówka, ale Griffiths nieźle na tym wychodzi.
  705. - Założę się, że on tego nie wymyślił - rzekł Brough.
  706. - Kapitanie, nie umiem kłamać - powiedział z uśmiechem Król. Przyznaję, że
  707. pomysł był mój. Ale Griffiths ma z tego tyle, że jemu i jego grupie wiedzie się bardzo
  708. dobrze.
  709. - A ile z tego masz ty?
  710. - Normalne dziesięć procent.
  711. - Jeżeli to jest tylko dziesięć procent, to w porządku -stwierdził Brough.
  712. - Tylko dziesięć - potwierdził Król. Nigdy by mu nie skłamał, chociaż Broughowi
  713. guzik było do tego, co on robi.
  714. Brough nachylił się nad garnkiem i zamieszał w nim.
  715. 255
  716. - Hej, chłopcy, już się gotuje.
  717. Stłoczyli się wokół maszynki. Rzeczywiście, teraz już naprawdę wrzało.
  718. - W takim razie trzeba się zająć oknem. Lada chwila zacznie rozchodzić się
  719. zapach.
  720. Zasłonili zakratowany otwór kocem i wkrótce cela wypełniła się smakowitą wonią.
  721. Mac, Larkin i Tex przykucnęli pod ścianą ze wzrokiem utkwionym w garnek.
  722. Marlowe usiadł po drugiej stronie łoża, a ponieważ był najbliżej garnka, od czasu do
  723. czasu w nim mieszał.
  724. Woda wrzała łagodnie wynosząc na powierzchnie delikatne, sierpowato
  725. zakrzywione ziarna, które umykały potem kaskadą w głąb płynu. Od kipiącej powierzchni
  726. oderwał się obłoczek pary, przynosząc ze sobą intensywny zapach mięsa. Król nachylił
  727. się i wrzucił do środka garść malajskich ziół: szafran indyjski, kajang, huan, taka oraz
  728. goździki i czosnek, co jeszcze bardziej wzbogaciło intensywny aromat. A po następnych
  729. dziesięciu minutach dodał jeszcze niedojrzały owoc melonowca.
  730. - I pomyśleć tylko, że facet, który znalazłby sposób na produkcję melonowca w
  731. proszku, mógłby zrobić po wojnie fortunę - powiedział. - To by zmiękczyło nawet skórę
  732. bawołu!
  733. - Malajczycy używają melonowca od niepamiętnych czasów - odezwał się Mac,
  734. ale właściwie nikt go nie słuchał, on sam też zresztą nie myślał o tym, co mówi, po-
  735. chłonięty otaczającą ich rozkosznie intensywną wonią.
  736. Pot skapywał im z bród, spływał po piersiach, rękach i nogach, ale nie zdawali
  737. sobie sprawy ani z tego, ani z panującej duchoty. Myśleli wyłącznie o tym, że to nie sen,
  738. że oto na ich oczach gotuje się mięso, które już niedługo będą jedli.
  739. - Skąd je masz? - spytał Marlowe, choć właściwie nie był ciekaw odpowiedzi. Czuł
  740. po prostu, że musi coś powiedzieć, żeby przerwać przytłaczającą ciszę.
  741. - To pies Hawkinsa - odparł Król, myśląc tylko: Chryste, jak to pachnie, co za
  742. zapach!
  743. - Pies Hawkinsa?
  744. - To jest Pirat?
  745. 256
  746. - Jego pies?
  747. - Myślałem, że to małe prosię!
  748. - Pies Hawkinsa?!
  749. - To straszne!
  750. - Chcesz powiedzieć, że to zad Pirata? - spytał Marlowe z przerażeniem.
  751. - Oczywiście - odparł Król. Teraz, kiedy sprawa się wydała, było mu wszystko
  752. jedno. - Chciałem powiedzieć wam o tym później, ale niech tam. Teraz już wiecie.
  753. Rozejrzeli się po sobie w osłupieniu.
  754. - Matko Boska, pies Hawkinsa! - odezwał się wreszcie Marlowe.
  755. - Ej, słuchajcie, właściwie co to za różnica? - starał się trafić im do rozsądku Król.
  756. - W życiu nie widziałem czyściej utrzymanego psa. Był czystszy niż prosiak, a nawet,
  757. dajmy na to, kura. Mięso to mięso. Proste jak drut!
  758. - Słusznie - przyznał z rozdrażnieniem Mac. - Nic złego w tym, że je się psa.
  759. Chińczycy jadali je zawsze i nadal jedzą. To dla nich przysmak. Tak, tak. Nie da się
  760. ukryć.
  761. - Niby racja - rzekł Brough z nutą obrzydzenia w głosie. - Ale my nie jesteśmy
  762. Chińczykami, a to jest przecież pies Hawkinsa!
  763. - Czuję się jak kanibal - powiedział Marlowe.
  764. - Zrozumcie, Mac ma rację - rzekł Król. - Nic złego w tym, że to pies. No, tylko
  765. powąchajcie.
  766. - Powąchajcie! - powtórzył Larkin. Z trudem wydobywał z siebie głos, bo krztusił
  767. się śliną. - Czuję tylko mięso. To najwspanialszy zapach, jaki spotkałem w życiu, i nic
  768. mnie nie obchodzi, czy to jest Pirat, czy nie. Chcę jeść. - Potarł rękami brzuch, jak gdyby
  769. miał boleści. - Nie wiem jak wy, ale ja jestem taki głodny, że aż mnie łapią skurcze. Ten
  770. zapach dziwnie wpływa na moją przemianę materii.
  771. - Mnie też jest niedobrze. I to wcale nie dlatego, że to jest psie mięso - powiedział
  772. Marlowe, po czym dodał niemal z płaczem: - Ja po prostu nie chcę jeść Pirata. Jak my
  773. potem spojrzymy w oczy Hawkinsowi? - spytał Maca.
  774. - Nie wiem, chłopcze. Spojrzę gdzieś w bok. Tak. Chyba nie zdołam patrzeć mu w
  775. 257
  776. oczy - wyznał Mac. Nozdrza mu zadrżały. Skierował wzrok na bulgoczący garnek. - Ach,
  777. jak to pachnie.
  778. - Kto nie chce jeść, może oczywiście wyjść - rzekł ze spokojem Król.
  779. Nikt się nie poruszył. Wkrótce wszyscy usiedli opierając się plecami o ścianę i
  780. pogrążyli się w myślach, wsłuchując się w bulgotanie i sycąc aromatem. To była rozkosz.
  781. - Kiedy się nad tym zastanowić, nic w tym szokującego - powiedział Larkin,
  782. bardziej po to, żeby przekonać samego siebie niż innych. - Weźmy na przykład nasze
  783. kury. Bardzo się do nich przywiązujemy, ale to nie przeszkadza nam zjadać je albo ich
  784. jajka.
  785. - Masz rację, stary - przyznał Mac. - A pamiętasz tego kota, którego złapaliśmy i
  786. zjedliśmy? Wcale nam nie przeszkadzało, że to kot, prawda, Peter?
  787. - Tak, ale on był niczyj. A to jest Pirat!
  788. - To był Pirat! A teraz to jest zwykłe mięso.
  789. - To wy złapaliście tego kota? - spytał Brough, nie mogąc opanować złości. -
  790. Jakieś pół roku temu?
  791. - Nie. Tamto było na Jawie.
  792. - Ach tak - rzekł Brough. Po chwili jego wzrok spoczął na Królu. - Powinienem się
  793. był domyślić - wybuchnął. - To twoja sprawka, sukinsynu. Polowaliśmy na tego kota przez
  794. cztery godziny!
  795. - Nie masz się o co złościć, Don. Przecież to my go zdobyliśmy. Grunt, że
  796. zwycięstwo zostało przy Ameryce.
  797. - Coś ci moi Australijczycy wychodzą z wprawy - rzekł Larkin.
  798. Król nabrał łyżkę wywaru i drżącą ręką podniósł go do ust.
  799. - Smaczne - zawyrokował, a potem dźwignął mięso. Wciąż trzymało się mocno
  800. kości. - Jeszcze z godzinę - dodał.
  801. Po dziesięciu minutach znowu posmakował.
  802. - Może trochę dosolić? Jak myślisz, Peter?
  803. Marlowe spróbował wywaru. Ach, jak mu smakował, jak smakował.
  804. - Kapkę, kapeczkę! - stwierdził.
  805. 258
  806. I tak po kolei, próbowali wszyscy. Szczypta soli, kawałeczek huanu, odrobina
  807. cukru, ździebko szafranu indyjskiego. Potem znów się rozsiedli i czekali, bliscy udusze-
  808. nia w tej celi wyszukanych tortur.
  809. Co jakiś czas usuwali z okienka koc, wpuszczając do środka nieco świeżego
  810. powietrza i wypuszczając trochę zapachu. Wiatr rozniósł aromatyczną woń po obozie.
  811. Wewnątrz więzienia smużki zapachu wydostawały się przez drzwi na korytarz, nasycając
  812. powietrze.
  813. - Jasny gwint! Smithy, czujesz?
  814. - Pewnie, że czuję. Myślisz, że nie mam nosa? Skąd to tak zalatuje?
  815. - Czekaj, czekaj. Gdzieś od więzienia, o, stamtąd!
  816. - To pewnie te żółte sukinsyny pichcą coś sobie tuż za drutem.
  817. - Tak, to oni. Bydlaki.
  818. - A ja myślę, że to wcale nie oni. To leci prosto od więzienia.
  819. - O rany, zobaczysz, co powie Smithy. Spójrz tylko, stoi i węszy. Całkiem jak pies.
  820. - Mówię wam, czuję, że to zalatuje od więzienia.
  821. - To wiatr. Wiatr wieje z tamtej strony.
  822. - Przecież wiatr nigdy tak nie pachnie. Mówię wam, ktoś gotuje mięso. Wołowinę.
  823. Głowę daję. Duszona wołowina!
  824. - Nowa japońska tortura. Sukinsyny! Żeby nam robić taki świński kawał!
  825. - A może to się nam tylko wydaje. Mówią, że zapach można sobie wyobrazić.
  826. - Jakim cudem może się to wydawać nam wszystkim? Popatrz na innych,
  827. wszyscy stoją.
  828. - Kto tak mówi?
  829. - Co?
  830. - Powiedziałeś przed chwilą: “Mówią, że zapach można sobie wyobrazić”. To niby
  831. kto tak mówi?
  832. - O Boże, Smithy. To takie powiedzenie.
  833. - No, ale ci, co tak “mówią”, to kto?
  834. 259
  835. - Skąd mam, do diabła, wiedzieć?!
  836. - To przestań z tym “mówią” to, “mówią” tamto. Zwariować można od takiego
  837. gadania.
  838. Siedzący w celi wybrańcy Króla przyglądali się mu, jak odmierza warząchwią
  839. porcję i wręcza napełnioną menażkę Larkinowi. Następnie wszystkie oczy oderwały się
  840. od naczynia Larkina i skierowały na warząchew, potem na Maca i znowu na warząchew,
  841. na Brougha i z powrotem na warząchew, na Texa i na warząchew, na Marlo-we’a i
  842. ponownie na warząchew, a wreszcie na porcję Króla. Kiedy obdzielił wszystkich i
  843. zabrano się do jedzenia, w garnku zostało jeszcze tyle jadła, że starczyłoby dla każdego
  844. na co najmniej dwie porcje.
  845. Jakąż udręką było tak dobrze jeść.
  846. Ziarna katchang idju rozpadły się w czasie gotowania i stały się częścią
  847. zawiesistej zupy. Melonowiec zmiękczył mięso i sprawił, że odpadło od kości, rozdrobniło
  848. się, a od fasoli i ziół nabrało brunatnej barwy. Potrawa była gęsta jak prawdziwy irlandzki
  849. gulasz z baraniny duszonej z ziemniakami i cebulą. I tak jak przy prawdziwym gulaszu
  850. ścianki menażek pokrywały krople miodowozłotego tłuszczu.
  851. Król uniósł głowę znad wyczyszczonej do sucha menażki. Dał Larkinowi znak, a
  852. ten bez słowa podał mu swoje naczynie. Potem w milczeniu wszyscy po kolei przyjęli
  853. dokładkę, która zniknęła szybko i bez śladu, tak zresztą jak następna, tym razem już
  854. ostatnia porcja. Wreszcie Król odłożył menażkę.
  855. - Kurwa jego mać - powiedział z rozkoszą.
  856. - Wyśmienite! - rzekł Larkin.
  857. - Coś wspaniałego - dodał Marlowe. - Zapomniałem już, co to znaczy żuć. Aż
  858. mnie szczęki bolą.
  859. Mac zebrał łyżką resztki fasolki. Odbiło mu się. Było to głębokie i donośne
  860. czknięcie.
  861. - Powiem wam, chłopcy, że jadałem swego czasu różne rzeczy w różnych
  862. miejscach, począwszy od rostbefu w restauracji Simpsona na Picadilly, a skończywszy
  863. 260
  864. na rijsttafelu w Hotel des Indes na Jawie. Ale żadne, przysięgam wam, żadne z tych dań
  865. nie umywa się do tego - powiedział.
  866. - Zgadzam się z tobą - rzekł Larkin, sadowiąc się wygodniej. - Nawet w najlepszej
  867. restauracji w Sydney, chociaż muszę przyznać, befsztyki są tam znakomite, nic mi tak
  868. nie smakowało.
  869. Król czknął i poczęstował wszystkich papierosami. Potem odpieczętował butelkę z
  870. sake i pociągnął długi łyk. Wódka była mocna i ostra w smaku, ale usuwała z ust
  871. wrażenie przesytu.
  872. - Trzymaj - powiedział Król, podając butelkę Marlowe’owi.
  873. Napili się wszyscy i wszyscy wypalili papierosa.
  874. - Ej, Tex, nie zająłbyś się kawą? - spytał Król ziewając.
  875. - Zaczekajmy jeszcze parę minut z otwarciem drzwi - zaproponował Brough, choć
  876. było mu wszystko jedno, czy drzwi zostaną otwarte, czy nie. Zależało mu tylko na tym,
  877. żeby choć jeszcze przez chwilę się nie ruszać. - O Boże, jak mi dobrze!
  878. - Tak się najadłem, że chyba pęknę - stwierdził Marlowe. - Nie ma co, to był naj...
  879. - Daj spokój, Peter. Wszyscyśmy to już powiedzieli. Wszyscy o tym wiemy.
  880. - Owszem, ale ja musiałem to powiedzieć.
  881. - Jak to załatwiłeś? - spytał Brough Króla i stłumił ziewnięcie.
  882. - Max powiedział mi, że pies zagryzł kurę. Wysłałem więc Dina do Hawkinsa i ten
  883. oddał mu Pirata. Potem daliśmy psa Kurtowi, żeby go zabił. Ja miałem dostać z niego
  884. zadek.
  885. - A dlaczego to Hawkins oddał psa Dinowi? - spytał Marlowe.
  886. - Bo Dino jest weterynarzem.
  887. - Aha, teraz rozumiem.
  888. - Jakim znowu weterynarzem - wtrącił się Brough. - Przecież to jest marynarz.
  889. Krół wzruszył ramionami.
  890. - No więc dziś dla odmiany był weterynarzem. Przestań się czepiać!
  891. - Cholera, jesteś niezrównany. Muszę ci to przyznać!
  892. - Dziękuję, Don.
  893. 261
  894. - W jaki... w jaki sposób Kurt to załatwił? - spytał Brough.
  895. - Nie pytałem go.
  896. - I słusznie, chłopcze - rzekł Mac. - A teraz proponuję, żebyśmy przestali o tym
  897. mówić, zgoda?
  898. - Dobra myśl.
  899. Marlowe wstał i przeciągnął się.
  900. - A co z kośćmi? - spytał.
  901. - Przeszmuglujemy je, kiedy będziemy stąd wychodzić.
  902. - A może byśmy tak zagrali w pokera? - zaproponował Larkin.
  903. - Świetnie - zgodził się Król. - Tex, nastaw wodę na kawę, Peter, sprzątnij tu
  904. trochę. Grant, zajmij się drzwiami. A ty, Don, może byś zebrał naczynia.
  905. Brough podniósł się ociężale.
  906. - A ty niby co będziesz robił? - spytał.
  907. - Ja? - Król uniósł brwi. - Posiedzę sobie.
  908. Brough spojrzał na niego. Inni też. Wreszcie Brough rzekł:
  909. - Mam wielką ochotę awansować cię na oficera... i to wyłącznie dla tej
  910. przyjemności, żeby ci dołożyć.
  911. - Za każde dwa ciosy zarobiłbyś ode mnie pięć, a to nie wyszłoby ci na zdrowie -
  912. odparł Król.
  913. Brough rozejrzał się po wszystkich i znów spojrzał na Króla.
  914. - Chyba masz rację - powiedział. - Trafiłbym pod sąd wojenny. - Roześmiał się. -
  915. Ale nic mi nie broni zabrać ci trochę forsy. Powiedziawszy to, wyciągnął pięciodola-rowy
  916. banknot i wskazał talię kart, którą Król trzymał w ręku. - Starsza wygrywa!
  917. Król rozłożył karty.
  918. - Wybieraj - powiedział.
  919. Brough triumfalnie odsłonił damę. Król przyjrzał się kartom i wybrał jedną z nich -
  920. był to walet.
  921. - Podwójna stawka albo nic - powiedział Brough uśmiechając się szeroko.
  922. - Don, zrezygnuj, dopóki jesteś wygrany - poradził mu Król, po czym wziął jeszcze
  923. 262
  924. jedną kartę i odwrócił ją. Tym razem był to as. - Mógłbym ci w ten sposób odsłonić
  925. jeszcze jednego. Przecież to są moje karty!
  926. - No to dlaczego mnie nie ograłeś? - spytał Brough.
  927. - Ależ panie kapitanie - powiedział Król ogromnie ubawiony. - Byłoby bardzo
  928. niegrzecznie z mojej strony, gdybym zabierał panu forsę. Jest pan w końcu naszym
  929. nieustraszonym wodzem.
  930. - Odpieprz się! - rzekł Brough, zaczynając zbierać puste menażki. - Nie ma rady.
  931. Jak nie można kogoś pobić, to trzeba się podporządkować.
  932. Tej nocy, kiedy prawie cały obóz spał, Marlowe leżał z otwartymi oczami pod
  933. moskitierą i nie pragnął zasnąć. Wreszcie wstał i omijając po drodze moskitiery towarzy-
  934. szy, wyszedł na świeże powietrze. Brough również nie spał.
  935. - Cześć, Peter - zawołał cicho. - Chodź tu i siadaj. Co, ty też nie możesz zasnąć?
  936. - Nie, po prostu nie mam ochoty spać. Za dobrze się czuję.
  937. Niebo nad nimi było jak aksamit.
  938. - Cudowna noc.
  939. - Tak.
  940. - Jesteś żonaty?
  941. - Nie - odparł Marlowe.
  942. - Masz szczęście. Takim jak ty nie jest chyba aż tak ciężko - rzekł Brough i zamilkł
  943. na dłuższą chwilę. -Wariuję na myśl, czy ona tam jeszcze jest. A jeżeli jest, to co się z nią
  944. teraz dzieje. Co mogła do tego czasu wymyślić?
  945. - Nic - powiedział odruchowo Marlowe, mając przed oczami N’ai jak żywą. - Nie
  946. martw się - dodał, co brzmiało jak: “Nie oddychaj”.
  947. - Nie, żebym miał do niej pretensje, bo nie miałbym ich do żadnej kobiety. Tak
  948. długo już tu jesteśmy, tak długo. Trudno ją winić.
  949. Trzęsącymi się palcami Brough zrobił sobie skręta z wysuszonych liści herbaty i
  950. niedopałka fabrycznego papierosa. Zapaliwszy, zaciągnął się głęboko i podał skręta
  951. Marlowe’owi.
  952. 263
  953. - Dziękuję, Don.
  954. Marlowe zaciągnął się i zwrócił papierosa. Dręczeni tęsknotą, wypalili go do
  955. końca. Brough wstał.
  956. - Chyba już się położę - powiedział. - Do zobaczenia, Peter.
  957. - Dobranoc, Don.
  958. Marlowe odwrócił głowę i wpatrzywszy się w mrok znów pomknął myślami ku N’ai.
  959. Wiedział, że tak samo jak Brough, nie zaśnie, dopóki nie zrobi pewnej rzeczy.
  960. 264
  961. ROZDZIAŁ XVI
  962. W Europie nadszedł Dzień Zwycięstwa. Napełnił on jeńców z Changi radością i
  963. dumą. Poza tym był to dzień jak inne i nic nie zmienił w ich życiu. Takie samo było
  964. jedzenie, takie samo niebo, taki sam upał, takie same choroby i muchy i taka sama
  965. beznadziejność. Grey nadal czekał i czuwał. Szpieg zawiadomił go, że brylant wkrótce
  966. zmieni właściciela. Należało się tego spodziewać lada dzień. Równie niespokojnie
  967. oczekiwali tego dnia Marlowe i Król.
  968. Pozostały już tylko cztery doby.
  969. Nadszedł dzień “U” i Ewa wydała na świat następne dwanaścioro młodych. Skrót
  970. ten, oznaczający dzień urodzin, ogromnie ubawił Króla i jego wspólników, ponieważ
  971. Grey, który dowiedział się o dniu “U” od szpiega, obstawił tego dnia barak Amerykanów
  972. swoimi ludźmi i rewidował wszystkich, szukając zegarków lub czegokolwiek, co mogłoby
  973. być sprzedane w dniu ubijania interesów. Głupi glina! Król wcale nie przejął się kolejnym
  974. dowodem na to, że w baraku jest szpieg. Poczęty został trzeci miot.
  975. Pod barakiem znajdowało się teraz siedemdziesiąt klatek. Czternaście z nich było
  976. już zajętych, a wkrótce miało się zapełnić kolejne dwanaście.
  977. Problem imion rozwiązano w najprostszy sposób. Samce oznaczano numerami
  978. parzystymi, samice nieparzystymi.
  979. - Słuchajcie - rzekł Król. - Nie ma rady, trzeba przygotować więcej klatek.
  980. W baraku odbywało się właśnie zebranie. Noc była chłodna i przyjemna, a cienki
  981. sierp księżyca spowijała mgiełka.
  982. - Gonimy resztkami materiału - poskarżył się Tex. - Po prostu nie ma skąd wziąć
  983. dodatkowej siatki. Jedyne wyjście, to poprosić Australijczyków.
  984. - Pewnie - powiedział wolno Max. - Równie dobrze możemy oddać patafianom
  985. cały ten interes.
