Advertisement
Guest User

Untitled

a guest
Jul 30th, 2016
126
0
Never
Not a member of Pastebin yet? Sign Up, it unlocks many cool features!
text 25.43 KB | None | 0 0
  1. Niech piją! Pozwoli im to na zapomnienie nędzy i swojego trudu! Dochodził już do dna kolejnego kufla mocnego , czeskiego piwa, czułem się coraz bardziej zdystansowany od wszystkich złych spraw. Alkoholowa obojętność zawężała moją perspektywę. Aspekt tego zawężania perspektywy był najprzyjemniejszym aspektem postępującej degeneracji. Pozwalała uwierzyć że cierpienie nie musi trwać tak długo jak oni zawsze mówili. Oni… Jak drobinki żwiru na podeszwie buta, gdzieś w odmętach pamięci było to wspomnienie babki która umarła gdy byłem zaledwie młodym berbeciem , brak babcinego doświadczenia, tak cenionego przez dzieci w okresie przedszkolnym był powodem pytania które wprawiło w osłupienie matkę „kiedy spotkam się z babcią”. „Jesteś taki młody a już chcesz umierać” - brzmiała bezlitosna odpowiedź, połączona sznurkami skojarzeń z uczuciem zawstydzenia, silną potrzebą zapadnięcia się pod ziemie. Jak łatwo się domyślić, wiele razy poczułem smak tego uczucia. Moje dziwaczne choć dające się usprawiedliwić głupim pomysłem na jaki wpadają często dzieci, pytanie okazało się prorocze. Pragnienie śmierci to pompatyczna przesada. Pragnienie skrócenia go co nieco – to brzmi lepiej. Więc nieważne co ujrzałem i czym byłem – białą kropką na czarnym tle we wzorowanym na tetrisie dreszczowcu, czy smoczym jeźdzcem na latającym dywanie, kończyłem zawsze w opuszczonej klasie, słuchając wykładu na temat równowagi umysłowej. Stara prawda – za każde wzniesienie się w góre, płacimy pikowaniem w dół. Jednak kto mógłby sądzić że upadek mógł mieć tak romantyczny kształt. Gdy ledwo stojąc na nogach po całkiem nieprzespanej nocy, witałem wschodzące słońce przez okno wychodzące na cichy, wyludniony poranek, czułem się jak grecki antyheros, przebity włóczniami, a na ustach chwała zmieszana z krwią. Czasem uczucie nie mijało do czasu gdy uświadomiłem sobie, że moja odwaga ogranicza się do nieuciekania w ciągu pierwszych 10 minut przywracania 10-letniego systemu operacyjnego, w miejscu pracy, gdzie nuda i krzyk łączą się w jedno.
  2. Odbicie w stronę degeneracji można rozpoznać po tym że rzeczy naturalne dla innych ludzi stają się dla nas niemożliwe. Całą nadzieje pokrywałem w tych kilkunastu setkach, które zostały mi na koncie, bo co nie mogłem za nie nabyć, nie mogłem nabyć w ogóle. Przekonałem się o tym z dniem kiedy postanowiłem na dobre uporać się ze wstydliwą sprawą, której z jednej strony byłem zwyczajnie ciekawy, z drugiej, chciałem po ludzku jej spróbować. Myślałem że pragnąłem seksu, jednak to chyba wizje złotowłosych dziewcząt na mojej kościstej klatce były przedmiotem snów – tych o których niełatwo zapominalem, choć ich obecność nie byłą zbytnio natrętna. W czasach kiedy moja niewinność w kwestii tych spraw była rozbijana gwałtownie za każdą kolejną sentencją z powieści Henry Millera w którym zachłannie się zaczytywałem, zdarzało mi się w środku nocy siadać na schodach prowadzących do sypialni i przywoływać widmo dziewczyny która podobała mi się wtedy. Na co dzień nie wybiegaliśmy poza „cześć” i „co tam” i najbezpieczniejsze i najnudniejsze żarciki ze szkolnej ławy (siedzieliśmy razem), ale w nocy byłą moja – szeptała słowa pełne spokojnej kompasji, pozwalała głaskać się po twarzy. Te czasy nerwowej ekscytacji odkrywania, wywarły na mnie dwojaki wpływ. Zasiały najszczersze zamiłowanie do doświadczania danego stanu po raz pierwszy, oraz pozostawiły naiwną pewność że kiedy będe już dorosły i będe mógł więcej, to dane mi będzie przeżyć chwile które sobie wyobrażałem, albo chociaż zapłacić za nie. Jakie było moje zdziwienie gdy kilka lat później znalazłem się wystukującego numer do lokalnej prostytutki, i przeprowadzającego rozmowę wykraczającą poza ramy abstrakcyjnego myślenia twórcy instruktażu „Jak kroić chleb?”
