Advertisement
hujwie

JAMES CLAVELL - Król szczurów Księga pierwsza

Jan 22nd, 2014
140
0
Never
Not a member of Pastebin yet? Sign Up, it unlocks many cool features!
text 235.11 KB | None | 0 0
  1. JAMES CLAVELL
  2. Król szczurów
  3. 1
  4. Była wojna. Obozy Changi i Outram Road na Singapurze istnieją - albo raczej
  5. istniały - naprawdę. Reszta jest oczywiście zmyślona i osoby działające nie mają
  6. najmniejszego zamierzonego podobieństwa do nikogo z żyjących ani zmarłych.
  7. Changi przypominało perłę osadzoną na wschodnim krańcu wyspy Singapur i
  8. mieniącą się pod kopułą nieba tropików. Zajmowało ono niewielkie wzniesienie, otoczone
  9. pasmem zieleni; nieco dalej zieleń ustępowała miejsca zielonkawoniebieskiemu morzu, a
  10. morze gubiło się w nieskończoności horyzontu.
  11. Ale z bliska Changi traciło swój urok, stając się tym, czym było - plugawym,
  12. odrażającym więzieniem. Wokół bloków z celami - prażone słońcem podwórza, wokół po-
  13. dwórzy - wysokie mury.
  14. Za tymi murami, w blokach, piętro po piętrze ciągnęły się cele, które mogły
  15. pomieścić dwa tysiące więźniów. Ale teraz w celach tych, na korytarzach, we wszystkich
  16. kątach i zakamarkach żyło tu około ośmiu tysięcy ludzi. Głównie Anglicy i Australijczycy,
  17. trochę Nowozelandczyków i Kanadyjczyków - niedobitki sił zbrojnych Kampanii
  18. Dalekowschodniej.
  19. Ludzie ci byli na dodatek przestępcami. Popełnili ciężką zbrodnię. Przegrali
  20. wojnę. I mimo przegranej żyli.
  21. Drzwi do cel pozostawiono otwarte, drzwi do bloków także, nawet olbrzymia
  22. brama przecinająca mur stała otworem i jeńcy mogli wchodzić i wychodzić niemal swo-
  23. bodnie. Lecz mimo to czuć tu było zaduch, jakiś klaustrofobiczny smród.
  24. Za bramą ciągnęła się droga wysypana smołowanym żużlem. Sto metrów na
  25. zachód przecinała ją plątanina barier z kolczastego drutu, za którymi znajdowała się
  26. wartownia obsadzona uzbrojonymi strażnikami - odpadkami hord najeźdźcy. Minąwszy tę
  27. przeszkodę, droga podążała beztrosko naprzód, aby po jakimś czasie zgubić się w
  28. gąszczu ulic Singapuru. Ale dla jeńców droga wiodąca na zachód kończyła się w
  29. odległości stu metrów od głównej bramy.
  30. Ku wschodowi biegła ona wzdłuż muru, potem skręcała na południe i nie
  31. 2
  32. odstępując muru podążała dalej. Po obu jej stronach stały szeregiem długie “sutereny”,
  33. jak nazywano prymitywne szopy. Wszystkie były jednakowe: długie na czterdzieści pięć
  34. metrów, ze ścianami splecionymi z liści palmy kokosowej, przybitymi byle jak do słupów,
  35. kryte strzechą również z liści kokosu, ułożonych w spleśniałych warstwach jedna na
  36. drugiej. Nie zaniedbano zwyczaju i co roku kładziono nową ich warstwę, jako że słońce,
  37. deszcz i owady pastwiły się nad strzechami, niszcząc je. Za okna i drzwi służyły zwykłe
  38. otwory. Dla ochrony przed słońcem i deszczem strzechy wystawały daleko poza ściany
  39. szop, które stały na betonowych słupkach broniących dostępu powodziom, wężom, ża-
  40. bom, ślimakom, skorpionom, stonogom, żukom, pluskwom - wszelkiemu pełzającemu
  41. robactwu.
  42. W szopach tych mieszkali oficerowie.
  43. Na południe i na wschód od drogi stały w czterech rzędach, po dwadzieścia w
  44. każdym, betonowe domki, zwrócone do siebie tyłem. Mieszkali w nich wyżsi oficerowie -
  45. majorzy, podpułkownicy i pułkownicy.
  46. Dalej droga skręcała na zachód i biegnąc wzdłuż muru, napotykała jeszcze jeden
  47. szereg krytych palmowymi liśćmi szop. Służyły one za kwatery tym, których nie
  48. pomieściło więzienie.
  49. Jedną z nich, mniejszą od innych, zajmowała grupa Amerykanów, licząca
  50. dwudziestu pięciu żołnierzy i podoficerów.
  51. Tam gdzie droga skręcała znów na północ - tuż przy murze, znajdowała się część
  52. ogródków warzywnych. Pozostałe, które dostarczały większość obozowej żywności,
  53. leżały dalej na północ, po drugiej stronie drogi, naprzeciw bramy więzienia. Droga
  54. ciągnęła się jeszcze dwieście metrów przez mniejszy ogród i kończyła przed wartownią.
  55. Cały ten przesiąknięty ludzkim potem skrawek ziemi o rozmiarach niespełna
  56. kilometra kwadratowego otaczała siatka z drutu kolczastego. Łatwo ją było przeciąć.
  57. Łatwo się przez nią przedostać. Prawie jej nie strzeżono. Nie było reflektorów. Nie było
  58. stanowisk karabinów maszynowych. Bo i cóż począłby uciekinier? Dom był daleko za
  59. morzami, za horyzontem, za bezkresnym morzem albo wrogą dżunglą. A przejście poza
  60. druty oznaczało nieszczęście, i dla tych, którzy by uciekli, i dla tych, którzy by pozostali.
  61. 3
  62. W opisywanych tu czasach, w roku 1945, Japończycy wiedzieli już, że najlepiej
  63. jest pozostawić kontrolę nad obozem w rękach jeńców. Sami wydawali rozkazy, a za ich
  64. wykonanie odpowiedzialni byli jeńcy - oficerowie. Jeśli obóz nie przysparzał kłopotów,
  65. sam ich także nie miał. Za złe miano jeńcom prośby o jedzenie. Za złe prośby o
  66. lekarstwa. Za złe prośby o cokolwiek. Za złe to, że w ogóle żyli.
  67. Changi było dla swoich mieszkańców więcej niż więzieniem. Changi było dla nich
  68. Genesis, miejscem, gdzie wszystko zaczyna się od nowa.
  69. 4
  70. Księga pierwsza
  71. ROZDZIAŁ I
  72. - Dostanę tego przeklętego drania, choćbym padł.
  73. Porucznik Grey cieszył się, że nareszcie wypowiedział na głos to, co od tak
  74. dawna ciążyło mu na żołądku jak kamień. Jadowity ton jego głosu wyrwał z zadumy sie-
  75. rżanta Mastersa, który myślał właśnie o butelce australijskiego piwa z lodu, o steku
  76. zwieńczonym sadzonym jajkiem, o swoim domu w Sydney, o żonie, ojej piersiach i o tym,
  77. jak pachniała. Nawet nie spojrzał w okno, przez które patrzył porucznik. I tak wiedział, kto
  78. właśnie idzie przez tłum półnagich mężczyzn ścieżką wydeptaną wzdłuż ogrodzenia z
  79. kolczastego drutu. Jednakże wybuch Greya zaskoczył go. Komendant żandarmerii
  80. obozu Changi był zwykle małomówny i nieprzystępny, jak każdy Anglik.
  81. - Niech się pan oszczędza, panie poruczniku. Tylko patrzeć, jak załatwią się z nim
  82. Japończycy - odezwał się Masters znużonym głosem.
  83. - Pies trącał Japończyków - warknął Grey. - To ja chcę go złapać. Chcę go mieć
  84. tu, w tym areszcie. A kiedy już z nim skończę... chcę, żeby trafił do więzienia Outram
  85. Road.
  86. - Outram Road? - spytał Masters i spojrzał na niego w osłupieniu.
  87. - Oczywiście.
  88. - Słowo daję, rozumiem, że chce pan się do niego dobrać, no ale więzienia to bym
  89. nie życzył nikomu.
  90. - Tam jest jego miejsce. I tam właśnie go wsadzę. To złodziej, kłamca, oszust i
  91. pijawka. Przeklęty wampir, który żeruje na innych.
  92. Grey wstał i podszedł do okna baraku żandarmerii, w którym było nieznośnie
  93. duszno i gorąco. Odpędził ręką rój much unoszący się nad drewnianymi deskami podłogi
  94. i zmrużył oczy, chroniąc je przed oślepiającym blaskiem południowego słońca
  95. padającego na ubitą ziemię.
  96. 5
  97. - Jak Boga kocham, zemszczę się za nas wszystkich - przysiągł.
  98. Powodzenia, bracie, powiedział w duchu Masters. Ty jeden możesz się dobrać do
  99. Króla. Masz na to w sobie dość nienawiści. Masters nie lubił oficerów ani żandarmerii
  100. wojskowej. Szczególnie zaś gardził Greyem, ponieważ ten był oficerem z awansu i
  101. ukrywał to przed wszystkimi.
  102. Ale Grey nie był osamotniony w swojej nienawiści. Całe Changi nienawidziło
  103. Króla. Nienawidzono go za muskularne ciało, za niezmącony blask niebieskich oczu. W
  104. tym dogorywającym świecie półżywych nie było ludzi otyłych, dobrze zbudowanych,
  105. zaokrąglonych, gładko ogolonych, zgrabnych czy masywnych. Były tylko twarze,
  106. zdominowane przez oczy i wynędzniałe tułowia - skóra okrywająca ścięgna, a ścięgna
  107. kości. Ludzie różnili się między sobą tylko wiekiem, twarzą i wzrostem. I w całym tym
  108. świecie jedynie Król jadł jak człowiek, palił jak człowiek, sypiał jak człowiek, śnił jak
  109. człowiek i wyglądał jak człowiek.
  110. - Ej, wy tam, kapralu! - szczeknął Grey. - Do mnie!
  111. Król był świadom obecności Greya już od chwili, gdy wyszedł zza rogu więzienia.
  112. Nie dlatego, żeby widział cokolwiek w ciemnym wnętrzu baraku żandarmerii, ale
  113. ponieważ wiedział, że Grey ma swoje przyzwyczajenia. Kiedy ma się wroga, mądrze jest
  114. znać jego zwyczaje, stąd Król wiedział o Greyu akurat tyle, ile jeden człowiek może
  115. wiedzieć o drugim.
  116. Zszedł ze ścieżki i skierował się ku samotnemu barakowi wyrosłemu jak krosta
  117. pośród wielu innych.
  118. - Pan mnie wołał, panie poruczniku? - spytał salutując. Miał uprzejmy uśmiech.
  119. Pogardliwe spojrzenie przesłaniały okulary przeciwsłoneczne.
  120. Grey, stojąc w oknie, wpatrywał się z góry w Króla. Jego napięta twarz skrywała
  121. zakorzenioną w nim nienawiść.
  122. - Dokąd to?
  123. - Wracam do baraku, panie poruczniku - wyjaśnił ze spokojem Król, nie przestając
  124. się zastanawiać, o co właściwie chodzi: Zdarzyła się jakaś wpadka? Ktoś doniósł? Co się
  125. stało Greyowi?
  126. 6
  127. - Skąd macie tę koszulę?
  128. Król kupił ją poprzedniego dnia od pewnego majora, który przechowywał koszulę
  129. starannie przez dwa lata na wypadek, gdyby musiał ją sprzedać, żeby za uzyskane
  130. pieniądze kupić jedzenie. Król lubił być schludny i porządnie ubrany, tam gdzie nikt inny
  131. nie był ani schludny, ani porządnie ubrany, i sprawiało mu przyjemność, że włożył nową
  132. czystą koszulę, długie, zaprasowane w kant spodnie, czyste skarpetki, świeżo
  133. wypastowane buty i nieskazitelnie utrzymany kapelusz. Bawiło go, że Grey nie ma na
  134. sobie nic oprócz połatanych szortów, drewnianych chodaków i beretu wojsk pancernych,
  135. zzieleniałego i ze-sztywniałego od tropikalnej pleśni.
  136. - Kupiłem - odparł. - Dawno temu. Nie ma przepisu zakazującego kupować, ani
  137. tutaj, ani gdziekolwiek... panie poruczniku.
  138. Grey wyczuł w owym “panie poruczniku” bezczelność.
  139. - Dobra, kapralu, do środka.
  140. - Po co?
  141. - Na małą pogawędkę - powiedział Grey z sarkazmem.
  142. Król stłumił złość, wszedł po schodkach, przestąpił próg i stanął przy stole.
  143. - I co teraz... panie poruczniku?
  144. - Wywrócić kieszenie.
  145. - Po co?
  146. - Wykonać rozkaz! Wiecie, że mogę rewidować was zawsze i wszędzie -
  147. powiedział Grey i dorzucił z pogardą: - Nawet wasz dowódca się na to zgodził.
  148. - Tylko dlatego, że pan porucznik nalegał.
  149. - Miałem powody. Wywrócić kieszenie!
  150. Król bez pośpiechu wykonał rozkaz. W końcu nie miał nic do ukrycia. Chusteczka,
  151. grzebień, portfel, paczka fabrycznych papierosów, pudełko z jawajską machorką, ryżowe
  152. bibułki do papierosów, zapałki. Grey upewnił się, że wszystkie kieszenie zostały opró-
  153. żnione, a potem otworzył portfel. Było w nim piętnaście amerykańskich dolarów i blisko
  154. czterysta dolarów japońsko-singapurskich.
  155. - Skąd są te pieniądze? - spytał ostro Grey. Cały był zlany potem.
  156. 7
  157. - Wygrałem w karty... panie poruczniku.
  158. Grey zaśmiał się ponuro.
  159. - Macie dobrą passę. I to już od prawie trzech lat. Dobrze mówię?
  160. - Skończył pan już rewizję... panie poruczniku?
  161. - Nie. Chcę jeszcze obejrzeć zegarek.
  162. - Jest w spisie...
  163. - Powiedziałem, że chcę obejrzeć zegarek!
  164. Z posępną miną Król ściągnął z nadgarstka bransoletkę z nierdzewnej stali i
  165. wręczył zegarek Greyowi.
  166. Oprócz nienawiści, jaką Grey żywił do Króla, targnęła nim zazdrość. Zegarek był
  167. automatyczny, wodoszczelny i odporny na wstrząsy, marki Oyster Royal. Tylko złoto
  168. miało w Changi wyższą cenę. Grey odwrócił zegarek, przyjrzał się wygrawerowanym w
  169. stali cyfrom, a potem podszedł do ściany z palmowych liści, zdjął spis przedmiotów
  170. należących do Króla, machinalnie zgarnął z niego mrówki i starannie porównał numer
  171. zegarka z numerem umieszczonym w spisie.
  172. - Zgadza się - odezwał się Król. - Nie ma obawy, panie poruczniku.
  173. - Ja się o nic nie boję - odparł Grey. - To wy powinniście się bać.
  174. Zwrócił Królowi zegarek, zegarek, za który można było kupić jedzenia na prawie
  175. pół roku.
  176. Król nałożył zegarek na rękę i sięgnął po portfel i resztę swoich rzeczy.
  177. - A, prawda. Pierścień - powiedział Grey. - Sprawdzimy.
  178. Ale pierścień też znajdował się w spisie. Wpisano go tam jako “złoty pierścień,
  179. sygnet klanu Gordonów”. Obok spisu widniała odbita pieczęć.
  180. - Skąd u Amerykanina sygnet Gordonów? - spytał Grey, zresztą nie po raz
  181. pierwszy.
  182. - Wygrałem go. W pokera - odparł Król.
  183. - Macie zdumiewającą pamięć, kapralu - rzekł Grey i zwrócił Królowi pierścień.
  184. Od początku wiedział, że znajdzie zegarek i pierścień w spisie. Rewizja to był
  185. tylko pretekst. Coś, jakiś masochistyczny impuls kazał mu choć na chwilę zbliżyć się do
  186. 8
  187. swojej ofiary. Wiedział również, że Króla nie jest łatwo zastraszyć. Wielu już próbowało
  188. go przyłapać, ale bezskutecznie, ponieważ był sprytny, ostrożny i bardzo przebiegły.
  189. - Jak to jest, że macie tyle, kiedy cała reszta nie ma nic? - spytał Grey chrapliwie,
  190. ogarnięty nagłą zazdrością o zegarek, pierścień, papierosy, zapałki i pieniądze.
  191. - Nie wiem, panie poruczniku. Po prostu dopisuje mi szczęście.
  192. - Skąd macie te pieniądze?
  193. - Wygrałem w karty... panie poruczniku.
  194. Król był zawsze uprzejmy. Zawsze zwracał się do oficerów odpowiednio do ich
  195. stopnia i salutował im, tak Anglikom, jak i Australijczykom. Wiedział jednak, że
  196. wyczuwają bezmiar pogardy, jaką żywi do stopni wojskowych i salutowania. Między
  197. Amerykanami było inaczej. Człowiek to człowiek, bez względu na to, skąd pochodzi, z
  198. jakiej rodziny i jaki ma stopień. Jeżeli go poważasz, to zwracasz się do niego z
  199. respektem. A jeśli nie, to nie, i tylko skurwiele mają o to pretensję. Niech ich szlag!
  200. Król wsunął pierścień na palec, pozapinał kieszenie i strzepnął z koszuli pyłek
  201. kurzu.
  202. - Czy to wszystko... panie poruczniku?
  203. Dostrzegł w oczach Greya błysk gniewu.
  204. Grey przeniósł wzrok na Mastersa, który przez cały czas obserwował ich
  205. nerwowo.
  206. - Sierżancie, moglibyście przynieść mi wody? - spytał.
  207. Masters podszedł wolno do manierki wiszącej na ścianie.
  208. - Proszę bardzo, panie poruczniku.
  209. - Ta jest wczorajsza - oznajmił Grey, chociaż wiedział, że to nieprawda. -
  210. Przynieście świeżej.
  211. - Głowę dałbym, że przyniosłem wodę zaraz z samego rana - rzekł Masters i
  212. wyszedł kręcąc głową.
  213. Król stał swobodnie i czekał. Grey nie przerywał panującej ciszy. Tuż za
  214. ogrodzeniem, w górujących nad dżunglą palmach kokosowych zaszeleścił wiatr zapowia-
  215. dając deszcz. Niebo na wschodzie zasnuły już czarne chmury. Wkrótce miały przesłonić
  216. 9
  217. cały nieboskłon i sprawić, że kurz zamieni się w błoto i lżej będzie oddychać parnym
  218. powietrzem.
  219. - Zapali pan, panie poruczniku? - spytał Król podsuwając paczkę papierosów.
  220. Ostatni raz Grey palił prawdziwego papierosa dwa lata temu, w dniu swoich
  221. urodzin. Skończył wtedy dwadzieścia dwa lata. Wlepił wzrok w paczkę i miał ochotę
  222. wziąć jednego, miał ochotę wziąć wszystkie.
  223. - Nie - rzekł ponuro. - Nie chcę od was żadnego papierosa.
  224. - Mogę zapalić, panie poruczniku?
  225. - Nie!
  226. Król, nie spuszczając oczu z Greya, spokojnie wyjął papierosa, zapalił go i
  227. głęboko się zaciągnął.
  228. - Wyjmijcie to z ust! - rozkazał Grey.
  229. - Proszę bardzo... panie poruczniku - powiedział Król, lecz zanim wykonał rozkaz,
  230. raz jeszcze powoli i głęboko się zaciągnął. A wtedy zhardział. - Nie muszę słuchać
  231. pańskich rozkazów, a poza tym nie ma takiego przepisu, który zakazywałby mi palić
  232. wtedy, kiedy mam na to ochotę. Jestem Amerykaninem i nie podlegam żadnemu
  233. kopniętemu angielskiemu służbiście! Nieraz już o tym panu przypominano. Niechże
  234. pan się ode mnie odczepi... panie poruczniku!
  235. - Nie wymkniecie mi się, kapralu - wybuchnął Grey. - Niedługo noga wam się
  236. powinie, a ja was na tym przyłapię i wtedy znajdziecie się tam. - Trzęsącym się palcem
  237. wskazał na prymitywną klatkę z bambusu, która służyła za celę. - Tam jest wasze
  238. miejsce!
  239. - Ja nie łamię żadnych przepisów...
  240. - To skąd macie pieniądze?
  241. - Gram w karty - odparł Król i zbliżył się do Greya. Panował nad swoim gniewem,
  242. ale w tym momencie był bardzo niebezpieczny. - Nikt mi nic nie daje. To, co mam, jest
  243. moje i sam to zdobyłem. A w jaki sposób, to już moja sprawa.
  244. - Nie tylko wasza, dopóki ja tu jestem komendantem żandarmerii. - Grey zacisnął
  245. pięści. - Już od miesięcy giną duże ilości lekarstw. A może coś o tym wiecie?
  246. 10
  247. - O żeż ty!... Słuchaj pan - wybuchnął Król z wściekłością. - Nigdy w życiu nic nie
  248. ukradłem. Nigdy w życiu nie handlowałem lekarstwami i radzę o tym pamiętać! Cholerny
  249. świat. Gdyby pan nie był oficerem...
  250. - Ale jestem oficerem, więc proszę, spróbujcie. O tak, bardzo proszę. Myślicie,
  251. kapralu, że jesteście tacy strasznie mocni. A ja wiem, że nie jesteście.
  252. - Jedno panu powiem. Kiedy skończy się to zasrane Changi, to się spotkamy i
  253. pan się nie pozbiera.
  254. - Zapamiętam to sobie! - Grey starał się powstrzymać kołatanie serca. - Ale
  255. wiedzcie, że zanim to nastąpi, ja będę czuwał i czekał. Nie słyszałem jeszcze, żeby
  256. komuś szczęście dopisywało wiecznie. Wasze też się skończy.
  257. - Nie ma obawy, panie poruczniku! - odparł Król, chociaż zdawał sobie sprawę, że
  258. mimo wszystko w słowach Greya jest wiele prawdy. Jak dotąd miał dużo szczęścia.
  259. Nawet bardzo dużo. Ale szczęście to nie hazard, to ciężka praca, planowanie, a poza
  260. tym coś jeszcze. A jeżeli już hazard, to wykalkulowany. Tak jak dziś z tym diamentem.
  261. Całe cztery karaty. Nareszcie wiedział, jak go zdobyć. Kiedy przyjdzie odpowiednia
  262. chwila. Gdyby udało mu się ubić jeszcze ten jeden interes, to byłby on ostatni i nie
  263. musiałby więcej ryzykować... Przynajmniej tu, w Changi.
  264. - Skończy się wasze szczęście - powtórzył złowrogo Grey. - A wiecie dlaczego?
  265. Bo nie różnicie się niczym od innych przestępców. Jesteście chciwi...
  266. - Dość mam tych bzdur! - zawołał Król i nie mogąc powstrzymać wściekłości,
  267. dorzucił: - Jeżeli ja jestem przestępcą, to...
  268. - Właśnie, że jesteście. Bez przerwy łamiecie prawo.
  269. - Akurat. Dla mnie to japońskie prawo może...
  270. - Do diabła z japońskim prawem! Mówię o prawie obozowym. Obozowe prawo
  271. zabrania handlu. A wy się tym właśnie zajmujecie!
  272. - Niech mi pan to udowodni.
  273. - Wszystko w swoim czasie. Wystarczy jedna wpadka. A wtedy zobaczymy, jak się
  274. wam będzie powodzić. W mojej klatce. A jak już w niej sobie posiedzicie, osobiście
  275. dopilnuję, żeby was wysłano do Outram Road!
  276. 11
  277. Król poczuł zimny dreszcz przerażenia w sercu i jądrach.
  278. - Tak, to podobne do takiego drania jak pan - powiedział przez zaciśnięte zęby.
  279. - W waszym przypadku zrobiłbym to z przyjemnością - rzekł Grey z pianą na
  280. ustach. - Przecież Japończycy to wasi przyjaciele!
  281. - Ach ty skurwysynu! - zaklął Król i zacisnąwszy wielką jak młot pięść ruszył do
  282. Greya.
  283. - Co tu się znowu dzieje? - spytał pułkownik Brant, który stąpając ciężko po
  284. schodkach, wchodził właśnie do środka.
  285. Był bardzo niski, miał niewiele ponad metr pięćdziesiąt wzrostu i nosił bródkę
  286. podwiniętą pod brodę wzorem Sikhów. W ręku trzymał wojskową trzcinkę. Jego woj-
  287. skowa czapka nie miała daszka i cała była w łatach z workowego płótna. Na samym jej
  288. środku błyszczało jak złoto godło pułku, wygładzone przez lata polerowania.
  289. - Nic... nic, panie pułkowniku. - Grey przegonił ręką rój much, usiłując opanować
  290. przyśpieszony oddech. - Właśnie... rewidowałem kaprala...
  291. - Ejże, ejże, Grey - przerwał pułkownik rozdrażnionym tonem. - Słyszałem
  292. przecież, co pan mówił o Outram Road i Japończykach. Można jak najbardziej
  293. rewidować go i przesłuchiwać, o czym powszechnie wiadomo, ale nie ma powodu go
  294. straszyć i obrzucać obelgami. - Pułkownik, na którego czole perliły się kropelki potu,
  295. zwrócił się z kolei do Króla. - A wy, kapralu, podziękujcie swojej szczęśliwej gwieździe, że
  296. nie zamelduję kapitanowi Broughowi o waszym niezdyscyplinowaniu. Macie chyba dość
  297. rozsądku, żeby nie paradować w tym ubraniu. To każdego może doprowadzić do
  298. szaleństwa. Sami szukacie guza.
  299. - Tak jest, panie pułkowniku - odparł Król. Na zewnątrz zachowywał spokój, ale
  300. przeklinał siebie w duchu za to, że stracił panowanie nad sobą, o co właśnie chodziło
  301. Greyowi.
  302. - Spójrzcie na mnie, jak jestem ubrany - mówił pułkownik Brant. - Jak ja się, do
  303. licha, przy was czuję?
  304. Król nic na to nie odpowiedział. Pomyślał tylko: To twoje zmartwienie, przyjacielu -
  305. ty dbasz o siebie, a ja o siebie. Pułkownik miał na sobie tylko przepaskę na biodrach
  306. 12
  307. zrobioną z połowy saronga, którą obwiązał się w pasie jak szkocką spódniczką, a pod nią
  308. już nic. W całym Changi jedynie Król nosił kalesony. Miał ich sześć par.
  309. - Myślicie, że nie zazdroszczę wam butów? - ciągnął z irytacją pułkownik Brant. -
  310. Mając tylko te dwa ohydztwa?
  311. Pułkownik nosił regulaminowe klapki, zrobione z kawałka drewna i płóciennego
  312. paska.
  313. - Nie wiem, panie pułkowniku - odparł Król z udaną pokorą, jakże miłą uchu
  314. oficera.
  315. - Całkiem słusznie. Całkiem słusznie - rzekł pułkownik i zwrócił się do Greya. -
  316. Wydaje mi się, że winien jest pan kapralowi przeprosiny. Niesłusznie mu pan groził.
  317. Musimy być sprawiedliwi, prawda, Grey?
  318. Otarł spoconą twarz.
  319. Wiele wysiłku kosztowało Greya powstrzymanie się od przekleństwa, które
  320. cisnęło mu się na usta.
  321. - Przepraszam.
  322. Powiedział to głosem tak stłumionym i ostrym, że Król z trudem ukrył uśmiech.
  323. - Świetnie - rzekł pułkownik Brant, skinął z zadowoleniem głową i spojrzał na
  324. Króla. - W porządku, możecie odejść. Ale w tym ubraniu szukacie guza. Pretensje może-
  325. cie mieć tylko do siebie!
  326. - Dziękuje, panie pułkowniku - odparł Król i zgrabnie zasalutował.
  327. Wyszedł z baraku i znalazłszy się ponownie na słońcu, odetchnął z ulgą. Jeszcze
  328. raz przeklął siebie w duchu. Psiakrew, niewiele brakowało. Ó mało nie uderzył Greya, a
  329. tylko wariat mógłby coś takiego zrobić. Żeby dojść do siebie, zatrzymał się przy ścieżce i
  330. zapalił następnego papierosa; liczni, którzy go mijali, zobaczyli papierosa i poczuli
  331. zapach.
  332. - Przeklęty typ - odezwał się po jakimś czasie pułkownik, nadal patrząc w ślad za
  333. Królem i ocierając pot z czoła, po czym zwrócił się twarzą do Greya. - Ależ Grey, pan
  334. chyba oszalał, żeby tak go prowokować.
  335. - Przepraszam. Ja... wydaje mi się, że on...
  336. 13
  337. - Kimkolwiek by był, jedno jest pewne: oficer i dżentelmen nigdy nie traci
  338. panowania nad sobą. Źle pan postąpił, bardzo źle, zgodzi się pan ze mną?
  339. - Tak jest, panie pułkowniku - odparł Grey i to było wszystko, co mógł powiedzieć.
  340. Pułkownik Brant odchrząknął i zacisnął usta.
  341. - Całkiem słusznie. Na szczęście tędy przechodziłem. To niedopuszczalne, żeby
  342. oficer wdawał się w awanturę z żołnierzem. - Ponownie spojrzał przez drzwi, czując
  343. nienawiść do Króla i pożądając jego papierosa. - Przeklęty typ - rzekł nie patrząc na
  344. Greya. - Kompletnie niezdyscyplinowany. Tak jak ci wszyscy Amerykanie. Łobuzeria. Kto
  345. to słyszał, żeby zwracać się do swoich oficerów po imieniu - dodał unosząc brwi. - Albo
  346. żeby oficerowie rżnęli w karty z szeregowcami. Niech mnie diabli! Gorsi od
  347. Australijczyków, a ci to przecież hołota, jakiej świat nie widział. Dziadostwo! Nie to co
  348. Armia Indyjska, prawda?
  349. - Tak, panie pułkowniku - potaknął niewyraźnie Grey.
  350. Pułkownik Brant obrócił się szybko.
  351. - Nie chciałem tego... rozumie pan, tylko dlatego, że... - Urwał i nagle oczy zaszły
  352. mu łzami. - Czemu, czemu to zrobili? - spytał łamiącym się głosem. - No, niech pan
  353. powie, Grey, czemu? Ja... my wszyscy ich kochaliśmy.
  354. Grey wzruszył ramionami. Gdyby nie tamte wymuszone przeprosiny, wyraziłby mu
  355. swoje współczucie.
  356. Pułkownik postał niezdecydowany, potem odwrócił się i opuścił barak. Szedł z
  357. pochyloną głową, a po policzkach płynęły mu łzy.
  358. Gdy w roku 1942 padł Singapur, niemal wszyscy żołnierze pułkownika przeszli na
  359. stronę wroga, Japończyków, i zwrócili się przeciwko swoim angielskim oficerom.
  360. Żołnierze ci znaleźli się wśród wartowników strzegących z początku jeńców wojennych, a
  361. niektórzy z nich odznaczyli się wyjątkowym okrucieństwem. Oficerowie tego pułku nie
  362. zaznali spokoju. Byli to bowiem prawie wyłącznie ich podkomendni, oprócz kilku z innych
  363. pułków hinduskich. Natomiast Ghurkowie pozostali bez wyjątku wierni, mimo tortur i
  364. upokorzeń. Dlatego pułkownik Brant opłakiwał swoich żołnierzy, żołnierzy, za których
  365. oddałby życie, za których ciągle umierał.
  366. 14
  367. Grey, odprowadzając go wzrokiem, dostrzegł na ścieżce Króla, który palił
  368. papierosa.
  369. - Cieszę się, iż powiedziałem ci, że albo ja, albo ty - wyszeptał. Usiadł na ławce i
  370. wtedy brzuch przeszył mu ostry ból, przypominając o tym, że nie ominęła go w tym
  371. tygodniu czerwonka. - A niech to diabli! - mruknął, przeklinając pułkownika Branta i to, że
  372. musiał przeprosić Króla.
  373. Masters wrócił z pełną manierką i podał mu ją. Grey pociągnął łyk, podziękował
  374. Mastersowi i zaczął snuć plany, jak by tu dobrać się do Króla. Ogarnął go jednak
  375. przedobiedni głód, więc biernie poddał się biegowi myśli. Powietrze przeszył cichy jęk.
  376. Grey obejrzał się szybko na Mastersa, który siedział nieświadom tego, że wydał z siebie
  377. jakiś dźwięk, i obserwował, jak biegające bezustannie po krokwiach baraku jaszczurki
  378. rzucają się na owady albo sczepiają ze sobą.
  379. - Macie czerwonkę, Masters?
  380. Masters niemrawo odegnał muchy, które obsiadły mu twarz, wyglądającą niczym
  381. mozaika.
  382. - Nie, panie poruczniku. A przynajmniej nie miałem od prawie pięciu tygodni.
  383. - Dur?
  384. - Nie, Bogu dzięki. To tylko ameboza. A malarii nie miałem już od prawie trzech
  385. miesięcy. Mam dużo szczęścia i, mimo wszystko, trzymam się bardzo dobrze.
  386. - Owszem - rzekł Grey i dodał po chwili: - Dobrze wyglądacie.
  387. Wiedział jednak, że już wkrótce będzie się musiał postarać o kogoś na jego
  388. miejsce. Ponownie spojrzał w stronę palącego Króla i z głodu tytoniu poczuł mdłości.
  389. Masters znowu jęknął.
  390. - Co wam jest, do diabła? - spytał rozdrażniony Grey.
  391. - Nic, panie poruczniku. Nic. Pewnie mam...
  392. Lecz mówienie kosztowało Mastersa zbyt wiele wysiłku, więc słowa zawisły mu na
  393. wargach zlewając się z brzęczeniem much. To one władały dniem, tak jak noc należała
  394. do komarów. Ani chwili ciszy. Nigdy. Masters usiłował przypomnieć sobie, jak wygląda
  395. życie bez much, komarów i ludzi, ale było to ponad jego siły. Siedział więc nieruchomo,
  396. 15
  397. milcząc, ledwie oddychając - cień człowieka. I tylko dusza poruszała się w nim
  398. niespokojnie.
  399. - Możecie już iść, Masters - powiedział Grey. - Zaczekam na waszego zmiennika.
  400. Kto to ma być?
  401. Masters zmusił się do myślenia i odparł po chwili:
  402. - Bluey... Bluey White.
  403. - Do jasnej cholery, weźcie się w garść! - warknął Grey. - Kapral White umarł trzy
  404. tygodnie temu.
  405. - Ach, przepraszam, panie poruczniku - odparł słabym głosem Masters. -
  406. Przepraszam, musiało mi się... To... to chyba będzie Peterson. Ten dżemojad, znaczy
  407. się, Anglik. Zdaje się, kawalerzysta.
  408. - Dobrze. Możecie już iść na obiad. Tylko nie marudźcie i zaraz wracajcie.
  409. - Tak jest, panie poruczniku.
  410. Masters nałożył trzcinowy kapelusz, jaki noszą kulisi, zasalutował i powłócząc
  411. nogami wyszedł przez drzwi, których nie było czym zamknąć, przytrzymując na biodrach
  412. strzępy szortów. Mój Boże, pomyślał Grey, czuć go na kilkadziesiąt metrów. Nie da rady,
  413. muszą nam wydawać więcej mydła.
  414. Wiedział jednak, że dotyczy to nie tylko Mastersa. Tu wszystkich było czuć. Ten,
  415. kto nie mył się sześć razy dziennie, chodził spowity jak w całun w zapach własnego potu.
  416. Myśl o całunie przypomniała mu znów o Mastersie i... piętnie, jakim był naznaczony. A
  417. może Masters też o tym wiedział, więc po co miał się myć?
  418. Grey wiele razy widział śmierć. Na myśl o własnym pułku i wojnie wezbrała w nim
  419. gorycz. O mało nie zaczął krzyczeć: “Psiakrew, mam dwadzieścia cztery lata i wciąż
  420. jestem tylko porucznikiem! I pomyśleć, że wszędzie, na całym świecie, trwa wojna. Dzień
  421. w dzień są awanse. Okazje. A ja siedzę tu, w tym śmierdzącym obozie jenieckim, i wciąż
  422. jestem tylko porucznikiem. Boże! Gdyby w czterdziestym drugim nie przerzucono nas do
  423. Singapuru... Gdybyśmy poszli tam, gdzie iść mieliśmy, na Kaukaz. Gdybym...”
  424. - Przestań - powiedział na głos. - Ty idioto, zachowujesz się jak Masters.