  986. Wszelkie wysiłki Amerykanów skupiły się wokół żywego złota, które gwałtownie
  987. rozrastało się pod ich stopami. Czteroosobowa brygada zdążyła już przemienić wąskie
  988. 265
  989. rowy w sieć podziemnych przejść. Mieli więc mnóstwo miejsca na klatki, tyle że nie było
  990. ich z czego zrobić. Na gwałt potrzebowali siatki. Znów szykował się dzień “U”, a wkrótce
  991. potem następny i znów następny.
  992. - Gdyby znaleźć z tuzin gości, którym można zaufać, to dalibyśmy im po parze,
  993. żeby założyli własne hodowle -powiedział w zamyśleniu Marlowe. - Moglibyśmy wtedy
  994. uzupełniać stan hodowli.
  995. - To na nic, Peter. Za nic w świecie nie udałoby się tego utrzymać w tajemnicy.
  996. Król skręcał papierosa, myśląc o tym, że ostatnio interesy idą marnie i od tygodnia
  997. nie palił nic porządnego.
  998. - Jedyne wyjście, to dopuścić do spółki Timsena - rzekł po chwili zastanowienia.
  999. - I bez tego ten australijski parch dość nam szkodzi - sprzeciwił się Max.
  1000. - Nie ma wyjścia - powiedział Król stanowczo. - Musimy mieć klatki, a tylko on
  1001. jeden będzie wiedział, jak je zdobyć, i tylko jemu możemy zaufać, że będzie trzymał
  1002. gębę na kłódkę. Jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z planem, forsy starczy dla wszystkich.-
  1003. Spojrzał na Texa. - Sprowadź Timsena.
  1004. Tex wzruszył ramionami i wyszedł.
  1005. - Chodź, Peter, zobaczymy, co słychać na dole - rzekł Król i pierwszy spuścił się
  1006. przez otwór w podłodze. - Ja cię kręcę - wyrwało mu się, gdy zobaczył, jak daleko
  1007. posunęły się podziemne prace. - Pokopiemy jeszcze trochę i cały barak nam się
  1008. zapadnie, a my razem z nim!
  1009. - Spokojna główka, szefie - powiedział z dumą Miller, który dowodził brygadą
  1010. kopaczy. - Wszystko jest zaplanowane tak, żeby ominąć betonowe słupy. Mamy już dość
  1011. miejsca na tysiąc pięćset klatek, byleby tylko była siatka. Aha, jeszcze jedno. Miejsca
  1012. może być dwa razy więcej, jeśli tylko dostaniemy drewno na stemple.
  1013. Król ruszył środkowym rowem, żeby obejrzeć szczury. Na jego widok Adam rzucił
  1014. się wściekle na siatkę, jakby gotów był rozszarpać go na kawałki.
  1015. - Sympatyczny, nie?
  1016. Miller uśmiechnął się szeroko.
  1017. - Tak jakby ciebie skądś znał, sukinsyn.
  1018. 266
  1019. - Może przerwiemy na jakiś czas rozmnażanie - zaproponował Marlowe. - Do
  1020. czasu, aż będą gotowe klatki.
  1021. - Jedyne rozwiązanie to Timsen - odparł Król. - Tylko jego złodziejska banda może
  1022. nam dostarczyć, czego trzeba.
  1023. Wdrapali się z powrotem do baraku i otrzepali z ziemi. Poczuli się lepiej, kiedy
  1024. wzięli prysznic.
  1025. - Cześć, kolego - rozległ się głos Timsena. Australijczyk przemierzył barak i usiadł
  1026. przy Królu. - Co to, strach was obleciał, boicie się, że wam jaja poodstrzelają?
  1027. Był wysoki i silny, miał głęboko osadzone oczy.
  1028. - O czym ty mówisz?
  1029. - Tak kopiecie te rowy i kopiecie, myślałby kto, że tylko patrzeć, jak zleci się nad
  1030. Changi całe lotnictwo.
  1031. - Nigdy nie za dużo ostrożności - odparł Król. Znowu ogarnęły go wątpliwości, czy
  1032. dobrze robią przyjmując Timsena do spółki. - Niezadługo dobiorą się do Singapuru. Ale
  1033. wtedy my będziemy pod ziemią.
  1034. - Nigdy w życiu nie uderzą w Changi. Przecież wiedzą, że tu jesteśmy.
  1035. Przynajmniej Anglicy, bo jak wy, Amerykance, jesteście w powietrzu, nigdy nie wiadomo,
  1036. gdzie wam spadną bomby.
  1037. Zaprowadzono Timsena pod barak i pokazano mu hodowlę. Zorientował się od
  1038. razu, ile wymagała pracy i na jaką ogromną skalę jest obliczona.
  1039. - Daj żyć, bracie - powiedział Timsen z podziwem, kiedy znaleźli się znowu w
  1040. baraku. - Zaskoczyłeś mnie, muszę ci to przyznać. A myśmy myśleli, że się spietrałeś.
  1041. Daj żyć, tam się chyba zmieści z pięćset albo sześćset.
  1042. - Tysiąc pięćset - przerwał mu niedbałym tonem Król. - A w najbliższym dniu “U”
  1043. będzie...
  1044. - Dniu “U”?
  1045. - W dniu urodzin.
  1046. Timsen roześmiał się.
  1047. - A więc to znaczy ten dzień “U” - powiedział. - A myśmy tak nad tym główkowali.
  1048. 267
  1049. Słowo daję! - Wybuchnął gromkim śmiechem. - Cholera, jesteście genialni.
  1050. - Przyznaję, pomysł był mój - powiedział Król, bezskutecznie starając się ukryć
  1051. dumę. Przecież sam na to wpadł. - Najbliższy dzień “U” przyniesie nam co najmniej
  1052. dziewięćdziesiąt młodych. A następny około trzystu.
  1053. Timsen uniósł brwi w najwyższym zdumieniu.
  1054. - Gotowi jesteśmy pójść na następujące warunki - rzekł Król i zamilkł na chwilę,
  1055. wprowadzając w myśli poprawki do oferty. - Dostarczycie nam materiału na tysiąc klatek.
  1056. Utrzymamy hodowlę na poziomie tysiąca sztuk, samych najlepszych. Wy zajmiecie się
  1057. sprzedażą, a zyskami podzielimy się pół na pół. Przy takiej ilości towaru każdy zarobi
  1058. swoje.
  1059. - Kiedy zaczynamy? - spytał Timsen bez chwili wahania, czując niesmak na
  1060. przekór otwierającej się przed nim perspektywie olbrzymich zysków.
  1061. - Damy wam za tydzień dziesięć udek. Wykorzystamy najpierw samce, a
  1062. zachowamy samice. Postanowiliśmy sprzedawać tylko udka. Stopniowo będziemy
  1063. dostarczać ich coraz więcej.
  1064. - Dlaczego tylko dziesięć?
  1065. - Jeżeli od razu rzucimy na rynek więcej, klientela zacznie coś podejrzewać.
  1066. Musimy robić to ostrożnie.
  1067. Timsen zamyślił się.
  1068. - Jesteś pewien, że... że mięso będzie... dobre?
  1069. Teraz, kiedy Król zobowiązał się już do dostaw towaru, ogarnęły go wątpliwości.
  1070. Ale co tam. Mięso to mięso, a interes to interes.
  1071. - Oferujemy mięso rusa ticusa, i tyle - odparł.
  1072. Timsen potrząsnął głową z powątpiewaniem.
  1073. - Nie mógłbym tego sprzedawać Australijczykom - powiedział z uczuciem mdłości.
  1074. - Słowo daję, to chyba nie byłoby w porządku. Na pewno nie. Nie to, żebym... No, w
  1075. każdym razie to na pewno nie byłoby w porządku. Swojakom nie będę sprzedawał.
  1076. Marlowe skinął głową. Jemu też zrobiło się niedobrze.
  1077. - Ani ja swoim - powiedział.
  1078. 268
  1079. Wszyscy trzej wymienili spojrzenia. Tak, pomyślał Król. To z pewnością nie byłoby
  1080. w porządku. Ale przecież musimy jakoś przetrwać. I nagle olśniła go pewna myśl.
  1081. Pobladł.
  1082. - Zwołajcie resztę. Mam pomysł - wykrztusił.
  1083. Amerykanie zbiegli się szybko i patrzyli na niego w napięciu. Ochłonął już, choć
  1084. dalej milczał, paląc papierosa, tylko pozornie nieświadom ich obecności. Marlowe i Tim-
  1085. sen wymienili zaniepokojone spojrzenia.
  1086. Król wstał i napięcie wzrosło jeszcze bardziej. Zgasił papierosa.
  1087. - Koledzy - zwrócił się do nich cichym, dziwnie zmęczonym głosem. - Za cztery
  1088. dni kolejne urodziny. Spodziewamy się - spojrzał na zawieszoną na ścianie kartkę ze
  1089. stanem hodowli. - No właśnie, spodziewamy się zwiększyć nasz stan posiadania do
  1090. ponad stu sztuk. Zawarłem umowę z naszym przyjacielem i wspólnikiem Timsenem. Ma
  1091. nam dostarczyć materiału na tysiąc klatek, tak więc do czasu oddzielenia młodych od
  1092. samic nie będzie problemu, gdzie je trzymać. Timsen i jego grupa zajmą się
  1093. rozprowadzeniem towaru. My skoncentrujemy się na hodowli i krzyżowaniu najlepszych
  1094. okazów. - Urwał i pewnym siebie wzrokiem powiódł po otaczających go twarzach. -
  1095. Koledzy. Od dziś za tydzień wychodzimy z towarem na rynek.
  1096. Teraz, gdy wiadomo już było, kiedy nastąpi ów przerażający dzień, wszystkim
  1097. zrzedły miny.
  1098. - Naprawdę uważasz, że powinniśmy to zrobić? - spytał lękliwie Max.
  1099. - Daj mi skończyć, Max, dobrze?
  1100. - Ja tam się nie znam na handlu - odezwał się Byron Jones Trzeci, dotykając
  1101. palcami opaski na oku. - Ale jak sobie pomyślę, że...
  1102. - Dajcie mi skończyć, do cholery - zniecierpliwił się Król. - Koledzy. - Wszyscy
  1103. pochylili się, kiedy z trudem opanowując podniecenie kończył ledwie dosłyszalnym
  1104. szeptem: - Będziemy sprzedawać tylko wyższym oficerom! Od majorów w górę!
  1105. - Daj ty żyć! - wyszeptał Timsen.
  1106. - Jak Boga kocham! - powiedział Max w natchnieniu.
  1107. - Co takiego!? - zawołał oszołomiony Marlowe.
  1108. 269
  1109. Król czuł się jak bóg.
  1110. - Pewnie, że oficerom. Tylko ich na to stać. Zamiast towaru dla mas, luksus dla
  1111. wybranych.
  1112. - Przy tym dranie, których na to stać, są tymi, których chciałoby się tym mięsem
  1113. nakarmić! - powiedział Marlowe.
  1114. - Główkę to ty masz, niech cię cholera - rzekł z podziwem Timsen. - To genialne.
  1115. Ja sam znam trzech takich sukinsynów, że dałbym sobie rękę uciąć, żeby widzieć, jak
  1116. wpieprzają szczurze mięso, a potem im o tym powiedzieć...
  1117. - Ja znam dwóch, którym dałbym to mięso nawet za darmo - przerwał mu
  1118. Marlowe. - Ale jeśli ci dranie dostaną za darmo, to zaraz wywąchają szczura nosem!
  1119. Max wstał, starając się przekrzyczeć ogólny śmiech i wrzawę.
  1120. - Posłuchajcie, chłopcy. Posłuchajcie. Wiesz - zwrócił się do Króla - czasami, no,
  1121. czasami... - Był tak przejęty, że mówienie przychodziło mu z trudnością. - Czasami... nie
  1122. zawsze byłem po twojej stronie. W końcu każdemu wolno myśleć swoje, nic w tym złego.
  1123. Ale to... to jest coś tak wielkiego... coś tak... że, no... - Uroczyście podał Królowi rękę. -
  1124. Chciałbym uścisnąć rękę człowieka, który na coś takiego wpadł! Wszyscy powinniśmy
  1125. uścisnąć dłoń prawdziwego geniusza. W imieniu wszystkich żołnierzy świata... jestem z
  1126. ciebie dumny, Królu!
  1127. Max i Król uścisnęli sobie ręce.
  1128. - Sellars, Prouty, Grey... - wyliczał Tex, kołysząc się zamaszyście z boku na bok.
  1129. - Grey nie ma pieniędzy - przerwał mu Król.
  1130. - Co tam, damy mu trochę - powiedział Max.
  1131. - Tego zrobić nie możemy. On nie jest głupi. Zaraz zacznie coś podejrzewać -
  1132. sprzeciwił się Marlowe.
  1133. - No, a ten drań Thorsen...
  1134. - Tylko nie Amerykanom - zaprotestował Król. - No, najwyżej paru - dodał
  1135. ostrożnie. Wiwaty urwały się nagle.
  1136. - A co z Australijczykami?
  1137. - Zostaw to mnie, przyjacielu - odparł Timsen. - Mam już na oku kilkudziesięciu
  1138. 270
  1139. klientów.
  1140. - No, a Anglicy?
  1141. - Każdy z nas paru znajdzie - rzekł Król. Ogarnęło go uczucie potęgi, ekstaza. -
  1142. Jak to dobrze, że to właśnie sukinsyny, co mają forsę albo wiedzą, jak ją zdobyć, są tymi,
  1143. których chcemy nakarmić i powiedzieć im po wszystkim, co zjedli.
  1144. Tuż przed porą gaszenia świateł do baraku wpadł Max.
  1145. - Idzie tu strażnik - szepnął do Króla.
  1146. - Który?
  1147. - Shagata.
  1148. - W porządku - powiedział Król, starając się zachować obojętny ton. - Sprawdź,
  1149. czy wszystkie czujki są na miejscu.
  1150. - Dobra - odparł Max i wybiegł na dwór.
  1151. Król nachylił się do Marlowe’a.
  1152. - Może to jakaś wpadka - powiedział nerwowo. - Chodź, trzeba się przygotować.
  1153. Wysunął się przez okno i sprawdził, czy brezentowy daszek wisi na swoim
  1154. miejscu. Potem on i Marlowe usiedli i czekali.
  1155. Shagata wetknął głowę pod daszek, a poznawszy Króla, wsunął się cicho pod
  1156. płótno i usiadł. Oparł karabin o ścianę i wyciągnął paczkę kooa.
  1157. - Tabe - powiedział.
  1158. - Tabe - odparł Marlowe.
  1159. - Cześć - rzekł Król. Kiedy brał papierosa, ręka mu drżała.
  1160. - Czy dziś masz coś dla mnie do sprzedania? - spytał Shagata ze świstem.
  1161. - Pyta, czy masz dziś coś dla niego?
  1162. - Powiedz mu, że nie!
  1163. - Mój przyjaciel sam się sobie dziwi, że nie ma dzisiaj nic, czym mógłby skusić
  1164. konesera.
  1165. - Czy pański przyjaciel będzie miał taki przedmiot, powiedzmy, za trzy dni?
  1166. Kiedy Marlowe przetłumaczył Królowi pytanie, ten odetchnął z ulgą.
  1167. - Powiedz mu, że tak. A poza tym, że mądrze zrobił, chcąc się upewnić.
  1168. 271
  1169. - Mój przyjaciel mówi, że najprawdopodobniej tego właśnie dnia będzie miał coś,
  1170. co być może skusi człowieka o wybrednym smaku. Stwierdza też, że układy z tak
  1171. poważnym kupcem dobrze wróżą rzeczonej transakcji.
  1172. - Tak właśnie nakazuje rozsądek, kiedy trzeba załatwiać sprawy pod osłoną nocy -
  1173. rzekł Shagata, znów wciągając ze świstem powietrze. - Jeżeli nie zjawię się za trzy dni,
  1174. czekajcie na mnie każdej następnej nocy. Nasz wspólny przyjaciel zaznaczył, że być
  1175. może nie uda mu się dotrzymać swojej obietnicy na czas. Zapewniono mnie jednak, że
  1176. będzie to za trzy dni, licząc od dzisiejszego wieczoru.
  1177. Strażnik wstał i ofiarował Królowi resztę papierosów. Lekki ukłon, i znowu
  1178. pochłonęły go ciemności.
  1179. Kiedy Marlowe przetłumaczył słowa Shagaty, Król uśmiechnął się z
  1180. zadowoleniem.
  1181. - Świetnie. Znakomicie - rzekł. - Może wpadłbyś jutro rano? Omówilibyśmy plany.
  1182. - Jutro pracuję na lotnisku.
  1183. - Chcesz, żebym ci załatwił zastępstwo?
  1184. Marlowe roześmiał się i zaprzeczył ruchem głowy.
  1185. - Zresztą lepiej będzie, jeśli pójdziesz. A nuż Czeng San zechce się skontaktować.
  1186. - Myślisz, że coś jest nie tak?
  1187. - Nie. Shagata mądrze zrobił, że chciał się upewnić. Na jego miejscu zrobiłbym to
  1188. samo. Wszystko leci zgodnie z planem. Jeszcze tydzień i ubijemy interes.
  1189. - Mam nadzieję - powiedział Marlowe i pomyślał o wiosce. Modlił się w duchu,
  1190. żeby transakcja doszła do skutku. Przemożnie pragnął znów się tam znaleźć, czując, że
  1191. jeśli do tego dojdzie, musi posiąść Sulinę, bo inaczej zwariuje.
  1192. - Co z tobą? - spytał Król, spostrzegając, że Marlowe’em wstrząsnął ledwie
  1193. zauważalny dreszcz.
  1194. - Pomyślałem właśnie, że chciałbym teraz mieć w ramionach Sulinę - odparł z
  1195. zakłopotaniem Marlowe.
  1196. - Rozumiem.
  1197. Król zastanawiał się, czy z powodu tej dziewczyny Peter nie pokrzyżuje mu
  1198. 272
  1199. planów. Marlowe przechwycił jego spojrzenie i uśmiechnął się słabo.
  1200. - Nie masz się co martwić, stary - zapewnił. - Nie zrobię żadnego głupstwa, jeśli o
  1201. tym myślisz.
  1202. - Jasne - powiedział z uśmiechem Król. - Jest na co czekać... a jutro mamy
  1203. jeszcze przedstawienie. Wiesz, o czym to jest?
  1204. - Wiem tylko, że ma tytuł Trójkąt - odparł Marlowe. - No i że gra w nim Sean -
  1205. dokończył zgaszonym tonem.
  1206. - Jak do tego doszło, że o mało go nie zabiłeś? – spytał Król. Nigdy dotąd o nic
  1207. nie pytał Marlowe’a tak prosto z mostu, wiedząc, że człowiekowi takiemu jak on niebez-
  1208. piecznie jest zadawać wprost pytania natury osobistej. Ale teraz wyczuł instynktownie, że
  1209. nadeszła odpowiednia pora, żeby to zrobić.
  1210. - Niewiele tu do opowiadania - odparł natychmiast Marlowe, zadowolony, że Król
  1211. zadał to pytanie. - Sean i ja byliśmy na Jawie w jednej eskadrze. W przeddzień
  1212. kapitulacji Sean nie wrócił z akcji bojowej. Myślałem, że już po nim. Mniej więcej rok
  1213. temu, następnego dnia po przybyciu z Jawy tu, do Changi, wybrałem się na jedno z
  1214. przedstawień. Możesz sobie wyobrazić, jaki to był dla mnie szok, kiedy rozpoznałem
  1215. Seana na scenie. Grał rolę kobiecą, aleja niczego się nie domyślałem - w końcu ktoś
  1216. musi grać te role - po prostu siedziałem sobie i z przyjemnością oglądałem
  1217. przedstawienie. Trudno mi było dojść do siebie po tym, jak zobaczyłem go żywego i
  1218. całego, tak samo jak nie mogłem oswoić się z tym, że tak fantastycznie gra tę
  1219. dziewczynę, oswoić się ze sposobem, w jaki chodzi, mówi, siedzi. Ubranie i peruka
  1220. przemieniały go w kobietę. Jego gra zrobiła na mnie olbrzymie wrażenie, a przecież
  1221. wiedziałem, że nigdy nie miał nic wspólnego ze sceną.
  1222. Po przedstawieniu poszedłem za kulisy, żeby się z nim zobaczyć. Zastałem tam
  1223. jeszcze paru czekających i po chwili odniosłem przedziwne wrażenie, że ci faceci
  1224. przypominają typów, jakich można spotkać wszędzie, za kulisami każdego teatru,
  1225. rozumiesz, takich, którzy z wywieszonymi ozorami czekają na swoje wybranki.
  1226. Wreszcie drzwi garderoby otworzyły się i wszyscy wcisnęli się do środka. Ja
  1227. byłem ostatni i zatrzymałem się w drzwiach. Dopiero wtedy uświadomiłem sobie nagle,
  1228. 273
  1229. że wszyscy ci faceci to pedały! Sean siedział na krześle, a oni stłoczeni wokoło przymilali
  1230. się, tulili, mówili mu “kochanie”, opowiadali, jaki był “cudowny”, i traktowali go jak piękną
  1231. bohaterkę z przedstawienia. A jemu... jemu to sprawiało przyjemność! Chryste, naprawdę
  1232. sprawiały mu przyjemność ich obmacywanki, jak podnieconej dziwce.
  1233. Wtedy nagle spostrzegł mnie i oczywiście też był kompletnie zaskoczony.
  1234. Powiedział: “Cześć, Peter”, ale ja nie mogłem wydusić z siebie ani słowa. Wpatrywałem
  1235. się jak urzeczony w jednego z tych przeklętych pedziów, który trzymał rękę na kolanie
  1236. Seana. Sean miał na sobie jakiś zwiewny szlafroczek, jedwabne pończochy i majtki.
  1237. Wydawało mi się, że nawet fałdy szlafroka ułożył w ten sposób, żeby odsłonić kawałek
  1238. nogi tam, gdzie kończy się pończocha... I to wrażenie, że pod szlafrokiem kryją się
  1239. kobiece piersi. Zorientowałem się nagle, że Sean wcale nie nosi peruki, że te włosy,
  1240. długie i falujące jak u dziewczyny, są jego własne.
  1241. Poprosił wszystkich, żeby wyszli. Powiedział im:
  1242. - Peter to mój stary przyjaciel. Myślałem, że nie żyje. Muszę z nim porozmawiać.
  1243. Proszę, zostawcie nas samych.
  1244. Kiedy wyszli, spytałem go:
  1245. - Co się z tobą stało, Sean? Najwyraźniej sprawia ci przyjemność, kiedy cię
  1246. obmacują te zakazane typy.
  1247. - A co się stało z nami wszystkimi? - odparł na to, a potem uśmiechając się, jak
  1248. tylko on to potrafi, powiedział: - Tak się cieszę z naszego spotkania, Peter. Myślałem, że
  1249. zginąłeś. Usiądź na chwilę, a ja tymczasem zmyję twarz. Tyle mamy sobie do
  1250. opowiedzenia. Przyjechałeś z tą grupą z Jawy?