  3. -Dzień dobry.
  4. Po chwili oczekiwania.
  5. -Dzień dobry – odpowiedział jasny kobiecy sopran
  6. -Czy jest może Pani wolna jutro? - mój głos wyraźnie się łamał. Wilk szybko wyczuł krwawiącą ofiare i wyszczerzył zębiska
  7. -Umawia się zawsze tego samego dnia.
  8. -Czyli nie jest Pani wolna jutro, nie?
  9. -Jestem, ale dzwoni się tego samego dnia. Ech…
  10. Westchneła. Na swój pierwszy raz wolałbym jednak kogoś mniej wypalonego. A może przebiera w klientach, jak w ulęgałkach, a mój głos zdradził od razu, jakim typem mężczyzny jestem.
  11. -To jutro o 17.
  12. -Ok, Jasne. Super.
  13. Rozłączyła się. Moje życie zaczyna przypominać Wielką Wyprawe Po Chleb, czyli wiele dni pieczołowitego przygotowania aby wreszcie móc wyruszyć w epicką wyprawe po bułki do spożywczaka. Pani ekspedientka specjalnie skraca przerwe na posiłek aby dokładniej się przyjrzeć dziwacznemu przybyszowi w białym fartuchu, w maseczce i w obszernym turystycznym plecaku. Dając upust swojemu zdziwieniu, wreszcie przerywa cisze pytaniem
  14. -W czym moge służyć
  15. Bardzo...trudno...opanować...latający…język
  16. -Poprosze dwie bułki
  17. Czy na pewno dobrze to powiedziałem? Może zbyt oficjalnie? Może „prosze” byłoby lepiej?
  18. -Razowe czy normalne?
  19. -Prosze dwie bułki.
  20. -Ale razowe czy normalne?
  21. -Słucham?
  22. -Razowe czy normalne?
  23. Musze chwile pomyśleć.
  24. -Razowe?
  25. -Razowe, tak?
  26. -Tak.
  27. Dłonią odzianą foliową rękawiczke przynosi jedną małą, razową bułke.
  28. -Z posypką z dyni, czy bez?