  425. Mówienie od czasu do czasu do samego siebie było w obozie rzeczą normalną.
  426. 16
  427. Lekarze wciąż powtarzali, że lepiej wyrzucić z siebie, co komu leży na sercu, niż milczeć,
  428. dławiąc się myślami, bo to kończy się obłędem. W dzień zazwyczaj było jeszcze znośnie.
  429. Mogłeś nie myśleć o dawnym życiu, o jego podstawowej treści - o jedzeniu, kobietach,
  430. domu, jedzeniu, o jedzeniu, kobietach, jedzeniu. Za to noc była niebezpieczna. Bo nocą
  431. zaczynałeś marzyć. Marzyć o jedzeniu i kobietach. O swojej kobiecie. Wkrótce marzenia
  432. pochłaniały bardziej niż czuwanie i nieostrożni zaczynali śnić na jawie, a wtedy dzień
  433. stapiał się z nocą, a noc z dniem. Potem była już tylko śmierć, spokojna, łagodna.
  434. Umrzeć było łatwo. Żyć znaczyło cierpieć. Dla wszystkich z wyjątkiem Króla. On nie
  435. cierpiał.
  436. Grey nie przestawał go obserwować. Starał się też dosłyszeć, co mówi do
  437. stojącego obok mężczyzny, ale znajdował się za daleko. Bezskutecznie próbował
  438. przypomnieć sobie, skąd zna tego drugiego. Opaska wskazywała, że to major.
  439. Japończycy zarządzili, że wszyscy oficerowie mają nosić na lewej ręce opaski z
  440. oznaczeniem stopnia wojskowego. Nosić zawsze i wszędzie. Nawet gdy są nago.
  441. Czarne deszczowe chmury zbierały się szybko. Niebo na wschodzie upstrzone
  442. było płachtami błyskawic, ale słońce przypiekało nadal. Poruszony cuchnącym podmu-
  443. chem wiatru kurz wzbił się na chwilę w powietrze i opadł.
  444. Grey machinalnie trzepnął bambusową packą na muchy. Zręczny, na wpół
  445. odruchowy skręt nadgarstka i na podłogę spadł kolejny okaleczony owad. Zabić muchę
  446. było niezręcznością. Należało ją okaleczyć tak, żeby swołocz trochę pocierpiała i choć w
  447. maleńkim stopniu odpłaciła za cierpienia, okaleczyć, żeby wrzeszczała bezgłośnie,
  448. dopóki nie nadciągną inne muchy i mrówki, by walczyć o żywe mięso.
  449. Ale tym razem Grey nie oddał się przyjemności oglądania udręki dręczyciela. Zbyt
  450. zajęty był Królem.
  451. 17
  452. ROZDZIAŁ II
  453. - Tam, do licha - mówił właśnie major do Króla, siląc się na jowialność - a potem
  454. przebywałem w Nowym Jorku. W trzydziestym trzecim. To były czasy. Stany to taki
  455. cudowny kraj. Opowiadałem wam, jak wybrałem się na wycieczkę do Albany? Byłem
  456. wtedy niższym oficerem...
  457. - Tak, panie majorze, opowiadał mi pan - przerwał mu Król znużonym tonem.
  458. Uznał, że dostatecznie długo jest uprzejmy, a poza tym wciąż czuł na sobie wzrok Greya.
  459. Mimo że był całkiem bezpieczny i niczego się nie obawiał, wolał ukryć się w cieniu i
  460. znaleźć się poza zasięgiem śledzących go oczu. Miał dużo roboty. Doszedł więc do
  461. wniosku, że skoro major nie może dojść do sedna, to pal go sześć!
  462. - Miło się z panem rozmawia, panie majorze, ale pozwoli pan, że już pójdę -
  463. powiedział.
  464. - Ach, jedną chwileczkę - rzekł pośpiesznie major Barry, rozglądając się nerwowo,
  465. gdyż czuł na sobie zaciekawiony wzrok przechodzących jeńców i wyczuwał ich nieme
  466. pytanie: “A o czym ten rozmawia z Królem?” - Czy... czy moglibyśmy porozmawiać na
  467. osobności?
  468. Król obrzucił go uważnym spojrzeniem.
  469. - Nikt nam tu nie przeszkadza. Wystarczy ściszyć głos - powiedział.
  470. Major Barry był tak zakłopotany, że aż cały się spocił. Od wielu dni starał się niby
  471. to przypadkiem natknąć na Króla, więc taką okazję żal było przepuścić.
  472. - Ale barak komendanta żandarmerii jest... - zaczął.
  473. - A co ma wspólnego glina z rozmową na osobności? Nie rozumiem, panie
  474. majorze - rzekł Król, nic po sobie nie okazując.
  475. - Nie trzeba... mhm... Otóż pułkownik Sellars powiedział, że moglibyście mi
  476. pomóc. - Zamiast prawej ręki major Barry miał kikut i bez przerwy go drapał, dotykał i
  477. ściskał. - Czy moglibyście... coś dla nas, to znaczy dla mnie załatwić? - Odczekał, aż w
  478. pobliżu nie będzie nikogo, kto mógłby ich usłyszeć. - Chodzi o zapalniczkę - szepnął. -
  479. 18
  480. Ronsona. W idealnym stanie. - Teraz, kiedy przeszedł do rzeczy, poczuł się trochę
  481. swobodniej. Ale wypowiadając te słowa do Króla, w pełnym słońcu, na powszechnie
  482. uczęszczanej ścieżce, czuł się jak obnażony.
  483. Król zastanawiał się przez chwilę, po czym spytał:
  484. - Czyja to zapalniczka?
  485. - Moja - odparł major i spojrzał na niego zaskoczony. - Nie myślicie chyba, że ją
  486. ukradłem! Boże święty, czegoś takiego nigdy bym nie zrobił. Przechowywałem ją do tej
  487. pory, ale teraz, cóż, teraz musimy ją sprzedać. Cała grupa się zgodziła. - Oblizał
  488. spierzchnięte wargi i pogładził kikut ręki. - Bardzo proszę. Zrobicie to? Dajecie najlepszą
  489. cenę.
  490. - Handel jest zabroniony.
  491. - Tak, ale ja bardzo proszę. Moglibyście? Proszę. Mnie można ufać.
  492. Król obrócił się tak, żeby stać plecami do Greya, a twarzą do ogrodzenia, na
  493. wszelki wypadek, gdyby Grey umiał czytać z ruchu warg.
  494. - Przyślę kogoś po korycie - rzekł cicho. - Hasło: “Przysłał mnie porucznik Albany”.
  495. Zapamięta pan?
  496. - Tak - odrzekł major Barry. Stał przez chwilę niepewnie. Serce waliło mu jak młot.
  497. - Jak powiedzieliście? - spytał.
  498. - Po korycie. Po obiedzie!
  499. - Aha, dobrze.
  500. - Da mu pan zapalniczkę. A ja ją obejrzę i skontaktuję się z panem. Hasło bez
  501. zmian. - Król strzepnął spopielały koniuszek papierosa, rzucił niedopałek na ziemię i już
  502. go miał przydeptać, kiedy spostrzegł wyraz twarzy majora. - O! Chce pan peta?
  503. Uszczęśliwiony major Barry schylił się po niedopałek i podniósł go.
  504. - Dziękuję. Bardzo dziękuję - powiedział. Otworzył małą puszkę na tytoń,
  505. ostrożnie rozdarł bibułkę niedopałka, dosypał tytoń do wysuszonych liści herbacianych i
  506. wymieszał wszystko razem. - Nie ma to jak trochę aromatu - rzekł z uśmiechem. - Bardzo
  507. wam dziękuję. Wystarczy co najmniej na trzy porządne papierosy.
  508. - Do zobaczenia, panie majorze - rzekł Król salutując.
  509. 19
  510. - Ach, zaraz, mhm... - zatrzymał go major Barry. Nie bardzo wiedział, jak ma to
  511. wyrazić. - Sądzicie, że... -zaczął nerwowo ściszonym głosem. - Czy oddając ją, tak bez
  512. niczego, nieznajomemu, mogę mieć pewność, że... no, że wszystko pójdzie dobrze?
  513. - Po pierwsze: hasło - odparł zimno Król. - Po drugie: moje dobre imię. Po trzecie:
  514. ufam panu, że zapalniczka nie jest kradziona. A może lepiej dajmy sobie z tym spokój?
  515. - Ależ proszę mnie źle nie zrozumieć - powiedział prędko major. - Ja się tylko tak
  516. spytałem. To... to jest wszystko, co mam. - Uśmiechnął się z przymusem. -Dziękuję. A
  517. zatem po obiedzie. Aha, jak sądzicie, ile czasu trzeba, żeby... żeby się tego pozbyć?
  518. - Postaram się jak najszybciej. Warunki takie jak zwykle. Biorę dziesięć procent od
  519. sprzedaży - odparł lakonicznie Król.
  520. - Oczywiście. Dziękuję. I raz jeszcze dziękuję za tytoń.
  521. Teraz, kiedy już wszystko zostało powiedziane, majorowi Barry spadł wielki
  522. kamień z serca. Przy odrobinie szczęścia dostaniemy sześćset do siedmiuset dolarów,
  523. myślał schodząc pośpiesznie ze wzgórza. A to, jeśli się będzie ostrożnie wydawać,
  524. starczy na żywność przez wiele miesięcy. Major nie poświęcił nawet jednej myśli
  525. poprzedniemu właścicielowi zapalniczki, który powierzył mu ją dawno temu, idąc do
  526. szpitala, z którego już nie wrócił. Tamto należało do przeszłości. Teraz on był jej
  527. właścicielem. Stanowiła jego własność. A więc mógł ją sprzedać.
  528. Król wiedział, że przez cały ten czas Grey nie spuścił z niego oka. Podniecenie
  529. wywołane ubijaniem interesu przed barakiem żandarmerii polepszyło jego i tak już dobre
  530. samopoczucie. Zadowolony z siebie szedł pod górę łagodnym wzniesieniem,
  531. machinalnie odpowiadając na pozdrowienia znajomych oficerów i żołnierzy, Anglików i
  532. Australijczyków. Co ważniejszych wyróżniał specjalnie, pozostałym przyjaźnie kiwał
  533. głową. Zdawał sobie sprawę z ich wrogiej zawiści, ale się nią ani trochę nie przejmował.
  534. Przywykł do niej, a nawet bawiła go i dodawała splendoru. Przyjemne było także i to, że
  535. nazywano go Królem. Napawały go dumą własne osiągnięcia - i jako człowieka, i jako
  536. Amerykanina. Dzięki sprytowi stworzył całkiem nowy świat i przyglądał się teraz swemu
  537. dziełu z niepomiernym zadowoleniem.
  538. Przy baraku dwudziestym czwartym, zamieszkanym przez Australijczyków,
  539. 20
  540. zatrzymał się i wetknął głowę przez okno.
  541. - Hej, Tinker! - zawołał. - Zamawiam golenie i manicure.
  542. Tinker Bell był niski i żylasty. Skórę miał matowobrązową, oczy małe, brunatne i
  543. łuszczący się nos. Z zawodu był postrzygaczem owiec, ale tu, w Changi, nie było lep-
  544. szego fryzjera.
  545. - Co to, masz urodziny? - spytał. - Robiłem ci manicure nie dalej jak przedwczoraj.
  546. - A dzisiaj zrobisz mi znowu.
  547. Tinker wzruszył ramionami i wyskoczył przez okno. Król rozsiadł się na stojącym
  548. pod okapem krześle i z zadowoleniem rozluźnił wszystkie mięśnie, a Tinker owinął mu
  549. szyję serwetą i ustawił głowę pod właściwym kątem.
  550. - Spójrz tylko, bracie - powiedział podsuwając Królowi pod nos małe mydełko. -
  551. Powąchaj.
  552. - Ej, to prawdziwy cymes - rzekł Król uśmiechając się szeroko.
  553. - O takiej marce nie słyszałem. Ale słowo ci daję, bracie, że to jest fiołkowe
  554. Yardleya! Jeden mój koleś ściągnął je na robotach. I to prosto sprzed nosa jakiemuś
  555. Japońcowi. Kosztowało mnie trzydzieści dolarów - powiedział Tinker. Przy podawaniu
  556. podwójnej ceny mrugnął okiem. - Jak chcesz, to zachowam je specjalnie dla ciebie.
  557. - Wiesz co? Będę ci płacił za golenie piątkę zamiast trzech, dopóki się nie
  558. wymydli - zaproponował Król.
  559. Tinker prędko obliczył w myśli. Mydło mogło starczyć na osiem, może dziesięć
  560. goleń.
  561. - Daj żyć, chłopie - odparł. - Ledwo wyjdę na swoje.
  562. - Dałeś się nabrać, Tink - mruknął Król. - Takie coś to ja mogę kupować na
  563. kilogramy po piętnaście za sztukę.
  564. - Cholerny świat! - wybuchnął Tinker udanym gniewem. - Żeby koleś mnie brał za
  565. frajera! Tego już za wiele! - Z furią mieszał pachnące mydło w gorącej wodzie, aż
  566. utworzyła się piana. Roześmiał się. - Nie ma co, chłopie, faktycznie jesteś Królem.
  567. - A jak - odparł z zadowoleniem Król. Od dawna był z Tinkerem za pan brat.
  568. - Można zaczynać? - spytał Tinker unosząc namydlony pędzel.
  569. 21
  570. - Jasne - odparł Król. W tym momencie spostrzegł, że ścieżką idzie Tex. - Ej, Tex,
  571. zaczekaj! - zawołał.
  572. Tex skierował teraz wzrok na barak, zobaczył Króla i podszedł bez pośpiechu.
  573. - Czego chcesz? - spytał.
  574. Był to chudy, niezgrabny, bardzo, bardzo wysoki chłopak o dużych uszach,
  575. zakrzywionym nosie i spokojnym spojrzeniu.
  576. Tinker wycofał się bez słowa, żeby nie przysłuchiwać się rozmowie, a Król skinął
  577. na Texa.
  578. - Zrobisz coś dla mnie? - spytał cicho.
  579. - Pewnie.
  580. Król wyjął portfel i wyłuskał z niego dziesięciodolarowy banknot.
  581. - Odszukasz pułkownika Branta, tego niskiego z podwiniętą bródką, i dasz mu to.
  582. - A gdzie go znaleźć?
  583. - Przy rogu więzienia. To on ma dziś oko na Greya.
  584. - Słyszałem, że miałeś z nim przeboje - powiedział Tex z porozumiewawczym
  585. uśmiechem.
  586. - Ten skurwysyn znów mnie zrewidował.
  587. - Ciężki los - rzekł krótko Tex, drapiąc się w głowę. Miał jasne, ostrzyżone na jeża
  588. włosy.
  589. - Tak - odparł Król i roześmiał się. - I powiedz Brantowi, żeby na drugi raz tak się
  590. cholernie nie spóźniał. Szkoda, że tego nie widziałeś, Tex. Człowieku, ten Brant to
  591. prawdziwy aktor. Zmusił Greya do tego, żeby mnie przeprosił. - Znów się uśmiechnął i
  592. dołożył jeszcze pięć dolarów. - Powiedz mu, że to za tamte przeprosiny.
  593. - Dobra. Jeszcze coś?
  594. - Tak.
  595. Król podał mu hasło i wyjaśnił, gdzie ma szukać majora Barry. Kiedy Tex odszedł,
  596. Król rozsiadł się wygodnie. Ogólnie biorąc, dzisiejszy dzień był dla niego bardzo
  597. korzystny.
  598. 22
  599. Grey przeszedł pośpiesznie na drugą stronę ścieżki i wszedł do baraku
  600. szesnastego. Zbliżała się pora obiadu, a jego aż ćmiło z głodu.
  601. Jeńcy ustawiali się już niecierpliwie w kolejce po jedzenie. Grey podszedł prędko
  602. do łóżka, wziął dwie menażki, kubek, widelec, i dołączył do czekających.
  603. - Dlaczego jeszcze nie wydają? - spytał znużonym głosem stojącego przed nim
  604. jeńca.
  605. - A skąd mogę wiedzieć? - odparł szorstko Dave Daven. Był rosły jak bambus, a
  606. jego wymowa zdradzała, że ukończył jakąś prywatną szkołę: Eton, Harrow albo
  607. Charterhouse.
  608. - Tak tylko pytałem - rzekł gniewnie Grey. Gardził Davenem za jego wymowę i
  609. przywileje przysługujące mu z tytułu urodzenia.
  610. Upłynęła godzina, zanim doczekali się jedzenia. Któryś z jeńców zaniósł na
  611. początek kolejki dwa pojemniki i postawił je na ziemi. Kiedyś mieściło się w nich po pięć
  612. galonów wysokooktanowej benzyny. Teraz połowę zawartości jednego stanowił niczym
  613. nie okraszony jasny ryż, a drugi wypełniała zupa.
  614. Dziś była to zupa z rekina, co oznaczało, że z jednego rekina rozdrobnionego na
  615. kawałeczki ugotowano zupę dla dziesięciu tysięcy ludzi. Była ciepła, miała wyczuwalny
  616. smak ryby i pływały w niej kawałki bakłażanu i kapusty - pięćdziesiąt kilo na dziesięć
  617. tysięcy. Przeważały w niej liście, czerwone i zielone, gorzkie, ale pożywne, które z taką
  618. pieczołowitością hodowano w obozowych ogrodach. Przyprawiono ją solą, curry i
  619. czerwonym pieprzem.
  620. Ludzie podchodzili kolejno w milczeniu, każdy obserwował, ile dostaje poprzednik,
  621. a ile ten, który jest za nim, i porównywał obie porcje ze swoją. Obecnie, po trzech latach,
  622. miarka była już ta sama dla wszystkich.
  623. Filiżanka zupy na głowę.
  624. Gorący ryż buchał parą, kiedy go rozdzielano. Dziś był to ryż jawajski, najlepszy
  625. na świecie, każde ziarnko osobno. Filiżanka na głowę.
  626. Kubek herbaty.
  627. Każdy odchodził z jedzeniem na bok i spożywał je w milczeniu, pospiesznie i z
  628. 23
  629. nieopisaną męką. Ryjkowce czyniły ryż pożywniejszym, a dostrzeżone w zupie robaki
  630. czy owady wyjmowano bez cienia gniewu. Jednakże większość jedzących wcale nie
  631. przyglądała się zupie, obrzuciwszy ją tylko raz szybkim spojrzeniem, żeby sprawdzić, czy
  632. nie pływa w niej kawałek ryby.
  633. Dzisiaj, po obdzieleniu wszystkich, zostało jeszcze trochę strawy, zajrzano więc
  634. do listy i wydano resztę pierwszym trzem szczęśliwcom, którzy w duchu pobłogosławili
  635. ten dzień. Jedzenie zniknęło, obiad się skończył, a kolację dawano o zachodzie słońca.
  636. Mimo że obiad składał się tylko z zupy i ryżu, byli tacy, którzy mogli wmieszać
  637. sobie do ryżu kawałek orzecha kokosowego, połówkę banana, kawałek sardynki, skra-
  638. wek konserwowanej wołowiny, a nawet jajko. Całe jajko należało do rzadkości. Raz na
  639. tydzień, o ile obozowe kury niosły się zgodnie z planem, każdy dostawał po jednym. Był
  640. to wielki dzień. Kilku jeńców dostawało codziennie po jajku, ale nikt nie chciał należeć do
  641. tej grupki wybrańców.
  642. - Słuchajcie no, chłopcy! - rozległ się głos kapitana Spence’a, który stał pośrodku
  643. baraku, ale słychać go było również na zewnątrz. Ten niski, ciemnowłosy mężczyzna o
  644. nieregularnych rysach był w tym tygodniu oficerem służbowym, pełnił funkcję adiutanta
  645. baraku. Odczekał, aż wszyscy wejdą do środka. - Musimy jutro dać dodatkowo dziesięciu
  646. ludzi do pracy przy drzewie - oznajmił. Z listy odczytał na głos nazwiska, po czym
  647. oderwał wzrok od kartki. - Marlowe? - Nie było odpowiedzi. - Czy ktoś wie, gdzie jest
  648. Marlowe?
  649. - Zdaje się, że ze swoją grupą - zawołał Ewart.
  650. - Proszę mu przekazać, że pracuje jutro na lotnisku, dobrze?
  651. - Dobrze.
  652. Spence rozkaszlał się. Astma dokuczała mu dziś bardziej. Gdy atak minął,
  653. ciągnął:
  654. - Komendant obozu odbył dziś rano kolejną rozmowę z japońskim generałem.
  655. Prosił o zwiększenie racji żywnościowych i dostaw leków. - Odchrząknął. Przez chwilę
  656. panowała cisza. Potem mówił dalej bezbarwnym tonem: - Jak zwykle, prośbę odrzucono.
  657. Dzienna racja ryżu wynosi nadal sto dwadzieścia gramów na osobę.
  658. 24
  659. Wyjrzał przez jedne i drugie drzwi baraku, upewniając się, czy obaj ludzie na
  660. czatach są na swoim miejscu, a potem ściszył głos. Wszyscy niecierpliwie nadstawili
  661. uszu.
  662. - Alianci są około stu kilometrów od Mandalay i prą dalej naprzód. Zmusili
  663. Japończyków do ucieczki. Nadal posuwają się naprzód w Belgii, ale pogoda nie sprzyja.
  664. Szaleją burze śnieżne. Na froncie wschodnim to samo, ale Rosjanie wyrywają do przodu
  665. i spodziewają się, że za kilka dni zajmą Kraków. Amerykanie dobrze sobie radzą w
  666. Manili. Zbliżają się do... - urwał, starając się przypomnieć sobie nazwę - zdaje się, że ta
  667. rzeka nazywa się Agno, na Luzonie. To wszystko. W sumie wiadomości są dobre.
  668. Spence poczuł ulgę, że ma to już za sobą. Wiadomości uczył się na pamięć
  669. codziennie na zebraniu adiutantów baraków i za każdym razem, kiedy przekazywał je
  670. publicznie, oblewał się zimnym potem i czuł pustkę w żołądku. Któregoś dnia, myślał, być
  671. może jakiś donosiciel wytknie mnie palcem i powie wrogom, że to właśnie jeden z tych,
  672. którzy przekazują wieści z frontu, i wiedział, że nie wystarczy mu sił, żeby zachować
  673. milczenie. Albo też któregoś dnia jakiś Japończyk usłyszy, jak on, Spence, mówi do
  674. innych, a wtedy, wtedy...
  675. - To wszystko, chłopcy - zakończył. Podszedł do pryczy. Było mu niedobrze.
  676. Ściągnął szorty i wyszedł z baraku z ręcznikiem przerzuconym przez ramię.
  677. Słońce prażyło. Jeszcze dwie godziny do deszczu. Spence przeszedł na drugą
  678. stronę asfaltowej drogi i ustawił się w kolejce do pryszniców. Zawsze po przekazaniu
  679. wiadomości musiał wziąć prysznic, tak silnie cuchnął potem.
  680. - No i jak, bracie? - spytał Tinker.
  681. Król przyjrzał się swoim paznokciom. Były ładnie przycięte i wyrównane. Twarz,
  682. ściągnięta od na przemian gorących i zimnych okładów, szczypała go od płynu po
  683. goleniu.
  684. - Wspaniale - rzekł płacąc. - Dzięki, Tink.
  685. Wstał z krzesła i nałożywszy kapelusz skinął głową Tinkerowi i pułkownikowi,
  686. który przyszedł się ostrzyc i od jakiegoś czasu cierpliwie czekał.
  687. 25
  688. Obaj odprowadzili go wzrokiem.
  689. Król znów szedł raźnym krokiem ścieżką, mijając stojące grupami baraki. Kierował
  690. się w stronę własnego. Odczuwał przyjemny głód.
  691. Barak amerykański stał osobno, na tyle blisko murów, by po południu znaleźć się
  692. w ich cieniu, i w pobliżu okrążającej więzienie drogi, która była ośrodkiem obozowego
  693. życia i biegła nie opodal ogrodzenia. Trudno o lepsze położenie. Kapitan Brough z Sił
  694. Powietrznych Stanów Zjednoczonych, najwyższy stopniem oficer amerykański w obozie,
  695. od początku nalegał, żeby żołnierze i podoficerowie amerykańscy mieli oddzielny barak.
  696. Większość amerykańskich oficerów chętnie by się do niego przeniosła, gdyż źle się czuli
  697. wśród obcych, ale nie było wolno, bo Japończycy nakazali oddzielić oficerów od
  698. żołnierzy. Innym narodowościom też to było nie w smak, chociaż Australijczykom mniej
  699. niż Anglikom.
  700. Król rozmyślał o diamencie. Niełatwo było namotać ten interes, a musiał to zrobić.
  701. Podchodząc do baraku spostrzegł nagle przy ścieżce młodego człowieka, który siedział
  702. na piętach i mówił coś szybko po malajsku do jakiegoś tubylca. Miał mocno opaloną
  703. skórę, pod którą rysowały się mięśnie. Szeroki w ramionach, wąski w biodrach. Ubrany
  704. był tylko w sarong, ale nosił go tak, jakby się w nim urodził. Twarz miał surową i choć był
  705. wychudzony jak wszyscy w Changi, poruszał się z wdziękiem i promieniował energią.
  706. Malajczyk, drobny mężczyzna o brunatnej skórze, słuchał w skupieniu jego
  707. śpiewnej mowy, a potem roześmiał się, odsłaniając zęby pociemniałe od żucia orzechów
  708. are-kowych, i odpowiedział, ruchem dłoni akcentując melodię zdania. Młody człowiek też
  709. się roześmiał i przerwał swojemu rozmówcy lawiną słów, nieświadomy uważnego
  710. spojrzenia Króla.
  711. Król rozumiał z tego tylko piąte przez dziesiąte, bo malajski znał słabo i w razie
  712. potrzeby posługiwał się mieszanką malajskiego, japońskiego i miejscowej łamanej
  713. angielszczyzny. Przysłuchiwał się wybuchom niepohamowanego śmiechu, wiedząc, jakie
  714. to rzadkie. Gdy młody człowiek śmiał się, widać było, że śmieje się szczerze. Taki śmiech
  715. był wielką rzadkością. Czymś nieocenionym.
  716. W zamyśleniu Król wszedł do baraku. Jego mieszkańcy unieśli na chwilę głowy i
  717. 26
  718. uprzejmie pozdrowili wchodzącego. Odpowiedział na pozdrowienia, nie wyróżniając
  719. specjalnie nikogo. Wiedział jednak swoje, tak samo jak i tamci.
  720. Dino leżał na łóżku pogrążony w półśnie. Był to schludny, niski mężczyzna o
  721. ciemnej skórze i ciemnych włosach, przedwcześnie przyprószonych siwizną, i o szkli-
  722. stych, przejrzystych oczach. Król poczuł na sobie jego spojrzenie, skinął głową, a Dino
  723. uśmiechnął się. Ale w jego oczach nie było uśmiechu.
  724. W przeciwległym kącie baraku Kurt, który właśnie łatał sobie spodnie, podniósł
  725. wzrok i splunął na podłogę. Był to karłowaty typ o złym spojrzeniu, pożółkłych,
  726. szczurzych zębach, który zawsze spluwał na podłogę i którego nikt nie lubił, ponieważ
  727. nigdy się nie mył. Bliżej środka baraku Byron Jones Trzeci rozgrywał z Millerem nie
  728. kończącą się partię szachów. Obaj byli nadzy. Miller ważył sto trzydzieści kilo i mierzył
  729. bez mała dwa metry,
  730. — 36 —
  731. gdy dwa lata temu storpedowano jego statek handlowy. Teraz, kiedy wchodził na
  732. wagę, wskazówka zatrzymywała się na sześćdziesięciu kilogramach, a zwisające fałdy
  733. skóry brzucha osłaniały mu narządy płciowe. Jego niebieskie oczy zabłysły, gdy zrobił
  734. ruch i zabrał konika. Byron Jones Trzeci usunął szybko konia z szachownicy i wtedy
  735. Miller spostrzegł, że jego wieża znalazła się w niebezpieczeństwie.
  736. - Koniec z tobą, Miller - powiedział Jones, drapiąc pokaleczone w dżungli nogi.
  737. - Idź do diabła!
  738. Jones roześmiał się i dodał:
  739. - Marynarka wojenna dawała handlowej wycisk zawsze i wszędzie.
  740. - No i co z tego! I tak was, durniów, zatopili. Okręt wojenny, też mi coś!
  741. - Tak... - szepnął w zamyśleniu Jones, bawiąc się opaską na oko i przypominając
  742. sobie, jak zatonął jego okręt “Houston”, jak zginęli jego koledzy i jak on sam stracił oko.
  743. Król przeszedł przez barak. Przy jego łóżku i przytwierdzonej do niego łańcuchem
  744. czarnej skrzynce siedział Max.
  745. - Dzięki, Max. Możesz iść - powiedział Król.
  746. - Dobra.
  747. 27
  748. Twarz Maxa zdradzała, że jadł chleb z niejednego pieca. Pochodził z Nowego
  749. Jorku, z dzielnicy West Side, i tamtejsze okolice nauczyły go w dzieciństwie życia. Oczy
  750. miał ciemne i niespokojne.
  751. Król wyciągnął machinalnie pudełko z tytoniem i dał mu trochę machorki.
  752. - O, dzięki - powiedział Max. - Aha, Lee prosił, żeby powtórzyć, że uprał ci
  753. bieliznę. On dzisiaj bierze żarcie, jemy na drugą zmianę, ale prosił, żebym ci powtórzył.
  754. - Dziękuję - odparł Król. Wyciągnął paczkę papierosów i w baraku zaległa cisza.
  755. Zanim zdążył wyjąć zapałki, Max już strzelał zapalniczką z krzemienia, jakiej używali
  756. tubylcy. - Dzięki, Max. - Król zaciągnął się głęboko. Potem, po chwili milczenia, spytał. -
  757. Chcesz kooa?
  758. - Chryste, jeszcze jak - rzekł Max, nie bacząc na ironię w głosie Króla. - Coś ci
  759. jeszcze załatwić?
  760. - Jak mi będziesz potrzebny, to cię zawołam.
  761. Max przeszedł środkiem baraku do swojego sprężynowego łóżka przy drzwiach i
  762. usiadł. Oczy wszystkich śledziły papierosa, ale usta milczały. Papieros należał do Maxa.
  763. Max dostał go, bo sobie na niego zapracował. Wiedzieli, że kiedy przyjdzie kolej na nich,
  764. żeby pilnować rzeczy Króla, wtedy, kto wie, może i oni dostaną.
  765. Dino uśmiechnął się do Maxa, a ten w odpowiedzi mrugnął okiem. Po jedzeniu
  766. mieli się podzielić papierosem. Dzielili się zawsze tym, co udało im się znaleźć, ukraść
  767. albo zdobyć. Max i Dino tworzyli grupę.
  768. Tak było w całym Changi. Jedzono w grupach i w grupach sobie nawzajem ufano.
  769. Po dwóch, po trzech, rzadko czterech. W pojedynkę nikt nie dałby sobie rady ze znale-
  770. zieniem czegoś, co by nadawało się do zjedzenia, ze zorganizowaniem ognia,
  771. ugotowaniem i zjedzeniem tego, co się znalazło. Idealną grupę stanowiło trzech ludzi.
  772. Jeden do szukania, jeden do pilnowania zdobyczy i jeden w rezerwie. Jeśli rezerwowy
  773. nie był chory, on również szukał czegoś albo pilnował. Wszystko dzielono na trzy. Jeżeli
  774. ktoś miał jajko, ukradł orzech kokosowy, znalazł banana podczas robót poza obozem
  775. albo coś gdzieś wyprosił, wszystko to należało do grupy. Zasada była prosta jak każde
  776. prawo natury. Utrzymać się przy życiu można było tylko wspólnym wysiłkiem. Ukrycie
  777. 28
  778. czegoś przed grupą oznaczało śmierć, bo wiadomość, że kogoś z niej wydalono, szybko
  779. się rozchodziła. A przeżyć w pojedynkę było nie sposób.
  780. Ale Król nie należał do żadnej grupy. Był samowystarczalny.
  781. Jego łóżko stało w najlepszym kącie baraku, pod oknem, tak że docierał tam
  782. najlżejszy powiew wiatru. Od sąsiedniego dzieliło je dwa i pół metra. Łóżko Króla było
  783. porządne. Stalowe. Sprężyny miało mocno naciągnięte, a siennik wypełniony kapokiem.
  784. Przykryte było dwoma kocami, a spod wierzchniego, obok wybielonej przez słońce
  785. poduszki, wyzierała czysta pościel. Nad nim, mocno naciągnięta na prętach, wisiała
  786. moskitiera. Nie brakowało niczego.
  787. Król miał także stolik, dwa fotele, a po obu stronach łóżka dywaniki. Na półce za
  788. łóżkiem leżały przybory do golenia: brzytwa, pędzel, mydło, żyletki, a obok nich talerze,
  789. filiżanki, maszynka elektryczna własnej roboty oraz garnki i sztućce. Na narożnej ścianie
  790. wisiało ubranie: cztery koszule, cztery pary spodni i cztery pary szortów. Na jeszcze
  791. jednej półce leżało sześć par skarpetek i tyleż kalesonów. Pod łóżkiem stały dwie pary
  792. butów, trepy do kąpieli i błyszcząca para czappali, jedwabnych hinduskich pantofli.
  793. Król usiadł w fotelu i sprawdził, czy wszystko jest na swoim miejscu. Zauważył, że
  794. zniknął włos, który przed wyjściem położył na brzytwie. Świnie, pomyślał. Z jakiej racji
  795. mam się od nich zarazić jakąś francą! Nie odezwał się jednak ani słowem, odnotowując
  796. tylko w pamięci, że na przyszłość musi trzymać brzytwę pod kluczem.
  797. - Cześć - rozległ się głos Texa. - Jesteś wolny?
  798. Słowo “wolny” było hasłem i oznaczało: “Czy możesz przyjąć towar?”
  799. Król uśmiechnął się i skinął głową. Tex ostrożnie podał mu zapalniczkę.
  800. - Dziękuję - powiedział Król. - Smakowała ci dziś moja zupa?
  801. - Mowa - odparł Tex i odszedł.
  802. Król bez pośpiechu obejrzał zapalniczkę. Zgodnie z zapewnieniem majora była
  803. jak nowa. Najmniejszej rysy. Zapalała się raz za razem. Była też bardzo czysto
  804. utrzymana. Król odkręcił śrubkę i obejrzał kamień. Był to tani, miejscowy krzemień, już na
  805. wykończeniu, w związku z czym Król otworzył stojące na półce pudełko na cygara, wyjął
  806. z niego pojemniczek z kamykami do ronsona i wymienił stary kamień na nowy. Nacisnął
  807. 29
  808. dźwignię i buchnął płomień. Jeszcze tylko staranne wyregulowanie knota i gotowe.
  809. Zapalniczka nie była podrobiona, a więc warta na pewno osiemset, dziewięćset dolarów.
  810. Z miejsca, gdzie siedział, Król widział młodego jeńca i Malajczyka. Ple-ple-ple,
  811. ple-ple-ple, usta nie zamykały się im ani na chwilę.
  812. - Max! - zawołał cicho.
  813. Max pośpiesznie przemierzył barak.
  814. - Słucham? - spytał.
  815. - Widzisz tego gościa? - powiedział Król wskazując ruchem głowy za okno.
  816. - Którego? Tego smolucha?
  817. - Nie, tego drugiego. Przyprowadź go, co?
  818. Max wyśliznął się przez okno i przeszedł na drugą stronę ścieżki.
  819. - Ty, jak ci tam - zwrócił się obcesowo do młodego jeńca. - Król chce z tobą
  820. rozmawiać. - Wskazał kciukiem barak. - I to raz-dwa.
  821. Zagadnięty wytrzeszczył oczy na Maxa, a potem spojrzał we wskazanym
  822. kierunku, na barak amerykański.
  823. - Ze mną? - spytał z niedowierzaniem, patrząc znów na Maxa.
  824. - Tak, z tobą - odparł zniecierpliwiony Max.
  825. - Po co?
  826. - A skąd, do cholery, mam wiedzieć.
  827. Młody człowiek zmarszczył brwi i spojrzał na Maxa chłodno. Pomyślał chwilę, po
  828. czym zwrócił się do Sulimana, Malajczyka, z którym rozmawiał, i powiedział:
  829. - Nanti-lah.