  1251. Skinąłem głową, nadal nie mogąc przyjść do siebie, a Sean odwrócił się do lustra
  1252. i zaczął zmywać makijaż mleczkiem kosmetycznym.
  1253. - Co się z tobą działo, Peter? - spytał. - Zostałeś zestrzelony?
  1254. Kiedy zaczął ścierać szminki, stopniowo uspokajałem się. Wszystko wyglądało
  1255. jakby normalniej. Powiedziałem sobie w duchu, że zachowałem się idiotycznie, że
  1256. wszystko to jest dalszym ciągiem przedstawienia - rozumiesz, podtrzymywaniem mitu.
  1257. Byłem pewien, że Sean tylko udaje, że sprawia mu to przyjemność. Przeprosiłem go
  1258. 274
  1259. więc i powiedziałem:
  1260. - Nie gniewaj się, Sean, pomyślałeś pewnie, że na głowę upadłem. Nie masz
  1261. pojęcia, jaka to radość dowiedzieć się, że jesteś cały i zdrów. Myślałem, że już po tobie.
  1262. Opowiedziałem mu, co się ze mną działo, i poprosiłem, żeby opowiedział o sobie.
  1263. Skosiły go cztery Japonce i musiał skakać ze spadochronem. Kiedy wreszcie
  1264. dotarł na lotnisko, z mojego myśliwca pozostała kupa złomu. Opowiedziałem mu, jak
  1265. przed odejściem sam go podpaliłem, bo nie chciałem dopuścić, żeby te japońskie dranie
  1266. zreperowały skrzydło.
  1267. - A, więc to tak - powiedział. - A ja myślałem, że po prostu roztrzaskałeś się przy
  1268. lądowaniu, że już po tobie. Zostałem z resztą naszych w bazie w Bandungu, a potem
  1269. wsadzono nas wszystkich do obozu. Wkrótce odesłano nas do Batawii, a stamtąd tutaj.
  1270. Kiedy tak rozmawialiśmy, Sean przeglądał się w lustrze, a cerę miał gładką i
  1271. delikatną jak u dziewczyny. Nagle wydało mi się, że całkiem o mnie zapomniał. Nie
  1272. wiedziałem, co robić. Wtedy odwrócił się od lustra i spojrzał mi prosto w oczy, w dziwny
  1273. sposób marszcząc przy tym brwi. Od razu wyczułem, że jest bardzo nieszczęśliwy, więc
  1274. spytałem go, czy chce, żebym sobie poszedł.
  1275. - Nie - powiedział. - Nie, Peter, chcę żebyś został.
  1276. A potem wziął z toaletki kosmetyczkę, wyjął z niej pomadkę do ust i zaczął się
  1277. malować.
  1278. Zamurowało mnie.
  1279. - Co ty robisz? - spytałem.
  1280. - Maluję usta, Peter.
  1281. - Skończ z tym, Sean - powiedziałem. - Każdy żart ma swoje granice.
  1282. Przedstawienie skończyło się pół godziny temu.
  1283. Ale on dalej malował sobie usta, a kiedy skończył, przypudrował nos, uczesał się i
  1284. - słowo daję - znów zamienił się w piękną dziewczynę z przedstawienia. Wprost nie
  1285. mogłem w to uwierzyć. Dziwne, ale nadal myślałem, że się ze mnie zgrywa.
  1286. Tu i ówdzie poprawił fryzurę, a potem usiadł wyprostowany i przyjrzał się swojemu
  1287. odbiciu w lustrze; był najwyraźniej zadowolony z tego, co widzi. Nagle dostrzegł w
  1288. 275
  1289. lustrze, że wpatruję się w niego, i roześmiał się.
  1290. - Co ci jest, Peter? - spytał. - Nigdy nie byłeś w garderobie?
  1291. Odparłem mu na to:
  1292. - Owszem, byłem. W damskiej garderobie.
  1293. Przez dłuższy czas wpatrywał się we mnie, a potem poprawił szlafroczek i założył
  1294. nogę na nogę.
  1295. - To jest właśnie damska garderoba - powiedział.
  1296. Zdenerwowałem się.
  1297. - Przestań, Sean - powiedziałem. - To ja, Peter Marlowe. Jesteśmy w Changi,
  1298. pamiętasz o tym? Przedstawienie skończone i znów wszystko jest, jak było.
  1299. - Tak - odparł z niewzruszonym spokojem. - Wszystko jest, jak było.
  1300. Upłynęła dłuższa chwila, zanim odzyskałem mowę.
  1301. - No więc - wydusiłem z siebie wreszcie - nie masz zamiaru się przebrać i zmyć z
  1302. twarzy tego paskudztwa?
  1303. - Lubię się tak ubierać, Peter, i zawsze się teraz maluję - powiedział. Wstał i
  1304. otworzył szafkę. Własnym oczom nie wierzyłem, ale była wypełniona sarongami,
  1305. sukniami, majtkami, stanikami i tak dalej. Sean obrócił się do mnie i z całym spokojem
  1306. oświadczył: - Teraz ubieram się tylko w to. Jestem kobietą.
  1307. - Oszalałeś - powiedziałem.
  1308. Sean podszedł do mnie i spojrzał mi w oczy, a ja nie mogłem się pozbyć
  1309. wrażenia, że mam przed sobą dziewczynę. Brało się to nie tylko z tego, jak wyglądał, ale
  1310. także ze sposobu, w jaki się poruszał, mówił, a nawet pachniał.
  1311. - Posłuchaj, Peter - powiedział - wiem, że trudno ci to zrozumieć, aleja się
  1312. zmieniłem. Nie jestem już mężczyzną, jestem kobietą.
  1313. - Do jasnej cholery, taka z ciebie kobieta, jak i ze mnie! - wrzasnąłem, ale nie
  1314. zrobiło to na nim żadnego wrażenia. Stał i łagodnie się uśmiechał.
  1315. - Jestem kobietą, Peter - powiedział. Dotknął ręką mojego ramienia tak, jak to robi
  1316. dziewczyna. - Proszę cię, traktuj mnie jak kobietę.
  1317. Coś mnie napadło. Schwyciłem go za rękę, ściągnąłem mu z ramion szlafrok,
  1318. 276
  1319. zerwałem wypchany biustonosz i zaciągnąłem przed lustro.
  1320. - Mówisz, że jesteś kobietą? - krzyczałem na niego. - Spójrz tylko na siebie! Gdzie
  1321. masz piersi, no, pokaż, gdzie?!
  1322. Ale on nie spojrzał. Stał przed lustrem z opuszczoną głową, z włosami
  1323. opadającymi na twarz. Szlafrok zsunął mu się z pleców, obnażając go do pasa.
  1324. Chwyciłem go za włosy i podciągnąłem do góry głowę.
  1325. - Spójrz na siebie, zboczeńcu! - wrzeszczałem. - Jesteś mężczyzną i nigdy tego
  1326. nie zmienisz!
  1327. A on stał bez słowa. Wreszcie spostrzegłem, że płacze. Wtedy właśnie wpadli do
  1328. środka Rodrick i Frank Parrish i odepchnęli mnie na bok. Parrish owinął Seana
  1329. szlafrokiem i objął go. A przez cały ten czas Sean wciąż płakał.
  1330. Frank tulił go i powtarzał:
  1331. - No, już dobrze, Sean, już dobrze! - Potem spojrzał na mnie takim wzrokiem,
  1332. jakby chciał mnie zabić. - Wynoś się stąd, do cholery - powiedział.
  1333. Nie pamiętam nawet, jak stamtąd wyszedłem. Kiedy wreszcie oprzytomniałem,
  1334. stwierdziłem, że błąkam się bez celu po obozie. Uświadamiałem sobie stopniowo, że nie
  1335. miałem najmniejszego, ale to najmniejszego prawa tak postąpić. Zachowałem się jak
  1336. wariat.
  1337. Twarz Marlowe’a nie taiła udręki.
  1338. - Wróciłem do teatru - ciągnął. - Chciałem spróbować jakoś pogodzić się z
  1339. Seanem. Drzwi jego garderoby były zamknięte na klucz, ale wydawało mi się, że Sean
  1340. jest w środku. Pukałem i pukałem, ale on ani się nie odzywał, ani nie otwierał drzwi, więc
  1341. rozzłościłem się i pchnąłem drzwi tak mocno, że się otworzyły. Chciałem go przeprosić
  1342. osobiście, a nie przez drzwi.
  1343. Leżał na łóżku. Przegub lewej ręki miał szeroko przecięty i wszystko dookoła było
  1344. zakrwawione. Założyłem mu opaskę uciskową i odszukałem doktora Kennedy’ego,
  1345. Rodricka i Franka. Sean wyglądał jak trup. Przez cały czas, kiedy Kennedy zszywał mu
  1346. ranę, nawet nie pisnął. Gdy już było po wszystkim, Frank spytał mnie:
  1347. - No i co, draniu, jesteś zadowolony?
  1348. 277
  1349. Nie byłem w stanie nic odpowiedzieć. Po prostu stałem, sam siebie nienawidząc.
  1350. - Idź stąd i nie wracaj - powiedział mi Rodrick.
  1351. Ruszyłem do drzwi i wtedy nagle usłyszałem głos Seana. Przywoływał mnie
  1352. cichym szeptem. Obróciłem się i zobaczyłem, że patrzy na mnie bez złości, tak, jakby mi
  1353. współczuł.
  1354. - Przepraszam, Peter - powiedział. - To nie była twoja wina.
  1355. - Boże święty, Sean - wydusiłem z siebie. - Nie chciałem ci zrobić nic złego.
  1356. - Wiem. Proszę cię, bądź moim przyjacielem - powiedział i spojrzał na Parrisha i
  1357. Rodricka. - Chciałem odejść, ale teraz - uśmiechnął się tym swoim cudownym uśmie-
  1358. chem - tak się cieszę, że znów jestem w domu.
  1359. Twarz Marlowe’a zdradzała wyczerpanie. Po szyi i klatce piersiowej spływał mu
  1360. strugami pot. Król zapalił papierosa.
  1361. Marlowe bezradnie wzruszył ramionami, a potem wstał i odszedł, przytłoczony
  1362. wyrzutami sumienia.
  1363. 278
  1364. ROZDZIAŁ XVII
  1365. - No, prędzej, prędzej, ruszać się - poganiał Marlowe ziewających mężczyzn,
  1366. którzy ustawili się w posępnym szeregu przed barakiem. Słońce dopiero co wzeszło,
  1367. śniadanie było już tylko wspomnieniem, a jego skąpość wzmagała jedynie powszechne
  1368. rozdrażnienie. Tak samo zresztą jak perspektywa długiego, upalnego dnia na lotnisku.
  1369. Chyba że mieliby szczęście.
  1370. Z ust do ust podawano sobie wiadomość, że jedna z brygad ma dziś pójść na
  1371. zachodni skraj lotniska, gdzie rosły palmy kokosowe. Plotka głosiła również, że mają
  1372. zostać ścięte trzy palmy. Rdzeń palmy kokosowej był nie tylko jadalny, ale także bardzo
  1373. pożywny i stanowił wielki rarytas, zwany kapustą milionerów, ponieważ aby go zdobyć,
  1374. trzeba było ściąć całe drzewo. Oprócz kapusty milionerów należało oczekiwać także
  1375. orzechów kokosowych. Wystarczająco dużo, żeby obdzielić trzydziestoosobowy oddział.
  1376. Dlatego właśnie tak wśród oficerów, jak i żołnierzy panowało napięcie.
  1377. Podoficer służbowy baraku podszedł do Marlowe’a i zasalutował.
  1378. - To już wszyscy, panie kapitanie. Dwudziestu ludzi łącznie ze mną - zameldował.
  1379. - Powinno być trzydziestu.
  1380. - Tak, ale jest tylko dwudziestu. Reszta chora albo ściąga drewno na opał. Nic nie
  1381. poradzę.
  1382. - Dobrze. W takim razie idziemy do bramy.
  1383. Sierżant dał znak i żołnierze ruszyli w rozsypce wzdłuż muru więzienia w stronę
  1384. barykady służącej od zachodu za bramę, gdzie mieli połączyć się z resztą brygady
  1385. wyruszającej na roboty na lotnisku. Marlowe skinął na sierżanta i zebrał swoich ludzi w
  1386. najlepszym miejscu, to znaczy bliżej końca kolumny, gdzie istniało większe prawdopo-
  1387. dobieństwo, że zostaną skierowani do ścinania palm. Kiedy spostrzegli jego manewr,
  1388. ożywili się i szybko ustawili w szyku.
  1389. Wszyscy zaopatrzeni byli w stare, podarte koszule wsadzone do worków na łupy.
  1390. Nikt nie wyruszał poza obóz bez tych worków, a wyglądały one rozmaicie. Czasami był to
  1391. 279
  1392. zwykły żołnierski chlebak, czasem walizka, innym razem pleciony koszyk, a kiedy indziej
  1393. jakaś torba albo szmata, zawiązana na kiju, lub po prostu kawałek materiału. Tak więc
  1394. wszyscy mieli do czego włożyć to, co uda im się zdobyć podczas robót. Bo praca poza
  1395. obozem przynosiła zawsze okazję do zdobycia łupu, jeśli już nie kapusty milionerów albo
  1396. orzechów kokosowych, to przynajmniej chrustu, łupin po orzechach, bananów, orzechów
  1397. palmy olejowej, jadalnych korzeni, najprzeróżniejszych liści, a czasem nawet melonowca.
  1398. Większość jeńców miała na nogach chodaki, drewniane albo z gumy. Niektórzy
  1399. nosili półbuty z dziurą wyciętą na palce, a jeszcze inni wysokie buty. Do tych należał Mar-
  1400. lowe, który pożyczył takie buty od Maca. Były ciasne, ale bardziej od chodaków
  1401. nadawały się do pięciokilometrowego marszu i do pracy.
  1402. Wąż ludzi zaczął wypełzać przez zachodnią bramę, każda kompania pod wodzą
  1403. oficera. Na przodzie szła grupka Koreańczyków, a pochód zamykał jeden koreański
  1404. strażnik.
  1405. Grupa Marlowe’a czekała z tyłu, aż uda jej się dołączyć do maszerującej kolumny.
  1406. Marlowe cieszył się na myśl o marszu i palmach, które być może im przypadną. Prze-
  1407. sunął na plecy koszulę przewiązaną rzemykiem od plecaka i poprawił manierkę,
  1408. oczywiście nie tę z częścią radia, gdyż zabranie jej ze sobą na roboty byłoby zbyt
  1409. ryzykowne. Nigdy nie wiadomo, kiedy jakiś strażnik lub ktoś inny poprosi, żeby dać mu
  1410. się napić.
  1411. Nadeszła wreszcie pora, żeby ruszyć, podszedł więc ze swoimi ludźmi do bramy.
  1412. Mijając wartownię zasalutowali, a stojący na tarasie przysadzisty japoński sierżant
  1413. sztywno im odsalutował. Marlowe podał innemu strażnikowi stan swojego oddziału, a
  1414. tamten porównał go z wcześniej podaną liczbą.
  1415. Wreszcie znaleźli się poza obozem. Szli żwirowaną drogą, która początkowo wiła
  1416. się łagodnie pośród pagórków i kotlin, aby potem przeciąć plantację kauczuku.
  1417. Kauczukowe drzewa były zaniedbane, nikt nie ściągał z nich soku. Marlowe pomyślał, że
  1418. to dziwne, bo kauczuk to przecież towar poszukiwany i niezmiernie ważny dla wojska.
  1419. - Cześć, Duncan - przywitał kapitana Duncana, który mijał go właśnie z grupą
  1420. swoich ludzi. Zrównał z nim krok, nie spuszczał jednak oka ze swojej, idącej nieco w
  1421. 280
  1422. przodzie, grupy.
  1423. - Czy to nie wspaniale, że znów wiemy, co słychać na świecie? - rzekł Duncan.
  1424. - Tak - odparł machinalnie Marlowe. - O ile to wszystko prawda.
  1425. - Rzeczywiście, aż trudno w to uwierzyć.
  1426. Marlowe lubił tego drobnego, rudowłosego i niemłodego Szkota. Duncan był
  1427. zawsze spokojny i dla każdego miał w zanadrzu uśmiech i dobre słowo. Wydało mu się,
  1428. że Duncan jest dziś jakiś inny. Zaraz, co się w nim zmieniło?
  1429. Szkot zauważył jego zaciekawienie i wykrzywił usta, odsłaniając nowy garnitur
  1430. sztucznych zębów.
  1431. - Aha, teraz rozumiem - powiedział Marlowe. - Zastanawiałem się właśnie, co się
  1432. w tobie zmieniło.
  1433. - No i jak?
  1434. - Och, lepiej takie niż żadne.
  1435. - Też mi komplement. Myślałem, że wyglądają nie najgorzej.
  1436. - Nie mogę się przyzwyczaić do widoku zębów z aluminium. Zupełnie mi nie
  1437. pasują do twarzy.
  1438. - Przeszedłem prawdziwe piekło, kiedy wyrywano mi moje. Prawdziwe piekło!
  1439. - Całe szczęście, że mam zdrowe zęby. Musiałem je rok temu plombować. To było
  1440. straszne. Chyba miałeś rację, że kazałeś sobie wszystkie wyrwać. Ile ci...?
  1441. - Osiemnaście - odparł Duncan ze złością. - Rzygać się chce. Ale były kompletnie
  1442. zepsute. Lekarz mówił coś o wodzie, braku wapna, o tym, że jemy tylko ryż i zęby nie
  1443. mają co żuć. Zresztą z tymi sztucznymi, słowo daję, czuję się świetnie. - Klepnął się w
  1444. zamyśleniu po szczęce i mówił dalej: - Ci technicy od zębów robią to bardzo sprytnie.
  1445. Szalenie pomysłowo. Pewnie, że to spore przeżycie nie mieć nagle białych zębów. No,
  1446. ale na pocieszenie, mój chłopcze, mam to, że dawno się tak dobrze nie czułem. Białe
  1447. czy aluminiowe, co za różnica. Zawsze miałem słabe zęby. A zresztą, bierz je licho.
  1448. Przód kolumny maszerujących zszedł na pobocze drogi, ustępując miejsca
  1449. jadącemu z naprzeciwka autobusowi. Był to wiekowy, zasapany, dymiący pojazd z miejs-
  1450. cami siedzącymi dla dwudziestu pięciu pasażerów. Jechało nim jednak ponad dwa razy
  1451. 281
  1452. tyle mężczyzn, kobiet i dzieci, a ponadto z tuzin ludzi uczepionych rękami i nogami na
  1453. zewnątrz. Na dachu autobusu piętrzyły się klatki z kurami, bagaże i maty. Jadący
  1454. astmatycznym pojazdem tubylcy spoglądali z zaciekawieniem na jeńców, ci zaś
  1455. wpatrywali się w klatki z na wpół żywymi kurami, licząc w duchu na to, że ten
  1456. sakramencki grat zepsuje się albo stoczy do rowu, a wtedy pomagając go wepchnąć z
  1457. powrotem na drogę uda im się przy okazji uwolnić kilkanaście kur. Dziś jednak przejechał
  1458. bez wypadku, ściągając na siebie potok przekleństw.
  1459. Marlowe szedł obok Duncana, który nadal opowiadał o swoich nowych zębach i
  1460. odsłaniał je, uśmiechając się szeroko. Ale nie był to naturalny uśmiech. Wyglądał gro-
  1461. teskowo.
  1462. Posuwający się za nimi jak w letargu koreański strażnik krzyknął na jeńca, który
  1463. odłączył się od szeregu i zszedł na pobocze, ale ten zsunął spodnie i szybko się załatwił,
  1464. wołając “sakit marah” - czerwonka - na co strażnik wzruszył ramionami, zapalił papierosa
  1465. i zaczekał na jeńca, który po chwili dołączył do maszerujących.
  1466. - Osłaniaj mnie, Peter - prosił Duncan.
  1467. Marlowe spojrzał przed siebie. O jakieś dwadzieścia metrów od drogi wąską
  1468. ścieżką, biegnącą brzegiem rowu, nadchodziła żona Duncana z córeczką. Ming Duncan
  1469. była Chinką z Singapuru. Ze względu na kolor skóry nie wtrącono jej do obozu razem z
  1470. żonami i dziećmi innych jeńców i żyła na wolności na przedmieściu Singapuru.
  1471. Dziewczynka była równie piękna jak jej matka i wysoka na swój wiek, a jej twarz
  1472. wskazywała, że nigdy nie płacze. Raz na tydzień “przypadkiem” przechodziły koło drogi,
  1473. tak żeby Duncan je zobaczył. On zaś stale powtarzał, że dopóki może je widzieć, Changi
  1474. nie jest takie straszne.
  1475. Gdy przechodził na bok swojego oddziału, Marlowe wysunął się przed niego,
  1476. osłaniając go przed wzrokiem strażnika.
  1477. Matka i córka nie dały żadnego znaku mijającej je kolumnie. Kiedy przechodził
  1478. Duncan, jego oczy spotkały się z ich oczami na ułamek sekundy i obie spostrzegły, że
  1479. upuścił na skraj drogi skrawek papieru, ale nie zatrzymały się i wkrótce potem Duncan
  1480. znalazł się za nimi, wtopiony w masę jeńców. Wiedział jednak, że zauważyły upuszczoną
  1481. 282
  1482. kartkę, jak również to, że będą szły dalej, aż jeńcy i strażnicy znikną im z oczu, a wtedy
  1483. wrócą, odszukają kartkę i przeczytają ją. Ta myśl napełniała go szczęściem. “Kocham
  1484. was, tęsknię za wami, jesteście obie moim życiem”, napisał. Pisał zawsze to samo, ale i
  1485. dla niego, i dla nich słowa te były za każdym razem nowe, bo pisane od nowa, były
  1486. słowami, które warto powtarzać, powtarzać ciągle i niezmiennie. W nieskończoność.
  1487. - Jak myślisz, dobrze wygląda, co? - spytał Duncan, kiedy znalazł się znów przy
  1488. Marlowie.
  1489. - Cudownie, szczęściarz z ciebie. A z Mordeen wyrośnie kiedyś piękna
  1490. dziewczyna.
  1491. - Oj tak, to prawdziwa ślicznotka. We wrześniu skończy sześć lat. - Chwila
  1492. szczęścia minęła i Duncan zamilkł. - Ach, żeby ta wojna wreszcie się skończyła -
  1493. westchnął.
  1494. - Już niedługo.
