Advertisement
hujwie

JAMES CLAVELL - Król szczurów Księga druga

Jan 22nd, 2014
100
0
Never
Not a member of Pastebin yet? Sign Up, it unlocks many cool features!
text 235.49 KB | None | 0 0
  1. Księga druga
  2. ROZDZIAŁ IX
  3. Sześć dni później w kącie baraku Amerykanów Max przydybał szczura.
  4. - Spójrzcie tylko na tego bydlaka - szepnął Król. -W życiu nie widziałem
  5. większego.
  6. - Rzeczywiście - powiedział Marlowe. - Uważaj, żeby ci ręki nie odgryzł!
  7. Okrążyli go. Napawający się widokiem ofiary Max z bambusową szczotką w ręku,
  8. Tex z kijem do baseballa, Marlowe również ze szczotką. Pozostali dzierżyli kije i noże.
  9. Tylko Król był nie uzbrojony, za to nie spuszczał szczura z oka, gotów w każdej
  10. chwili uskoczyć. Do tej pory siedział w swoim kącie rozmawiając z Marlowe’em.
  11. Poderwał się wraz z innymi, kiedy Max krzyknął. Było tuż po śniadaniu.
  12. - Uwaga! - zawołał, przeczuwając, że szczur rzuci się nagle do ucieczki.
  13. Max zamachnął się z całych sił, ale spudłował. Za drugim razem szczotka
  14. potrąciła szczura i przewróciła go na grzbiet, ale poderwał się błyskawicznie, popędził z
  15. powrotem do kąta i obrócił się sycząc, parskając i odsłaniając cienkie jak szpileczki zęby.
  16. - Chryste, już myślałem, że tym razem sukinkot się wymknie - powiedział Król.
  17. Włochate cielsko miało prawie trzydzieści centymetrów długości. Do tego
  18. dochodził trzydziestocentymetrowy ogon, nagi i u nasady gruby jak kciuk dorosłego
  19. mężczyzny. Małe, paciorkowate oczka, brunatne i plugawe, biegały to w lewo, to w
  20. prawo, szukając drogi ucieczki. Szczur miał zwężający się spiczasty łeb, wąski pysk i
  21. duże, bardzo duże siekacze. Ważył chyba z kilogram. Był zły i ogromnie niebezpieczny.
  22. Max dyszał z wysiłku i nie spuszczał szczura z oczu.
  23. - Chryste, jak ja nienawidzę szczurów - powiedział i splunął. - Brzydzę się nawet
  24. ich widoku. Zabijmy go. Gotowi?
  25. - Zaczekaj, Max - rzekł Król. - Nie ma pośpiechu. Przecież nam nie ucieknie. Chcę
  26. zobaczyć, co zrobi.
  27. 119
  28. - Co zrobi? Jeszcze raz spróbuje uciec, i tyle.
  29. - To go zatrzymamy. Śpieszy nam się? - Król spojrzał na szczura i uśmiechnął się
  30. szeroko. - Wpadłeś, sukinsynu. Już po tobie.
  31. Szczur jakby zrozumiał, co do niego mówią, bo rzucił się na Króla z
  32. wyszczerzonymi zębami. Tylko gradem razów i dzikimi okrzykami udało się go zapędzić
  33. z powrotem do kąta.
  34. - To bydlę rozerwałoby na strzępy, gdyby dosięgło tymi zębiskami. Nie
  35. wiedziałem, że szczury są takie szybkie - powiedział Król.
  36. - Ej, a może byśmy go sobie zatrzymali? - zaproponował Tex.
  37. - Co ci strzeliło do głowy!
  38. - Moglibyśmy go trzymać. Na przykład jako maskotkę. A kiedy nie byłoby nic do
  39. roboty, tobyśmy go puszczali i gonili.
  40. - Ty, Tex, to wcale nie jest takie głupie - odezwał się Dino. - Przypomniało ci się
  41. pewnie, co robili kiedyś, dawno temu z lisami.
  42. - Obrzydliwy pomysł - powiedział Król. - Zabić drania można. Ale po co się nad
  43. nim znęcać, nawet jeżeli to szczur. Nic wam nie zrobił.
  44. - Może i nic. Ale szczury to szkodniki. Nie mają prawa żyć.
  45. - Właśnie, że mają - sprzeciwił się Król. - Gdyby nie one... Przecież one żrą
  46. padlinę, tak jak mikroby. Czy wiesz, co by było, gdyby nie szczury? Świat byłby jedną
  47. wielką kupą gnoju.
  48. - E tam - powiedział Tex. - Szczury niszczą zbiory. Może to właśnie ten sukinsyn
  49. wyżarł od spodu worek z ryżem. Ma taki kałdun, że to całkiem możliwe.
  50. - Właśnie - przyznał Max. - Jednej nocy udało im się ściągnąć prawie piętnaście
  51. kilo.
  52. Szczur znów spróbował się uwolnić. Przebił się przez otaczających go ludzi i
  53. śmignął wzdłuż baraku. Udało się im osaczyć go w kącie, i to tylko dlatego, że mieli
  54. szczęście. Ponownie go otoczyli.
  55. - Lepiej skończmy z nim. Następnym razem może nam się wymknąć - wysapał
  56. Król. I raptem go olśniło. - Zaczekajcie - zwrócił się do pozostałych, którzy coraz
  57. 120
  58. ciaśniejszym półkolem zamykali kąt baraku.
  59. - O co chodzi?
  60. - Mam pomysł - oznajmił Król i obrócił się szybko do Texa. - Weź koc. Prędko.
  61. Tex podskoczył do swojego łóżka i zerwał z niego koc.
  62. - A teraz weź z Maxem koc i złapcie do niego szczura - polecił Król.
  63. - Jak to?
  64. - Chcę go mieć żywego. No, ruszcie się!
  65. - Do mojego koca?! Zgłupiałeś? Mam tylko ten jeden!
  66. - Załatwię ci inny. Tylko złapcie szczura.
  67. Wszyscy wytrzeszczyli na niego oczy. Tex wzruszył ramionami. Chwycił koc z
  68. jednej strony, Max z drugiej, i trzymając go jak parawan zbliżyli się do kąta. Reszta trzy-
  69. mała w pogotowiu kije i szczotki, na wypadek, gdyby szczur próbował uciec bokiem. Tex i
  70. Max runęli gwałtownie na podłogę i szczur zaplątał się w fałdach materiału. Zębami i
  71. pazurami torował sobie drogę ucieczki, ale Max wśród ogromnej wrzawy zwinął koc,
  72. który zamienił się w podrygującą kulę. Podnieceni łupem mężczyźni zaczęli krzyczeć.
  73. - Uciszcie się - zarządził Król. - A ty, Max, trzymaj go i uważaj, żeby nie uciekł.
  74. Tex, nastaw kawę. Napijemy się wszyscy.
  75. - Co to za pomysł? - spytał Marlowe.
  76. - Jest za dobry, żeby go od razu zdradzać. Najpierw wypijemy kawę.
  77. Kiedy już wszyscy pili kawę, Król wstał.
  78. - A teraz, chłopcy, posłuchajcie mnie uważnie. Mamy szczura, tak czy nie?
  79. - I co z tego? - spytał Miller, tak jak inni nie mogąc się nadziwić.
  80. - Nie mamy co jeść, tak czy nie?
  81. - No tak, ale...
  82. - O mój Boże - rzekł w osłupieniu Marlowe. - Chyba nie proponujesz nam,
  83. żebyśmy go zjedli?
  84. - Ależ skąd - zaprzeczył Król, a potem uśmiechnął się rozanielony. - My go nie
  85. będziemy jedli. Ale jest wielu takich, którzy chętnie kupiliby kawałek mięsa.
  86. - Szczurzego? - spytał Byron Jones Trzeci z powagą, wybałuszając jedyne oko.
  87. 121
  88. - Na głowę upadłeś. Myślisz, że ktoś kupi szczurze mięso? Na pewno nie! -
  89. zniecierpliwił się Miller.
  90. - Oczywiście, że nie kupi, jeśli będzie wiedział, że to szczurze. Ale przypuśćmy, że
  91. o tym nie wie, co wtedy? - Król odczekał chwilę, żeby do wszystkich dotarł sens jego
  92. słów, potem ciągnął dobrotliwym tonem: - Przypuśćmy, że nikomu o tym nie powiemy.
  93. Mięso będzie wyglądać jak każde inne. Powiemy, że to królik...
  94. - Na Malajach nie ma królików, stary - przerwał mu Marlowe.
  95. - W takim razie przypomnij sobie jakieś zwierzę, które jest mniej więcej tej samej
  96. wielkości.
  97. - Można by powiedzieć, że to wiewiórka - odparł po chwili zastanowienia Marlowe.
  98. - Albo... już wiem. - Rozjaśnił się. - Jelonek. Tak, jelonek...
  99. - Coś ty, przecież jelenie są o wiele większe - wtrącił się Max, który nadal trzymał
  100. podrygujący koc. - Sam jednego upolowałem w Alleghenach...
  101. - Tak, ale ja mówię o innym zwierzęciu z tej rodziny, które nazywa się rusa ticus.
  102. To jest takie małe zwierzątko, ma ze dwadzieścia centymetrów wzrostu i waży chyba
  103. niewiele ponad kilogram. Jest mniej więcej rozmiarów szczura. Tubylcy uważają jego
  104. mięso za wielki przysmak. - Roześmiał się. - Rusa ticus znaczy dosłownie mysi jeleń.
  105. Król, zachwycony, zatarł ręce.
  106. - Wspaniale, stary! - pochwalił go i rozejrzał się po otaczających go ludziach. -
  107. Będziemy sprzedawać udka rusa ticusa. I to wcale nie będzie kłamstwo.
  108. Wszyscy wybuchnęli śmiechem.
  109. - No, to się pośmialiśmy, a teraz zabijmy tego cholernego szczura. Sprzedajmy
  110. nogi - powiedział Max. - Sukinsyn zaraz mi stąd ucieknie. A ja, jak pragnę zdrowia, wcale
  111. nie mam ochoty, żeby mnie pogryzł.
  112. - Mamy jednego szczura - rzekł Król, całkowicie go ignorując. - Musimy
  113. sprawdzić, czy to samiec, czy samica. A wtedy złapiemy drugiego do pary i dopuścimy je
  114. do siebie. Raz, dwa, trzy i interes kwitnie.
  115. - Interes? - zdziwił się Tex.
  116. - A jak. - Król rozejrzał się radośnie. - Ludzie, zostaniemy hodowcami! Założymy
  117. 122
  118. hodowlę szczurów. Za zarobioną forsę będziemy kupować kury, a kmiotki niech jedzą
  119. ticusa. Dopóki nikt słówkiem nie piśnie, powodzenie zapewnione.
  120. Zapadło trwożne milczenie, które przerwał Tex.
  121. - A gdzie je będziemy trzymać, kiedy się będą rozmnażały? - spytał niepewnie.
  122. - W schronie. No bo gdzie?
  123. - Ale w wypadku nalotu... Schron może być nam potrzebny.
  124. - Odgrodzimy go z jednej strony. Wydzielimy część dla nich - odparł Król i oczy
  125. mu rozbłysły. - Pomyślcie tylko. Pięćdziesiąt takich olbrzymów na sprzedaż tygodniowo.
  126. Mamy w rękach kopalnię złota. Znacie to stare powiedzenie: “Mnożyć się jak szczury”...
  127. - A jak szybko one się rozmnażają? - spytał Miller, drapiąc się bezmyślnie.
  128. - Nie wiem. A może któryś z was wie? - Król czekał na odpowiedź, ale wszyscy
  129. zaprzeczyli potrząsając głowami. - Cholera, skąd by się dowiedzieć?
  130. - Od Vexleya - powiedział Marlowe.
  131. - Od kogo?
  132. - Od Vexleya. Prowadzi kursy, uczy botaniki, zoologii i tym podobnych.
  133. Moglibyśmy go spytać.
  134. Amerykanie wymienili spojrzenia, a potem nagle zaczęli wiwatować. Mało
  135. brakowało, a Max wśród okrzyków: “Pilnuj złota, ofiaro”, “Nie wypuść go, jak rany”,
  136. “Uważaj, Max”, puściłby koc z miotającym się w środku szczurem.
  137. - Dobra jest, trzymam drania. - Max uciszył harmider i zwrócił się do Marlowe’a: -
  138. Jak na oficera, fajny z ciebie chłop. No, to jak, idziemy do szkoły?
  139. - Tak. Ale ty nie pójdziesz. Masz co innego do roboty - powiedział szorstko Król.
  140. - Na przykład...?
  141. - Na przykład skombinuj drugiego szczura. Przeciwnej płci. Ja z Peterem
  142. dowiemy się, czego trzeba. Więc do roboty!
  143. Tex i Byron Jones Trzeci przygotowali schron na przyjęcie szczura. Znajdował się
  144. on dokładnie pod barakiem, miał dziewięć metrów długości, niecałe dwa metry wysokości
  145. i był szeroki na ponad metr.
  146. - Wspaniale! - wykrzyknął podniecony Tex. - Tego ścierwa zmieści się tu tysiące!
  147. 123
  148. W ciągu paru minut powstał plan odpowiednich drzwiczek. Tex poszedł ukraść
  149. kawałek drucianej siatki, której używano do budowy kojców dla kur, a Byron Jones Trzeci
  150. wybrał się po drewno. Jones uśmiechnął się, przypomniawszy sobie, że kilku Anglików
  151. miało parę ładnych kawałków drewna, których nie strzegli zbyt pilnie, i kiedy wrócił Tex,
  152. zdążył już zrobić ramę do drzwiczek. Gwoździe wyciągnięto z dachu baraku, a młotek,
  153. podobnie zresztą jak klucze, śrubokręty i mnóstwo innych niezbędnych narzędzi,
  154. “pożyczono” już dawno od jakiegoś nieuważnego mechanika w zakładzie naprawczym.
  155. Kiedy drzwiczki były już zamontowane jak należy, Tex poszedł do Króla.
  156. - Świetnie, znakomicie - rzekł Król, oglądając ich dzieło.
  157. - Nie pojmuję, jak wy to robicie, że tak wam szybko idzie - dziwił się Marlowe.
  158. - Jak trzeba, to się robi. Tak jest po amerykańsku - powiedział Król i dał znak
  159. Texowi, żeby przywołał Maxa.
  160. Max wpełznął pod barak i dołączył do nich. Ostrożnie wypuścił szczura do
  161. ogrodzonej części schronu. Szczur miotał się wściekle, szukając możliwości ucieczki.
  162. Kiedy próby okazały się daremne, cofnął się do kąta i stamtąd syczał na nich
  163. zapamiętale.
  164. - Wygląda zdrowo - powiedział uśmiechnięty Król.
  165. - Musimy go jakoś nazwać - wtrącił Tex.
  166. - To proste. Nazwiemy go Adam.
  167. - No dobrze, a jeżeli to jest ona?
  168. - To wtedy Ewa - odparł Król i wyczołgał się spod baraku. - Chodź, Peter. Idziemy.
  169. Kiedy po dłuższych poszukiwaniach odnaleźli majora lotnictwa Vexleya, wykład
  170. już się rozpoczął.
  171. - Słucham? - spytał ze zdumieniem Vexley widząc, że w blasku słońca przed
  172. barakiem stoi Król w towarzystwie jakiegoś młodego oficera i obaj mu się przyglądają.
  173. - Pomyśleliśmy sobie... - odezwał się Marlowe z zakłopotaniem - pomyśleliśmy
  174. sobie, że moglibyśmy chodzić na pańskie wykłady. Oczywiście, jeżeli nie przeszkadzamy
  175. - dodał prędko.
  176. - Na moje wykłady? - spytał oszołomiony Vexley.
  177. 124
  178. Był to jednooki mężczyzna, którego surową, przypominającą pergamin twarz
  179. pokrywały plamy i blizny po płomieniach ostatniego bombowca, którym leciał. Jego klasa
  180. liczyła zaledwie czterech uczniów, tępych i wcale nie zainteresowanych wykładanym
  181. przez niego przedmiotem. Zdawał sobie sprawę, że ciągnie te zajęcia wyłącznie z braku
  182. zdecydowania. Łatwiej mu było udawać, że wykłady cieszą się powodzeniem, niż je
  183. przerwać. Z początku był pełen entuzjazmu, ale teraz uświadamiał sobie, że to wszystko
  184. pozory. Gdyby jednak zawiesił zajęcia, straciłby cel w życiu.
  185. Dawno, dawno temu w obozie powstał uniwersytet - Uniwersytet Changijski.
  186. Zorganizowano zajęcia. Tak rozkazała “góra”. To dobrze zrobi żołnierzom, stwierdzili.
  187. Trzeba dać im coś do roboty. Uszlachetnić. Zmusić do zajęcia się czymkolwiek, a wtedy
  188. będzie spokój.
  189. Prowadzono kursy językowe, plastyczne i inżynieryjne, gdyż wśród stu tysięcy
  190. ludzi, bo tyle liczyła pokonana armia, było przynajmniej po jednym specjaliście w każdej
  191. z tych dziedzin.
  192. Wiedza o świecie. Wielka szansa. Poszerzenie horyzontów. Zdobycie zawodu.
  193. Przygotowanie do Utopii, która nastanie, kiedy tylko skończy się ta przeklęta wojna i
  194. życie potoczy się zwykłym trybem. Uniwersytet był iście ateński. Nie miał sal
  195. wykładowych, a tylko nauczyciela, który wynajdywał jakieś ocienione miejsce i zbierał
  196. wokół siebie swoich uczniów.
  197. Jednakże uwięzieni w Changi jeńcy byli zwykłymi ludźmi. Wciąż sobie powtarzali:
  198. “Od jutra zacznę chodzić na wykłady”. Niektórzy chodzili na nie, ale kiedy stwierdzili, że
  199. nauka nie przychodzi łatwo, opuszczali najpierw jedne, drugie zajęcia, a potem mówili:
  200. “Od jutra znów zacznę chodzić. Będę od jutra chodzić, żeby stać się takim, jakim chcę
  201. być potem. To grzech tracić czas. Od jutra naprawdę wezmę się za naukę”.
  202. Ale w Changi, tak jak wszędzie, żyło się tylko dniem dzisiejszym.
  203. - Naprawdę chcą panowie chodzić na wykłady? - powtórzył z niedowierzaniem
  204. Vexley.
  205. - Czy na pewno nie sprawimy panu kłopotu, panie majorze? - spytał serdecznym
  206. tonem Król.
  207. 125
  208. Vexley wstał podekscytowany i zrobił dla nich miejsce w cieniu.
  209. Nowy narybek niezmiernie go uradował. I to kto! Sam Król! To dopiero sukces! -
  210. pomyślał. Król na moich wykładach! Może będzie miał papierosy...
  211. - Witam cię, chłopcze, witam - rzekł i serdecznie uścisnął wyciągniętą dłoń Króla. -
  212. Major lotnictwa Vexley.
  213. - Miło mi pana poznać, panie majorze.
  214. - Kapitan lotnictwa Marlowe - przedstawił się Peter Marlowe, ściskając dłoń
  215. majora, i usiadł w cieniu.
  216. Vexley czekał podniecony, aż nowi słuchacze usadowią się. W roztargnieniu
  217. nacisnął kciukiem wierzch dłoni i liczył sekundy, w ciągu których wgłębienie w skórze
  218. powoli się wyrównało. Pelagra ma swoje dobre strony, pomyślał. Myśl o skórze i kościach
  219. skojarzyła mu się z wielorybami i jego wyłupiaste oko zabłysło.
  220. - Dziś chciałem wam opowiedzieć o wielorybach. Czy wiecie coś na ich temat?...
  221. Ooo - rzekł zachwycony, kiedy Król wyciągnął paczkę kooa i poczęstował go, a potem
  222. także resztę klasy.
  223. Wszyscy czterej uczniowie wzięli po papierosie i przesunęli się, robiąc Królowi i
  224. Marlowe’owi więcej miejsca. Dziwili się w duchu, czego, u licha, Król tu szuka, ale tak
  225. naprawdę niewiele ich to obchodziło, dostali przecież od niego prawdziwe, fabryczne
  226. papierosy.
  227. Vexley podjął wykład o wielorybach. Uwielbiał te zwierzęta. Uwielbiał je
  228. nieprzytomnie.
  229. - Wieloryby są bez wątpienia najwyższą formą istnienia, jaką zdołała osiągnąć
  230. natura - rzekł, z wielką przyjemnością wsłuchując się w głęboki ton swego głosu.
  231. Zauważył, że Król skrzywił się. - Czy są jakieś pytania? - spytał skwapliwie.
  232. - Owszem - powiedział Król. - Wieloryby są ciekawe, a szczury?
  233. - Nie bardzo rozumiem - odparł grzecznie Vexley.
  234. - To bardzo ciekawe, co pan mówi o wielorybach. Ale właśnie myślałem o
  235. szczurach.
  236. - Jak to o szczurach?
  237. 126
  238. - Zastanawiałem się, czy pan coś o nich wie - wypalił Król. Miał sporo roboty i nie
  239. chciał tracić czasu na jakieś dyrdymały.
  240. - Koledze chodzi o to - wtrącił szybko Marlowe - że jeśli wieloryby zachowują się
  241. bardzo podobnie do człowieka, to czy dotyczy to również szczurów?
  242. Vexley potrząsnął głową i powiedział z niesmakiem:
  243. - Gryzonie są zupełnie inne. Wracając do wielorybów...
  244. - A czym się różnią? - spytał Król.
  245. - Gryzoniami zajmę się w semestrze wiosennym -odparł z rozdrażnieniem Vexley.
  246. - To obrzydliwe zwierzęta. Nie ma w nich nic, zupełnie nic, co mogłoby się podobać. A
  247. teraz weźmy dla przykładu takiego płetwala błękitnego - wrócił pośpiesznie do tematu. -
  248. O, to jest dopiero prawdziwy olbrzym wśród wielorybów. Ma ponad trzydzieści metrów
  249. długości, a jego waga dochodzi czasem do stu pięćdziesięciu ton. Jest to największe
  250. stworzenie, które żyje - i kiedykolwiek żyło - na ziemi. Jest najpotężniejsze ze
  251. spotykanych obecnie zwierząt. No, a jego zwyczaje godowe... - powiedział prędko,
  252. wiedząc, że opowieści o życiu seksualnym zwierząt niezawodnie przyciągają uwagę
  253. uczniów. - Gody płetwala błękitnego to coś zaiste wspaniałego. Samiec rozpoczyna
  254. zaloty wydmuchując przepiękne obłoki pyłu wodnego. Młóci wodę ogonem tuż przy
  255. samicy, czekającej cierpliwie i z pożądaniem na powierzchni oceanu. A potem daje
  256. głębokiego nura, żeby wystrzelić w powietrze wielki, olbrzymi, ogromny, i spaść z
  257. łoskotem grzmocąc ogonem w powierzchnię wody, która kipi spieniona. - Vexley ściszył
  258. głos do namiętnego szeptu. - Wreszcie podpływa do wybranki i zaczyna łaskotać ją
  259. płetwami...
  260. Nawet Król, mimo że myśli zajęte miał szczurami, uważnie nadstawił uszu.
  261. - A wtedy porzuca umizgi i znów daje nura, zostawiając ją dyszącą na
  262. powierzchni. Czyżby opuszczał ją na dobre? - Vexley zrobił dramatyczną pauzę. - Otóż
  263. nie. Nie opuszcza jej. Znika mniej więcej na godzinę w głębinach oceanu, gdzie nabiera
  264. sił. A potem znów wystrzela w górę, rozsadzając powierzchnię wody, i spada z hukiem
  265. gromu w niebotycznej fontannie wodnego pyłu. Okręca się raz i drugi, ściskając mocno
  266. samicę płetwami, i syci się nią aż do wyczerpania.
  267. 127
  268. Vexley również był wyczerpany, mając przed oczami wspaniały widok
  269. spółkujących olbrzymów. Ach, niepozorna ludzka istoto, żebyś mogła ujrzeć to kiedyś na
  270. własne oczy, być tam...
  271. - Gody odbywają się koło lipca w ciepłych wodach - ciągnął pośpiesznie. - Po
  272. urodzeniu wielorybiątko waży pięć ton i ma około dziewięciu metrów długości. - Roze-
  273. śmiał się wypróbowanym śmiechem. - Pomyślcie tylko...
  274. Słuchacze skwitowali to uprzejmymi uśmiechami, a Vexley wystąpił z
  275. “gwoździem” swojego wykładu, niezawodnie wzbudzającym rubaszny śmiech.
  276. - A jak wyobrazicie sobie rozmiary młodego wieloryba, pomyślcie tylko, jakiego
  277. małego ma ten duży, co?
  278. I znów grzeczne uśmiechy. Dawni uczniowie już nie raz słyszeli te opowieści.
  279. Następnie Vexley opowiedział im, jak przez siedem miesięcy samica karmi młode
  280. wielorybie, dostarczając mu mleka z dwóch ogromnych sutek znajdujących się w tylnej
  281. części brzucha.
  282. - Z pewnością zdajecie sobie sprawę, że z dłuższym karmieniem pod wodą wiążą
  283. się pewne kłopoty - mówił z zachwytem.
  284. - Czy szczury też karmią młode mlekiem? - wyrwał się z pytaniem Król.
  285. - Tak - potwierdził zbity z tropu major. - A teraz chciałbym wam opowiedzieć o
  286. ambrze...
  287. Król westchnął z rezygnacją i słuchał dalej opowieści Vexleya o ambrze i
  288. kaszalotach, zębowcach, bieługach, grindwalach, morświnach i dziobaczach, o
  289. narwalach, miecznikach i humbakach, o doglingach i fiszbinowcach, wielorybach
  290. pospolitych i polarnych, a wreszcie o wałach grenlandzkich.
  291. Zanim major doszedł do tych ostatnich, wszyscy słuchacze, z wyjątkiem
  292. Marlowe’a i Króla, rozeszli się. Kiedy Vexley skończył, Król wypalił prosto z mostu:
  293. - Mnie interesują szczury.