  29. I tak jest za każdym razem… Najprostsze czynności mają straszne drugie dno, tajemny czynnik komplikujący. Nieważne jak proste coś się wydaje – nigdy takie nie będzie. Bo czy naprawdę taki ból sprawił jej mój telefon? Może i przyjmuje rezerwacje tego samego dnia, pierwszy raz dzwoniłem, mogłem nie wiedzieć, czy to naprawdę taki problem? Bo sprawiła wrażenie że tak, wnioskując po jej westchnięciach i zmęczonym głosie. Może dzieciaki regularnie robią jej kawały wydzwaniając do niej ,a potem nie przychodząc. Może rzeczywiście ma tak dużo klientów (pytanie czy warto w takim wypadku kłopotać się dla dotknięcia skalanego aksamitu?), a może stosuje tą metode specjalnie aby ich odstraszać, dzięki temu tylko najwytrwalsi zasługują na spotkanie z nią? Nie wiem,ale w istnienie możliwości że ona zwyczajnie nienawidzi swojej pracy i traktuje każdy telefon jak zwiastun przykrej konieczności, sprawił że poczułem smutek z powodu niemal utraconych resztek mojej moralności. Może nadal jestem dobry, pomimo że ten cały altruizm nie istnieje, i wolałbym nie posługiwać się tymi przestarzałymi kategoriami, i wstydze się tego bardzo. Może to ta dziwaczna solidarność osób które nie chcą być tam gdzie chcą. Podobnie jak z wdzięcznością traktuje każdą osobe która rozłącza się zanim zdąże odebrać i wysłuchać jaki do mnie ma problem, na który prawdopodobnie nie mam rozwiązania, tak chciałbym aby i ona nie czuła do mnie nienawiści, odliczając minuty do końca koszmaru. Nie ma miejsca na wyrzuty i pogarde w miejscu mojego marzenia. Pewnie i ona zrozumiała telepatycznie moje obiekcje, bo następnego dnia nie doczekałem się telefonu gdy postanowiłem sobie odpuścić.
  30. Gdy siedziałem przy komputerze i szukałem inspiracji do zrobienia czegokolwiek, moja matka przystaneła przy moim boku. Milczała przez chwile, jej mimika twarzy była nieruchoma, ściśnięta grymasem, po niej samej zauważyłem że coś się święci.
  31. -Znalazłam pustą kopertę pod łóżkiem, dlaczego ją chowałeś i co tam było?
  32. -Już ci mówiłem. Książkę.
  33. -Nie kłam. To było za cienkie na książke, widziałam dobrze, co tam było?
  34. -No książke, mówie ci przecież.
  35. -Widziałam że to jest za cienkie na książke, nie rób ze mnie głupiej. Czy ty czasem nie kupujesz jakichś narkotyków?
  36. Fala nerwowego śmiechu przeszła przeze mnie. Próbowałem zachować kontakt wzrokowy, próbowałem się uśmiechnąć, ale był to uśmiech bolesny, odciśnięty jak sznur na szyi skazańca.
  37. -Gdybyś wiedziała jak cierpie, to nie robiłabyś mi pretensji o wszystko.
  38. -A pamiętam jakim byłeś radosnym dzieckiem. - zaczęła płakać – nie moge patrzeć na to jak się staczasz. Gdy my odejdziemy to zginiesz na tym świecie. Zapisze cie na wizyte do pani doktor, zobaczysz, nie będzie tak źle.
  39. Udało mi się wywinąć tłumacząc się koszeniem trawnika, który czekał kilka dni aż wreszcie się nim zainteresuję z werwą wielką jak nigdy.
  40. Jednak od samego siebie trudniej było uciec niż od kogoś innego. Jej słowa dotyczące mojej domniemanie szczęśliwej przeszłości dały mi dużo do myślenia, bo wiedziałem że jest w nich troche prawdy. Chowałem gdzieś w oddali wspomnienie zamazane, jak brzydkie słowo w zeszycie grzecznego dziecka, wspomnienie wolne od towarzystwa czegoś bliskiego mi jak i jednoczęśnie wstrętnego. Cierpienie i apatia towarzyszące mi od kilku lat, wreszcie stały się wiernymi kompanami, zajmującymi celebrowane stanowisko w mojej tożsamości. Nie miałem szczęścia, rozumu, miłości zwyczajnej ludzkiej, nie związanej pierwotnymi więzami, ale miałem chociaż je, ich brak. Kimże innym jestem jeśli nie kłębkiem nerwów, zwitkiem cierpień i samotności? Od zawsze jednak starałem się zachować sceptycyzm do wszystkiego co nie ode mnie pochodziło, od zawsze chciałem być niezależny i buntowałem się przeciw odgórnie nadanym obowiązkom. Co jeśli to pytanie też było nadane odgórnie? Jeśli jestem kimś zupełnie innym niż kłębkiem nerwów i zwitkiem cierpień i samotności, i te odczucia nabyłem epirycznie, przez kontakt ze światem zewnętrznym? Może matka ma racje i jestem chory, i to choroba szepcze do mnie te słowa aby skłonić mnie do zostania w domu i uchronić tym samym siebie przez zniszczeniem. W takim wypadku nie zamierzam pozwalać komuś innemu na zamieszkanie w moim umyśle i będe z nim walczyć wszelkimi sposobami aby się go pozbyć. Posłucham matki i pójde się leczyć.