  1495. - Kiedy zechcesz się ożenić, Peter, weź sobie Chinkę. To najwspanialsze żony na
  1496. świecie - powiedział Duncan. Mówił to już wiele, wiele razy. - Wiem, że ciężko żyć z dala
  1497. od swoich i że to odbija się na dzieciach, ale będę szczęśliwy, jeśli umrę w jej ramionach.
  1498. - Westchnął. - Ale ty i tak mnie nie posłuchasz. Ożenisz się z jakąś Angielką i będziesz
  1499. myślał, że to jest prawdziwe życie. Wielka szkoda! Już ja dobrze wiem, spróbowałem i
  1500. jednego, i drugiego.
  1501. - Chyba będę musiał sam się o tym przekonać, nie uważasz? - odparł ze
  1502. śmiechem Marlowe, a potem przyśpieszył kroku, żeby wyjść na czoło swojej grupy. - Do
  1503. zobaczenia.
  1504. - Dziękuję, Peter - zawołał za nim Duncan.
  1505. Zbliżali się do lotniska. Strażnicy, którzy mieli rozprowadzić poszczególne grupy
  1506. na stanowiska pracy, już czekali. Obok nich leżały oskardy i łopaty, a przez lotnisko
  1507. ciągnęło już pod strażą wielu jeńców.
  1508. Marlowe spojrzał na zachód. Jakaś grupa zmierzała właśnie w stronę drzew.
  1509. Psiakrew, zaklął w duchu.
  1510. Zatrzymał swój oddział i zasalutował strażnikom. Spostrzegł wśród nich
  1511. 283
  1512. Torusumiego.
  1513. Torusumi poznał Marlowe’a i uśmiechnął się.
  1514. - Tabe!
  1515. - Tabe - odrzekł Marlowe, zakłopotany rzucającą się w oczy serdecznością
  1516. Koreańczyka.
  1517. - Pójdę z panem i pańskimi ludźmi - powiedział Torusumi i wskazał narzędzia.
  1518. - Dziękuję - odparł Marlowe i skinął na sierżanta. - Mamy iść z nim.
  1519. - Ten nygus zawsze idzie na wschodnią stronę - powiedział sierżant ze złością. -
  1520. Takie już nasze zasrane szczęście.
  1521. - Wiem o tym - odparł Marlowe, również zły. A kiedy jego ludzie brali narzędzia,
  1522. powiedział do Torusumiego:
  1523. - Mam iść na wschód. Wiem, że po zachodniej stronie jest chłodniej, ale mnie
  1524. zawsze wysyłają na wschód.
  1525. Marlowe postanowił zaryzykować.
  1526. - A może powinien pan poprosić, żeby lepiej pana traktowano? - powiedział.
  1527. Proponowanie czegokolwiek Koreańczykowi czy Japończykowi było
  1528. niebezpieczne. Torusumi obrzucił Marlowe’a zimnym spojrzeniem, a potem odwrócił się
  1529. nagle i podszedł do japońskiego kaprala Azumiego, który stał z boku z posępną miną.
  1530. Azumi znany był z tego, że łatwo wpadał we wściekłość.
  1531. Marlowe obserwował z lękiem, jak Torusumi kłania się i mówi coś szybko i
  1532. chrapliwie po japońsku. Czuł na sobie wzrok Azumiego.
  1533. Stojący obok Marlowe’a sierżant również przyglądał się z niepokojem
  1534. rozmawiającym strażnikom.
  1535. - Co pan mu powiedział, panie kapitanie? - spytał.
  1536. - Powiedziałem, że dobrze byłoby pójść dzisiaj dla odmiany na zachodnią stronę.
  1537. Sierżant wzdrygnął się. Jeśli oficer dostawał w twarz, to automatycznie to samo
  1538. czekało sierżanta.
  1539. - Nie ma co, zaryzykował pan... - powiedział, urywając nagle, bo Azumi i
  1540. trzymający się z szacunku o dwa kroki za nim Torusumi ruszyli właśnie w ich stronę.
  1541. 284
  1542. Niski Japończyk o kabłąkowatych nogach zatrzymał się na pięć kroków przed
  1543. Marlowe’em i chyba przez dziesięć sekund patrzał mu prosto w oczy. Marlowe spodzie-
  1544. wał się dostać w twarz, co powinno było teraz nastąpić. Ale nic takiego się nie stało.
  1545. Azumi uśmiechnął się nagle, odsłaniając złote zęby, ze świstem wciągnął przez nie
  1546. powietrze i wydobył paczkę papierosów. Poczęstował Marlowe’a i powiedział po
  1547. japońsku coś, z czego Marlowe nie zrozumiał nic prócz słowa “shokosan”, które napełniło
  1548. go tym większym zdumieniem, że dotychczas nikt się do niego w ten sposób nie zwracał.
  1549. “Shoko” znaczyło “oficer”, a ,,san” - tyle co “pan”; zostać nazwanym “panem oficerem”
  1550. przez takiego wcielonego diabła jak Azumi było więc nie lada pochwałą.
  1551. - Arigato - powiedział Marlowe, korzystając z podanego ognia. Jego znajomość
  1552. japońskiego ograniczała się do słowa “dziękuję”, a ponadto do rozkazów “baczność”,
  1553. “spocznij”, “szybkim krokiem marsz”, “salutować” oraz “do mnie, biały sukinsynu”. Polecił
  1554. osłupiałemu sierżantowi, żeby ustawił ludzi w szyku.
  1555. - Tak jest, panie kapitanie - odparł sierżant, szczęśliwy, że może odejść.
  1556. Azumi jeszcze raz powiedział coś krótko do Torusumiego, a ten podszedł do
  1557. jeńców i rozkazał: “Hotchatore”, czyli “szybkim krokiem marsz”.
  1558. Kiedy znaleźli się w połowie lotniska, gdzie Azumi na pewno nie mógł ich
  1559. usłyszeć, Torusumi uśmiechnął się do Marlowe’a.
  1560. - Idziemy dziś na zachód - powiedział. - I będziemy ścinać drzewa.
  1561. - Naprawdę? Nic nie rozumiem.
  1562. - To proste. Powiedziałem Azumiemu, że pan jest tłumaczem Króla i że on, jak mi
  1563. się zdaje, powinien o tym wiedzieć, bo ma dziesięcioprocentowy udział w naszych
  1564. zyskach. A więc... - Torusumi wzruszył ramionami - musimy oczywiście nawzajem o
  1565. siebie dbać. Być może będzie dziś okazja, żeby omówić pewną sprawę.
  1566. Osłabłym z wrażenia głosem Marlowe nakazał swoim ludziom zatrzymać się.
  1567. - Co się stało, panie kapitanie? - spytał sierżant.
  1568. - Nic takiego, sierżancie. A teraz, posłuchajcie. Tylko bez krzyków. Dostały nam
  1569. się palmy.
  1570. - O rany, to wspaniale.
  1571. 285
  1572. Prędko uciszono pierwsze wiwaty.
  1573. Kiedy dotarli do trzech palm, zastali już tam grupę Spence’a ze strażnikiem.
  1574. Torusumi podszedł do niego i rozpoczął się pomiędzy nimi pojedynek na miotane po
  1575. koreańsku wyzwiska. W końcu jednak wściekły strażnik kazał Spence’owi i jego ludziom
  1576. ustawić się w szeregu i odmaszerować.
  1577. - Dlaczego to wam się dostały te palmy, draniu? Myśmy byli pierwsi - krzyknął
  1578. Spence.
  1579. - Wiem - odparł Marlowe ze współczuciem. Zdawał sobie sprawę, co tamten w tej
  1580. chwili czuje.
  1581. Torusumi skinął na Marlowe’a i usiadł w cieniu, opierając karabin o drzewo.
  1582. - Niech pan wystawi czujkę - powiedział ziewając. - Będzie pan odpowiedzialny za
  1583. to, żeby żaden zapowietrzony Japończyk ani Koreańczyk nie przyłapał mnie, że śpię.
  1584. - Może pan mi zaufać i spać spokojnie - odparł Marlowe.
  1585. - Proszę mnie obudzić na posiłek.
  1586. - Zrobi się.
  1587. Wystawiwszy czujki w miejscach, z których najlepiej było obserwować okolicę,
  1588. Marlowe przeprowadził zacięty szturm na palmy. Chciał, żeby zostały zwalone i pocięte,
  1589. zanim jakiemuś Japończykowi przyjdzie do głowy zmienić rozkaz.
  1590. Do południa wszystkie palmy leżały na ziemi. Wycięto już z nich “kapustę
  1591. milionerów”. Żołnierze byli wyczerpani i pogryzieni przez mrówki, ale nikt o to nie dbał,
  1592. dzisiejszy dzień przyniósł bowiem obfite łupy. Każdemu przypadły dwa orzechy
  1593. kokosowe, a ponadto zostało ich jeszcze piętnaście. Marlowe postanowił, że pięć dadzą
  1594. Torusumiemu, a pozostałe dziesięć rozdzielą pomiędzy siebie na obiad. Rozdzielił także
  1595. między wszystkich dwie “kapusty milionerów”, natomiast trzecią postanowił zachować dla
  1596. Torusumiego i Azumiego na wypadek, gdyby mieli na nią ochotę. W przeciwnym razie nią
  1597. też mieli się podzielić.
  1598. Siedział właśnie opierając się plecami o drzewo i dysząc z wysiłku, kiedy rozległ
  1599. się ostrzegawczy gwizd. Poderwał się, szybko podbiegł do Torusumiego i potrząsnął go
  1600. za ramię.
  1601. 286
  1602. - Torusumi-san, szybko. Strażnik!
  1603. Koreańczyk wstał niezgrabnie i wygładził mundur.
  1604. - Dobrze. Wracajcie do drzew i czymś się zajmijcie - powiedział cicho.
  1605. Potem nonszalanckim krokiem wyszedł na otwartą przestrzeń. Kiedy zobaczył,
  1606. kto idzie, odprężył się i przywołał tamtego gestem do cienia. Obaj odłożyli karabiny,
  1607. wyciągnęli się na ziemi i zapalili.
  1608. - Shoko-san! - zawołał Torusumi. - Możecie odpoczywać, to tylko mój przyjaciel.
  1609. Marlowe uśmiechnął się w odpowiedzi, a potem zawołał do sierżanta:
  1610. - Ej, sierżancie, rozetnijcie dwa najładniejsze młode orzechy i zanieście
  1611. strażnikom.
  1612. Nie mógł zrobić tego osobiście, ponieważ nie licowałoby to z jego godnością.
  1613. Sierżant starannie wybrał dwa owoce i ściął ich wierzchołki. Brązowozielone
  1614. łupiny otaczały kilkucentymetrową jędrną warstwą skryte głęboko jądro. Bielmo wy-
  1615. ściełające wnętrze owocu było tak miękkie, że bez trudu dałoby się jeść łyżką, jeśli
  1616. komuś przyszłaby na to ochota, a wypełniające orzech mleko miało słodki i orzeźwiający
  1617. smak.
  1618. - Smith! - zawołał sierżant.
  1619. - Słucham, sierżancie.
  1620. - Zanieś to żółtkom.
  1621. - A dlaczego ja? Zawsze, jak rany, muszę robić więcej niż...
  1622. - Nie gadaj, tylko rusz dupę.
  1623. Smith, niski, chudy londyńczyk, wstał wyrzekając na swój los i wykonał rozkaz.
  1624. Torusumi i drugi strażnik pociągnęli długie łyki.
  1625. - Dziękujemy - zawołał Torusumi do Marlowe’a.
  1626. - Pokój z wami - odparł Marlowe.
  1627. Torusumi wyciągnął zmiętą paczkę papierosów i podał mu ją.
  1628. - Dziękuję - powiedział Marlowe.
  1629. - Pokój z tobą, panie - odrzekł grzecznie Koreańczyk.
  1630. W paczce było siedem papierosów. Wszyscy upierali się, żeby Marlowe wziął dwa
  1631. 287
  1632. dla siebie. Pięć rozdano pozostałym i zgodnie postanowiono, że zostaną wypalone po
  1633. obiedzie.
  1634. Obiad składał się z porcji ryżu, pachnącej rybą wody i herbaty. Marlowe wziął
  1635. tylko ryż, do którego domieszał odrobinę blachangu. Na deser zjadł ze smakiem swoją
  1636. część orzecha. Potem, zmęczony, oparł się o pień jednej ze ściętych palm i zaczął
  1637. rozglądać się po lotnisku, czekając, aż dobiegnie końca godzina przeznaczona na obiad.
  1638. Na południe od nich, na wzgórzu, pracowało tysiące chińskich kulisów. Wszyscy
  1639. mieli na ramionach bambusowe kije, z których zwisały po dwa bambusowe kosze;
  1640. wchodzili na szczyt wzgórza, napełniali kosze ziemią, schodzili na dół i tam je opróżniali.
  1641. Ruch kulisów w górę i w dół trwał bez przerwy i zdawało się, że wzgórze niknie w oczach
  1642. w promieniach piekącego słońca.
  1643. Już prawie od dwóch lat Marlowe chodził na lotnisko cztery, pięć razy w tygodniu.
  1644. Kiedy on i Larkin po raz pierwszy zobaczyli ten pagórkowaty, piaszczysty, a zarazem
  1645. bagnisty teren, roześmiali się i pomyśleli, że nigdy nie powstanie tu lotnisko. Przecież
  1646. Chińczycy nie mieli żadnych maszyn, ani traktorów, ani spychaczy. A teraz, po dwóch
  1647. latach, czynny już był jeden pas startowy, a drugi, większy, przeznaczony dla
  1648. bombowców, prawie gotów.
  1649. Marlowe nie mógł się nadziwić cierpliwości i mrówczej pracowitości tych ludzi i
  1650. zamyślił się nad tym, co też zdziałałyby ich ręce, gdyby operowały nowoczesnym
  1651. sprzętem.
  1652. Powieki opadły mu i zasnął.
  1653. - Ewart! Gdzie Marlowe? - spytał szorstko Grey.
  1654. - Pracuje na lotnisku. A o co chodzi?
  1655. - Proszę mu powiedzieć, żeby po powrocie natychmiast się u mnie zameldował.
  1656. - Gdzie pan będzie?
  1657. - A skąd mogę wiedzieć? Niech mu pan tylko powie, żeby mnie znalazł.
  1658. Wychodząc z baraku, Grey czuł w brzuchu narastający skurcz, przyśpieszył więc
  1659. kroku, żeby zdążyć do latryny. Ale skurcz nastąpił, zanim zdążył przejść połowę drogi,
  1660. 288
  1661. wyciskając z niego trochę krwawego śluzu, który wsiąkł w i tak już wilgotny tampon z
  1662. trawy, który Grey nosił w spodniach. Udręczony, ledwie trzymając się na nogach, oparł
  1663. się o ścianę jakiegoś baraku, żeby nabrać sił.
  1664. Czuł, że znów pora zmienić tampon, po raz czwarty dzisiejszego dnia, ale to mu
  1665. nie przeszkadzało. Tampon był przynajmniej higieniczny i chronił przed zabrudzeniem
  1666. spodnie, jedyne, jakie miał. Bez niego w ogóle nie mógłby się poruszać po obozie.
  1667. Ohyda, przyznał w duchu. Zupełnie jak podpaska. Co za paskudztwo! No, ale za to
  1668. skuteczne.
  1669. Powinien był zgłosić się dziś do szpitala, ale nie mógł zrobić tego teraz, kiedy
  1670. zdemaskował Marlowe’a. O nie, to za duża przyjemność, żeby z niej zrezygnować.
  1671. Chciał poza tym zobaczyć jego minę, kiedy się o tym dowie. Warto było pocierpieć w
  1672. zamian za świadomość, że ma się go w ręku. Nędzny łajdak. A przez Marlowe’a Król też
  1673. naje się trochę strachu, myślał. Za parę dni będę miał ich obu w ręku. Wiedział bowiem o
  1674. brylancie i o tym, że spotkanie w sprawie sprzedaży ma się odbyć w ciągu najbliższego
  1675. tygodnia. Nie wiedział jeszcze dokładnie kiedy, ale miano go o tym powiadomić. Sprytny
  1676. jesteś, pomyślał o Królu, sprytny, jeśli masz tak sprawnie działający system.
  1677. Poszedł do baraku, w którym mieścił się areszt. Tam kazał żandarmowi wyjść i
  1678. zaczekać na zewnątrz. Kiedy zmienił tampon, zaczął szorować ręce w nadziei, że zmyje
  1679. z nich niewidoczną plamę.
  1680. Poczuwszy się lepiej, Grey całą siłą woli zmusił się, żeby zejść po schodach z
  1681. werandy, i skierował się do magazynu. Miał dziś przeprowadzić cotygodniową kontrolę
  1682. dostaw ryżu i innych artykułów żywnościowych. Zawsze wszystko się zgadzało,
  1683. ponieważ podpułkownik Jones wypełniał swoją funkcję sprawnie i z oddaniem i zawsze
  1684. odważał codzienny przydział ryżu osobiście i publicznie. Nie mogło być więc mowy o
  1685. żadnych machlojkach.
  1686. Grey podziwiał podpułkownika Jonesa. Podobało mu się, że zawsze robi
  1687. wszystko osobiście, dzięki czemu nie zdarzają się żadne szwindle. Poza tym zazdrościł
  1688. mu, gdyż jak na podpułkownika Jones był bardzo młody. Miał dopiero trzydzieści trzy
  1689. lata. Rzygać się chce, pomyślał. Jones jest już podpułkownikiem, a ja dopiero
  1690. 289
  1691. porucznikiem, a przecież różnimy się tylko tym, że on we właściwym czasie dostał
  1692. właściwą robotę. No, ale ja też nieźle ląduję, zawieram znajomości z ludźmi, którzy po
  1693. wojnie wstawią się za mną. Jones nie jest zawodowym, oczywiście, więc wróci do cywila.
  1694. Ale koleguje z Samso-nem, a także z moim szefem, Smedly-Taylorem, i gra w brydża z
  1695. komendantem obozu. Ma drań szczęście. Ja gram w brydża nie gorzej od niego, ale
  1696. mnie nie zapraszają, chociaż haruję jak nikt.
  1697. Kiedy dotarł do magazynu, wydawanie ryżu jeszcze się nie skończyło.
  1698. - Dzień dobry, Grey - przywitał go Jones. - Zaraz do pana przyjdę.
  1699. Jones był wysoki, przystojny i spokojny. Ukończył dobre szkoły, a z powodu
  1700. chłopięcej twarzy przezywano go pułkowniczkiem.
  1701. - Dziękuję, panie pułkowniku.
  1702. Grey przystanął, obserwując, jak do wagi podchodzi jakiś sierżant z żołnierzem -
  1703. wysłannicy którejś z obozowych kuchni. Każda kuchnia wysyłała po przydział żywności
  1704. dwu ludzi po to, żeby nawzajem mieli na siebie oko. Liczba jeńców zgłoszonych przez
  1705. przedstawiciela kuchni wpisywana była na kartę kontrolną, po czym odważano ryż, a
  1706. następnie podpisywano kartę inicjałami.
  1707. Kiedy obsłużono ostatnią kuchnię, sierżant kwatermistrz Blakely zabrał worek z
  1708. resztką ryżu i zaniósł go do magazynu. Grey wszedł za Jonesem do środka i w roz-
  1709. targnieniu wysłuchał podanych przez niego liczb.
  1710. - Dziewięć tysięcy czterystu osiemdziesięciu trzech żołnierzy i oficerów. Wydano
  1711. dziś tysiąc sto osiemdziesiąt pięć kilogramów i trzysta siedemdziesiąt pięć gramów ryżu,
  1712. to jest po sto dwadzieścia pięć gramów na osobę. Około dwunastu worków - powiedział
  1713. Jones, wskazując głową puste worki z juty. Grey przyglądał się, jak je przelicza, wiedząc,
  1714. że jest ich na pewno dwanaście. - W jednym worku brakowało pięciu kilo - ciągnął Jones
  1715. (brak ten nie był niczym niezwykłym) - a pozostało dziesięć kilo i sześćset dwadzieścia
  1716. pięć gramów.
  1717. Jones podniósł z ziemi prawie pusty worek i położył go na wadze, którą sierżant
  1718. Blakely wciągnął do magazynu. Potem zaczął starannie ustawiać na szali odważniki, a
  1719. kiedy doszedł do dziesięciu kilo i sześciuset gramów, worek podjechał do góry i języczki
  1720. 290
  1721. wagi spotkały się.
  1722. - Zgadza się - powiedział Jones i spojrzał na Greya uśmiechając się z
  1723. zadowoleniem.
  1724. Wszystko inne: płat wołowiny, szesnaście beczek suszonych ryb, dwadzieścia
  1725. kilogramów gula malacca, pięć tuzinów jaj, dwadzieścia pięć kilo soli oraz torby z pie-
  1726. przem i suszona papryka, również idealnie się zgadzało.
  1727. Grey złożył podpis w książce magazynowej, krzywiąc się pod wpływem kolejnego
  1728. bolesnego skurczu.
  1729. - Czerwonka? - spytał z troską w głosie Jones.
  1730. - To tylko mały atak, panie pułkowniku, przejdzie -odparł Grey. Rozejrzał się po
  1731. mrocznym pomieszczeniu i zasalutował. - Dziękuję, panie pułkowniku. Do zobaczenia za
  1732. tydzień.
  1733. W drodze do wyjścia doznał następnego skurczu, tak że potknął się o wagę i
  1734. przewracając ją spowodował, że odważniki potoczyły się we wszystkie strony po
  1735. klepisku.
  1736. - Przepraszam - powiedział. - Straszny ze mnie niezgrabiasz.
  1737. Postawił leżącą wagę i po omacku zaczął wyszukiwać odważniki, ale Jones i
  1738. Blakely klęczeli już podnosząc je z ziemi.
  1739. - Niech pan to zostawi, damy sobie radę - powiedział Jones i warknął na
  1740. sierżanta: - Mówiłem ci przecież, żebyś postawił wagę w kącie.
  1741. Ale Grey zdążył już wziąć do ręki kilogramowy odważnik. Nie wierzył własnym
  1742. oczom. Zaniósł odważnik do drzwi i obejrzał go w pełnym świetle, żeby się upewnić, czy
  1743. nic mu się nie przywidziało. Ale nie. Żelazny odważnik miał na spodzie wydrążoną małą
  1744. dziurkę, szczelnie wypełnioną gliną. Z twarzą białą jak kreda wydłubał glinę paznokciem.
  1745. - Co się stało, Grey? - spytał Jones.
  1746. - Ktoś majstrował przy tym odważniku - odparł. Słowa te zabrzmiały jak
  1747. oskarżenie.
  1748. - Co takiego? Niemożliwe! - powiedział Jones i podszedł do Greya. - Proszę mi go
  1749. pokazać.