  294. Vexley jęknął.
  295. - Szczury?
  296. - Proszę, niech pan sobie zapali - rzekł dobrotliwie Król.
  297. 128
  298. ROZDZIAŁ X
  299. - No dobra, chłopcy, na miejsce - polecił Król. Odczekał, aż w baraku ucichnie, a
  300. w drzwiach stanie ktoś na czatach. - Mamy kłopot - oznajmił.
  301. - Z Greyem? - spytał Max.
  302. - Nie. Chodzi o naszą hodowlę. Opowiedz im, Peter - zwrócił się Król do
  303. Marlowe’a, który przysiadł na brzegu łóżka.
  304. - Wygląda na to, że szczury... - zaczął Marlowe.
  305. - Opowiedz im od początku.
  306. - Wszystko?
  307. - No pewnie. Oświeć ich, a potem zastanowimy się razem jak i co.
  308. - Dobrze. A więc znaleźliśmy Vexleya, a on powiedział nam, cytuję: “Rattus
  309. norvegicus, czyli szczur norweski, zwany czasem Mus decumanus...”
  310. - A co to znowu za mowa? - spytał Max.
  311. - O rany, to łacina. Każdy głupi wie - warknął Tex.
  312. - Ty znasz łacinę, Tex? - spytał Max wytrzeszczając oczy.
  313. - Coś ty, ale te idiotyczne nazwy zawsze są po łacinie...
  314. - Chcecie się dowiedzieć, czy nie? - przerwał im Król, po czym dał znak
  315. Marlowe’owi, żeby mówił dalej.
  316. - W każdym razie Vexley opisał je szczegółowo: owłosione, bezwłosy ogon, waga
  317. do dwóch kilo, a w tej części świata zwykle około kilograma. Szczury te parzą się bez
  318. wyboru i nie mają okresu godowego...
  319. - Cholera, nic z tego nie rozumiem.
  320. - Samiec dmucha każdą samicę, jaka mu się nawinie, i to na okrągło przez cały
  321. rok - wyjaśnił zniecierpliwiony Król.
  322. - To znaczy tak jak my? - spytał niewinnie Jones.
  323. - Tak, chyba tak - odparł Marlowe. - W każdym razie szczury parzą się przez cały
  324. rok i samica może mieć rocznie do dwunastu miotów, a w nich zwykle po dwanaście, a
  325. 129
  326. czasami nawet aż czternaście młodych. Szczury rodzą się ślepe i nieporadne w
  327. dwadzieścia dni po... -dobierał starannie odpowiednie słowo - stosunku. Zaczynają
  328. widzieć po upływie czternastu do siedemnastu dni, a po dwóch miesiącach osiągają
  329. dojrzałość płciową. Przestają się rozmnażać w wieku dwu lat, a mając trzy lata są już
  330. stare.
  331. - Ja cię kręcę! - odezwał się z zachwytem Max w przeraźliwej ciszy. - Kłopotów
  332. mamy rzeczywiście od groma. Jeżeli po dwóch miesiącach młode zaczną się rozmnażać
  333. i będziemy ich mieli po dwanaście, no, powiedzmy dla równego rachunku, po dziesięć w
  334. miocie, to sami sobie obliczcie. Dajmy na to, że w pierwszym dniu mamy dziesięć
  335. młodych. Kolejne dziesięć w dniu trzydziestym. Do dnia sześćdziesiątego z pierwszej
  336. pary mamy ich pięćdziesiąt. W dniu dziewięćdziesiątym rozmnaża się kolejne pięć par i
  337. mamy kolejne pięćdziesiąt sztuk młodych. W dniu sto dwudziestym będzie ich dwieście
  338. pięćdziesiąt plus pięćdziesiąt i nowa porcja dwustu pięćdziesięciu. O rany, wychodzi
  339. sześćset pięćdziesiąt w ciągu pięciu miesięcy. Jeszcze jeden miesiąc i mamy prawie
  340. sześć tysięcy pięćset...
  341. - Jezu, trafiliśmy na żyłę złota! - zawołał Miller, drapiąc się zapamiętale.
  342. - I to jaką - przyznał Król. - Ale najpierw trzeba się trochę zastanowić. Po
  343. pierwsze, nie możemy ich trzymać wszystkich razem, bo się zjedzą. Wynika z tego, że
  344. musimy oddzielić samce od samic, chyba że akurat będziemy je do siebie dopuszczać. A
  345. po drugie, i samce, i samice bez przerwy się ze sobą żrą. Co oznacza, że trzeba
  346. porozdzielać wszystkie samce i wszystkie samice.
  347. - To je porozdzielamy. Co w tym trudnego?
  348. - Nic trudnego, Max, ale potrzebujemy klatek i wszystko musimy jakoś
  349. zorganizować - tłumaczył cierpliwie Król. - Co wcale nie będzie takie łatwe.
  350. - E tam, nie ma sprawy. Możemy przecież narobić klatek na zapas - powiedział
  351. Tex.
  352. - Myślisz, że uda nam się utrzymać hodowlę w tajemnicy? Wtedy kiedy będziemy
  353. ją zakładać?
  354. - A niby dlaczego ktoś miałby się o tym dowiedzieć?
  355. 130
  356. - Aha, jeszcze jedno - rzeki Król. Zadowolony był ze swoich pobratymców, a
  357. jeszcze bardziej z całego przedsięwzięcia. Bardzo mu to odpowiadało: czekać i nic nie
  358. robić. - Żrą wszystko, obojętnie: żywe czy martwe. Dosłownie wszystko. A więc nie
  359. będzie problemu z zaopatrzeniem.
  360. - Ale szczury są brudne i będzie je czuć na kilometr -wtrącił Byron Jones Trzeci. -
  361. Dość tu wszędzie smrodu, po co go sobie jeszcze dokładać pod własnym barakiem. A
  362. poza tym szczury przenoszą dżumę!
  363. - Może to chodzi tylko o jeden rodzaj szczurów, tak samo jak jeden rodzaj
  364. komarów przenosi malarię - powiedział z nadzieją Dino, błądząc czarnymi oczami po
  365. twarzach towarzyszy.
  366. - Pewnie, że szczury przenoszą dżumę - rzekł Król wzruszając ramionami. -
  367. Zresztą przenoszą mnóstwo innych ludzkich chorób. Ale co z tego. Mamy zrobić majątek,
  368. a wy, łachy, szukacie minusów! To nie po amerykańsku!
  369. - No, owszem, ale co z tą dżumą? Skąd mamy wiedzieć, czy one są bezpieczne,
  370. czy nie? - spytał niezdecydowanie Miller.
  371. Król roześmiał się.
  372. - Spytaliśmy o to Vexleya, a on na to, cytuję: “Można się o tym szybko przekonać.
  373. Albo się od razu umiera, albo wcale”. Koniec cytatu. Przecież to tak samo jak z kurami.
  374. Utrzymuje się je w czystości, dobrze karmi i hodowla kwitnie! Nie ma strachu.
  375. I tak rozmawiali o hodowli, o wynikających z niej niebezpieczeństwach i
  376. możliwościach, które doceniali wszyscy - z zastrzeżeniem, że nie będą musieli jeść tego,
  377. co wyhodowali, swojego produktu - a także o problemach związanych z tak olbrzymim
  378. przedsięwzięciem. I wtedy nagle do baraku wszedł Kurt z wyrywającym się kocem w
  379. rękach.
  380. - Mam drugiego szczura - oznajmił posępnie.
  381. - Naprawdę?
  382. - A jak. Wy tu sobie gadu-gadu, a ja działam. To samica - powiedział i splunął na
  383. podłogę.
  384. - Skąd wiesz?
  385. 131
  386. - Obejrzałem. Dosyć się naoglądałem szczurów w marynarce handlowej. A tamten
  387. na dole to samiec. Też go obejrzałem.
  388. Wcisnęli się wszyscy pod barak, żeby widzieć, jak Kurt wrzuca Ewę do okopu.
  389. Oba szczury natychmiast sczepiły się z furią, a obserwujący je ludzie z trudem po-
  390. wstrzymywali się od wiwatów. Pierwszy miot był już w drodze.
  391. Na hodowcę wybrano Kurta, który bardzo się z tego ucieszył. Dzięki temu mógł
  392. mieć pewność, że dostanie to, co mu się będzie należało. Pewnie, trzeba doglądać
  393. szczurów. Ale jedzenie to jedzenie. Kurt wiedział, że jeżeli ktoś przeżyje ten obóz, z
  394. pewnością będzie nim właśnie on.
  395. 132
  396. ROZDZIAŁ XI
  397. Po upływie dwudziestu dni Ewa urodziła małe. W sąsiedniej klatce Adam szarpał
  398. pazurami druty, żeby dostać się do żyjącego mięsa, i dopiąłby swego, gdyby Tex w porę
  399. nie zauważył dziury w siatce. Ewa karmiła młode. Byli tam Kain, Abel, Grey i Alliluha oraz
  400. samiczki - Beulah, Mabel, Junt, Księżniczka, Mała Księżniczka, Duża Mabel, Duża Junt i
  401. Duża Beulah. Z wyborem imion dla samców nie było kłopotu, ale nikt nie chciał się
  402. zgodzić, żeby którąś z samiczek nazwano imieniem jego dziewczyny, siostry lub matki. A
  403. jeśli już ktoś zaproponował imię swojej teściowej, okazywało się, że takie samo imię
  404. nosiła czyjaś dawna sympatia albo krewna. Upłynęły trzy dni, zanim zgodzili się na
  405. imiona Beulah i Mabel.
  406. Kiedy młode skończyły dwa tygodnie, przeniesiono je do osobnych klatek. Król,
  407. Peter Marlowe, Tex i Max odczekali do południa, żeby Ewa doszła do siebie, a potem
  408. dopuścili do niej Adama. Tak poczęty został drugi miot.
  409. - Jesteśmy bogaci, Peter - powiedział z zadowoleniem Król, kiedy przeciskali się
  410. przez otwór w podłodze.
  411. Król zdecydował się na zrobienie tego przejścia, gdyż wiedział, że liczne
  412. wycieczki pod barak mogą wzbudzić ludzką ciekawość. A niezbędnym warunkiem
  413. powodzenia hodowli było zachowanie jej w tajemnicy. Nawet Mac i Larkin nie wiedzieli o
  414. niczym.
  415. - Gdzie są wszyscy? - spytał Marlowe, zamykając za sobą drzwiczki w podłodze.
  416. W baraku był tylko Max, który leżał na swojej pryczy.
  417. - Zagnano frajerów do roboty. Tex jest w szpitalu, a reszta plądruje po okolicy.
  418. - Chyba pójdę i też poplądruję. Przynajmniej będę miał o czym myśleć.
  419. - Myśleć? Mam coś dla ciebie. Jutro w nocy idziemy do wioski - powiedział
  420. ściszonym głosem Król wchodząc, po czym zawołał do Maxa: - Ej, Max, znasz
  421. Prouty’ego, australijskiego majora z jedenastki?
  422. - Tego starego? Oczywiście.
  423. 133
  424. - On wcale nie jest stary. Ma najwyżej czterdziestkę.
  425. - Dla mnie czterdziestolatek jest stary jak świat. Do takiego wieku brakuje mi
  426. całych osiemnastu.
  427. - To ci się chyba powinno udać - rzekł Król. - Pójdziesz do Prouty’ego i powiesz
  428. mu, że to ja cię przysyłam.
  429. - I co?
  430. - Tylko tyle. Po prostu idź do niego. I sprawdź, czy nie kręci się tu gdzieś Grey...
  431. albo któryś z jego szpiclów.
  432. - Już idę - odparł niechętnie Max i zostawił ich samych.
  433. Marlowe spoglądał ponad ogrodzeniem, wypatrując brzegu morza.
  434. - Zastanawiałem się już, czy się nie rozmyśliłeś - powiedział.
  435. - Sądziłeś, że cię nie zabiorę?
  436. - Tak.
  437. - Nie masz się o co martwić, Peter. - Król wyjął kawę i wręczył Marlowe’owi kubek.
  438. - Zjesz ze mną? - spytał.
  439. - Nie mam pojęcia, jak ty to robisz – mruknął Marlowe. - Wszyscy głodują, a ty
  440. zapraszasz mnie na obiad.
  441. - Będę jadł katchang idju.
  442. Król otworzył kluczykiem czarną skrzynkę, wyjął z niej woreczek z małymi,
  443. zielonymi ziarnkami i podał go Marlowe’owi.
  444. - Zajmiesz się tym? - spytał.
  445. Kiedy Marlowe wyszedł na dwór i mył fasolę pod kranem, Król otworzył konserwę
  446. z wołowiną i ostrożnie przełożył zawartość puszki na talerz.
  447. Marlowe wrócił z fasolą. Ziarna były porządnie wymyte, na powierzchni wody nic
  448. nie pływało. Świetnie, pomyślał Król. Peterowi nie trzeba dwa razy powtarzać.
  449. Aluminiowe naczynie zawierało też dokładnie odmierzoną ilość wody, to znaczy sześć
  450. razy tyle co grubość warstwy fasoli.
  451. Król postawił blaszankę na maszynce i wsypał do wody łyżkę cukru i dwie
  452. szczypty soli. A potem włożył jeszcze połowę konserwowej wołowiny.
  453. 134
  454. - Masz dziś urodziny? - spytał Marlowe.
  455. - Co?
  456. - Chcesz naraz jeść katchang idju i wołowinę?
  457. - Dziwisz się, bo sam jadasz marnie.
  458. Wdychając aromat i słysząc bulgotanie potrawy Marlowe cierpiał katusze. W
  459. zeszłym tygodniu było ciężko. Obóz ucierpiał na tym, że odkryto radio. Japoński
  460. komendant ,,z żalem” obniżył jeńcom racje żywnościowe w związku ze “złymi zbiorami”,
  461. tak że grupy zużyły nawet skromne zapasy odłożone na czarną godzinę. Jakimś cudem
  462. nie było innych reperkusji. Oczywiście, oprócz zmniejszonych racji.
  463. W grupie Marlowe’a zmniejszenie racji najbardziej uderzyło w Maca. A właściwie
  464. to i bezużyteczność ukrytego w ich manierkach radia.
  465. - Niech to szlag! - klął Mac po kilkutygodniowych próbach odszukania usterki. -
  466. Wszystko na nic, chłopcy. Bez rozłożenia tego draństwa na części nic się nie da zrobić.
  467. Na oko wszystko jest w porządku. Ale musiałbym mieć narzędzia i jakąś baterię, żeby
  468. znaleźć, co tam nie gra.
  469. W jakiś czas potem Larkin zdobył małą bateryjkę. Mac zebrał uchodzące siły i
  470. znów szukał, próbował, sprawdzał. Wczoraj, właśnie podczas takich prób, jęknął i
  471. zemdlał, pogrążając się w malarycznej śpiączce. Marlowe z Larkinem zanieśli go do
  472. szpitala i położyli na łóżku. Lekarz stwierdził, że to tylko malaria, ale dodał, że wobec
  473. przygnębienia chorego może ona łatwo stać się niebezpieczna.
  474. - Co ci jest, Peter? - spytał Król spostrzegłszy, że Marlowe nagle spoważniał.
  475. - Nic. Myślę o Macu.
  476. - A co mu jest?
  477. - Wczoraj musieliśmy go zanieść do szpitala. Nie jest z nim najlepiej.
  478. - Malaria?
  479. - Przede wszystkim.
  480. - To znaczy?
  481. - No, ma wysoką gorączkę. Ale nie to jest najgorsze. Zdarzają mu się okresy
  482. strasznej depresji. Martwi się - o żonę i syna.
  483. 135
  484. - Wszyscy żonaci na to cierpią.
  485. - Z nim jest trochę inaczej - rzekł ze smutkiem Marlowe. - Widzisz, tuż przed
  486. wylądowaniem Japończyków na Singapurze Mac wsadził żonę z synkiem na statek
  487. odpływający ostatnim konwojem z prawdziwego zdarzenia. Sam ze swoją jednostką
  488. wyruszył na Jawę przybrzeżną łajbą. Kiedy tam dotarł, dowiedział się, że cały konwój
  489. został albo całkowicie zniszczony, albo schwytany przez wroga. Takie krążyły pogłoski,
  490. nic nie wiadomo na pewno. Więc Mac nie ma pojęcia, czy dopłynęli, czy zginęli, czy żyją.
  491. A jeśli żyją, to gdzie? Jego synek był całkiem malutki, miał wtedy zaledwie cztery
  492. miesiące.
  493. - No to teraz chłopak ma trzy lata i cztery miesiące - orzekł Król. - Zasada numer
  494. dwa: “Nie martwić się o nic, czemu nie można zaradzić”. - Wyjął z czarnej skrzynki fiolkę
  495. z chininą, odliczył dwadzieścia tabletek i podał je Marlowe’owi. - Masz - powiedział. - To
  496. załatwi malarię.
  497. - A ty?
  498. - Mam tego mnóstwo. Nie zastanawiaj się, bierz.
  499. - Nie mogę zrozumieć, dlaczego jesteś taki hojny. Dajesz nam jedzenie i
  500. lekarstwa. A co masz od nas? Nic. Nie rozumiem tego.
  501. - Jesteś przyjacielem.
  502. - O Boże, ale krępuję się przyjmować aż tyle.
  503. - Daj spokój. Masz - powiedział Król i zaczął wykładać łyżką duszoną potrawę.
  504. Siedem łyżek sobie, siedem Marlowe’owi. W blaszance została jeszcze blisko jedna
  505. czwarta dania.
  506. Pierwsze trzy łyżki zjedli szybko, żeby zaspokoić głód, resztę spożywali powoli,
  507. rozkoszując się niezrównanym smakiem jadła.
  508. - Chcesz jeszcze? - spytał Król. Czekając na odpowiedź, myślał: Jak ja ciebie
  509. dobrze znam, Peter. Wiem, że zjadłbyś jeszcze tonę. Ale nie zjesz nic, choćby od tego
  510. zależało twoje życie.
  511. - Nie, dziękuję. Najadłem się tak, że więcej już mi się nie zmieści.
  512. Król pomyślał, że dobrze jest znać swojego przyjaciela. Trzeba być ostrożnym.
  513. 136
  514. Nałożył sobie jeszcze jedną łyżkę, nie dlatego, żeby miał ochotę, czuł jednak, że musi to
  515. zrobić, bo inaczej wprawi Anglika w zakłopotanie. Zjadł więc dokładkę, a resztę odstawił.
  516. - Skręć mi dymka, dobrze? - poprosił.
  517. Rzucił Marlowe’owi tytoń i bibułki i odwrócił się. Włożył wołowinę z puszki do
  518. resztek potrawy i wymieszał je. Potem rozłożył jedzenie do dwóch menażek, przykrył je i
  519. odstawił.
  520. - Sobie też zrób - powiedział.
  521. - Dziękuję.
  522. - O rany, Peter, nie czekaj, aż cię poczęstuję. Masz, nasyp sobie do pudełka.
  523. Wyjął pudełko z rąk Marlowe’a i wypełnił je po brzegi tytoniem “Trzej Królowie”.
  524. - Co zrobisz z “Trzema Królami”? - spytał Marlowe. - Tex jest przecież w szpitalu!
  525. - Nic. - Król wypuścił dym nosem. - Podebrano nam ten pomysł. Australijczycy
  526. odkryli sposób i obniżyli cenę.
  527. - O, to niedobrze. Jak myślisz, skąd się o tym dowiedzieli?
  528. Król uśmiechnął się.
  529. - To i tak był interes na krótką metę - powiedział.
  530. - Nie rozumiem.
  531. - Na krótką metę? To znaczy, że coś szybko się zaczyna i szybko kończy. Mały
  532. kapitał, szybki zysk. Wszystko mi się zwróciło w ciągu dwóch tygodni.
  533. - Mówiłeś przecież, że pieniądze, które zainwestowałeś, zwrócą ci się dopiero po
  534. kilku miesiącach.
  535. - Handlowa gadka-szmatka. Dla klienteli. Handlowa gadka to taki chwyt. Jeden ze
  536. sposobów na to, żeby ludzie w coś uwierzyli. Ludzie zawsze chcą mieć coś za nic. No
  537. więc trzeba ich przekonać, że cię okradają, że jesteś naiwniak, a oni, kupujący, są sto
  538. razy sprytniejsi od ciebie. Weźmy na przykład “Trzech Króli”. Sprzedawcy, czyli ci, którzy
  539. kupowali ode mnie jako pierwsi, byli przekonani, że są u mnie zadłużeni i że jeśli miesiąc
  540. dobrze popracują, to staną się moimi wspólnikami i od tej pory zaczną prosperować,
  541. oczywiście za moje pieniądze. Myśleli, że jestem głupi, dając im po miesiącu taką
  542. szansę. Ale ja wiedziałem, że metoda się wyda i cały interes długo nie potrwa.
  543. 137
  544. - Wiedziałeś o tym? Skąd?
  545. - To jasne. Zresztą tak to zaplanowałem. Sam zdradziłem sposób na ten tytoń.
  546. - Co?!
  547. - Tak jest. Sprzedałem go za pewną informację.
  548. - No tak, rozumiem. Znałeś sposób i mogłeś z nim zrobić, co chciałeś. Ale co z
  549. tymi wszystkimi, którzy sprzedawali tytoń?
  550. - Jak to co?
  551. - Wygląda na to, że w jakimś sensie wykorzystałeś ich. Kazałeś im przez miesiąc
  552. pracować właściwie za darmo, a potem zostawiłeś ich na lodzie.
  553. - Co ty wygadujesz, Peter! Zarobili na tym parę dolców. Wzięli mnie za naiwniaka,
  554. ale byłem od nich sprytniejszy, i to wszystko. Tak to już jest w interesach.
  555. Rozbawiony naiwnością Anglika, Król wyciągnął się na łóżku. Marlowe ściągnął
  556. brwi i starał się zrozumieć to, co usłyszał.
  557. - Kiedy ktoś zaczyna mówić o interesach, gubię się całkowicie - powiedział. -
  558. Czuję się jak kompletny idiota.
  559. - Posłuchaj, wkrótce będziesz się targował z najlepszymi z nich - rzekł Król i
  560. zaśmiał się.
  561. - Wątpię.
  562. - Robisz coś dziś wieczorem? Gdzieś tak godzinę po zmierzchu?
  563. - Nie. A dlaczego pytasz?
  564. - Mógłbyś dla mnie potłumaczyć?
  565. - Chętnie. Będziesz rozmawiał z Malajczykiem?
  566. - Nie, z Koreańczykiem.
  567. - Ach tak! - powiedział Marlowe. - Oczywiście - dodał zaraz, żeby ukryć
  568. nieprzyjemne zdziwienie.
  569. Król zauważył jego niechęć, ale wcale mu to nie przeszkadzało. Zawsze twierdził,
  570. że człowiek ma prawo do takich czy innych przekonań. I jeżeli nie kłóciły się one z jego
  571. własnymi zamierzeniami, wszystko było w porządku.
  572. Do baraku wszedł Max i zwalił się na pryczę.
  573. 138
  574. - Przez bitą godzinę szukałem skurczybyka - oznajmił. - Wreszcie znalazłem go w
  575. ogrodzie. Chryste, przez te szczyny, których używają jako nawozu, całe to kurewskie
  576. miejsce cuchnie jak burdel w Harlemie w letni dzień.
  577. - A ty akurat wyglądasz na takiego, który korzysta z burdelu w Harlemie.
  578. Opryskliwość Króla i chrapliwość jego głosu zdumiały Marlowe’a. Szybko znikły
  579. gdzieś uśmiech i zmęczenie Maxa.
  580. - O rany, przecież nic takiego nie miałem na myśli - zaprotestował. - Tak się po
  581. prostu mówi.
  582. - To dlaczego wybrałeś akurat Harlem? Chcesz powiedzieć, że śmierdzi jak w
  583. burdelu, proszę bardzo. Wszystkie cuchną jednakowo, bez różnicy, biały czy czarny. -
  584. Król mówił głosem twardym i nieprzyjemnym, a twarz miał ściągniętą tak, że
  585. przypominała maskę.
  586. - Po co te nerwy? Przepraszam. Nic takiego nie chciałem powiedzieć.
  587. Dopiero teraz Max przypomniał sobie, że Król jest drażliwy na punkcie Murzynów i
  588. nie lubi, jak mówi się o nich źle. Kiedy się mieszka w Nowym Jorku, nie można uciec od
  589. Harlemu, bez względu na to, co się o nim myśli. Są tam burdele, a jakże, i nie ma to jak
  590. raz na jakiś czas kolorowa dupcia. Tak czy inaczej, niech mnie szlag, jeżeli wiem, czemu
  591. on taki drażliwy na punkcie czarnuchów, pomyślał rozgoryczony.
  592. - Nic takiego nie chciałem powiedzieć - powtórzył, starając się ze wszystkich sił
  593. nie patrzeć najedzenie. Idąc do baraku, przez całą drogę czuł jego zapach. - Znalazłem
  594. go i powiedziałem, co kazałeś.
  595. - No i...?
  596. - Dał mi coś dla ciebie... - powiedział Max, spoglądając na Marlowe’a.
  597. - No to nad czym się zastanawiasz. Dawaj!
  598. Król dokładnie obejrzał przyniesiony zegarek, nakręcił go i przyłożył do ucha. Max
  599. tymczasem cierpliwie czekał.
  600. - Czego chcesz, Max?
  601. - Nie, nic. Ale... mogę pozmywać, jeśli sobie życzysz.
  602. - Dobra, a potem spływaj stąd.
  603. 139
  604. - Jasne.
  605. Max zebrał brudne naczynia i potulnie wyniósł je na dwór, przysięgając sobie w
  606. duchu, że kiedyś dostanie Króla w swoje ręce, żeby nie wiem co. Marlowe nie odezwał
  607. się ani słowem. Pomyślał tylko, że to dziwne. Dziwne i niewiarygodne. Król ma nerwy! A
  608. nerwy to wprawdzie rzecz cenna, ale najczęściej niebezpieczna. Wybierając się na akcję,
  609. ważne, żeby wiedzieć, co wart jest skrzydłowy. Przed niebezpieczną akcją, powiedzmy,
  610. taką jak wyprawa do wioski, mądrze jest się upewnić, kto zabezpiecza tyły.