  41. Byłem umówiony na godzine 14:30, wsiadliśmy do busa około 12:00 z uwagi na korki, o 13:00 byliśmy w mieście. Zostało sporo czasu do spotkania, postanowiliśmy zjeść lody (znalazłem edycje limitowaną znanej marki lodów na patyku – o smaku masła orzechowego, w polewie czekoladowej, nie żałowałem wyboru, mimo wysokiej ceny), przysiąść chwile na ławce, nakarmić gołębie. Zrobiłem jej zdjęcie w burzowej chmurze ptaków, było coś wyzwalającego w zgrywaniu idioty w miejscu gdzie nie nikt mnie nie zna. O 14:00 wszedliśmy do kliniki, po to aby spotkać kobiete która była przed nami. Matka zostawiła mnie samego, aby kupić cole w automacie, czekałem jeszcze do wpółdo, o której dźwiękoszczelne drzwi gabinetu otworzyły się. Wyszła z nich blond kobieta w średnim wieku o wesołej twarzy, uśmiechająca się lekko. Bez słowa udała się w dół korytarzem pokrytym odpadającą farbą i brzydkimi żyłami kaloryferów, za nią wyszła kobieta w podobnym wieku, krótko ścięta brunetka ze znudzonym, smętnym wyrazem twarzy.
  42. -Poprosze Panią za mną – i zniknełą za drzwiami razem z pacjentką która była tu przede mną.
  43. Serce zawsze zwykło było bić mi mocniej, gdy byłem pierwszy w kolejce, im mniej czasu zostało do otwarcia drzwi i usłyszenia swojego nazwiska tym większa grudka formowała się w okolicy gardła. Tymczasem matka wróciła.
  44. -Weszła już ta Pani?
  45. -Chwile temu. Jest już za dziesięć.
  46. -No a co Ty myślałeś. Jak chcesz się wyleczyć to musisz czekać. Jak lekarz jest dobry, to można, byleby tylko wyleczył, to jest najważniejsze.
  47. -Oczywiście, jestem nikim, moge poczekać.
  48. -Szkołe zrobiła, kilkuletnią. Ale widziała Cie? Przypomnij się jej jak wyjdzie, może nie wiesz że jesteś jej pacjentem.
  49. Odprowadziła mnie do samych drzwi, chciała być pewna. Absolutnej pewności nadal jej brakuje, no ale może teraz nie uciekne, spod samych drzwi.
  50. -To ja już może pójde, po co tu będę siedziała. Poczekaj aż pani skończy i wejdź za nią.
  51. Więc zostałem sam jak zwykle. Obdarty korytarz prowadzi do schodów oddalonych ode mnie o kilka kroków, piętro wyżej jest oddział dla wariatów, o kilka kroków ode mnie oddalony. Sam muszę czekać w tym okropnym strasznym miejscu. Co jeśli zostanie postanowione że klasyfikuje się do leczenia zamkniętego, co więcej moja odmowa nie będzie mieć znaczenia, bo jestem szalony i noc tą spędze poza domem. Matka pożałuje że mnie opuściłą i gorzko zapłacze, kto wie, może przypomni sobie jak opuściła mnie po raz pierwszy w przedszkolu, gdzie dzieci biegł y ze szczoteczkami, a pasta kapała im z ust? Jeśli dobrze się nad tym zastanowić to wszystkie problemy mają początek w opuszczeniu domu. Chyba bardziej jednak byłaby zdenerwowana gdybym wrócił z kwitkiem, pożegnany sfrustrowanym wzrokiem psycholog, która nie lubi pracować po godzinach. Ja moge poczekać, a tak w ogóle to przepraszam za problem.