  1750. 291
  1751. Nieskończenie długo przyglądał się odważnikowi, wreszcie uśmiechnął się.
  1752. - Nikt się do niego nie dotykał - rzekł. - To jest po prostu zagłębienie korygujące
  1753. ciężar. Prawdopodobnie stwierdzono, że ten odważnik jest minimalnie cięższy niż
  1754. powinien. - Roześmiał się bez przekonania. - Słowo daję, nieźle mnie pan przestraszył.
  1755. Grey podszedł szybko do pozostałych odważników i wziął pierwszy z brzegu. Ten
  1756. również miał wydrążoną dziurę.
  1757. - Chryste! Wszystkie są sfałszowane!
  1758. - Bzdura - powiedział Jones. - To są po prostu korygujące...
  1759. - Znam się coś niecoś na miarach i wagach - przerwał mu Grey. - Wystarczająco,
  1760. żeby wiedzieć, że wydrążenia w odważnikach są niedozwolone. To na pewno nie są
  1761. wydrążenia korygujące ciężar. Jeśli odważnik jest zły, w ogóle nie wchodzi do użytku.
  1762. Obrócił się gwałtownie do Blakely’ego, który skulił się ze strachu pod drzwiami.
  1763. - A wy, co o tym wiecie?
  1764. - Nic, panie poruczniku - odparł przerażony Blakely.
  1765. - Radzę wam mówić!
  1766. - Ja nic nie wiem, panie poruczniku, naprawdę...
  1767. - Jak chcecie, Blakely. Wiecie, co teraz zrobię? Wyjdę z baraku i każdemu, kogo
  1768. spotkam na drodze, opowiem o was i pokażę ten odważnik, a zanim zdążę zameldować
  1769. o tym pułkownikowi Smedly-Taylorowi, wy będziecie już rozszarpani na strzępy.
  1770. Powiedziawszy to, Grey ruszył do wyjścia.
  1771. - Niech pan zaczeka, panie poruczniku - wydusił z siebie Blakely. - Wszystko
  1772. panu powiem. To nie ja, panie poruczniku, to pan pułkownik. To on mnie do tego zmusił.
  1773. Przyłapał mnie, kiedy ściągałem ociupinkę ryżu, i przysiągł, że mnie wyda, jeżeli mu nie
  1774. pomogę...
  1775. - Zamknij się, idioto - warknął Jones, a potem spokojniejszym tonem zwrócił się
  1776. do Greya: - Ten głupiec usiłuje mnie w to wmieszać. Ja nic o tym nie wiedziałem...
  1777. - Niech pan go nie słucha, panie poruczniku - przerwał mu bełkotliwie Blakely. -
  1778. Sam zawsze waży ryż. Zawsze! I ma klucz od kasy, gdzie zamyka odważniki. Sam pan
  1779. wie, jak koło tego chodzi i nikogo innego nie dopuszcza. Przecież każdy, kto używa
  1780. 292
  1781. odważników, musi czasem spojrzeć na nie od spodu. Żeby nie wiem jak zamaskować te
  1782. dziury, musi się je zauważyć. I tak to się ciągnie od roku albo i więcej.
  1783. - Zamknij się, Blakely!!! - wrzasnął Jones. - Zamknij się!
  1784. Zamilkli.
  1785. - Pułkowniku, od jak dawna używane są te odważniki?
  1786. - Nie wiem.
  1787. - Rok? Dwa?
  1788. - Skąd mogę wiedzieć? Jeżeli nawet odważniki są podrobione, to ja nie mam z
  1789. tym nic wspólnego.
  1790. - Ale to pan trzyma je pod kluczem i tylko pan ma do nich dostęp.
  1791. - Owszem, ale to jeszcze nie znaczy...
  1792. - Czy przyglądał się pan spodom tych odważników?
  1793. - Nie, ale...
  1794. - To trochę dziwne, nie uważa pan? - nie ustępował Grey.
  1795. - Nie, to wcale nie jest dziwne, a poza tym nie pozwolę, żeby wypytywał mnie...
  1796. - Lepiej, żeby pan mówił prawdę. Dla własnego dobra.
  1797. - Pan mi grozi, poruczniku? Oddam pana pod sąd...
  1798. - Nie wiem, o czym pan mówi, panie pułkowniku. Reprezentuję tu prawo, a
  1799. odważniki są sfałszowane, tak czy nie?
  1800. - Proszę posłuchać, Grey...
  1801. - Tak czy nie? - spytał Grey podnosząc odważnik na wysokość ściągniętej
  1802. strachem twarzy Jonesa, która straciła swój chłopięcy wyraz.
  1803. - No... chyba... tak - odparł Jones. - Ale to jeszcze nie znaczy...
  1804. - To znaczy, że odpowiada za to Blakely albo pan. A może obaj. Tylko wy dwaj
  1805. macie tu prawo wstępu. Odważniki nie doważały i któryś z was, albo obaj, przywłaszczał
  1806. sobie dodatkowe racje żywności.
  1807. - To nie ja, poruczniku - skamlał Blakely. - Ja dostawałem tylko pół kilo ryżu raz na
  1808. dziesięć...
  1809. - Kłamiesz! - krzyknął Jones.
  1810. 293
  1811. - Nie, wcale nie. Tysiąc razy panu powtarzałem, że w końcu wpadniemy. -
  1812. Sierżant odwrócił się do Greya załamując ręce. - Błagam pana, panie poruczniku,
  1813. proszę, niech pan nikomu nie mówi. Oni by nas rozszarpali.
  1814. - Mam nadzieję, że zrobią to, ty łajdaku.
  1815. Grey cieszył się, że odkrył sfałszowane odważniki. O tak, cieszył się ogromnie.
  1816. Jones wyjął pudełko z tytoniem i zaczął skręcać papierosa.
  1817. - Zapali pan? - spytał. Szczęki rysowały się ostro w jego chłopięcej twarzy, a cera
  1818. dziwnie zmatowiała. Uśmiechnął się na próbę.
  1819. - Nie, dziękuję - odparł Grey, choć od czterech dni nie miał w ustach papierosa i
  1820. bardzo go w tej chwili potrzebował.
  1821. - Możemy to jakoś załatwić - powiedział Jones, któremu powróciły chłopięca
  1822. beztroska i dobre wychowanie. - Być może ktoś rzeczywiście majstrował przy odwa-
  1823. żnikach. Ale różnica jest nieistotna. To żaden kłopot. Przyniosę drugi komplet
  1824. odważników, tych dobrych...
  1825. - A więc przyznaje pan, że te są podrobione?
  1826. - Powiedziałem tylko, że... - Jones urwał. - Wyjdź stąd, Blakely. Wyjdź i zaczekaj
  1827. na zewnątrz.
  1828. Blakely natychmiast odwrócił się w stronę drzwi.
  1829. - Stać, Blakely - powiedział Grey, a potem spojrzał na Jonesa i spytał tonem
  1830. pełnym szacunku: - Nie ma chyba potrzeby, panie pułkowniku, żeby Blakely wychodził?
  1831. Jones przyjrzał mu się przez papierosowy dym.
  1832. - Nie, nie ma potrzeby - rzekł. - Ściany nie mają uszu. A więc dobrze. Będzie pan
  1833. dostawał pół kilo ryżu tygodniowo.
  1834. - To wszystko?
  1835. - Powiedzmy, kilogram ryżu i ćwierć kilo suszonych ryb. Raz na tydzień.
  1836. - A cukier? A jajka?
  1837. - Jedno i drugie idzie do szpitala, wie pan o tym.
  1838. Jones umilkł i czekał, Grey również, Blakely szlochał. Wreszcie Grey ruszył do
  1839. wyjścia, wkładając odważnik do kieszeni.
  1840. 294
  1841. - Chwileczkę, Grey - powiedział Jones, wziął dwa jajka i podsunął mu je. - Proszę
  1842. to wziąć. Będzie pan dostawał jedno jajko tygodniowo, razem z resztą prowiantu. I trochę
  1843. cukru.
  1844. - Powiem panu, co teraz zrobię. Pójdę zaraz do pułkownika Smedly-Taylora,
  1845. powtórzę mu pańskie słowa i pokażę odważnik. A jeżeli będzie robota przy latrynach, a
  1846. modlę się o to, żeby była, to zjawię się tam i wepchnę pana do dołu, ale powolutku. Chcę
  1847. być świadkiem pańskiej śmierci, chcę słyszeć pański wrzask i widzieć, jak pan zdycha.
  1848. Bardzo wolno. Jak obaj zdychacie.
  1849. Wyszedł z magazynu na słońce. Oblał go żar, a wnętrzności przeszył ból. Zmusił
  1850. się jednak do marszu i powoli zaczął schodzić w dół zbocza.
  1851. Jones i Blakely stali w drzwiach magazynu i patrzyli za nim. Obaj byli śmiertelnie
  1852. przerażeni.
  1853. - O Jezu, co teraz będzie, panie pułkowniku? - wyjęczał Blakely. - Powieszą nas...
  1854. Jones wciągnął go do środka, zatrzasnął drzwi i uderzył go na odlew wierzchem
  1855. dłoni.
  1856. - Zamknij się! - rozkazał.
  1857. Blakely leżał na ziemi bełkocząc, z twarzą zalaną łzami.
  1858. Jones poderwał go na nogi i ponownie uderzył.
  1859. - Niech mnie pan nie bije, nie ma pan prawa...
  1860. - Zamknij się i słuchaj - powiedział Jones i znów nim potrząsnął. - Słuchasz, do
  1861. jasnej cholery, czy nie?! Przeklęty idioto, ile razy ci mówiłem, żebyś używał dobrych
  1862. odważników, kiedy Grey ma przyjść na inspekcję? Przestań ryczeć i słuchaj. Po
  1863. pierwsze, masz zaprzeczyć wszystkiemu, co zostało powiedziane. Rozumiesz? Nic
  1864. Greyowi nie proponowałem, rozumiesz?
  1865. - Ale panie pułkowniku...
  1866. - Masz temu zaprzeczyć, rozumiesz?
  1867. - Tak, panie pułkowniku.
  1868. - Dobrze. Obaj zaprzeczymy i jeśli tylko będziesz się trzymał jednej wersji, obu
  1869. nas z tego wyciągnę.
  1870. 295
  1871. - Naprawdę? Naprawdę może pan to zrobić, panie pułkowniku?
  1872. - Tak, jeżeli tylko zaprzeczysz temu, co się tu zdarzyło. Dalej: nic nie wiesz na
  1873. temat odważników. Ja też. Rozumiesz?
  1874. - A przecież tylko my...
  1875. - Rozumiesz?
  1876. - Tak, panie pułkowniku.
  1877. - Dalsza sprawa: nic tu nie zaszło poza tym, że Grey wykrył sfałszowane
  1878. odważniki, a ty i ja byliśmy równie zdumieni jak on. Rozumiesz?
  1879. - Ale...
  1880. - To opowiedz mi teraz, jak to było. Mów, do jasnej cholery! - ryknął Jones,
  1881. pochylając się nad nim groźnie.
  1882. - Koń... kończyliśmy właśnie kontrolę, no a potem... potem Grey upadł na wagę,
  1883. odważniki się poprzewracały... no i odkryliśmy, że są sfałszowane. Czy tak dobrze, panie
  1884. pułkowniku?
  1885. - Co dalej?
  1886. - No więc, panie pułkowniku... - Blakely zastanawiał się przez chwilę, wreszcie
  1887. twarz mu się rozjaśniła. - Grey spytał nas, co wiemy o odważnikach. Ja powiedziałem, że
  1888. nigdy nie zauważyłem, żeby były sfałszowane, a pan dziwił się tak samo jak ja. A potem
  1889. Grey wyszedł.
  1890. Jones poczęstował sierżanta tytoniem.
  1891. - Zapomniałeś o tym, co Grey jeszcze powiedział. Nie przypominasz sobie?
  1892. Powiedział tak: “Nie zamelduję o tym, jeżeli będziecie mi dawać co tydzień trochę ryżu,
  1893. pół kilo, a do tego choć jedno jajko”. A ja na to, żeby go diabli wzięli i że sam zamelduję o
  1894. odważnikach i o nim też. Na śmierć się zamartwiałem tymi odważnikami. Co za świnia to
  1895. zrobiła? Jak się tu mogła dostać?
  1896. Małe oczka Blakely’ego napełniły się podziwem.
  1897. - Tak, tak, panie pułkowniku - powiedział. - Pamiętam dokładnie. Poprosił o pół
  1898. kilo ryżu i choć jedno jajko. Właśnie tak, jak pan pułkownik powiedział.
  1899. - No więc zapamiętaj to sobie, kretynie! Gdybyś wziął dobre odważniki i trzymał
  1900. 296
  1901. język za zębami, nie wpakowalibyśmy się w tę kabałę. Spróbuj jeszcze raz mnie
  1902. zawieść, a całą winę zwalę na ciebie. Moje słowo honoru będzie przeciwko twojemu.
  1903. - Nie zawiedzie się pan na mnie, panie pułkowniku, przysięgam...
  1904. - W każdym razie słowo Greya jest przeciwko naszemu, więc nie masz się o co
  1905. martwić. Pod warunkiem, że nie stracisz głowy i nie zapomnisz, co masz mówić!
  1906. - Będę pamiętał, panie pułkowniku, na pewno.
  1907. - To dobrze.
  1908. Jones zamknął na klucz kasę i drzwi magazynu i odszedł w swoją stronę.
  1909. Jones to bystry facet, przekonywał sam siebie Blakely. Wyciągnie nas z tego.
  1910. Teraz, kiedy szok po zdemaskowaniu minął, poczuł się znów bezpiecznie. Tak, Jones
  1911. musi mnie ratować, żeby samemu wyjść z tego cało. Muszę ci przyznać, Blakely,
  1912. pochwalił się w duchu, że i tobie nie zabrakło sprytu, żeby zebrać przeciwko niemu
  1913. dowody winy, w razie gdyby chciał cię wystawić do wiatru.
  1914. Pułkownik Smedly-Taylor bez pośpiechu oglądał odważnik.
  1915. - Zdumiewające! Po prostu nie mogę w to uwierzyć - powiedział i spojrzał
  1916. przenikliwie na Greya. - Naprawdę twierdzi pan, że podpułkownik Jones usiłował pana
  1917. przekupić? Obozowym prowiantem?
  1918. - Tak, panie pułkowniku. Było dokładnie tak, jak panu opowiedziałem.
  1919. Smedly-Taylor usiadł na łóżku i otarł pot z czoła, w jego baraczku było bowiem
  1920. gorąco i parno.
  1921. - Nie wierzę - powtórzył potrząsając głową.
  1922. - Tylko oni dwaj mieli dostęp do odważników...
  1923. - Wiem o tym. Rzecz nie w tym, żebym podważał pańskie słowo, ale to wszystko
  1924. jest po prostu, cóż, niewiarygodne.
  1925. Smedly-Taylor zamilkł na dłuższą chwilę, a Grey czekał cierpliwie.
  1926. - Zastanowię się, co zrobić z tym fantem - powiedział pułkownik, nie przestając
  1927. przyglądać się odważnikowi i wyborowanej w nim małej dziurce. - Cała ta... sprawa...
  1928. może być bardzo groźna w skutkach. Nie wolno panu nikomu, powtarzam, nikomu o niej
  1929. 297
  1930. wspomnieć, rozumie pan?
  1931. - Tak jest, panie pułkowniku.
  1932. - Mój Boże, jeżeli to, co pan mówi, jest prawdą, ci ludzie mogą zostać
  1933. zmasakrowani. - Smedly-Taylor znów potrząsnął głową. - Czyżby ci dwaj... Czyżby pod-
  1934. pułkownik Jones mógł... obozowe racje żywności! Więc wszystkie odważniki są
  1935. sfałszowane?
  1936. - Tak, panie pułkowniku.
  1937. - Jak pan myśli, ile to daje w sumie niedowagi?
  1938. - Trudno powiedzieć, może kilogram na czterysta kilo. Sądzę, że udawało im się
  1939. ściągnąć od półtora do dwóch kilo ryżu dziennie. Nie licząc suszonych ryb i jaj. Być może
  1940. inni też są w to wmieszani. Na pewno. Nie mogliby ugotować ryżu, tak żeby nikt tego nie
  1941. zauważył. Pewnie ma w tym swój udział jakaś kuchnia.
  1942. - Boże święty! - Smedly-Taylor wstał i zaczął się przechadzać po pokoju. -
  1943. Dziękuję panu, Grey, świetnie się pan spisał. Przypilnuję, żeby wpisano to do pańskiej
  1944. opinii. - Wyciągnął rękę. - Dobra robota, Grey.
  1945. Grey uścisnął mocno podaną dłoń.
  1946. - Dziękuję, panie pułkowniku. Żałuję tylko, że wcześniej tego nie wykryłem.
  1947. - A teraz, nikomu ani słówka. To rozkaz!
  1948. - Rozumiem.
  1949. Grey zasalutował i wyszedł, stopami ledwie dotykając ziemi.
  1950. Sam Smedly-Taylor mu powiedział: “Przypilnuję, żeby wpisano to do pańskiej
  1951. opinii!” W przypływie nadziei Grey pomyślał, że a nuż awansuje. Było już w obozie kilka
  1952. awansów, a jemu bardzo by się przydał wyższy stopień. Kapitan Grey - jak to ładnie by
  1953. brzmiało. Kapitan Grey!
  1954. Popołudnie dłużyło się nieznośnie. Teraz, kiedy zrobili już swoje, Marlowe’owi
  1955. trudno było utrzymać podwładnych na nogach. Zorganizował więc plądrujące grupy i
  1956. zmieniające się czujki, bo Torusumi znowu spał. Skwar był straszny, w wysuszonym
  1957. powietrzu nie było czym oddychać, ludzie złorzeczyli słońcu i modlili się o nadejście nocy.
  1958. 298
  1959. Po jakimś czasie Torusumi wstał, załatwił się w krzakach, wziął karabin i zaczął
  1960. się przechadzać, żeby do reszty otrząsnąć się ze snu. Wrzasnął na kilku drzemiących
  1961. jeńców i krzyknął do Marlowe’a:
  1962. - Niech pan każe wstać tym świńskim synom i zapędzi ich do roboty albo zrobi
  1963. coś, żeby wyglądało, że pracują.
  1964. - Przepraszam za kłopot - powiedział Marlowe, zbliżając się do Koreańczyka, po
  1965. czym zwrócił się do sierżanta: - Mieliście na niego uważać, do cholery! - zgromił go. -
  1966. Zabierzcie tych durniów, niech wykopią dziurę, porąbią tę przeklętą palmę albo zetną
  1967. parę liści. Co za osioł!
  1968. Sierżant był bardzo skruszony, przepraszał i już po chwili wszyscy jeńcy krzątali
  1969. się przy palmach, udając, że pracują w pocie czoła. Tę sztukę mieli opanowaną do
  1970. perfekcji.
  1971. Przeniesiono z miejsca na miejsce łupiny po orzechach, złożono kilka palmowych
  1972. liści i w paru miejscach nacięto piłą powalone drzewa. Gdyby dzień w dzień pracowali w
  1973. takim tempie, to ani by się obejrzano, a cały teren byłby równiuteńki i dokładnie
  1974. oczyszczony z roślinności.
  1975. Znużony sierżant zameldował się u Marlowe’a.
  1976. - Pracują, panie kapitanie, tak że już lepiej nie można.
  1977. - Dobrze. To już niedługo.
  1978. - Mam do pana, panie kapitanie, pewną... prośbę...
  1979. - Jaką?
  1980. - Więc, to jest tak. Widziałem, jak... że pan... no... -Sierżant w zakłopotaniu
  1981. przetarł usta szmatką. Nie mógł przecież przepuścić tak dobrej okazji. - Proszę, niech
  1982. pan to obejrzy. - Wyciągnął wieczne pióro. - Mógłby pan się spytać żółtka, czy tego nie
  1983. kupi?
  1984. - Jednym słowem, chcecie, żebym ja wam to sprzedał? - spytał Marlowe, ze
  1985. zdumienia wytrzeszczając oczy.
  1986. - Tak, panie kapitanie. Pomyślałem sobie, że... no... że jest pan przyjacielem Króla
  1987. i że będzie pan wiedział... jak to załatwić.
  1988. 299
  1989. - Regulamin zabrania handlu ze strażnikami, zabrania nam i im.
  1990. - Co pan, panie kapitanie, mnie można zaufać. Przecież pan i Król...
  1991. - Co ja i Król?
  1992. - Nic, panie kapitanie - powiedział sierżant ostrożnie, myśląc: Co się facetowi
  1993. stało? Kogo on chce zrobić w konia? - Nic. Tak tylko pomyślałem, że mógłby pan mi
  1994. pomóc. To znaczy, oczywiście, mnie i mojej grupie.
  1995. Marlowe spojrzał na sierżanta, na pióro, zastanawiając się, dlaczego wpadł w
  1996. taką złość. W końcu przecież sprzedawał dla Króla, a przynajmniej pomagał mu w sprze-
  1997. daży, i rzeczywiście był jego przyjacielem. Nic w tym złego. Gdyby nie Król, nigdy by nie
  1998. dostali roboty przy palmach. Zamiast tego trzymałby się pewnie za zwichniętą szczękę
  1999. albo w najlepszym razie zarobiłby siarczysty policzek. Tak więc, prawdę mówiąc, miał
  2000. obowiązek podtrzymać sławę, jaką cieszył się Król. Ostatecznie tylko dzięki niemu
  2001. dostały im się orzechy.
  2002. - Ile za nie chcecie? - spytał.
  2003. Sierżant uśmiechnął się uszczęśliwiony.
  2004. - Parker to nie jest, ale ma złotą stalówkę - powiedział, zdjął nakrętkę i odsłonił
  2005. stalówkę. - Więc powinno być coś niecoś warte. Może dowie się pan, ile by za nie dał.
  2006. - Będzie chciał najpierw usłyszeć, ile za nie chcecie. Spytam go, czy zechce
  2007. kupić, ale to wy ustalacie cenę.
  2008. - Gdyby dostał pan za nie... sześćdziesiąt pięć dolarów, bardzo bym się ucieszył.
  2009. - Jest tyle warte?
  2010. - Myślę, że tak.
  2011. Pióro rzeczywiście miało złotą stalówkę z wyrytą cyfrą czternaście, oznaczającą
  2012. liczbę karatów, i o ile Marlowe potrafił ocenić, było prawdziwe. W przeciwieństwie do
  2013. pióra, które sprzedawał z Królem.
  2014. - To moje pióro, panie kapitanie. Trzymałem je na czarną godzinę. A ostatnio robi
  2015. się właśnie coraz czarniej.
  2016. Marlowe skinął głową na znak, że przyjmuje to wyjaśnienie. Wierzył temu
  2017. człowiekowi.