  830. - Bik, tuan - odparł Suliman sadowiąc się wygodniej do czekania, a potem dodał
  831. po malajsku: - Uważaj na siebie, tuan. I idź z Bogiem.
  832. - Nie lękaj się, przyjacielu. Niemniej dziękuję ci za te słowa - odparł z uśmiechem
  833. jeniec. Podniósł się i ruszył do baraku za Maxem.
  834. - Pan chciał się ze mną widzieć? - spytał podchodząc do Króla.
  835. - Cześć - powiedział z uśmiechem Król. W oczach przybysza dostrzegł czujność.
  836. Spodobało mu się to, bo czujne spojrzenie należało w Changi do rzadkości. - Siadaj.
  837. 30
  838. Król dał Maxowi znak głową i ten odszedł. Ci, którzy byli w pobliżu, nie czekając,
  839. aż Król ich o to poprosi, odsunęli się na tyle, żeby mógł rozmawiać wiedząc, że nikt go
  840. nie słyszy.
  841. - Nie krępuj się, siadaj - powtórzył dobrotliwie.
  842. - Dziękuję.
  843. - Zapalisz?
  844. Na widok prawdziwego papierosa, którym go częstowano, oczy gościa
  845. rozszerzyły się ze zdumienia. Zawahał się, a potem wziął papierosa. Zdumienie jego
  846. wzrosło, kiedy Król pstryknął ronsonem, ale usiłował je ukryć i zaciągnął się głęboko
  847. dymem.
  848. - Dobry. Znakomity - powiedział, rozkoszując się papierosem. - Dziękuję.
  849. - Jak się nazywasz?
  850. - Marlowe. Peter Marlowe. A ty? - spytał ironicznie.
  851. Król roześmiał się. Bardzo dobrze, pomyślał. Facet ma poczucie humoru i nie
  852. podlizuje się. Odnotował to sobie w pamięci i spytał:
  853. - Jesteś Anglikiem?
  854. - Tak.
  855. Król nigdy przedtem nie zwrócił uwagi na Marlowe’a, ale przy dziesięciu tysiącach
  856. tak podobnych do siebie twarzy nie było w tym nic dziwnego. Przyglądał mu się w
  857. milczeniu, napotykając chłodne, badawcze spojrzenie niebieskich oczu.
  858. - Nie ma tu lepszych fajek niż kooa - odezwał się wreszcie. - Oczywiście, nie
  859. umywają się do cameli. To papierosy amerykańskie. Najlepsze na świecie. Paliłeś
  860. kiedyś?
  861. - Owszem, ale przyznam się, że dla mnie są nieco za suche. Wolę gold flake’i -
  862. odparł Peter Marlowe, po czym dodał uprzejmie: - To zapewne kwestia gustu.
  863. Znów zapadła cisza. Marlowe czekał, aż Król powie mu, o co chodzi. Czekając
  864. myślał, że wbrew otaczającej Króla złej sławie, podoba mu się ten Amerykanin, podoba
  865. mu się przebłyskująca w jego oczach wesołość.
  866. - Świetnie mówisz po malajsku - powiedział Król, wskazując ruchem głowy
  867. 31
  868. czekającego cierpliwie Malajczyka.
  869. - Tak, chyba nie najgorzej.
  870. Król miał ochotę przekląć tę typową angielską powściągliwość, ale powstrzymał
  871. się.
  872. - Tutaj się nauczyłeś? - pytał cierpliwie dalej.
  873. - Nie. Na Jawie - odparł Marlowe i po chwili wahania rozejrzał się. - Nieźle się tu
  874. urządziłeś.
  875. - Lubię wygodę. Jak ci się siedzi w tym fotelu?
  876. - Dobrze.
  877. Po twarzy Marlowe’a przemknęło zdziwienie.
  878. - Dałem za niego rok temu osiem dych - oznajmił z dumą Król.
  879. Peter Marlowe spojrzał szybko na Króla, żeby sprawdzić, czy to podanie prosto z
  880. mostu ceny miało być żartem, ale nie dostrzegł nic prócz zadowolenia i nie skrywanej
  881. dumy. Zdumiewające, żeby o czymś takim mówić nieznajomemu.
  882. - Jest bardzo wygodny - rzekł z lekkim zakłopotaniem.
  883. - Zrobię sobie coś do żarcia. Zjesz ze mną?
  884. - Dopiero co jadłem... obiad - odparł powściągliwie Marlowe.
  885. - Na pewno jeszcze byś coś zjadł. Może jajko?
  886. Tym razem, nie mogąc już dłużej ukryć zdumienia, Marlowe wytrzeszczył oczy.
  887. Król uśmiechnął się i pomyślał, że choćby tylko dla tej reakcji warto było zrobić taką
  888. propozycję. Ukląkł przy czarnej skrzynce i ostrożnie przekręcił klucz w zamku. Marlowe w
  889. osłupieniu wpatrywał się w jej zawartość. Pół tuzina jaj, woreczki z kawą. W szklanych
  890. słoikach wschodni przysmak gula malacca, rodzaj scukrzonego irysa. Banany. Co
  891. najmniej pół kilograma jawajskiego tytoniu. Z dziesięć albo więcej paczek papierosów
  892. kooa. Słój ryżu. I jeszcze jeden słój z fasolą katchang idju. Olej. Przeróżne smakołyki
  893. zawinięte w bananowe liście. Nie pamiętał, kiedy widział naraz tyle skarbów.
  894. Król wyjął olej i dwa jajka, po czym zamknął skrzynkę na klucz. Kiedy podniósł
  895. wzrok na Marlowe’a, zobaczył, że do jego oczu powróciła czujność, a twarz miał opano-
  896. waną.
  897. 32
  898. - Jakie wolisz jajko? Sadzone?
  899. - Właściwie to nie bardzo wypada mi je przyjąć - odparł Marlowe. Mówienie
  900. przychodziło mu z trudem. - Nikt nie częstuje jajkami ot, tak sobie.
  901. Król uśmiechnął się. Był to miły uśmiech, który wzbudził sympatię Marlowe’a.
  902. - Drobiazg. Potraktujemy to jako “zamorską pomoc Wujka Sama”, rodzaj
  903. pożyczki.
  904. Anglik zacisnął szczęki, a jego twarz przez moment wyrażała irytację.
  905. - Co się stało? - spytał natychmiast Król.
  906. - Nic - odparł Marlowe po chwili. Popatrzył na jajko. Swoje przydziałowe miał
  907. otrzymać dopiero za sześć dni. - Jeżeli nie sprawi ci to różnicy, wolę sadzone.
  908. - Już się robi - rzekł Król. Wiedział, że popełnił jakiś błąd, gdyż irytacja Anglika nie
  909. była udana. Dziwni są ci obcokrajowcy, pomyślał. Nigdy nie można przewidzieć, jak na
  910. coś zareagują. Postawił maszynkę elektryczną na stole i włożył wtyczkę do gniazdka.
  911. - Pełna kultura, no nie? - powiedział żartobliwie.
  912. - Owszem.
  913. - To Max mi ją podłączył - wyjaśnił Król i wskazał głową na drugi koniec baraku.
  914. Marlowe podążył oczami za jego spojrzeniem. Czując na sobie czyjś wzrok, Max
  915. uniósł głowę i spytał:
  916. - Potrzebujesz czegoś?
  917. - Nie - odparł Król. - Opowiadam właśnie, jak podłączyłeś maszynkę do prądu.
  918. - Ach tak. Działa jak trzeba?
  919. - Jasne.
  920. Peter Marlowe wstał, wychylił się przez okno i zawołał po malajsku:
  921. - Proszę, nie czekaj już na mnie, Sulimanie. Zobaczymy się jutro.
  922. - Dobrze, tuan, pokój z tobą.
  923. - I z tobą - odparł Marlowe, uśmiechnął się i usiadł z powrotem. Suliman oddalił
  924. się.
  925. Król zręcznie rozbił jajka i rzucił na rozgrzany olej. Kolor żółtek był intensywnie
  926. złocisty, a otaczające je galaretowate białko sycząc w wysokiej temperaturze zaczęło się
  927. 33
  928. ścinać. Cały barak wypełniło skwierczenie smażonych jaj. Wypełniło myśli, pragnienia,
  929. pobudziło wydzielanie soków trawiennych. Ale nikt się nie odezwał ani nie poruszył. Z
  930. wyjątkiem Texa, który zmusił się, żeby wstać i wyjść z baraku.
  931. Wielu przechodzących drogą poczuło smakowity aromat i od nowa znienawidziło
  932. Króla. Zapach powędrował zboczem w dół, do baraku żandarmerii. I Grey, i Masters od
  933. razu wiedzieli, skąd pochodzi.
  934. Czując przypływ mdłości, Grey wstał i podszedł do drzwi. Zamierzał obejść obóz,
  935. żeby uciec przed zapachem, jednak zmienił zamiar i odwróciwszy się rzekł:
  936. - Chodźcie, sierżancie. Odwiedzimy Amerykanów. Mamy świetną okazję, żeby
  937. sprawdzić meldunek Sellarsa!
  938. - Dobrze - powiedział Masters, którego dolatujący zapach niemal przyprawiał o
  939. mdłości. - Przeklęty drań, mógłby przynajmniej smażyć przed obiadem, a nie tuż po,
  940. kiedy do kolacji jest jeszcze pięć godzin.
  941. - Amerykanie są dziś na drugą zmianę, więc jeszcze nie jedli.
  942. Tymczasem w baraku amerykańskim powrócono do przerwanych czynności. Dino
  943. starał się zasnąć, Kurt szył, wznowiono grę w pokera, a Miller i Byron Jones Trzeci
  944. podjęli swoją nie kończącą się partię szachów. Ale skwierczenie zniszczyło emocje
  945. związane z małym pokerem, Kurt ukłuł się igłą w palec i zaklął soczyście, Dina opuściła
  946. senność, a Jones patrzył z przerażeniem, jak Miller zabiera mu królową nędznym,
  947. parszywym pionkiem.
  948. - Jak Boga kocham, żeby tak zaczęło padać - powiedział zduszonym głosem
  949. Jones.
  950. Nikt się nie odezwał, bo też nikt nic nie słyszał oprócz wypełniających barak
  951. trzasków i posykiwań.
  952. Król również był skupiony - nad patelnią. Chlubił się, że nikt nie potrafi lepiej od
  953. niego usmażyć jaj. Uważał, że sadzone jajko należy smażyć z wyczuciem artysty, nie za
  954. wolno, ale i bez zbytniego pośpiechu. Podniósł wzrok i uśmiechnął się do Marlowe’a, ale
  955. oczy Anglika wlepione były w jajka.
  956. - Mój Boże - rzekł cicho Marlowe, i nie było to przekleństwo, a błogosławieństwo. -
  957. 34
  958. Co za zapach!
  959. Król poczuł zadowolenie.
  960. - Poczekaj, aż skończę - powiedział. - Wtedy zobaczysz takie jajka, jakich w życiu
  961. nie widziałeś. - Popieprzył lekko jaja, a potem je posolił. - Lubisz gotować? - spytał.
  962. - Tak - odparł Marlowe, z trudem rozpoznając własny głos. - W mojej grupie
  963. najczęściej ja przygotowuję jedzenie.
  964. - Jak lubisz, żeby się do ciebie zwracano? Pete? Peter?
  965. Marlowe ukrył zdziwienie. Tylko wypróbowani, zaufani przyjaciele zwracają się do
  966. siebie po imieniu - jakże inaczej odróżnić przyjaciół od znajomych? Spojrzał na Króla,
  967. lecz nie dostrzegł w jego twarzy nic prócz życzliwości, więc, wbrew samemu sobie,
  968. odpowiedział:
  969. - Peter.
  970. - Skąd jesteś? Gdzie mieszkasz?
  971. Wciąż mnie wypytuje, pomyślał Marlowe. Za chwilę spyta, czy jestem żonaty, albo
  972. ile mam na koncie w banku. Przyszedł na wezwanie Króla z ciekawości, teraz jednak był
  973. gotów przekląć siebie za to, że jej nie poskromił. Wspaniały widok skwierczących jaj
  974. ułagodził go jednak.
  975. - W Portchester - odpowiedział. - To taka mała mieścina na południowym
  976. wybrzeżu. W hrabstwie Hampshire.
  977. - Jesteś żonaty, Peter?
  978. - A ty?
  979. - Nie.
  980. Król pytałby dalej, ale jajka były już gotowe. Zdjął więc patelnię z maszynki i skinął
  981. na Marlowe’a.
  982. - Talerze są za twoimi plecami - powiedział, a potem dodał z niemałą dumą: -
  983. Klasa!
  984. Peter Marlowe w życiu nie widział równie wspaniałych sadzonych jaj, obdarzył
  985. więc Króla największym komplementem, na jaki stać Anglika.
  986. - Niezłe, słowo daję, całkiem niezłe - oświadczył bezbarwnym tonem i spojrzał na
  987. 35
  988. Króla z miną równie obojętną jak głos, wzmacniając tym sposobem pochwałę zawartą w
  989. słowach.
  990. - O czym ty, do diabła, gadasz, skurwysynu! - wykrzyknął rozwścieczony Król. - W
  991. życiu nie widziałeś lepszych jajek!
  992. Marlowe zaniemówił, w całym baraku zapadła grobowa cisza. Wtem w
  993. znieruchomiałym powietrzu rozległ się gwizd. Dino i Miller natychmiast poderwali się i
  994. popędzili w stronę Króla, a Max stanął na straży w drzwiach. Miller i Dino wepchnęli
  995. łóżko Króla do kąta, podnieśli z podłogi dywaniki i wcisnęli je pod siennik. Potem przy-
  996. sunęli do łóżka Króla sąsiednie prycze, na taką odległość, żeby wyglądało, iż dysponuje
  997. on, tak jak wszyscy w Changi, powierzchnią o wymiarach metr dwadzieścia na metr
  998. osiemdziesiąt. W drzwiach stanął porucznik Grey, a o dobry krok za nim sierżant
  999. Masters.
  1000. Amerykanie wpatrywali się w Greya i dopiero po chwili, kiedy już dali mu do
  1001. zrozumienia, co o nim myślą, wstali. Upłynęła równie obraźliwa chwila, zanim Grey
  1002. zasalutował i dał “spocznij”. Jeden jedyny Marlowe nie ruszył się z miejsca i nadal
  1003. siedział w fotelu.
  1004. - Wstań! - syknął Król. - Wstań, bo cię załatwi na amen!
  1005. Doświadczenie nauczyło go rozpoznawać, kiedy Grey jest podniecony. Tym
  1006. razem Grey nie jego świdrował wzrokiem, lecz wbił nieruchome spojrzenie w Marlowe’a.
  1007. Patrzył tak, że nawet Król się wzdrygnął.
  1008. Grey bez pośpiechu przemierzył barak i zatrzymał się tuż przy siedzącym
  1009. Marlowie. Oderwał od niego wzrok i przez dłuższą chwilę wpatrywał się w usmażone
  1010. jajka. Potem spojrzał na Króla i znów na Marlowe’a.
  1011. - Daleko odeszliśmy od własnego baraku, prawda, Marlowe?
  1012. Peter Marlowe wyjął pudełko po papierosach i wysypał z niego trochę tytoniu na
  1013. liść trawy rotangowej. Potem skręcił lejkowatego papierosa i podniósł go do ust. Prze-
  1014. ciągające się milczenie było dla Greya jak policzek.
  1015. - Czyja wiem, drogi kolego... - odezwał się Marlowe cicho. - Anglik jest u siebie,
  1016. gdziekolwiek się znajdzie.
  1017. 36
  1018. - Gdzie opaska na rękę?
  1019. - Za pasem.
  1020. - Należy ją nosić na ręku. Taki jest regulamin.
  1021. - Japoński regulamin. A mnie się japoński regulamin nie podoba - odparł Marlowe.
  1022. - To jest także regulamin obozowy.
  1023. Rozmawiali zupełnie spokojnie i Amerykanie wyczuwali w ich głosach zaledwie
  1024. cień irytacji, ale Grey i Marlowe wiedzieli swoje. I nagle wypowiedzieli sobie wojnę.
  1025. Marlowe nienawidził Japończyków, a Grey był dla niego ich przedstawicielem, ponieważ
  1026. to on pilnował, czy w obozie przestrzega się obowiązującego regulaminu japońskiego, i
  1027. robił to bezlitośnie. Poza tym dzieliła ich jeszcze głębsza nienawiść, wrodzona nienawiść
  1028. klasowa. Marlowe był świadom, że Grey nienawidzi go za jego pochodzenie, sposób
  1029. mówienia, za to, czego pragnął nade wszystko i czego nigdy mieć nie mógł.
  1030. - Proszę ją założyć! - nakazał Grey, do czego miał pełne prawo.
  1031. Marlowe wzruszył ramionami, wyciągnął opaskę i nasunął ją na lewy łokieć. Na
  1032. opasce widniał jego stopień wojskowy: kapitan lotnictwa, RAF.
  1033. Król wytrzeszczył oczy. O rany, oficer, pomyślał. A ja chciałem go prosić, żeby...
  1034. - Przepraszam, że przeszkadzam w obiedzie - mówił Grey - ale coś komuś
  1035. zginęło.
  1036. - Zginęło? - powtórzył Król. Chryste! Ronson!, omal nie zawołał na głos. Boże!
  1037. Pozbyć się tej przeklętej zapalniczki, krzyczał w nim strach.
  1038. - Co się stało, kapralu? - spytał Grey, widząc perlące się na twarzy Króla krople
  1039. potu.
  1040. - Gorąco dziś - odezwał się Król słabym głosem.
  1041. Czuł, jak wykrochmalona koszula mięknie na nim od potu. Zrozumiał, że padł
  1042. ofiarą intrygi. Zrozumiał też, że Grey bawi się z nim jak kot z myszą. Zastanawiał się
  1043. gorączkowo, czy starczyłoby mu odwagi, żeby rzucić się do ucieczki, ale pomiędzy nim a
  1044. oknem siedział Peter Marlowe, i Grey z łatwością by go schwytał. Zresztą uciec
  1045. oznaczałoby przyznać się do winy. Wisząc tak pomiędzy życiem a śmiercią, widział
  1046. poruszające się usta Greya.
  1047. 37
  1048. - Co pan powiedział, panie poruczniku? - spytał. Tym razem “panie poruczniku”
  1049. nie zabrzmiało obelżywie. Król wpatrywał się w Greya, nie dowierzając własnym uszom.
  1050. - Powiedziałem, że pułkownik Sellars zameldował o kradzieży złotego pierścienia!
  1051. - złowieszczo powtórzył Grey.
  1052. Królowi aż zakręciło się w głowie. A więc to nie ronson! Niepotrzebnie
  1053. panikowałem! To tylko ten cholerny pierścień Sellarsa, myślał. Sprzedał go trzy tygodnie
  1054. temu, zresztą z niezłym zyskiem. A więc Sellars zameldował o kradzieży! Kłamliwy
  1055. skurwysyn.
  1056. - No, proszę - powiedział z nutką wesołości w głosie. - No, proszę, a to ci pech.
  1057. Ktoś ukradł pierścień. Nie może być!
  1058. - Dla mnie może. A dla was nie? - rzekł szorstko Grey.
  1059. Król nic na to nie odpowiedział. Ale miał wielką ochotę uśmiechnąć się. Wcale nie
  1060. chodzi o zapalniczkę! Jestem bezpieczny!
  1061. - Znacie pułkownika Sellarsa? - spytał Grey.
  1062. - O tyle, o ile, panie poruczniku. Grałem z nim parę razy w brydża - odparł Król,
  1063. całkiem już spokojny.
  1064. - Czy pułkownik pokazywał wam pierścień? - pytał nieustępliwie Grey.
  1065. Król starannie odtworzył w pamięci przebieg wypadków. Pułkownik Sellars
  1066. pokazał mu pierścień dwukrotnie. Raz, kiedy prosił go o pośrednictwo w sprzedaży, a
  1067. drugi raz, kiedy Król poszedł go zważyć.
  1068. - Ależ skąd, panie poruczniku - odparł niewinnym głosem. Wiedział, że nic mu nie
  1069. grozi. Świadków nie było.
  1070. - Na pewno nigdy nie widzieliście tego pierścienia?
  1071. - Ależ skąd, panie poruczniku.
  1072. Grey poczuł nagle, że ma serdecznie dosyć tej zabawy w kota i mysz, a
  1073. nieprzeparta ochota na jajka sprawiła, że aż go zemdliło z głodu. Gotów był zrobić
  1074. wszystko, dosłownie wszystko, żeby dostać choć jedno z nich.
  1075. - Grey, przyjacielu, czy ma pan ogień? - spytał Marlowe. Nie miał przy sobie
  1076. swojej malajskiej zapalniczki, a musiał zapalić. Koniecznie. Niechęć do Greya wysuszyła
  1077. 38
  1078. mu usta.
  1079. - Nie.
  1080. Sam sobie zapal, pomyślał ze złością Grey, zabierając się do odejścia. W tym
  1081. momencie usłyszał, jak Marlowe zwraca się do Króla:
  1082. - Mógłbyś mi użyczyć swojego ronsona?
  1083. Obrócił się ku nim powoli. Peter Marlowe uśmiechał się do Króla. Jego słowa jak
  1084. wyryte zawisły w powietrzu, a potem rozbiegły się, docierając do każdego zakątka
  1085. baraku.
  1086. Przerażony Król, chcąc za wszelką cenę zyskać na czasie, zaczął szukać
  1087. zapałek.
  1088. - Masz go w lewej kieszeni - podpowiedział Marlowe.
  1089. W tej jednej chwili Król żył, umarł i narodził się na nowo. Mieszkańcy baraku
  1090. wstrzymali oddech. Mieli być świadkami upadku Króla. Mieli być świadkami tego, jak Król
  1091. zostaje schwytany, zabrany i uwięziony, a więc czegoś, co się nie mieściło w głowie. A
  1092. jednak mieli przed sobą Króla, Greya i tego człowieka, który wydał Króla i złożył go jak
  1093. baranka na ołtarzu ofiarnym Greya. Niektórzy byli przerażeni, inni rozkoszowali się tą
  1094. perspektywą, jeszcze inni współczuli Królowi, a Dino pomyślał ze złością: Psiakrew, jutro
  1095. ja miałem pilnować skrzynki!
  1096. - Jak to, kapralu, nie podacie panu kapitanowi ognia? - spytał Grey. Nie czuł już
  1097. głodu, a tylko wewnętrzne ciepło. Wiedział przecież, że w spisie rzeczy Króla nie figuruje
  1098. zapalniczka marki Ronson.
  1099. Król wyjął zapalniczkę i podał ogień Marlowe’owi. Płomień, którym miał ochotę go
  1100. spalić, płonął równo i jasno.
  1101. Dziękuję - powiedział Marlowe, uśmiechnął się i dopiero wtedy zdał sobie ze
  1102. wszystkiego sprawę.
  1103. - No, tak - powiedział Grey, biorąc zapalniczkę do ręki. Zabrzmiało to
  1104. majestatycznie, nieodwołalnie, groźnie.
  1105. Król milczał, bo cóż mógł powiedzieć. Po prostu czekał. Teraz, kiedy go
  1106. przyłapano, nie bał się i tylko przeklinał własną głupotę. Mężczyzna przegrywający przez
  1107. 39
  1108. własną głupotę nie ma prawa nazywać siebie mężczyzną. Nie ma też prawa być Królem,
  1109. bo Królem jest zawsze ten, kto jest najsilniejszy, najsilniejszy nie tylko dzięki samej sile,
  1110. ale dzięki sprytowi, sile i szczęściu.
  1111. - Skąd to macie, kapralu? - spytał słodkim głosem Grey.
  1112. Peter Marlowe czuł, że się w nim wszystko burzy. Przez chwilę walczył
  1113. gorączkowo z myślami, aż wreszcie powiedział:
  1114. - To moja zapalniczka. - Wiedząc, że zabrzmiało to jak kłamstwo, czym w istocie
  1115. było, dodał pośpiesznie: - Graliśmy w pokera. Przegrałem ją. Tuż przed obiadem.
  1116. Grey, Król i pozostali wlepili w niego oszołomiony wzrok.
  1117. - Co takiego? - spytał Grey.
  1118. - Przegrałem ją - powtórzył Marlowe. - Graliśmy w pokera. Miałem sekwens. Sam
  1119. mu opowiedz - dodał prędko, przerzucając na Króla konieczność wyjaśnień, żeby go
  1120. wypróbować.
  1121. Król nie zdążył jeszcze zebrać myśli, ale refleks miał dobry. Otworzył usta i
  1122. powiedział:
  1123. - Graliśmy właśnie w studa. Miałem fula i...
  1124. - Jakiego?
  1125. - Asy na dwójkach - wtrącił bez zastanowienia Marlowe. W myśli zadawał sobie
  1126. pytanie: Do diabła, co to jest stud?
  1127. Król drgnął, mimo że wspaniale panował nad sobą. Miał właśnie powiedzieć:
  1128. “króle na damach”, i był świadom, że Grey zauważył jego wzdrygnięcie.
  1129. - Kłamie pan, Marlowe!
  1130. - Ależ kolego Grey, jak pan może! - rzekł Marlowe, grając na zwłokę. A myślał:
  1131. Cholera, co to jest stud? - Żal było patrzeć - powiedział, znajdując swoistą przyjemność
  1132. w strachu przed wielkim niebezpieczeństwem. - Zdawało mi się, że już go mam. Miałem
  1133. sekwens. Dlatego postawiłem zapalniczkę. Sam mu opowiedz - zwrócił się prędko do
  1134. Króla.
  1135. - A jak się gra w studa, Marlowe?
  1136. Zapadła cisza. Przerwał ją grzmot, który przetoczył się gdzieś za horyzontem.
  1137. 40
  1138. Król otworzył usta, ale Grey nie dał mu dojść do słowa.
  1139. - Pytałem Marlowe’a - rzekł z pogróżką w głosie. Marlowe był bezbronny. Spojrzał
  1140. na Króla i choć jego oczy niczego nie wyrażały, Król zrozumiał.
  1141. - Chodź, pokażemy - zaproponował szybko Marlowe. Król natychmiast sięgnął po
  1142. karty i powiedział bez wahania:
  1143. - Moja karta w dołku...
  1144. Grey z wściekłością obrócił się do niego.
  1145. - Mówiłem, że pytam Marlowe’a. Jeszcze jedno słowo, a zaaresztuję was za
  1146. utrudnianie pracy przedstawicielowi prawa.
  1147. Król milczał i tylko modlił się w duchu, żeby to, co powiedział, okazało się
  1148. wystarczającą wskazówką.
  1149. Wyrażenie “karta w dołku” zabrzmiało w uszach Marlowe’a jakby znajomo. I nagle
  1150. wszystko sobie przypomniał. Wiedząc już, na czym polega gra, zaczął się bawić z
  1151. Greyem.
  1152. - No więc... - wycedził z zakłopotaniem - to taka odmiana pokera, jak każda inna.
  1153. - Chcę usłyszeć, jak się w to gra - ponaglał Grey sądząc, że przyłapał ich
  1154. wreszcie na kłamstwie.
  1155. Marlowe obrzucił go kamiennym spojrzeniem, myśląc o stygnących jajkach.
  1156. - Co pan właściwie chce udowodnić, Grey? Każdy głupi wie, że są to cztery karty i
  1157. jedna zakryta, czyli w dołku.
  1158. Przez barak przebiegło westchnienie ulgi. Grey zrozumiał, że jest bezsilny. Jego
  1159. słowo stanęłoby przeciw słowu Marlowe’a, a nawet tu, w Changi, samo słowo porucznika
  1160. żandarmerii to za mało.
  1161. - Faktycznie. Każdy głupi wie - rzekł ponuro, spoglądając to na Króla, to na
  1162. Marlowe’a. Zwrócił Królowi zapalniczkę.
  1163. - Dopilnujcie, żeby ją umieszczono w spisie.
  1164. - Tak jest, panie poruczniku.
  1165. Teraz, kiedy było już po wszystkim, Król nieznacznie dał po sobie poznać, jak mu
  1166. ulżyło. Grey po raz ostatni spojrzał na Marlowe’a, a spojrzenie to wyrażało zarówno
  1167. 41
  1168. obietnicę, jak i groźbę.
  1169. - Pańska szacowna szkoła, do której pan chodził, byłaby dziś z pana bardzo
  1170. dumna - rzekł z pogardą, po czym ruszył do wyjścia, a za nim powłóczący nogami
  1171. Masters.
  1172. Peter Marlowe odprowadził Greya spojrzeniem, a kiedy ten znalazł się przy
  1173. drzwiach, nie odrywając od niego wzroku, zwrócił się do Króla odrobinę głośniej, niż było
  1174. trzeba.
  1175. - Podaj mi swoją zapalniczkę, skręt mi zgasł.
  1176. Ale Grey nie zmylił kroku ani się nie obejrzał. Co za człowiek, pomyślał ponuro
  1177. Marlowe. Jakie nerwy... Dobrze mieć kogoś takiego u boku, kiedy się walczy na śmierć i
  1178. życie. A jako wroga trzeba doceniać.
  1179. Wśród naelektryzowanej ciszy Król osunął się na fotel, a Marlowe wyjął
  1180. zapalniczkę z jego zwiotczałej dłoni i zapalił papierosa. Król wymacał machinalnie
  1181. paczkę kooa, wetknął jednego między wargi i trzymał go tak, bez czucia. Marlowe
  1182. nachylił się i podał mu ogień. Długo trwało, zanim Król zobaczył wyraźnie płomień, a
  1183. wtedy zauważył, że ręce Marlowe’a trzęsą się tak samo jak jego. Rozejrzał się po baraku
  1184. - ludzie siedzieli nieruchomo jak posągi, z wlepionym w niego wzrokiem. Ramiona miał
  1185. zlane zimnym potem i czuł, że przemokła mu koszula.
  1186. Z zewnątrz dobiegł brzęk naczyń. Dino wstał i wyjrzał z nadzieją.
  1187. - Żarcie! - zawołał uszczęśliwiony. Napięcie prysło i Amerykanie opuścili barak,
  1188. zabierając ze sobą naczynia i sztućce. Peter Marlowe i Król zostali sami.
  1189. 42
  1190. ROZDZIAŁ III
  1191. Przez chwilę obaj dochodzili do siebie.
  1192. - Mój Boże, niewiele brakowało! - odezwał się wreszcie drżącym głosem Marlowe.
  1193. - Tak - przyznał bez pośpiechu Król. Mimo woli wstrząsnął nim dreszcz. Potem
  1194. odszukał portfel, wyjął dwa dziesięciodolarowe banknoty i położył je na stole. - Proszę,
  1195. na razie tyle - powiedział. - Ale od dziś wciągam pana na listę płac... Dwadzieścia
  1196. tygodniowo.
  1197. - Co takiego?
  1198. - Będę panu płacił dwadzieścia dolarów tygodniowo - powtórzył Król i zastanowił
  1199. się przez chwilę. - Tak, ma pan rację - rzekł uprzejmie i uśmiechnął się. - Należy się
  1200. więcej. Niech będzie trzydzieści. - A spojrzawszy na opaskę na ramieniu, dodał: - Panie
  1201. kapitanie.
  1202. - Nadal możesz mi mówić po imieniu - rzekł z rozdrażnieniem Marlowe. - A co do
  1203. tej listy... Nie chcę twoich pieniędzy. - Wstał, zamierzając odejść. - Dziękuję za
  1204. papierosa.
  1205. - Ej, czekaj no... - zatrzymał go Król, nie posiadając się ze zdumienia. - Co cię
  1206. napadło?
  1207. Marlowe spojrzał na niego z góry i oczy rozbłysły mu gniewem.
  1208. - Za kogo ty mnie masz? Wypchaj się swoimi pieniędzmi.
  1209. - Nie podobają ci się?
  1210. - Nie chodzi o pieniądze, ale o twoje maniery.
  1211. - A od kiedy to maniery mają cokolwiek wspólnego z pieniędzmi?!
  1212. Marlowe odwróci! się bez słowa i chciał wyjść, ale Król poderwał się i zagrodził
  1213. mu drogę do drzwi.
  1214. - Chwileczkę - powiedział. Głos miał napięty. - Chcę o coś spytać. Dlaczego mnie
  1215. kryłeś?
  1216. - To oczywiste. Wpakowałem cię w kabałę, więc nie mogłem zostawić na lodzie.
  1217. 43
  1218. Za kogo mnie masz?!
  1219. - Nie wiem. Staram się dowiedzieć.
  1220. - To była moja wina. Przepraszam.
  1221. - Nie masz za co przepraszać - powiedział ostro Król. - To ja popełniłem błąd.
  1222. Całkiem zgłupiałem. Ty nie masz z tym nic wspólnego.
  1223. - Wszystko jedno - rzekł Marlowe. Jego twarz i wzrok były jak z kamienia. - Ale
  1224. masz mnie chyba za ostatnie gówno, skoro przypuszczasz, że pozwoliłbym na to, żeby
  1225. się nad tobą pastwiono, i za jeszcze większe gówno, jeżeli sądzisz, że chcę od ciebie
  1226. pieniędzy za to, że byłem nieostrożny. Nie dam się tak traktować!
  1227. - Proszę cię, usiądź na chwilę.
  1228. - Po co?
  1229. - Do jasnej cholery, bo chcę z tobą porozmawiać.
  1230. W drzwiach, z menażkami Króla w ręku, zatrzymał się niepewnie Max.
  1231. - Przepraszam - odezwał się ostrożnie - przyniosłem ci żarcie. Chcesz herbaty?
  1232. - Nie. Zupę bierze dziś Tex.
  1233. Król wziął menażkę z ryżem i postawił ją na stole.
  1234. - Dobra - powiedział Max z wahaniem. Zastanawiał się, czy Król nie potrzebuje
  1235. pomocy, żeby skuć pysk temu skurwielowi.
  1236. - Idź, Max. I powiedz reszcie, żeby na chwilę zostawili nas samych.
  1237. - Oczywiście.
  1238. Max uprzejmie wyszedł. Pomyślał, że Król mądrze robi nie chcąc mieć świadków,
  1239. zwłaszcza gdy daje wycisk oficerowi.
  1240. Król spojrzał na Marlowe’a.
  1241. - Proszę cię - powiedział. - Możesz na chwilę usiąść? Bardzo cię proszę.
  1242. - Dobrze - odparł sztywno Marlowe.
  1243. - Widzisz - zaczął cierpliwie tłumaczyć Król - wyciągnąłeś mnie z biedy. Pomogłeś
  1244. mi, więc i ja ci pomagam, tak powinno być. Zaproponowałem ci forsę, bo chciałem ci
  1245. podziękować. Nie chcesz jej, w porządku, ale ja nie miałem najmniejszego zamiaru cię
  1246. obrazić. Jeżeli to zrobiłem, przepraszam.
  1247. 44
  1248. - Wybacz - rzekł Marlowe mięknąc. - Jestem wybuchowy. Ale cię zrozumiałem.
  1249. Król wyciągnął rękę.
  1250. - Sztama?
  1251. Peter Marlowe uścisnął jego wyciągniętą dłoń.
  1252. - Nie lubisz Greya, co? - spytał ostrożnie Król.
  1253. - Nie.
  1254. - Dlaczego?
  1255. Marlowe wzruszył ramionami. Król niedbale podzielił ryż i podał mu większą
  1256. porcję.
  1257. - Zjedzmy wreszcie.
  1258. - A ty? - spytał Marlowe, wpatrując się w swoją porcję.
  1259. - Nie jestem głodny. Straciłem apetyt. Słodki Jezu, mało brakowało. Już myślałem,
  1260. że obaj wpadliśmy.
  1261. - Owszem - rzekł Marlowe z miną zapowiadającą uśmiech. - Ale zabawa była
  1262. przednia, nie sądzisz?
  1263. - Co takiego?
  1264. - No, wszystkie te emocje związane z niebezpieczeństwem. Dawno tak dobrze się
  1265. nie bawiłem.
  1266. - Jest kupa rzeczy, których w tobie nie rozumiem - rzekł niepewnie Król. -
  1267. Naprawdę chcesz powiedzieć, że dobrze się bawiłeś?
  1268. - Oczywiście, a ty nie? To było prawie tak wspaniałe jak latanie na spicie. Lecisz i
  1269. boisz się, a jednocześnie się nie boisz. A w czasie lotu i po wylądowaniu masz taki fajny
  1270. szumek w głowie.
  1271. - Chyba na głowę upadłeś.