  52. Wreszcie ok 15:30 nadeszła pora na mnie. Jako że było już późno, i miałem problem z opisaniem swojego stanu, niewiele wyszło z rozmowy, doktor nie odgadła co mi jest
  53. -Proponuje rozpocząć test, aby zobaczyć co właściwie Panu jest, czy to depresja, psychoza, czy może zaburzenia osobowości.
  54. -Moge wykorzystać telefon do nieprzyjaciela?
  55. Żart upadł jak ziarno na skałe, jej usta nie drgneły, wypchane lwy siedzące po bokach wielkiego fotelu przypominającego tron, zdawały się warczeć na mnie. Przeszedł mnie zimny dreszcz.
  56. -Czeka pana prosta, ale mozolna praca, proszę więc o pozostawienie za sobą wszelkich zbędnych myśli i skupienie się na zajęciu.
  57. Słowa obmywały mnie jak fale piasek, naśladując szum morza. Często zdarza mi się nie zrozumieć co się do mnie mówi, równie często jestem zmęczony dopytywaniem się o szczegóły więc daje spokój nadawcy, mając nadzieje że nie powiedział nic ważnego. Gdyby słowa były snami tulącymi mnie w komforcie zrozumienia, to może wreszcie bym się wyspał, tkwiąc w głębokim transie nie przerywanym poszarpanymi obrazami.
  58. Na stole położyła obklejone brunatną taśmą stare pudełka wypełnione dziesiątkami małych żółtych karteczek. Obok dwa podobne pudełka, puste, napisane na nich było „tak” i „nie”.
  59. -Prosze wrzucać karteczki ze zdaniami które dotyczą Pana do „tak”, a zdania które Pana nie dotyczą do „nie”. Jeśli dotyczą Pana przeszłości to także do „tak”, chyba że naprawdę odległej to wtedy do „nie”. Jeśli naprawdę nie wie Pan do którego pudełka wrzucić do nich pan odłoży na kupke obok, ale ustalmy że niepewnych nie może być więcej niż dwadzieścia karteczek. I jeszcze jedna ważna sprawa: proszę się nie zastanawiać zbyt długo, prosze zaufać swojej intuicji.
  60. Następnie wyszła a ja nieco zażenowany zostałem sam na sam ze zdaniami które mogłyby stanowić encyklopedyczną definicje wyrażenia „owijać w bawełne”.
  61. „Często chce mówić brzydkie rzeczy.”
  62. „Często myśle o brzydkich rzeczach.”
  63. „Zdarza mi się moczyć w nocy.”
  64. „Mam ogromną ochote uprawiać seks z moją matką.”
  65. Zgodnie ze wskazówką spieszyłem się z zadaniem, prawde mówiąc troche obawiałem się że ktoś mnie zobaczy nad tymi kartkami, pochyonego z zapałem starego księgowego. Na powrót psycholog, która wyszła bym nie był skrępowany spędziłem gapiąc się w sufit. Co jakiś czas wchodziła i wychodziła, zabierając posegregowane karteczki. Wywoziła je na taczkach do kotłowni i paliła w wielkim piecu, aż do momentu aż go zatkałą, na szczęscie wśród pieniędzy chronicznie chorych podatników znajdzie się parę groszy na nowy, ultranowoczesny piec. Za to nie mogło mi dać spokoju pytanie, skąd wzieła tak duże taczki. Wszystko spalone, już dawno po 15:00; zaczerpneła oddech pełną piersią i powitała z uśmiechem lepszą połowe dnia, którą spedzi poza tym paskudnym budynkiem. Do gabinetu wbiegła jakby niesiona na skrzydłach, pełna euforii.