  611. Król ostrożnie odkręcił werk zegarka. Był on wodoszczelny, z nierdzewnej stali.
  612. - Aha! Tak właśnie myślałem - rzekł Król.
  613. - Co?
  614. - Podrobiony. Spójrz.
  615. Marlowe przyjrzał się zegarkowi dokładnie.
  616. - Dla mnie jest to dobry zegarek.
  617. - Owszem, ale nie taki, za jaki uchodzi, to znaczy, nie omega. Koperta jest w
  618. porządku, ale mechanizm stary. Jakiś sukinsyn go podmienił.
  619. Król przykręcił werk i w zamyśleniu podrzucił zegarek na dłoni.
  620. - A więc widzisz, Peter. Tak jak ci mówiłem. Trzeba być ostrożnym. Powiedzmy, że
  621. sprzedaję ten zegarek jako omegę i nie wiem, że jest podrobiony. W rezultacie mogę
  622. mieć duże nieprzyjemności. Ale wystarczy, że o tym wiem, i już mogę kombinować.
  623. Ostrożność nigdy nie zawadzi. - Uśmiechnął się. - Napijmy się jeszcze trochę kawy,
  624. interes się rozkręca.
  625. Uśmiech znikł jednak z jego twarzy na widok Maxa, który wrócił z pozmywanymi
  626. naczyniami, postawił je bez słowa, skinął służalczo głową i wyszedł.
  627. - Skurwysyn - wyszeptał Król.
  628. Grey nie doszedł jeszcze do siebie po dniu, w którym Yoshima znalazł radio. Idąc
  629. wyboistą ścieżką do baraku zaopatrzeniowego, rozmyślał nad nowymi obowiązkami,
  630. które potem szczegółowo nakreślił mu pułkownik Smedly-Taylor. Mimo że oficjalnie
  631. powinien wykonywać nowe polecenia, w rzeczywistości na wszystko miał przymknąć
  632. 140
  633. oczy i nie robić nic. I bądź tu mądry, pomyślał. Cokolwiek zrobię, będzie źle.
  634. Poczuł w żołądku narastający paroksyzm bólu. Przystanął czekając, aż minie. To
  635. nie była czerwonka, tylko biegunka, a lekko podwyższona temperatura nie była oznaką
  636. malarii, tylko lekkim atakiem dungi, gorączki tropikalnej, choroby lżejszej, choć
  637. zdradliwszej, która nachodziła go i ustępowała bez widocznego powodu. Był bardzo
  638. głodny. Nie miał żadnych zapasów żywności, nawet jednej puszki, ani pieniędzy, za które
  639. mógłby kupić coś do jedzenia. Musiały mu wystarczyć przydziałowe racje bez
  640. najmniejszych dodatków, a były one stanowczo za małe, stanowczo.
  641. Klnę się na wszystko, że kiedy stąd wyjdę, nigdy już nie będę głodny, przyrzekał
  642. sobie. Zjem tysiąc jajek, tonę mięsa, będę jadł ryby, pił herbatę i kawę z cukrem. Razem
  643. z Triną będziemy gotowali od rana do wieczora, a kiedy nie będziemy akurat gotować
  644. czy jeść, będziemy się kochać. Kochać? Raczej zadawać sobie ból. Trina, ta dziwka, z
  645. tym jej: “Ach, taka jestem zmęczona” albo: “Boli mnie głowa”, albo: “Na miłość boską,
  646. znowu?”, albo: “No dobrze, zdaje się, że nie mam wyboru”, albo: “Możemy zrobić to
  647. teraz, jeśli ty sobie tego życzysz”, albo: “Nie możesz choć raz zostawić mnie w
  648. spokoju?”, mimo że to wcale nie było tak często i tyle razy powstrzymywał się i cierpiał.
  649. Albo to gniewne: “Dobrze już, dobrze”, po którym zapalało się światło, ona wstawała z
  650. łóżka i jak burza wypadała z pokoju do łazienki, żeby się “przygotować”, a on oglądał jej
  651. olśniewająco piękne ciało przez przezroczysty materiał, dopóki nie zamknęły się za nią
  652. drzwi, i czekał, czekał w nieskończoność, aż wreszcie światło w łazience gasło i Trina
  653. wracała do pokoju. Zanim dotarła od drzwi do łóżka, upływała wieczność, a on widział
  654. tylko jej nieskazitelne ciało okryte jedwabną tkaniną, czuł na sobie jej zimne spojrzenie i
  655. nie był w stanie spojrzeć jej w oczy. Brzydził się sobą. Potem była z nim, wkrótce
  656. wszystko kończyło się w milczeniu, ona wstawała, szła do łazienki i myła się tak, jakby
  657. jego miłość była czymś brudnym. Z kranu płynęła woda. Kiedy Trina wracała, była świeżo
  658. wyperfumowana, a on, nie zaspokojony, znowu brzydził się sobą za to, że ją wziął, kiedy
  659. tego nie chciała. I tak było zawsze. W ciągu sześciu miesięcy małżeńskiego pożycia, z
  660. czego razem byli dwadzieścia jeden dni, kiedy on wychodził na przepustkę. Sprawiali
  661. sobie ból dziewięć razy. A przecież nigdy nie zrobił jej najmniejszej krzywdy.
  662. 141
  663. Poprosił o jej rękę w tydzień po poznaniu. Rodziny obu stron robiły trudności i
  664. oskarżały się wzajemnie. Matka Triny znienawidziła go za to, że chciał się żenić z jej
  665. jedynaczką, dopiero wchodzącą w życie i tak młodziutką. Trina miała zaledwie
  666. osiemnaście lat. Jego rodzice mówili: poczekaj, wojna może się wkrótce skończyć, nie
  667. masz pieniędzy, a ona, jak by tu powiedzieć, nie pochodzi z rodziny, którą można by
  668. nazwać dobrą. Rozejrzał się wtedy po domu, wysłużonej kamieniczce stojącej wraz z
  669. tysiącem innych wysłużonych domów pośród plątaniny torów tramwajowych Streathamu,
  670. i spostrzegł, że pokoje są ciasne i że jego rodzice mają ciasne, pospolite poglądy, a ich
  671. miłość jest kręta jak te tory tramwajowe.
  672. W miesiąc później pobrali się. Grey wyglądał elegancko w mundurze i z szablą
  673. (wypożyczoną, płatną od godziny). Matka Triny nie przyszła na tę szarą uroczystość,
  674. która odbyła się pośpiesznie w przerwie między kolejnymi alarmami lotniczymi. Jego
  675. rodzice przybrali miny pełne dezaprobaty i pocałowali oboje tylko dla zachowania
  676. pozorów, a Trina rozbeczała się, tak że akt ślubu był mokry od łez.
  677. Tej nocy Grey odkrył, że Trina nie jest dziewicą. Ale zachowywała się, jakby nią
  678. była, a jakże, przez wiele dni skarżyła się mówiąc: “Proszę cię, kochanie, tak mnie boli,
  679. bądź cierpliwy”. Nie była dziewicą i to go bardzo dręczyło, bo przed ślubem nieraz
  680. dawała mu do zrozumienia, że jest cnotliwa. Mimo to udawał, że nie wie o jej oszustwie.
  681. Ostatni raz widział ją na sześć dni przed zaokrętowaniem i daleką podróżą. Byli w
  682. swoim mieszkaniu. Leżał na łóżku i patrzył, jak się ubiera.
  683. - Wiesz, dokąd płyniesz? - spytała.
  684. - Nie - odparł.
  685. Miał za sobą ciężki dzień. Wczoraj pokłócili się i ciążyła mu świadomość, że jej
  686. nie miał i że dziś kończy mu się przepustka. Podniósł się, stanął za nią, objął ją od tyłu i
  687. pieścił, opasując dłońmi jej napięte ciało. Kochał ją.
  688. - Przestań!
  689. - Trina, czy moglibyśmy...
  690. - Nie bądź niemądry. Wiesz przecież, że przedstawienie zaczyna się o wpół do
  691. dziewiątej.
  692. 142
  693. - Mamy mnóstwo czasu.
  694. - Na miłość boską, Robin, przestań! Zepsujesz mi makijaż!
  695. - Do diabła z makijażem - rzekł. - Jutro już mnie tu nie będzie.
  696. - Może to i lepiej. Nie widzę, żebyś był specjalnie miły czy troskliwy.
  697. - A jaki mam według ciebie być? Czy to źle, jeśli mąż pragnie swojej żony?!
  698. - Przestań krzyczeć. O Boże, sąsiedzi cię usłyszą.
  699. - A niech usłyszą! - krzyknął i ruszył do niej, ale zatrzasnęła mu przed nosem
  700. drzwi łazienki.
  701. Kiedy wróciła do pokoju, była oziębła i pachniała perfumami. Miała na sobie
  702. stanik, krótką halkę, a pod nią majtki i pończochy trzymające się na wąziutkim pasku.
  703. Wzięła przygotowaną krótką suknię wieczorową i zaczęła ją na siebie wciągać.
  704. - Trina - poprosił.
  705. - Nie.
  706. Kiedy stanął przy niej, kolana ugięły się pod nim.
  707. - Przepraszam, przepraszam, że krzyknąłem.
  708. - Nie szkodzi.
  709. Schylił się, żeby pocałować ją w ramię, ale odsunęła się.
  710. - Widzę, że znów piłeś - powiedziała marszcząc nos.
  711. Wtedy ogarnęła go niepohamowana wściekłość.
  712. - A żeby cię cholera! Wypiłem tylko jeden kieliszek! - krzyknął, odkręcił ją twarzą
  713. do siebie, zdarł z niej sukienkę, stanik, i cisnął ją na łóżko. Szarpał na niej ubranie, aż
  714. została naga i tylko na nogach wisiały strzępy pończoch. Przez cały ten czas leżała
  715. nieruchomo, wlepiając w niego wzrok.
  716. - O Boże, Trina, kocham cię - wychrypiał bezradnie, a potem cofnął się,
  717. nienawidząc siebie za to, co zrobił, i za to, do czego omal nie doszło.
  718. Trina zebrała strzępy ubrania. Jakby we śnie widział, jak podchodzi do lustra,
  719. siada i zabiera się do poprawiania makijażu, nucąc w kółko jedną i tę samą melodię.
  720. Wyszedł trzaskając drzwiami i wrócił do jednostki, a następnego dnia próbował
  721. się do niej dodzwonić. Nikt nie podnosił słuchawki. Było już za późno, żeby wracać do
  722. 143
  723. Londynu. Na nic zdały się rozpaczliwe prośby. Jednostka przeniosła się do Greenock,
  724. gdzie miała się zaokrętować. Grey dzień w dzień w różnych porach do niej wydzwaniał,
  725. ale bezskutecznie. Na telegramy, które wysyłał jak szalony, również nie otrzymał żadnej
  726. odpowiedzi. A potem brzegi Szkocji pochłonęła noc, która przeobraziła się w okręt i
  727. morze, tak jak on sam zamienił się we łzy.
  728. Pod słońcem Malajów wstrząsnął Greyem dreszcz. Tysiące kilometrów od domu.
  729. To nie była jej wina, pomyślał, pełen wstrętu do samego siebie. To nie ona była winna,
  730. tylko ja. Za bardzo mi zależało. Może jestem nienormalny? Może powinienem pójść do
  731. lekarza? Może jestem chorobliwie pobudliwy seksualnie? To na pewno moja wina, nie jej.
  732. Och, Trino, kochanie moje.
  733. - Dobrze się pan czuje, Grey? - spytał pułkownik Jones.
  734. - Tak... tak, panie pułkowniku, dziękuję - odparł Grey. Ocknął się i spostrzegł, że
  735. stoi, opierając się niepewnie o ścianę magazynu. - To... to ten skok temperatury.
  736. - Nie wygląda pan najlepiej. Niech pan na chwilę usiądzie.
  737. - Dziękuję, już wszystko dobrze. Tylko napiję się wody.
  738. Grey podszedł do kranu, ściągnął koszulę i wsunął głowę pod strumień wody.
  739. Cholerny głupcze, skarcił się w duchu, jak mogłeś tak się zapomnieć. Ale wbrew
  740. postanowieniu jego myśli powróciły do Triny. W nocy, jeszcze dziś, będę myślał o niej,
  741. obiecał sobie. Od dziś co noc. Niech diabli wezmą to życie, w głodzie, bez nadziei. Chcę
  742. umrzeć. O, jakże chciałbym umrzeć.
  743. Wtem spostrzegł idącego pod górę Marlowe’a. Niósł amerykańską menażkę i
  744. trzymał ją bardzo ostrożnie.
  745. - Marlowe! - zawołał Grey i zagrodził mu drogę.
  746. - Czego pan znowu chce?
  747. - Co pan niesie?
  748. - Jedzenie.
  749. - A nie towar?
  750. - Niech pan się ode mnie odczepi, Grey.
  751. - Ja wcale się nie czepiam. Tylko kto z kim przestaje, takim się staje.
  752. 144
  753. - Niech pan lepiej trzyma się ode mnie z daleka.
  754. - Niestety, nie mogę, przyjacielu. Chciałbym zobaczyć, co tam jest. To należy do
  755. moich obowiązków. Proszę otworzyć.
  756. Marlowe zawahał się. Grey miał prawo zajrzeć do menażki, a także zaprowadzić
  757. go do pułkownika Smedly-Taylora, gdyby nie zastosował się do jego poleceń. Ale on
  758. niósł przecież w kieszeni dwadzieścia tabletek chininy. Nikomu nie wolno było
  759. przechowywać lekarstw na prywatny użytek. Gdyby wydało się, że posiada chininę,
  760. musiałby powiedzieć, skąd ją ma, a wtedy z kolei Król musiałby się tłumaczyć, skąd ją
  761. wziął. Zresztą Mac potrzebował jej natychmiast. Marlowe zdjął pokrywkę.
  762. Z mieszanki katchang idju i wołowiny uniósł się nieziemski aromat. Grey poczuł
  763. skurcz żołądka, lecz starał się nie okazać, jak bardzo jest głodny. Ostrożnie przechylił
  764. naczynie, żeby zobaczyć, co jest na dnie. W menażce nie było nic prócz wołowiny i
  765. katchang idju - przepysznych!
  766. - Skąd pan to ma?
  767. - Dostałem.
  768. - Od niego?
  769. - Tak.
  770. - Dokąd pan to niesie?
  771. - Do szpitala.
  772. - Dla kogo?
  773. - Dla jednego z Amerykanów.
  774. - Odkąd to odznaczony kapitan lotnictwa jest chłopcem na posyłki u kaprala?
  775. - Idź pan do diabła!
  776. - Być może zrobię to. Ale przedtem dopilnuję, żeby obu was spotkało to, co i tak
  777. was czeka.
  778. Spokojnie, tylko spokojnie, perswadował sobie w duchu Marlowe. Jeżeli go
  779. uderzysz, wtedy dopiero będzie źle.
  780. - Przesłuchanie skończone, Grey? - spytał.
  781. - Na razie. Ale niech pan sobie zapamięta... - powiedział Grey i zbliżył się o krok,
  782. 145
  783. dręczony zapachem jedzenia. - Pan i ten pański przyjaciel, oszust, jesteście na mojej
  784. liście. Ja nie zapomniałem o tej zapalniczce.
  785. - Nie wiem, o czym pan mówi. Nie popełniłem żadnego przestępstwa.
  786. - Ale kiedyś pan popełni, Marlowe. Kto zaprzedaje duszę, ten z czasem za to
  787. płaci.
  788. - Pan chyba oszalał.
  789. - To oszust, kłamca i złodziej...
  790. - To mój przyjaciel, Grey. On nie oszukuje ani nie kradnie...
  791. - Ale kłamie.
  792. - Wszyscy kłamią. Nawet pan. Przecież zaprzeczył pan, kiedy pytano o radio.
  793. Trzeba kłamać, żeby żyć. Trzeba robić wiele rzeczy...
  794. - Na przykład wchodzić w tyłek kapralowi, żeby dostać coś do jedzenia?
  795. Na czole Marlowe’a wystąpiła żyła przypominająca cienkiego czarnego węża. Ale
  796. kiedy przemówił, jego głos był cichy i słodki jak miód, choć krył się w nim jad.
  797. - Powinienem pana sprać, Grey. Ale wdawanie się w bijatykę z kimś niżej od nas
  798. stojącym świadczyłoby o braku wychowania. Byłoby nieuczciwe, rozumie pan?
  799. - Co pan, Marlowe... - wykrztusił Grey. Nic więcej nie mógł z siebie wydobyć, bo
  800. wściekłość wezbrała w nim i odjęła mowę.
  801. Marlowe zajrzał mu głęboko w oczy i zrozumiał, że wygrał. Przez chwilę
  802. rozkoszował się świadomością, że zniszczył przeciwnika, ale zaraz potem gniew mu
  803. przeszedł. Wyminął Greya i ruszył pod górę. Nie było potrzeby przedłużać wygranej
  804. bitwy. To także świadczyłoby o braku wychowania.
  805. Jak Boga najświętszego kocham, zapłacisz mi za to, przysięgał sobie Grey,
  806. zacinając się z wściekłości. Jeszcze będziesz na klęczkach błagał mnie o przebaczenie.
  807. Ale ja nigdy ci nie wybaczę. Przenigdy!
  808. Mac wziął sześć z przyniesionych tabletek i skrzywił się z bólu, kiedy Marlowe
  809. pomógł mu unieść się trochę, żeby mógł napić się wody z podsuniętej mu do ust
  810. manierki. Połknął tabletki i opadł na łóżko.
  811. 146
  812. - Dzięki ci, Peter - szepnął. - To pomoże. Dzięki ci, chłopcze.
  813. Zapadł w sen. Miał rozpaloną twarz, śledzionę nabrzmiałą i bliską pęknięcia. Jego
  814. myśli uleciały w krainę koszmarów. Ujrzał żonę i syna, jak zjadani przez ryby unosili się w
  815. głębinach oceanu, krzycząc z całych sił. I zobaczył też w tej otchłani siebie, rzucającego
  816. się na rekiny, ale jego rękom brakło sił i głos miał za słaby, a rekiny wyrywały mu ciało,
  817. którego wcale nie ubywało. Rekiny te miały głos, śmiech ich był śmiechem demonów.
  818. Lecz przy nim stały anioły i mówiły: “Śpiesz się, śpiesz, Mac, śpiesz się, żebyś się nie
  819. spóźnił”. Wtem rekiny znikły i pojawili się żółci ludzie z bagnetami i ze złotymi zębami,
  820. ostrymi jak igły. Otoczyli go i jego rodzinę na dnie morza. Bagnety były ogromne i ostre.
  821. “Nie ich, tylko mnie!”, krzyczał. “Mnie, mnie zabijcie!” I patrzył, bezradny, jak mu zabijają
  822. żonę, zabijają syna, wreszcie zwracają się ku niemu. A anioły też się przyglądały,
  823. szepcząc chórem: “Śpiesz się, Mac, śpiesz. Pędź. Pędź. Uciekaj, a będziesz
  824. bezpieczny”. Więc uciekał, nie pragnąc uciekać, uciekał od syna, od żony, od
  825. nasyconego ich krwią morza. Przedzierał się przez krew i dusił się. Biegł jednak dalej,
  826. uciekając przed skośnookimi rekinami o ostrych złotych zębach, przed ich karabinami i
  827. bagnetami, a one rwały jego ciało, aż wreszcie osaczyły go. Bronił się rękami i nogami,
  828. błagał, ale nie mógł powstrzymać. Wtedy Yoshima wbił mu bagnet głęboko w brzuch. Ból
  829. był ogromny. Straszniejszy od najstraszniejszych. Yoshima wyrwał bagnet, a on poczuł,
  830. jak przez ranę, przez wszystkie otwory ciała, nawet przez pory skóry wypływa krew, aż w
  831. nędznej powłoce została tylko dusza. W końcu i dusza wyrwała się z ciała i połączyła z
  832. wypełniającą morze krwią. Ogarnęła go wielka, rozkoszna, nieskończona ulga i ucieszył
  833. się, że już nie żyje.
  834. Otworzył oczy. Koce były przesiąknięte potem. Gorączka minęła. Wiedział, że
  835. znów wrócił do życia.
  836. Przy jego łóżku siedział Peter Marlowe. Gdzieś za nim rozpościerała się noc.
  837. - Jak się masz, chłopcze - przemówił Mac głosem tak cichym, że Marlowe musiał
  838. się nachylić, żeby go zrozumieć.
  839. - Lepiej ci, Mac? - spytał.
  840. - Lepiej, chłopcze. Niemal warto pogorączkować, żeby potem czuć się tak dobrze.
  841. 147
  842. Teraz sobie pośpię. Przynieś mi jutro coś do jedzenia.
  843. Zamknął oczy i zasnął. Marlowe ściągnął z niego koce i wytarł wychudzone ciało.
  844. - Gdzie mógłbym dostać suche koce, Steven? - spytał, zauważywszy sanitariusza
  845. śpieszącego przez salę.
  846. - Nie wiem, panie kapitanie - odparł Steven. Wiele razy widział już tego młodego
  847. oficera. Podobał mu się. A może... Ale nie. Lloyd był okropnie zazdrosny. Kiedy indziej.
  848. Jest mnóstwo czasu. - Chyba będę mógł panu pomóc - dodał.
  849. Podszedł do łóżka numer cztery, zdjął z leżącego koce, potem zręcznie wysunął
  850. spod niego drugi koc i przyniósł oba Marlowe’owi.
  851. - Proszę, niech pan weźmie to - powiedział podając koce.
  852. - A co z tamtym?
  853. - Z tamtym... - Steven lekko się uśmiechnął. - Jemu już nie są potrzebne. Zaraz
  854. mają go zabrać. Biedaczysko.
  855. - Ach tak! - Marlowe spojrzał w stronę zmarłego, żeby zobaczyć, kto to jest, ale
  856. twarz nie była mu znajoma. - Dziękuję - powiedział i zabrał się do układania koców.
  857. - Pan pozwoli, że ja się tym zajmę. Zrobię to o wiele lepiej - zaofiarował się
  858. Steven, który był dumny z tego, że potrafi posłać łóżko, nie sprawiając bólu pacjentowi. -
  859. Nie musi pan już martwić się o przyjaciela. Dopilnuję, żeby mu niczego nie zabrakło -
  860. dodał i obtulił Maca kocem jak małe dziecko. - Proszę bardzo, gotowe. - Pogłaskał Maca
  861. po głowie, wyciągnął chusteczkę i otarł mu z czoła resztki potu. - Za dwa dni będzie
  862. zdrów. Jeżeli zostało panu coś do jedzenia... - nie dokończył, spojrzał na Marlowe’a i do
  863. oczu napłynęły mu łzy. - Ależ głuptas ze mnie. Ale niech pan się nie martwi, już Steven
  864. coś dla niego znajdzie. No, proszę się nie smucić. Dziś nic więcej pan zrobić nie może.
  865. Proszę iść i porządnie się wyspać, dobrze? Trzeba się słuchać. Idziemy.
  866. Oniemiały Marlowe pozwolił wyprowadzić się na dwór. Steven uśmiechnął się na
  867. dobranoc i wrócił na salę.
  868. Stojąc w ciemnościach, Marlowe widział, jak Steven gładzi czyjeś
  869. rozgorączkowane czoło, jak podtrzymuje drżącą od malarii rękę, jak odpędza pieszczotą
  870. nocne zmory, ucisza krzyki śniących, poprawia koce, tu komuś pomoże się napić, tam
  871. 148
  872. komuś zwymiotować, przez cały czas łagodny i kojący niby kołysanka. Kiedy doszedł do
  873. łóżka numer cztery, zatrzymał się i spojrzał na trupa. Wyprostował mu nogi, złożył ręce
  874. na krzyż, po czym zdjął z siebie fartuch i przykrył nim ciało. A każdy jego ruch był jak
  875. błogosławieństwo. Jego szczupły, gładki tors i smukłe, gładkie nogi jaśniały w
  876. przyćmionym świetle.
  877. - Biedaczysko - szepnął i rozejrzał się po sali przypominającej grobowiec. -
  878. Biedaczysko. Moje wy biedaki - westchnął i zapłakał.
  879. Marlowe odwrócił się i ruszył w ciemność pełen litości i wstydu, że kiedyś, dawno
  880. temu, Steven budził w nim wstręt.
  881. 149
  882. ROZDZIAŁ XII
  883. Marlowe zbliżał się do baraku Amerykanów pełen obaw. Żałował, że tak łatwo
  884. zgodził się być tłumaczem Króla, a przy tym niepokoił go fakt, że czuje do tego taką
  885. niechęć. Ładny z ciebie przyjaciel po tym wszystkim, co dla ciebie zrobił, skarcił się w
  886. duchu.
  887. Nieprzyjemne uczucie w żołądku wzmogło się. Zupełnie jak przed akcją bojową,
  888. pomyślał. Chociaż nie, nie całkiem. Raczej jak wtedy, kiedy wzywa cię do siebie dyrektor
  889. szkoły. To pierwsze jest przykre, ale jednocześnie przyjemne. Podobnie z wyprawą do
  890. wioski. Serce rośnie, kiedy się o tym myśli. Ryzykować tak wiele wyłącznie dla rozrywki,
  891. a prawdę mówiąc, dla jedzenia i dziewczyny, która być może tam się znajdzie.
  892. Po raz nie wiadomo który zastanawiał się, po co właściwie Król chodzi do wioski i
  893. co tam robi. Jednakże pytać o to nie wypadało, wiedział zresztą, że gdy wykaże trochę
  894. cierpliwości, dowie się. Jego sympatia dla Amerykanina brała się miedzy innymi stąd, że
  895. Król nie mówił o niczym nie proszony i swoje myśli zachowywał głównie dla siebie. Tak
  896. właśnie robią Anglicy, pomyślał Marlowe z zadowoleniem. Mów o sobie po trochu za
  897. każdym razem, kiedy masz na to ochotę. To, kim lub czym jesteś, jest twoją prywatną
  898. sprawą, chyba że pragniesz podzielić się tym z przyjacielem. A przyjaciel nigdy nie pyta.