  1272. - Jeżeli ta sytuacja cię nie bawiła, to czemu, u licha, chciałeś mnie pogrążyć tym
  1273. studem? O mało co nie dostałem ataku serca.
  1274. - Wcale nie chciałem cię pogrążyć. Po diabła miałbym to robić?
  1275. - Żeby było ciekawiej i żeby mnie wypróbować.
  1276. Uśmiechając się blado Król tarł oczy i twarz.
  1277. 45
  1278. - To znaczy, uważasz, że zrobiłem to umyślnie?
  1279. - Jak najbardziej. Ja zrobiłem to samo. Odezwałem się do ciebie po to, żebyś
  1280. musiał odpowiadać na pytania Greya.
  1281. - Wyjaśnijmy to sobie do końca. Więc zrobiłeś to tylko po to, żeby wypróbować
  1282. moje nerwy? - Króla aż zatkało.
  1283. - Ależ oczywiście, stary - odparł Marlowe. - O co ci właściwie chodzi?
  1284. - Chryste Panie - rzekł Król, ze zdenerwowania znów oblewając się potem. - Już
  1285. prawie siedzimy w pudle, a ty wymyślasz jakieś zabawy. - Urwał, żeby złapać oddech.
  1286. -Wariat, kompletny wariat! Przecież kiedy się zawahałeś, jak ci podsunąłem tę “kartę w
  1287. dołku”, myślałem, że już po nas.
  1288. - Grey też tak myślał. A ja sobie z niego żartowałem. Skończyłem tak prędko tylko
  1289. dlatego, że jajka stygły. A takie sadzone jajko nieczęsto się ogląda. Oj, nieczęsto.
  1290. - Powiedziałeś, zdaje się, że jest do niczego.
  1291. - Powiedziałem, że jest “niezłe”. - Marlowe zastanawiał się przez chwilę. -
  1292. Zrozum, jeśli się mówi, że coś jest niezłe, to znaczy, że jest wyśmienite. W ten sposób
  1293. można powiedzieć komuś komplement, tak żeby nie czuł się skrępowany.
  1294. - Puknij się w czaszkę! Ryzykujesz moje i swoje życie tylko po to, żeby było
  1295. niebezpieczniej, wściekasz się, kiedy proponuję ci pieniądze, i to bez żadnych zobowią-
  1296. zań, a na dodatek mówisz, że coś jest “niezłe”, kiedy myślisz, że jest wyśmienite. Rany
  1297. boskie - dodał ogłupiały Król - albo ja jestem głupi, albo nie wiem co.
  1298. Podniósł wzrok i zobaczywszy zakłopotaną minę Marlowe’a nie mógł
  1299. powstrzymać się od śmiechu. Marlowe też się roześmiał. Po chwili obaj zaśmiewali się
  1300. do łez.
  1301. Do baraku zajrzał Max, mając za plecami resztę Amerykanów.
  1302. - Co go, cholera, napadło?! - Maxa aż zatkało ze zdumienia. - Myślałem, że do tej
  1303. pory zdążył mu rozwalić łeb.
  1304. - Panienko Przenajświętsza - szepnął Dino. - Najpierw Król o mało co nie wpada,
  1305. a teraz śmieje się razem z tym, co go sypnął.
  1306. - Nic nie kapuję - orzekł Max, którego od chwili ostrzegawczego gwizdu skręcało
  1307. 46
  1308. w środku.
  1309. Król podniósł oczy i zobaczył wpatrzonych w niego mężczyzn. Wyciągnął paczkę
  1310. z resztą papierosów.
  1311. - Trzymaj, Max - powiedział. - Poczęstuj wszystkich. Mamy dziś święto!
  1312. - Dzięki. - Max wziął papierosy. - Cholera! Mało cię nie dorwał. Cieszymy się
  1313. razem z tobą.
  1314. Król badał wzrokiem uśmiechnięte twarze. Niektóre uśmiechy były szczere, i te
  1315. sobie zapamiętał. Inne wymuszone, ale te i tak już znał. Pozostali dołączyli do podzię-
  1316. kowań Maxa.
  1317. Max ponownie wyprowadził całą gromadkę z baraku i zabrał się do rozdzielania
  1318. podarowanego skarbu.
  1319. - Szok, nic innego - powiedział cicho. - Tak jak po bombardowaniu. Tylko patrzeć,
  1320. jak zacznie prać Anglika. - Kiedy z baraku dobiegł ich kolejny wybuch śmiechu,
  1321. wytrzeszczył oczy, a potem wzruszył ramionami. -We łbie mu się pomieszało, i nie
  1322. dziwota.
  1323. - Na miłość boską - mówił właśnie Marlowe, trzymając się za brzuch - zacznijmy
  1324. jeść, bo jeszcze trochę, a nie będę w stanie nic przełknąć.
  1325. Zaczęli więc jeść - w przerwach pomiędzy atakami śmiechu. Marlowe żałował, że
  1326. jajka wystygły, ale śmiech sprawił, że wydawały się ciepłe i smakowały znakomicie.
  1327. - A może by je tak dosolić? - spytał, starając się zachować bezbarwny ton głosu.
  1328. - Chyba można. Chociaż wydaje mi się, że je dosyć posoliłem. - Król zmarszczył
  1329. brwi, sięgnął po sól i wtedy spostrzegł przymrużone oczy Anglika. - O co tym razem
  1330. chodzi? - spytał, nie mogąc powstrzymać się od śmiechu.
  1331. - O Boże, to był tylko żart. Czy wy, Amerykanie, nie macie poczucia humoru?
  1332. - Idź do diabła! I przestań się śmiać, do cholery!
  1333. Kiedy zjedli jajka, Król postawił na maszynce kawę i sięgnął po papierosy.
  1334. Przypomniał sobie, że je rozdał, schylił się więc i otworzył kluczem czarną skrzynkę.
  1335. - Zaczekaj, spróbuj tego - rzekł Marlowe, częstując go tytoniem ze swojego
  1336. pudełka.
  1337. 47
  1338. - Dziękuję, ale nie znoszę tego paskudztwa. Fatalnie działa mi na gardło.
  1339. - Spróbuj. Jest specjalnie przyrządzony. Nauczyłem się tego od Jawajczyków.
  1340. Król nieufnie wziął pudełko. Tytoń w nim był z tego samego pospolitego zielska, o
  1341. którym wspomniał, ale nie żółty jak słoma, tylko ciemnozłoty, nie suchy, ale wilgotny i
  1342. pozwijany, nie bezwonny, ale pachnący jak prawdziwy tytoń, mocno i słodkawo. Król
  1343. odszukał paczuszkę bibułek ryżowych i poczęstował się, aż nazbyt hojnie, spreparowa-
  1344. nym zielskiem. Zwinął papierosa niedbale w rurkę i obciął wystające brzegi, strząsając
  1345. nadmiar tytoniu na podłogę.
  1346. Wielki Boże, pomyślał Marlowe. Powiedziałem ci, żebyś spróbował, a nie od razu
  1347. brał wszystko, co jest. Wiedział, że powinien zebrać z podłogi kruszyny i włożyć je z
  1348. powrotem do pudełka, ale nie zrobił tego. Są rzeczy, których robić nie wypada, dodał w
  1349. myślach.
  1350. Król pstryknął zapalniczką i obaj uśmiechnęli się na jej widok. Król wciągnął dym
  1351. raz, potem drugi, aż wreszcie zaciągnął się głęboko.
  1352. - Ależ to jest wspaniałe - oznajmił ze zdumieniem. -Może nie tak dobre jak kooa,
  1353. ale to jest... - Urwał i poprawił się. - Chciałem powiedzieć, że jest niezłe.
  1354. - Owszem, całkiem niezłe - rzekł Marlowe i roześmiał się.
  1355. - A jak to robisz?
  1356. - Tajemnica firmowa.
  1357. Król pojął, że ma przed sobą kopalnię złota.
  1358. - Obróbka jest pewnie długa i skomplikowana - zaczął ostrożnie.
  1359. - Och, nie, właściwie jest całkiem prosta. Ścięte zielsko moczy się w herbacie, a
  1360. potem wyciska. Następnie posypuje się odrobiną cukru i miesza, a kiedy cukier się roz-
  1361. puści, podgrzewa na patelni na małym ogniu. Trzeba mieszać bez przerwy, bo inaczej
  1362. wszystko na nic. Trzeba tak utrafić, żeby nie było ani za suche, ani za wilgotne.
  1363. Króla zaskoczyło, że Marlowe tak łatwo, bez wstępnych targów, zdradza mu, na
  1364. czym polega obróbka zielska. Na pewno chce mi tylko zaostrzyć apetyt, pomyślał. To nie
  1365. może być takie proste, bo wszyscy by tak robili. Pewnie wie, że tylko ze mną może
  1366. przystąpić do tego interesu.
  1367. 48
  1368. - To wszystko? - spytał z uśmiechem.
  1369. - Tak. Naprawdę nic więcej.
  1370. Król ujrzał przed oczami kwitnący handel. I do tego legalny.
  1371. - W twoim baraku pewnie wszyscy robią sobie tytoń w ten sposób? - spytał.
  1372. Marlowe zaprzeczył ruchem głowy.
  1373. - Robię go tylko dla mojej grupy. Od miesięcy droczę się z nimi, opowiadam
  1374. różności, ale jeszcze nie doszli, jak się go naprawdę przyrządza.
  1375. Król uśmiechnął się od ucha do ucha.
  1376. - A więc tylko ty jeden się na tym znasz?
  1377. - Ależ skąd - odparł Marlowe i Królowi zamarło serce. - To miejscowy sposób.
  1378. Znany na całej Jawie.
  1379. Król rozpromienił się.
  1380. - Ale tutaj nikt go nie zna?
  1381. - Nie wiem, nie interesowałem się tym.
  1382. Król wypuścił z nosa dwie smużki dymu, szybko kalkulując w myśli. Tak, dziś
  1383. naprawdę mam wyjątkowe szczęście, pomyślał.
  1384. - Posłuchaj, Peter - rzekł. - Chcę ci zaproponować pewien interes. Pokażesz mi
  1385. dokładnie, jak to się robi, a ja ci odpalę z zysków - zawahał się - dziesięć procent.
  1386. - Co takiego?
  1387. - Dobra. Dwadzieścia pięć.
  1388. - Dwadzieścia pięć?
  1389. - No, dobrze - powiedział Król spoglądając na Marlowe’a z większym szacunkiem.
  1390. - Twardy z ciebie kupiec, ale to świetnie. Ja wszystko załatwię. Będziemy kupować
  1391. hurtem. Trzeba zorganizować wytwórnię. Ty możesz doglądać produkcji, a ja zajmę się
  1392. sprzedażą. - Wyciągnął rękę. - Będziemy wspólnikami, podzielimy się równiuteńko - ty
  1393. pół i ja pół. Umowa stoi.
  1394. Marlowe utkwił wzrok w wyciągniętej dłoni Króla, a potem spojrzał mu w twarz.
  1395. - O nie, co to, to nie! - rzekł stanowczo.
  1396. - Bój się Boga, Peter! - wybuchnął Król. - Nikt się z tobą sprawiedliwiej nie
  1397. 49
  1398. podzieli. Czy może być uczciwszy podział? Ja przecież wykładam forsę. Będę musiał... -
  1399. Urwał, gdyż nagle przyszła mu do głowy pewna myśl. - Peter - dodał po chwili, nie
  1400. pokazując po sobie, że czuje się dotknięty - nikt nie musi wiedzieć, że jesteśmy wspól-
  1401. nikami. Pokażesz mi tylko, jak to się robi, a ja dopilnuję, żebyś dostał swoje. Możesz mi
  1402. ufać.
  1403. - Wiem o tym - odparł Marlowe.
  1404. - No więc dzielimy się po połowie.
  1405. Król promieniał.
  1406. - Nie.
  1407. - A niech to szlag! - zawołał Król, czując, że go naciskają. Jednakże pohamował
  1408. gniew i pomyślał o interesie. A im dłużej myślał... Rozejrzał się, żeby się upewnić, czy
  1409. nikt ich nie podsłuchuje, po czym ściszył głos i powiedział chrapliwie: - Sześćdziesiąt
  1410. procent dla ciebie, czterdzieści dla mnie. Czegoś takiego w życiu nikomu nie proponowa-
  1411. łem. Umawiamy się na sześćdziesiąt do czterdziestu.
  1412. - Nie.
  1413. - Nie?! - wykrzyknął Król, nie wierząc własnym uszom. - Przecież coś z tego
  1414. muszę mieć. To za ile, do jasnej cholery, sprzedasz ten swój sposób? Chcesz od razu
  1415. gotówkę do ręki?
  1416. - Nie chcę nic - powiedział Marlowe.
  1417. - Nic?
  1418. Król, zdruzgotany, opadł bez sił na fotel. Marlowe nie mógł się w tym wszystkim
  1419. połapać.
  1420. - Wiesz, nie bardzo rozumiem, dlaczego pewne rzeczy tak cię podniecają - rzekł z
  1421. wahaniem. - Nie jestem właścicielem tego sposobu, żeby go sprzedawać. To prosty,
  1422. miejscowy zwyczaj. W żadnym razie nie mógłbym nic od ciebie wziąć. To nie byłoby w
  1423. porządku. Absolutnie. A zresztą... - Urwał i dodał prędko: - Mam ci go teraz pokazać?
  1424. - Zaraz. To znaczy, że nie chcesz nic za jego pokazanie? I to po tym, jak
  1425. zaproponowałem ci sześćdziesiąt procent z zysków? Kiedy ci mówię, że mogę na tym
  1426. zrobić pieniądze?
  1427. 50
  1428. Marlowe potwierdził skinieniem głowy.
  1429. - Wariat - powiedział bezradnie Król. - Coś tu się nie zgadza. Nic nie rozumiem.
  1430. - A co tu jest do rozumienia? - spytał Marlowe i uśmiechnął się blado. -
  1431. Powiedzmy, że dostałem udaru słonecznego.
  1432. Król przyglądał mu się badawczo przez dłuższą chwilę.
  1433. - Czy odpowiesz mi szczerze, jeśli spytam cię wprost?
  1434. - Tak, oczywiście.
  1435. - Czy to wszystko z powodu mojej osoby?
  1436. Słowa zawisły w rozgrzanym powietrzu.
  1437. - Nie - odparł Marlowe, przerywając milczenie.
  1438. Teraz już wszystko było dla nich jasne.
  1439. Pół godziny później Marlowe przyglądał się, jak Tex podgrzewa drugą porcję
  1440. tytoniu. Tym razem robił to sam, a Król krążył wokół niego, pogdakując niczym stara
  1441. kwoka.
  1442. - Jesteś pewien, że dodał cukru ile trzeba? - pytał zaniepokojony.
  1443. - Dokładnie tyle.
  1444. - Długo jeszcze?
  1445. - Jak myślisz, Tex, ile?
  1446. Tex uśmiechnął się do Marlowe’a i przeciągnął swoje niezdarne, ponad
  1447. dwumetrowe cielsko.
  1448. - Tak na oko, z pięć, sześć minut - odparł.
  1449. Marlowe wstał.
  1450. - Gdzie tu jest zaciszne miejsce, ustęp?
  1451. - Kibel? Z tyłu. - Król wskazał kierunek. - Ale czy nie mógłbyś zaczekać, aż Tex
  1452. skończy? Chcę mieć pewność, że złapał sprawę.
  1453. - Tex świetnie sobie radzi - odparł Marlowe i wyszedł.
  1454. Kiedy wrócił, Tex zestawiał patelnię z maszynki.
  1455. - Już - powiedział nerwowo i zerknął na Marlowe’a, niepewny, czy dobrze obliczył
  1456. 51
  1457. czas.
  1458. - W sam raz - zawyrokował Marlowe, badając spreparowany tytoń.
  1459. Podniecony Król skręcił papierosa w ryżowym papierku. Tex i Marlowe zrobili to
  1460. samo i zapalili ronsonem. I znowu rozległ się radosny śmiech. A potem zapadła cisza,
  1461. gdyż każdy zamienił się w konesera.
  1462. - Znakomity - oświadczył z przekonaniem Marlowe. - Mówiłem ci, Tex, że to nic
  1463. trudnego.
  1464. Tex odetchnął z ulgą.
  1465. - Niezły - rzekł w zamyśleniu Król.
  1466. - O czym ty właściwie mówisz - wybuchnął gniewnie Tex. - To jest przecież
  1467. cholernie dobre!
  1468. Marlowe i Król ryknęli śmiechem. Kiedy wytłumaczyli Texowi, o co chodzi, również
  1469. się roześmiał.
  1470. - Musimy mieć jakąś nazwę firmową. - Król zamyślił się na chwilę. - Już mam. Co
  1471. powiecie na “Trzech Króli”? Jeden z Królewskich Sił Powietrznych, drugi z Teksasu, a
  1472. trzeci to ja.
  1473. - Niezłe - przyznał Tex.
  1474. - Jutro ruszamy z produkcją.
  1475. Tex potrząsnął przecząco głową.
  1476. - Jutro idę na roboty - powiedział.
  1477. - Nigdzie nie pójdziesz! Załatwię, żeby Dino cię zastąpił.
  1478. - Nie, ja sam go poproszę. - Tex wstał i uśmiechnął się do Marlowe’a. - Cieszę się,
  1479. że pana poznałem, panie kapitanie.
  1480. - Daruj sobie “pana kapitana”, dobrze? - odparł Marlowe.
  1481. - Oczywiście. Dziękuję.
  1482. Marlowe odprowadził go wzrokiem do drzwi.
  1483. - Dziwne, ale w żadnym baraku nie widziałem nigdy tylu uśmiechniętych twarzy -
  1484. rzekł cicho do Króla.
  1485. - A co masz z tego, że się nie uśmiechasz? Mogłoby być przecież dużo gorzej.
  1486. 52
  1487. Zestrzelili cię nad górami?
  1488. - Mówisz o trasie Kalkuta-Czungking, o Himalajach?
  1489. - Tak - odparł Król i ruchem głowy wskazał tytoń. - Napełnij sobie pudełko.
  1490. - Dziękuję, chętnie skorzystam.
  1491. - Jak ci zabraknie, przychodź i bierz.
  1492. - Dziękuję, będę pamiętał. To bardzo miło z twojej strony.
  1493. Marlowe miał wielką ochotę na jeszcze jednego papierosa, ale wiedział, że za
  1494. dużo pali. Gdyby teraz jeszcze zapalił, głód stałby się dokuczliwszy. Lepiej zrobić
  1495. przerwę. Spojrzał na cień rzucany przez barak i przyrzekł sobie, że nie zapali, dopóki nie
  1496. przesunie się on o pięć centymetrów.
  1497. - Wcale nie zostałem zestrzelony - powiedział. - Mojemu latawcowi... mojemu
  1498. samolotowi dostało się podczas nalotu na Jawie. Nie mogłem oderwać się od ziemi. Nic
  1499. ciekawego - dodał, starając się ukryć gorycz.
  1500. - Mogło być gorzej - powiedział Król. - Mogłeś przecież siedzieć w środku. Żyjesz i
  1501. tylko to się liczy. Na czym latałeś?
  1502. - Na hurricanie. To jednoosobowy myśliwiec. Ale normalnie latałem na spicie, na
  1503. spitfirze.
  1504. - Słyszałem o nich, ale nigdy nie widziałem. Zdrowo złoiliście Niemcom skórę, nie
  1505. powiem.
  1506. - Tak, to prawda - odparł Marlowe z rozrzewnieniem.
  1507. Król zdziwił się.
  1508. - Ale ty chyba nie brałeś udziału w bitwie o Wielką Brytanię?
  1509. - Owszem, brałem. Zostałem pilotem w tysiąc dziewięćset czterdziestym,
  1510. zdążyłem akurat na czas.
  1511. - Ile miałeś lat?
  1512. - Dziewiętnaście.
  1513. - No proszę, a ja patrząc na ciebie nie dałbym ci dwudziestu czterech, tylko co
  1514. najmniej trzydzieści osiem!
  1515. - Nawzajem, bracie! - rzekł Marlowe i roześmiał się. - A ty ile masz lat?
  1516. 53
  1517. - Dwadzieścia pięć. Kurwa mać, moje najlepsze lata, a siedzę zamknięty w jakimś
  1518. wszawym więzieniu.
  1519. - Na dobrą sprawę nie jesteś tu zamknięty. I jak widzę, świetnie sobie radzisz.
  1520. - Z której strony byś na to nie patrzył, jesteśmy zamknięci. Jak myślisz, długo
  1521. jeszcze?
  1522. - Zmusiliśmy Niemców do ucieczki. Wszystko powinno się już wkrótce skończyć.
  1523. - Wierzysz w to?
  1524. Marlowe wzruszył ramionami. Ostrożnie, powiedział sobie w duchu, ostrożności
  1525. nigdy za wiele.
  1526. - Tak przypuszczam. Z pogłoskami różnie bywa.
  1527. - A nasza wojna? Co z nią?
  1528. Ponieważ pytanie zadał przyjaciel, Marlowe mówił bez skrępowania.
  1529. - Nasza wojna nigdy się nie skończy. Owszem, pokonamy Japończyków, już teraz
  1530. to wiem. Ale dla nas, tutaj? Nie sądzę, żebyśmy przeżyli.
  1531. - Dlaczego?
  1532. - Bo nie wydaje mi się, żeby Japończycy się poddali. A to oznacza, że nasi muszą
  1533. wylądować w Azji. I wtedy Japończycy nas zlikwidują. Wszystkich. O ile wcześniej nie
  1534. wykończą nas choroby.
  1535. - Ale dlaczego mieliby to zrobić?
  1536. - Dlaczego? Żeby zyskać na czasie. Kiedy pętla wokół Japonii będzie się
  1537. zacieśniać, zaczną wciągać macki. Po co tracić czas dla marnych kilku tysięcy jeńców.
  1538. Japończycy patrzą na życie zupełnie inaczej niż my. Już sama myśl o tym, że nasze
  1539. oddziały miałyby stanąć na ich ziemi, doprowadzi ich do szału. - Marlowe mówił to
  1540. zupełnie spokojnym, beznamiętnym tonem. - Moim zdaniem jesteśmy straceni.
  1541. Oczywiście, mam nadzieję, że się mylę, ale tak właśnie myślę.
  1542. - Ale z ciebie optymista, niech cię cholera – rzekł cierpko Król, a kiedy Marlowe
  1543. roześmiał się, spytał: - Co cię tak cieszy? Zawsze się śmiejesz, kiedy nie trzeba.
  1544. - Przepraszam. To taki nawyk.
  1545. - Usiądźmy na dworze - zaproponował Król. - Muchy zaczynają się wściekać. Ej,
  1546. 54
  1547. Max! - zawołał głośniej. - Posprzątasz?
  1548. Max wszedł do baraku i zabrał się do sprzątania, a Król z Marlowe’em wyślizgnęli
  1549. się przez okno, gdzie pod płócienną osłoną stał jeszcze jeden stolik i ławka. Król zajął
  1550. miejsce na ławce, Marlowe, wzorem tubylców, przysiadł na piętach.
  1551. - W żaden sposób nie mogłem się tego nauczyć - powiedział Król.
  1552. - Tak jest bardzo wygodnie. Ja nauczyłem się na Jawie.
  1553. - Skąd tak świetnie znasz malajski?
  1554. - Przez jakiś czas mieszkałem w wiosce.
  1555. - Kiedy?
  1556. - W czterdziestym drugim. Po zawieszeniu broni.
  1557. Król czekał cierpliwie na ciąg dalszy, ale Marlowe zamilkł. Odczekał jeszcze
  1558. chwilę, po czym spytał:
  1559. - Jak to się stało, że po zawieszeniu broni w czterdziestym drugim mieszkałeś w
  1560. wiosce na Jawie, kiedy wszyscy siedzieli już w obozach?
  1561. Marlowe roześmiał się na cały głos.
  1562. - Przepraszam - powiedział. - Ale niewiele mam do powiedzenia. Nie miałem
  1563. ochoty znaleźć się w obozie. Prawdę mówiąc, kiedy ustały walki, zgubiłem się w dżungli,
  1564. i wtedy natrafiłem na tę wioskę. Zlitowano się nade mną. Spędziłem tam około pół roku.
  1565. - Jak tam było?
  1566. - Cudownie. Mieszkańcy wioski byli dla mnie bardzo życzliwi. Stałem się jednym z
  1567. nich. Ubierałem się jak Jawajczyk, przyciemniłem skórę - właściwie było to niemądre, bo i
  1568. tak zdradziłby mnie wzrost i oczy - pracowałem na polach ryżowych.
  1569. - Byłeś tam sam?
  1570. - Byłem jedynym Europejczykiem, jeśli o to pytasz - odparł Marlowe po chwili.
  1571. Spojrzał w stronę obozu; patrzył, jak słońce praży zakurzoną ziemię, a wiatr podrywa i
  1572. wciąga w wir tuman pyłu. Wir ten przypomniał mu o niej.
  1573. Oderwał wzrok od ziemi i spojrzał w niespokojne niebo na wschodzie. Ale ona
  1574. była także cząstką tego nieba.
  1575. Wiatr wzmógł się i przygiął czuby kokosowych palm. Ale ona była cząstką tego
  1576. 55
  1577. wiatru, palm i piętrzących się w oddali chmur.
  1578. Marlowe oderwał się od tych myśli i wpatrzył w koreańskiego strażnika, który
  1579. człapał po drugiej stronie ogrodzenia, spływając potem w skwarze popołudnia. Strażnik
  1580. ubrany był w wyświechtany, niechlujny mundur, na głowie miał zmiętą czapkę, która
  1581. przypominała jego pomarszczoną twarz, a z ramienia zwisał mu przekrzywiony karabin.
  1582. Tyleż brak mu było wdzięku, ile ona go miała...
  1583. Marlowe raz jeszcze spojrzał w niebo, szukając przestrzeni. Tylko wtedy nie czuł
  1584. się osaczony, osaczony przez mężczyzn, męskie zapachy, brud i głosy. Mężczyźni bez
  1585. kobiet to tylko okrutny żart, pomyślał bezradnie. Słońce stężało w żarze, a jego serce
  1586. ścisnęła rozpacz.
  1587. - Ej, Peter!
  1588. Król z otwartymi ustami spoglądał na wzniesienie.
  1589. Marlowe podążył wzrokiem za jego spojrzeniem i kiedy zobaczył zbliżającego się
  1590. Seana, zrobiło mu się niedobrze. O Boże! Miał ochotę wśliznąć się przez okno i
  1591. schować, ale wiedział, że to jeszcze bardziej rzuci się w oczy. Czekał więc ponuro,
  1592. wstrzymując oddech. Pomyślał, że ma duże szansę, aby Sean go nie spostrzegł, bo był
  1593. właśnie pochłonięty rozmową z majorem lotnictwa Rodrickiem i porucznikiem Frankiem
  1594. Parrishem. Szli z pochylonymi ku sobie głowami i rozmawiali z przejęciem.
  1595. Nagle Sean zerknął przez ramię Franka Parrisha, zobaczył Marlowe’a i zatrzymał
  1596. się. Jego zaskoczeni towarzysze również przystanęli. Na widok Marlowe’a pomyśleli
  1597. obaj: ,,O mój Boże”, ale nie dali po sobie poznać, jak bardzo są zaniepokojeni.
  1598. - Cześć, Peter - zawołał Rodrick, wysoki schludny mężczyzna, którego twarz
  1599. wyglądała jak wyrzeźbiona. Był równie wysoki i schludny, jak Frank Parrish wysoki i
  1600. niechlujny.
  1601. - Cześć, Rod! - zawołał w odpowiedzi Marlowe.
  1602. - Opuszczę was na chwilę - powiedział cicho Sean do Rodricka i ruszył w stronę
  1603. Marlowe’a i Króla. Teraz, kiedy minęło pierwsze zaskoczenie, uśmiechnął się na
  1604. powitanie.
  1605. Marlowe poczuł, jak jeżą mu się włoski na karku. Wstał i czekał, czując na sobie
  1606. 56
  1607. przenikliwe spojrzenie Króla.
  1608. - Cześć, Peter - powiedział Sean.
  1609. - Cześć, Sean.
  1610. - Bardzo schudłeś, Peter.
  1611. - Czyja wiem. Nie bardziej niż inni. Czuję się dobrze.
  1612. - Tak dawno cię nie widziałem... Może wpadłbyś czasem do teatru? Zawsze coś
  1613. się znajdzie, znasz mnie zresztą, nigdy dużo nie jadłem - powiedział Sean i uśmiechnął
  1614. się z nadzieją.
  1615. - Dziękuję - odparł Marlowe, cierpnąc z zakłopotania.
  1616. - No tak, wiem, że nie przyjdziesz - powiedział nieszczęśliwym głosem Sean. - Ale
  1617. zawsze jesteś mile widziany. - Zamilkł. - W ogóle się nie pokazujesz.
  1618. - Och, wiesz jak to jest, Sean. Ty występujesz we wszystkich przedstawieniach, a
  1619. mnie jakoś leci, chodzę na roboty i mam inne zajęcia.
  1620. Sean, tak jak Marlowe, nosił sarong, ale nie wytarty i spłowiały jak sarong
  1621. Marlowe’a, lecz nowy, biały, z brzegiem haftowanym niebieską i srebrną nicią. Ponadto
  1622. ubrany był w malajski kaftanik baju z krótkimi rękawami, ucięty powyżej talii i szerzej
  1623. skrojony w piersiach. Król wpatrywał się zafascynowany w rozchylony kołnierzyk
  1624. kaftanika.
  1625. Spostrzegłszy to Sean uśmiechnął się lekko, odgarnął włosy, które pieszczotliwie
  1626. zburzył wiatr, i bawił się nimi tak długo, aż Król spojrzał mu w twarz. Widząc, jak Król
  1627. oblewa się rumieńcem, rozpromienił się w duchu.
  1628. - Robi... robi się gorąco - powiedział Król zmieszany.
  1629. - Owszem - przyznał grzecznie Sean. Nie był zgrzany ani spocony, jak zwykle
  1630. zresztą, choćby w największy upał.
  1631. Zapadło milczenie.
  1632. - Och, wybaczcie - odezwał się Marlowe widząc, że Sean patrzy na Króla i
  1633. cierpliwie czeka. - Czy znasz...
  1634. Sean roześmiał się.
  1635. - Daj spokój, Peter. Jesteś zdenerwowany. Oczywiście, że wiem, kim jest twój
  1636. 57
  1637. przyjaciel, chociaż jeszcze się nie znamy. - Wyciągnął rękę. - Bardzo mi miło. To wielki
  1638. zaszczyt poznać Króla!
  1639. - Eee... dziękuję - odparł Król, ledwie dotykając dłoni, która była dużo mniejsza od
  1640. jego własnej. - Zapali... pan?
  1641. - Dziękuję, nie palę. Ale jeżeli pan pozwoli, wziąłbym papierosa. A właściwie dwa,
  1642. jeśli można. - Ruchem głowy Sean wskazał na ścieżkę. - Rod i Frank palą, i wiem, że
  1643. byliby bardzo wdzięczni.
  1644. - Oczywiście - powiedział Król. - Oczywiście.
  1645. - Dziękuję. Jest pan bardzo uprzejmy.
  1646. Mimo woli Król wyczuł serdeczność w uśmiechu Seana. Mimo woli powiedział, i to
  1647. całkiem szczerze:
  1648. - Był pan wspaniały w “Otellu”.
  1649. - Dziękuję - odparł uradowany Sean. - A podobał się panu “Hamlet”?
  1650. - Tak. Chociaż za Szekspirem nie przepadam.
  1651. Sean roześmiał się.
  1652. - Oto prawdziwy komplement. Pracujemy teraz nad nową sztuką. Napisał ją
  1653. specjalnie dla nas Frank. Powinno być wesoło.
  1654. - Jeśli tak jak zwykle, to będzie wspaniale - powiedział Król swobodniejszym
  1655. tonem. - I pan też będzie wspaniały.
  1656. - Pan jest bardzo miły. Dziękuję. - Sean zerknął na Marlowe’a i oczy rozbłysły mu
  1657. nowym blaskiem. - Ale obawiam się, że Peter jest innego zdania.
  1658. - Przestań, Sean - powiedział Marlowe.
  1659. Sean nie patrzył na niego, tylko na Króla, i uśmiechał się, ale za tym uśmiechem
  1660. kryła się wściekłość.
  1661. - Peter mnie nie uznaje - powiedział.
  1662. - Przestań, Sean - powtórzył ochryple Marlowe.
  1663. - A to dlaczego? - odciął się Sean. - Gardzisz zboczeńcami? Czy nie tak
  1664. nazywasz takich jak ja? Dałeś mi to jasno do zrozumienia. I tego nie zapomniałem!
  1665. - Ani ja!
  1666. 58
  1667. - No, proszę, kto by pomyślał. Nie lubię, kiedy ktoś mną gardzi, a zwłaszcza ty!
  1668. - Powiedziałem ci, przestań. To nie jest właściwy czas ani miejsce na kłótnię. Już
  1669. raz o tym rozmawialiśmy i wszystko to już kiedyś powiedziałeś. Przeprosiłem cię. Nie
  1670. chciałem cię skrzywdzić!
  1671. - Tak. Ale wciąż mnie nienawidzisz... Dlaczego? Dlaczego?
  1672. - To nieprawda.
  1673. - Więc dlaczego stale mnie unikasz?
  1674. - Tak jest lepiej. Na miłość boską, Sean, daj mi spokój.
  1675. Sean wpatrywał się w Marlowe’a. W pewnej chwili jego gniew rozpłynął się równie
  1676. nagle, jak wybuchnął.
  1677. - Przepraszam, Peter. Chyba masz rację. To ja jestem głupi. Ale czasem czuję się
  1678. po prostu samotny. A wtedy chciałbym z kimś porozmawiać. - Wyciągnął rękę i dotknął
  1679. ramienia Marlowe’a. - Przepraszam. Chcę tylko, żebyśmy znów byli przyjaciółmi.
  1680. Marlowe nie mógł wydobyć z siebie ani słowa. Sean zawahał się.
  1681. - No tak, chyba czas na mnie - powiedział.
  1682. - Sean, jesteśmy spóźnieni! - zawołał ze ścieżki Rodrick.
  1683. - Już idę. - Sean wpatrywał się w Marlowe’a, wreszcie westchnął i wyciągnął rękę
  1684. do Króla. - Miło mi było pana poznać. Proszę mi wybaczyć moje zachowanie.
  1685. Król i tym razem nie mógł uniknąć dotknięcia jego ręki.
  1686. - Cieszę się, że pana poznałem - powiedział.
  1687. Sean nie odchodził, przyglądał mu się z powagą, badawczo.
  1688. - Jest pan przyjacielem Petera? - spytał.
  1689. Król miał wrażenie, że cały świat przysłuchuje się jego odpowiedzi.
  1690. - No... no pewnie... tak, chyba tak - wyjąkał.
  1691. - Prawda, że to dziwne, jak wiele różnych rzeczy może oznaczać jedno słowo. Ale
  1692. jeżeli jest pan jego przyjacielem, to proszę, niech go pan nie sprowadzi na manowce. Ma
  1693. pan opinię niebezpiecznego, a ja nie chcę, żeby Petera spotkała krzywda. Bardzo go
  1694. lubię.
  1695. - No... tak, oczywiście. - Pod Królem ugięły się kolana, zmiękł. Magnetyzm
  1696. 59
  1697. uśmiechu Seana przenikał go. Coś takiego czuł po raz pierwszy w życiu. - Najlepsze w
  1698. obozie są przedstawienia - powiedział. - Dla nich warto żyć. A pan jest w nich najlepszy.
  1699. - Dziękuję - odparł Sean i zwrócił się do Marlowe’a. -Rzeczywiście warto dla nich
  1700. żyć. Jestem bardzo szczęśliwy i lubię to, co robię. Naprawdę, Peter, dzięki temu
  1701. wszystko ma jakiś sens.
  1702. - Tak. Cieszę się, że wszystko układa się dobrze - powiedział udręczony Marlowe.
  1703. Sean uśmiechnął się niepewnie po raz ostatni, odwrócił się szybko i już go nie
  1704. było.
  1705. Król usiadł.
  1706. - A niech mnie diabli! - powiedział.
  1707. Marlowe także usiadł, otworzył pudełko i skręcił sobie papierosa.
  1708. - Gdybyś nie wiedział, że to mężczyzna, przysiągłbyś na wszystko, że jest
  1709. kobietą. I to piękną kobietą - odezwał się Król.