  2018. 300
  2019. - Dobrze, zobaczę, co mi się uda załatwić. Pilnujcie ludzi i żeby mi ktoś cały czas
  2020. trzymał wartę.
  2021. - Spokojna głowa, panie kapitanie. Żaden oka nie zmruży.
  2022. Marlowe znalazł Torusumiego opartego o przysadziste, obrośnięte winoroślą
  2023. drzewo.
  2024. - Tabe - powiedział.
  2025. - Tabe - odparł Torusumi, spojrzał na zegarek i ziewnął. - Za godzinę możemy iść.
  2026. Jeszcze nie pora. - Zdjął czapkę i otarł pot z twarzy i karku. - Parszywy upał i parszywa
  2027. wyspa!
  2028. - Tak. Jeden z moich ludzi ma pióro, które chciałby sprzedać. Przyszło mi na myśl,
  2029. że pan, jako przyjaciel, być może zechciałby je kupić - powiedział Marlowe, starając się
  2030. nadać tym słowom taką wagę, jakby to nie on je wypowiadał, ale Król.
  2031. - Astaghfaru’llah! Czy to parka?
  2032. - Nie - zaprzeczył Marlowe. Wyciągnął pióro, rozkręcił je i ustawił tak, żeby w
  2033. stalówce odbił się promień słońca. - Ale ma złotą stalówkę - powiedział.
  2034. Torusumi obejrzał pióro. Był rozczarowany, że to nie parker, ale czyż mógł się
  2035. spodziewać czegoś więcej? Zwłaszcza na lotnisku. Zresztą parkera sprzedawałby Król
  2036. osobiście.
  2037. - Niewiele jest warte - powiedział.
  2038. - Oczywiście. Jeżeli pan nie chce zastanowić się... - rzekł Marlowe chowając pióro
  2039. do kieszeni.
  2040. - Mogę się zastanowić. Mamy jeszcze godzinę na zastanawianie się nad ceną tej
  2041. bezwartościowej rzeczy. - Koreańczyk wzruszył ramionami. - Może być warte najwyżej
  2042. siedemdziesiąt pięć dolarów.
  2043. Tak wysoka cena zaproponowana przez Torusumiego na samym początku targów
  2044. wprawiła Marlowe’a w najwyższe zdumienie. W takim razie sierżant nie ma naj-
  2045. mniejszego pojęcia o jego wartości, pomyślał. Psiakrew, żebym to ja wiedział, ile ono jest
  2046. naprawdę warte.
  2047. Usiedli więc i zaczęli się targować. Torusumi rozzłościł się, ale Marlowe nie
  2048. 301
  2049. ustępował i wreszcie uzgodnili cenę na sto dwadzieścia dolarów i paczkę papierosów.
  2050. Torusumi wstał i znowu ziewnął.
  2051. - Pora iść - powiedział i uśmiechnął się. - Król to dobry nauczyciel. Powiem mu
  2052. przy najbliższej okazji, jak nieustępliwie pan się targował, wykorzystując moją przyjaźń. -
  2053. Potrząsnął głową udając, że się nad sobą lituje. - Taka cena za takie nędzne pióro! Król
  2054. na pewno mnie wyśmieje. Niech pan mu, proszę, powie, że będę na warcie równo za
  2055. tydzień, licząc od dzisiaj. Może uda mu się znaleźć dla mnie jakiś zegarek. Tylko tym
  2056. razem... żeby był dobry.
  2057. Marlowe cieszył się, że udało mu się doprowadzić do końca swoją pierwszą
  2058. prawdziwą transakcję handlową i że uzyskał przy tym chyba niezłą cenę. Stanął jednak
  2059. przed dylematem. Gdyby oddał wszystkie pieniądze sierżantowi, Król bardzo by się tym
  2060. przejął. Zrujnowałoby to bowiem strukturę cen, którą tak pracowicie tworzył. A Torusumi
  2061. mógł przecież wspomnieć Królowi o piórze i o tym, za ile je kupił. Natomiast gdyby
  2062. wręczył sierżantowi tylko tyle, ile ten sobie zażyczył, a resztę zatrzymał, byłoby to po
  2063. prostu oszustwo. A może “dobry interes”? Sierżant chciał sześćdziesiąt pięć dolarów, to
  2064. prawda, i tyle powinien dostać. Poza tym Marlowe winien był przecież Królowi mnóstwo
  2065. pieniędzy.
  2066. Żałował, że w ogóle podjął się załatwienia tej głupiej sprawy. Teraz wpadł we
  2067. własne sidła. Najgorszą twoją wadą, Peter, mówił sobie w duchu, jest to, że masz o sobie
  2068. zbyt wygórowane mniemanie. Gdybyś odmówił sierżantowi, nie byłbyś teraz w kropce. I
  2069. co zrobisz? I tak źle, i tak niedobrze.
  2070. Szedł bez pośpiechu, zastanawiając się. Sierżant zdążył już zrobić zbiórkę. Z
  2071. nadzieją odprowadził Marlowe’a na bok.
  2072. - Ludzie gotowi do wymarszu, panie kapitanie - zameldował. - Narzędzia też już
  2073. przeliczone. No i co, kupił? - spytał ściszonym głosem.
  2074. - Tak - odparł Marlowe i podjął decyzję. Włożył rękę do kieszeni i wyciągnął garść
  2075. banknotów. - Proszę bardzo. Sześćdziesiąt pięć dolarów.
  2076. - Równy z pana gość, panie kapitanie! - ucieszył się sierżant i oddzielił od zwitka
  2077. pięciodolarowy banknot, chcąc go wręczyć Marlowe’owi. - Będę panu winien dolar
  2078. 302
  2079. pięćdziesiąt.
  2080. - Nic mi nie jesteście winni.
  2081. - Należy się panu dziesięć procent. Całkiem legalnie. I ja chętnie płacę. Oddam
  2082. panu te półtora dolara, jak tylko będę miał drobne.
  2083. Marlowe nie chciał przyjąć pieniędzy.
  2084. - Nie - powiedział, ogarnięty nagle wyrzutami sumienia. - Zatrzymajcie to sobie.
  2085. - Ależ ja nalegam - upierał się sierżant, wciskając mu banknot do ręki.
  2086. - Proszę posłuchać, sierżancie...
  2087. - No, to niech pan weźmie chociaż tego piątala. Czułbym się okropnie, panie
  2088. kapitanie, gdyby pan nie przyjął. Okropnie. Nie wiem, jak panu dziękować.
  2089. Przez całą powrotną drogę Marlowe milczał. Czuł się brudny z grubym zwitkiem
  2090. banknotów w kieszeni. Miał przy tym świadomość, że pieniądze te zawdzięcza Królowi, i
  2091. cieszył się, że je ma, bo mógł nimi poratować grupę. Przecież sierżant poprosił go o tę
  2092. przysługę tylko dlatego, że on, Marlowe, znał Króla, i to Król, a nie sierżant, był jego
  2093. przyjacielem. Cała ta pożałowania godna sprawa nie dawała mu spokoju nawet wtedy,
  2094. gdy wrócił do baraku.
  2095. - Grey chce się z tobą widzieć, Peter - powiadomił go Ewart.
  2096. - Czego chce?
  2097. - Nie wiem, mój drogi. Ale wyraźnie był czymś podniecony.
  2098. Marlowe skupił swój zmęczony umysł na nowym niebezpieczeństwie. Na pewno
  2099. chodzi o coś, co ma związek z Królem, pomyślał. Grey zawsze oznacza nieprzyjemności.
  2100. No, zastanów się, Peter, pomyśl. Wyprawa do wioski? Zegarek? Brylant? Boże święty,
  2101. pióro! Nie, co za głupota. Grey nie mógł się jeszcze o tym dowiedzieć. A może pójść do
  2102. Króla? Może on już coś o tym wie. To niebezpieczne. Grey chce mnie zmusić do
  2103. popełnienia jakiegoś błędu. Pewnie dlatego przekazał mi wiadomość przez Ewarta.
  2104. Przecież musiał wiedzieć, że jestem na robotach. Nie ma sensu iść potulnie jak baranek
  2105. na rzeź, kiedy człowiek jest brudny i spocony. Najpierw prysznic, a dopiero potem
  2106. spokojnie do niego. Nie będę się śpieszył.
  2107. Tak więc poszedł do pryszniców. Pod jednym ze strumieni wody stał Johnny
  2108. 303
  2109. Hawkins.
  2110. - Cześć, Peter - przywitał Marlowe’a.
  2111. Marlowe zarumienił się nagle, czując wyrzuty sumienia.
  2112. - Cześć, Johnny - odparł. Zauważył, że Hawkins źle wygląda, jakby był chory. -
  2113. Wiesz, Johnny, było... było mi bardzo przykro...
  2114. - Nie chcę o tym mówić - powiedział Hawkins. - Wolałbym, żebyś nigdy do tego
  2115. nie wracał.
  2116. Czy on wie, że jestem jednym z tych, którzy... zjedli?... - przeraził się Marlowe.
  2117. Nawet teraz - czyżby to zdarzyło się naprawdę ledwie wczoraj? - myśl o tym przyprawia
  2118. o mdłości: kanibalizm. Hawkins na pewno nie wie, nie może wiedzieć, bo inaczej
  2119. próbowałby mnie zabić. Ja na jego miejscu tak bym właśnie postąpił. Chociaż... Boże
  2120. mój, do czego doszliśmy. To, co wydaje się złe, jest dobre, i na odwrót. Za dużo tego,
  2121. żeby zrozumieć. O wiele za dużo. Głupi, zapieprzony świat! Do kogo należy te
  2122. sześćdziesiąt dolarów i paczka papierosów, które zarobiłem, a jednocześnie ukradłem? A
  2123. może na nie zapracowałem? Czy powinienem je zwrócić? Nie, to byłoby całkiem do
  2124. niczego.
  2125. - Marlowe!
  2126. Obrócił się i zobaczył Greya, stojącego złowieszczo obok prysznica.
  2127. - Powiedziano panu, że ma się pan zameldować u mnie po powrocie?!
  2128. - Powiedziano mi, że chce się pan ze mną widzieć. Zaraz po wzięciu prysznicu
  2129. zamierzałem...
  2130. - Zostawiłem rozkaz, żeby zgłosił się pan natychmiast - powiedział Grey i na jego
  2131. twarzy pojawił się uśmieszek. - Zresztą nieważne. Ma pan areszt domowy.
  2132. Pod prysznicami zrobiło się cicho. Wszyscy oficerowie patrzyli i przysłuchiwali się
  2133. w milczeniu.
  2134. - Za co?
  2135. Cień niepokoju na twarzy Marlowe’a niezwykle Greya uradował.
  2136. - Za nieprzestrzeganie rozkazów.
  2137. - Jakich rozkazów?
  2138. 304
  2139. - Wie pan jakich równie dobrze jak ja.
  2140. Tak jest, pocierp, Marlowe, myślał Grey. Niech cię trochę podręczą wyrzuty
  2141. sumienia, jeśli je masz, w co wątpię.
  2142. - Zamelduje się pan po kolacji u pułkownika Smedly-Taylora - powiedział. - I niech
  2143. się pan ubierze jak oficer, a nie jak jakaś dziwka!
  2144. Marlowe zakręcił prysznic, wciągnął na siebie sarong i zręcznie zawiązał go na
  2145. supeł, czując zaciekawione spojrzenia reszty oficerów. Zachodził w głowę, o co może
  2146. chodzić, starał się jednak nie okazać zdenerwowania. Miałby dawać Greyowi powód do
  2147. satysfakcji? Jeszcze czego.
  2148. - Doprawdy, Grey, jest pan tak źle wychowany, że aż trudno pana znieść -
  2149. powiedział.
  2150. - Sporo się dowiedziałem na temat dobrego wychowania, sukinsynu - odparł Grey.
  2151. - I cieszę się, że nie należę do tych pańskich śmierdzących sfer. Sami kanciarze,
  2152. oszuści, złodzieje...
  2153. - Ostatni raz ostrzegam pana, Grey. Proszę zamknąć usta, bo inaczej sam je
  2154. panu zamknę.
  2155. Grey z trudem się opanował. Miał ochotę zmierzyć się z tym człowiekiem, właśnie
  2156. tu i teraz. Pobiłby go, czuł, że dałby mu radę. Wszystko jedno, chory czy zdrów. W każ-
  2157. dej chwili.
  2158. - Jeśli kiedykolwiek wydostaniemy się z tego bagna, odszukam pana - powiedział.
  2159. - Od tego zacznę. To będzie pierwsza rzecz, którą zrobię.
  2160. - Bardzo mnie to cieszy - odparł Marlowe. - Ale jeśli do tego czasu jeszcze raz
  2161. mnie pan obrazi, spiorę pana na kwaśne jabłko. Biorę was na świadków - zwrócił się do
  2162. obecnych. - Ostrzegłem go. Nie będę słuchał wyzwisk tej plebejskiej małpy. - Odwrócił
  2163. się gwałtownie do Greya. - A teraz niech pan się trzyma ode mnie z daleka.
  2164. - Jak mogę to zrobić, jeżeli narusza pan prawo?
  2165. - Jakie prawo?
  2166. - Zgłosi się pan po kolacji do pułkownika Smedly-Taylora. I jeszcze jedno: do tego
  2167. czasu obowiązuje pana areszt domowy.
  2168. 305
  2169. Grey oddalił się. Radosne uniesienie, którym tak niedawno był przepełniony,
  2170. ulotniło się niemal całkowicie. Głupio zrobił obrzucając Marlowe’a wyzwiskami. Zwła-
  2171. szcza że nie było po temu powodów.
  2172. 306
  2173. ROZDZIAŁ XVIII
  2174. Kiedy Marlowe dotarł do baraczku pułkownika Smedly-Taylora, Grey czekał już na
  2175. niego na zewnątrz.
  2176. - Zamelduję pułkownikowi, że pan jest - powiedział.
  2177. - Strasznie pan uprzejmy - odparł Marlowe. Czuł się nieswojo. Drażniła go
  2178. pożyczona lotnicza czapka z daszkiem. Drażniła go wystrzępiona, choć czysta koszula.
  2179. Pomyślał, że o wiele sensowniejsze i wygodniejsze są sarongi. Myśl o sarongach
  2180. przypomniała mu o jutrzejszym dniu. Jutro Król ma otrzymać pieniądze za brylant.
  2181. Pieniądze przyniesie Shagata, a po trzech dniach wyprawią się do wioski. Może Sulina...
  2182. Głupiec z ciebie, że o niej myślisz, skarcił się w duchu. Skup się, bo za chwilę
  2183. będziesz musiał ruszyć głową.
  2184. - W porządku, Marlowe. Baczność! - szczeknął Grey.
  2185. Marlowe wyprężył się i wmaszerował nienagannym defiladowym krokiem do izby
  2186. pułkownika. Mijając Greya, rzucił mu szeptem: “Spierdalaj!”, i to mu trochę ulżyło. W
  2187. następnej chwili stał już przed pułkownikiem. Zasalutował przepisowo i utkwił wzrok
  2188. przed siebie.
  2189. Smedly-Taylor, który miał na głowie czapkę, spojrzał na niego posępnie i
  2190. pedantycznie odsalutował zza stołu, gdzie leżała oficerska trzcinka. Chlubił się
  2191. dyscypliną, jaką utrzymywał w obozie. Był wcieleniem wojskowego ducha. Zawsze
  2192. postępował zgodnie z regulaminem.
  2193. Zmierzył wzrokiem od stóp do głów młodego oficera, który przed nim stał - a stał
  2194. prosto. Pomyślał, że to dobrze, bo przynajmniej przemawia na jego korzyść. Przez
  2195. dłuższą chwilę, jak to miał w zwyczaju, milczał. Najpierw należało zawsze speszyć
  2196. oskarżonego.
  2197. - No więc, kapitanie Marlowe... - przemówił wreszcie. - Co pan ma do
  2198. powiedzenia na swoją obronę?
  2199. - Nic, panie pułkowniku. Nie wiem, o co jestem oskarżony.
  2200. 307
  2201. Smedly-Taylor spojrzał zaskoczony na Greya, a potem znów groźnie na
  2202. Marlowe’a.
  2203. - A może łamie pan tyle zasad, że ma pan trudności z ich zapamiętaniem? Był
  2204. pan wczoraj w więzieniu. To wbrew regulaminowi. Nie miał pan na ręku opaski. To także
  2205. wbrew regulaminowi.
  2206. Marlowe odetchnął. A więc chodziło tylko o pobyt w więzieniu. Tylko zaraz,
  2207. chwileczkę. A co zjedzeniem?
  2208. - A więc zrobił pan to czy nie? - spytał lakonicznie pułkownik.
  2209. - Tak jest, panie pułkowniku.
  2210. - W jakim celu był pan w więzieniu?
  2211. - Odwiedziłem kilku żołnierzy.
  2212. - Ach tak? - Pułkownik odczekał chwilę, po czym powtórzył zjadliwie: -
  2213. “Odwiedziłem kilku żołnierzy”.
  2214. Marlowe nic na to nie odpowiedział, czekał. I doczekał się.
  2215. - W więzieniu był również ten Amerykanin. Był pan razem z nim?
  2216. - Przez jakiś czas. To nie zabronione, panie pułkowniku. A co do tamtych dwóch
  2217. zakazów, owszem, złamałem je.
  2218. - Coście tam znowu wypichcili?
  2219. - Nic, panie pułkowniku.
  2220. - A więc przyznaje pan, że jesteście czasem zamieszani w ciemne sprawki?
  2221. Marlowe był wściekły na siebie, że nie zastanowił się przez chwilę, zanim
  2222. odpowiedział. Zdawał sobie sprawę, że z tym człowiekiem, z tym wspaniałym
  2223. człowiekiem nie może rozmawiać jak równy z równym.
  2224. - Nie, panie pułkowniku - odparł i spojrzał mu w oczy.
  2225. Ale nic więcej nie powiedział. Pierwsza zasada: w obliczu dowódców odpowiada
  2226. się tylko: “Tak jest, panie pułkowniku” albo “Nie, panie pułkowniku” i mówi się prawdę.
  2227. Zasada głosząca, że oficerowie zawsze mówią prawdę, była czymś nienaruszalnym, a
  2228. on, Marlowe, na przekór dziedzictwu pokoleń, wbrew wszystkiemu, co uznawał za
  2229. słuszne, kłamał i mówił tylko część prawdy. A więc postępował źle? Ale czy na pewno?
  2230. 308
  2231. Pułkownik Smedly-Taylor rozpoczął teraz grę, którą prowadził już wiele razy. Jeśli
  2232. tylko miał na to ochotę, mógł bez trudu zabawić się kosztem podwładnego, a potem
  2233. zniszczyć go.
  2234. - Proszę posłuchać, Marlowe - rzekł, przybierając ojcowski ton. - Doniesiono mi,
  2235. że zadaje się pan z niepożądanym elementem. Mądrze by pan zrobił, zastanawiając się
  2236. nad tym, że jest pan oficerem i dżentelmenem. Weźmy na przykład pańskie powiązania...
  2237. z tym Amerykaninem. Jest to bezsprzecznie czarnorynkowy handlarz. Jeszcze go nie
  2238. przyłapano, ale my wiemy o tym, a więc i pan musi o tym wiedzieć. Radzę panu zerwać
  2239. tę znajomość. Nie mogę oczywiście wydać takiego rozkazu, ale szczerze to panu
  2240. doradzam.
  2241. Marlowe nie odezwał się ani słowem, cierpiąc w duchu męki. Pułkownik mówi
  2242. prawdę, pomyślał, ale przecież Król to mój przyjaciel, który karmi i wspomaga zarówno
  2243. mnie, jak i moją grupę. A poza tym to wspaniały, naprawdę wspaniały człowiek.
  2244. Miał ochotę powiedzieć: “Nie ma pan racji i nie obchodzi mnie to, co pan mówi.
  2245. Lubię Króla, to dobry człowiek, dużo razem przeżyliśmy i często było nam wesoło”, ale
  2246. jednocześnie miał ochotę przyznać się do transakcji, do wyprawy do wioski, do brylantu i
  2247. do dzisiejszego pośrednictwa w sprzedaży pióra. Jednakże wyobraźnia podsunęła mu
  2248. obraz Króla za kratami więzienia - pozbawionego wpływów i znaczenia. Umocnił się więc
  2249. w postanowieniu, że nic nie powie.
  2250. Smedly-Taylor widział jak na dłoni wewnętrzne zmagania stojącego przed nim
  2251. młodego oficera. Wystarczyłoby powiedzieć: “Niech pan poczeka za drzwiami, Grey”, a
  2252. potem: “Posłuchaj, chłopcze, wiem, co cię gnębi. Mój Boże, jak sięgam pamięcią,
  2253. zawsze musiałem matkować jakiemuś pułkowi. Rozumiem, że jesteś w kłopocie - nie
  2254. chcesz zdradzić przyjaciela. Postawa godna pochwały. Ale jesteś przecież oficerem
  2255. zawodowym, i to z dziada pradziada - pomyśl o rodzinie, o pokoleniach oficerów, którzy
  2256. zasłużyli się ojczyźnie. Pomyśl o nich. Stawką jest twój honor. Musisz mówić prawdę,
  2257. takie jest prawo”. Tu nastąpiłoby ciche westchnienie, wypróbowane od dziesiątków lat, i:
  2258. “Puśćmy w niepamięć ten idiotyczny zakaz wchodzenia do więzienia. Sam go już kilka
  2259. razy złamałem. Gdybyś jednak chciał mi się zwierzyć...” A wtedy zawiesiłby głos, nadając
  2260. 309
  2261. tej chwili odpowiednią wagę, i wyszłyby na jaw wszystkie tajemnice Króla. Król znalazłby
  2262. się w obozowym więzieniu. Tylko czemu by to mogło służyć?
  2263. Tymczasem pułkownik miał na głowie większe zmartwienie: odważniki. Mogły one
  2264. doprowadzić do katastrofy o nieobliczalnych skutkach.
  2265. Smedly-Taylor pewien był, że jeśli tylko przyjdzie mu na to ochota, w każdej chwili
  2266. wydobędzie z tego dzieciaka, co zechce - znał przecież swoich ludzi jak własną kieszeń.
  2267. Wiedział, że jest inteligentnym dowódcą -jakże mogło być inaczej po tylu latach
  2268. dowodzenia - i podstawowa zasada, jakiej przestrzegał, brzmiała: podtrzymywać
  2269. szacunek oficerów dla przełożonych, traktować ich wyrozumiale dopóty, dopóki nie
  2270. zaczną sobie za wiele pozwalać, a wtedy zniszczyć jednego z nich, żeby dać pozostałym
  2271. nauczkę. W tym celu należało jednak wybrać odpowiednią porę, odpowiednie
  2272. przestępstwo i odpowiedniego oficera.