  899. Albo się zwierzasz z własnej, nieprzymuszonej woli, albo wcale.
  900. Podobnie było z wyprawą do wioski. Mój Boże, pomyślał Marlowe, jeżeli ktoś w
  901. ten sposób zdradza ci swoje zamiary, to okazuje przecież, jak bardzo cię ceni. Ot, po
  902. prostu pyta: “Chciałbyś ze mną pójść, kiedy znów się wybiorę?”
  903. Marlowe zdawał sobie sprawę, że wyprawa do wioski jest szaleństwem. Jednakże
  904. teraz wyglądało to inaczej. Bo teraz naprawdę istniał do niej powód, i to bardzo ważny:
  905. zdobyć uszkodzoną część radia albo nawet cały, kompletny odbiornik. O tak! Dla takiej
  906. sprawy warto ryzykować.
  907. Nie zmieniało to jednak w niczym jego przeświadczenia, że wybrałby się tam i bez
  908. tego, ponieważ mu to zaproponowano i ponieważ mogło tam być jedzenie, i mogła być
  909. 150
  910. dziewczyna.
  911. W cieniu mijanego baraku dostrzegł ukrytego Króla, który rozmawiał z innym
  912. cieniem. Głowy rozmawiających niemal się stykały i nie było słychać ich głosów. Stali tak
  913. pochłonięci rozmową, że Marlowe zdecydował się minąć ich bez słowa i wszedł na
  914. schody prowadzące do baraku Amerykanów, przecinając smugę światła.
  915. - Ej, Peter! - zawołał Król.
  916. Marlowe przystanął.
  917. - Zaraz do ciebie przyjdę - rzekł Król i odwrócił się ponownie do drugiej, skrytej w
  918. cieniu postaci. - Najlepiej jeśli pan tu zaczeka, majorze. Dam znać, jak tylko się zjawi.
  919. - Dziękuję - odezwał się z wyraźnym zakłopotaniem niski mężczyzna.
  920. - Proszę się poczęstować tytoniem - zaproponował Król, z czego major
  921. skwapliwie skorzystał.
  922. Kiedy Król ruszył do swojego baraku, major Prouty cofnął się głębiej w cień i nie
  923. spuszczał z niego oczu.
  924. - Stęskniłem się za tobą, bracie - powiedział Król do Marlowe’a i szturchnął go po
  925. przyjacielsku łokciem. - Co z Makiem?
  926. - Dziękuję, już dobrze - odparł Marlowe. Pragnął czym prędzej skryć się w cieniu.
  927. Psiakrew, wstydzę się pokazywać z przyjacielem, pomyślał. Paskudnie. Bardzo
  928. paskudnie.
  929. Nie mógł jednak odpędzić myśli, że spoczywa na nim wzrok majora, ani też
  930. powstrzymać się od wzdrygnięcia, kiedy Król powiedział:
  931. - Chodź. To nie potrwa długo, a potem weźmiemy się do roboty!
  932. Grey podszedł do skrytki, żeby na wszelki wypadek sprawdzić, czy nie ma tam
  933. jakiejś wiadomości. Była.
  934. “Zegarek majora Prouty’ego. Wieczorem. On i Marlowe!”
  935. Grey wrzucił puszkę do rowu równie niedbale, jak ją stamtąd wyjął. Potem,
  936. przeciągając się, wstał i ruszył z powrotem do baraku szesnastego. Przez cały ten czas
  937. jego mózg pracował z szybkością komputera.
  938. 151
  939. Król i Marlowe. Będą w “sklepie” na tyłach amerykańskiego baraku. Prouty?
  940. Zaraz, który to? Major! Czy to nie ten z artylerii? A może Australijczyk? No, jak się
  941. starasz, Grey, skarcił siebie w myślach, zniecierpliwiony. Gdzie się podziała twoja
  942. szufladkowa pamięć, z której jesteś taki dumny? Mam! Barak jedenasty! Niski! Wojska
  943. inżynieryjne! Australijczyk!
  944. Czy jest w jakiś sposób powiązany z Larkinem? Nie. O ile wiem, to nie.
  945. Australijczyk. W takim razie dlaczego nie sprzedaje przez Tiny Timsena, też przecież
  946. Australijczyka, który działa na czarnym rynku? Dlaczego przez Króla? Może dla Timsena
  947. to zbyt poważna transakcja? A może to coś kradzionego...? To bardziej prawdopodobne,
  948. bo wtedy Prouty nie załatwiałby tego zwykłą drogą, przez pośredników australijskich.
  949. Tak, to by się zgadzało.
  950. Grey uniósł rękę, żeby spojrzeć na zegarek. Zrobił to odruchowo, bo od trzech lat
  951. nie miał zegarka i nie był mu on potrzebny do określania pory dnia lub nocy. Jak wszyscy
  952. w obozie, orientował się, która godzina - a przynajmniej na tyle dokładnie, na ile to było
  953. konieczne.
  954. Jeszcze za wcześnie, pomyślał. Strażnicy zmienią się dopiero za jakiś czas.
  955. Wtedy z mojego baraku zobaczę, jak strażnik człapie przez obóz w górę drogi i mija
  956. mnie, idąc do wartowni. Trzeba obserwować jego zmiennika. Kto nim będzie? Nieważne.
  957. Prędzej czy później i tak się dowiem. Bezpieczniej jest zaczekać na odpowiedni moment
  958. i wtedy uderzyć. Ostrożnie. Wystarczy grzecznie im przerwać. Być świadkiem ich
  959. spotkania. A jeszcze lepiej widzieć na własne oczy, jak pieniądze wędrują z rączki do
  960. rączki albo jak Król wręcza je Prouty’emu. A potem raport do pułkownika Smedly-Taylora:
  961. “Wczoraj wieczorem byłem świadkiem przekazywania pieniędzy” albo lepiej: “Widziałem
  962. amerykańskiego kaprala i odznaczonego Krzyżem Zasługi kapitana lotnictwa Marlowe’a
  963. z baraku szesnastego w towarzystwie koreańskiego strażnika. Mam powody sądzić, że
  964. był w to zamieszany major Prouty z wojsk inżynieryjnych jako dostarczyciel sprze-
  965. dawanego zegarka”.
  966. To by wystarczyło. Regulamin precyzuje jasno i wyraźnie: “Zabrania się handlu ze
  967. strażnikami!”, pomyślał z radością. Schwytani na gorącym uczynku. A potem sąd
  968. 152
  969. wojenny!
  970. Na początek sąd wojenny. A potem moja cela, moja malutka cela. Ani dodatków,
  971. ani katchang idju z wołowiną. Nic! Żadnych takich! Tylko klatka, a w niej oni, zamknięci
  972. jak szczury. Potem wypuszcza się ich, pełnych gniewu i nienawiści. A tacy ludzie
  973. popełniają błędy. Być może następnym razem zaczai się na nich Yoshima. Lepiej niech
  974. Japończycy sami zrobią, co do nich należy, nie powinno się im w tym pomagać. Ale
  975. może w tym przypadku nie byłoby to złe. Jednak nie. A może by tak dać im maleńką
  976. wskazówkę?
  977. Już ja ci się odpłacę, Marlowe, ty draniu. Może nawet prędzej, niż myślałem. A
  978. zemsta na tobie i tamtym oszuście będzie prawdziwą rozkoszą.
  979. Król spojrzał na zegarek. Cztery po dziewiątej. Lada chwila tu będzie, pomyślał.
  980. Trzeba przyznać żółtkom jedno: raz ustalony plan jest nienaruszalny, dzięki czemu
  981. można zawsze co do minuty przewidzieć ich ruchy.
  982. Wtem usłyszał kroki. Zza rogu baraku wyszedł Torusumi i szybko skrył się za
  983. płócienną zasłoną. Król wstał na powitanie. Marlowe, który również siedział za zasłoną,
  984. podniósł się niechętnie, czując do siebie nienawiść.
  985. Torusumi był indywidualnością wśród strażników. Wszystkim znany,
  986. niebezpieczny i nieobliczalny. Miał twarz, którą się zauważało, podczas gdy większość
  987. strażników w ogóle nie miała twarzy. Był w obozie co najmniej od roku. Lubił gonić
  988. jeńców do roboty, przetrzymywać ich na słońcu, krzyczeć na nich i kopać ich, kiedy miał
  989. na to ochotę.
  990. - Tabe - przywitał go z szerokim uśmiechem Król. - Chcesz zapalić? - spytał,
  991. częstując gościa jawajskim tytoniem.
  992. Torusumi odsłonił błyszczące złotem zęby, oddał Marlowe’owi karabin i usiadł.
  993. Wyjął paczkę kooa i poczęstował Króla, a potem wymownie spojrzał na Marlowe’a.
  994. - Ichi-bon przyjaciel - wyjaśnił Król.
  995. Torusumi chrząknął, odsłonił zęby, wciągnął z sykiem powietrze i podał
  996. Marlowe’owi papierosa. Marlowe nie był pewien, czy ma go przyjąć.
  997. 153
  998. - Weź, Peter - powiedział Król.
  999. Marlowe usłuchał, a Torusumi usiadł przy małym stoliku.
  1000. - Powiedz mu, że jest mile widzianym gościem - rzekł Król do Marlowe’a.
  1001. - Przyjaciel mój mówi, że jesteś, panie, mile widzianym gościem i że cieszy się z
  1002. twojego przybycia.
  1003. - A, dziękuję. A czy ma coś dla mnie?
  1004. - Pyta się, czy masz coś dla niego.
  1005. - Trzymaj się ściśle moich słów, Peter. Pamiętaj, bądź dokładny.
  1006. - Muszę się wyrażać w ich języku. To niemożliwe tłumaczyć słowo w słowo.
  1007. - Dobrze, tylko żebyś niczego nie przekręcił. I nie śpiesz się.
  1008. Król podał zegarek przez stół. Ku swojemu zdziwieniu Marlowe zauważył, że
  1009. zegarek wygląda jak nowy. Był świeżo wypolerowany, miał nową plastikową tarczę i
  1010. zgrabny mały futeralik z irchy.
  1011. - Powiedz mu tak: pewien gość chce to sprzedać. Ale towar jest drogi, więc może
  1012. mu nie odpowiada.
  1013. Mimo braku doświadczenia Marlowe dostrzegł w oczach Koreańczyka błysk
  1014. chciwości, kiedy wyjął on zegarek z futerału, przyłożył go do ucha, chrząknął
  1015. niezdecydowanie i odłożył go na stół.
  1016. Marlowe przetłumaczył jego odpowiedź.
  1017. - Masz coś jeszcze? Szkoda, że w obecnych czasach na omegach niewiele
  1018. można zarobić w Singapurze.
  1019. - Mówi pan wyśmienicie po malajsku - dodał Torusumi, zwracając się do
  1020. Marlowe’a i, jak nakazywała grzeczność, wciągnął przez zęby powietrze.
  1021. - Dziękuję - odparł niechętnie Marlowe.
  1022. - Co on powiedział, Peter?
  1023. - A, że dobrze mówię po malajsku.
  1024. - Aha. No, to powiedz mu, że żałuję, ale nic innego nie mamy.
  1025. Król odczekał, aż zostanie to przetłumaczone, po czym uśmiechnął się, wzruszył
  1026. ramionami, wziął zegarek ze stołu, schował go do futerału, a potem na powrót do
  1027. 154
  1028. kieszeni, i wstał.
  1029. - Salamat - powiedział.
  1030. Torusumi znów odsłonił zęby i dał Królowi znak, żeby usiadł.
  1031. - Nie chodzi o to, że chcę kupić ten zegarek - rzekł do Króla. - Ale ponieważ jesteś
  1032. moim przyjacielem i wiele się natrudziłeś, ciekawi mnie, ile za ów nędzny przedmiot chce
  1033. jego właściciel.
  1034. - Trzy tysiące dolarów - odparł Król. - Wybacz, że cena jest zawyżona.
  1035. - Istotnie jest zawyżona. Czy właściciel ma chorą głowę? Jestem ubogim
  1036. człowiekiem, zwykłym strażnikiem, ale ponieważ handlowaliśmy ze sobą w przeszłości,
  1037. żeby ci oddać przysługę, godzę się dać za niego trzysta.
  1038. - Żałuję, ale nie śmiem przyjąć takiej propozycji. Słyszałem o kupcach, którzy
  1039. poprzez innych pośredników zapłaciliby godziwszą cenę. Przyznaję, że jesteś ubogi i że
  1040. nie stać cię na ten lichy przedmiot. Pewnie, że omegi są niewiele warte, ale z szacunku
  1041. dla jej właściciela powinieneś zrozumieć, że byłoby obrazą proponować mu mniej, niż
  1042. jest tego wart znacznie gorszy zegarek.
  1043. - To prawda. Może rzeczywiście powinienem podnieść cenę, bo nawet biedak ma
  1044. swój honor, a poza tym byłoby szlachetne ulżyć czyimś cierpieniom w tych ciężkich
  1045. czasach. Czterysta.
  1046. - Dzięki ci za troskę okazaną memu znajomemu. Ale chociaż to tylko zwykła
  1047. omega i chociaż omegi wcześniej spadły w cenie, na pewno masz jakiś inny powód, że
  1048. nie chcesz ze mną handlować. Człowiek honoru zawsze postępuje godnie...
  1049. - I ja jestem człowiekiem honoru. Nie miałem zamiaru podważać twojej dobrej
  1050. sławy, ani dobrej sławy twego znajomego, do którego należy zegarek. Więc może
  1051. rzeczywiście powinienem zaryzykować swoje dobre imię i spróbować, czy nie uda mi się
  1052. wpłynąć na tych nędznych kupców chińskich, z którymi muszę handlować, ażeby choć
  1053. raz w swoim podłym życiu zapłacili mi uczciwą cenę. Na pewno przyznasz, że pięćset
  1054. dolarów to najwyższa suma, jaką uczciwy i honorowy człowiek może dać za omegę,
  1055. nawet gdyby nie spadły w cenie.
  1056. - Tak, to prawda, przyjacielu. Chciałbym jednak, żebyś się zastanowił. Być może
  1057. 155
  1058. omegi zachowały swoją ichi-bon pozycję i nie spadły w cenie. Być może ci skąpi
  1059. Chińczycy wyzyskują przez pomyłkę człowieka honoru. Nie dalej jak przed tygodniem
  1060. jeden z twoich koreańskich przyjaciół przyszedł do mnie i kupił taki sam zegarek za trzy
  1061. tysiące dolarów. Zaproponowałem ci go, bo łączą nas przyjaźń i zaufanie, jak to bywa
  1062. między ludźmi, którzy długo ze sobą współpracują.
  1063. - Czy to, co mi mówisz, jest prawdą? - spytał Torusumi i splunął gwałtownie na
  1064. ziemię.
  1065. Marlowe przygotował się na cios, który zwykle następował po takim wybuchu
  1066. gniewu. Ale Król siedział nieporuszony. Boże, ten to ma nerwy ze stali, pomyślał Mar-
  1067. lowe. Król wziął odrobinę tytoniu i zaczął skręcać papierosa. Widząc to Torusumi
  1068. opanował się, wyjął paczkę kooa, poczęstował ich papierosami i ochłonął.
  1069. - Zdumiewające, że ci nędzni Chińczycy, dla których ryzykuję życie, są aż tak
  1070. bardzo zepsuci. Jestem zaskoczony tym, co mi powiedziałeś, przyjacielu. Gorzej -
  1071. zatrwożony. I pomyśleć, że nadużyto mojego zaufania. Od roku już załatwiam sprawy z
  1072. jednym i tym samym kupcem. I pomyśleć, że od tak dawna mnie oszukuje. Chyba go
  1073. zabiję.
  1074. - Lepiej przechytrzyć - rzekł Król.
  1075. - Ale jak? Byłbym niewymownie wdzięczny mojemu przyjacielowi za radę.
  1076. - Obrzuć go przekleństwami, nie szczędząc języka. Powiedz, że słyszałeś rzeczy,
  1077. które świadczą niezbicie, że jest oszustem. Powiedz, że jeśli na przyszłość nie będzie
  1078. płacić ci uczciwie, więcej, jeżeli do właściwej ceny nie doda dwudziestu procent, aby
  1079. wynagrodzić nadużycia w przeszłości, to niewykluczone, że szepniesz słówko władzom.
  1080. A wtedy zabiorą go razem z żoną i dziećmi, ł ku twemu zadowoleniu potraktują tak, jak
  1081. na to zasłużył.
  1082. - To świetna rada. Ucieszył mnie pomysł mego przyjaciela. Za to, że mi go
  1083. podsunął, a także ze względu na przyjaźń, którą do niego żywię, pozwolę sobie zapropo-
  1084. nować tysiąc pięćset dolarów. Są to wszystkie moje pieniądze, łącznie z sumą
  1085. powierzoną mi przez mego przyjaciela, który złożony kobiecą chorobą leży w cuchnącym
  1086. miejscu zwanym szpitalem i który sam nie może pracować.
  1087. 156
  1088. Król schylił się i klepnął się po kostkach oblepionych przez chmary komarów.
  1089. Teraz to co innego, cwaniaku, pomyślał. Zastanówmy się. Dwa tysiące byłoby trochę za
  1090. dużo. Tysiąc osiemset, dobrze. Tysiąc pięćset, nie najgorzej.
  1091. Król prosi cię, abyś zaczekał - przetłumaczył Marlowe. - Musi porozumieć się z
  1092. nieszczęśnikiem, który chce ci sprzedać towar po zawyżonej cenie.
  1093. Król wdrapał się przez okno do baraku i przeszedł na jego drugi koniec,
  1094. sprawdzając, czy wszyscy są na miejscach. Max tkwił na posterunku, Dino był po jednej
  1095. stronie drogi, a Byron Jones Trzeci po drugiej.
  1096. W cieniu sąsiedniego baraku Król odnalazł majora Prouty’ego, który pocił się ze
  1097. zdenerwowania.
  1098. - Strasznie mi przykro, panie majorze - szepnął Król zmartwionym tonem. - Gość
  1099. wcale nie pali się do kupna.
  1100. Niepokój Prouty’ego wzrósł. Musiał sprzedać ten zegarek. Mój Boże, taki już mój
  1101. los, pomyślał. Przecież muszę zdobyć skądś trochę pieniędzy.
  1102. - Czy nie zaproponował żadnej ceny? - spytał.
  1103. - Nie mogłem wydusić z niego więcej niż czterysta.
  1104. - Czterysta! Ależ każdy wie, że omega jest warta co najmniej dwa tysiące.
  1105. - Obawiam się, że to tylko plotka, panie majorze. Poza tym on jakby coś
  1106. podejrzewał. Jakby myślał, że to nie omega.
  1107. - Zwariował. Oczywiście, że omega.
  1108. - Bardzo mi przykro, panie majorze - rzekł Król nieco chłodniejszym tonem. - Ja
  1109. tylko przekazuję...
  1110. - Przepraszam, kapralu. Nie zamierzałem was krytykować. Wszystkie te żółte
  1111. sukinsyny są jednakowe - odparł Prouty.
  1112. I co mam teraz zrobić? - zapytywał siebie w duchu. Jeśli nie sprzedam zegarka
  1113. przez Króla, to go w ogóle nie sprzedam, a grupie potrzebne są pieniądze. Wszystkie
  1114. nasze zabiegi na nic. Co robić? Zastanawiał się jeszcze przez chwilę, po czym rzekł:
  1115. - Zobaczcie, co się da zrobić, kapralu. Nie mogę się zgodzić na mniej niż tysiąc
  1116. dwieście. Wykluczone.
  1117. 157
  1118. - No cóż, panie majorze, nie sądzę, żebym wiele zdziałał, ale spróbuję.
  1119. - Bądźcie tak dobrzy. Liczę na was. Nie sprzedałbym go tak tanio, ale z jedzeniem
  1120. jest ostatnio bardzo kiepsko. Sami zresztą wiecie.
  1121. - Tak, panie majorze - odparł uprzejmie Król. - Postaram się, ale chyba niewiele
  1122. będę mógł z niego wycisnąć. Mówi, że Chińczycy nie kupują tak chętnie, jak kiedyś. No,
  1123. ale zrobię, co się da.
  1124. Grey zauważył idącego przez obóz Torusumiego i wiedział, że zbliża się
  1125. najodpowiedniejszy moment, aby przystąpić do dzieła. Czekał już wystarczająco długo.
  1126. Wstał i wyszedł z baraku, poprawiając po drodze opaskę na ręku i mocniej wciskając
  1127. czapkę. Drugi świadek nie był potrzebny, wystarczało jego słowo. A więc wyruszył sam.
  1128. Odczuwał przyjemne bicie serca. Tak jak zawsze, kiedy szykował się, żeby kogoś
  1129. aresztować. Przeszedł na drugą stronę stojących szeregiem baraków i zszedł po
  1130. schodach na główną drogę. Miał tędy dalej. Ale rozmyślnie wybrał dłuższą trasę,
  1131. wiedząc, że ilekroć Król przeprowadza transakcję, wystawia czujki. Tylko że on znał ich
  1132. rozstawienie. Wiedział też, że istnieje sposób, aby przejść nie zauważonym przez to
  1133. ludzkie pole minowe.
  1134. - Grey!
  1135. Grey obejrzał się. Ku niemu szedł pułkownik Samson.
  1136. - Słucham, panie pułkowniku?
  1137. - Dawno pana nie widziałem, Grey. Jak leci?
  1138. - Dziękuję, dobrze, panie pułkowniku - odparł Grey, zaskoczony, że przywitano się
  1139. z nim tak po przyjacielsku. Mimo że bardzo się śpieszył, powitanie to sprawiło mu
  1140. niemałą przyjemność.
  1141. Pułkownik Samson zajmował szczególne miejsce w planach Greya na przyszłość.
  1142. Samson reprezentował oficerską “górę”, tę najprawdziwszą. Ministerstwo Spraw
  1143. Wojskowych. W dodatku był bardzo dobrze ustosunkowany. Znajomość z takim
  1144. człowiekiem była bezcenna, ale później, gdy skończy się to wszystko. Samson był człon-
  1145. kiem Sztabu Generalnego Dalekiego Wschodu i piastował jakiś bliżej nie określony, ale
  1146. 158
  1147. ważny urząd, jako szef czegoś tam. Znał wszystkich generałów i opowiadał o tym, jak
  1148. podejmował ich u siebie, w “wiejskiej siedzibie” w hrabstwie Dorset; o tym, jak zjeżdżała
  1149. się do niego na polowanie szlachta, a także o organizowanych przez siebie przyjęciach
  1150. na świeżym powietrzu i balach myśliwskich. Ktoś taki jak Samson mógłby
  1151. zrekompensować brak wyróżnień w aktach Greya. No i jego pochodzenie.
  1152. - Chciałbym z panem porozmawiać, Grey - powiedział Samson. - Mam pomysł,
  1153. który być może uzna pan za godny uwagi. Wie pan, że zajmuję się spisywaniem
  1154. oficjalnej wersji dziejów kampanii dalekowschodniej. Oczywiście nie jest to wersja
  1155. ostateczna - dodał z humorem - ale kto wie, może innej nie będzie. Generał Sonny
  1156. Wilkinson jest głównym historykiem w Ministerstwie i z pewnością zainteresuje go relacja
  1157. świadka wydarzeń. Chciałem się właśnie spytać, czy nie miałby pan ochoty na
  1158. sprawdzenie kilku faktów dotyczących pańskiego pułku?
  1159. Z przyjemnością, pomyślał Grey. Z wielką przyjemnością! Nie wiem, co bym za to
  1160. dał. Byle nie teraz.
  1161. - Z wielką przyjemnością, panie pułkowniku - odparł. - Pochlebia mi, że moje
  1162. zdanie uważa pan za coś warte. Czy moglibyśmy umówić się na jutro? Po śniadaniu?
  1163. - Ach, liczyłem na to, że trochę sobie porozmawiamy teraz. No tak, odłóżmy to na
  1164. kiedy indziej. Zawiadomię pana...
  1165. Grey instynktownie wyczuł, że jeśli teraz się nie zgodzi, to druga taka okazja już
  1166. mu się nie nadarzy. Jak dotąd Samson nigdy z nim długo nie rozmawiał. A może, myślał
  1167. z desperacją, może opowiedziałbym mu o czymś na początek, a potem udałoby mi się
  1168. jeszcze ich przyłapać. Ubijanie interesu trwa czasem godzinami. Warto zaryzykować!
  1169. - Chętnie porozmawiam teraz, jeśli pan sobie życzy, panie pułkowniku. Ale
  1170. prosiłbym, żeby to nie trwało długo. Trochę boli mnie głowa. Jeśli można prosić, najwyżej
  1171. kilkanaście minut.
  1172. - Dobrze - odparł wielce uszczęśliwiony pułkownik Samson. Ujął Greya pod rękę i
  1173. poprowadził do swojego baraku.
  1174. - Wie pan, Grey - mówił - pański pułk należał do moich ulubionych jednostek.
  1175. Świetnie się spisaliście. Zdaje się, że pańskie nazwisko wymieniono w komunikacie,
  1176. 159
  1177. chyba pod Kota Bharu?
  1178. - Nie, panie pułkowniku - odparł Grey i pomyślał: Mój Boże, przecież właściwie to
  1179. mi się należało. - Nie było czasu na składanie wniosków o odznaczenia. Co nie znaczy,
  1180. że zasługiwałem na to bardziej niż inni. - Powiedział to szczerze. - Wielu walczących
  1181. powinno dostać Krzyż Wiktorii, a miało się doczekać co najwyżej wzmianki. Za późno na
  1182. wyróżnienia.
  1183. - Nigdy nie wiadomo, Grey. Może po wojnie uda się odgrzebać stare sprawy i
  1184. sporo zmienić - rzekł Samson i posadził Greya na krześle. - Zaczniemy od tego, jak
  1185. przebiegały linie frontu w momencie, kiedy przybył pan do Singapuru.