  1710. Marlowe pokiwał głową ze smutkiem.
  1711. - Nie przypomina innych pedałów, to fakt - ciągnął Król. - Gdzie tam. Jest zupełnie
  1712. inny. Chryste, jest w nim coś takiego, co nie... - Urwał, szukając właściwego słowa, po
  1713. czym mówił dalej: - Jak by to powiedzieć. On... Niech mnie cholera, on jest kobietą!
  1714. Pamiętasz, jak grał Desdemonę? Jak on wyglądał w tym szlafroku! Założę się, że w
  1715. całym Changi nie było takiego, któremu by nie stanął. Nie dziwię się, że niektórych to
  1716. kusi. Mnie też, a zresztą wszystkich. Jeżeli ktoś twierdzi inaczej, to łże.
  1717. Spojrzał na Marlowe’a i uważnie mu się przyjrzał.
  1718. - Na miłość boską, chyba nie bierzesz mnie za ciotę? - powiedział Marlowe z
  1719. rozdrażnieniem.
  1720. - Nie - odparł spokojnie Król. - Ale nie wziąłbym ci tego za złe. Pod warunkiem, że
  1721. bym o tym wiedział.
  1722. - No to dowiedz się, że nie jestem.
  1723. - A na to, jak pragnę zdrowia, wyglądało - rzekł Król szczerząc zęby. - Kłótnia
  1724. kochanków?
  1725. - Idź do diabła!
  1726. 60
  1727. - Dawno go znasz? - zagadnął Król po chwili.
  1728. - Był w mojej eskadrze, a mnie w pewnym sensie zlecono nad nim opiekę - odparł
  1729. Marlowe po namyśle. Strzepnął żarzący się koniuszek papierosa i resztę tytoniu wsypał
  1730. do pudełka. - Prawdę mówiąc, był moim najlepszym przyjacielem. I bardzo dobrym
  1731. pilotem. - Spojrzał na Króla. - Bardzo go lubiłem.
  1732. - Czy przedtem też... też był taki?
  1733. - Nie.
  1734. - O rany, wiem, że nie ubierał się jak kobieta, ale przecież musiało się rzucać w
  1735. oczy, że ma takie skłonności.
  1736. - Sean nigdy nie miał takich skłonności. Był normalnym, przystojnym, miłym
  1737. chłopcem. Nie miał w sobie nic zniewieściałego, był po prostu... wrażliwy.
  1738. - Widziałeś go kiedy nago?
  1739. - Nie.
  1740. - Ano właśnie. Nikt go nie widział rozebranego. Nawet do pasa.
  1741. Seanowi oddano do dyspozycji maleńki pokoik na piętrze budynku teatru,
  1742. prywatny pokój, jakiego w całym Changi nie miał nikt, nawet sam Król. Ale nigdy tam nie
  1743. nocował. Śpiąc sam w zaryglowanym pomieszczeniu, byłby narażony na zbyt wielkie
  1744. niebezpieczeństwo, bo w obozie nie brakowało takich, których żądza była niepo-
  1745. wstrzymana, a pozostali pożądali go skrycie. Dlatego Sean spał zawsze w którymś z
  1746. baraków, a w swoim prywatnym pokoju przebierał się i brał prysznic.
  1747. - Co miedzy wami zaszło? - spytał Król.
  1748. - Kiedyś omal go nie zabiłem.
  1749. Nagle przerwali rozmowę i zaczęli nadsłuchiwać w skupieniu. Usłyszeli coś jak
  1750. westchnienie, cichy pomruk. Król rozejrzał się prędko. Nie zauważywszy nic niezwykłego,
  1751. wstał i wspiął się przez okno do baraku, a za nim Marlowe. Mężczyźni w baraku również
  1752. nasłuchiwali.
  1753. Król spojrzał w stronę narożnika więzienia. Wydawało się, że wszystko jest tak,
  1754. jak powinno. Jeńcy nadal przechadzali się drogą w obie strony.
  1755. - Jak myślisz, co to było? - spytał szeptem.
  1756. 61
  1757. - Nie wiem - odparł Marlowe, wytężając uwagę.
  1758. Ludzie wciąż przechadzali się wzdłuż więziennego muru, ale ich krok uległ teraz
  1759. ledwie dostrzegalnemu przyśpieszeniu.
  1760. - Ej, patrzcie - szepnął Max.
  1761. Zza rogu więzienia wyszedł, kierując się w ich stronę, kapitan Brough. Za nim
  1762. wyłaniali się kolejno inni oficerowie, zmierzając do podległych im żołnierskich baraków.
  1763. - Na pewno nic przyjemnego - powiedział ponuro Tex.
  1764. - Może rewizja - rzekł Max.
  1765. Król błyskawicznie znalazł się na kolanach i otworzył czarną skrzynkę.
  1766. - Na razie - rzekł pośpiesznie Marlowe.
  1767. - Trzymaj - Król rzucił mu paczkę kooa. - Do zobaczenia wieczorem, jeżeli
  1768. będziesz miał ochotę.
  1769. Marlowe wybiegł z baraku i popędził drogą w dół. Spomiędzy ziaren kawy Król
  1770. wyszarpnął zagrzebane tam trzy zegarki i podniósł się z klęczek. Po chwili zastanowienia
  1771. wszedł na fotel i wepchnął je w palmową strzechę. Zdawał sobie sprawę, że wszyscy
  1772. widzieli jego nowy schowek, ale machnął na to ręką, bo w tej chwili nie miał innego
  1773. wyjścia. Zamknął na klucz czarną skrzynkę. W tym momencie w drzwiach stanął Brough.
  1774. - Jazda, chłopaki, wychodzić - rozkazał.
  1775. 62
  1776. ROZDZIAŁ IV
  1777. Przeciskając się przez rój spoconych mężczyzn gromadzących się na asfaltowej
  1778. drodze, Marlowe myślał tylko o jednym - o swojej manierce. Rozpaczliwie usiłował
  1779. przypomnieć sobie, czy napełnił ją przed wyjściem, ale ciągle nie był pewien.
  1780. Wbiegł po schodach wiodących z drogi do baraku. Ale w środku nie było już
  1781. nikogo, a w drzwiach trzymał straż umorusany Koreańczyk. Marlowe wiedział, że strażnik
  1782. go nie wpuści, odwrócił się więc, pochylił i pod osłoną baraku pobiegł na jego drugi
  1783. koniec. Rzucił się do drzwi i zanim strażnik go zobaczył, był już przy swojej pryczy i
  1784. trzymał w ręku manierkę.
  1785. Koreańczyk zaklął siarczyście, podszedł do niego i gestem nakazał mu odłożyć
  1786. manierkę. A wtedy Marlowe zasalutował mu zamaszyście i przemówił po malajsku, gdyż
  1787. był to język zrozumiały dla większości strażników.
  1788. - Witaj, panie. Chyba będziemy długo czekać, więc pozwól mi zabrać tę manierkę,
  1789. bo jestem chory na czerwonkę.
  1790. Mówiąc to, potrząsnął manierką. Była pełna.
  1791. Strażnik wyrwał mu ją i podejrzliwie powąchał. Potem wylał trochę wody na
  1792. podłogę, wetknął Marlowe’owi manierkę z powrotem do ręki, jeszcze raz zaklął i wskazał
  1793. na jeńców szykujących się w dole do apelu.
  1794. Marlowe, któremu tak ulżyło, że aż osłabł, skłonił mu się i pobiegł do swojego
  1795. szeregu.
  1796. - Gdzieś się szwendał, Peter? - spytał Spence z tym większym zdenerwowaniem,
  1797. że od czerwonki bolał go brzuch.
  1798. - Nieważne. Ważne, że jestem. - Mając przy sobie manierkę, Marlowe odzyskał
  1799. rezon. - Na co czekasz, Spence, ustawiaj wojsko - powiedział uszczypliwie.
  1800. - Odczep się. No, dalej, chłopcy, stańcie w szeregu. - Spence policzył swoich ludzi
  1801. i spytał: - A gdzie Bones?
  1802. - W szpitalu - odparł Ewart. - Poszedł zaraz po śniadaniu. Sam go tam
  1803. 63
  1804. zaprowadziłem.
  1805. - Do diabła, dlaczego nie powiedziałeś mi o tym wcześniej?
  1806. - A niech to szlag, przecież przez cały dzień pracowałem w ogrodzie! Nie masz się
  1807. kogo czepiać?!
  1808. - A ty się tak nie wściekaj!
  1809. Marlowe nie słuchał przekleństw, paplaniny i domysłów. Żywił w duchu nadzieję,
  1810. że pułkownik i Mac mają manierki przy sobie.
  1811. Po sprawdzeniu stanu swojego oddziału kapitan Spence udał się do
  1812. podpułkownika Sellarsa, któremu nominalnie podlegały cztery baraki, i zasalutował.
  1813. - Sześćdziesięciu czterech, panie pułkowniku. Zgodnie ze stanem. Dziewiętnastu
  1814. na miejscu, dwudziestu trzech w szpitalu, dwudziestu dwóch na robotach.
  1815. - Dobrze, Spence.
  1816. Natychmiast po otrzymaniu aktualnych liczb ze wszystkich czterech baraków
  1817. Sellars zsumował je i przekazał pułkownikowi Smedly-Taylorowi, któremu podlegało
  1818. dziesięć baraków. Z kolei pułkownik Smedly-Taylor przekazał je dalej, a następny oficer
  1819. jeszcze dalej. Czynność tę powtarzano w całym obozie, w więzieniu i poza jego murami,
  1820. aż wreszcie obliczenia dotarły do komendanta obozu. Komendant dodał liczbę obecnych
  1821. w obozie do liczby chorych w szpitalu i tych, którzy byli na robotach, a potem przekazał
  1822. podsumowanie japońskiemu tłumaczowi, kapitanowi Yoshimie. Yoshima sklął
  1823. komendanta, ponieważ suma się nie zgadzała. Brakowało jednego człowieka.
  1824. Po dręczącej godzinie popłochu znaleziono go wreszcie martwego, na cmentarzu.
  1825. Pułkownik doktor Rofer z Korpusu Medycznego Królewskich Sił Zbrojnych zbeształ
  1826. swojego zastępcę, pułkownika doktora Kennedy’ego, który tłumaczył się, że trudno jest
  1827. na bieżąco znać stan chorych. Ale Rofer mimo to go zbeształ, stwierdzając, że orientacja
  1828. w stanie chorych należy do jego obowiązków. Potem udał się skruszony do komendanta
  1829. obozu, który zgromił go za nieudolność. Z kolei komendant poszedł do Yoshimy i
  1830. powiadomił go o znalezieniu ciała, tłumacząc się, że trudno jest znać na zawołanie
  1831. dokładny stan liczebny jeńców. Yoshima zgromił komendanta obozu za nieudolność
  1832. oświadczając, że to on właśnie jest za wszystko odpowiedzialny i że jeśli nie potrafi sobie
  1833. 64
  1834. poradzić ze sprawą tak podstawową jak stan jeńców, to być może czas na to, żeby
  1835. komendę nad obozem objął inny oficer.
  1836. W czasie kiedy złość mknęła tam i z powrotem po szeregach, koreańscy strażnicy
  1837. przeszukiwali baraki, zwłaszcza oficerskie. Właśnie tam musiało być ukryte radio,
  1838. którego szukali. Nadzieja tych ludzi, ich jedyna więź ze światem. Strażnicy chcieli je
  1839. odnaleźć, tak jak tamto pięć miesięcy temu. Ale podobnie jak jeńcom zgromadzonym na
  1840. apelu, im także upał dawał się we znaki i poszukiwania były pobieżne.
  1841. Jeńcy oblewali się potem i klęli. Kilku zemdlało. Chorzy na czerwonkę ciągnęli
  1842. tłumnie do latryn. Ciężko chorzy kucali albo kładli się tam, gdzie stali, i poddawali się
  1843. bólowi skręcającemu wnętrzności. Zdrowi nie zwracali uwagi na smród. Smród był czymś
  1844. normalnym, tak samo jak kolejka do latryn, tak samo jak czekanie.
  1845. Po trzech godzinach poszukiwania dobiegły kresu. Zebranym kazano się rozejść.
  1846. Tłoczyli się do swoich baraków i do cienia, leżeli dysząc na pryczach albo szli pod
  1847. prysznic, gdzie czekali wściekając się, aż wreszcie chłodna woda przynosiła ulgę
  1848. obolałym głowom.
  1849. Marlowe wyszedł spod prysznica. Owinął się w pasie sarongiem i ruszył w stronę
  1850. betonowego baraku swoich przyjaciół - jego grupy.
  1851. - Puki ’mahlu! - przywitał go Mac, uśmiechając się szeroko. Major McCoy był
  1852. niskim, żylastym Szkotem, trzymającym się prosto jak trzcina. Dwadzieścia pięć lat
  1853. spędzonych w malajskich dżunglach wyryło na jego twarzy głębokie bruzdy, w czym
  1854. miały też swój udział mocne trunki, karty i nawroty febry.
  1855. - ’Mahlu senderis - odpowiedział Marlowe i zadowolony kucnął. Malajskie
  1856. sprośności zawsze go zachwycały. Były absolutnie nieprzekładalne, chociaż puki było
  1857. nazwą pewnej kobiecej części ciała, a ‘mahlu oznaczało “zawstydzenie”.
  1858. - Czy wy już nie potraficie normalnie mówić? - odezwał się pułkownik Larkin, który
  1859. leżał na sienniku rozłożonym wprost na podłodze. W tym upale z trudem łapał oddech i
  1860. bolała go głowa, co było następstwem przebytej malarii.
  1861. Mac mrugnął porozumiewawczo do Marlowe’a.
  1862. - Wciąż mu to wyjaśniamy, ale nic nie dociera do tej tępej głowy - powiedział. -
  1863. 65
  1864. Beznadziejny przypadek!
  1865. - Tak jest, brachu - rzekł Marlowe, naśladując australijską wymowę Larkina.
  1866. - Dlaczego akurat ja musiałem trafić na dwóch takich jak wy, tego nie dowiem się
  1867. nigdy - wystękał Larkin.
  1868. Mac uśmiechnął się szeroko.
  1869. - Bo jest leniwy, prawda, Peter? - powiedział. - My tu we dwóch odwalamy całą
  1870. robotę, a on leży i udaje, że nie może ruszyć się z łóżka tylko dlatego, że ma leciutki atak
  1871. malarii.
  1872. - Puki ‘mahlu. Podaj mi wody, Marlowe!
  1873. - Tak jest, panie pułkowniku. Rozkaz!
  1874. Marlowe podał pułkownikowi manierkę. Mimo bólu na jej widok Larkin uśmiechnął
  1875. się.
  1876. - Wszystko dobrze, Peter? - spytał cicho.
  1877. - Tak. Ale najadłem się trochę strachu.
  1878. - My z Makiem też.
  1879. Larkin wypił wodę drobnymi łykami i ostrożnie zwrócił manierkę Marlowe’owi.
  1880. - Lepiej, pułkowniku? - spytał Marlowe, zaniepokojony kolorem skóry Larkina.
  1881. - Na taką dolegliwość wystarczyłaby flaszka piwa, słowo honoru. Jutro będę na
  1882. chodzie - odparł Larkin.
  1883. Marlowe skinął głową.
  1884. - Najważniejsze, że minęła gorączka - powiedział, a potem z wystudiowaną
  1885. niedbałością wyjął paczkę kooa.
  1886. - Wszelki duch - wyszeptali jednocześnie Mac i Larkin.
  1887. Marlowe otworzył paczkę i dał im po papierosie.
  1888. - Prezent od świętego Mikołaja! - oznajmił.
  1889. - Do diabła, Peter, skąd je masz?
  1890. - Poczekaj, aż sobie troszkę popalimy, zanim powiesz nam to najgorsze - rzekł z
  1891. przekąsem Mac. - Sprzedał pewnie nasze łóżko albo coś w tym guście.
  1892. I wtedy Marlowe opowiedział im historię o Królu i Greyu. Słuchali z rosnącym
  1893. 66
  1894. zdumieniem. Opowiedział im też o sposobie preparowania tytoniu, a oni słuchali w
  1895. milczeniu aż do chwili, kiedy doszedł do procentów.
  1896. - Sześćdziesiąt do czterdziestu! - nie wytrzymał Mac i powtórzył z zachwytem: - O
  1897. Jezu! Sześćdziesiąt do czterdziestu!
  1898. - Tak, wyobraźcie sobie! - rzekł Marlowe, źle odczytując jego słowa. - W każdym
  1899. razie pokazałem mu, jak to się robi. Zdziwili się, że nic w zamian nie chcę.
  1900. - Zdradziłeś mu sposób? - spytał z przerażeniem Mac.
  1901. - Oczywiście. Czy to źle?
  1902. - Ale dlaczego?
  1903. - Przecież nie mogę być wspólnikiem w jakichś interesach. Marlowe’owie nie
  1904. zajmują się handlem. - Marlowe mówił takim tonem, jakby coś tłumaczył dziecku. - Po
  1905. prostu nie wypada, stary.
  1906. - Rany boskie, nadarza się świetna okazja, żeby zarobić trochę grosza, a ty
  1907. udajesz panisko i spokojnie ją odrzucasz. Chyba zdajesz sobie sprawę, że gdybyś ubił
  1908. ten interes z Królem, miałbyś tyle, że do sądnego dnia starczyłoby na podwójne porcje.
  1909. Dlaczego nie trzymałeś języka za zębami, dlaczego nie powiedziałeś o tym mnie,
  1910. żebym...
  1911. - O czym ty mówisz, Mac? - przerwał mu ostro Larkin. - Chłopak postąpił słusznie
  1912. i byłoby źle, gdyby wdał się w jakieś interesy z Królem.
  1913. - Ale...
  1914. - Żadne ale - uciął Larkin.
  1915. Mac w jednej chwili opanował gniew, wyrzucając sobie, że wybuchnął. Zaczął się
  1916. nerwowo śmiać.
  1917. - Tylko tak się z tobą droczę, Peter - rzekł.
  1918. - Czy aby na pewno, Mac? Mój Boże, czy zrobiłem jakieś głupstwo? Nie
  1919. chciałbym sprawić wam zawodu - powiedział Marlowe zmartwionym tonem.
  1920. - Nie, nie, chłopcze, po prostu zażartowałem sobie. No, opowiadaj, co było dalej.
  1921. I Marlowe opowiedział im wszystko do końca, nie przestając się zastanawiać, czy
  1922. zrobił coś, czego zrobić nie powinien. Mac był przecież jego najlepszym przyjacielem, był
  1923. 67
  1924. bystry i nigdy się nie złościł. Opowiedział im też o Seanie, a kiedy skończył, ulżyło mu.
  1925. Potem wyszedł, gdyż na niego właśnie przypadała kolej nakarmić kury.
  1926. - Niech to szlag!... Przepraszam - powiedział po jego wyjściu Mac. - Niepotrzebnie
  1927. się uniosłem.
  1928. - Wcale ci się nie dziwię, brachu. Chłopak chodzi z głową w chmurach. Ma dziwne
  1929. wyobrażenie o pewnych sprawach. No, ale nigdy nie wiadomo. Może znajomość z
  1930. Królem kiedyś nam się przyda.
  1931. - Może - przyznał w zamyśleniu Mac.
  1932. Marlowe niósł w ręku blaszaną puszkę napełnioną kawałkami liści, które zdobyli
  1933. na paszę dla kur. Idąc minął latryny, aż dotarł do wybiegów, w których trzymano obozowy
  1934. drób.
  1935. Były tam wybiegi różne, duże i małe, wybiegi dla pojedynczych wychudzonych kur
  1936. oraz jeden olbrzymi wybieg dla stu trzydziestu kur, będących własnością całego obozu,
  1937. których jajka przeznaczone były do podziału między wszystkich jeńców. Reszta
  1938. wybiegów należała do poszczególnych grup albo do kilku naraz, tych, które połączyły
  1939. swoje zasoby. Własny wybieg miał jedynie Król.
  1940. Wybieg dla drobiu należącego do grupy Marlowe’a zbudował Mac. Były tam trzy
  1941. kury - cały majątek grupy. Kury kupił Larkin siedem miesięcy temu, kiedy sprzedali
  1942. ostatnią wartościową rzecz, jaką mieli - złotą obrączkę Larkina. Larkin nie chciał się z nią
  1943. rozstawać, ale ponieważ Mac był w tym czasie chory, Marlowe miał czerwonkę, a dwa
  1944. tygodnie wcześniej znów obniżono racje żywnościowe dla obozu, więc chcąc nie chcąc
  1945. sprzedał ją. Ale nie za pośrednictwem Króla. Poprosił o to jednego ze swoich ludzi,
  1946. australijskiego handlarza Tiny Timsena. Za uzyskane pieniądze kupił cztery kury u
  1947. chińskiego kupca, który otrzymał od Japończyków koncesję na handel w obozie, a wraz
  1948. z kurami dwie puszki sardynek, dwie puszki skondensowanego mleka i pół litra
  1949. pomarańczowej oliwy palmowej.
  1950. Kury były dobre i niosły się regularnie. Ale jedna z nich padła, więc ją zjedli. Kości
  1951. nie wyrzucili, tylko włożyli je do garnka razem z wnętrznościami, łapami, łbem i niedo-
  1952. jrzałym owocem melonowca, który Mac ukradł na robotach poza obozem, i wszystko to
  1953. 68
  1954. razem udusili. Przez cały tydzień mieli uczucie, że spotężnieli i wyzgrabnieli.
  1955. Jedną z dwu puszek skondensowanego mleka Larkin otworzył w dniu kupna.
  1956. Każdy z nich codziennie wypijał łyżeczkę mleka, dopóki starczyło. Skondensowane
  1957. mleko nie psuło się w wysokiej temperaturze. W dniu, kiedy nie było już co czerpać
  1958. łyżką, zagotowali wodę w puszce i wypili otrzymany płyn. Bardzo im smakował.
  1959. Dwie puszki sardynek i puszka skondensowanego mleka stanowiły zapas
  1960. żywności ich grupy. Na czarną godzinę. Puszki przechowywano w kryjówce, której stale
  1961. strzegł jeden z nich.
  1962. Zanim Marlowe otworzył kojec, rozejrzał się i upewnił, czy w pobliżu nie ma
  1963. nikogo, kto mógłby podpatrzyć, jak się otwiera zamek. Kiedy otworzył drzwiczki, zobaczył
  1964. dwa jajka.
  1965. - Nie bój się, Nonya, nic ci nie zrobię - powiedział do kury, która była ich dumą.
  1966. Nonya wysiadywała właśnie siedem jaj. Z dużym wysiłkiem powstrzymali się od
  1967. podebrania ich kurze, ale gdyby im dopisało szczęście i wykluło się siedem piskląt i
  1968. gdyby te siedem piskląt wyrosło na kury i koguty, wówczas mieliby wielkie stado drobiu. I
  1969. mogliby pozwolić sobie na kwokę, która stale wysiadywałaby jajka. A poza tym nie
  1970. groziłby im już Oddział Szósty.
  1971. Oddział Szósty przeznaczony był dla niewidomych jeńców, oślepłych wskutek
  1972. choroby beri-beri.
  1973. Nawet niewielka ilość witamin magicznie przeciwdziałała temu zagrożeniu, a jajka
  1974. były przecież wielkim i na ogół jedynym dostępnym ich źródłem. Dlatego też komendant
  1975. obozu błagał, klął i żądał od Najwyższej Władzy, żeby dostarczano ich więcej. Mimo to co
  1976. tydzień na głowę przypadało prawie zawsze jedno jajko. Niektórzy otrzymywali
  1977. codziennie po jajku, ale wtedy było już zazwyczaj za późno.
  1978. Właśnie dlatego kur strzegli dniem i nocą oficerowie. Właśnie dlatego tak ciężkim
  1979. przestępstwem było tknąć choćby palcem kurę będącą cudzą własnością albo należącą
  1980. do obozu. Żołnierza, którego kiedyś przyłapano z uduszoną kurą w ręku, zatłuczono na
  1981. śmierć. Władze uznały to zabójstwo za uzasadnione.
  1982. Marlowe stał na końcu wybiegu i podziwiał kury Króla. Było ich siedem. Siedem
  1983. 69
  1984. kur, w porównaniu z innymi tłustych i olbrzymich. Na wybiegu stał również kogut, duma
  1985. obozu. Nazywał się Karmazyn. Z jego nasienia wyrastali dorodni synowie i córki i każdy
  1986. mógł go mieć na rozpłodowca. Za opłatą w postaci jednego, wybranego kurczęcia.
  1987. Nawet kury Króla były nietykalne i strzeżono ich na równi z innymi.
  1988. Marlowe obserwował, jak Karmazyn przyciska pazurami jedną z kur do piachu i
  1989. dosiada jej. Kiedy kura podniosła się z piasku, pobiegła z gdakaniem i dziobnęła inną
  1990. kurę. Marlowe gardził sobą za to, że się temu przygląda. Wiedział, że to słabość z jego
  1991. strony, że będzie potem myślał o N’ai i rozbolą go lędźwie.
  1992. Wrócił do kojca, sprawdził, czy go dobrze zamknął, i ruszył z powrotem, przez
  1993. całą drogę uważając na jajka.
  1994. - No, Peter, mamy dzisiaj szczęście! - przywitał go radośnie Mac.
  1995. Marlowe odszukał paczkę kooa i podzielił papierosy na trzy kupki.
  1996. - Dwa będziemy losować - oznajmił.
  1997. - Weź je sobie, Peter - powiedział Larkin.
  1998. - Nie, losujemy. Najmłodsza karta przegrywa.
  1999. Mac przegrał i udawał, że bierze to poważnie.
  2000. - A niech to wszyscy diabli! - powiedział.
  2001. Ostrożnie rozerwali papierosy, wsypali tytoń do pudełek i zmieszali go z całym
  2002. zapasem spreparowanego jawajskiego ziela. Następnie każdy podzielił swoją porcję na
  2003. cztery części i z tego trzy odsypał do drugiego pudełka, które oddał pod opiekę
  2004. Larkinowi. Byłoby zbyt wielką pokusą mieć przy sobie tyle tytoniu naraz.
  2005. Nagle niebo rozwarło się i lunął deszcz.
  2006. Marlowe zdjął sarong, złożył go starannie i położył na łóżku Maca.
  2007. - Peter, uważaj z tym Królem. On może być niebezpieczny - powiedział z troską w
  2008. głosie Larkin.
  2009. - Oczywiście. Proszę się nie martwić - odparł Marlowe i wyszedł na ulewę.
  2010. Mac i Larkin też rozebrali się prędko i poszli jego śladem, przyłączając się do
  2011. wielu nagich mężczyzn rozkoszujących się deszczem. Ciała z radością przyjmowały
  2012. zacinające strugi, płuca wdychały ochłodzone powietrze, w głowach rozjaśniało się.
  2013. 70
  2014. Deszcz spłukiwał fetor obozu Changi.
  2015. 71
  2016. ROZDZIAŁ V
  2017. Gdy minął deszcz, ludzie siadali, rozkoszując się krótkotrwałym chłodem i
  2018. wyczekując pory posiłku. Ze strzech kapała woda i spływała rowami, zamiast pyłu
  2019. wszędzie stało błoto, ale na jasnoniebieskim niebie królowało słońce.
  2020. - Boże, jaka różnica - westchnął Larkin.
  2021. - Oj, tak - przytaknął Mac.
  2022. Siedzieli na werandzie, ale Mac był myślami gdzie indziej, na swojej plantacji
  2023. kauczuku w stanie Kedah, daleko na północy półwyspu.
  2024. - Naprawdę warto przeżyć upał... żeby móc potem docenić chłód. Tak samo jest z
  2025. gorączką - powiedział cicho.
  2026. - Niech szlag trafi te śmierdzące Malaje, ten deszcz, ten upał, malarie, te pchły i te
  2027. muchy - zaklął Larkin.
  2028. - Ale w czasie pokoju jest tu zupełnie inaczej. - Mac mrugnął do Marlowe’a. - I na
  2029. wsi też, mam rację, Peter?
  2030. Marlowe uśmiechnął się. Opowiedział im prawie wszystko o wiosce, w której
  2031. mieszkał. Był świadom, że Mac wie, co zataił, bo spędził na Wschodzie pół życia i kochał
  2032. go równie mocno, jak Larkin nienawidził.
  2033. - Podobno - rzekł z ironią Larkin i wszyscy trzej uśmiechnęli się.
  2034. Nie mówili wiele. Wszystko już sobie opowiedzieli raz i drugi, wszystko, o czym
  2035. chcieli opowiedzieć.
  2036. Tak więc czekali cierpliwie. Kiedy nastała pora posiłku, rozeszli się do swoich
  2037. kolejek, a potem wrócili do baraku. Prędko wypili przyniesioną zupę. Marlowe włączył
  2038. maszynkę elektryczną własnej roboty i usmażył jajko. Wtedy włożyli swoje porcje ryżu do
  2039. jednej miski, a Marlowe położył na ryżu jajko, posolił je i popieprzył. Następnie ubił
  2040. wszystko tak, żeby równomiernie rozprowadzić żółtko i białko, rozdzielił do misek i
  2041. wszyscy trzej zjedli ze smakiem.
  2042. Kiedy skończyli, Larkin zebrał naczynia i umył je, ponieważ dziś była jego kolej, a
  2043. 72
  2044. potem znów usiedli na werandzie, oczekując na wieczorny apel.
  2045. Marlowe przyglądał się leniwie mężczyznom na drodze, rozkoszującym się
  2046. uczuciem sytości, kiedy nagle spostrzegł zbliżającego się Greya.
  2047. - Dobry wieczór, panie pułkowniku - powiedział Grey do Larkina i zgrabnie
  2048. zasalutował.
  2049. - Dobry wieczór, Grey - odparł Larkin i westchnął. - O kogo chodzi tym razem?
  2050. Ilekroć Grey zjawiał się u niego, oznaczało to nieprzyjemności.
  2051. Grey spojrzał na siedzącego Marlowe’a. Larkin i Mac wyczuli ich wzajemną
  2052. wrogość.
  2053. - Pułkownik Smedly-Taylor prosił mnie, żebym panu o tym zameldował, panie
  2054. pułkowniku - rzekł Grey. - Dwaj pańscy ludzie bili się. Kapral Townsend i szeregowy
  2055. Gurble. Obu osadziłem w areszcie.
  2056. - Dobrze, poruczniku - powiedział zimno Larkin. -Może ich pan wypuścić. Proszę
  2057. powiedzieć im, żeby się u mnie zameldowali po apelu. Już ja im dam! - Urwał. -Czy wie
  2058. pan, o co poszło?
  2059. - Nie, panie pułkowniku. Ale wydaje mi się, że grali w monety.
  2060. Idiotyczna gra, pomyślał Grey. Umieszcza się na patyku dwie drobne monety,
  2061. podrzuca do góry i zakłada o to, czy będą dwie reszki, dwa orły, czy orzeł i reszka.
  2062. - Chyba ma pan rację - mruknął Larkin.
  2063. - Czy nie mógłby pan zabronić tej gry? Zawsze są kłopoty, kiedy...
  2064. - Zabronić? Gry w monety?! - przerwał mu ostro Larkin. - Gdybym to zrobił,
  2065. pomyśleliby, że oszalałem. Nie zwróciliby najmniejszej uwagi na tak idiotyczny zakaz, i
  2066. całkiem słusznie. Powinien pan był się do tej pory nauczyć, że Australijczycy to urodzeni
  2067. hazardziści. Dzięki tej grze chłopcy mają zajęcie, a jeśli nawet czasem wezmą się za łby,
  2068. to na pewno im to nie zaszkodzi. - Wstał i przeciągnął ramiona odrętwiałe od malarii. -
  2069. Australijczycy nie potrafią żyć bez hazardu. A skoro już o tym mowa, to u nas każdy
  2070. stawia choć parę szylingów na loterii. Ja sam lubię od czasu do czasu pograć w monety
  2071. -dodał uszczypliwie.
  2072. - Tak jest, panie pułkowniku - odparł Grey. Widywał już Larkina i innych oficerów
  2073. 73
  2074. australijskich, gdy wraz ze swoimi żołnierzami, w podnieceniu, miotając przekleństwami,
  2075. grzebali się w błocie jak zwykli szeregowcy.
  2076. - Proszę zawiadomić pułkownika Smedly-Taylora, że zajmę się nimi. Już ja im
  2077. pokażę!
  2078. - Szkoda tej zapalniczki Marlowe’a, prawda, panie pułkowniku? - zagadnął Grey,
  2079. nie spuszczając oczu z Larkina.
  2080. Larkin nawet nie mrugnął, tylko spojrzał na niego twardo.
  2081. - Powinien był bardziej uważać, nie sądzi pan? - spytał.
  2082. - Tak jest, panie pułkowniku - odparł Grey po wymownej pauzie. Co tam,
  2083. pomyślał, warto było spróbować. Pal diabli Larkina i Marlowe’a. Ja mam czas. Już miał
  2084. zasalutować i odejść, kiedy wstrząsnął nim fantastyczny domysł. Opanowawszy
  2085. podniecenie, powiedział rzeczowo: - Przy okazji, panie pułkowniku. Krąży pogłoska, że
  2086. jeden z Australijczyków ma pierścionek z brylantem. - Odczekał chwilę i spytał: - Może
  2087. przypadkiem coś panu o tym wiadomo?
  2088. Oczy Larkina były osadzone głęboko pod krzaczastymi brwiami. Zanim
  2089. odpowiedział, spojrzał w zamyśleniu na Maca.
  2090. - Do mnie również dotarły te plotki - rzekł. - O ile wiem, nie chodzi o żadnego z
  2091. moich żołnierzy. A dlaczego pan pyta?
  2092. - Po prostu się upewniam - odparł Grey, uśmiechając się nieprzyjemnie. - Pan,
  2093. panie pułkowniku, oczywiście zdaje sobie sprawę, że taki pierścień byłby jak dynamit.
  2094. Dla właściciela i wielu innych. Lepiej byłoby trzymać go pod kluczem - dodał.
  2095. - Nie zgadzam się z panem, przyjacielu - odezwał się Marlowe, wymawiając słowo
  2096. “przyjacielu” z ledwo wyczuwalną zjadliwością. - To byłoby najgorsze rozwiązanie...
  2097. zakładając, że brylant rzeczywiście istnieje, w co wątpię. Gdyby go umieścić w
  2098. powszechnie znanym miejscu, wtedy wielu miałoby ochotę go obejrzeć. A zresztą
  2099. Japończycy i tak by go natychmiast zgarnęli.
  2100. - To prawda - rzekł w zamyśleniu Mac.
  2101. - Lepiej niech będzie tam, gdzie jest, czyli nie wiadomo gdzie. Prawdopodobnie
  2102. jest to jedna z wielu plotek - powiedział Larkin.
  2103. 74
  2104. - Mam nadzieję - rzekł Grey, pewien już, że przeczucie go nie zawiodło. - Tylko że
  2105. ta plotka jest bardzo żywotna.
  2106. - Tu nie chodzi o żadnego z moich żołnierzy - powtórzył Larkin, któremu różne
  2107. myśli przemykały przez głowę. Grey chyba coś wiedział... Ale o kogo mogło chodzić? O
  2108. kogo?
  2109. - W każdym razie, gdyby pan się czegoś dowiedział, to proszę mnie zawiadomić,
  2110. panie pułkowniku. - Grey obrzucił Marlowe’a pogardliwym wzrokiem. - Wolę zapobiegać
  2111. kłopotom w zarodku, a nie dopiero po fakcie.
  2112. Zasalutował przepisowo Larkinowi, skinął głową Macowi i odszedł.
  2113. Przez dłuższą chwilę trwało pełne zadumy milczenie. Larkin spojrzał na Maca.
  2114. - Ciekawe, dlaczego o to zapytał? - rzekł.
  2115. - Tak, mnie to też zastanowiło - odparł Mac. - Zauważyłeś, jak się rozpromienił?
  2116. - Właśnie! - Bruzdy na twarzy Larkina pogłębiły się. -Grey co do jednego ma rację.
  2117. Brylant mógłby kosztować wielu sporo krwi.
  2118. - To tylko plotka, pułkowniku - odezwał się Marlowe. - Nikt nie zdołałby czegoś
  2119. takiego przechować aż tak długo. Wykluczone.
  2120. - Obyś miał rację - powiedział Larkin marszcząc brwi. - Mój Boże, żeby tylko nie
  2121. miał go któryś z moich.