  66. -Bardzo, bardzo ładnie. - uśmiechneła się, pogłaskała mnie po głowie, i zabrała ostatnią porcje zdań.
  67. -Umówmy się na wizyte w sierpniu, zlicze wyniki, i powoli będziemy się mogli zastanawiać co dalej. - wyjeła notatnik – może siódmy?
  68. -Musze być w pracy w pierwszych dwóch tygodniach sierpnia.
  69. -Pierwsze dwa mówi Pan… To może 23?
  70. -Może być?
  71. -A jaka godzina? Mam czas o 11:00, albo tak samo jak teraz, o 14:30.
  72. -To może o 11:00… Nie, jednak nie… Może jednak o 14:30
  73. -Czyli za miesiąc o tej samej porze, jesteśmy umówieni. Czy mam Pan przepisane jakieś leki.
  74. -Sertraline, ale kończy mi się.
  75. -O to trzeba po recepte! Nie można przerywać terapii SSRI! Niech Pan zadzwoni i umówi się na wizyte , albo u lekarza pierwszego kontaktu. Tylko niech Pan nie zapomni o pieniądzach!
  76.  
  77.  
  78. Czasem gdy zdarzy mi się wyjść z domu, oczywiście z ważnych powodów na które nie znalazłem już wymówki, nieczęsto, ale raz na jakiś czas zdarzy się coś pozytywnego. Pewnie to o to chodziło autorom tych wszystkich poradników samorozwojowych, którzy prawili z entuzjazmem nie znoszącym sprzeciwu - „wyjdź z domu!”. Otóż chodzi im o wrażenie doskonałej harmoni panującej w społeczeństwie, przymusu pracy, punktualności, i sumienności wymaganych od jednostki, i te czynniki czasem w lepszy dzień ukazują obraz społeczeństwa jako dobrze naoliwionej maszyny gdzie każdy trybik ma swoje miejsce. Oczywiście jest to iluzją, ale jakże krzepiącą dla każdego podmiotu przekonanego że chlebem powszednim człowieka jest fałszywa solidarność, jako maska „dobrego człowieka” jakim to każdy koniecznie chce się stać. Wszyscy zwykle pytają „co jesteś taki smutny?”, ale czy to oznacza że naprawdę są zainteresowani twoim samopoczuciem? Gdyby ich to naprawdę obchodziło to by nie pytali, nie chcąc ci dodawać przykrości. Racjonalne gesty, silnie osadzone w rzeczywistości mają znacznie większy potencjał, do przywracania wiary w współprace społeczną.
  79. Wracając do domu od psychiatry, nabrałem ogromna ochotę na kebaba, lub chociaż
  80. coś podobnego czym mógłbym zaspokoić głód. Przyszło mi czekać długo na
  81. cheeseburgera którego same przygotowanie trwało chwile. W późnych porach
  82. knajpka była przepełniona, dwie dziewczyny i chłopak zajmowali się na zmianę
  83. przyjmowaniem zamówień, i przygotowaniem posiłków. Uwijali się jak w ukropie,
  84. mimo to ciężko było im nadążyć z potrzebami wygłodniałego, wracającego z pracy
  85. ludu. Ów, nie mógł pozwolić sobie na przygotowanie zdrowego posiłku, który na
  86. pewno dobrze by wpłynął na ich samopoczucie, byłby to zbytni luksus dla
  87. dynamicznych młodych ludzi, których wymarzone 6 godzin snu omijały jak pies
  88. kilkuletnie dziecko chcące się bawić. Knajpa serwująca kilka rodzajów
  89. kebabów,hamburgerów i zapiekanek na wynos była dla nich wybawieniem.