  1186. - Z przykrością mówię to memu przyjacielowi, ale ten nieszczęsny właściciel
  1187. zegarka roześmiał mi się w nos - mówił Marlowe w imieniu Króla. - Powiedział, że najniż-
  1188. szą sumą, na jaką się zgodzi, jest dwa tysiące sześćset dolarów. Aż wstyd mi powtarzać,
  1189. ale muszę to zrobić, ponieważ jesteś moim przyjacielem.
  1190. Torusumi najwyraźniej posmutniał. Za pośrednictwem Marlowe’a on i Król
  1191. wymienili parę zdań o pogodzie i braku żywności, a potem Torusumi pokazał im zni-
  1192. szczoną fotografię żony z trojgiem dzieci i opowiedział trochę o tym, jak żył w wiosce pod
  1193. Seulem i pracował na roli, mimo że posiada niższy stopień naukowy, oraz o tym, jak
  1194. nienawidzi wojny. Powiedział im też, że sam nienawidzi Japończyków i że wszyscy
  1195. Koreańczycy nienawidzą swoich japońskich panów. Koreańczykom nie wolno nawet
  1196. wstępować do armii japońskiej, stwierdził. Są oni obywatelami drugiej kategorii i w żadnej
  1197. sprawie nie mają nic do gadania. Najpodlejszy Japończyk może nimi pomiatać do woli.
  1198. Rozmawiali tak jakiś czas, aż w końcu Torusumi wstał i odebrał karabin z rąk
  1199. Marlowe’a, który trzymając go, nie mógł opędzić się myśli, że broń jest nabita i że tak
  1200. łatwo z niej wystrzelić. Tylko po co? Co potem?
  1201. - Jeszcze jedno pragnę rzec na koniec mojemu przyjacielowi, bo nie chcę
  1202. zostawiać go z pustymi rękoma w tę plugawą noc: proszę, żeby porozumiał się z
  1203. chciwym właścicielem tego nędznego zegarka. Dwa tysiące sto!
  1204. - Z całym szacunkiem muszę przypomnieć memu przyjacielowi, że pożałowania
  1205. 160
  1206. godny właściciel zegarka, który jest pułkownikiem i jako taki człowiekiem niewzruszonym,
  1207. rzekł, iż nie weźmie mniej niż dwa tysiące sześćset. Wiem, że nie życzysz mi, ażeby
  1208. mnie zelżył.
  1209. - To prawda. Chcę ci jednak z całym szacunkiem podsunąć myśl, że powinieneś
  1210. dać mu ostatnią szansę odrzucenia tej, ze szczerej przyjaźni zrobionej, propozycji, z
  1211. której ja nie mam najmniejszego zysku. Być może da mu to okazję, żeby odwołać tak
  1212. dzikie żądania.
  1213. - Spróbuję, ponieważ jesteś moim przyjacielem - rzekł Król i zostawił ich samych.
  1214. Czas płynął, a oni czekali. Tym razem Marlowe wysłuchał opowieści o tym, jak to
  1215. Torusumi został zmuszony do służby i jak nienawidzi wojny.
  1216. Wreszcie Król wyszedł przez okno z baraku i dołączył do nich.
  1217. - Ten człowiek to świnia, szmata bez honoru - oznajmił. - Zwymyślał mnie i
  1218. zagroził, że rozgłosi, iż nie znam się na interesach, i prędzej wsadzi mnie do więzienia,
  1219. niż przystanie na cenę poniżej dwóch tysięcy czterystu...
  1220. Torusumi pieklił się i miotał groźby. Król siedział w milczeniu, myśląc: Psiakrew,
  1221. straciłem wyczucie. Tym razem posunąłem się za daleko, a Marlowe wyrzucał sobie:
  1222. Niech to diabli, po co ja się w to wplątałem?
  1223. - Dwa dwieście - prychnął Torusumi.
  1224. Król, pobity, wzruszył ramionami.
  1225. - Powiedz mu, że się zgadzam i że twardy z niego kupiec - mruknął do Marlowe’a.
  1226. - Powiedz mu też, że będę musiał zrezygnować z prowizji, żeby pokryć różnicę w cenie.
  1227. Tamten sukinsyn nie weźmie ani grosza mniej. Ale gdzie w takim razie mój zysk?
  1228. - Jesteś człowiekiem ze stali - przetłumaczył Marlowe. - Powiem temu nędznikowi
  1229. pułkownikowi, że dostanie, ile zażądał, ale wtedy będę musiał zrezygnować z prowizji,
  1230. żeby pokryć różnicę między twoją ceną a tą, na którą on, nędznik, przystał. Gdzież tu
  1231. jednak mój zysk? Interes to sprawa honoru, ale między przyjaciółmi korzyść powinny
  1232. mieć obie strony.
  1233. - Ponieważ jesteś moim przyjacielem, dodam jeszcze sto - rzekł Torusumi. -
  1234. Wówczas zachowasz twarz, ale na przyszłość nie podejmuj się już pośrednictwa w
  1235. 161
  1236. interesach tak skąpego i podłego klienta.
  1237. - Dzięki ci. Jesteś sprytniejszy ode mnie.
  1238. Król podał Koreańczykowi zegarek w irchowym futeraliku i przeliczył pokaźny plik
  1239. japońskich fałszywych dolarów. Dwa tysiące dwieście ułożone w równy stosik. Wtedy
  1240. Torusumi wręczył mu dodatkowe sto dolarów. Uśmiechał się przy tym, ponieważ
  1241. przechytrzył Króla cieszącego się wśród wartowników powszechną sławą człowieka,
  1242. który zna się na interesach. Tę omegę mógł bez trudu sprzedać za pięć tysięcy, a
  1243. przynajmniej za trzy i pół. Niezgorszy zarobek jak na jedną wartę.
  1244. Żeby wynagrodzić Królowi kiepski interes, Torusumi zostawił napoczętą paczkę
  1245. kooa i ponadto drugą, całą. W końcu przed nami jeszcze długa wojna, a interesy idą
  1246. dobrze, pomyślał. A gdyby wojna trwała krótko... Cóż, tak czy owak Król będzie
  1247. pożytecznym sojusznikiem.
  1248. - Świetnie się spisałeś, Peter - pochwalił Król Marlowe’a.
  1249. - Już myślałem, że wybuchnie.
  1250. - Ja też. Rozgość się, zaraz wrócę.
  1251. Król odnalazł Prouty’ego w tym samym miejscu, w cieniu baraku. Dał mu
  1252. dziewięćset dolarów, sumę, na którą nieszczęśliwy major niechętnie przystał, i odebrał
  1253. swoją prowizję, czyli dziewięćdziesiąt dolarów.
  1254. - Z dnia na dzień jest coraz gorzej - powiedział.
  1255. A jakże, ty draniu, pomyślał Prouty. No, ale osiemset dolarów to i tak niezgorzej
  1256. jak na podrobioną omegę. Zaśmiał się w duchu, że udało mu się nabrać Króla.
  1257. - Jestem strasznie zawiedziony, kapralu. To była ostatnia rzecz, jaką miałem -
  1258. powiedział. Zastanówmy się, pomyślał rozradowany. Za parę tygodni będzie gotów
  1259. następny zegarek. A wtedy sprzedażą może się zająć ten Australijczyk Timsen.
  1260. Wtem Prouty spostrzegł zbliżającego się Greya. Umknął w labirynt baraków,
  1261. wtapiając się w ciemności, już całkowicie bezpieczny. Król jednym skokiem przesadził
  1262. najbliższe okno baraku amerykańskiego, dosiadł się do karciarzy grających w pokera i
  1263. syknął do Marlowe’a:
  1264. - Łap karty, Peter, na co czekasz?
  1265. 162
  1266. Dwaj pokerzyści, którzy zwolnili miejsca, kibicowali grze, przyglądając się, jak Król
  1267. rozdziela stos banknotów tak, żeby przed każdym z grających znalazła się mała kupka
  1268. pieniędzy.
  1269. W drzwiach pojawił się Grey.
  1270. Nikt nie zwrócił na niego najmniejszej uwagi, aż wreszcie Król oderwał wzrok od
  1271. kart i przywitał go:
  1272. - Dobry wieczór, panie poruczniku.
  1273. - Dobry wieczór - odparł Grey; twarz ociekała mu potem. - Dużo tu pieniędzy -
  1274. rzekł i pomyślał: Matko Boska, w życiu tyle nie widziałem. A przynajmniej nie na raz. Ile
  1275. to ja bym zrobił, gdybym miał choć część tego, co tu jest.
  1276. - Lubimy sobie grać, panie poruczniku.
  1277. Grey odwrócił się i znikł w ciemnościach nocy. Diabli nadali tego przeklętego
  1278. Samsona, zaklął w myślach.
  1279. W baraku rozegrano jeszcze kilka partii, wreszcie rozległ się sygnał odwołujący
  1280. alarm. Król zgarnął pieniądze, dał wszystkim po dziesiątce, a obdarowani podziękowali
  1281. mu chórem. Dinowi wręczył pewną sumę, żeby zapłacił tym, którzy czuwali na zewnątrz,
  1282. po czym kiwnął głową na Marlowe’a i poszli we dwójkę do kąta baraku, który zajmował.
  1283. - Zasłużyliśmy sobie na małą kawę - powiedział Król. Czuł się trochę zmęczony.
  1284. Przewodzenie innym było nużące. Wyciągnął się na łóżku, a Marlowe zajął się
  1285. parzeniem kawy.
  1286. - Zdaje się, że nie przyniosłem ci szczęścia - odezwał się Marlowe.
  1287. - Że co?
  1288. - Przy sprzedaży. Nie poszła najlepiej, prawda?
  1289. Król parsknął śmiechem.
  1290. - Wszystko przebiegło zgodnie z planem. Masz... - powiedział wyłuskując sto
  1291. dziesięć dolarów i podał je Marlowe’owi. - Jesteś mi winien dwa dolary reszty.
  1292. - Dwa dolary? - spytał Marlowe i spojrzał na pieniądze. - Za co to?
  1293. - Twoja prowizja.
  1294. - Ale za co?
  1295. 163
  1296. - Coś ty, Peter, chyba nie myślisz, że kazałbym ci pracować za darmo? Za kogo
  1297. mnie masz?
  1298. - Powiedziałem, że zrobię to z przyjemnością. Za samo tłumaczenie nic mi się nie
  1299. należy.
  1300. - Zwariowałeś? Sto osiem dolarów, czyli dziesięć procent. To nie jest jałmużna. Te
  1301. pieniądze są twoje. Zarobiłeś je.
  1302. - To raczej ty zwariowałeś. Jakim cudem mogłem zarobić sto osiem dolarów, jeżeli
  1303. ze sprzedaży wpłynęło dwa tysiące dwieście i była to ostateczna cena, bez żadnego
  1304. zysku. Nie wezmę przecież pieniędzy, które dał tobie.
  1305. - Nie masz ich na co wydać? Ani ty, ani Mac, ani Larkin?
  1306. - Oczywiście, że mam. Ale to nie jest sprawiedliwe. Poza tym nie rozumiem,
  1307. dlaczego akurat sto osiem dolarów.
  1308. - Peter, naprawdę nie wiem, jak to się stało, że dotąd się uchowałeś na tym
  1309. świecie. Posłuchaj, zaraz ci wszystko wytłumaczę. Zarobiłem na tym interesie tysiąc
  1310. osiemdziesiąt dolarów. Dziesięć procent od tego wynosi sto osiem. Sto dziesięć minus
  1311. dwa równa się sto osiem. Dałem ci sto dziesięć, więc jesteś mi winien dwa dolary.
  1312. - Jakim cudem mogłeś tyle zarobić, jeśli...
  1313. - Powiem ci. Zasada numer jeden w interesach: “Kupuj tanio, sprzedawaj drogo,
  1314. jeśli ci się uda”. Weźmy dzisiaj, na przykład.
  1315. Król z przyjemnością opowiedział o tym, jak przechytrzył Prouty’ego. Kiedy
  1316. skończył, Marlowe długo milczał, aż wreszcie rzekł:
  1317. - Nie wiem, jak to powiedzieć, ale to jest chyba nieuczciwe.
  1318. - A co w tym nieuczciwego, Peter? Każdy interes opiera się na założeniu, że
  1319. sprzedajesz po wyższej cenie, niż kupujesz, bo inaczej na tym tracisz.
  1320. - No tak, ale czy twój... zysk nie jest trochę za wysoki?
  1321. - Gdzie tam. Wszyscy widzieliśmy, że zegarek jest podrobiony. Wszyscy oprócz
  1322. Torusumiego. Chyba nie masz nic przeciwko temu, że go wykołowałem. A zresztą bez
  1323. trudu może go wcisnąć jakiemuś Chińczykowi, i to z zyskiem.
  1324. - Nie jestem tego taki pewny.
  1325. 164
  1326. - Dobra. Weź Prouty’ego. Sprzedawał oszukany towar. Może nawet kradziony,
  1327. tego przecież nie wiem. Ale dlatego dostał mało, że nie umiał się targować. Gdyby miał
  1328. na tyle odwagi, żeby zabrać zegarek i pójść sobie, wtedy zatrzymałbym go i podbiłbym
  1329. cenę. Mógłby mnie przecież wydać. Gówno go obchodzi, co się ze mną stanie w razie
  1330. jakichś komplikacji. W ramach umowy zawsze chronię moich klientów, tak więc Prouty
  1331. jest bezpieczny i wie o tym, za to ja będę w razie czego na widoku.
  1332. - A co zrobisz, jeśli Torusumi się spostrzeże i wróci?
  1333. - Wróci na pewno - powiedział Król i uśmiechnął się nagle tak promiennie, że aż
  1334. miło było patrzeć. - Wróci, ale nie po to, żeby się awanturować. O nie, bo w ten sposób
  1335. straciłby twarz. W żadnym razie nie ośmieli się przyznać, że go przechytrzyłem. Co
  1336. więcej, gdybym o tym rozpowiedział, jego kumple nie daliby mu żyć. Wróci na pewno, ale
  1337. po to, żeby spróbować z kolei mnie przechytrzyć.
  1338. Król zapalił i poczęstował Marlowe’a papierosem.
  1339. - Jednym słowem, Prouty dostał dziewięćset minus dziesięć procent prowizji -
  1340. ciągnął wesoło. - Mało, ale nie można powiedzieć, że niesprawiedliwie, i nie zapominaj,
  1341. że to my dwaj wzięliśmy na siebie całe ryzyko. Wracając do naszych wydatków,
  1342. musiałem zapłacić stówę za wypolerowanie i oczyszczenie zegarka i za nowe szkiełko.
  1343. Dwadzieścia dla Maxa za wiadomość, że szykuje się towar, po dziesięć dla czterech
  1344. czujek, a ponadto sześćdziesiąt dla chłopców, którzy nas kryli. Czyli w sumie tysiąc sto
  1345. dwadzieścia. Tysiąc sto dwadzieścia odjąć od dwóch dwustu daje równo tysiąc
  1346. osiemdziesiąt. Dziesięć procent od tego wynosi sto osiem. Proste.
  1347. Peter Marlowe potrząsnął głową z niedowierzaniem. Tyle liczb, tyle pieniędzy, tyle
  1348. emocji. Jeszcze przed chwilą siedzieli rozmawiając z Koreańczykiem, a tu nagle ma w
  1349. ręku sto dziesięć, a raczej sto osiem dolarów, wręczonych mu ot tak, jak gdyby nigdy nic.
  1350. Słowo daję! To ponad dwadzieścia orzechów albo góra jajek, myślał, nie posiadając się z
  1351. radości. Mac! Nareszcie będziemy mogli go odżywić. Jajka będą najlepsze!
  1352. Wtem usłyszał głos ojca. Usłyszał go tak wyraźnie, jakby ojciec stał tuż przy nim.
  1353. Miał przed oczami jego postać: wyprostowany, krępy, w mundurze oficera marynarki.
  1354. “Posłuchaj, synu. Jest takie coś, co nazywa się honorem. Jeżeli będziesz miał z kimś do
  1355. 165
  1356. czynienia, mów mu prawdę, a wtedy i on będzie musiał powiedzieć ci prawdę, chyba że
  1357. jest człowiekiem bez honoru. Opiekuj się innymi tak, jakbyś chciał, żeby oni tobą się
  1358. opiekowali. A jeśli ktoś nie ma honoru, unikaj jego towarzystwa, bo w przeciwnym razie
  1359. sam nie pozostaniesz bez skazy. Pamiętaj, ludzie dzielą się na tych, którzy mają honor, i
  1360. tych, którzy go nie mają. Tak samo jak z pieniędzmi. Albo są zarobione uczciwie, albo
  1361. nie”.
  1362. “Ale te pieniądze są zarobione uczciwie - odparł ojcu mimo woli. - Tak
  1363. przynajmniej wynika z wyjaśnień Króla. Chciano go nabrać, ale był sprytniejszy”.
  1364. “To prawda. Nieuczciwością jest jednak sprzedawać cudzą własność i podawać
  1365. właścicielowi cenę o tyle niższą od prawdziwej”.
  1366. “Tak, ale...”
  1367. “Nie ma żadnych ale, synu. Owszem, bywają różne pojęcia honoru, ale człowiek
  1368. ma tylko jeden kodeks honorowy. Zrobisz, co zechcesz. Decyzja należy do ciebie. Są
  1369. takie sprawy, w których każdy musi decydować sam. Czasem trzeba się dostosować do
  1370. okoliczności. Ale na miłość boską, strzeż siebie i swojego sumienia, nikt inny tego za
  1371. ciebie nie zrobi. I wiedz, że błędna decyzja doprowadzi cię do zguby o wiele prędzej niż
  1372. kula!”
  1373. Marlowe ważył w ręku pieniądze zastanawiając się, co też mogliby za nie kupić
  1374. on, Larkin i Mac. Podsumował wszystkie racje i szala przechyliła się wyraźnie na jedną
  1375. stronę. Te pieniądze należały się niewątpliwie Prouty’emu i jego grupie. Może prócz tego
  1376. nic więcej nie mieli. Prouty i reszta grupy, z której nie znał nikogo, mogli przecież umrzeć
  1377. dlatego, że ich okradzione. Z powodu jego chciwości. Ale na drugiej szali był Mac. On
  1378. potrzebował pomocy już teraz. Tak samo Larkin. I ja sam, myślał. Nie wolno ci
  1379. zapominać o sobie. Przypomniały mu się słowa Króla: “Nie musisz nic od nikogo brać”, a
  1380. on przecież brał. I to nie raz. Co robić. Boże, co robić? Ale Bóg milczał.
  1381. - Dziękuję. Dziękuję ci za pieniądze - powiedział Marlowe i schował je. Czuł, że go
  1382. parzą.
  1383. - Nie masz za co dziękować. Zarobiłeś je. Są twoje. Zapracowałeś na nie. Nic ci
  1384. za darmo nie dałem - odparł Król.
  1385. 166
  1386. Tryskał zadowoleniem, które sprawiało, że Marlowe dusił się wstrętem do samego
  1387. siebie.
  1388. - No, to musimy uczcić pierwszy wspólnie ubity interes. Z moją głową i twoją
  1389. znajomością malajskiego zrobimy kokosy! - powiedział Król, a potem usmażył kilka jajek.
  1390. Podczas posiłku opowiedział Marlowe’owi, że kiedy dowiedział się, że Yoshima
  1391. znalazł radio, natychmiast wyprawił swoich chłopców po zakupy, żeby uzupełnić zapasy
  1392. żywności.
  1393. - W życiu należy ryzykować, mój drogi. To jasne. Pomyślałem sobie, że żółtki już
  1394. się o to postarają, żeby utrudnić nam przez jakiś czas życie. Ale tylko tym, którzy nie
  1395. zdążą na czas jakoś się zabezpieczyć. Weź na przykład Texa. Nie miał złamanego
  1396. grosza, żeby sobie kupić choć jedno parszywe jajko. Albo weź siebie i Larkina. Gdyby nie
  1397. ja, Mac męczyłby się do tej pory. Oczywiście, cieszę się, że mogę jakoś pomóc. Lubię
  1398. pomagać przyjaciołom. Człowiek musi pomagać przyjaciołom, bo inaczej nic nie miałoby
  1399. sensu.
  1400. - Chyba tak - odparł Marlowe. Jak można tak mówić! - pomyślał. Słowa Króla
  1401. uraziły go. Nie mógł pojąć, że Amerykanie rozumują w pewnych sprawach równie prosto
  1402. jak Anglicy. Amerykanin jest dumny ze swojej umiejętności robienia pieniędzy, i słusznie,
  1403. a Anglik w rodzaju Marlowe’a z dumą oddaje życie za sztandar. Też słusznie.
  1404. Marlowe zauważył, że Król zerknął przez okno i zamrugał oczami. Podążył
  1405. wzrokiem za jego spojrzeniem i zobaczył, że ścieżką zmierza w ich stronę jakiś człowiek.
  1406. Gdy znalazł się on w promieniu padającego z baraku światła, Marlowe rozpoznał go. Był
  1407. to pułkownik Samson.
  1408. Na widok Króla Samson skinął przyjaźnie ręką.
  1409. - Dobry wieczór, kapralu - powiedział i nie zatrzymując się poszedł dalej.
  1410. Król odliczył dziewięćdziesiąt dolarów i wręczył je Marlowe’owi.
  1411. - Zrób coś dla mnie, Peter. Dołóż dziesiątkę i daj to wszystko tamtemu gościowi.
  1412. - Samsonowi? Pułkownikowi Samsonowi?
  1413. - Oczywiście. Znajdziesz go za rogiem więzienia.
  1414. - Mam mu dać pieniądze? Tak bez niczego? Ale co mam mu powiedzieć?
  1415. 167
  1416. - Powiedz, że to ode mnie.
  1417. Boże! - pomyślał z przerażeniem Marlowe. Czyżby Samson był na usługach
  1418. Króla? Niemożliwe! Nie mogę tego zrobić. Król jest moim przyjacielem, aleja nie mogę
  1419. podejść do pułkownika i powiedzieć: “Proszę, to jest sto dolarów od Króla”. Po prostu nie
  1420. mogę!
  1421. Król na wylot przejrzał jego myśli. Ach, Peter, jakiż z ciebie naiwny dzieciak,
  1422. pomyślał. Niech cię diabli, dodał w duchu, ale zaraz cofnął te słowa, zły na siebie. Peter
  1423. był w obozie jedynym człowiekiem, z którym chciał się przyjaźnić, i jedynym, którego
  1424. potrzebował. Postanowił więc nauczyć go trochę życia. Nie będzie to ani lekkie, ani
  1425. przyjemne, mój drogi, być może mocno cię zaboli, ale ja i tak cię nauczę, choćbym miał
  1426. cię złamać. Będziesz żył i będziesz moim wspólnikiem, postanowił.
  1427. - Peter - powiedział. - Są sytuacje, w których musisz mi zaufać. Nigdy nie
  1428. wystawię cię do wiatru. Jeśli jesteś moim przyjacielem, zaufaj mi. Jeżeli nie chcesz się
  1429. ze mną przyjaźnić, twoja wola. Ale ja chciałbym mieć w tobie przyjaciela.
  1430. Marlowe wiedział, że oto nadeszła kolejna chwila szczerości. Albo musiał zaufać i
  1431. wziąć pieniądze, albo zostawić je i się wynieść.
  1432. Człowiek stoi zawsze na rozstaju dróg. I jeżeli naprawdę jest człowiekiem, to w
  1433. grę wchodzi nie tylko jego własne, ale także cudze życie.
  1434. Zdawał sobie sprawę, że wybór jednej z dróg zagraża życiu Maca i Larkina, jak
  1435. również jego życiu, bez Króla byli bowiem równie bezbronni jak cała reszta, bez Króla nie
  1436. mogło być mowy o wiosce, gdyż sam nigdy by się na taką wyprawę nie zdobył, nawet
  1437. gdyby chodziło o radio. Wybór drugiej zagroziłby dziedzictwu przodków albo przekreśliłby
  1438. jego przeszłość. Samson był potęgą w zawodowej armii, człowiekiem dobrze urodzonym,
  1439. zajmującym wysoką pozycję, bogatym, a on, Marlowe, urodził się przecież na oficera -
  1440. podobnie jak przed nim jego ojciec, a po nim... jego syn. Zarzutów ze strony takiego czło-
  1441. wieka nie zapomniano by mu nigdy. Lecz jeśli Samson był najemnikiem, wówczas
  1442. wszystko, w co nauczono go wierzyć, traciło wartość.
  1443. Miał wrażenie, że to nie on, lecz ktoś inny bierze pieniądze, wstępuje w panujące
  1444. na zewnątrz ciemności, rusza pod górę ścieżką, odnajduje pułkownika Samsona i słyszy
  1445. 168
  1446. szept:
  1447. - A, to pan, Marlowe, czy tak?
  1448. Wręczając pieniądze, Marlowe nadal widział siebie jakby z zewnątrz.
  1449. - Król prosił mnie, żebym to panu dał - wyrzekł.
  1450. Obserwował, jak wilgotne od śluzu oczy jaśnieją na widok pieniędzy, jak Samson
  1451. chciwie je liczy, a potem chowa do kieszeni wytartych spodni.
  1452. - Proszę mu podziękować - dobiegł go szept Samsona - i powiedzieć, że
  1453. przetrzymałem Greya przez godzinę. Dłużej naprawdę nie mogłem. Ale wystarczyło,
  1454. prawda?
  1455. - Owszem, wystarczyło. Ledwo, ledwo - dodał, a potem usłyszał jeszcze swój
  1456. głos: - Następnym razem radzę go trzymać dłużej albo przynajmniej dać znać, kretynie!
  1457. - Trzymałem go tak długo, jak tylko mogłem. Proszę powiedzieć Królowi, że go
  1458. przepraszam. Naprawdę bardzo przepraszam. Więcej się to nie powtórzy. Przyrzekam.
  1459. Wie pan, Marlowe, jak to jest. Czasem wynikają trudności.
  1460. - Powtórzę mu, że go pan przeprasza.