  2122. Mac przeciągnął się. Bolała go głowa i czuł zbliżający się atak malarii. No nic,
  2123. dopiero za trzy dni, pomyślał ze spokojem. Tyle się już nachorował, że malaria stała się
  2124. elementem jego życia na równi z oddychaniem. Ataki powtarzały się teraz co dwa
  2125. miesiące. Przypomniał sobie, że miał w czterdziestym drugim przejść na emeryturę.
  2126. Lekarz tak mu zalecił: “Kiedy malaria dojdzie panu do śledziony, niech pan wraca do
  2127. domu, do Szkocji, do chłodnego klimatu, i kupi sobie małe gospodarstwo niedaleko Killin,
  2128. z przepięknym widokiem na jezioro Tay. Wtedy pan pożyje”.
  2129. - Właśnie - odezwał się ze znużeniem, czując ciężar swoich pięćdziesięciu lat. A
  2130. potem powiedział na głos to, o czym myśleli wszyscy trzej: - Gdybyśmy tak mieli ten
  2131. przeklęty kamyczek, moglibyśmy przetrwać to piekło nie martwiąc się, co z nami będzie.
  2132. Ani trochę.
  2133. 75
  2134. Larkin skręcił papierosa, zapalił go i zaciągnął się. Potem podał skręta Macowi,
  2135. który też się nim zaciągnął i przekazał go Marlowe’owi. Kiedy papierosa wypalono niemal
  2136. do końca, Larkin strzepnął rozżarzony koniuszek i wsypał resztę tytoniu do pudełka.
  2137. - Chyba się przejdę - oznajmił, przerywając milczenie.
  2138. Marlowe uśmiechnął się.
  2139. - Salamat - powiedział, co znaczyło: “pokój z tobą”.
  2140. - Salamat - odrzekł Larkin i wyszedł na słońce.
  2141. Idąc pod górę w stronę baraku żandarmerii, Grey aż kipiał z podniecenia. Obiecał
  2142. sobie, że gdy tylko dojdzie do baraku i wypuści dwóch aresztowanych Australijczyków,
  2143. skręci papierosa, żeby uczcić dzisiejszy dzień. Już drugiego dzisiaj, chociaż jawajskiego
  2144. ziela pozostało mu zaledwie na trzy papierosy, a żołd wypłacano dopiero w przyszłym
  2145. tygodniu.
  2146. Wszedł po schodach i skinął na sierżanta Mastersa.
  2147. - Wypuścić ich! - rozkazał.
  2148. Masters zdjął z drzwi bambusowej klatki ciężką sztabę. Dwaj nachmurzeni
  2149. mężczyźni stanęli na baczność przed Greyem.
  2150. - Po apelu obaj zameldujecie się u pułkownika Larkina.
  2151. Australijczycy zasalutowali i wyszli.
  2152. - Przeklęte zbóje - skomentował krótko Grey.
  2153. Usiadł i wyjął pudełko z tytoniem i papierki. W tym miesiącu był rozrzutny. Kupił
  2154. całą kartkę papieru wydartą z Biblii, ponieważ najlepiej nadawał się on na papierosy.
  2155. Chociaż Grey był niewierzący, to jednak palenie Biblii wydawało mu się odrobinę
  2156. bluźniercze. Ze skrawka papieru, który szykował na skręta, odczytał: “Wyszedłszy tedy
  2157. szatan od oblicza Pana, zaraził Joba wrzodem bardzo złym od stopy nogi aż do wierzchu
  2158. głowy jego, a ten ropę skorupą oskrobywał, siedząc na gnoju. I rzekła mu żona jego...”
  2159. Żona! Cholera, że też musiałem akurat trafić na to słowo! - zaklął Grey i
  2160. przewrócił papierek na drugą stronę.
  2161. Pierwsze zdanie brzmiało: “Czemum w żywocie nie umarł, wyszedłszy z żywota
  2162. wnet nie zginął?”
  2163. 76
  2164. Wtem, słysząc świst kamienia, zerwał się na równe nogi. Kamień wleciał przez
  2165. okno, uderzył w ścianę i spadł ze stukiem na podłogę.
  2166. Owinięty był w kawałek gazety. Grey podniósł go i skoczył do okna. Ale w pobliżu
  2167. nie dostrzegł nikogo. Usiadł więc i wygładził papier. Na brzegu było napisane: “Zróbmy
  2168. interes. Ja panu podam Króla jak na tacy, a pan za to przymknie oko na drobne interesy,
  2169. które będę robił w jego miejsce. Na znak zgody proszę wyjść na minutę przed barak i
  2170. trzymać ten kamień w lewej ręce. Potem spław pan tego drugiego glinę. Chłopaki mówią,
  2171. że pan jest uczciwy gliniarz, więc panu ufam”.
  2172. - Co tam pisze, panie poruczniku? - spytał Masters, spoglądając kaprawymi
  2173. oczami na kawałek gazety.
  2174. Grey zmiął papier w kulkę.
  2175. - Ktoś uważa, że za bardzo pomagamy Japończykom - odrzekł chrapliwie.
  2176. - Swołocz - powiedział Masters, podchodząc do okna. - Co oni sobie właściwie
  2177. myślą? Do czego by doszło, gdybyśmy ich nie zmuszali do dyscypliny? Od świtu do nocy
  2178. chwytaliby się jeden z drugim za łby.
  2179. - Racja - potaknął Grey.
  2180. Kulka papieru, którą trzymał w ręku, była jak żywa. Jeżeli ta propozycja jest
  2181. prawdziwa, to będzie można strącić Króla z tronu, pomyślał.
  2182. Decyzja nie była łatwa. Sam też musiał dotrzymać umowy. Dane słowo
  2183. zobowiązywało. Był uczciwym “gliną” i szczycił się, że jest z tego znany. Czuł, że zrobi
  2184. wszystko, byleby tylko ujrzeć Króla za prętami bambusowej klatki, odartego z ubrania, w
  2185. którym paradował... że nawet przymknie oko na łamanie przepisów. Zastanawiał się,
  2186. który z Amerykanów jest donosicielem. Wszyscy oni nienawidzili Króla i zazdrościli mu...
  2187. ale który z nich był Judaszem, który podjął się ryzyka demaskacji? Kimkolwiek był ten
  2188. człowiek, z pewnością nie mógł stanowić takiego zagrożenia jak Król.
  2189. Tak więc Grey z kamieniem w lewej ręce wyszedł z baraku i przyglądał się
  2190. badawczo przechodzącym. Ale żaden nie dał mu znaku.
  2191. Wyrzucił więc kamień i odprawił Mastersa. Potem usiadł w baraku i czekał. Stracił
  2192. już nadzieję, kiedy przez okno znów wpadł kamień z kolejną wiadomością: “Zaglądaj pan
  2193. 77
  2194. do puszki, która leży w rowie przy baraku szesnastym, dwa razy dziennie, rano i po
  2195. apelu. To będzie nasz kontakt. Dziś wieczór Król handluje z Turasanem”.
  2196. 78
  2197. ROZDZIAŁ VI
  2198. Tej nocy Larkin leżał na sienniku pod moskitierą głęboko zatroskany sprawą
  2199. kaprala Townsenda i szeregowca Gurble’a. Widział się z nimi po apelu.
  2200. - O co żeście się bili, do diabła? - pytał raz po raz, ale oni niezmiennie
  2201. odpowiadali: ,,O orła i reszkę”. Instynktownie jednak czuł, że kłamią.
  2202. - Chcę znać prawdę - powtarzał ze złością. - Mówcie, przecież jesteście
  2203. kumplami! No więc, dlaczego się pobiliście?
  2204. Jednakże obaj uparcie wbijali wzrok w ziemię. Larkin pytał więc każdego z
  2205. osobna, ale jeden i drugi odpowiadali mu z nachmurzonymi minami: “O orła i reszkę”.
  2206. - A więc dobrze, łobuzy - powiedział wreszcie Larkin ochrypłym głosem. - Daję
  2207. wam ostatnią szansę. Jeżeli nie dowiem się od was prawdy, obu wyrzucę z pułku. A
  2208. wtedy przestaniecie dla mnie istnieć!
  2209. - Ależ panie pułkowniku, nie zrobi pan tego! - przeraził się Gurble.
  2210. - Daję wam pół minuty - rzekł jadowicie Larkin.
  2211. Obaj wiedzieli, że nie żartuje. Wiedzieli też, że słowo Larkina jest prawem w ich
  2212. pułku, ponieważ Larkin był dla nich wszystkich jakby ojcem. Wylecieć z pułku znaczyło
  2213. tyle, co przestać istnieć dla kumpli, a bez kumpli zginęliby przecież.
  2214. Larkin odczekał minutę.
  2215. - A więc dobrze. Jutro... - zaczął.
  2216. - Ja panu powiem, panie pułkowniku - nie wytrzymał Gurble. - Ten skurwiel
  2217. oskarżył mnie, że podkradam kolegom jedzenie. Powiedział, że kradnę...
  2218. - I tak było, parszywcu!
  2219. Tylko rzucone przez Larkina “baczność” powstrzymało ich od skoczenia sobie do
  2220. gardeł.
  2221. Pierwszy zaczął mówić kapral Townsend.
  2222. - W tym miesiącu mam dyżur w kuchni. Dzisiaj gotujemy dla stu osiemdziesięciu
  2223. ośmiu ludzi...
  2224. 79
  2225. - Kogo brak?
  2226. - Billy’ego Donahy, panie pułkowniku. Po południu poszedł do szpitala.
  2227. - W porządku.
  2228. - No więc tak. Stu osiemdziesięciu ośmiu ludzi razy sto dwadzieścia pięć gramów
  2229. daje dwadzieścia trzy i pół kilo ryżu dziennie. Zawsze chodzę do magazynu z jakimś
  2230. kumplem, patrzymy, jak ważą ryż, i pilnujemy, żebyśmy dostali, co nam się należy, a
  2231. potem zanoszę ryż do kuchni. No, a dziś, właśnie kiedy pilnowałem ważenia, strasznie
  2232. mnie przyparło. Więc poprosiłem tego tu Gurble’a, żeby zaniósł ryż do kuchni. To mój
  2233. najlepszy kumpel, więc myślałem, że mogę mu wierzyć...
  2234. - Nie tknąłem nawet ziarenka, łachudro. Bóg mi świadkiem...
  2235. - Brakowało, kiedy wróciłem! - krzyknął Townsend. - Brakowało prawie ćwierć kilo,
  2236. a to jest przydział dla dwóch ludzi!
  2237. - Wiem, aleja nie...
  2238. - Odważniki były w porządku. Sam je sprawdziłem na twoich oczach!
  2239. Poszli we trójkę, Larkin sprawdził odważniki i stwierdził, że są dobre. Nie było
  2240. wątpliwości co do tego, że z magazynu wyniesiono odpowiednią ilość ryżu, gdyż racje
  2241. żywnościowe były co rano odmierzane publicznie przez podpułkownika Jonesa. Sprawa
  2242. była jasna.
  2243. - No więc, Gurble, przestałeś należeć do mojego pułku. Nie istniejesz dla mnie -
  2244. oświadczył Larkin.
  2245. Kiedy Gurble potykając się i jęcząc odszedł w ciemność, Larkin powiedział do
  2246. Townsenda:
  2247. - A ty trzymaj język za zębami.
  2248. - Niech mnie cholera, panie pułkowniku. Gdyby się nasi o tym dowiedzieli,
  2249. rozerwaliby go na kawałki. I słusznie! Nie powiedziałem im tylko dlatego, że to był mój
  2250. najlepszy kumpel - odparł Townsend. Oczy zaszły mu nagle łzami. - Niech mnie cholera,
  2251. panie pułkowniku! Razem poszliśmy do woja. Razem z panem przeszliśmy Dunkierkę,
  2252. parszywy Bliski Wschód i całe Malaje. Znałem go prawie od dziecka i dałbym sobie rękę
  2253. uciąć...
  2254. 80
  2255. Rozmyślając teraz o tym wszystkim tuż przed zaśnięciem, Larkin wzdrygnął się.
  2256. Jak można coś takiego zrobić? - zapytywał siebie. Jak? Nie znajdował odpowiedzi. I to
  2257. właśnie Gurble, którego znał tyle lat i który nawet pracował kiedyś w jego biurze w
  2258. Sydney!
  2259. Zamknął oczy i przestał o nim myśleć. Spełnił swój obowiązek, a jego
  2260. obowiązkiem było chronić większość. Dał się ponieść marzeniom o żonie Betty smażącej
  2261. befsztyk z jajkiem sadzonym na wierzchu, o domu nad zatoką, o małej córeczce, o tym,
  2262. co zrobi, kiedy będzie wolny. Tylko kiedy? Kiedy?
  2263. Grey wszedł do baraku szesnastego cicho jak zakradający się złodziej i podszedł
  2264. do łóżka. Ściągnął spodnie, wślizgnął się pod moskitierę i leżał nagi na sienniku, nie-
  2265. zmiernie z siebie zadowolony. Właśnie przed chwilą widział, jak Turasan, koreański
  2266. strażnik, przemknął za róg baraku Amerykanów i skrył się pod zwisającym płótnem.
  2267. Widział też Króla wyskakującego ukradkiem przez okno, żeby przyłączyć się do
  2268. Koreańczyka. Stał niewidoczny w ciemnościach tylko przez chwilę. Sprawdzał wia-
  2269. rygodność otrzymanej od szpiega informacji. Nie było potrzeby od razu rzucać się na
  2270. Króla. Nie. Jeszcze nie, zwłaszcza że donosiciel okazał się godny zaufania.
  2271. Grey poruszył się na łóżku i podrapał w nogę. Wyćwiczone palce pochwyciły
  2272. pluskwę i rozgniotły ją. Usłyszał pyknięcie pękającego pasożyta i poczuł mdłosłodki
  2273. zapach krwi - jego własnej krwi.
  2274. Wokół moskitiery brzęczały chmary komarów szukających dziury, która musiała
  2275. gdzieś być. W odróżnieniu od innych oficerów Grey odmówił przerobienia swojego łóżka
  2276. na piętrową pryczę, ponieważ już sama myśl o spaniu nad kimś lub pod kimś budziła w
  2277. nim wstręt. Mimo że zyskałby w ten sposób sporo miejsca.
  2278. Moskitiery przymocowane były do drutów przebiegających symetrycznie przez
  2279. cały barak. Ludzie byli ze sobą połączeni nawet we śnie. Kiedy ktoś przewracał się na
  2280. drugi bok albo pociągnął za moskitierę, żeby wcisnąć ją głębiej pod zwilgotniały od potu
  2281. siennik, wówczas wprawiał w lekkie drżenie pozostałe moskitiery, i wtedy każdy mógł
  2282. sobie uzmysłowić, że jest otoczony przez innych.
  2283. 81
  2284. Grey rozgniótł jeszcze jedną pluskwę, ale myśli miał zajęte czym innym.
  2285. Dzisiejszej nocy czuł się bardzo szczęśliwy - z powodu donosiciela, pierścionka z brylan-
  2286. tem, Marlowe’a i dlatego że przyrzekł sobie schwytać Króla. Był rad, że rozwiązał
  2287. zagadkę.
  2288. To proste, powtórzył w myślach po raz nie wiadomo który, Larkin wie, kto ma
  2289. brylant. A w całym obozie tylko Król może załatwić jego sprzedaż. Tylko Król zna
  2290. odpowiednich ludzi. Larkin nie mógł zwrócić się do niego osobiście, więc posłał
  2291. Marlowe’a. Marlowe ma być ich pośrednikiem.
  2292. Nagle łóżko Greya zatrzęsło się. Potknął się o nie śmiertelnie chory Johnny
  2293. Carstairs, który szedł do latryny.
  2294. - Uważaj pan, do diabła! - zawołał Grey ze złością.
  2295. Po kilku minutach Carstairs, potykając się, wrócił do baraku. Odezwało się kilka
  2296. zaspanych, przeklinających głosów. Ledwie dotarł do swojej pryczy, musiał znowu wyjść.
  2297. Grey był tak pochłonięty przewidywaniem posunięć nieprzyjaciela, że tym razem nie
  2298. spostrzegł nawet drżenia łóżka.
  2299. Pod bezksiężycowym niebem, na twardych schodkach baraku szesnastego
  2300. siedział Peter Marlowe i penetrował ciemności, wytężając wzrok, słuch i myśli. Z miejsca,
  2301. gdzie siedział, widział obie drogi; te, która biegła środkiem obozu, i tę, która opasywała
  2302. mury więzienia. Z obu korzystali zarówno strażnicy, japońscy i koreańscy, jak i jeńcy.
  2303. Marlowe trzymał wartę od strony północnej.
  2304. Wiedział, że za jego plecami, na schodkach po przeciwnej stronie baraku, siedzi,
  2305. skupiony tak samo jak on, kapitan lotnictwa Cox, wypatrując w ciemnościach zagrożenia.
  2306. Strzegł on baraku od południa.
  2307. Z baraku i ze wszystkich stron dobiegały odgłosy śpiących snem umarłych ludzi -
  2308. jęki, szaleńczy śmiech, chrapanie, skamlenie, jakieś zduszone okrzyki zmieszane z ci-
  2309. chym szeptem tych, których dręczyła bezsenność. Przyjemnie było tak siedzieć w
  2310. chłodzie na schodach przy skraju drogi. Nie działo się nic niezwykłego.
  2311. Nagle Marlowe drgnął. Wyczuł obecność koreańskiego strażnika, nim zdołał
  2312. dostrzec wśród ciemności jego postać, a zanim zobaczył go wyraźnie, zdążył dać ostrze-
  2313. 82
  2314. gawczy sygnał.
  2315. Na drugim końcu baraku Dave Daven był tak zaabsorbowany tym, co robił, że nie
  2316. usłyszał pierwszego gwizdnięcia. Kiedy usłyszał drugi, ponaglający gwizd, odpowiedział
  2317. na niego, wyszarpnął igły, położył się na wznak i wstrzymał oddech.
  2318. Strażnik człapał przez obóz z karabinem zarzuconym na ramię i nie widział
  2319. Marlowe’a ani innych jeńców. Czuł jednak na sobie ich wzrok. Zapragnął znaleźć się z
  2320. dala od otaczającej go nienawiści, więc przyśpieszył kroku.
  2321. Po chwili, która wydała się wiekiem, Marlowe usłyszał odwołujący zagrożenie
  2322. sygnał Coxa, odprężył się, ale nie przestał wyostrzonymi zmysłami badać nocy.
  2323. Na drugim końcu baraku Daven znów zaczął normalnie oddychać. Uniósł się
  2324. ostrożnie na spowitej gęstą moskitierą pryczy i z anielską cierpliwością zaczął znów
  2325. podłączać obie igły do izolowanego przewodu, którym płynął prąd. Po wyczerpujących
  2326. próbach trafił wreszcie nimi do dziurek wytoczonych przez korniki w poprzecznej grubej i
  2327. szerokiej na dwadzieścia centymetrów belce, służącej za wezgłowie pryczy. Kropla potu
  2328. zebrała mu się na brodzie i skapnęła na belkę. W tym czasie odszukał pozostałe dwie
  2329. igły podłączone do słuchawki i znów po pełnych udręki poszukiwaniach odnalazł prze-
  2330. znaczone dla nich otwory i gładko wsunął je w belkę. W słuchawce zatrzeszczało. ,,...a
  2331. nasze wojska posuwają się w szybkim tempie przez dżunglę w kierunku Mandalay. Na
  2332. tym kończymy wiadomości. Tu Kalkuta. Oto skrót wiadomości:
  2333. Wojska amerykańskie i brytyjskie wśród szalejących burz śnieżnych spychają
  2334. wroga na terenie Belgii oraz na środkowym odcinku frontu w kierunku Świętego Huberta.
  2335. W Polsce armie radzieckie znajdują się w odległości trzydziestu kilometrów od Krakowa,
  2336. również wśród ostrych zamieci. Na Filipinach wojska amerykańskie, próbując odbić
  2337. Manilę, zajęły przyczółek na rzece Ango. Podczas dziennego nalotu amerykańskie
  2338. superfortece B-29 bez strat zbombardowały Tajwan. W Birmie zwycięskie armie
  2339. brytyjskie i indyjskie znajdują się w odległości pięćdziesięciu kilometrów od Mandalay.
  2340. Kolejne wiadomości podamy o godzinie szóstej czasu kalkuckiego”.
  2341. Daven chrząknął cicho i poczuł, że izolowany przewód drgnął lekko, a potem
  2342. oderwał się, kiedy leżący na sąsiedniej pryczy Spence wyciągnął z gniazda swoje igły.
  2343. 83
  2344. Daven odłączył prędko wszystkie cztery igły i włożył je między przybory do szycia. Wytarł
  2345. spoconą twarz i podrapał miejsce, gdzie pogryzły go pluskwy. Następnie odłączył
  2346. przewody przyśrubowane do słuchawki, starannie zabezpieczył jej zaciski i wsunął ją do
  2347. specjalnej kieszonki, umieszczonej w podpasce, za jądrami. Zapiął spodnie, złożył
  2348. przewody na pół, przeplótł je przez szlufki paska i zawiązał końce w supeł. Odszukał
  2349. ściereczkę, wytarł ręce, a potem starannie zasypał kurzem maleńkie otworki w belce,
  2350. idealnie je maskując.
  2351. Położył się na chwilę, żeby odzyskać siły, i zaczął się drapać. Kiedy odpoczął,
  2352. wysunął się spod moskitiery i zeskoczył na podłogę. O tej porze nigdy nie zadawał sobie
  2353. trudu, żeby założyć protezę, sięgnął więc tylko po kule i kołysząc się ruszył po cichu do
  2354. drzwi. Mijając pryczę Spence’a, nie dał mu najmniejszego znaku. Taka była reguła. Nigdy
  2355. nie za dużo ostrożności.
  2356. Drewniane kule skrzypiały na drewnianej podłodze i po raz nie wiadomo który
  2357. Daven pomyślał o swojej nodze. Nie przejmował się nią już tak jak kiedyś, choć kikut
  2358. bolał go niemiłosiernie. Lekarze powiedzieli, że niedługo trzeba będzie znów ją skrócić.
  2359. Przeszedł to już dwukrotnie. Raz - w czterdziestym drugim roku - była to operacja z
  2360. prawdziwego zdarzenia, amputacja poniżej kolana po tym, jak wszedł na minę. Drugi raz
  2361. powyżej kolana, bez narkozy. Na wspomnienie tego zgrzytał zębami i przysięgał sobie,
  2362. że już nigdy na coś takiego się nie zgodzi. Ale następna, ostatnia operacja, będzie do
  2363. zniesienia, myślał. Tu, w Changi, są środki znieczulające. Będzie to już ostatnia, bo
  2364. niewiele zostało do amputowania.
  2365. - Ach, to ty, Peter - rzekł, o mały włos nie potykając się na schodach o Marlowe’a.
  2366. - Nie zauważyłem, że tu siedzisz.
  2367. - Cześć, Dave.
  2368. - Ładna noc - powiedział Dave i kołysząc się zszedł po schodkach. - Znów mi się
  2369. pęcherz daje we znaki.
  2370. Marlowe uśmiechnął się. Jeżeli Daven używał tych słów, znaczyło to, że
  2371. wiadomości są dobre. Jeśli stwierdzał: “Moja kolej, żeby się odlać”, chciał przekazać, że
  2372. na świecie nie dzieje się nic szczególnego. Kiedy mówił: “Ten brzuch mnie dzisiaj
  2373. 84
  2374. wykończy”, dawał do zrozumienia, że gdzieś nastąpiło poważne zahamowanie działań
  2375. wojennych. Jeżeli natomiast prosił: “Przytrzymaj mi na moment kulę”, to miał na myśli
  2376. jakieś wielkie zwycięstwo.
  2377. Chociaż Marlowe dowiadywał się szczegółowo o wszystkim następnego dnia, bo
  2378. uczył się na pamięć wiadomości razem ze Spence’em i przekazywał je innym barakom,
  2379. to jednak lubił wiedzieć od razu, co słychać na świecie. Dlatego rozsiadł się na schodach
  2380. i patrzył, jak Daven, którego darzył sympatią i szacunkiem, idzie o kulach do pisuaru.
  2381. Kule zaskrzypiały, Daven zatrzymał się. Pisuar zrobiony był z kawałka falistej
  2382. blachy. Davfen przyglądał się, jak strużka moczu ścieka wijąc się, a potem pienistą
  2383. kaskadą spada z zardzewiałej krawędzi blachy do dużego bębna i miesza się w nim z
  2384. pianą zebraną na powierzchni. Przypomniał sobie, że jutro jest dzień zbiórki moczu.
  2385. Pojemnik będzie zabrany i razem z innymi pojemnikami zaniesiony do ogrodu.
  2386. Zgromadzony mocz zostanie zmieszany z wodą, a potem obozowy ogrodnik,
  2387. odmierzając chochlą troskliwie miarka za miarką, podleje nim korzenie roślin,
  2388. doglądanych i strzeżonych, aby żywiły obóz. I dzięki temu zielenina, którą jedzą, jeszcze
  2389. bardziej się zazieleni.
  2390. Dave nie znosił zieleniny. Ale przecież i ona stanowiła pożywienie.
  2391. Powiew wiatru ochłodził mu spocone plecy, przynosząc z sobą zapach morza,
  2392. odległego o pięć kilometrów i dziesiątki lat świetlnych.
  2393. Daven myślał o tym, jak znakomicie działa radio. Poczuł zadowolenie,
  2394. przypominając sobie, jak delikatnie zdejmował cienką warstwę drewna z górnej
  2395. powierzchni belki i jak drążył w niej dziury głębokości piętnastu centymetrów. A wszystko
  2396. to robił w tajemnicy. Przez pięć miesięcy konstruował radio, pracując nocami i o świcie, a
  2397. odsypiając w dzień. Drewniana przykrywka pasowała tak dokładnie, że kiedy jej brzegi
  2398. pokryło się kurzem, nawet przy szczegółowych oględzinach nie było widać jej zarysu.
  2399. Otworki na igły po zasypaniu kurzem również stawały się niewidoczne.
  2400. Myśl, że on, Dave Daven, pierwszy w obozie słyszy wiadomości, napawała go
  2401. niemałą dumą. Dzięki temu czuł się kimś wyjątkowym. Mimo tej nieszczęsnej nogi.
  2402. Któregoś dnia miał usłyszeć, że wojna się skończyła. Nie tylko wojna w Europie, ale
  2403. 85
  2404. także ich wojna - wojna na Pacyfiku. Jemu zawdzięczał obóz więź ze światem i Daven
  2405. wierzył, że warto za to płacić niepokojem, mozołem i panicznym strachem. O tym, gdzie
  2406. jest ukryte radio, wiedzieli oprócz niego tylko Spence, Cox, Peter Marlowe i dwóch
  2407. angielskich pułkowników. To było rozsądniej, gdyż im mniej wtajemniczonych, tym
  2408. mniejsze niebezpieczeństwo.
  2409. Ale niebezpieczeństwo istniało. Zawsze mógł się znaleźć ktoś wścibski, ktoś,
  2410. komu trudno ufać. Należało liczyć się z tym, że ktoś doniesie albo nieumyślnie zdradzi.
  2411. Kiedy Daven dotarł z powrotem do drzwi, Marlowe zdążył już wrócić na pryczę.
  2412. Na schodach w drugim końcu baraku siedział Cox, ale nie było w tym nic dziwnego,
  2413. ponieważ strzegący wejść z zasady nie schodzili z posterunku jednocześnie. Daven
  2414. poczuł, że zaczyna go niemiłosiernie swędzić kikut, a właściwie nie kikut, ale stopa,
  2415. której nie miał. Wgramolił się na pryczę, zamknął oczy i pomodlił. Zawsze to robił przed
  2416. zaśnięciem. Wtedy omijał go sen, w którym widział wyraźnie postać niezapomnianego
  2417. Toma Cottona, Australijczyka, którego przyłapano z radiem i który pomaszerował pod
  2418. strażą do więzienia Outram Road w kapeluszu kulisa nasuniętym zawadiacko na jedno
  2419. oko, śpiewając chrapliwie popularną australijską piosenkę “Walzing Matilda”, z refrenem,
  2420. który brzmiał: “Sraj na Japońca!” Ale we śnie to jego, Davena, nie Toma Cottona,
  2421. eskortowali strażnicy. To jego prowadzili, ogarniętego śmiertelnym przerażeniem!
  2422. Boże - westchnął w głębi duszy Daven - natchnij mnie Twoim spokojem i odwagą.
  2423. Tak bardzo się boję i taki ze mnie tchórz.
  2424. *
  2425. Król robił coś, co sprawiało mu największą przyjemność. Przeliczał plik
  2426. nowiusieńkich banknotów. Zysk ze sprzedaży.
  2427. Turasan uprzejmie przyświecał mu latarką, której przytłumione światło padało na
  2428. stół. Obaj siedzieli w sklepie, jak to nazywał Król, tuż przy amerykańskim baraku. Z
  2429. brezentowego daszka zwieszał się do samej ziemi długi kawałek brezentu, osłaniając
  2430. stół i ławki przed wszechobecnymi spojrzeniami. Strażnikom i jeńcom nie wolno było
  2431. handlować na mocy japońskiego, a więc także obozowego zakazu.
  2432. Król liczył z ponurą miną przechytrzonego w interesie.
  2433. 86
  2434. - Dobra jest, ichi-bon! - powiedział na koniec z westchnieniem, kiedy liczba
  2435. banknotów doszła do pięciuset.
  2436. Turasan skinął głową. Był to niski, krępy mężczyzna o twarzy płaskiej i okrągłej
  2437. jak księżyc i z garniturem złotych zębów w ustach. Jego karabin stał tuż obok, niedbale
  2438. oparty o ścianę baraku. Turasan wziął do ręki wieczne pióro marki Parker i po raz drugi
  2439. starannie je obejrzał. Biała plamka była na swoim miejscu, a stalówka ze złota.
  2440. Koreańczyk przybliżył pióro do osłoniętego światła i zmrużył oczy, aby upewnić się
  2441. powtórnie, że na stalówce wygrawerowany jest napis “14 carat”.
  2442. - Ichi-bon - mruknął wreszcie i wciągnął przez zęby powietrze. On również miał
  2443. minę “przechytrzonego w interesie” i ukrywał zadowolenie. Takie pióro za pięćset dolarów
  2444. japońskich było wyjątkowo udanym zakupem, gdyż od Chińczyków w Singapurze
  2445. powinien za nie dostać lekko dwa razy tyle.
  2446. - Jesteś cholernie ichi-bon handlarz - powiedział ponuro Król. - Za tydzień może
  2447. ichi-bon zegarek. Ale nie ma wong, nie ma handel. Ja też muszę swoje zarobić.
  2448. - Aż za dużo wong - rzekł Turasan wskazując plik banknotów. - Może niedługo
  2449. zegarek?
  2450. - Może.
  2451. Turasan wyjął papierosy. Król wziął jednego i skorzystał z ognia, który podał mu
  2452. Koreańczyk. Turasan po raz ostatni wciągnął przez zęby powietrze i uśmiechnął się
  2453. swoim złotym uśmiechem. Zarzucił karabin na ramię, skłonił się grzecznie i znikł w
  2454. ciemnościach.
  2455. Kończąc papierosa Król promieniał. Pracowita noc, pomyślał. Pięć dych za pióro,
  2456. sto pięćdziesiąt dla szpenia, który podrobił białą plamkę i wyrył napis na stalówce,
  2457. jednym słowem, trzysta dolarów zysku. To, że w ciągu tygodnia złoty kolor spełznie ze
  2458. stalówki, nie martwiło go wcale. Wiedział, że Turasan do tego czasu sprzeda pióro
  2459. jakiemuś Chińczykowi.
  2460. Wszedł przez okno do baraku.
  2461. - Dziękuję, Max - powiedział cicho, ponieważ większość już spała. - Masz,
  2462. możesz iść spać. - Wyłuskał dwa dziesięciodolarowe banknoty. - Jeden dla Dina.
  2463. 87
  2464. Zazwyczaj nie płacił swoim ludziom aż tyle za pracę trwającą tak krótko. Ale dziś
  2465. był hojny.
  2466. - O rany, dziękuję.
  2467. Max wybiegł i wręczając Dinowi banknot powiedział, że może odpocząć.
  2468. Tymczasem Król postawił na maszynce imbryk do kawy, rozebrał się, odwiesił
  2469. spodnie, a koszulę, slipy i skarpetki schował do worka na brudną bieliznę. Włożył czystą,
  2470. świeżą przepaskę na biodra i wsunął się pod moskitierę.
  2471. Czekając, aż zagotuje się woda, porządkował w myśli osiągnięcia minionego dnia.
  2472. Najpierw ronson. Wytargował z majorem Barrym cenę do pięciuset pięćdziesięciu
  2473. dolarów minus pięćdziesiąt pięć, czyli dziesięć procent dla siebie za pośrednictwo, a
  2474. potem u kapitana Brougha wciągnął zapalniczkę na listę swoich rzeczy jako wygraną w
  2475. pokera. Zapalniczka warta była co najmniej dziewięć stów, a więc był to bardzo dobry
  2476. interes. Przy takiej inflacji mądrze jest mieć jak najwięcej forsy w towarach, pomyślał.
  2477. Ruszył też ze sprawą produkcji tytoniu, omawiając na zebraniu temat sprzedaży.
  2478. Wszystko poszło tak, jak zaplanował. Amerykanie zgłosili się jak jeden mąż na
  2479. sprzedawców, natomiast współpracujący z nim Australijczycy i Anglicy nawalili. Ale to
  2480. było do przewidzenia. Zamówił dziesięć kilogramów jawajskiego ziela u A Li, Chińczyka,
  2481. który miał koncesję na obozowy sklep, i dostał je z przyzwoitą zniżką. Któraś z
  2482. australijskich kuchni zgodziła się odstępować jeden z pieców na godzinę dziennie, tak że
  2483. pod okiem Texa można było przygotować naraz całą partię tytoniu. Ponieważ wszyscy
  2484. pracowali na procent, on finansował tylko koszt tytoniu. Jutrzejsza produkcja mogła pójść
  2485. od razu do sprzedaży. A sprzedaż zorganizował w taki sposób, żeby mieć sto procent
  2486. zysku. Co zresztą było jak najbardziej sprawiedliwe.
  2487. Teraz, kiedy tytoniowy interes ruszył, mógł się zająć brylantem...
  2488. Rozmyślania te przerwał mu syk bulgoczącego imbryka. Wysunął się spod
  2489. moskitiery i otworzył czarną skrzynkę. Do gotującej się wody wsypał trzy czubate łyżki
  2490. kawy i dodał szczyptę soli. Kiedy woda spieniła się, zdjął imbryk z maszynki i odczekał,
  2491. aż opadnie piana.
  2492. Aromat kawy rozszedł się po baraku, drażniąc tych, którzy jeszcze nie spali.
  2493. 88
  2494. - Chryste - wyrwało się Maxowi.
  2495. - Co tam, Max? Nie możesz zasnąć? - spytał Król.
  2496. - Tak. Za dużo rzeczy chodzi mi po głowie. Właśnie pomyślałem, że na tym tytoniu
  2497. możemy zrobić interes jak ta lala.
  2498. Tex poruszył się niespokojnie, rozmarzony aromatem.
  2499. - Ten zapach przypomina mi poszukiwanie nafty - powiedział.
  2500. - Jak to? - spytał Król i dolał do imbryka zimnej wody, żeby fusy opadły na dno, po
  2501. czym wsypał do kubka czubatą łyżeczkę cukru i nalał kawy.
  2502. - Przy wierceniu najlepsze są ranki. Kiedy masz za sobą całą noc ciężkiej roboty
  2503. na szybie i o świcie zasiadasz z kumplami wokół parującej maszynki. A kawa jest gorąca,
  2504. aż parzy, słodka, a przy tym ciut cierpka. Przez gęstwinę wież wiertniczych można wtedy
  2505. zobaczyć, jak nad Teksasem wschodzi słońce. - Tex westchnął melancholijnie. -
  2506. Człowieku, to jest życie.
  2507. - Nigdy nie byłem w Teksasie - powiedział Król. -Przejechałem całe Stany, ale w
  2508. Teksasie nie byłem.
  2509. - Cudowny, wyjątkowy kraj.
  2510. - Chcesz kawy?
  2511. - Pytanie!
  2512. Tex w jednej chwili znalazł się ze swoim kubkiem przy Królu. Ten po raz drugi
  2513. napełnił swój kubek, a potem nalał Texowi pół kubka.