  2273. - A więc tak, Marlowe - powiedział stanowczym tonem. - Cofnę panu miesięczny
  2274. żołd. Nie wciągnę tego do pańskiej opinii i nie będziemy już do tego wracać. Ale na
  2275. przyszłość proszę nie łamać regulaminów.
  2276. - Dziękuję, panie pułkowniku - odparł Marlowe, zasalutował i wyszedł, ciesząc się,
  2277. że ma raport za sobą. Niewiele brakowało, a wszystko by wygadał. Pułkownik był
  2278. dobrym, porządnym człowiekiem, który słusznie cieszył się opinią sprawiedliwego
  2279. dowódcy.
  2280. - Sumienie nas dręczy? - spytał czekający przed barakiem pułkownika Grey,
  2281. widząc, że Marlowe jest cały spocony.
  2282. Ale Marlowe nie odpowiedział. Wciąż jeszcze zdenerwowany, odczuwał
  2283. przeogromną ulgę, że udało mu się z tego wykręcić.
  2284. - Grey! Pozwoli pan na chwilę - zawołał pułkownik.
  2285. - Tak jest, panie pułkowniku - odparł Grey i po raz ostatni spojrzał na Marlowe’a.
  2286. Miesięczny żołd! To niewiele, zważywszy, że pułkownik miał drania w ręku. Grey
  2287. był zaskoczony i zły, że Marlowe’owi tak mało się dostało. Jednakże widział już Smedly-
  2288. Taylora w akcji i wiedział, że pułkownik jest nieustępliwy jak buldog i robi z ludźmi, co
  2289. chce. Karząc tamtego tak lekko, musiał mieć w tym jakiś cel.
  2290. 310
  2291. Grey wyminął Marlowe’a i wszedł do baraczku.
  2292. - Proszę zaniknąć drzwi, Grey.
  2293. - Tak jest, panie pułkowniku.
  2294. Po zamknięciu drzwi Smedly-Taylor oznajmił:
  2295. - Widziałem się już z podpułkownikiem Jonesem i sierżantem kwatermistrzem
  2296. Blakelym.
  2297. - Tak, panie pułkowniku - rzekł Grey i pomyślał: No, nareszcie przechodzimy do
  2298. rzeczy.
  2299. - Z dniem dzisiejszym odwołałem ich z dotychczasowych funkcji - ciągnął Smedly-
  2300. Taylor, obracając w ręku odważnik.
  2301. - Tak jest, panie pułkowniku - powiedział Grey, uśmiechając się radośnie.
  2302. Ciekawe, kiedy odbędzie się sąd wojenny i jak go zorganizują, czy przy drzwiach
  2303. zamkniętych? A może zdegradują tych dwóch do stopnia szeregowca? - myślał. Cały
  2304. obóz dowie się wkrótce, że to ja, Grey, przyłapałem ich na oszustwie, że to ja, Grey,
  2305. jestem obozowym aniołem stróżem. Chryste, to będzie wspaniałe!
  2306. - A poza tym zapomnimy o całej sprawie - dokończył pułkownik.
  2307. Uśmiech Greya znikł.
  2308. - Co takiego?!
  2309. - Tak. Postanowiłem zapomnieć o tej sprawie. I pan również o niej zapomni.
  2310. Jednym słowem, powtarzam poprzedni rozkaz. Nie wspomni pan o tym nikomu i wymaże
  2311. to zdarzenie z pamięci.
  2312. Grey osłupiał, osunął się na łóżko Smedly-Taylora i wbił w niego wzrok.
  2313. - Ależ nie możemy tego zrobić, panie pułkowniku! - wybuchnął. - Przyłapaliśmy ich
  2314. na gorącym uczynku. Na kradzieży żywności dla obozu. A to znaczy, że pańskiej i mojej.
  2315. Poza tym oni próbowali mnie przekupić. Przekupić! - Grey wpadł w histeryczny ton. -
  2316. Chryste Panie, przecież ich przyłapałem. To złodzieje. Zasługują na to, żeby ich powiesić
  2317. i poćwiartować!!!
  2318. - To prawda - przyznał Smedly-Taylor i z powagą skinął głową. - Sądzę jednak, że
  2319. w tych okolicznościach tak będzie najmądrzej.
  2320. 311
  2321. Grey zerwał się na równe nogi.
  2322. - Nie może pan tego zrobić! - krzyknął. - Nie może pan im tego darować! Nie
  2323. może pan...
  2324. - Proszę mnie nie pouczać, co mogę, a czego nie mogę!
  2325. - Przepraszam - rzekł Grey, z całych sił próbując się opanować. - Ale ci ludzie to
  2326. złodzieje, panie pułkowniku. Przyłapałem ich na kradzieży. Ma pan przecież w ręku
  2327. sfałszowany odważnik.
  2328. - Postanowiłem na tym zakończyć tę sprawę - powiedział spokojnie pułkownik. -
  2329. Uznaję ją za zamkniętą.
  2330. Smedly-Taylor westchnął ciężko i wziął do ręki kartkę papieru.
  2331. - Mam tu pańską opinię - powiedział. - Coś niecoś dzisiaj do niej dopisałem.
  2332. Odczytani to panu: “Wysoko oceniam pracę porucznika Greya jako komendanta
  2333. żandarmerii obozowej. Wykonuje on swoje obowiązki pod każdym względem wzorowo.
  2334. Chciałbym polecić jego kandydaturę na pełniącego obowiązki kapitana”. - Pułkownik
  2335. spojrzał na Greya znad kartki. - Zamierzam przesłać to jeszcze dziś komendantowi
  2336. obozu z prośbą, żeby pański awans wszedł w życie z dniem dzisiejszym. - Uśmiechnął
  2337. się. - Wiadomo panu oczywiście, że komendant ma pełne prawo pana awansować. A
  2338. więc, gratuluję, kapitanie Grey. Zasłużył pan na to - zakończył i wyciągnął do Greya rękę.
  2339. Ale Grey nie przyjął jej. Spojrzał tylko na nią, na kartkę papieru i zrozumiał.
  2340. - A więc to tak, ty parszywy draniu! Chce mnie pan przekupić! Nie jest pan
  2341. lepszy... Może nawet jadł pan też ryż razem z nimi. Och, co za gówno, co za śmierdzące
  2342. gówno...
  2343. - No, no, trzymać język za zębami, ty oficerku z awansu! Baczność!
  2344. Powiedziałem: baczność!
  2345. - Pan jest z nimi w zmowie. Nie pozwolę, żeby któremuś z was uszło to na sucho!
  2346. - krzyknął Grey, po czym schwycił stojący na stole odważnik i cofnął się. - Na razie nic
  2347. nie mogę panu udowodnić, ale im tak. Ten odważnik...
  2348. - No, co z tym odważnikiem, Grey? Upłynęło wiele czasu, zanim Grey spojrzał na
  2349. odważnik. Spód był gładki, nie naruszony.
  2350. 312
  2351. - Spytałem: co z tym odważnikiem? - powtórzył Smedly-Taylor.
  2352. Beznadziejny głupiec, myślał z pogardą, przyglądając się, jak Grey szuka w
  2353. odważniku dziury. Co za idiota. Mógłbym go sto razy kupić i sprzedać i nawet by tego nie
  2354. zauważył.
  2355. - To nie jest ten, który panu dałem - wykrztusił Grey. - To nie ten sam. Nie ten
  2356. sam.
  2357. - Myli się pan. To jest ten sam odważnik - powiedział z całkowitym spokojem
  2358. Smedly-Taylor. - Niech pan posłucha, Grey - ciągnął łagodnym, zatroskanym tonem.
  2359. -Jest pan młody. Po wojnie chce pan, o ile się nie mylę, zostać w wojsku. To świetnie.
  2360. Potrzeba nam inteligentnych, pracowitych oficerów. Zawodowym wojskowym żyje się
  2361. wspaniale. Na pewno. Pułkownik Samson mówił mi, jak bardzo pana ceni. Jak pan wie,
  2362. to mój przyjaciel. Z pewnością uda mi się go namówić, żeby dołączył się do mojego
  2363. wniosku o przyznanie panu patentu kapitana. Jest pan po prostu przepracowany, to
  2364. zrozumiałe. Żyjemy w strasznych czasach. Dlatego właśnie uważam za słuszne pominąć
  2365. tę sprawę milczeniem. Rozpętanie skandalu w obozie byłoby bardzo nierozważnym
  2366. posunięciem. Jestem pewien, że widzi pan słuszność tej decyzji.
  2367. Odczekał chwilę, gardząc w duchu Greyem, i w najwłaściwszym momencie - był
  2368. w tej sztuce mistrzem - spytał:
  2369. - Czy chce pan, żebym przesłał wniosek o pański awans komendantowi obozu?
  2370. Grey z wolna skierował przerażony wzrok na kartkę papieru. Wiedział, że
  2371. pułkownik może równie dobrze udzielić poparcia, jak je cofnąć, a tam, gdzie to się liczyło,
  2372. można było też doszczętnie zniszczyć człowieka. Zrozumiał, że przegrał. Przegrał.
  2373. Chciał coś powiedzieć, ale cierpienie odebrało mu mowę. Skinął tylko głową i jak przez
  2374. mgłę dotarły do niego słowa Smedly-Taylora:
  2375. - Świetnie, może pan być pewien, że pański awans na kapitana jest faktem.
  2376. Jestem przekonany, że zarówno moja rekomendacja, jak i poparcie pułkownika Samsona
  2377. przyczynią się wydatnie do przyznania panu po wojnie patentu.
  2378. A potem, jak gdyby bez udziału własnej woli, wyszedł z baraczku i udał się do
  2379. baraku żandarmerii, gdzie zwolnił dyżurującego strażnika, nie dbając ani trochę o to, że
  2380. 313
  2381. ten spojrzał na niego jak na wariata. Kiedy został wreszcie sam, zamknął drzwi baraku,
  2382. usiadł na skraju pryczy i jego cierpienie znalazło upust w płaczu.
  2383. Był załamany.
  2384. Wewnętrznie rozdarty.
  2385. Łzy zwilżyły mu twarz i ręce. Ogarnięta przerażeniem dusza zawirowała,
  2386. zachwiała się na skraju niewiadomego i zapadła w wieczność...
  2387. Ocknął się na noszach niesionych przez dwóch żandarmów. W przedzie człapał
  2388. doktor Kennedy. Grey wiedział, że umiera, ale było mu wszystko jedno. I wtedy ujrzał
  2389. Króla, który stał przy ścieżce i przyglądał mu się z góry.
  2390. Dostrzegł jego wypucowane do połysku buty, kant na spodniach, fabrycznego
  2391. papierosa, dobrze odżywione oblicze. I to mu przypomniało, że jeszcze nie wszystko
  2392. załatwił. Nie mógł jeszcze umrzeć. Nie mógł umrzeć, dopóki Król chodził w
  2393. wyprasowanych spodniach, wypastowanych butach i z pełnym żołądkiem. Nie teraz,
  2394. kiedy lada dzień miał być sprzedany brylant. O nie, na Boga, nie!
  2395. - To już chyba ostatnie rozdanie - rzekł pułkownik Smedly-Taylor. - Nie wolno nam
  2396. się spóźnić na przedstawienie.
  2397. - Nie mogę się doczekać, kiedy będę mógł się znowu napatrzeć na Seana -
  2398. powiedział Jones, układając w ręku karty. - Dwa kara - zameldował z pewną siebie miną,
  2399. rozpoczynając licytację.
  2400. - Masz diabelne szczęście - odezwał się uszczypliwie Sellars. - Dwa piki.
  2401. - Pas.
  2402. - To diabelne szczęście nie zawsze mu dopisuje - rzekł Smedly-Taylor z bladym
  2403. uśmiechem. Jego kamienny wzrok spoczął na Jonesie. - Dziś na przykład zachował się
  2404. pan bardzo głupio.
  2405. - Po prostu miałem pecha.
  2406. - Pech to żadne usprawiedliwienie - odparł Smedly--Taylor przyglądając się swoim
  2407. kartom. - Powinien pan był sprawdzić. To, że pan tego nie zrobił, świadczy o
  2408. nieudolności.
  2409. 314
  2410. - Powiedziałem już, że przepraszam. Myśli pan, że nie zdaję sobie sprawy, jakie
  2411. palnąłem głupstwo? To się już nigdy nie powtórzy. Nigdy. Nie wiedziałem, co to znaczy
  2412. wpaść w panikę.
  2413. - Dwa bez atu - zalicytował Smedly-Taylor i uśmiechnął się do Sellarsa. - W ten
  2414. sposób zrobimy robra. Poprosiłem komendanta - zwrócił się znów do Jonesa - żeby na
  2415. pańskie miejsce wyznaczył Samsona, bo panu potrzebny jest odpoczynek. W ten sposób
  2416. Grey straci trop. Aha, kwatermistrzem będzie sierżant Donovan. - Zaśmiał się. - Szkoda,
  2417. że musimy zmienić system, ale trudno. Trzeba tylko czymś zająć Greya w te dni, kiedy
  2418. będzie się używać fałszywych odważników. - Przeniósł wzrok na Sellarsa. -Pan się tym
  2419. zajmie.
  2420. - Doskonale.
  2421. - A przy okazji: cofnąłem Marlowe’owi za karę miesięczny żołd. Zdaje się, że on
  2422. mieszka w jednym z pańskich baraków.
  2423. - Tak - potwierdził Sellars.
  2424. - Potraktowałem go łagodnie, ale to porządny chłopak, pochodzi z dobrej rodziny,
  2425. nie jak ten plebejski chamuś Grey. A jaki bezczelny! Uwierzył, że pomogę mu zdobyć
  2426. patent oficerski! Właśnie takich jak on uliczników nie potrzeba nam w zawodowej armii.
  2427. Broń nas Panie Boże! Nie dostanie tego patentu, chyba że po moim trupie!
  2428. - Całkowicie się z panem zgadzam - rzekł z niesmakiem Sellars. - Ale co do
  2429. Marlowe’a, to powinien pan mu cofnąć nie miesięczny, a kwartalny żołd. Stać go na to.
  2430. Ten cholerny Amerykanin trzyma w ręku cały obóz.
  2431. - Do czasu - mruknął Smedly-Taylor i ponownie wsadził nos w karty w nadziei, że
  2432. nikt nie zwrócił uwagi na to, co mu się właśnie wymknęło.
  2433. - Ma pan przeciwko niemu jakieś dowody? - spytał od niechcenia Jones, po czym
  2434. dodał: - Trzy kara.
  2435. - Niech cię szlag - rzekł Sellars. - Cztery piki.
  2436. - Pas.
  2437. - Sześć pików - zalicytował Smedly-Taylor.
  2438. - Naprawdę może pan coś udowodnić temu Amerykaninowi? - ponowił pytanie
  2439. 315
  2440. Jones.
  2441. Pułkownik Smedly-Taylor nie zmienił wyrazu twarzy. Wiedział o pierścieniu z
  2442. brylantem, o umowie i o tym, że pierścień wkrótce zmieni właściciela. A także to, że kiedy
  2443. pieniądze znajdą się w obozie... Cóż, został obmyślony plan, dobry, pewny plan ich
  2444. zdobycia. Pułkownik odchrząknął i uśmiechnąwszy się półgębkiem, rzekł bezce-
  2445. remonialnie:
  2446. - Jeżeli nawet mogę, to panu z pewnością o tym nie powiem. Panu nie można
  2447. ufać.
  2448. Uśmiechnął się.
  2449. I wtedy uśmiechnęli się wszyscy - z ulgą.
  2450. Marlowe i Larkin dołączyli do potoku jeńców śpieszących do obozowego
  2451. amfiteatru.
  2452. Scena była już oświetlona, a z góry świecił księżyc. Amfiteatr mógł pomieścić
  2453. naraz dwa tysiące osób. Za siedzenia służyły deski oparte na palmowych pniach i roz-
  2454. chodzące się wachlarzowato od sceny. Każde przedstawienie powtarzano pięciokrotnie,
  2455. tak żeby wszyscy mogli je zobaczyć przynajmniej raz. Zawsze bardzo zabiegano o
  2456. miejsca, które przydzielane były drogą losowania.
  2457. Prawie wszystkie rzędy, z wyjątkiem tych na przodzie, były już nabite ludźmi. W
  2458. pierwszych rzędach, przed żołnierzami, zasiadali oficerowie, którzy przychodzili na
  2459. ostatku. Tylko Amerykanie nie mieli takiego zwyczaju.
  2460. - Hej, wy dwaj! - zawołał Król. - Chcecie usiąść z nami?
  2461. Siedział na bardzo korzystnym miejscu przy przejściu między rzędami.
  2462. - Owszem, chciałbym, ale sam rozumiesz... - odparł zakłopotany Marlowe.
  2463. - Tak. No, to tymczasem.
  2464. Marlowe spojrzał na Larkina i poznał po jego minie, że on także uważa, iż to
  2465. brzydko nie siadać z przyjaciółmi, jeśli ma się na to ochotę, a jednocześnie, że nie
  2466. powinni tu siadać.
  2467. - Czy... czy chciałby pan tu usiąść, pułkowniku? -spytał uchylając się od decyzji i
  2468. 316
  2469. nienawidząc siebie za to.
  2470. - Czemu nie? - odparł Larkin.
  2471. Mocno zakłopotani, czując na sobie zdumione spojrzenia, usiedli ze
  2472. świadomością, że zdradzają uświęcony zwyczaj.
  2473. - Hej, pułkowniku - powiedział Brough nachylając się ku nim z twarzą
  2474. zmarszczoną uśmiechem - dostanie się panu po głowie. Zły przykład, rozluźnienie
  2475. dyscypliny itp. itd...
  2476. - Jeśli mam ochotę tu siedzieć, to będę siedział - odparł Larkin, żałując w duchu,
  2477. że tak łatwo na to przystał.
  2478. - Jak leci, Peter? - spytał Król.
  2479. - Dobrze, dziękuję - odparł Marlowe, starając się przezwyciężyć skrępowanie.
  2480. Miał wrażenie, że wszyscy na niego patrzą. Jeszcze nie zdążył opowiedzieć Królowi o
  2481. sprzedaży pióra ani o tym, że Smedly-Taylor wziął go na spytki i że o mały włos nie pobił
  2482. się z Greyem...
  2483. - Dobry wieczór, Marlowe.
  2484. Marlowe uniósł głowę i wzdrygnął się. Obok przechodził Smedly-Taylor, wzrok
  2485. miał kamienny.
  2486. - Dobry wieczór, panie pułkowniku - odparł słabym głosem. O mój Boże, tylko tego
  2487. mi brakowało, pomyślał.
  2488. Ogólne podniecenie wzrosło wraz z pojawieniem się komendanta obozu, który
  2489. przeszedł pomiędzy ławami i zajął miejsce w pierwszym rzędzie, tuż przed sceną.
  2490. Światła przygasły, kurtyna rozjechała się na boki. Na scenie siedziała pięcioosobowa
  2491. orkiestra, a na samym środku stał jej dyrygent, Phil.
  2492. Rozległy się brawa.
  2493. - Dobry wieczór - zaczął Phil. - Przedstawimy dziś nową sztukę Franka Parrisha
  2494. pod tytułem Trójkąt, której akcja toczy się przed wojną w Londynie. Wystąpią Frank
  2495. Parrish, Bród Rodrick oraz jedyny i niepowtarzalny Sean Jennison...
  2496. Rozległy się burzliwe oklaski. Wiwaty. Gwizdy. Okrzyki: “Gdzie jest Sean?”, “Przed
  2497. którą wojną?”, “Niech żyje Anglia!”, “Na co czekacie?”, “My chcemy Seana!”
  2498. 317
  2499. Phil zamaszystym gestem dał znak orkiestrze i rozległy się pierwsze takty
  2500. uwertury.
  2501. Wraz z rozpoczęciem przedstawienia Marlowe odprężył się.
  2502. I wtedy zdarzyło się coś niepowtarzalnego.
  2503. Nagle u boku Króla wyrósł Dino i szepnął mu coś w podnieceniu do ucha.
  2504. - Gdzie? - usłyszał Marlowe pytanie Króla, a potem: - Dobra, Dino. Dyguj z
  2505. powrotem do baraku.
  2506. Król nachylił się ku niemu.
  2507. - Musimy iść, Peter - powiedział. Twarz miał ściągniętą, mówił ledwie
  2508. dosłyszalnym szeptem. - Pewien gość chce się koniecznie z nami widzieć.
  2509. Boże święty! Shagata! - pomyślał Marlowe. Co teraz?
  2510. - Nie możemy przecież tak po prostu wstać i wyjść - zaprotestował.
  2511. - Jak to: nie możemy?! Obaj mamy sraczkę. Chodź - rzekł Król i nie czekając na
  2512. odpowiedź ruszył przejściem w górę.
  2513. Marlowe podążył za nim, czując się jak obnażony pod zdumionymi spojrzeniami.
  2514. Odnaleźli Shagatę w cieniu, na tyłach sceny. On także był zdenerwowany.
  2515. - Wybaczcie, że tak źle się zachowałem i wezwałem was nagle, ale mamy kłopot -
  2516. oznajmił. - Jedna z dżonek naszego wspólnego przyjaciela wpadła w ręce tej niegodziwej
  2517. policji, która zarzuca mu przemyt i właśnie go przesłuchuje. - Shagata bez karabinu czuł
  2518. się zagubiony, a poza tym zdawał sobie sprawę, że jeśli go przyłapią na terenie obozu,
  2519. kiedy nie ma służby, trafi na trzy tygodnie do ciasnej, pozbawionej okna celi. - Przyszło
  2520. mi na myśl, że jeśli nasz przyjaciel będzie przesłuchiwany brutalnie, może o nas
  2521. wspomnieć.
  2522. - Chryste - wyszeptał Król i drżącą ręką wziął podanego mu papierosa.
  2523. Wszyscy trzej cofnęli się głębiej w cień.
  2524. - Pomyślałem sobie - ciągnął pośpiesznie Shagata - że pan, jako człowiek
  2525. doświadczony, może mieć plan, który pozwoliłby nam wyjść z tej opresji.
  2526. - Proszę, jaki optymista! - prychnął Król. Gorączkowo szukał w myślach jakiegoś
  2527. rozwiązania, ale odpowiedź była niezmiennie ta sama: czekać i drżeć.
  2528. 318
  2529. - Peter, spytaj go, czy Czeng San był na tej dżonce, kiedy ją zatrzymano.
  2530. - Mówi, że nie.