  1461. - Tak, tak, dziękuję, Marlowe, strasznie panu dziękuję. Zazdroszczę panu. Jest
  1462. pan tak blisko Króla. Ma pan szczęście.
  1463. Marlowe wrócił do baraku Amerykanów. Król podziękował mu, on Królowi, a
  1464. potem ruszył w noc.
  1465. Wszedł na niewielkie wzniesienie, skąd mógł widzieć ogrodzenie obozu, i
  1466. zapragnął znaleźć się w swoim myśliwcu, sam, wznosić się coraz wyżej i wyżej w niebo,
  1467. tam gdzie wszystko jest czyste i nieskalane i gdzie nie ma wstrętnych ludzi - takich jak on
  1468. sam - gdzie wszystko jest proste i gdzie można rozmawiać z Bogiem i być Jego
  1469. dzieckiem, nie wstydząc się samego siebie.
  1470. 169
  1471. ROZDZIAŁ XIII
  1472. Marlowe leżał na pryczy pogrążony w półśnie. Wokół niego mężczyźni budzili się,
  1473. wstawali, wychodzili za potrzebą, szykowali się do wyjścia na roboty, ktoś bez przerwy
  1474. wchodził do baraku lub z niego wychodził. Mike zabrał się już do czesania wąsów,
  1475. mierzących czterdzieści centymetrów od koniuszka do koniuszka, poprzysiągł sobie
  1476. bowiem, że zgoli je dopiero w dniu wyzwolenia. Barstairs stał na głowie ćwicząc jogę,
  1477. Phil Mint jak zwykle dłubał w nosie, niektórzy zaczęli już grać w brydża, Raylins jak co
  1478. dzień doskonalił się w śpiewie, Myner wygrywał gamy na drewnianym ksylofonie,
  1479. kapelan Grover starał się jak mógł podnieść wszystkich na duchu, a Thomas klął, że
  1480. znów spóźnia się śniadanie.
  1481. Śpiący nad Marlowe’em Ewart obudził się z jękiem i zwiesił nogi z pryczy.
  1482. - ’Mahlu, co za noc!
  1483. - Rzucałeś się jak wariat - stwierdził po raz nie wiadomo który Marlowe, bo Ewart
  1484. zawsze spał niespokojnie.
  1485. - Wybacz.
  1486. Ewart zawsze mówił “wybacz”. Zeskoczył ciężko na podłogę. Jego miejsce nie
  1487. było tu, w Changi. Powinien się znajdować dziesięć kilometrów stąd, w obozie dla cywi-
  1488. lów, gdzie podobno znajdowała się jego żona z dziećmi, chociaż nie było to pewne, bo
  1489. jak dotąd nie zezwolono na łączność pomiędzy obydwoma obozami.
  1490. - Może po wzięciu prysznica opalimy łóżko - zaproponował ziewając. Był niskim,
  1491. ciemnowłosym mężczyzną, który miał spore wymagania.
  1492. - Dobrze.
  1493. - Kto by pomyślał, że robiliśmy to nie dalej jak trzy dni temu. Jak ci się spało?
  1494. - Jak zwykle - odparł Marlowe, chociaż czuł, że od chwili przyjęcia pieniędzy i
  1495. rozmowy z Samsonem wszystko się odmieniło.
  1496. Kiedy wynosili z baraku żelazną pryczę, co niecierpliwsi ustawili się już w kolejce
  1497. po śniadanie. Ewart i Marlowe zestawili górną pryczę, a z otworów dolnej wyciągnęli
  1498. 170
  1499. żelazne pręty. Następnie z wydzielonego przed barakiem skrawka ziemi zebrali łupiny
  1500. orzechów kokosowych i gałązki i rozpalili małe ogniska wokół wszystkich czterech nóg
  1501. pryczy.
  1502. W czasie gdy nogi rozgrzewały się, oni wkładali płonące liście palmowe pod
  1503. podłużne pręty i sprężyny pryczy. Po chwili ziemia pod nią zaczerniła się od pluskiew.
  1504. - Ej, wy tam, jak pragnę zdrowia, musicie to robić przed śniadaniem?! - krzyknął
  1505. na nich Phil, zgorzkniały mężczyzna z kurzą klatką piersiową i płomiennie rudymi
  1506. włosami.
  1507. Nie zwrócili na niego uwagi. Phil zawsze na nich krzyczał, a oni niezmiennie
  1508. opalali pryczę przed śniadaniem.
  1509. - Słowo daje, Ewart, tyle tu tych bydlaków, że mogłyby wziąć pryczę na plecy i
  1510. wynieść ją stąd - powiedział Marlowe.
  1511. - O mało co nie zepchnęły mnie dziś w nocy z siennika. Śmierdziele - odparł
  1512. Ewart i ogarnięty nagłą pasją zaczął tłuc mrowie pluskiew.
  1513. - Daj spokój, Ewart.
  1514. - A co ja poradzę, że na sam ich widok cierpnę.
  1515. Kiedy już skończyli z pryczą, zostawili ją, żeby ostygła, a sami zajęli się
  1516. czyszczeniem siennika. Zajęło im to pół godziny. A potem kolejne pół godziny
  1517. czyszczenie moskitier.
  1518. W tym czasie prycza ostygła na tyle, że mogli się do niej dotknąć. Złożyli ją,
  1519. wnieśli z powrotem do baraku i wstawili do czterech puszek, starannie oczyszczonych i
  1520. napełnionych wodą, po czym sprawdzili jeszcze, czy w żadnym miejscu żelazne nogi
  1521. pryczy nie stykają się z brzegami puszek.
  1522. - Jaki dziś dzień, Ewart? - spytał bezmyślnie Marlowe, kiedy czekali na śniadanie.
  1523. - Niedziela.
  1524. Marlowe przypomniał sobie inną niedzielę i przebiegł go dreszcz.
  1525. Miało to miejsce zaraz po tym, jak zabrał go japoński patrol. Leżał wtedy w
  1526. szpitalu w Bandungu. Tamtej niedzieli Japończycy rozkazali wszystkim chorym jeńcom
  1527. zebrać swoje manatki i przygotować się do wymarszu, ponieważ przenoszono ich do
  1528. 171
  1529. innego szpitala.
  1530. Na dziedzińcu ustawiły się w szeregu setki chorych. Nie było wśród nich tylko
  1531. wyższych stopniem oficerów. Podobno wysłano ich na Tajwan, przynajmniej taka krążyła
  1532. plotka. Został jedynie generał. On, który był tu najwyższy stopniem, chodził po obozie i
  1533. otwarcie się modlił. Niski, barczysty mężczyzna w mundurze mokrym od plwocin
  1534. zwycięzców.
  1535. Marlowe przypomniał sobie, jak niósł siennik ulicami Bandungu, pod rozżarzonym
  1536. niebem, między dwoma szpalerami kolorowo ubranych ludzi, których milczenie było
  1537. krzykiem. Przypomniał sobie też, jak porzucił siennik, który był za ciężki, jak padał i jak
  1538. się podnosił, jak wreszcie rozwarły się przed nimi bramy więzienia i znów się zatrzasnęły.
  1539. Na dziedzińcu było dość miejsca, żeby się położyć. Ale jego i kilku innych zamknięto w
  1540. małych celach. Na ścianach jego celi wisiały łańcuchy, za klozet służyła niewielka dziura
  1541. w ziemi, wokół której nawarstwiły się wieloletnie odchody, a ziemię wyściełała cuchnąca
  1542. słoma.
  1543. Sąsiednią celę zajmował jakiś umysłowo chory Jawajczyk, który w napadzie szału
  1544. zamordował trzy kobiety i dwoje dzieci, zanim schwytali go Holendrzy. Ale Holendrzy nie
  1545. strzegli już więzień - sami stali się więźniami. Oszalały Jawajczyk bez przerwy, dzień i
  1546. noc, łomotał łańcuchami w ścianę i wrzeszczał.
  1547. W drzwiach celi Marlowe’a była niewielka dziura. Leżąc na słomie widział przez
  1548. nią nogi przechodzących ludzi i czekał najedzenie, słuchając, jak więźniowie klną i
  1549. umierają, panowała bowiem dżuma.
  1550. Czekał w nieskończoność.
  1551. A potem nastał spokój i była czysta woda, a zamiast małej dziurki, zastępującej
  1552. świat, rozciągało się nad nim niebo. Chłodna woda obmywała go i usuwała brud. Kiedy
  1553. otworzył oczy, ujrzał łagodną twarz odwróconą do góry nogami i jeszcze jedną twarz.
  1554. Obie promieniowały spokojem. Pomyślał wtedy, że naprawdę umarł.
  1555. Ale twarze te należały do Maca i Larkina. Znaleźli go w ostatniej chwili, kiedy
  1556. właśnie mieli opuścić więzienie i przejść do innego obozu. Myśleli, że jest Jawajczykiem -
  1557. tak jak sąsiadujący z nim szaleniec, który nadal wył i walił łańcuchami - ponieważ
  1558. 172
  1559. Marlowe również krzyczał coś po malajsku i z wyglądu przypominał Jawajczyka...
  1560. - Chodź, Peter. Jest wyżerka! - oznajmił Ewart.
  1561. - Ach, tak, dziękuję - odrzekł Marlowe i wziął menażki.
  1562. - Dobrze się czujesz?
  1563. - Tak - odparł i dodał po chwili: - Dobrze jest żyć, prawda?
  1564. Jeszcze przed południem obiegła Changi wieść, że japoński komendant przywróci
  1565. poprzednie racje ryżu dla uczczenia wielkiego japońskiego zwycięstwa na morzu.
  1566. Oznajmił, że jeden z amerykańskich oddziałów specjalnych został całkowicie zniszczony,
  1567. co powstrzymało atak wroga na Filipiny, oraz że wojska japońskie już teraz
  1568. przegrupowują się przed uderzeniem na Hawaje.
  1569. Plotki zaprzeczające jedna drugiej. Sprzeczne opinie.
  1570. - Kupa bzdur! Ogłosili to tylko po to, żeby ukryć jakąś porażkę.
  1571. - Nie wydaje mi się. Nigdy jeszcze nie zwiększyli nam racji, żeby uczcić porażkę.
  1572. - Patrzcie go! Zwiększyli! Zwracają tylko to, co nam niedawno zabrali. O nie,
  1573. przyjacielu. Możesz mi wierzyć. Te cholerne żółtki dostają wreszcie za swoje. Wspomnisz
  1574. moje słowa!
  1575. - A skąd ty tak dobrze wiesz coś, czego my nie wiemy. Pewnie masz radio, co?
  1576. - Gdybym je nawet miał, to bądź pewien, że tobie bym o tym nie powiedział.
  1577. - Skoro już o tym mówimy, nie wiesz, co z Davenem?
  1578. - Z kim?
  1579. - No, z tym, który miał radio.
  1580. - A tak, przypominam sobie. Nie znałem go. Jaki on był?
  1581. - Porządny chłop, tak słyszałem. Szkoda, że go złapali.
  1582. - Chciałbym dostać w swoje ręce skurwysyna, który go wydał. Założę się, że to
  1583. był któryś z tych z lotnictwa. Albo Australijczyk. Ci to już złamanego grosza nie są warci!
  1584. - Ja jestem Australijczykiem, pieprzony wyspiarzu.
  1585. - O, naprawdę? Nie denerwuj się. To był żart!
  1586. - Masz, draniu, dziwne poczucie humoru.
  1587. 173
  1588. - Ej, wy dwaj, dajcie spokój. Za gorąco. Czy ktoś mi pożyczy dymka?
  1589. - Masz, sztachnij się.
  1590. - Rany Boga, ale świństwo.
  1591. - Liście melonowca. Sam je obrabiałem. Jak przywykniesz, to smakuje.
  1592. - Spójrzcie no!
  1593. - Gdzie?
  1594. - Tam, na drodze. To Marlowe!
  1595. - To ten? O cholera! Słyszałem, że się skumał z Królem.
  1596. - Dlatego właśnie ci go pokazuję, głupku. Cały obóz o tym wie. Nieprzytomny
  1597. jesteś czy jak?
  1598. - Ja tam mu się nie dziwię. Gdybym miał okazję, zrobiłbym to samo. Mówią, że
  1599. Król ma pieniądze, złote obrączki, a żarcia tyle, że starczyłoby dla całej armii.
  1600. - Słyszałem, że to pedał, a Marlowe to jego nowa dziewczynka.
  1601. - Ja też.
  1602. - E tam. Jaki pedał. To po prostu zwykły kanciarz.
  1603. - Ja też nie uważam, żeby to był pedał. Ale cwany to on jest na pewno, trzeba mu
  1604. to przyznać, podlecowi.
  1605. - Pedał czy nie, chciałbym być Marlowe’em. Słyszeliście, że ma cały stos
  1606. dolarów? Podobno z Larkinem kupowali jajka i całego kurczaka.
  1607. - Pieprzysz. Nikt nie ma tyle forsy z wyjątkiem Króla. Mają przecież swoje kury.
  1608. Pewnie im któraś zdechła, i tyle. Jeszcze jedna z tych twoich głupich historyjek.
  1609. - Jak myślisz, co Marlowe ma w tej menażce?
  1610. - A co ma mieć? Jedzenie. Nie trzeba być mądrym, żeby zgadnąć.
  1611. Marlowe szedł do szpitala.
  1612. W menażce niósł pierś, nóżkę i udko kurczaka, którego wspólnie z Larkinem kupili
  1613. od pułkownika Fostera za sześćdziesiąt dolarów; niósł też dla Maca trochę tytoniu oraz
  1614. jajko zniesione przez Nonyę, którą wkrótce miał zapłodnić Radża, potomek Karmazyna.
  1615. Postanowili – za zgodą Maca - dać kurze jeszcze jedną szansę i nie zabijać jej, tak jak
  1616. na to zasłużyła, ponieważ z żadnego z wysiadywanych przez nią jaj nie wykluło się
  1617. 174
  1618. pisklę. Mac stwierdził, że może to nie wina Nonyi, że może należący do Fostera kogut
  1619. jest do niczego, a całe to jego trzepotanie skrzydłami, dziobanie i dosiadanie kur jest
  1620. tylko na pokaz.
  1621. Kiedy jadł kurczaka, Marlowe usiadł przy nim.
  1622. - O mój Boże, chłopcze, nie pamiętam, kiedy tak dobrze się czułem i byłem tak
  1623. najedzony - powiedział Mac.
  1624. - To wspaniale, Mac. Świetnie wyglądasz.
  1625. Marlowe opowiedział mu, skąd pochodzą pieniądze na kupno kurczaka.
  1626. - Dobrze zrobiłeś, biorąc te pieniądze - pochwalił go Mac. - Ten Prouty
  1627. najprawdopodobniej ukradł zegarek albo go podrobił. To nieładnie sprzedawać zły towar.
  1628. Zapamiętaj sobie, chłopcze: “Caveat emptor”.
  1629. - No to dlaczego, dlaczego to mnie tak gnębi? - spytał Marlowe. - Obaj z Larkinem
  1630. mówicie, że zrobiłem dobrze. Chociaż Larkin nie był chyba tego aż tak pewien jak ty...
  1631. - To jest biznes, chłopcze. A Larkin jest księgowym, a nie prawdziwym
  1632. biznesmenem. Ja to co innego. Wiem, na czym świat stoi.
  1633. - Jesteś tylko zwykłym plantatorem kauczuku. Co ty możesz wiedzieć o
  1634. interesach? Całe lata nie ruszyłeś się ani na krok z plantacji.
  1635. Mac nastroszył się.
  1636. - Trzeba ci wiedzieć, że plantator to przede wszystkim biznesmen - powiedział. -
  1637. Co dzień ma do czynienia z Tamilami albo Chińczykami, a to są urodzeni handlarze.
  1638. Wiedz, mój chłopcze, że to oni wymyślili wszelkie sztuczki i sposoby.
  1639. I tak oto rozmawiali ze sobą, a Marlowe cieszył się, że Mac odpowiada na jego
  1640. zaczepki. Niemal bezwiednie przeszli z angielskiego na malajski.
  1641. Wreszcie Marlowe rzucił od niechcenia:
  1642. - Czy znasz rzecz, która składa się z trzech części? - Ze względu na
  1643. bezpieczeństwo nie mówił wprost.
  1644. Mac rozejrzał się, żeby sprawdzić, czy w pobliżu nie ma nikogo, kto mógłby ich
  1645. podsłuchać.
  1646. - Owszem. I co z tego?
  1647. 175
  1648. - Czy już wiesz na pewno, co jej dolega?
  1649. - Całkowitej pewności nie mam, ale jestem prawie pewien. Czemu pytasz?
  1650. - Ponieważ wiatr przywiał wieść o lekach, które skutecznie leczą różne
  1651. dolegliwości.
  1652. Twarz Maca rozjaśniła się.
  1653. - Wah-la - powiedział. - Uradowałeś mnie, starego. Za dwa dni opuszczę to
  1654. miejsce, a wtedy zaprowadzisz mnie tam, skąd przywiało tę wieść.
  1655. - Nie, to niemożliwe. Muszę to zrobić sam. I to szybko.
  1656. - Nie chcę, żebyś narażał się na niebezpieczeństwo - powiedział w zamyśleniu
  1657. Mac.
  1658. - Wiatr przyniósł nadzieję. Jak napisano w Koranie: “Człowiek żyjący bez nadziei
  1659. nie różni się niczym od zwierzęcia”.
  1660. - Lepiej, żebyś zaczekał, zamiast szukać śmierci.
  1661. - Chętnie bym poczekał, ale już dziś muszę zdobyć wiedzę, której szukam.
  1662. - Dlaczego? - spytał szybko Mac po angielsku. - Dlaczego już dziś, Peter?
  1663. Marlowe zaklął w duchu, zły na siebie, że wpadł w pułapkę, której tak pragnął
  1664. uniknąć. Gdyby powiedział o wiosce, Mac zamartwiałby się na śmierć. Sam Mac
  1665. oczywiście nie mógł go powstrzymać, ale gdyby on i Larkin poprosili go, żeby nie szedł,
  1666. posłuchałby ich. Do diabła, co robić?
  1667. I wtedy przypomniał sobie radę, której udzielił mu Król.
  1668. - Dziś, jutro, nieważne. Po prostu jestem ciekaw - rzekł, próbując szczęścia.
  1669. Wstał. Sztuczka była stara jak świat. - No, to do jutra, Mac. Wieczorem może wpadnę do
  1670. ciebie z Larkinem.
  1671. - Siadaj, chłopcze. Chyba, że masz coś do roboty.
  1672. - Nie, nie mam.
  1673. - Mówisz prawdę? - spytał Mac, który w rozdrażnieniu przeszedł na malajski. -
  1674. Czy to “dziś” na pewno nic nie znaczy? Duch mego ojca podszepnął mi, że młody gotów
  1675. jest podjąć ryzyko, które sam diabeł ominąłby z daleka.
  1676. - Napisane jest: “Wiek młody niekoniecznie świadczy o braku mądrości”.
  1677. 176
  1678. Mac przyglądał mu się w zamyśleniu. Co on tam knuje? Może coś w związku z
  1679. Królem? No cóż, pomyślał ze znużeniem, Peter i tak już jest beznadziejnie uwikłany w
  1680. sprawę radia. Przecież przewiózł trzecią jego część z Jawy aż tu, do Changi.
  1681. - Czuję, że grozi ci niebezpieczeństwo - odezwał się wreszcie.
  1682. - Niedźwiedź potrafi bez ryzyka podebrać miód szerszeniom. Pająk szuka
  1683. bezpiecznie pod skałami, bo wie, gdzie i jak szukać - rzekł Marlowe, nadal niczego po
  1684. sobie nie pokazując. - Nie obawiaj się o mnie, starcze. Ja szukam pod skałami.
  1685. Mac skinął głową, uspokojony.
  1686. - Znasz mój pojemnik? - spytał.
  1687. - Oczywiście.
  1688. - Podejrzewam, że zaszkodziła mu kropla deszczu, która przecisnęła się przez
  1689. otwór w niebie i spadła na pewną rzecz, a ta zgniła jak drzewo powalone w dżungli. Jest
  1690. niewielka, w kształcie maleńkiego węża, cienka jak dżdżownica i nie dłuższa od
  1691. karalucha. - Mac jęknął i przeciągnął się. - Te plecy mnie wykończą - powiedział po
  1692. angielsku. - Bądź tak dobry, chłopcze, i popraw mi poduszkę.
  1693. Kiedy Marlowe się nachylił, Mac uniósł się nieznacznie i szepnął mu do ucha:
  1694. - Kondensator sprzęgający, trzysta mikrofaradów.
  1695. - Wygodniej? - spytał Marlowe, kiedy Mac opadł na poduszkę.
  1696. - Świetnie, chłopcze, o wiele wygodniej. No, a teraz zmykaj. Zmęczyło mnie to
  1697. głupie gadanie.
  1698. - Sam wiesz, że cię ono bawi, ty stary draniu.
  1699. - Może byś tak przestał z tym “starym”, puki ‘mahlu!
  1700. - Senderis! - odparł Marlowe i wyszedł na słońce. Kondensator sprzęgający,
  1701. trzysta mikrofaradów. Do licha, co to jest mikrofarad? - myślał.
  1702. Od strony garażu powiał wiatr i Marlowe wciągnął do pluć powietrze pachnące
  1703. benzyną, nasycone olejem i smarami. Przykucnął obok drogi na skrawku ziemi porosłym
  1704. trawą, żeby nacieszyć się znajomą wonią. Mój Boże, ileż wspomnień budzi zapach
  1705. benzyny, pomyślał. Samoloty. Gosport, Farnborough i osiem innych lotnisk. Spitfire’y i
  1706. Hurricane’y.
  1707. 177
  1708. Ale nie chciał o nich teraz myśleć, chciał myśleć o radiu. Zmienił ułożenie ciała i
  1709. usiadł w pozycji lotosu, z prawą stopą założoną na lewe udo, a lewą na prawe, z rękami
  1710. opuszczonymi i zgiętymi w łokciach, z dłońmi stykającymi się kłykciami i kciukami i z
  1711. palcami skierowanymi w stronę pępka. Siedział już tak wiele razy. Dopomagało mu to w
  1712. myśleniu, bo z chwilą kiedy mijał pierwszy ból, ciało wypełniał spokój, a umysł wyzwalał
  1713. się z wszelkich ograniczeń.
  1714. Siedział tak, a mężczyźni przechodzący ścieżką mijali go obojętnie. Nie widzieli
  1715. nic dziwnego w tym, że ktoś opalony na czarno i ubrany w sarong siedzi na słońcu w
  1716. południowym żarze. Nie było czemu się dziwić.
  1717. Teraz już wiem, co jest potrzebne, myślał, co trzeba jakoś zdobyć. W wiosce na
  1718. pewno jest radio. Wioski są jak sroki - zbierają i przechowują najbardziej nieprawdo-
  1719. podobne rzeczy. Roześmiał się na wspomnienie j awajskiej wioski, w której kiedyś
  1720. mieszkał.
  1721. Natrafił na nią, daleko od przecinających Jawę dróg, kiedy szedł potykając się
  1722. przez dżunglę wyczerpany i zagubiony, bliższy śmierci niż życia. Przebył dziesiątki
  1723. kilometrów i oto nastał dzień jedenasty marca 1943 roku. Stacjonujące na wyspie wojska
  1724. skapitulowały ósmego marca. Przez te trzy dni wędrówki przez dżunglę gryzło go
  1725. robactwo i cięły muchy, ostre kolce rozdzierały skórę, pijawki ssały krew, a deszcze
  1726. przemaczały do suchej nitki. Odkąd opuścił lotnisko północne w Bandungu, gdzie sta-
  1727. cjonowały myśliwce, nie widział ani nie słyszał żywej duszy. Porzucił swoją eskadrę, a
  1728. raczej jej niedobitki, i swojego Hurricane’a. Zanim stamtąd uciekł, wyprawił swojemu
  1729. martwemu, poskręcanemu i połamanemu przez bombę i pocisk smugowy myśliwcowi
  1730. pogrzeb na stosie. Spalić zwłoki - przynajmniej tyle jest winien człowiek swojemu
  1731. przyjacielowi.
  1732. Kiedy stanął na skraju wioski, słońce chyliło się ku zachodowi. Jawajczycy, którzy
  1733. go otoczyli, byli nastawieni wrogo. Nic złego mu wprawdzie nie zrobili, ale w ich twarzach
  1734. bez trudu można było wyczytać gniew. Wpatrywali się w niego w milczeniu i żaden nie
  1735. ruszył się, żeby mu pomóc.
  1736. - Czy mógłbym dostać coś do jedzenia i picia? - poprosił.
  1737. 178
  1738. Nie było odpowiedzi.
  1739. Nagle zauważył studnię. Podszedł do niej odprowadzany gniewnymi spojrzeniami
  1740. i długo pił. Potem usiadł i czekał.
  1741. Wioska była niewielka, dobrze ukryta. Wyglądała na dość bogatą. Ciągnące się
  1742. wokół kwadratowego placu chaty, zbudowane z bambusa i palmowych liści, stały na
  1743. palach. Wokół nich kręciło się wiele kur i świń. Przy jednej z chat, większej od innych,
  1744. znajdowała się zagroda dla bydła, a w niej pięć indyjskich bawołów. Świadczyło to o
  1745. zamożności wioski.
  1746. Wreszcie zaprowadzono go do chaty naczelnika. Tubylcy w milczeniu weszli za
  1747. nim po schodach, ale na górze zatrzymali się, usiedli na werandzie i czekali nasłuchując.
  1748. Naczelnik był stary, skórę miał brązową i wysuszoną. Spoglądał wrogo. Wnętrze
  1749. chaty zgodnie z miejscowym zwyczajem składało się z jednej wielkiej izby, podzielonej
  1750. na mniejsze pomieszczenia parawanami uplecionymi z palmowych liści.
  1751. Na samym środku pomieszczenia przeznaczonego do spożywania posiłków,
  1752. prowadzenia rozmów i rozmyślań stała porcelanowa miska klozetowa z deską i pokrywą.