  2514. - Max? - spytał.
  2515. Również Max dostał pół kubka kawy. Wypił ją szybko.
  2516. - Rano będziesz miał czysty - powiedział zabierając imbryk, którego dno
  2517. pokrywały fusy.
  2518. Król wsunął się ponownie pod moskitierę i sprawdził, czy jest dobrze naciągnięta i
  2519. zatknięta na całej długości pod siennik. Potem z przyjemnością wyciągnął się w pościeli.
  2520. Widział, jak na drugim końcu baraku Max zalewa kawowe fusy wodą i stawia je na noc
  2521. koło pryczy, żeby się namoczyły. Wiedział, że jutro Max zaparzy sobie te fusy na
  2522. śniadanie. Osobiście Król nie przepadał za powtórnie parzoną kawą. Była zbyt cierpka.
  2523. 89
  2524. Ale chłopcy twierdzili, że im smakuje. Jeżeli Max chce parzyć fusy, to niech sobie parzy,
  2525. pomyślał z aprobatą, był bowiem przeciwny marnotrawstwu.
  2526. Zamknął oczy i skierował myśli na brylant. Dowiedział się wreszcie, kto go ma i
  2527. jak go zdobyć, a teraz, kiedy szczęśliwy traf podsunął mu Marlowe’a, wiedział również, w
  2528. jaki sposób zabrać się do tego niezmiernie skomplikowanego interesu. Kiedy pozna się
  2529. człowieka, jego najsłabszy punkt, wiadomo, jak go podejść, jak włączyć do swoich
  2530. planów, pomyślał z zadowoleniem. Tak jest, opłaciło się pójść za przeczuciem, kiedy po
  2531. raz pierwszy zobaczył Marlowe’a, przycupniętego wzorem tubylców na ziemi i
  2532. szwargoczącego po malajsku. Na tym świecie trzeba kierować się wyczuciem.
  2533. A gdy przypomniała mu się rozmowa z Marlowe’em po wieczornym apelu, z
  2534. przyjemnością pomyślał o tym, co go czeka.
  2535. - Nic się nie dzieje w tej zasranej dziurze - powiedział niewinnie do Anglika.
  2536. Siedzieli obaj koło baraku, pod bezksiężycowym niebem.
  2537. - Właśnie - odparł Marlowe. - Niedobrze się człowiekowi robi. Jeden dzień
  2538. podobny do drugiego. Zwariować można.
  2539. Król skinął głową i zgniótł komara.
  2540. - Znam takiego jednego, który ma tu czasem aż za dużo rozrywek - powiedział.
  2541. - Tak? A co on robi?
  2542. - Przeskakuje przez ogrodzenie. W nocy.
  2543. - O mój Boże - powiedział Marlowe. - Przecież to jest szukanie guza. Chyba
  2544. oszalał?!
  2545. Jednakże w jego oczach Król dostrzegł błysk podniecenia. Czekał więc w
  2546. milczeniu.
  2547. - Dlaczego to robi?
  2548. - Przeważnie po prostu dla draki.
  2549. - To znaczy, żeby się rozerwać?
  2550. Król potwierdził skinieniem głowy. Marlowe gwizdnął pod nosem. - Chyba nie
  2551. starczyłoby mi odwagi - powiedział.
  2552. Marlowe spojrzał ponad ogrodzeniem i przed oczami stanęła mu wioska, która, co
  2553. 90
  2554. wszyscy wiedzieli, leżała nad brzegiem morza, pięć kilometrów od obozu. Któregoś dnia
  2555. wybrał się do najwyżej położonej celi więzienia i wspiął się na małe okratowane okienko.
  2556. Wyjrzał przez nie i zobaczył panoramę dżungli i przytuloną do brzegu morza wioskę.
  2557. Tego dnia na morzu było sporo statków. Statki rybackie i okręty wojenne wroga, jedne
  2558. duże, inne małe, stały na lustrzanej wodzie nieruchomo jak wyspy. Spoglądał na to
  2559. wszystko urzeczony bliskością morza, trzymając się krat, dopóki nie omdlały mu ręce i
  2560. ramiona. Po chwili odpoczynku chciał jeszcze raz wskoczyć na okienko i wyjrzeć. Ale nie
  2561. zrobił tego. Nigdy. Było to zbyt bolesne. Całe życie spędził nad morzem. Z dala od niego
  2562. czuł się zagubiony. Teraz też był blisko morza. Ale ono było nieosiągalne.
  2563. - To bardzo niebezpieczne ufać całej wiosce - powiedział.
  2564. - Chyba że się zna jej mieszkańców - odparł Król.
  2565. - Tak. Czy ten człowiek naprawdę chodzi do wioski?
  2566. - Tak mi powiedział.
  2567. - Nawet Suliman by nie zaryzykował.
  2568. - Kto?
  2569. - Suliman. Malajczyk, z którym rozmawiałem dziś po południu.
  2570. - Wydaje się, jakby to było miesiąc temu - rzekł Król.
  2571. - Prawda?
  2572. - A co on, u diabła, robi w tej dziurze? Czemu po kapitulacji gdzieś nie uciekł?
  2573. - Schwytali go na Jawie. Przed wojną pracował u Maca na plantacji przy zbiorze
  2574. kauczuku. Mac to jeden z mojej grupy. No więc batalion Maca, czyli Pułk Malaj-ski,
  2575. wysłano z Singapuru na Jawę. Po kapitulacji Suliman musiał trzymać się batalionu.
  2576. - E tam, przecież mógł się zgubić. Na Jawie są miliony takich...
  2577. - Jawajczycy natychmiast by go rozpoznali i prawdopodobnie wydali
  2578. Japończykom.
  2579. - No, a ta cała gadanina o wspólnocie interesów? No, wiesz, Azja dla Azjatów?
  2580. - Niestety, te słowa niewiele znaczą. Jawajczykom nie wyszły one na dobre.
  2581. Przynajmniej tym, którzy nie podporządkowali się rozkazom.
  2582. - Jak to?
  2583. 91
  2584. - W czterdziestym czwartym, jesienią, byłem w obozie położonym na skraju
  2585. Bandungu - zaczął Marlowe. - To jest miasto w górach, w środkowej części Jawy. W
  2586. owym czasie przebywało tam z nami wielu Ambończyków, Menandończyków i
  2587. Jawajczyków, którzy służyli w armii holenderskiej. Jawajczykom trudno było w obozie
  2588. wytrzymać, bo wielu z nich mieszkało w Bandungu, a ich żony i dzieci żyły tuż za
  2589. drutami. Przez dłuższy czas wymykali się na noc z obozu, a przed świtem wracali. Nie
  2590. było to trudne, bo obóz był słabo strzeżony, ale dla Europejczyka bardzo niebezpieczne,
  2591. ponieważ Jawajczycy wydaliby go Japończykom i to byłby koniec. Któregoś dnia
  2592. Japończycy ogłosili, że każdy jeniec schwytany poza obozem będzie rozstrzelany.
  2593. Jawajczycy uznali oczywiście, że odnosi się to do wszystkich oprócz nich, zresztą
  2594. zapowiedziano im, że w ciągu paru tygodni zostaną wypuszczeni na wolność. Pewnego
  2595. ranka złapano na zewnątrz siedmiu z nich. Następnego dnia zebrano nas, cały obóz, na
  2596. apelu. Schwytanych Jawajczyków postawiono pod ścianą i rozstrzelano. Bez żadnych
  2597. ceregieli, na oczach nas wszystkich. Ciała pogrzebano z wojskowymi honorami tam,
  2598. gdzie padły. Potem wokół mogił Japończycy założyli ogródek. Posadzili kwiaty, ogrodzili
  2599. cały teren płotkiem z białej liny i postawili tabliczkę. Na tabliczce napisano po malajsku,
  2600. japońsku i angielsku: “Tu spoczywają polegli za ojczyznę”.
  2601. - Wygłupiasz się!
  2602. - Wcale nie. A najdziwniejsze jest to, że Japończycy wystawili przy tych grobach
  2603. wartę honorową. Od tej pory wszyscy bez wyjątku japońscy strażnicy i oficerowie salu-
  2604. towali, przechodząc obok tego “świętego miejsca”. I to w czasach, kiedy na widok
  2605. japońskiego szeregowca jeńcy wojenni musieli natychmiast wstawać i kłaniać mu się.
  2606. Jeżeli ktoś tego nie zrobił, dostawał w głowę kolbą karabinu.
  2607. - Kupy się nie trzyma. Ten ogródek i salutowanie.
  2608. - A dla nich owszem. Taka jest wschodnia umysłowość. Dla nich to wszystko
  2609. majak najbardziej sens.
  2610. - Gdzie tu sens? To bzdura!
  2611. - Dlatego właśnie ich nie lubię - powiedział w zamyśleniu Marlowe. - Budzą we
  2612. mnie lęk, bo nie ma takiej miarki, którą można by do nich przyłożyć. Oni nigdy nie
  2613. 92
  2614. reagują tak, jak powinni. Nigdy.
  2615. - Nie zastanawiałem się nad tym. Wiem za to, że znają wartość pieniądza i że na
  2616. ogół można im ufać.
  2617. - Mówisz o interesach? - Marlowe roześmiał się. -Cóż, nie zastanawiałem się nad
  2618. tym. Ale jako ludzie... Byłem świadkiem jeszcze jednej historii. Też na Jawie, w
  2619. Bandungu, ale w innym obozie. Przerzucali nas tam bez przerwy z miejsca na miejsce,
  2620. nie tak jak tu, w Singapurze. Był tam japoński strażnik, jeden z tych lepszych. Nie
  2621. dokuczał nam jak inni. Nazywaliśmy go Słoneczko, bo ciągle się uśmiechał. No więc, ten
  2622. Słoneczko kochał psy. I kiedy robił obchód obozu, zawsze szło za nim kilka. Jego
  2623. ulubieńcem był owczarek, suka. Któregoś dnia suka urodziła małe, śliczne szczeniaki,
  2624. jakich w życiu nie widziałeś, i Słoneczko był chyba najszczęśliwszym Japończykiem pod
  2625. słońcem. Śmiał się, tresował je i bawił się z nimi. Kiedy nauczyły się chodzić, zrobił dla
  2626. nich smyczki ze sznurka i obchodził obóz, a one na sznurku maszerowały za nim.
  2627. Pewnego razu, właśnie w czasie takiego spaceru, jeden ze szczeniaków usiadł.
  2628. Szczeniak jak to szczeniak, zmęczy się i siada. Słoneczko pociągnął go kawałek po
  2629. ziemi, a potem mocno szarpnął. Szczeniak zaskowyczał, ale nadal siedział.
  2630. Marlowe urwał i skręcił papierosa. Potem ciągnął:
  2631. - Słoneczko schwycił mocno sznurek, na którym był uwiązany szczeniak, i zaczął
  2632. nim kręcić w powietrzu. Zakręcił tak kilkanaście razy, zaśmiewając się, jakby to był
  2633. najlepszy kawał na świecie. A kiedy skowyczący szczeniak nabrał prędkości, zakręcił nim
  2634. jeszcze jeden, ostatni raz i puścił sznurek. Szczeniak przeleciał w powietrzu chyba z
  2635. pięćdziesiąt metrów. A kiedy spadł na ziemię, twardą jak skała, pękł niczym dojrzały
  2636. pomidor.
  2637. - Skurwysyn!
  2638. Po chwili Marlowe podjął opowieść.
  2639. - Słoneczko podszedł do szczeniaka. Spojrzał na niego i rozpłakał się. Któryś z
  2640. naszych wziął łopatę i pochował to, co zostało ze zwierzaka, a Słoneczko przez cały ten
  2641. czas rwał na sobie z żalu ubranie. Kiedy grób był już wyrównany, przestał płakać, przetarł
  2642. oczy, dał tamtemu paczkę papierosów, potem przez pięć minut obrzucał przekleństwami,
  2643. 93
  2644. ze złością walnął go kolbą karabinu w pachwinę, potem skłonił się przed mogiłą, pokłonił
  2645. się temu, którego uderzył, i odmaszerował rozpromieniony i szczęśliwy z resztą
  2646. szczeniaków i psów.
  2647. Król z niedowierzaniem potrząsnął głową.
  2648. - Może był nienormalny. Może miał syfa.
  2649. - Nie, nie Słoneczko. Japończycy czasami zachowują się jak dzieci, ale mają ciała
  2650. i siłę dorosłych. Po prostu patrzą na świat oczami dziecka. Ich obraz świata, dla nas
  2651. przynajmniej, jest wykrzywiony i zniekształcony.
  2652. - Słyszałem, że po kapitulacji na Jawie było ciężko -powiedział Król. Nie chciał,
  2653. żeby Marlowe przerwał opowieść. Prawie godzinę skłaniał Anglika do mówienia. Pragnął,
  2654. żeby czuł się przy nim swojsko.
  2655. - Pod pewnymi względami. W Singapurze znajdowało się ponad sto tysięcy
  2656. wojska, tak że Japończycy nie mogli sobie za dużo pozwalać. Nadal istniała hierarchia
  2657. wojskowa, a wiele oddziałów zachowało swój pełen stan. Japończycy parli wtedy ostro
  2658. na Australię i niewiele ich obchodzili jeńcy wojenni. Byleby tylko nie sprawiali kłopotów i
  2659. sami organizowali dla siebie obozy. Na Sumatrze i na Jawie przez jakiś czas było tak
  2660. samo. Japończycy planowali, że zajmą Australię i wtedy wyślą tam nas wszystkich jako
  2661. niewolników.
  2662. - Zwariowałeś - rzekł Król.
  2663. - Ależ skąd. Powiedział mi to pewien japoński oficer, kiedy mnie schwytano. Ale
  2664. po załamaniu się ofensywy na Nowej Gwinei Japończycy zaczęli robić porządki na
  2665. tyłach. Na Jawie było nas niewielu, więc mogli sobie pozwolić na brutalność. Powiedzieli
  2666. nam, że my, oficerowie, nie mamy honoru, bo daliśmy się wziąć do niewoli, wobec czego
  2667. nie uważają nas za jeńców wojennych. Zgolili nam włosy i zakazali nosić oficerskie
  2668. insygnia. Po pewnym czasie pozwolili nam znów “stać się” oficerami, ale nigdy nie
  2669. przywrócili nam prawa do noszenia włosów. - Marlowe uśmiechnął się. - A ty jak tu
  2670. trafiłeś?
  2671. - Paskudna historia, jak wszystkie. Pracowałem przy budowie lotniska, na
  2672. Filipinach. Musieliśmy się stamtąd prędko wynieść. Pierwszy okręt, którym mogliśmy się
  2673. 94
  2674. zabrać, płynął właśnie tutaj, więc wsiedliśmy na niego. Myśleliśmy, że w Singapurze
  2675. będzie bezpiecznie jak w Forcie Knox. Ale zanim dopłynęliśmy, Japończycy przeszli już
  2676. prawie Johore. Wybuchła straszna panika i wszyscy zabrali się stąd ostatnim konwojem.
  2677. Uważałem, że to za duże ryzyko, i zostałem. Konwój rozbito w puch. A ja ruszyłem głową
  2678. i żyję. Giną najczęściej durnie.
  2679. - Gdybym ja znalazł się w takiej sytuacji, chyba nie byłbym na tyle rozsądny, żeby
  2680. nie popłynąć - rzekł Marlowe.
  2681. - Musisz o siebie dbać, Peter. Nikt inny tego za ciebie nie zrobi.
  2682. Marlowe długo zastanawiał się nad tym, co usłyszał. Nocne powietrze przecinały
  2683. urywki rozmów, czasem wybuch gniewu, szepty, stale obecne roje komarów. W oddali
  2684. nawoływały się posępnie syreny okrętowe i szeleściły palmy, rysujące się ostro na tle
  2685. mrocznego nieba. Z pióropusza jednej z nich oderwał się zeschły liść i spadł z trzaskiem
  2686. w poszycie dżungli.
  2687. - Czy ten twój znajomy naprawdę chodzi do wioski? - przerwał milczenie Marlowe.
  2688. Król zajrzał mu w oczy.
  2689. - Chciałbyś pójść? - spytał cicho. - Chciałbyś ze mną pójść, kiedy znów się
  2690. wybiorę?
  2691. Usta Marlowe’a wykrzywiły się w słabym uśmiechu.
  2692. - Tak...
  2693. W uchu Króla nagłym crescendo zabrzęczał komar. Król zerwał się, odszukał
  2694. latarkę i obejrzał wnętrze moskitiery. Kiedy wreszcie komar usiadł na siatce, zgniótł go
  2695. zręcznym ruchem. Potem starannie sprawdził, czy w moskitierze nie ma dziury, i znów
  2696. się położył.
  2697. Po chwili odsunął od siebie wszystkie myśli. Prędko i spokojnie zapadł w sen.
  2698. Peter Marlowe nie spał, leżał na pryczy drapiąc miejsca, gdzie pogryzły go
  2699. pluskwy. Słowa Króla wyzwoliły w nim zbyt wiele wspomnień.
  2700. Przypomniał mu się statek, którym rok temu on, Mac i Larkin przypłynęli tu z
  2701. 95
  2702. Jawy.
  2703. Japończycy nakazali komendantowi Bandungu, gdzie mieścił się jeden z obozów,
  2704. wyznaczyć tysiąc ludzi do roboty. Jeńcy ci mieli być wysłani na dwa tygodnie do
  2705. pobliskiego obozu, gdzie miano ich lepiej karmić - podwojonymi racjami żywności - i
  2706. dawać papierosy, a potem przerzucić w inne miejsce. Zapewniano dobre warunki pracy.
  2707. Wielu zgłosiło się ze względu na te dwa tygodnie. Niektórym kazano jechać. Mac
  2708. zgłosił na ochotnika siebie, Larkina i Marlowe’a.
  2709. - Nigdy nie wiadomo, chłopcy - tłumaczył im, kiedy przeklinali go za to, co zrobił. -
  2710. Jeżeli uda nam się dostać na jakąś małą wysepkę, to Peter i ja przecież znamy język. A
  2711. zresztą nie może być gorzej niż tu.
  2712. Tak więc postanowili zamienić zło, które znali, na zło, które dopiero mieli poznać.
  2713. Statek służący do ich transportu był małym parowym trampem do żeglugi
  2714. przybrzeżnej. Przy wejściu na trap stał tłum strażników i dwóch ubranych na biało Japoń-
  2715. czyków, w białych maskach na twarzach. Obaj mieli na plecach duże pojemniki, a w ręku
  2716. połączone z nimi rozpylacze. Wszystkich jeńców i ich rzeczy spryskiwali sterylizującą
  2717. cieczą, żeby nie przenieśli na czysty statek jawaj-skich bakterii.
  2718. W małej ładowni rufowej pełno było szczurów, wszy i odchodów, a jej środek
  2719. stanowił pusty kwadrat o boku sześciu metrów. Dookoła biegły głębokie półki, przymo-
  2720. cowane do kadłuba statku w pięciu poziomach, od pokładu po sufit. Miały one po trzy
  2721. metry szerokości, a odległość między nimi wynosiła metr.
  2722. Japoński sierżant pokazał jeńcom, jak należy siadać na półkach po turecku.
  2723. Pięciu w rzędzie, obok znów pięciu w rzędzie i tak dalej. Aż do zapełnienia wszystkich
  2724. półek.
  2725. Kiedy wybuchły gwałtowne protesty, sierżant wyjaśnił, że tak właśnie przewozi się
  2726. japońskich żołnierzy i jeżeli z tego sposobu korzysta wspaniała armia japońska, to jest on
  2727. równie dobry dla białoskórej hołoty. Pierwszych pięciu jeńców zapędził w
  2728. klaustrofobiczne ciemności rewolwer, a nacisk staczających się w dół ludzi zmusił ich do
  2729. schronienia się na półkach przed napierającym tłumem. Z kolei tych, którzy zeszli,
  2730. wepchnęli na półki następni. Kolano przy kolanie, plecy przy plecach, bok przy boku. Ci,
  2731. 96
  2732. którzy nie zmieścili się na półkach, a była ich prawie setka, stali jak sparaliżowani na
  2733. niewielkiej powierzchni sześciu metrów kwadratowych, błogosławiąc swój szczęśliwy los
  2734. za to, że nie znaleźli się na półkach. Przez nie zamknięte luki do ładowni wlewało się
  2735. słońce.
  2736. Sierżant poprowadził drugą kolumnę jeńców, a wśród nich Maca, Larkina i
  2737. Marlowe’a, do ładowni dziobowej, i ta z kolei zaczęła się wypełniać ludźmi.
  2738. Znalazłszy się na dnie ładowni, Mac zachłysnął się parnym powietrzem i zemdlał.
  2739. Marlowe i Larkin schwycili go i torując sobie drogę wśród panującego zgiełku siłą i
  2740. przekleństwami, po schodni wydostali się na pokład. Strażnik chciał ich zepchnąć z
  2741. powrotem w dół. Marlowe krzyczał i pokazywał na konwulsyjnie drgającą twarz Maca.
  2742. Wreszcie Japończyk wzruszył ramionami i przepuścił ich, wskazując dziób.
  2743. Rozpychając się łokciami i klnąc, Larkin i Marlowe zdobyli dla Maca miejsce
  2744. leżące.
  2745. - I co teraz? - spytał Marlowe Larkina.
  2746. - Spróbuję znaleźć lekarza.
  2747. - Pułkowniku! - Mac schwycił Larkina za rękę. Odemknął nieznacznie oczy i
  2748. pośpiesznie wyszeptał: - Nic mi nie jest. Musieliśmy się stamtąd jakoś wydostać. Uda-
  2749. wajcie, że się mną zajmujecie i nie przestraszcie się, jeżeli będę się rzucał.
  2750. Tak więc nie odstępowali go ani na moment, a on jęczał, majaczył, wyrywał się i
  2751. wymiotował wodą, którą mu podawali do ust. Zachowywał się tak aż do chwili, kiedy
  2752. statek rzucił cumy. W tym czasie już nawet na pokładach panował tłok.
  2753. Nie było dość miejsca, żeby wszyscy mogli jednocześnie usiąść. Ale ponieważ
  2754. trzeba było stać w kolejkach po wodę, po ryż, do latryn, każdy mógł spędzić jakiś czas
  2755. siedząc.
  2756. Tej nocy przez sześć godzin miotał statkiem szkwał. Ludzie w ładowniach uchylali
  2757. się przed wymiocinami, a ci z pokładu chronili się, jak mogli, przed strugami deszczu.
  2758. Po nocy nastał spokojny dzień, niebo było wyblakłe od słońca. Ktoś wypadł za
  2759. burtę. Ludzie na pokładzie, jeńcy i strażnicy, długo się przyglądali, jak tonący pogrąża się
  2760. w kilwaterze statku. Od tamtej pory już nikt więcej nie wypadł za burtę.
  2761. 97
  2762. Drugiego dnia podróży wydano morzu trzy ciała. Kilku japońskich strażników
  2763. wystrzeliło z karabinów, żeby nadać pogrzebowi bardziej wojskowy charakter. Szybko
  2764. oddano honory - trzeba było ustawić się w kolejkach.
  2765. Podróż trwała cztery dni i pięć nocy. Macowi, Larkinowi i Marlowe’owi upłynęła
  2766. ona w spokoju...
  2767. Marlowe leżał na wilgotnym sienniku, czekając na sen, który nie chciał przyjść.
  2768. Stracił kontrolę nad biegiem myśli, łowiących przeszłe lęki, obawy o przyszłość i
  2769. wspomnienia, których lepiej nie ruszać. A przynajmniej nie teraz, kiedy był sam.
  2770. Wspomnienia o niej.
  2771. Gdy wreszcie zasnął, na niebo wsunął się już świt. Ale nawet sen nie był wolny od
  2772. udręki.
  2773. 98
  2774. ROZDZIAŁ VII
  2775. Dni następowały po dniach w monotonnym ciągu. Aż którejś nocy Król wybrał się
  2776. do obozowego szpitala na poszukiwanie Mastersa. Znalazł go na werandzie jednego ze
  2777. szpitalnych baraków. Masters leżał na cuchnącym łóżku, wpółprzytomny, ze wzrokiem
  2778. wbitym w ścianę z palmowych liści.
  2779. - Cześć, Masters - powiedział Król, upewniwszy się wpierw, że nikt ich nie
  2780. podsłuchuje. - Jak się czujesz?
  2781. - Czuję? - Masters spojrzał na niego, ale go nie poznał.
  2782. - No właśnie.
  2783. Upłynęła minuta, zanim Masters wymamrotał:
  2784. - Nie wiem.
  2785. Po brodzie spłynęła mu strużka śliny.
  2786. Król wyciągnął pudełko z tytoniem i napełnił puste pudełko stojące na stoliku obok
  2787. łóżka.
  2788. - Masters - przemówił. - Dziękuję ci za ten cynk.
  2789. - Cynk?
  2790. - Za to, że powiedziałeś mi, co było napisane na tym kawałku gazety.
  2791. Przyszedłem ci podziękować i dać trochę tytoniu.
  2792. Masters wysilił pamięć.
  2793. - Aha! Źle, kiedy kolega szpieguje kolegę. To świństwo... kapować glinie! -
  2794. powiedział i umarł.
  2795. Do łóżka podszedł doktor Kennedy i starannie naciągnął na głowę zmarłego gruby
  2796. koc.
  2797. - Przyjaciel? - spytał Króla. Jego zmęczone oczy spoglądały nieprzyjaźnie spod
  2798. gęstwiny krzaczastych brwi.
  2799. - W pewnym sensie tak, panie pułkowniku.
  2800. - Na szczęście już go nic nie zaboli - powiedział doktor.
  2801. 99
  2802. - Można i tak na to patrzeć, panie pułkowniku - odparł grzecznie Król. Przesypał
  2803. tytoń z powrotem do swojego pudełka. Mastersowi nie był już potrzebny. - Na co on
  2804. umarł?
  2805. - Na brak ducha.
  2806. Doktor stłumił ziewnięcie. Zęby miał brudne i pożółkłe od tytoniu, włosy brudne i
  2807. proste, a ręce różowe i nienagannie czyste.
  2808. - To znaczy, że nie chciał żyć?
  2809. - Można i tak na to patrzeć. - Doktor obrzucił Króla od stóp do głów groźnym
  2810. spojrzeniem. - Ty pewnie na nic takiego nie umrzesz, co?
  2811. - O nie, panie pułkowniku.
  2812. - Skąd bierze się twoja nadzwyczajna odporność? - spytał doktor Kennedy, czując
  2813. nienawiść do tego rozrośniętego ciała, promieniejącego zdrowiem i siłą.
  2814. - Nie bardzo pana rozumiem, panie pułkowniku.
  2815. - Wszystkim coś dolega, a tobie nic. Dlaczego?
  2816. - Po prostu mam szczęście - odparł Król i ruszył do wyjścia, ale doktor schwycił go
  2817. za koszulę.
  2818. - To nie może być po prostu szczęście. Niemożliwe. A może ty jesteś diabłem,
  2819. nasłanym, żeby wystawić nas na jeszcze większą próbę? Ty wampirze, oszuście, zło-
  2820. dzieju...
  2821. - Słuchaj no, pan. Nigdy w życiu nic nie ukradłem ani nikogo nie oszukałem. Nie
  2822. pozwolę nikomu tak o mnie mówić.
  2823. - No to powiedz mi tylko, jak ty to robisz? Jak? O nic więcej nie pytam. Nie
  2824. rozumiesz? Jesteś odpowiedzią na pytania dręczące nas wszystkich. Jesteś dobry czy
  2825. zły? Chcę znać prawdę.
  2826. - Pan zwariował - powiedział Król, wyrywając się doktorowi.
  2827. - Możesz nam pomóc...
  2828. - Niech każdy pomaga sobie. Ja troszczę się o siebie i wy troszczcie się o siebie.
  2829. - Król spostrzegł, że biały fartuch zwisa luźno na wychudzonych piersiach doktora. -
  2830. Proszę - rzekł, podając Kennedy’emu prawie pustą paczkę kooa. - Niech pan zapali. To
  2831. 100
  2832. dobrze robi na nerwy, panie pułkowniku.
  2833. Obrócił się na pięcie i wyszedł, wzdrygając się ze wstrętem. Nie znosił szpitali.
  2834. Nie znosił smrodu, chorób i bezradności lekarzy.
  2835. Król gardził słabością. Ten sukinsyn doktor szykuje się na tamten świat, pomyślał.
  2836. Taki wariat długo nie pożyje. Tak jak Masters. Szkoda chłopa! Chociaż może nie szkoda -
  2837. nazywał się Masters, był słaby i dlatego całkiem do niczego. Świat jest dżunglą - silni
  2838. wygrywają, a słabi giną. Giniesz albo ty, albo ktoś drugi. I słusznie. Nie ma innego
  2839. wyjścia.
  2840. Doktor Kennedy przyglądał się papierosom, wdzięczny swojemu losowi. Zapalił.
  2841. Całym ciałem pił słodycz nikotyny. Potem wszedł na salę szpitalną i zbliżył się do
  2842. odznaczonego za waleczność kapitana Pierwszego Pułku Pancernego, Johnny’ego
  2843. Carstairsa, który był już prawie trupem.
  2844. - Proszę - powiedział, podając leżącemu papierosa.
  2845. - A pan, doktorze?
  2846. - Ja nie palę, zresztą nigdy nie paliłem.
  2847. - Ma pan szczęście.
  2848. Johnny zaciągnął się i zakaszlał. Wraz z flegmą ukazało się trochę krwi. Wysiłek
  2849. przy kaszlu zwarł mu jelita i z odbytnicy, której mięśnie nie funkcjonowały już od dawna,
  2850. wypłynęła krwawa ciecz.
  2851. - Doktorze, mógłby mi pan nałożyć buty? - poprosił. - Muszę wstać.
  2852. Doktor rozejrzał się. Trudno było cokolwiek dojrzeć, gdyż w nocy światło na sali
  2853. było przyćmione i starannie osłonięte.
  2854. - Nie ma tu żadnych butów - powiedział, patrząc zmrużonymi oczami krótkowidza
  2855. na Johnny’ego, który usiadł na brzegu łóżka.
  2856. - Ach, no to trudno.
  2857. - Jakie to były buty?
  2858. Z oczu Johnny’ego cienką strużką popłynęły łzy.
  2859. - Dbałem, żeby zawsze były w dobrym stanie - powiedział. - Przemaszerowałem
  2860. w nich całe życie. Ostatnia rzecz, jaką miałem, to te buty.
  2861. 101
  2862. - Chce pan zapalić jeszcze jednego?
  2863. - Nie, dziękuję. Właśnie kończę.
  2864. Johnny położył się z powrotem w swoich nieczystościach.
  2865. - Żal mi tych butów - powiedział.
  2866. Doktor Kennedy schylił się, ściągnął swoje buty, przy których nie było
  2867. sznurowadeł, i nasunął je na stopy Carstairsa.
  2868. - Mam jeszcze jedną parę - skłamał, a potem wyprostował się i stał boso. Czuł ból
  2869. w krzyżu.
  2870. Johnny poruszył palcami, wyczuwając z radością chropowatość skóry. Chciał
  2871. spojrzeć na buty, ale był to dla niego zbyt wielki wysiłek.
  2872. - Umieram - powiedział.
  2873. - Tak - potwierdził doktor. Kiedyś, lecz czy aby na pewno, potrafił zmusić się do
  2874. znacznie lepszego traktowania konającego pacjenta. Ale teraz, czyż było po co?
  2875. - Niewiele w tym sensu, prawda, doktorze? Dwadzieścia dwa lata i nic. Tu nic i
  2876. tam nic.
  2877. Prąd powietrza przywiał do sali zapowiedź świtu.
  2878. - Dziękuję za pożyczenie butów - mówił Johnny. - Buty to coś, z czego nigdy nie
  2879. chciałem zrezygnować. Mężczyzna musi mieć buty.
  2880. Umarł.
  2881. Doktor Kennedy ściągnął buty z nóg zmarłego i nałożył je z powrotem na własne
  2882. nogi.
  2883. - Sanitariusz! - zawołał, widząc jednego z nich na tarasie.
  2884. - Słucham, panie doktorze - odezwał się dziarsko Steven, podchodząc z wiadrem
  2885. odchodów w lewej ręce.
  2886. - Sprowadź tych od trupów, żeby zabrali tego tutaj. Aha, i możesz już zabrać łóżko
  2887. sierżanta Mastersa.
  2888. - Ależ ja naprawdę nie mogę robić wszystkiego naraz, panie pułkowniku -
  2889. powiedział Steven, odstawiając wiadro. - Mam zanieść trzy baseny: do łóżka dziesiątego,
  2890. dwudziestego trzeciego i czterdziestego siódmego. A biedny pułkownik Hutton czuje się
  2891. 102
  2892. tak źle, że muszę mu koniecznie zmienić opatrunek. - Spojrzał na łóżko Johnny’ego i
  2893. potrząsnął głową. - Nic tylko umierają...
  2894. - Taka to praca, Steven. Jedyne, co możemy zrobić, to pochować ich. A im
  2895. szybciej, tym lepiej.
  2896. - Chyba tak. Biedacy.
  2897. Steven westchnął i delikatnie osuszył spocone czoło czystą chusteczką. Potem
  2898. schował ją z powrotem do kieszeni swojego białego stroju, wziął wiadro, zachwiał się
  2899. lekko pod jego ciężarem i wyszedł.
  2900. Doktor Kennedy gardził nim, gardził jego lśniącymi czarnymi włosami, wygolonymi
  2901. pachami i nogami. Jednocześnie trudno mu było go winić. Homoseksualizm był jednym
  2902. ze sposobów na przeżycie. Jeńcy bili się o Stevena, dzielili się z nim jedzeniem i dawali
  2903. mu papierosy - a wszystko po to, żeby przez jakiś czas korzystać z jego ciała. Właściwie
  2904. cóż w tym odrażającego, zapytywał sam siebie. Kiedy pomyśli się o tak zwanym
  2905. “normalnym seksie”, to na dobrą sprawę, z klinicznego punktu widzenia, jest on równie
  2906. odrażający.
  2907. Podrapał się bezmyślnie w krocze, bo świerzb mocno mu dziś dokuczał.
  2908. Niechcący dotknął członka. Był bez czucia, jak chrząstka.
  2909. Przypomniał sobie, że już od wielu miesięcy nie miał erekcji. Wina mało
  2910. pożywnego jedzenia, pomyślał. Nie ma się czym martwić. Jak tylko stąd wyjdziemy i
  2911. zaczniemy normalnie jeść, wszystko będzie dobrze. Czterdziestotrzyletni mężczyzna nie
  2912. przestaje być mężczyzną.
  2913. Steven wrócił z oddziałem grabarzy. Ciało złożono na noszach i wyniesiono.
  2914. Steven zmienił jedynie koc. Po chwili wniesiono inne nosze, a na nich nowego pacjenta,
  2915. którego położono na łóżku.
  2916. Doktor Kennedy machinalnie zmierzył puls chorego.
  2917. - Gorączka spadnie jutro - stwierdził. - To tylko malaria.
  2918. - Tak, panie doktorze. - Steven zrobił pretensjonalną minę. - Czy mam mu podać
  2919. chininę?
  2920. - Oczywiście, że chininę!
  2921. 103
  2922. - Przepraszam, panie pułkowniku. - Steven z urazą odrzucił głowę do tyłu. - Ja się
  2923. tylko pytałem. Przepisywanie leków należy do lekarzy.
  2924. - No więc daj mu chininy, i na miłość boską, Steven, przestań wreszcie udawać,
  2925. że jesteś kobietą.
  2926. - Też coś! Steven znów potrząsnął z oburzeniem głową i odwrócił się do pacjenta,
  2927. a zrobione z łańcuszka bransoletki zadzwoniły mu na ręku. - To niesprawiedliwe komuś
  2928. dokuczać, doktorze Kennedy, zwłaszcza jeżeli ten ktoś stara się jak może.
  2929. Kennedy byłby się rzucił na niego, gdyby nie doktor Prudhomme, który właśnie
  2930. wszedł do sali.
  2931. - Dobry wieczór, pułkowniku.
  2932. - A, dobry wieczór - powiedział doktor Kennedy i zwrócił się ku niemu z
  2933. wdzięcznością, uświadamiając sobie, że zrobiłby wielkie głupstwo atakując Stevena. -
  2934. Jak tam, wszystko w porządku?
  2935. - Tak. Czy mogę panu zająć chwilę?
  2936. - Oczywiście.