  90. Dziewczyna o silnej sylwetce i mocnych rysach twarzy w pewnym momencie się
  91. pomyliła, dając klientce (niskiej blond, elegancko ubranej alternatywne)
  92. kanapkę ze stripsami, zamiast półostrego kebaba. Przerwała pełną rezolutnych
  93. uśmiechów dyskusje z współpracowniczką, w której pewnie żartowała sobie z
  94. jedynego mężczyzny w personelu (niskiego i cichego chłopca z technikum), aby
  95. oznajmić swoją pomyłkę szeroko zgromadzonym. Jej pomyłka bez tego pewnie
  96. przeszłaby bez echa, przez współpracowników nie zauważona, także przez pechową
  97. klientke która wróciła do samochodu i ewentualnie mogłaby sobie przypomnieć ze
  98. coś jest nie tak, u siebie w domu.
  99. -Poszła już, może ją dogonię. - i biały rycerz w postaci tlustawego faceta w
  100. zapoconym podkoszulku wdał się w pościg za Bogu ducha winną niską blond, jak
  101. wilk za zającem. Może miał nadzieje zjednania sobie swojej księżniczki, z
  102. korona frytownicy i z berłem obracającego się mięsa wpasowalaby się idealnie
  103. do jego ambony. Za chwile wrócił z radosna nowiną, za nim ofiara - położyła na
  104. ladzie reklamówkę z prowiantem ze słowami
  105. -Mogłaby Pani zobaczyć, bo nie orientuje się.
  106. Czymże jest pomoc uciśnionym i słabym jeśli nie aktem egoizmu, działaniem podyktowanym żądzą pokazania innym swojej dobrej strony, oraz polepszenia własnego samopoczucia? Prawdziwe dobro to dobro bezsensowne. Głuchy i ślepy kodeks ogólnych praw, które są jednocześnie uznawane za słuszne jak i przeklinane kiedy kodeks ów zamienia sie w taran. Ta dziewczyna nie zważała na to ze nikt nie zauważył jej pomyłki i oznajmiając ją sama stawia się w niezręcznej sytuacji; pan nie ma obiekcji co do zawartości swojej reklamówki,
  107. pani byłaby w drodze do domu, gdyby nie została zatrzymana w chwili opuszczania parkingu; jedyne co przyzwoicie wyszło na tej sytuacji było sumieniem ekspedientki. Jej twarz to twarz firmy, może obawiała się że zawiedziony klient, następnym razem wybierze inny kebab oddalony o kilka ulic i troche lepszym, pikantnym sosem. Jednak bardziej prawdopodobne jest działanie pod wpływem zwykłego impulsu, połączonego z brakiem myślenia o konsekwencjach. Ludzie dla poklasku zrobią wszystko, bądź nie zrobią nic. W grupie zamieniają się w zwierzęta. Litość, lojalność i inne szczytne pojęcia zanikają jak bałwany na wiosne, nagle wyśmiewanie najsłabszej jednostki znajduje się na czele najbardziej zgodnych sposobów na wspólne spędzanie czasu. Ktoś w tym zgromadzeniu jednak się nie śmieje, no cóż, nie ma jednak powodów do narzekań, przecież to tylko żarty.
  108.  
  109.  
  110.  