  1753. Nie była do niczego podłączona i zajmowała honorowe miejsce na ręcznie tkanym
  1754. dywaniku. Przed nią, na osobnej macie, siedział na piętach naczelnik wioski i przyglądał
  1755. się mu świdrującym wzrokiem.
  1756. - Czego chcesz? Tuan! - przemówił, a “tuan” zabrzmiało jak oskarżenie.
  1757. - Chciałem tylko napić się wody i coś zjeść, panie, a poza tym... może mógłbym
  1758. zatrzymać się tu na krótko, aż dojdę do siebie.
  1759. - Mówisz mi: panie, a jeszcze trzy dni temu ty i inni biali nazywaliście nas
  1760. smoluchami i gardziliście nami!
  1761. - Nigdy tak was nie nazywałem. Przysłano mnie tutaj, żebym bronił waszego kraju
  1762. przed Japończykami.
  1763. - To oni wyzwolili nas od tych zapowietrzonych Holendrów. Tak samo jak wyzwolą
  1764. od białych imperialistów cały Daleki Wschód!
  1765. - Być może. Ale wydaje mi się, że jeszcze pożałujecie dnia, w którym tu przybyli!
  1766. - Wynoś się z mojej wioski. Idź precz z resztą imperialistów. Odejdź stąd, zanim
  1767. 179
  1768. wezwę Japończyków.
  1769. - Napisane jest: “Jeśli przyjdzie do ciebie nieznajomy i poprosi, abyś go przyjął
  1770. pod swój dach, ugość go, a znajdziesz łaskę w oczach Allacha”.
  1771. Naczelnik spojrzał na niego osłupiały. W narastających ciemnościach widać było
  1772. jego ciemnobrązową skórę, krótki kaftan baju, wielobarwny sarong i ozdobne przybranie
  1773. głowy.
  1774. - Czy znany ci jest Koran i słowa Proroka?
  1775. - Którego imię niech będzie błogosławione - odparł Marlowe i wyjaśnił: - Wielu
  1776. ludzi przez wiele lat tłumaczyło Koran na angielski.
  1777. Walczył o życie. Gdyby zezwolono mu pozostać w wiosce, być może udałoby mu
  1778. się zdobyć jakąś łódź i popłynąć do Australii. Nie znał się co prawda na żeglarstwie, ale
  1779. warto było ryzykować. Dostanie się do niewoli oznaczało śmierć.
  1780. - Czy jesteś wyznawcą Proroka? - spytał zdumiony naczelnik.
  1781. Marlowe zastanawiał się przez chwilę, co odpowiedzieć. Bez trudu mógłby udać,
  1782. że jest mahometaninem. Lektura świętej księgi Islamu była częścią jego edukacji.
  1783. Oficerowie Jego Królewskiej Mości służyli w licznych krajach, na wielu kontynentach, a
  1784. oficerowie z dziada pradziada uczyli się wielu rzeczy nie przewidzianych oficjalnym
  1785. programem nauczania.
  1786. Gdyby potwierdził, byłby bezpieczny, mahometanizm wyznawano bowiem niemal
  1787. na całej Jawie.
  1788. - Nie, nie jestem wyznawcą Proroka - odparł. Był zmęczony i u kresu sił. - Zresztą
  1789. nie wiem. Nauczono mnie wierzyć w Boga. Ojciec mówił nam, moim siostrom i mnie, że
  1790. Bóg ma wiele imion. Nawet chrześcijanie mówią o Świętej Trójcy, o tym, że Bóg jest w
  1791. trzech osobach. Wydaje mi się, że nie jest ważne, w jaki sposób ktoś zwraca się do
  1792. Boga. Bogu nie sprawi różnicy, czy pozdrawiany będzie jako Chrystus, Budda, Jehowa
  1793. czy nawet przez “Ty”, bo będąc Bogiem, wie przecież, że jesteśmy tylko ograniczonymi
  1794. istotami i nasza wiedza jest niewielka.
  1795. Wierzę - ciągnął - że Mahomet pochodził od Boga, że był Jego prorokiem. Wierzę,
  1796. że Chrystus też pochodził od Boga, i tak jak Mahomet mówi w Koranie, był
  1797. 180
  1798. “najnieskazitelniejszym z Proroków”. Czy Mahomet, zgodnie z tym, co sam utrzymywał,
  1799. był ostatnim z proroków, tego nie wiem. Nie sądzę, żebyśmy my, ludzie, byli pewni cze-
  1800. gokolwiek, co dotyczy Boga. Ale nie wierzę w to, by Bóg był starcem o długiej siwej
  1801. brodzie, który zasiada na złotym tronie gdzieś wysoko w niebie. Nie wierzę w to, co
  1802. obiecywał Mahomet: że wyznawcy jego religii pójdą do raju, gdzie będą leżeć na
  1803. jedwabnych łożach i pić wino, a usługiwać im będą piękne dziewczęta, ani w to, że raj
  1804. jest ogrodem pełnym zieleni, przejrzystych strumieni i drzew obsypanych owocem. Nie
  1805. wierzę też, że aniołowie mają skrzydła, które im wyrastają z pleców.
  1806. Nad wioską zapadła noc. Gdzieś zakwiliło dziecko, ale wkrótce, ukołysane, znów
  1807. zasnęło.
  1808. - Przyjdzie taki dzień - ciągnął Marlowe - kiedy zdobędę pewność, jakim imieniem
  1809. zwracać się do Boga. Będzie to dzień, w którym umrę. - Cisza ogromniała. - Myślę, że
  1810. byłby to straszny cios, gdyby okazało się, że Boga wcale nie ma.
  1811. Naczelnik gestem kazał Marlowe’owi usiąść.
  1812. - Możesz zostać - rzekł. - Ale pod kilkoma warunkami. Przysięgniesz, że będziesz
  1813. przestrzegał naszych praw i staniesz się jednym z nas. Będziesz pracował na polu
  1814. ryżowym i w wiosce, jak wszyscy mężczyźni. Nie mniej, ale i nie więcej. Nauczysz się
  1815. naszej mowy i tylko nią będziesz się posługiwał, będziesz ubierał się tak jak my i
  1816. przefarbujesz skórę na całym ciele. Wprawdzie twój wzrost i kolor oczu i tak zdradzą, że
  1817. jesteś biały, ale być może barwa skóry, ubranie i mowa na jakiś czas uchronią cię przed
  1818. rozpoznaniem. Być może uda nam się wmówić, że jesteś na wpół Jawajczykiem, na wpół
  1819. białym. Nie zbliżysz się bez pozwolenia do żadnej kobiety. A ponadto będziesz mi
  1820. bezwzględnie posłuszny.
  1821. - Zgadzam się.
  1822. - I jeszcze jedno. Ukrywanie przed Japończykami ich wroga jest niebezpieczne.
  1823. Musisz pamiętać, że kiedy przyjdzie taka chwila, że będę musiał wybierać pomiędzy tobą
  1824. a moimi ludźmi i ratować wioskę, wybiorę wioskę.
  1825. - Zapamiętam. Dziękuję ci, panie.
  1826. - Przysięgnij na swojego Boga... - po twarzy starca przemknął uśmieszek -
  1827. 181
  1828. przysięgnij na Boga, że będziesz posłuszny i że przyjmujesz te warunki.
  1829. - Przysięgam na Boga, że przyjmuję je i będę posłuszny. Przysięgam też, że nie
  1830. zrobię nic na waszą szkodę.
  1831. - Szkodzisz nam samą swoją obecnością, mój synu - odparł starzec.
  1832. Kiedy Marlowe napił się i posilił, naczelnik rzekł:
  1833. - Od tej chwili nie wypowiesz słowa po angielsku. Będziesz mówił tylko po
  1834. malajsku. To jedyny sposób, abyś szybko nauczył się naszej mowy.
  1835. - Dobrze. Ale czy mogę przedtem spytać cię o jedno?
  1836. - Tak.
  1837. - Czemu służy tamta miska klozetowa? Nie widzę przy niej żadnych rur.
  1838. - Nie służy niczemu ponad to, że bawi mnie przyglądanie się twarzom mych gości,
  1839. gdy myślą: “Co za bezsens przyozdabiać sobie w taki sposób dom”.
  1840. Po tych słowach starcem wstrząsnął paroksyzm śmiechu, po policzkach popłynęły
  1841. mu łzy i wkrótce ryczał na cały dom. Jego żony pośpieszyły z pomocą i zaczęły masować
  1842. mu plecy i brzuch, ale niebawem także i one zanosiły się śmiechem, a razem z nimi
  1843. Peter Marlowe.
  1844. Na wspomnienie tego Marlowe ponownie się uśmiechnął. Tuan Abu. To był
  1845. dopiero człowiek! Ale nie chciał dziś myśleć o wiosce, o przyjaciołach, których tam zosta-
  1846. wił, ani o N’ai, córce wioski, którą wybrano, żeby dzieliła z nim życie. Chciał dziś myśleć
  1847. o radiu i o tym, jak zdobyć kondensator, chciał skupić się przed wieczorną wyprawą do
  1848. wioski.
  1849. Rozplótł nogi z pozycji lotosu i cierpliwie czekał, aż powróci w nich normalne
  1850. krążenie. Wokół czuć było przyjemny, niesiony łagodnym powiewem wiatru zapach
  1851. benzyny. Powiew ten przyniósł też ze sobą gromkie głosy śpiewające hymn. Dolatywały
  1852. od strony amfiteatru, zamienionego dziś w anglikański kościół. Tydzień temu był to
  1853. kościół katolicki, dwa tygodnie temu przybytek adwentystów, a przed trzema tygodniami
  1854. kaplica jeszcze innego wyznania. W sprawach wiary panowała w Changi tolerancja.
  1855. Proste ławy wypełniali tłumnie zgromadzeni parafianie. Niektórych przywiodła tu
  1856. 182
  1857. wiara, innych jej brak. Niektórzy przyszli tu, żeby czymś się zająć, a inni, ponieważ nie
  1858. mieli nic lepszego do roboty. Tego dnia nabożeństwo odprawiał kapelan Drinkwater.
  1859. Głos miał głęboki i miękki. Promieniowała zeń szczerość, a słowa Biblii ożywiały i
  1860. budziły nadzieję, dzięki czemu zapominano o Changi i pustych żołądkach.
  1861. Parszywy hipokryta, pomyślał Marlowe, gardząc Drinkwaterem i przypominając
  1862. sobie jeszcze raz tamten dzień...
  1863. - Ej, Peter, spójrz no tam - szepnął mu wtedy Dave Daven.
  1864. Marlowe zobaczył, że Drinkwater rozmawia z wysuszonym kapralem RAF-u,
  1865. Blodgerem. Prycza Drinkwatera zajmowała uprzywilejowane miejsce tuż przy drzwiach
  1866. baraku szesnastego.
  1867. - To pewnie jego nowy ordynans - rzekł Daven.
  1868. Nawet w obozie utrzymywano starą tradycję.
  1869. - A co się stało z poprzednim?
  1870. - Z Lylesem? Jeden z moich żołnierzy powiedział mi, że jest w szpitalu. Na
  1871. Oddziale Szóstym.
  1872. Marlowe podniósł się.
  1873. - Drinkwater może sobie robić, co chce, z tymi z armii, ale wara mu od moich ludzi
  1874. - powiedział i przeszedł wzdłuż czterech prycz do drzwi. - Blodger!
  1875. - O co chodzi, Marlowe? - spytał Drinkwater.
  1876. Marlowe zignorował jego pytanie.
  1877. - Co tu robisz, Blodger? - spytał.
  1878. - Rozmawiałem właśnie z kapelanem - odparł Blodger i przysunął się bliżej do
  1879. Marlowe’a. - Przepraszam, ale nie najlepiej pana widzę.
  1880. - Kapitan Marlowe.
  1881. - Ach, to pan, panie kapitanie. Jak się pan ma? Jestem nowym ordynansem
  1882. kapelana, panie kapitanie.
  1883. - Wynoś się stąd, Blodger. A zanim najmiesz się na ordynansa, przedtem poproś
  1884. o pozwolenie mnie!
  1885. - Ależ panie kapitanie...
  1886. 183
  1887. - Za kogo pan się uważa, Marlowe? - odezwał się ostro Drinkwater. - Nie ma pan
  1888. prawa nim rozporządzać.
  1889. - On nie będzie pańskim ordynansem.
  1890. - A to dlaczego?
  1891. - Ponieważ ja tak powiedziałem. Możesz odejść, Blodger.
  1892. - Ależ panie kapitanie, będę bardzo dbał o pana kapelana, naprawdę. Będę
  1893. ciężko pracował...
  1894. - Skąd masz papierosa, Blodger?
  1895. - Chwileczkę, Marlowe... - zaczął Drinkwater.
  1896. Marlowe obrócił się gwałtownie w jego stronę.
  1897. - Zamknij się pan! - ryknął.
  1898. Wszyscy w baraku oderwali się od swoich zajęć i otoczyli ich.
  1899. - Skąd masz tego papierosa, Blodger?
  1900. - Dostałem od kapelana - pisnął Blodger cofając się, przestraszony ostrym tonem
  1901. głosu Marlowe’a. - Dałem za to kapelanowi jajko. Obiecał, że za każde jajko będę
  1902. dostawał tytoń. A ja chcę dostawać tytoń, jajka nie są mi potrzebne.
  1903. - Nie ma przecież nic złego w tym, że daję chłopcu trochę tytoniu - wtrącił
  1904. Drinkwater. - W zamian za jajko. Sam mnie o to prosił.
  1905. - Był pan może ostatnio na Oddziale Szóstym? - spytał Marlowe. - Pomagał pan
  1906. im przyjąć Lylesa, pańskiego poprzedniego ordynansa, który oślepł?
  1907. - To nie moja wina. Nic mu nie zrobiłem.
  1908. - A ile jego jajek pan zjadł?
  1909. - Żadnego. Żadnego!
  1910. Marlowe chwycił Biblię i wcisnął ją Drinkwaterowi do ręki.
  1911. - Uwierzę, jak pan na to przysięgnie. Niech pan przysięgnie, bo inaczej, daję
  1912. słowo, skończę z panem!
  1913. - Przysięgam!
  1914. - Kłamiesz, łajdaku! - krzyknął Daven. - Sam widziałem, jak brałeś jajka od Lylesa.
  1915. Wszyscy widzieli.
  1916. 184
  1917. Marlowe chwycił menażkę Drinkwatera i znalazł w niej jajko. Wyjął je i rozbił na
  1918. twarzy kapelana, a potem wepchnął mu do ust skorupkę. Drinkwater zemdlał. Marlowe
  1919. chlusnął mu wodą w twarz i kapelan ocknął się.
  1920. - Dziękuję panu, Marlowe - szepnął. - Dziękuję za to, że pokazał mi pan, jak
  1921. zbłądziłem. - Ukląkł przy pryczy. - Boże, przebacz niegodnemu grzesznikowi. Przebacz
  1922. mi grzechy...
  1923. A dziś, w tę rozsłonecznioną niedzielę, Marlowe słuchał, jak Drinkwater kończy
  1924. kazanie. Blodger już dawno trafił na Oddział Szósty, ale Marlowe nie był w stanie
  1925. dowieść, że przyczynił się do tego Drinkwater. Kapelan nadal miał skądś wiele jajek.
  1926. Żołądek podpowiedział Marlowe’owi, że czas na obiad.
  1927. Kiedy powrócił do baraku, wszyscy już czekali niecierpliwie z menażkami w ręku.
  1928. Dziś mieli się jeszcze obejść bez zwiększonych racji. Jutro także, jak głosiła plotka.
  1929. Ewart był już w kuchni i sprawdził. Żadnych zmian. Można to było w końcu zrozumieć,
  1930. ale dlaczego, do diabła, tak się grzebią?
  1931. Grey siedział na skraju łóżka.
  1932. - Kogo ja widzę, Marlowe. Pan jada z nami? Co za miła niespodzianka - rzekł.
  1933. - Owszem, Grey, nadal tu jadam. Czemu pan nie pobiega sobie i nie pobawi się w
  1934. złodziei i policjantów? W tej zabawie można się wyżyć na kimś, kto nie może oddać.
  1935. - Nie ma mowy, kolego. Mam na oku poważniejszą grę.
  1936. - Życzę szczęścia - odparł Marlowe i naszykował menażki.
  1937. Siedzący po drugiej stronie przejścia Brough, który przyglądał się grze w brydża,
  1938. mrugnął do niego porozumiewawczo.
  1939. - Szkoda gadać - szepnął. - Wszystkie gliny są jednakowe.
  1940. - Owszem - odparł Marlowe, mając się na baczności.
  1941. - Tutaj każdy może robić, co chce. Ale czasem trzeba odsłonić karty i powiedzieć,
  1942. w co się gra.
  1943. - Naprawdę?
  1944. - Tak. W niepewnym towarzystwie można stracić panowanie nad sytuacją.
  1945. 185
  1946. - To może się zdarzyć wszędzie.
  1947. - Nie pogadalibyśmy sobie kiedyś o tym przy kawie? - zaproponował Brough,
  1948. uśmiechając się szeroko.
  1949. - Bardzo chętnie. Może jutro? Po korycie... - Marlowe posłużył się bezwiednie
  1950. określeniem, którego używał Król. Nie poprawił się jednak. Uśmiechnął się tylko do
  1951. Brougha, a ten odpowiedział mu uśmiechem.
  1952. - Hej, jest żarło - zawołał Ewart.
  1953. - Dzięki Bogu, nareszcie - wystękał Phil. - Proponuję ci wymianę, Peter: twój ryż
  1954. za moją zupę. Co ty na to?
  1955. - Optymista z ciebie!
  1956. - Spróbować nigdy nie zaszkodzi.
  1957. Marlowe wyszedł z baraku i ustawił się w kolejce po jedzenie. Ryż wydawał
  1958. Raylins. Świetnie, pomyślał, nie ma się o co martwić.
  1959. Raylins, łysy mężczyzna w średnim wieku, przed wojną zastępca dyrektora w
  1960. Banku Singapurskim, tak jak Ewart należał do Pułku Malajskiego. W czasie pokoju była
  1961. to wspaniała organizacja. Jej członkowie spotykali się na przyjęciach i towarzyskich
  1962. meczach krykieta i polo. Kto nie należał do tego pułku, był nikim. Raylins opiekował się
  1963. finansami kasyna, a jego specjalnością było organizowanie bankietów. Kiedy dostał do
  1964. ręki karabin i usłyszał, że bierze udział w wojnie, a potem rozkazano mu przeprowadzić
  1965. pluton przez groblę i walczyć z Japończykami, spojrzał na pułkownika i roześmiał się.
  1966. Znał się tylko na księgowości. Ale nic mu to nie pomogło. Musiał zebrać dwudziestu
  1967. ludzi, równie nie wyszkolonych jak on sam, i pomaszerować. Maszerował więc, aż
  1968. raptem z dwudziestu zrobiło się trzech. Trzynastu natychmiast zginęło w zasadzce. Tylko
  1969. czterech było rannych. Leżeli na środku drogi i darli się wniebogłosy. Jeden z nich,
  1970. któremu odstrzelono dłoń, wpatrywał się ogłupiały w kikut i jedyną dłonią, jaka mu
  1971. pozostała, zbierał krew i starał się wlać ją z powrotem do żył. Inny, nie przestając się
  1972. śmiać, wpychał sobie wnętrzności do otworu w jamie brzusznej.
  1973. Ogłupiały Raylins przyglądał się japońskiemu czołgowi, który nadjeżdżał drogą
  1974. ziejąc ogniem z karabinów. A kiedy przejechał, po czterech ludziach zostały tylko mokre
  1975. 186
  1976. plamy na asfalcie. Raylins spojrzał na swoich trzech pozostałych przy życiu żołnierzy -
  1977. jednym z nich był Ewart - a oni na niego. I wtedy zaczęli biec, uciekać w panicznym
  1978. strachu przez dżunglę. Pogubili się. Raylins został sam pośród budzącej grozę nocy,
  1979. pełnej pijawek i tajemniczych odgłosów. Od szaleństwa uratowało go malajskie dziecko,
  1980. które spotkało go bełkoczącego coś bez sensu i odprowadziło do wioski. Wśliznął się do
  1981. budynku, w którym zbierały się niedobitki angielskiej armii. Nazajutrz Japończycy
  1982. rozstrzelali po dwóch z każdej dziesiątki. Raylinsa i kilku innych zatrzymano w budynku.
  1983. Później załadowano ich na ciężarówkę i przewieziono do obozu, gdzie znalazł się wśród
  1984. rodaków. Nigdy jednak nie zapomniał o swoim przyjacielu Charlesie, o tym z
  1985. wybebeszonymi wnętrznościami.
  1986. Niemal przez cały czas Raylins żył w stanie oszołomienia. Za żadne skarby nie
  1987. mógł pojąć, dlaczego nie siedzi w banku sumując liczby, wyraźne i schludne, ani też dla-
  1988. czego przebywa w obozie, w którym był wszakże niezastąpiony pod jednym względem:
  1989. potrafił mianowicie podzielić każdą ilość ryżu na tyle porcji, ile trzeba. I to równo, niemal
  1990. co do ziarnka.
  1991. - Znałeś Charlesa, Peter, prawda? - spytał, nakładając Marlowe’owi porcję ryżu.
  1992. - Tak, to bardzo miły człowiek - odparł Marlowe, choć go nie znał. Nie znał go
  1993. zresztą nikt.
  1994. - Jak myślisz, udało mu się wreszcie wepchnąć je z powrotem? - spytał Raylins.
  1995. - O, tak. Na pewno.
  1996. Marlowe ustąpił miejsca następnemu jeńcowi, do którego zwracał się właśnie
  1997. Raylins.
  1998. - Ciepło dziś, kapelanie Grover. Znał pan Charlesa, prawda?
  1999. - Tak - odparł kapelan, nie odrywając wzroku od porcji ryżu. - Na pewno mu się
  2000. udało, panie Raylins.
  2001. - Och, to dobrze, to dobrze. Cieszę się. To chyba dziwne uczucie tak ni stąd, ni
  2002. zowąd znaleźć swoje wnętrzności na zewnątrz.
  2003. Myśli Raylinsa powędrowały do banku, w którym było tak przyjemnie chłodno, i do
  2004. żony, którą zobaczy wieczorem po powrocie z pracy w ich schludnym, małym domku w
  2005. 187
  2006. pobliżu toru wyścigowego. Zaraz, zaraz, a co będzie na kolację? - zastanawiał się w
  2007. duchu. Już wiem, jagnię! Tak, jagnię! I butelka zimnego piwa. Potem pobawię się z
  2008. Penelopą, a żona posiedzi sobie na werandzie i poszyje.
  2009. - Ooo - powiedział z radością, rozpoznając Ewarta. - Może wpadłbyś dziś do nas
  2010. na kolację, Ewart? No jak, stary? Jeśli chcesz, to razem z żoną.
  2011. Ewart odburknął coś przez zaciśnięte zęby. Wziął ryż i zupę i odszedł na bok.
  2012. - Daj spokój, Ewart! - ostrzegł go Marlowe.
  2013. - To ty daj spokój! Nie wiesz, co czuję. Jak Boga kocham, kiedyś go zamorduję...
  2014. - Nie przejmuj się...
  2015. - Nie przejmuj się! One nie żyją. Jego żona i córka nie żyją! Widziałem to na
  2016. własne oczy. A moja żona i dwoje dzieci? Gdzie są, co? No gdzie? Pewnie też już nie
  2017. żyją. Na pewno. Przecież to tyle czasu. Nie żyją!
  2018. - Są w obozie dla cywilów...
  2019. - A ty niby skąd jesteś tego taki pewny? Ani ty tego nie wiesz, ani ja, a przecież to
  2020. tylko dziesięć kilometrów stąd. Nie żyją! O Boże - jęknął Ewart, a potem usiadł i rozpłakał
  2021. się, wysypując na ziemię ryż i wylewając zupę. Marlowe zgarnął łyżką ryż i pływające w
  2022. zupie liście i włożył je z powrotem do jego menażki.
  2023. - W przyszłym tygodniu pozwolą ci wysłać list, a może nawet pozwolą ci tam
  2024. pojechać - rzekł. - Przecież komendant wciąż prosi o listę z nazwiskami kobiet i dzieci.
  2025. Nie martw się, są bezpieczni.
  2026. Marlowe zostawił Ewarta, który jadł ryż, rozmazując go sobie po twarzy, i poszedł
  2027. ze swoją porcją do baraku przyjaciół.
  2028. - Czołem, kolego - przywitał go Larkin. - Byłeś u Maca?
  2029. - Tak. Wygląda znakomicie. Zaczął się nawet złościć, kiedy mówiłem mu “stary”.
  2030. - Jak to dobrze, że nasz stary Mac niedługo wraca - powiedział Larkin i wyciągnął
  2031. spod siennika zapasową menażkę. - Niespodzianka! - uprzedził i uchylił pokrywkę,
  2032. odsłaniając mały placek z brązowawej, podobnej do kitu substancji.
  2033. - Czy mnie wzrok nie myli?! Blachang! Do licha, skąd pan to wytrzasnął?
  2034. - Oczywiście zwędziłem.
  2035. 188
  2036. - Jest pan geniuszem, pułkowniku. Że też go wcześniej nie poczułem - zdziwił się
  2037. Marlowe. Pochylił się nad naczyniem i wziął odrobinę blachangu. - Starczy nam na parę
  2038. ładnych tygodni.
  2039. Blachang był miejscowym przysmakiem, zresztą łatwym do przyrządzenia. O
  2040. określonej porze roku szło się na brzeg morza i łowiło siatką roje maleńkich morskich
  2041. żyjątek, unoszących się w płytkiej przybrzeżnej wodzie. Następnie zakopywało się je w
  2042. jamie wymoszczonej wodorostami, przykrywało nimi również z wierzchu i zostawiało na
  2043. dwa miesiące.