  2531. Król westchnął.
  2532. - W takim razie może Czeng Sanowi uda się jakoś z tego wywinąć - powiedział i
  2533. po kolejnej chwili namysłu dodał: - Cholera, pozostaje nam tylko czekać. Powiedz mu,
  2534. żeby nie wpadał w panikę. Musi mieć stały dopływ informacji o Czeng Sanie, żebyśmy
  2535. wiedzieli, czy nie zaczął gadać. Jeżeli okaże się, że interes jest spalony, musi nam
  2536. przesłać wiadomość.
  2537. Marlowe przetłumaczył słowa Króla na malajski.
  2538. Shagata wciągnął przez zęby powietrze i rzekł:
  2539. - Podziwiam wasz spokój, bo ja trzęsę się ze strachu. Jeżeli mnie złapią, to będę
  2540. miał szczęście, jeśli od razu zostanę rozstrzelany. Zrobię, jak pan mówi. Jeżeli was
  2541. złapią, błagam, starajcie się nie wymieniać mojego nazwiska. Ja ze swej strony uczynię
  2542. to samo. - Obejrzał się nerwowo, bo rozległ się cichy, ostrzegawczy gwizd. - Muszę iść.
  2543. Gdyby wszystko poszło dobrze, będziemy się trzymać planu. - W pośpiechu wetknął
  2544. Marlowe’owi do ręki paczkę papierosów. - Nie wiem nic o panu ani o bogach, jacy się
  2545. panem opiekują, ale może mi pan wierzyć, że ja modlę się do swoich bogów długo i
  2546. żarliwie za was wszystkich.
  2547. Powiedziawszy to, znikł.
  2548. - A jeżeli Czeng San puści farbę? - spytał Marlowe ze ściśniętym gardłem. - Co
  2549. wtedy?
  2550. - Uciekniemy - odparł Król. Drżącymi dłońmi zapalił drugiego papierosa i oparłszy
  2551. się o ścianę sceny wtulił się w cień. - Lepsze to niż Outram Road.
  2552. Za jego plecami, przy akompaniamencie braw, wiwatów i śmiechu, dobiegła
  2553. końca uwertura. Ale oni nie słyszeli ani braw, ani wiwatów, ani śmiechu.
  2554. Stojący za kulisami Rodrick miotał groźne spojrzenia na pomocników, którzy
  2555. ustawiali na scenie rekwizyty, popędzał ich i poganiał.
  2556. - Majorze! - krzyknął biegnąc do niego Mike. - Sean dostał ataku. Płacze, aż się
  2557. 319
  2558. zanosi!
  2559. - Co się stało, jak Boga kocham? Przed chwilą wszystko było dobrze - wybuchnął
  2560. Rodrick.
  2561. - Żebym to ja wiedział - odrzekł z ponurą miną Mike.
  2562. Rodrick zaklął i pośpieszył do garderoby. Z niepokojem zapukał do drzwi.
  2563. - Sean, to ja. Mogę wejść? - spytał.
  2564. Zza drzwi dobiegł stłumiony szloch.
  2565. - Nie. Odejdź. Nie wyjdę na scenę. Po prostu nie mogę.
  2566. - Sean, nic się przecież nie stało. Jesteś tylko przemęczony. Zrozum...
  2567. - Idź sobie i zostaw mnie w spokoju - krzyknął histerycznie Sean zza zamkniętych
  2568. drzwi. - Nie wyjdę na scenę!
  2569. Rodrick nacisnął klamkę, ale drzwi nie ustąpiły. Popędził z powrotem na scenę.
  2570. - Frank! - zawołał.
  2571. - Czego chcesz? - spytał spocony i zirytowany Parrish z wysokości drabiny, gdzie
  2572. stał walcząc z lampą, która nie chciała się zapalić.
  2573. - Schodź! Muszę z tobą...
  2574. - Kurczę blade, nie widzisz, że jestem zajęty? Poradź sobie sam - wściekał się. -
  2575. Czyja zawsze muszę wszystko robić? Muszę się jeszcze przebrać. Nawet nie jestem
  2576. ucharakteryzowany! - Znów spojrzał na pomost nad głową. - Duncan, spróbuj może
  2577. tamte drugie przełączniki. Prędzej, człowieku, nie ma czasu.
  2578. Zza kurtyny dobiegały coraz liczniejsze gwizdy zniecierpliwienia. No i co mam
  2579. teraz zrobić? - zapytywał się w duchu rozgorączkowany Rodrick. Ruszył z powrotem do
  2580. garderoby.
  2581. Wtedy dostrzegł stojących przed bocznym wejściem Marlowe’a i Króla. Zbiegł do
  2582. nich po schodkach.
  2583. - Marlowe, musi mi pan koniecznie pomóc!
  2584. - O co chodzi?
  2585. - Sean histeryzuje - mówił zdyszany Rodrick. - Odmawia wyjścia na scenę. Niech
  2586. pan z nim porozmawia. Błagam. Nie chce mnie słuchać. Błagam pana, niech pan z nim
  2587. 320
  2588. porozmawia. Dobrze?
  2589. - Ale...
  2590. - To zajmie panu jedną chwilę - przerwał mu Rodrick. - W panu moja ostatnia
  2591. nadzieja. Błagam pana. Już od wielu tygodni martwię się o Seana. Taką rolę trudno
  2592. byłoby zagrać kobiecie, a co dopiero... - Urwał, a potem dodał bezsilnie: - Marlowe,
  2593. bardzo pana proszę. Boję się o niego. Oddałby pan nam wszystkim ogromną przysługę.
  2594. Marlowe zawahał się.
  2595. - Dobrze - powiedział wreszcie.
  2596. - Nie wiem, jak panu dziękować, kochany.
  2597. Rodrick otarł pot z czoła i poszedł przodem przez panujące na scenie piekło,
  2598. kierując się w głąb budynku, za nim z ociąganiem podążał Marlowe, a za nimi zatopiony
  2599. w myślach Król, rozważający, jak, gdzie i kiedy zorganizować ucieczkę.
  2600. Zatrzymali się w małym korytarzyku. Marlowe z niepokojem zapukał do drzwi.
  2601. - Sean? To ja, Peter. Czy mogę wejść? - spytał.
  2602. Do przerażonego Seana, który osunął się na toaletkę, głos Marlowe’a docierał jak
  2603. przez mgłę.
  2604. - To ja, Peter. Mogę wejść?
  2605. Sean wstał i odsunął rygiel. Spływające mu po twarzy łzy rozmazywały makijaż.
  2606. Marlowe wszedł do garderoby niepewnym krokiem. Sean zamknął drzwi.
  2607. - Już dłużej nie mogę, Peter. Koniec ze mną - powiedział bezradnie. - Już nie
  2608. mogę udawać, nie mogę. Jestem skończony, skończony! Boże, pomóż mi! - Ukrył twarz
  2609. w dłoniach. - Co mam robić? Już nie daję rady. Jestem niczym. Niczym!
  2610. - Wszystko będzie dobrze, Sean - pocieszał go Marlowe, przejęty do głębi
  2611. współczuciem. - Nie trzeba się martwić. Jesteś bardzo ważny. Jeśli chcesz wiedzieć, to
  2612. jesteś najważniejszą osobą w obozie.
  2613. - Wolałbym nie żyć.
  2614. - To za proste.
  2615. Sean obrócił się twarzą do Marlowe’a.
  2616. - Spójrz tylko na mnie! Kim ja jestem! Na miłość boską, kim ja jestem?!
  2617. 321
  2618. Wbrew własnym chęciom Marlowe widział przed sobą tylko dziewczynę,
  2619. dziewczynę szarpaną wątpliwościami i budzącą współczucie. Dziewczynę ubraną w białą
  2620. spódnicę, buty na wysokich obcasach, której długie nogi obleczone były w jedwabne
  2621. pończochy i pod której bluzką rysowały się krągłe piersi.
  2622. - Jesteś kobietą, Sean - powiedział bezradnie. - Nie wiem, jakim sposobem ani
  2623. dlaczego... ale jesteś kobietą.
  2624. W tym momencie przerażenie, nienawiść do samego siebie i udręka opuściły
  2625. Seana.
  2626. - Dziękuję ci, Peter. Dziękuję ci z całego serca - powiedział.
  2627. Ktoś nieśmiało zapukał do drzwi.
  2628. - Za dwie minuty wychodzimy na scenę - rozległ się zza drzwi niespokojny głos
  2629. Franka Parrisha. - Mogę wejść?
  2630. - Jedną chwileczkę - powstrzymał go Sean. Podszedł do toaletki, starł ślady łez,
  2631. przypudrował twarz i przejrzał się w lustrze. - Wejdź, Frank - zawołał.
  2632. Na widok Seana Frankowi, jak zawsze zresztą, zaparło dech w piersiach.
  2633. - Wyglądasz cudownie! - powiedział. - Już wszystko dobrze?
  2634. - Tak. Chyba się trochę wygłupiłem. Przepraszam.
  2635. - To z przepracowania - powiedział Frank, kryjąc niepokój. Spojrzał na Marlowe’a.
  2636. - Dobry wieczór, miło mi pana widzieć.
  2637. - Dziękuję.
  2638. - Idź już, Frank, bo się spóźnimy. Już mi przeszło - powiedział Sean.
  2639. Frank, głęboko poruszony dziewczęcym uśmiechem Seana, bezwiednie wpadł w
  2640. rolę, jaką razem z Rodrickiem przed trzema laty zaczęli grać i czego od tamtej pory
  2641. gorzko żałowali.
  2642. - Będziesz wspaniała, Betty - powiedział przytulając Seana. - Jestem z ciebie
  2643. dumny.
  2644. Ale tym razem, w odróżnieniu od innych niezliczonych okazji, stali się nagle
  2645. kobietą i mężczyzną. Sean miękko oparł się całym ciałem o Franka. Potrzebował go
  2646. każdą najmniejszą cząsteczką swojej istoty. A Frank pojął tę potrzebę.
  2647. 322
  2648. - Zaraz... za chwilę wchodzimy na scenę - powiedział drżącym głosem, wytrącony
  2649. z równowagi nagłym przypływem pożądania. - Muszę... muszę się przebrać - dodał i
  2650. wyszedł.
  2651. - W takim razie... chyba wrócę na swoje miejsce - powiedział Marlowe. Był
  2652. głęboko zaniepokojony. Bardziej wyczuł, niż zobaczył iskrę porozumienia, która połączyła
  2653. tych dwóch.
  2654. - Dobrze - odparł Sean, ledwie dostrzegając jego obecność.
  2655. Jeszcze jedno spojrzenie w lustro, czy makijaż jest w porządku, i po chwili Sean
  2656. czekał już za kulisami na znak, żeby wejść na scenę. Jak zwykle radosne uniesienie
  2657. mieszało się z przerażeniem. A potem wszedł na scenę i przeistoczył się. To na jej cześć
  2658. wiwatowano, to ona była przedmiotem zachwytu i pożądania, to ją śledziły oczy, kiedy
  2659. siadała zakładając nogę na nogę, kiedy chodziła i mówiła, to ku niej wędrowały
  2660. spojrzenia, dotykając jej, sycąc się nią. Ona i spojrzenia stały się jednością.
  2661. - Majorze, dlaczego nazywacie go Betty? Co to znowu za historia? - spytał
  2662. Marlowe, który z Królem i Rodrickiem oglądał przedstawienie zza kulis.
  2663. - Ach, to ciąg dalszy tej beznadziejnej maskarady - odparł przygnębiony Rodrick. -
  2664. Betty to imię postaci, którą Sean gra w tym tygodniu. Nazywamy go, to znaczy, Frank i ja,
  2665. nazywamy go zawsze imieniem bohaterki sztuki, w której aktualnie występuje.
  2666. - Dlaczego? - spytał Król.
  2667. - Żeby mu pomóc. Pomóc mu wcielić się w rolę. - Rodrick obejrzał się, oczekując
  2668. na sygnał do wejścia na scenę. - Zaczęło się od zabawy, ale teraz to już tylko
  2669. niesmaczny żart - dodał z goryczą. - To my stworzyliśmy tę... kobietę. To my jesteśmy za
  2670. to odpowiedzialni.
  2671. - Jak to? - spytał wolno Marlowe.
  2672. - Pamiętacie, jak ciężko było na Jawie - rzekł Rodrick i zerknął na Króla. -
  2673. Ponieważ przed wojną byłem aktorem, polecono mi zorganizować w obozie teatr amator-
  2674. ski. - Mimo woli spojrzał na scenę, na Franka i Seana. Pomyślał, że są dziś jacyś
  2675. niezwykli. Uważnie przyjrzał się ich grze i zrozumiał, że grają jak natchnieni. - Jedyną
  2676. osobą w obozie zawodowo związaną z teatrem był Frank, zabraliśmy się więc razem do
  2677. 323
  2678. przygotowań. Ale kiedy przyszło nam obsadzić role, okazało się oczywiście, że musimy
  2679. mieć kogoś do ról kobiecych. Ponieważ ochotników nie było, dowództwo wyznaczyło
  2680. paru ludzi. Jednym z nich był Sean. Nie chciał się zgodzić i ostro protestował, ale wiecie,
  2681. jacy uparci są wyżsi oficerowie. Ktoś przecież musi zagrać dziewczynę, perswadowali
  2682. mu. A wy jesteście młodzi i akurat się do tego nadajecie. Golicie się najwyżej raz na
  2683. tydzień. W końcu chodzi tylko o to, żeby na parę godzin zmienić ubranie. Pomyślcie, jak
  2684. to wpłynie na ogólne morale. I choć Sean się wściekał, błagał, przeklinał, nic mu to nie
  2685. pomogło. Prosił mnie, żebym go nie przyjmował. A ponieważ nie należy wiele oczekiwać
  2686. po kimś, kto nie chce współpracować, próbowałem pozbyć się go z naszej trupy.
  2687. “Zrozumcie, przekonywałem dowództwo, gra na scenie, to olbrzymie obciążenie psy-
  2688. chiczne...” Bzdura, odpowiedziano mi. Co to komu może zaszkodzić? “Odgrywanie ról
  2689. kobiecych może go wypaczyć. Gdyby miał najmniejszą skłonność...” Głupie gadanie,
  2690. usłyszałem w odpowiedzi. Wy, aktorzy, macie przewrócone w głowach. Sierżant
  2691. Jennison? Niemożliwe! Przecież temu chłopakowi nic nie brakuje! Pilot jak się patrzy!
  2692. Niech pan posłucha, majorze. Skończmy z tym. Ma pan go przyjąć do teatru, a on ma
  2693. grać. To rozkaz!
  2694. Tak więc próbowaliśmy z Frankiem obłaskawić Seana, ale on zaklinał się, że
  2695. będzie najgorszą aktorką na świecie i że już się postara o to, żeby go wyrzucono po
  2696. pierwszym fatalnie nieudanym występie. Powiedzieliśmy mu, że może robić, co chce, i
  2697. że nas to wcale nie obchodzi. Za pierwszym razem zagrał okropnie. Ale potem jego nie-
  2698. chęć do gry jakby zmalała, a nawet, ku swojemu zdziwieniu, polubił ją. Wtedy dopiero
  2699. zabraliśmy się na serio do roboty. Dobrze było mieć jakieś zajęcie, człowiek przestawał
  2700. myśleć o parszywym żarciu i obozie. Uczyliśmy go, jak kobieta mówi, chodzi, siedzi, pali
  2701. papierosa, popija z kieliszka, jak się ubiera, a nawet, jak myśli. Potem, żeby utrzymać go
  2702. w odpowiednim nastroju, zaczęliśmy bawić się w udawanie. Ile razy byliśmy w teatrze,
  2703. wstawaliśmy, kiedy wchodził, podsuwaliśmy mu krzesło, no i w ogóle traktowaliśmy go
  2704. jak prawdziwą kobietę. Z początku była to fascynująca gra: podtrzymywaliśmy złudzenia,
  2705. pilnowaliśmy, żeby nikt nie widział Seana, kiedy się przebierał, zwracaliśmy też uwagę,
  2706. żeby jego stroje maskowały go, a jednocześnie to i owo sugerowały. Wystaraliśmy się
  2707. 324
  2708. nawet o specjalne zezwolenie na osobny pokój. Z własnym prysznicem.
  2709. A potem, niespodziewanie, nasze wskazówki przestały mu być potrzebne. Na
  2710. scenie całkowicie przeistaczał się w kobietę.
  2711. Stopniowo ta kobiecość zaczęła brać w nim górę również poza sceną, tyle że my
  2712. tego nie zauważyliśmy. W tym czasie Sean zdążył już zapuścić długie włosy, zresztą
  2713. trzeba przyznać, że peruki, którymi dysponowaliśmy, były do niczego. Potem przestał się
  2714. przebierać i cały czas chodził ubrany jak kobieta. Aż pewnego razu ktoś napadł na niego
  2715. i chciał go zgwałcić.
  2716. Po tym wydarzeniu Sean o mały włos nie zwariował. Starał się zdusić w sobie tę
  2717. kobiecość, ale mu się nie udawało. Potem próbował popełnić samobójstwo. Co oczy-
  2718. wiście zatuszowano. Ale jemu nic to nie pomogło, było z nim jeszcze gorzej niż przedtem
  2719. i przeklinał nas za to, że go odratowaliśmy.
  2720. Kilka miesięcy później znów ktoś próbował go zgwałcić. Od tej chwili Sean
  2721. ostatecznie zrezygnował z męskości.
  2722. - Nie mam zamiaru dłużej z tym walczyć - powiedział. - Chcieliście, żebym był
  2723. kobietą, no to teraz wszyscy uwierzyli, że nią jestem. Dobrze. Będę nią. Czuję się nią w
  2724. środku, więc niczego już nie muszę udawać. Jestem kobietą i macie mnie w związku z
  2725. tym odpowiednio traktować.
  2726. Próbowaliśmy z Frankiem przemówić mu do rozsądku, ale nie docierały do niego
  2727. żadne nasze argumenty. Powiedzieliśmy więc sobie, że to niedługo potrwa, że później
  2728. Sean znów wróci do siebie. On naprawdę wspaniale podtrzymywał wszystkich na duchu,
  2729. a poza tym wiedzieliśmy, że nie uda nam się znaleźć nikogo do kobiecych ról, kto choć
  2730. trochę by mu dorównywał. Machnęliśmy więc ręką i dalej prowadzliśmy naszą grę.
  2731. Biedny Sean. Wspaniały z niego człowiek. Gdyby nie on, Frank i ja dawno pożeg-
  2732. nalibyśmy się z tym światem.
  2733. Ryk wiwatów powitał Seana, który właśnie wchodził na scenę po przeciwnej
  2734. stronie.
  2735. - Nie macie pojęcia, ile dla aktora znaczą brawa, brawa i uwielbienie - powiedział
  2736. Rodrick na wpół do siebie. - Musielibyście sami to przeżyć. Tam, na scenie. Nie macie o
  2737. 325
  2738. tym pojęcia. To jest fantastycznie podniecające, jak jakiś straszny, przerażający,
  2739. wspaniały narkotyk. A skupiało się to zawsze na Seanie. Zawsze. I nie tylko to, ale także
  2740. żądza - wasza, moja, nas wszystkich.
  2741. Rodrick otarł z potu twarz i ręce.
  2742. - Tak, my jesteśmy za to odpowiedzialni. Niech nam Bóg przebaczy - powiedział.
  2743. Na dany znak wyszedł na scenę.
  2744. - Chcesz wrócić na miejsce? - spytał Marlowe Króla.
  2745. - Nie. Oglądajmy stąd. Nigdy w życiu nie byłem za kulisami teatru. A zawsze o tym
  2746. marzyłem - odparł Król, martwiąc się, że może właśnie w tej chwili Czeng San śpiewa
  2747. wszystko policji. Wiedział jednak, że martwienie się nic nie daje. Siedzieli w tym po uszy i
  2748. był przygotowany na każdą ewentualność. Spojrzał na scenę. Patrzał na Rodricka,
  2749. Franka i Seana. Potem jego wzrok spoczął na Seanie. Śledził każdy jego ruch, każdy
  2750. gest.
  2751. Wszyscy na niego patrzyli. Zauroczeni.
  2752. Sean, Frank, wlepione w nich spojrzenia - wszystko to stało się jednością, a
  2753. rodzące się na scenie pożądanie ogarnęło i aktorów, i widzów, obnażając ich myśli i
  2754. uczucia.
  2755. Gdy opadła kurtyna po ostatnim akcie, zaległa cisza jak makiem zasiał. Widzowie
  2756. siedzieli jak urzeczeni.
  2757. - Mój Boże, to największy komplement, jakim mogli nas obdarzyć - powiedział
  2758. oszołomiony Rodrick. - Oboje na to zasłużyliście, graliście jak natchnieni. Naprawdę.
  2759. Kurtyna zaczęła się rozsuwać i przeraźliwą ciszę przerwała burza oklasków, a
  2760. potem dziesięć razy wywoływano aktorów na scenę i klaskano, aż wreszcie Sean został
  2761. na scenie sam, upajając się życiodajnym uwielbieniem.
  2762. Wśród nie milknącej owacji Rodrick i Frank po raz ostatni wyszli przed kurtynę,
  2763. żeby wspólnie nacieszyć się sukcesem - dwaj twórcy i ich dzieło: piękna dziewczyna,
  2764. która była ich dumą, a zarazem karą za to, co zrobili.
  2765. Widzowie opuszczali amfiteatr w milczeniu. Każdy myślał o domu, o niej,
  2766. zatopiony w bolesnych domysłach. Co ona teraz robi?
  2767. 326
  2768. Najbardziej wstrząśnięty był Larkin. Dlaczego nazwali tę dziewczynę Betty?
  2769. Dlaczego? A moja Betty... Czy... czy byłaby zdolna?... Może teraz, może jest teraz w
  2770. czyichś objęciach?
  2771. Mac też był wstrząśnięty. Ogarnął go strach o Mem. A może statek zatonął? Czy
  2772. ona żyje? A syn? Czy Mem... byłaby zdolna... do... byłaby? Tyle czasu, mój Boże, jak
  2773. długo...?
  2774. Tak samo Peter Marlowe. Co z N’ai? - myślał. Jedyna moja ukochana, ukochana.
  2775. Wszyscy.
  2776. Nawet Król. Zastanawiał się, z kim ona może teraz być - urokliwe zjawisko, które
  2777. widział jeszcze jako kilkunastoletni chłopak pozostający na garnuszku ojca - dziewczyna,
  2778. która przykładając do nosa poperfumowaną chusteczkę powiedziała, że biała biedota
  2779. śmierdzi gorzej od czarnej.
  2780. Uśmiechnął się szyderczo. To ci dopiero była panna, pomyślał i zajął się
  2781. ważniejszymi sprawami.
  2782. Tymczasem w teatrze pogasły już światła i wszyscy sobie poszli, prócz dwojga
  2783. ludzi zamkniętych w garderobie.
Advertisement
Add Comment
Please, Sign In to add comment
Advertisement