  111. Skrzekliwy głos zdzierał skóre z pleców jak zaostrzone grabie, to matka krzyczy abym wstawał. Jest godzina siódma rano, od 4 tkwie na granicy jawy i snu, drzemiąc półświadomie, na poły w pokoiku z białymi ścianami, na poły gdzieś tam wyciszony, gdzie czas i miejsce nie znajdują wyrazu. Ale przyszło mi wreszcie wypluć słodki miód bierności, czas być użytecznym dla wszystkich, czynnym i gotowym do działania. Moi dzielni kompani koszmarnego poranka będą mi towarzyszyć i pomogą w nieosiągnięciu chociaż gramu zadowolenia. Czy będzie to uczucie niewyspania i zmęczenie pomimo gorliwego przestrzegania zasady ośmiu godzin, tak potrzebnych normalnie rozwijającemu się dorosłemu? Czy będzie to całonocna spęczniała owsianka, której objętość przytłacza kilkukrotnie zabiedzony talerz mleka? A może krzyki błogosławionych kierowców autobusów i ich stres gdy zatrzymują się po ostatniego spóźnionego rozbitka, choć i im się spieszy. Nie kochani, najlojalniejszym kompanem koszmarnego poranka jest strach przed wczorajszym, co konsekwencją dzisiejszego jest nieuniknioną. Niech się świarłem stanie jak najszybciej bo oczekiwanie na kare jest gorsza niż ona sama. Ściany zamykają się wokół mnie gdy oparty o siedzenie autobusa zbliżam się coraz bardziej do źródła lęku, do jądra wysyłającego na zewnątrz energie. Z rozpaczą próbuje odwieść negatywne myśli póki mogę, póki ta dwudziestominutowa podróż ze wsi do miasta trwa, jestem w miare bezpieczny. Póki podróż trwa zachowuje szczątki spokoju, staram się wybudować mur lub chociaż ogrodzenie przed falą niechęci do wszystkiego co nastąpi po tych dwudziestu minutach. Te wszystkie nieprzyjemne rzeczy co dziś mi się przytrafią są blisko mnie, coraz bliżej, ale jeszcze ich nie ma. Wdycham zachłanne hausty powietrza aby je oddalić, aby oddalić lęk, ale to się nigdy nie udaję. Kwiaty niebieski i jabłonie które opuszczam, szemrzące strumyki które widze z okna autobusu, zanim trafie do małomiasteczkowej rzeczywistości walki i ruchu – napawam się nimi, karmie nimi wzrok, rosa którymi ociekają kielichy i liście po deszczu głaszczą mnie, zanurzam się w kryształkach czystej wody i dotykam kamienie jej zwierciadła. Chcę aby to wszystko pozostało ze mną na okres ośmiu godzin podczas których jedynym źródłem bodźców mogą być poczerniałe ściany, smutne niewymieniane często drzwi zamykające się z głośnym trzaskiem, ale nie jest to możliwe w obliczu wiecznych prozaicznych problemów co wypierają wszystkie pozostałości poezji. Nie zrozumcie mnie źle – mogę obejść hez natury, to nie brak ich widoku wywołuje cierpienie. Pisze te słowa w ciasnym pokoiku, podczas gdy pogoda jest najświetniejsza od dłuższego czasu. Białe ściane nie mają w sobie wiele życia, nie ma go wiele tutaj, poza kwiatem samotnym w kącie, do którego zdarza mi się kiprować papierosy. Natura to wolność ukazująca się w chaosie, w kwiatach co rosną gdzie chcą, w kalekim ptaku co urodził się niewiadomo po co żeby, mając złamane skrzydło, zostać pożartym przez skorpiony na pustyni, podczas gdy jego własny klucz przelatuje mu nad głową. Nie ma nic chaotycznego w określonym pomieszczeniu gdzie wykonujesz określoną prace, dla określonego kogoś przez określoną ilość czasu, za określoną kwotę. Człowiek umierający z głodu we własnym domu, bo odmawia stanowczo zdobycia jedzenia może być bardziej zgodny z naturą jednocześnie łamiąc jej zasady, niż najuczciwszy i najbardziej pracowity człowiek.
  112. Koniec drogi pokonuje na własnych nogach, chciałbym aby ten ostatni kilometr był najwolniej przebytym w życiu, ale nie mogę się spóźnić, dla współpracownika Marcina, byłaby to okazja do zupełnie niejednoznacznego komentarza jak „wyspałeś się?” , wypowiedzianego głuchym, retorycznym tonem. Wchodząc do budynku nie chce się z nim widzieć, pewnie okaże się że znowu ma dużo pracy od której w przeciwieństwie ode mnie nie może się mijać choćby chciał, pozwoli mi wrócić do naszego biura bo muszę zostawić plecak.
Advertisement
Add Comment
Please, Sign In to add comment
Advertisement