  2937. Prudhomme był drobnym, pogodnym mężczyzną o kurzej klatce piersiowej i
  2938. dłoniach trwale poplamionych chemikaliami. Głos miał niski i łagodny.
  2939. - Na jutro są dwa wyrostki. Jeden wnieśli właśnie na salę nagłych wypadków.
  2940. - Dobrze. Zajrzę do nich przed końcem dyżuru.
  2941. - Chce pan operować? - spytał Prudhomme, spoglądając na drugi koniec sali,
  2942. gdzie Steven podstawiał miskę wymiotującemu pacjentowi.
  2943. - Tak. Proszę mi dać coś do roboty - odparł Kennedy. Zerknął w ciemny kąt sali.
  2944. Przyciemnione światło osłoniętej lampy elektrycznej uwydatniało długie, szczupłe nogi
  2945. Stevena, a także zarys jego pośladków opiętych obcisłymi spodenkami.
  2946. Steven, czując, że mu się przyglądają, obejrzał się.
  2947. - Dobry wieczór, doktorze Prudhomme - powiedział z uśmiechem.
  2948. - Dobry wieczór, Steven - odparł łagodnie Prudhomme.
  2949. Ku swemu przerażeniu doktor Kennedy spostrzegł, że Prudhomme nie spuszcza
  2950. wzroku ze Stevena.
  2951. 104
  2952. Prudhomme obrócił się w stronę Kennedy’ego i dostrzegł w jego twarzy
  2953. zaskoczenie i odrazę.
  2954. - Aha, przy okazji. Skończyłem autopsję tego, którego znaleziono w dole
  2955. kloacznym. Śmierć od uduszenia - stwierdził.
  2956. - Jeżeli znajduje się człowieka głową w dół w dole kloacznym, to więcej niż
  2957. prawdopodobne, że śmierć nastąpiła wskutek uduszenia.
  2958. - Słusznie, doktorze - przyznał beztrosko Prudhomme. - Na świadectwie zgonu
  2959. napisałem: “Samobójstwo w stanie zachwiania równowagi psychicznej”.
  2960. - Czy zidentyfikowano ciało?
  2961. - A owszem. Dziś po południu. To był Australijczyk. Nazywał się Gurble.
  2962. Doktor Kennedy potarł ręką twarz.
  2963. - Gdybym miał popełnić samobójstwo, to na pewno nie w taki sposób - powiedział.
  2964. - Ohyda.
  2965. Prudhomme skinął głową, a jego spojrzenie powędrowało znów w stronę Stevena.
  2966. - Ma pan całkowitą rację. Oczywiście nie można wykluczyć, że ktoś go wepchnął
  2967. do dołu.
  2968. - Czy na ciele były jakieś ślady?
  2969. - Nie.
  2970. Doktor Kennedy starał się nie zwracać uwagi na to, jakim wzrokiem Prudhomme
  2971. patrzy na Stevena.
  2972. - No cóż, morderstwo czy samobójstwo, tak czy owak to okropna śmierć.
  2973. Straszna! Chyba nigdy się nie dowiemy, jak było naprawdę - powiedział.
  2974. - Po południu, jak tylko go zidentyfikowano, przeprowadzono dyskretne
  2975. dochodzenie. Podobno kilka dni temu przyłapano tego człowieka na podkradaniu racji
  2976. żywnościowych dla baraku.
  2977. - Ach tak!
  2978. - Jeśli tak było, moim zdaniem zasłużył na to, co go spotkało. Nie sądzi pan?
  2979. - Chyba tak - zgodził się Kennedy, chcąc podtrzymać rozmowę, bo czuł się
  2980. samotny. Ale spostrzegłszy, że Prudhomme’a interesuje wyłącznie Steven, rzekł: - No, na
  2981. 105
  2982. mnie czas. Trzeba zrobić obchód. Będzie mi pan towarzyszył? - spytał.
  2983. - Dziękuję, ale muszę przygotować pacjentów do operacji.
  2984. Wychodząc z sali doktor Kennedy kątem oka dostrzegł, jak Steven przechodząc
  2985. obok Prudhomme’a ociera się o niego i jak Prudhomme ukradkiem go dotyka. Usłyszał
  2986. śmiech Stevena i zobaczył, jak odpowiada on na to dotknięcie nie skrywaną, intymną
  2987. pieszczotą. Poczuł się przytłoczony ich nieprzyzwoitym zachowaniem. Zdał sobie spra-
  2988. wę, że powinien wrócić na salę, kazać im się rozejść i oddać obu pod sąd wojenny. Był
  2989. jednak zbyt zmęczony, więc nie zrobił nic i tylko przeszedł na drugi koniec werandy.
  2990. Powietrze było nieruchome, noc ciemna, bez szelestu liści, a księżyc wisiał pod
  2991. krokwiami niebios jak olbrzymia lampa łukowa. Drogą nadal przechadzali się ludzie.
  2992. Milczeli. Wszystko czekało świtu.
  2993. Kennedy podniósł wzrok ku gwiazdom, usiłując wyczytać z nich odpowiedź na
  2994. pytanie, którego nie przestawał sobie zadawać: Boże, kiedy wreszcie skończy się ten
  2995. koszmar?
  2996. Ale nie znalazł odpowiedzi.
  2997. Peter Marlowe siedział w latrynie oficerskiej, rozkoszując się pięknem zorzy
  2998. zodiakalnej i wspaniałym uczuciem, jakie daje regularne wypróżnienie. To pierwsze
  2999. zdarzało się często, a to drugie rzadko.
  3000. Przychodząc do latryny, wybierał zawsze ostatni rząd, bo nadal odczuwał wstręt
  3001. do załatwiania się na otwartej przestrzeni i nie cierpiał mieć kogoś za plecami, a ponadto
  3002. przyglądanie się innym dostarczało rozrywki.
  3003. Doły kloaczne, głębokie na siedem i pół metra i szerokie na sześćdziesiąt
  3004. centymetrów, rozmieszczone były co dwa metry, w dwudziestu rzędach schodzących w
  3005. dół zbocza, po trzydzieści w każdym. Wszystkie przykryto deskami i oddzielnymi
  3006. pokrywami.
  3007. Na środku latryny królował pojedynczy drewniany tron. Zwykła wygódka.
  3008. Siedzenie na nim było przywilejem pułkowników. Inni musieli kucać miejscowym zwy-
  3009. czajem, stawiając stopy po obu stronach dołu. Nie było żadnych osłon i cały teren był
  3010. 106
  3011. widoczny z obozu.
  3012. Na tronie, samotny i majestatyczny, zasiadał właśnie pułkownik Samson. Nie miał
  3013. na sobie nic oprócz postrzępionego kapelusza kulisa. Na tym polegało jego dziwactwo,
  3014. że nigdy się z nim nie rozstawał. Chyba że właśnie golił lub masował głowę, bądź wcierał
  3015. w nią olej kokosowy albo jakieś podejrzane maści na porost włosów. Zaraził się kiedyś
  3016. nieznaną chorobą, która sprawiła, że raptem wypadły mu z głowy wszystkie włosy, z
  3017. brwiami i rzęsami włącznie. Za to resztę ciała miał kosmatą jak u małpy.
  3018. Inni jeńcy przykucnęli nad różnymi dołami, trzymając się jak najdalej od siebie.
  3019. Każdy z nich miał przy sobie butelkę z wodą i każdy odganiał stale krążące roje much.
  3020. Marlowe po raz któryś z kolei pomyślał, że załatwiający się w kucki nagi
  3021. mężczyzna jest najbrzydszym stworzeniem pod słońcem, a być może także najbardziej
  3022. godnym litości.
  3023. Widać było na razie ledwie zapowiedź dnia - coraz jaśniejszą mgiełkę i złociste
  3024. pasma wpełzające na welwetowe niebo. Od ziemi ciągnęło chłodem, bo w nocy spadły
  3025. deszcze, a chłodny, łagodny wiatr niósł zapach morza i czerwonego jaśminu.
  3026. O tak, dziś będzie dobry dzień, pomyślał Marlowe z zadowoleniem.
  3027. Kiedy skończył, nie wstając z kucków przechylił butelkę i posługując się zręcznie
  3028. palcami lewej ręki zmył wodą ślady odchodów. Zawsze robił to lewą ręką. Prawa służyła
  3029. do jedzenia. Tubylcy nie rozróżniali lewej i prawej ręki, tylko rękę do gnoju i rękę do
  3030. jedzenia. Zresztą wszyscy używali wody, gdyż papier, w jakiejkolwiek postaci, był zbyt
  3031. cenny. Wszyscy z wyjątkiem Króla, który miał prawdziwy papier toaletowy. To właśnie on
  3032. dał kawałek papieru Marlowe’owi, a ten rozdzielił go pomiędzy członków grupy, ponieważ
  3033. znakomicie nadawał się na papierosy.
  3034. Marlowe wstał, związał sarong i ruszył w stronę baraku, ciesząc się na myśl o
  3035. śniadaniu. Miało się ono składać jak zwykle z kleiku ryżowego i słabej herbaty, ale dziś
  3036. grupa dysponowała ponadto orzechem kokosowym, jeszcze jednym prezentem od Króla.
  3037. W ciągu kilku dni od chwili, kiedy się poznali, zawiązała się pomiędzy nimi swoista
  3038. przyjaźń. Łączyły ich po trosze sprawy jedzenia, palenia, a także pomoc, bo Król
  3039. wyleczył salwarsanem tropikalne wrzody, które Macowi zrobiły się na kostkach obu nóg -
  3040. 107
  3041. wrzody te miał od dwóch lat, a on wyleczył je w ciągu dwóch dni. Marlowe świadom był,
  3042. że choć wszyscy trzej z wdzięcznością przyjmują od Króla cenne dary i pomoc, to jednak
  3043. lubią go przede wszystkim za to, jaki jest. Już sama jego obecność dodawała im sił i
  3044. pewności siebie. Człowiek czuł się przy nim lepiej, był mocniejszy, tak jakby wchłaniał w
  3045. siebie otaczającą go magiczną aurę.
  3046. - To szarlatan! - powiedział mimowolnie na głos.
  3047. Kiedy wszedł do baraku szesnastego, większość oficerów jeszcze spała albo
  3048. leżała na pryczach, czekając na śniadanie. Marlowe wyjął spod poduszki orzech koko-
  3049. sowy, wziął skrobaczkę i duży malajski nóż, parang, a potem wyszedł i usiadł na ławce
  3050. przed barakiem. Zręcznym uderzeniem parangu rozszczepił orzech na dwie idealnie
  3051. równe części, odlał mleko do blaszanki i zaczął starannie wyskrobywać jedną z połówek.
  3052. Skrawki białego jądra wpadały do mleka.
  3053. Drugą połówkę orzecha wyskrobał osobno. Owinął tę część miąższu w kawałek
  3054. moskitiery i wycisnął starannie gęsty, słodki sok. Dziś kolej na ten sok, dodawany do
  3055. ryżowej papki, którą jedli na śniadanie, przypadała na Maca.
  3056. I znów Marlowe zamyślił się nad tym, jak cudownym pożywieniem jest wnętrze
  3057. orzecha kokosowego. Bogate w białko i zupełnie pozbawione smaku. A przecież wystar-
  3058. czyło dodać ząbek czosnku, a cały miąższ zamieniał się w czosnek. Ćwiartkę sardynki,
  3059. żeby nabrał jej smaku i zapachu, którego starczało na wiele miseczek ryżu.
  3060. Marlowe poczuł nagle wilczy apetyt na orzech. Był tak oszołomiony głodem, że
  3061. nie usłyszał nadchodzących strażników. Zdał sobie sprawę z ich obecności dopiero
  3062. wtedy, kiedy zatrzymali się złowieszczo w drzwiach, a wszyscy mieszkańcy baraku wstali
  3063. już z prycz.
  3064. - W tym baraku jest radio - oznajmił japoński oficer Yoshima, a jego słowa
  3065. przeszyły ciszę jak grom.
  3066. 108
  3067. ROZDZIAŁ VIII
  3068. Pięć minut czekał Yoshima, aż ktoś się odezwie. Kiedy zapalał pierwszego
  3069. papierosa, trzask zapałki rozległ się jak grzmot. W pierwszej chwili Dave Daven pomyślał
  3070. sobie: “Boże święty, który to drań nas zdradził albo się wygadał? Marlowe? Cox?
  3071. Spence? Pułkownicy?” Potem ogarnęło go przerażenie, przerażenie w niedorzeczny
  3072. sposób zmieszane z ulgą, że oto nadchodzi dzień, który śnił mu się po nocach.
  3073. Nie mniejszy lęk dławił Marlowe’a. Zastanawiał się, kto wydał. Cox? Pułkownicy?
  3074. Przecież nawet Larkin i Mac nie wiedzą tego, co ja wiem! Boże! Outram Road!
  3075. Cox stał jak skamieniały. Przenosił spojrzenie z jednej pary skośnych oczu na
  3076. drugą. Trzymał się na nogach tylko dzięki temu, że opierał się o belki pryczy.
  3077. Nominalnym dowódcą baraku był podpułkownik Sellars, który ze spodniami
  3078. śliskimi ze strachu wszedł do środka w towarzystwie swojego adiutanta, kapitana
  3079. Foresta.
  3080. Zasalutował. Twarz i podbródek miał zaczerwienione i spotniałe.
  3081. - Dzień dobry, kapitanie Yoshima...
  3082. - To nie jest dobry dzień. Ukrywacie tu radio, co jest wbrew przepisom Cesarskiej
  3083. Armii Japońskiej.
  3084. Yoshima był niski, drobny i niezwykle schludny. U pasa miał zawieszony
  3085. samurajski miecz, wysokie buty lśniły mu jak lustra.
  3086. - Nic o tym nie wiem. Nic. Zupełnie - mówił pewnym siebie głosem Sellars. - Pan!
  3087. - Drżącym palcem wskazał Davena. - Wie pan coś na ten temat?
  3088. - Nie, panie pułkowniku.
  3089. Sellars obrócił się twarzą do reszty oficerów.
  3090. - Gdzie jest radio? - spytał.
  3091. Milczeli.
  3092. - Gdzie jest radio? - powtórzył Sellars, bliski histerii. - Pytam się, gdzie jest radio!?
  3093. Rozkazuję wydać je natychmiast! Wiecie przecież, że wszyscy odpowiadamy za
  3094. 109
  3095. wypełnianie rozkazów Cesarskiej Armii.
  3096. Milczeli.
  3097. - Cały barak pójdzie pod sąd wojenny! - wrzasnął, aż mu się zatrzęsło podgardle.
  3098. - Wszyscy dostaniecie to, na co zasłużyliście. Pan! Pańskie nazwisko!
  3099. - Kapitan lotnictwa Marlowe, panie pułkowniku.
  3100. - Gdzie jest radio?
  3101. - Nie wiem, panie pułkowniku.
  3102. W tym momencie Sellars zauważył Greya.
  3103. - Grey! Jest pan podobno komendantem żandarmerii. Jeżeli tutaj jest radio, to
  3104. właśnie pan za to odpowiada, nikt inny. Powinien pan to od razu zgłosić władzom.
  3105. Oddam pod sąd wojenny i to się znajdzie w pana aktach...
  3106. - Nic nie wiem o żadnym radiu, panie pułkowniku.
  3107. - W takim razie powinien pan o nim wiedzieć! - wrzasnął Sellars z twarzą
  3108. wykrzywioną i spurpurowiałą. Popędził w głąb baraku, gdzie stały prycze pięciu amery-
  3109. kańskich oficerów.
  3110. - Brough! Co pan wie na ten temat?
  3111. - Nic. Poza tym jestem kapitanem Brough, pułkowniku.
  3112. - Nie wierzę panu. Tego właśnie po was, Amerykanach, można się spodziewać.
  3113. Wiecie, czym jesteście? Niezdyscyplinowaną hałastrą...
  3114. - Nie mam zamiaru dłużej wysłuchiwać tych parszywych bredni!
  3115. - Jak pan się do mnie odzywa! Mówić “panie pułkowniku” i stać na baczność!
  3116. - Jestem najstarszym stopniem oficerem amerykańskim w tym obozie i nie
  3117. pozwolę się obrażać. Nic nie wiem o żadnym radiu u moich żołnierzy. Nic nie wiem o
  3118. żadnym radiu w tym baraku. A gdyby nawet było tutaj radio, to panu na pewno bym o tym
  3119. nie powiedział, pułkowniku!
  3120. Sellars obrócił się, dysząc przeszedł na środek baraku.
  3121. - Wobec tego przeszukamy barak. Stanąć przy łóżkach! Baczność! Niech Bóg ma
  3122. w opiece tego, u kogo znajdę radio. Osobiście dopilnuję, żeby otrzymał najwyższą karę,
  3123. wy buntownicze świnie!...
  3124. 110
  3125. - Zamknij się, Sellars.
  3126. Wszyscy zamarli. Do baraku wszedł pułkownik Smedly-Taylor.
  3127. - Gdzieś tu jest radio i właśnie starałem się...
  3128. - Zamknij się.
  3129. Zniszczona twarz Smedly-Taylora była napięta, kiedy podchodził do Yoshimy,
  3130. który od dłuższego czasu ze zdumieniem i pogardą przyglądał się Sellarsowi.
  3131. - O co chodzi, kapitanie? - spytał Smedly-Taylor, dobrze wiedząc, jaką usłyszy
  3132. odpowiedź.
  3133. - W tym baraku jest radio - odparł Yoshima i dodał z szyderczym uśmiechem: -
  3134. Zgodnie z Konwencją Genewską w sprawie jeńców wojennych...
  3135. - Kodeks etyki jest mi bardzo dobrze znany - przerwał mu Smedly-Taylor, starając
  3136. się nie patrzeć w stronę grubej drewnianej belki. - Jeżeli jest pan przekonany, że znajduje
  3137. się tutaj radio, proszę je odszukać. A jeżeli wie pan, gdzie zostało ukryte, proszę je
  3138. zabrać i skończyć z tym wreszcie. Mam dziś jeszcze sporo roboty.
  3139. - Pańskim obowiązkiem jest wcielać w życie zasady...
  3140. - Moim obowiązkiem jest wcielać w życie cywilizowane zasady. Jeżeli już chcecie
  3141. powoływać się na zasady, to wpierw sami ich przestrzegajcie. Dajcie nam jedzenie i
  3142. lekarstwa, które nam się należą!
  3143. - Któregoś dnia posunie się pan za daleko, pułkowniku.
  3144. - Któregoś dnia umrę, być może na apopleksję, próbując wyegzekwować
  3145. idiotyczne zarządzenia wydane przez niekompetentną administrację.
  3146. - Zamelduję o pańskim zuchwalstwie generałowi Shimie.
  3147. - Proszę bardzo, niech pan to zrobi. A potem niech pan się go spyta, kto wydał
  3148. rozkaz, żeby każdy jeniec łapał co dzień po dwieście much, które muszą być zebrane,
  3149. przeliczone i dostarczone przeze mnie do pańskiego biura.
  3150. - Wy, starsi oficerowie, bez przerwy skarżycie się, że tyle jest śmiertelnych
  3151. przypadków dyzenterii. Dyzenterię szerzą muchy...
  3152. - Nie musi mi pan mówić ani o muchach, ani o śmiertelnych przypadkach - rzekł
  3153. chrapliwie Smedly-Taylor. - Dajcie nam lekarstwa i pozwólcie nam zaprowadzić higienę w
  3154. 111
  3155. najbliższej okolicy, a opanujemy choroby na całej wyspie.
  3156. - Jeńcy nie mają prawa...
  3157. - To wy macie za dużo chorych na czerwonkę. To wy macie wielu chorych na
  3158. malarię. Przed waszym najazdem na Singapurze nie było tej choroby.
  3159. - Być może. Ale było was tysiące, a my zwyciężyliśmy i wzięliśmy was do niewoli.
  3160. Jesteście zwierzętami i tak powinniście być traktowani.
  3161. - O ile się nie mylę, to na Pacyfiku też wcale niemało japońskich jeńców trafia do
  3162. niewoli.
  3163. - Skąd pan ma te informacje?
  3164. - To tylko plotki, kapitanie Yoshima, wie pan, jak to jest. Najpewniej nieprawdziwe.
  3165. Pewnie nieprawdą jest również to, że przestała istnieć japońska flota, że Japonia jest
  3166. bombardowana, oraz to, że Amerykanie zdobyli Guadalcanal, Guam, Rabaul, Okinawę i
  3167. właśnie szykują się do ataku na terytorium Japonii...
  3168. - Kłamstwa!!! - Yoshima schwycił wiszący u pasa samurajski miecz i wyszarpnął
  3169. go z pochwy. - Kłamstwa! Cesarska Armia Japońska zwycięża w wojnie i wkrótce
  3170. zawładnie Australią i Ameryką. W naszych rękach jest Nowa Gwinea, a japońska flota
  3171. wojenna w tej właśnie chwili zbliża się do Sydney.
  3172. - Oczywiście.
  3173. Smedly-Taylor odwrócił się plecami do Yoshimy i rozejrzał po baraku, napotykając
  3174. wpatrzone w niego oczy i pobladłe twarze.
  3175. - Proszę wszystkich o opuszczenie baraku - powiedział cicho.
  3176. W milczeniu wykonano rozkaz.
  3177. Kiedy barak opustoszał, Smedly-Taylor zwrócił się do Yoshimy:
  3178. - Proszę, może pan przystąpić do rewizji.
  3179. - A jeżeli znajdę radio?
  3180. - Wszystko w rękach Boga.
  3181. Smedly-Taylor poczuł nagle ciężar swoich pięćdziesięciu czterech lat. Przejęła go
  3182. dreszczem myśl o odpowiedzialności spoczywającej na jego barkach, bo choć odpo-
  3183. wiadała mu wojskowa służba, choć cieszył się, że jest tam, gdzie go potrzebują, i z
  3184. 112
  3185. radością pełnił swoje obowiązki, musiał teraz odszukać zdrajcę. A po znalezieniu, ukarać.
  3186. Człowiek ten zasługiwał na śmierć, bo wykrycie radia oznaczało, że Daven umrze. Boże,
  3187. żeby tylko nie znaleźli. Tylko to trzyma nas przy zdrowych zmysłach, pomyślał z
  3188. rozpaczą. Jeżeli jest Bóg na niebie, błagam, niech sprawi, żeby Japończycy nie znaleźli
  3189. radia! W jednym musiał jednak przyznać Yoshimie rację. On, Smedly-Taylor, powinien
  3190. mieć dość odwagi, żeby umrzeć śmiercią żołnierza, na polu walki albo w trakcie ucieczki.
  3191. Żyjącego toczył robak pamięci, pamięci o tym, że chciwość, żądza władzy i nieudolność
  3192. doprowadziły do pogwałcenia neutralności Wschodu i do bezsensownej śmierci niezli-
  3193. czonych setek tysięcy ludzi.
  3194. Tak, ale gdybym zginął, pomyślał, co by się stało z moją ukochaną Maisie, z
  3195. Johnem, który urodził się, kiedy służyłem w kawalerii, z Percym, który przyszedł na świat,
  3196. kiedy byłem w lotnictwie, i z Trudy, która tak wcześnie wyszła za mąż, zaszła w ciążę i
  3197. tak prędko owdowiała? Miałbym ich już nigdy nie zobaczyć, nie dotknąć, miałbym nigdy
  3198. już nie zaznać ciepła rodzinnego domu?
  3199. - Wszystko w rękach Boga - powtórzył, a słowa te, brzmiące starczo i smutnie,
  3200. przypominały jego samego.
  3201. Yoshima rzucał suche rozkazy czterem strażnikom. Strażnicy usunęli prycze z
  3202. kątów i zrobili wolne miejsce. Potem przesunęli tam pryczę Davena. Yoshima podszedł
  3203. do kąta, w którym przedtem stała, obejrzał krokwie, palmową strzechę i nie heblowane
  3204. deski podłogi. Szukał starannie, ale Smedly-Taylor zorientował się nagle, że Japończyk
  3205. robi to tylko na pokaz, specjalnie dla niego, i że wie, gdzie jest schowek.
  3206. Przypomniał mu się wieczór sprzed wielu, wielu miesięcy, kiedy przyszli
  3207. powiedzieć mu o radiu.
  3208. - To wasze zmartwienie - powiedział wtedy. - Jeżeli was złapią, dostaniecie się w
  3209. ich ręce i to będzie koniec. W żaden sposób nie będę mógł wam pomóc, w żaden. -
  3210. Wybrał spośród nich Davena i Coxa i powiedział im po cichu: - Jeżeli wykryją radio,
  3211. postarajcie się nie wciągać w to innych. Musicie choć na krótko podtrzymać wersję, że to
  3212. wy. A potem powiedzcie, że to ja was upoważniłem, że to ja rozkazałem zrobić radio. - Po
  3213. tych słowach odprawił ich, na swój sposób pobłogosławił i życzył szczęścia.
  3214. 113
  3215. A teraz wszyscy byli beznadziejnie pogrążeni.
  3216. Czekał z niecierpliwością, aż Yoshima dobierze się do belki. Nie mógł znieść
  3217. udręki tej zabawy w kotka i myszkę. Z zewnątrz słyszał przerażone szepty mieszkańców
  3218. baraku. Ale mógł tylko czekać.
  3219. Wreszcie Yoshimie też znudziła się ta zabawa. Drażnił go smród panujący w
  3220. baraku. Podszedł do pryczy Davena i pobieżnie ją przeszukał. Następnie przyjrzał się
  3221. grubej belce u wezgłowia. Nie zobaczył jednak żadnych nacięć. Z chmurną miną obejrzał
  3222. belkę z bliska, długimi, delikatnymi palcami obmacując drewno. Mimo to nic nie znalazł.
  3223. W pierwszej chwili gotów był sądzić, że go źle poinformowano. Ale nie mógł w to
  3224. uwierzyć, bo donosiciel nie dostał jeszcze zapłaty.
  3225. Mruknął coś i na jego rozkaz koreański strażnik odczepił bagnet i podał mu,
  3226. trzonkiem do przodu.
  3227. Yoshima postukał w belkę, nasłuchując, czy nie rozlegnie się głuchy dźwięk. Aaa,
  3228. jest! Stuknął jeszcze raz. Odpowiedział mu ten sam głuchy dźwięk. Ale wciąż nie było
  3229. widać żadnych pęknięć. Że złością wbił bagnet w drewno.
  3230. Pokrywka odskoczyła.
  3231. - No, tak.
  3232. Odnalezienie radia wprawiło go w dumę. Pomyślał, że generał będzie
  3233. zadowolony. Może nawet na tyle, żeby przydzielić mu jednostkę bojową, gdyż jego
  3234. bushido burzyło się przeciw opłacaniu donosicieli i zajmowaniu się tymi zwierzętami.
  3235. Smedly-Taylor podszedł do pryczy pełen podziwu dla tej przemyślnej kryjówki i dla
  3236. cierpliwości człowieka, który ją wykonał. Muszę przedstawić Davena... pomyślał. To
  3237. więcej niż obowiązek. Tylko do czego przedstawić?
  3238. - Do kogo należy ta prycza? - spytał Yoshima.
  3239. Smedly-Taylor wzruszył ramionami i również udał, że musi się tego dowiedzieć.
  3240. Yoshimie było bardzo, naprawdę bardzo przykro, że Daven ma tylko jedną nogę.
  3241. - Proszę, może pan zapali - powiedział, wyciągając w jego stronę paczkę kooa.
  3242. - Dziękuję.
  3243. Daven wziął papierosa, przyjął podany mu ogień, lecz nie czuł nawet, co pali.
  3244. 114
  3245. - Jak się pan nazywa? - spytał grzecznie Yoshima.
  3246. - Kapitan piechoty Daven.
  3247. - Gdzie pan stracił nogę, panie kapitanie?
  3248. - Ja... wszedłem na minę. W Johore, na północ od grobli.
  3249. - Czy to pan zbudował radio?
  3250. - Tak.
  3251. Smedly-Taylor zrzucił z siebie paraliżujący go strach.
  3252. - To ja kazałem kapitanowi Davenowi zbudować radio. To ja za to odpowiadam.
  3253. Kapitan Daven tylko wykonał mój rozkaz.
  3254. Yoshima spojrzał na Davena.
  3255. - Czy to prawda? - spytał.
  3256. - Nie.
  3257. - Kto jeszcze wie o radiu?
  3258. - Nikt. To był mój pomysł, zrobiłem je sam.
  3259. - Proszę, niech pan usiądzie, kapitanie Daven - powiedział Yoshima i skinął
  3260. pogardliwie głową w stronę Coxa, który siedział, szlochając z przerażenia. - A ten jak się
  3261. nazywa?
  3262. - Kapitan Cox - odparł Daven.
  3263. - Niech pan na niego spojrzy. To odrażające.
  3264. Daven zaciągnął się dymem.
  3265. - Ja się boję tak samo jak on - powiedział.
  3266. - Pan nad sobą panuje. Pan jest odważny.
  3267. - Boję się jeszcze bardziej niż on.
  3268. Daven pokuśtykał niezgrabnie do Coxa i z wysiłkiem usiadł przy nim.
  3269. - No już dobrze, Cox, staruszku - pocieszył go, kładąc mu rękę na ramieniu. - Już
  3270. dobrze. - Spojrzał na Yoshimę. - Cox dostał Krzyż Walecznych za Dunkierkę, nie miał
  3271. nawet dwudziestu lat. Teraz jest kimś zupełnie innym. To wasza robota, dranie, oto, co z
  3272. niego zrobiliście w ciągu trzech lat.
  3273. Yoshima stłumił chęć, żeby uderzyć Davena. W stosunku do prawdziwego
  3274. 115
  3275. mężczyzny, choćby wroga, obowiązywały pewne zasady. Obrócił się do Smedly-Taylora i
  3276. rozkazał mu, żeby zebrał sześciu ludzi, których prycze sąsiadowały z pryczą Davena, a
  3277. resztę polecił zatrzymać pod strażą na zbiórce.
  3278. Wskazana szóstka stanęła przed Yoshimą. O radiu wiedział tylko Spence, ale tak
  3279. jak pozostali wyparł się, że wie o jego istnieniu.
  3280. - Wziąć prycze i za mną - rozkazał Yoshima.
  3281. Kiedy Daven sięgał po kule, Yoshima pomógł mu wstać.
  3282. - Dziękuję - powiedział Daven.
  3283. - Może zapali pan jeszcze jednego?
  3284. - Nie, dziękuję.
  3285. Yoshima zawahał się.
  3286. - Byłbym zaszczycony, gdyby zechciał pan przyjąć całą paczkę - powiedział.
  3287. Daven wzruszył ramionami, wziął papierosy, pokuśtykał do kąta, w którym
  3288. przedtem stała jego prycza, i schylił się po swoją żelazną protezę.
  3289. Yoshima rzucił krótki rozkaz, a wtedy jeden z koreańskich strażników podniósł
  3290. protezę i pomógł Davenowi usiąść.
  3291. Palce przypinające protezę nie drżały. Daven wstał, wziął kule i przez chwilę im
  3292. się przyglądał. Potem odrzucił je do kąta.
  3293. Stukając protezą podszedł do pryczy i popatrzył na radio.
  3294. - Jestem z niego bardzo dumny - powiedział, zasalutował Smedly-Taylorowi i
  3295. wyszedł z baraku.
  3296. Skromny orszak ciągnął przez milczące Changi. Na jego czele szedł Yoshima,
  3297. dostosowując tempo marszu do kroku Davena, u którego boku kroczył Smedly-Taylor. Za
  3298. nimi, nieświadom płynących łez, podążał Cox. Dwaj spośród czterech strażników czekali
  3299. wraz z jeńcami z baraku szesnastego.
  3300. Czekali jedenaście godzin.
  3301. Wrócił Smedly-Taylor, wróciła szóstka mężczyzn. Daven i Cox nie wrócili.
  3302. Zatrzymano ich na wartowni, a jutro mieli być przewiezieni do więzienia Outram Road.
  3303. Jeńcom pozwolono się rozejść.
  3304. 116
  3305. Od stania na słońcu Marlowe’a potwornie rozbolała głowa. Potykając się wrócił do
  3306. baraku, a kiedy wziął prysznic, Larkin i Mac rozmasowali mu głowę i nakarmili go. Po
  3307. kolacji Larkin wyszedł i usiadł na skraju asfaltowej drogi. Marlowe przykucnął w otworze
  3308. drzwiowym, plecami do wnętrza baraku.
  3309. Za horyzontem wzbierała noc. Idący w obie strony drogą ludzie byli jakby bardziej
  3310. zagubieni niż zwykle w niezmierzonej samotności Changi.
  3311. Mac ziewnął.
  3312. - Pójdę już chyba, Peter - powiedział. - Wcześniej się dziś położę.
  3313. - Dobrze, Mac.
  3314. Ułożywszy moskitierę wokół łóżka, Mac wepchnął jej brzegi pod siennik.
  3315. Przewiązał sobie czoło szmatką, potem wysunął manierkę Marlowe’a z filcowego futerału
  3316. i wyjął fałszywe denko. W ten sam sposób wyjął denka manierek Larkina i swojej, po
  3317. czym ostrożnie ułożył wszystkie trzy jedna na drugiej. Wewnątrz każdej kryła się
  3318. plątanina drutów, kondensator i lampa elektronowa.
  3319. Z manierki leżącej na wierzchu Mac wyciągnął wtyczkę z sześcioma kolcami i
  3320. zwój drutu i wetknął ją zręcznie do gniazdka w środkowej manierce. Potem ze środkowej
  3321. manierki wydobył wtyczkę z czterema kolcami i wetknął ją do odpowiedniego gniazdka w
  3322. ostatniej.
  3323. Ręce mu drżały i trzęsły się kolana. Było mu bardzo niewygodnie pracować w
  3324. półmroku, wspierając się na jednym łokciu i osłaniając manierki ciałem.
  3325. Noc zagarniała niebo, robiło się coraz parniej. Do ataku przystąpiły komary.
  3326. Połączywszy ze sobą manierki, Mac, którego rozbolały plecy, przeciągnął się i
  3327. wytarł ręce, śliskie od potu. Następnie wyciągnął ze skrytki w pierwszej manierce słu-
  3328. chawki i sprawdził, czy wtyczki siedzą mocno w gniazdkach. Manierka zawierała ponadto
  3329. izolowany przewód doprowadzający prąd. Mac rozwinął go i sprawdził, czy przylutowane
  3330. do obu końców igły nadal mocno się trzymają. Znów wytarł ręce i jeszcze raz sprawdził
  3331. wszystkie połączenia, myśląc o tym, że radio jest równie zgrabne i czyste jak przed
  3332. dwoma laty na Jawie, kiedy kończył je potajemnie budować, a Larkin i Marlowe trzymali
  3333. straż.
  3334. 117
  3335. Zaprojektowanie i skonstruowanie radia zajęło mu pół roku.
  3336. Mógł wykorzystać dolną część manierki - górna musiała zawierać wodę - więc nie
  3337. tylko zmuszony był zmniejszyć radio do trzech małych, zwartych podzespołów, ale
  3338. również umieścić je w wodoszczelnych pojemnikach, a pojemniki te przylutować we
  3339. wnętrzu manierek.
  3340. Wszyscy trzej od półtora roku nosili je ze sobą. Na wypadek dnia takiego jak
  3341. dzisiejszy.
  3342. Mac ukląkł i wbił obie igły w przewody łączące żarówkę wiszącą u sufitu ze
  3343. źródłem prądu. Potem odchrząknął.
  3344. Peter Marlowe wstał i upewnił się, czy w pobliżu nie ma nikogo. Prędko wykręcił
  3345. żarówkę i nacisnął kontakt. Potem wrócił do drzwi i stanął tam na straży. Zobaczył, że
  3346. Larkin siedzi bez ruchu na swoim miejscu po drugiej stronie drogi, i dał Macowi znak, że
  3347. nie ma niebezpieczeństwa.
  3348. Wtedy Mac zwiększył siłę głosu, wziął słuchawkę i zaczął nasłuchiwać.
  3349. Sekundy biegły, zamieniając się w minuty. Nagle Marlowe usłyszał jęk Maca i
  3350. przestraszony obrócił się gwałtownie.
  3351. - Co się stało, Mac? - spytał szeptem.
  3352. Mac wystawił głowę spod moskitiery. Twarz miał zszarzałą.
  3353. - Nie działa, chłopie - powiedział. - To draństwo nie działa!
Advertisement
Add Comment
Please, Sign In to add comment
Advertisement