  2044. W ciągu tego czasu żyjątka rozkładały się, tworząc cuchnącą maź. Fetor po
  2045. odgrzebaniu jamy był tak silny, że urywał głowę i na tydzień odbierał węch. Maź wybie-
  2046. rało się z dołu powstrzymując oddech, a potem smażyło na patelni. Trzeba było przy tym
  2047. uważać, żeby stać od nawietrznej, bo inaczej człowiek mógł się udusić. Po ostygnięciu
  2048. substancji formowało się ją w bryły i sprzedawało za ciężkie pieniądze. Przed wojną
  2049. kostka kosztowała dziesięć centów. Teraz trzeba było płacić po dziesięć dolarów za
  2050. płatek. Dlaczego był to przysmak? Otóż blachang był koncentratem białka. Nawet
  2051. niewielki kawałeczek przesycał aromatem pełną miskę ryżu. Oczywiście łatwo mógł się
  2052. stać przyczyną czerwonki. Ale jeśli dojrzewał dostatecznie długo, był dobrze wysmażony
  2053. i nie tknięty przez muchy, wtedy jak najbardziej nadawał się do spożycia.
  2054. Ale kto by o to pytał. Mówiło się po prostu: “Pułkowniku, jest pan genialny”,
  2055. dokładało blachangu do ryżu i zjadało ze smakiem.
  2056. - Zaniósłbyś trochę Macowi?
  2057. - Świetny pomysł. Tylko że on na pewno się skrzywi, że blachang jest nie
  2058. dosmażony.
  2059. - Nasz Mac skrzywiłby się nawet na najlepszy blachang... - powiedział Larkin i
  2060. urwał. - Hej, Johnny! - zawołał do wysokiego mężczyzny, który właśnie przechodził
  2061. drogą, prowadząc na postronku wychudłego kundla. - Chce pan blachangu, przyjacielu?
  2062. - Czy chcę? Ależ tak.
  2063. Nałożyli mu porcję blachangu na liść banana, porozmawiali o pogodzie i spytali,
  2064. jak się miewa pies. John Hawkins kochał swojego psa ponad wszystko na świecie.
  2065. 189
  2066. Razem z nim jadł - zdumiewające, co potrafi zjeść pies -i razem z nim spał. Pirat był
  2067. dobrym przyjacielem. Sprawiał, że człowiek czuł się przy nim po ludzku.
  2068. - Może macie ochotę pograć dziś wieczorem w brydża? Przyprowadzę czwartego
  2069. - powiedział Hawkins.
  2070. - Dziś nie mogę - odparł Marlowe, tłukąc muchy.
  2071. - Mogę zaprosić Gordona, z sąsiedniego baraku - zaproponował Larkin.
  2072. - Świetnie. No to co, po kolacji?
  2073. - Dobrze, a więc do zobaczenia.
  2074. - Dziękuję za blachang - powiedział na odchodnym Hawkins, a Pirat zaszczekał
  2075. radośnie.
  2076. - Zielonego pojęcia nie mam, jak on daje radę wyżywić siebie i tego psiaka - rzekł
  2077. Larkin. - I jak mu się do tej pory udało utrzymać go z dala od cudzej menażki!
  2078. Marlowe zamieszał ryż, starannie rozprowadzając blachang. Miał ogromną ochotę
  2079. podzielić się z Larkinem tajemnicą dzisiejszej nocnej wyprawy, ale zdawał sobie sprawę,
  2080. że byłoby to zbyt niebezpieczne.
  2081. ROZDZIAŁ XIV
  2082. Wydostać się z obozu było aż nazbyt łatwo. Wystarczyło przebiec krótki odcinek
  2083. dzielący od pogrążonej w cieniu części ogrodzenia, na które składało się sześć
  2084. poziomów kolczastego drutu, potem przedostać się na drugą stronę, co nie było trudne, i
  2085. szybko zniknąć w dżungli. Kiedy przystanęli dla złapania oddechu, Marlowe zapragnął
  2086. znaleźć się z powrotem w obozie, rozmawiać z Makiem, Larkinem, choćby nawet z
  2087. Greyem.
  2088. Cały czas pragnąłem się stamtąd wydostać, myślał, a kiedy to nastąpiło, boję się
  2089. własnego cienia.
  2090. Niesamowite uczucie tak patrzeć na obóz z zewnątrz. Z miejsca, gdzie stali, mieli
  2091. dobry widok. Barak amerykański był o sto metrów od nich. Jeńcy spacerowali tam i z
  2092. powrotem; Hawkins ze swoim psem. Po obozie przechadzał się również koreański
  2093. 190
  2094. strażnik. Od wieczornego apelu upłynęło sporo czasu i w barakach pogasły już światła. A
  2095. jednak w obozie panował ruch - to chodzili ci, którzy nie mogli zasnąć. Tak było co noc.
  2096. - Chodź, Peter - szepnął Król i ruszył w gęstwinę, torując drogę.
  2097. Jak dotąd wszystko przebiegało zgodnie z planem. Kiedy tego wieczoru Marlowe
  2098. zjawił się w baraku Amerykanów, zastał Króla gotowego do drogi.
  2099. - Żeby dobrze wykonać robotę, trzeba mieć odpowiedni sprzęt - powiedział Król,
  2100. wskazując na porządnie natłuszczone japońskie buty z miękkiej, nie wydającej dźwięków
  2101. skóry, na gumowych spodach, i na swój “strój”: czarne chińskie spodnie i krótki kaftan.
  2102. O wyprawie wiedział tylko Dino. Zabrał ich podwójny ekwipunek i podrzucił go
  2103. ukradkiem w miejsce, skąd mieli wyruszyć. Potem wrócił do baraku, a kiedy w pobliżu nie
  2104. było nikogo, Marlowe i Król wyszli jak gdyby nigdy nic, mówiąc, że idą zagrać w brydża z
  2105. Larkinem i jakimś drugim Australijczykiem. Musieli odczekać denerwujące pół godziny,
  2106. zanim zrobiło się pusto, a wtedy pomknęli do znajdującego się przy ogrodzeniu rowu,
  2107. przebrali się i wymazali błotem ręce i twarze. Zanim mogli podbiec nie zauważeni do
  2108. ogrodzenia, minął następny kwadrans. Kiedy znaleźli się już poza drutami i ukryli, Dino
  2109. zabrał pozostawione przez nich ubranie.
  2110. Nocą dżungla budziła grozę. Ale Marlowe czuł się w niej swojsko. Wszystko
  2111. przypominało mu tu Jawę, najbliższe otoczenie wioski, dlatego też po chwili jego
  2112. zdenerwowanie nieco ustąpiło.
  2113. Król bezbłędnie torował drogę. W wiosce był już pięciokrotnie. Posuwał się
  2114. naprzód, wytężając wszystkie zmysły. Trzeba było jeszcze ominąć wartownika, który nie
  2115. miał ustalonej trasy i chodził, jak chciał. Król wiedział jednak, że najczęściej wyszukuje
  2116. on sobie jakąś polankę i kładzie się spać.
  2117. Po pełnej napięcia wędrówce, kiedy każdy spróchniały patyk lub uschły liść
  2118. zdawał się zdradzać ich obecność, a każda gałąź pragnęła zatrzymać, dotarli wreszcie
  2119. do ścieżki. Wartownika mieli już za sobą. Ścieżka wiodła nad brzeg morza, a potem - do
  2120. wioski.
  2121. Przeszli na drugą stronę ścieżki i zaczęli krążyć. Na bezchmurnym niebie, ponad
  2122. gęstą kopułą listowia tkwił półksiężyc. Dawał akurat tylko tyle światła, żeby byli
  2123. 191
  2124. bezpieczni.
  2125. Wolność. Bez otaczającego zewsząd drutu i ludzi. Nareszcie sami. I nagle
  2126. Marlowe’owi wydało się to koszmarem.
  2127. - Co z tobą, Peter? - spytał szeptem Król, wyczuwając, że coś się stało.
  2128. - Nic, nic... Tylko że to taki szok znaleźć się na zewnątrz.
  2129. - Przyzwyczaisz się - zapewnił Król i spojrzał na zegarek. - Jeszcze z półtora
  2130. kilometra. Pośpieszyliśmy się, więc musimy zaczekać.
  2131. Wyszukał pnącza oplecione wokół powalonych drzew i oparł się o nie.
  2132. - Tu możemy sobie odpocząć - powiedział.
  2133. Czekali, przysłuchując się odgłosom dżungli. Świerszczom, żabom, nagłemu
  2134. świergotaniu. I nagłej ciszy. Szelestowi wędrujących zwierząt.
  2135. - Zapaliłbym.
  2136. - Ja też.
  2137. - Ale nie tutaj - ostrzegł Król.
  2138. Jego mózg nie próżnował ani chwili. Jednym uchem łowiąc odgłosy dżungli, skupił
  2139. się na powtórzeniu w myślach przebiegu mającej wkrótce nastąpić transakcji. Uznał, że
  2140. plan jest dobry.
  2141. Sprawdził godzinę. Minutowa wskazówka przesuwała się powoli. A więc mógł
  2142. jeszcze zastanowić się nad planem. Im dłużej planuje się jakąś transakcję, tym lepiej się
  2143. ona udaje. Nie ma wpadek, a i zysk jest większy. Dzięki Bogu, że istnieje coś takiego jak
  2144. zysk! Gość, który wymyślił interesy, był geniuszem. Sprzedawaj drożej, niż kupiłeś.
  2145. Ruszaj głową. Ryzykuj, a pieniądze same będą ci się pchały do ręki. Masz pieniądze -
  2146. masz wszystko. A przede wszystkim - władzę.
  2147. Kiedy stąd wyjdę, myślał Król, zostanę milionerem. Zbiję taką forsę, że Fort Knox
  2148. będzie przy niej wyglądał jak dziecięca skarbonka. Założę organizację. Będą w niej
  2149. pracować goście lojalni, ale posłuszni. Fachowców zawsze można kupić. A jeśli wiesz, za
  2150. ile da się kupić gościa, to potem możesz go używać i nadużywać do woli. Na tym polega
  2151. życie. Ludzie dzielą się na elitę i resztę. Ja należę do elity. I tak już będzie zawsze. Nie
  2152. pozwolę sobą pomiatać i nie dam się ciągać z miasta do miasta. Było, minęło. A zresztą
  2153. 192
  2154. byłem wtedy szczeniakiem zależnym od tatusia, który raz był kelnerem, raz pomagierem
  2155. na stacji benzynowej, innym razem roznosił książki telefoniczne, a kiedy indziej wywoził
  2156. śmiecie albo rozdawał ulotki reklamowe. A wszystko po to, żeby zarobić na butelkę.
  2157. Potem trzeba było po nim sprzątać. To już się nigdy nie powtórzy. Teraz po mnie będą
  2158. sprzątać. A do tego potrzeba mi tylko forsy. “Wszyscy ludzie zostali stworzeni równymi
  2159. sobie... w pewnych niezbywalnych prawach”. Bogu dzięki, że jest Ameryka, powtórzył w
  2160. duchu Król po raz tysięczny. Bogu dzięki, że jestem Amerykaninem.
  2161. - Wspaniały kraj - powiedział do siebie.
  2162. - Jaki kraj?
  2163. - Stany.
  2164. - Dlaczego?
  2165. - Są jedynym miejscem na świecie, gdzie możesz wszystko kupić i gdzie masz
  2166. szansę się dorobić. To bardzo ważne dla kogoś, komu nie zapewnia tego urodzenie, a
  2167. takich szczęśliwców jest cholernie mało, Peter. Każdy, kto tylko chce pracować, ma
  2168. przed sobą tyle możliwości, że aż się w głowie kręci. Natomiast taki, co nie pracuje i nie
  2169. daje sobie rady, jest do niczego, nie jest Amerykaninem i...
  2170. - Cicho - ostrzegł go nagle Marlowe, zdwajając czujność.
  2171. Z oddali dobiegł ich ledwo dosłyszalny odgłos zbliżających się kroków.
  2172. - To człowiek, Malajczyk - szepnął Marlowe, wciskając się głębiej w listowie.
  2173. - A ty skąd niby o tym wiesz?
  2174. - Na nogach ma malajskie chodaki. Jest chyba stary. Szura nogami. O, już
  2175. słychać jego oddech.
  2176. W chwilę później tubylec wyłonił się z mroków dżungli i nie zwróciwszy na nich
  2177. uwagi, poszedł dalej ścieżką. Był stary, a na plecach niósł ubitego pekari. Odprowadzali
  2178. go wzrokiem, dopóki nie zniknął.
  2179. - Zauważył nas - rzekł z niepokojem Marlowe.
  2180. - Ale gdzie tam.
  2181. - Jestem tego pewien. Mógł pomyśleć, że to wartownik. Przyglądałem się jego
  2182. nogom. Zmylił krok. To niezawodny sposób, żeby się przekonać, czy ktoś cię zauważył...
  2183. 193
  2184. - A może na ścieżce była jakaś nierówność albo patyk?
  2185. Marlowe potrząsnął przecząco głową.
  2186. Przyjaciel czy wróg? - myślał gorączkowo Król. Jeżeli to ktoś z wioski, nic nam nie
  2187. grozi. Cała wioska wiedziała o tym, kiedy ma przyjść Król, ponieważ miała swój udział w
  2188. zyskach Czeng Sana, z którym handlował. Nie poznałem go, ale nic w tym dziwnego, bo
  2189. kiedy u nich bywałem, wielu łowiło nocą ryby. Co robić? - zastanawiał się.
  2190. - Zaczekamy, a potem zrobimy szybki zwiad - oświadczył Marlowe’owi. - Jeśli to
  2191. nieprzyjaciel, to pójdzie do wioski i doniesie naczelnikowi, a ten da nam znać, żebyśmy
  2192. wzięli nogi za pas.
  2193. - Możesz im zaufać?
  2194. - Ja tak. Trzymaj się kilkanaście metrów za mną, Peter - rzekł Król i ruszył w
  2195. drogę.
  2196. Z łatwością odnaleźli wioskę. Podejrzanie łatwo, pomyślał Marlowe. Przyjrzeli się
  2197. jej ze szczytu niewielkiego wzniesienia, gdzie się zatrzymali. Na werandzie jednej z chat
  2198. siedziało w kucki kilku Malajczyków i paliło papierosy. Tu i ówdzie pochrząkiwały świnie.
  2199. Przez otaczające wioskę kokosowe palmy prześwitywały przybrzeżne fale. Dostrzegli też
  2200. kilka łodzi ze zwiniętymi żaglami i nieruchome, suszące się sieci. Wszystko tchnęło
  2201. spokojem.
  2202. - Wygląda bezpiecznie - szepnął Marlowe.
  2203. Król szturchnął go w bok. Na werandzie swojej chaty stali naczelnik wioski i
  2204. człowiek, którego widzieli w dżungli. Obaj pochłonięci byli rozmową. Nagle panującą
  2205. ciszę rozproszył daleki śmiech i nieznajomy zszedł na dół po schodach.
  2206. Usłyszeli, jak kogoś woła. Wkrótce podbiegła do niego jakaś kobieta, zdjęła mu z
  2207. pleców pekari, zaniosła do ogniska i nabiła na rożen. W chwilę potem zebrali się tam inni
  2208. Malajczycy żartując i śmiejąc się.
  2209. - Idzie! - wykrzyknął Król.
  2210. Od brzegu nadchodził wysoki Chińczyk. Za jego plecami jakiś Malajczyk zwijał
  2211. żagle małej łodzi rybackiej. Chińczyk podszedł do naczelnika. Przywitali się cicho i
  2212. kucnęli, czekając na Króla.
  2213. 194
  2214. - Dobra - powiedział Król z uśmiechem. - Idziemy.
  2215. Wstał i trzymając się cienia, obszedł wioskę dookoła. Na tyłach chaty naczelnika
  2216. pięła się w górę wysoka drabina, prowadząca na werandę. Król wszedł po niej, a za nim
  2217. Marlowe. Ledwo stanęli na górze, drabina zaczęła głośno skrzypieć pod czyimiś stopami.
  2218. - Tabe - rzekł Król, witając z uśmiechem Czeng Sana i Sutrę, naczelnika wioski.
  2219. - Dobrze cię widzieć, tuan - rzekł naczelnik, z trudem przypominając sobie
  2220. angielskie słowa. - Ty, makan, jeść, tak? - spytał i uśmiechnął się odsłaniając zęby,
  2221. ściemniałe od żucia orzechów arekowych.
  2222. - Trima kassih... dziękuję - odparł Król i podał rękę Czeng Sanowi. - Jak leci,
  2223. Czeng San?
  2224. - Ja zawsze dobrze. Ja... - Czeng San urwał, szukając w pamięci odpowiedniego
  2225. słowa, aż wreszcie je znalazł. - Proszę, może zawsze tak samo dobrze.
  2226. Król wskazał na Marlowe’a.
  2227. - Ichi-bon przyjaciel. Peter, zagadaj do nich, no wiesz, przywitaj ich i tak dalej. Do
  2228. roboty, chłopie - powiedział, uśmiechnął się, wyciągnął paczkę kooa i wszystkich
  2229. poczęstował.
  2230. - Mój przyjaciel i ja dziękujemy wam za powitanie - rzekł po malajsku Marlowe. -
  2231. To bardzo miło z waszej strony, że zapraszacie nas na posiłek, zwłaszcza że ostatnio
  2232. niełatwo o pożywienie. Z pewnością tylko wąż mógłby odrzucić tak uprzejmą propozycję.
  2233. Czeng San i naczelnik wioski rozpłynęli się w uśmiechach.
  2234. - Wah-lah - przemówił Czeng San. - Jak to dobrze, że dzięki tobie, panie, moje
  2235. niegodne usta będą mogły rozmawiać z Radżą o wszystkim. Wiele razy pragnąłem
  2236. powiedzieć mu coś, czego ani ja, ani mój przyjaciel Sutra nie potrafiliśmy wyrazić
  2237. słowami. Powiedz Radży, że jest mądry i sprytny, ponieważ znalazł sobie tak biegłego
  2238. tłumacza.
  2239. - Mówi, że nająłeś sobie niekiepską papugę - rzekł radośnie Marlowe, czując się
  2240. spokojnie i bezpiecznie. - No, cieszy się, że będzie ci mógł teraz walić kawę na ławę.
  2241. - Na miłość boską, Peter, mów tą swoją przyzwoitą kulturalną angielszczyzną.
  2242. Przez tę gadkę-szmatkę wychodzisz na ostatniego dupka.
  2243. 195
  2244. - Naprawdę? A tak pilnie przysłuchiwałem się Maxowi - zmartwił się Marlowe.
  2245. - Na przyszłość nie rób tego.
  2246. - Poza tym nazwał cię Radżą. Od tej pory będzie to twój przydomek. Chciałem
  2247. powiedzieć: ksywka...
  2248. - Skończ tę gadkę, Peter!
  2249. - A ty, bracie, odwal się ode mnie!
  2250. - Dość tego. Nie mamy czasu. Powiedz Czeng Sanowi, że sprawa, którą...
  2251. - Ależ jest grubo za wcześnie na omawianie interesów - przerwał mu z
  2252. oburzeniem Marlowe. - Chcesz wszystko zepsuć? Najpierw musimy napić się kawy i coś
  2253. zjeść, a dopiero potem można przejść do sprawy.
  2254. - Powiedz im to od razu.
  2255. - Jeżeli to zrobię, będą urażeni, i to bardzo. Wierz mi na słowo.
  2256. Król zastanawiał się nad tym przez chwilę. No cóż, pomyślał, żaden interes płacić
  2257. komuś, kto się zna na rzeczy, i z tego nie korzystać. Chyba że ma się przeczucie...
  2258. Bystry biznesmen traci lub zyskuje wtedy właśnie, kiedy idzie za podszeptem intuicji,
  2259. zamiast brać wszystko na tak zwany chłopski rozum. Ale ponieważ nie miał żadnych
  2260. przeczuć, skinął po prostu głową.
  2261. - Dobra - rzekł. - Niech będzie, jak chcesz.
  2262. Paląc papierosa przysłuchiwał się, jak Marlowe rozmawia z tamtymi, i przyglądał
  2263. się dyskretnie Czeng Sanowi. Chińczyk był ubrany lepiej niż poprzednio. Miał na palcu
  2264. nowy pierścień z kamieniem wyglądającym na szafir, na oko chyba pięciokaratowy. Jego
  2265. twarz, gładka, czysta i bez zarostu, miała miodowozłoty odcień, a włosy były starannie
  2266. uczesane. Tak, Czeng Sanowi musiało się nieźle powodzić. Za to staremu Sutrze nie
  2267. najlepiej. Sarong miał stary i wystrzępiony na brzegach. Nie nosił żadnych ozdób. A
  2268. przecież poprzednim razem miał złoty pierścień. Teraz już go nie miał, a na palcu, na
  2269. którym go nosił, pozostał tylko ledwie dostrzegalny ślad. A więc to nie dzisiejsze
  2270. spotkanie sprawiło, że go zdjął.
  2271. Cała wioska pogrążona była w nocnej ciszy, tylko z oddzielonej części chaty
  2272. dobiegały ciche rozmowy kobiet. Przez nie oszklone okno wpadał aromat pekari pieczo-
  2273. 196
  2274. nego nad ogniskiem. Oznaczało to, że wioska naprawdę potrzebowała Czeng Sana,
  2275. czarnorynkowego kupca ryb, które należało odsprzedawać bezpośrednio Japończykom, i
  2276. chciała go ugościć pieczenia. A może stary Malajczyk, który złapał pekari w sidła,
  2277. szykował przyjęcie dla przyjaciół? Tłum zgromadzony wokół ogniska czekał równie
  2278. niespokojnie jak oni sami. Ci ludzie też byli głodni. A to znaczyło, że w Singapurze jest
  2279. ciężko. W wiosce powinno być w bród jedzenia, picia i wszystkiego. Czyżby Czeng San
  2280. nie radził sobie najlepiej ze szmuglowaniem ryb na targowiska? A może Japończycy mieli
  2281. go na oku? Może jego dni byty już policzone?
  2282. W takim razie wioska była mu zapewne bardziej potrzebna niż on wiosce. A ten
  2283. strój i biżuteria służyły tylko na pokaz. Może Sutra miał już dość zastoju w interesach i
  2284. gotów był w każdej chwili pozbyć się Chińczyka, żeby nawiązać kontakt z jakimś innym
  2285. czarnorynkowym kupcem?
  2286. - Peter, spytaj Czeng Sana, jak wygląda handel rybami w Singapurze - poprosił
  2287. Król, a Marlowe przetłumaczył pytanie.
  2288. - Mówi, że handel idzie dobrze - przetłumaczył Marlowe w odpowiedzi. - Tak
  2289. bardzo brakuje żywności, że Japończycy coraz bardziej dokręcają śrubę i z dnia na dzień
  2290. trudniej jest handlować. Poza tym łamanie przepisów kosztuje coraz drożej.
  2291. Aha? Tu cię mam, triumfował w duchu Król. A więc Czeng nie przypłynął tu
  2292. wyłącznie po to, żeby ubić ze mną interes. Chodzi mu także o ryby i wioskę. Zaraz,
  2293. zaraz, jak by to obrócić na swoją korzyść? Założę się, że Czeng San ma problemy z
  2294. dostarczaniem towaru na rynek. A może Japończycy przechwycili parę łodzi i zaczęli być
  2295. bezwzględni? Stary Sutra nie jest głupi. Nie ma forsy, nie ma sprawy, i Czeng dobrze o
  2296. tym wie. Nie ma handelku, interesik nie idzie, to Sutra sprzeda komu innemu. A jakże. W
  2297. związku z tym Król zadecydował, że będzie nieustępliwy, i podniósł w myśli swoją cenę
  2298. wywoławczą.
  2299. Wniesiono jedzenie. Pieczone bataty, smażone bakłażany, mleko kokosowe i
  2300. grube, ociekające oliwą płaty wieprzowiny z rożna. A do tego banany i owoce melo-
  2301. nowca. Król zwrócił uwagę, że nie podano ani “kapusty milionerów”, ani wołowiny saute,
  2302. ani uwielbianych przez Malajczyków słodyczy. Tak, tak, czasy były ciężkie.
  2303. 197
  2304. Usługiwała im stara pomarszczona kobieta, główna żona naczelnika. Pomagała
  2305. jej jedna z jego córek, Sulina. Piękna, o miękkich kobiecych kształtach i złotawej skórze.
  2306. Pachnąca i ubrana w sarong wyprany na ich cześć.
  2307. - Tabe, Sam - rzekł Król, mrugając do Suliny.
  2308. Dziewczyna zachichotała, wstydliwie próbując ukryć zakłopotanie.
  2309. - Nazywasz ją Sam? - spytał Marlowe, krzywiąc się odruchowo.
  2310. - Owszem - odparł chłodno Król. - Przypomina mi mojego brata.
  2311. - Brata?
  2312. Marlowe spojrzał na niego zaskoczony.
  2313. - Żartowałem. Nie mam brata.
  2314. - Ach tak! Dlaczego akurat “Sam”? - spytał Marlowe po krótkim zastanowieniu.
  2315. - Stary nie kwapił się mnie przedstawić, więc nazwałem ją po swojemu - wyjaśnił
  2316. Król nie patrząc na dziewczynę. - Moim zdaniem to imię do niej pasuje.
  2317. Sutra zorientował się, że rozmawiają o jego córce. Zrozumiał, że wpuszczając ją
  2318. tu, popełnił błąd. Gdyby to były inne czasy, być może chciałby nawet, aby jeden albo
  2319. drugi tuan zwrócił na nią uwagę i zabrał do swojego domu na rok czy dwa jako
  2320. kochankę. Wróciłaby potem do wioski obeznana ze zwyczajami mężczyzn, ze sporym
  2321. posagiem i łatwo by ją było wydać dobrze za mąż. Tak wyglądałoby to kiedyś. Ale teraz
  2322. romansowanie kończyło się na przypadkowych schadzkach w krzakach, a tego Sutra nie
  2323. pragnął dla córki, mimo że przyszedł czas, aby stała się kobietą.
  2324. Nachylił się i poczęstował Marlowe’a wybornym kawałkiem wieprzowiny.
  2325. - A może tym skuszę pański apetyt? - spytał.
  2326. - Dziękuję.
  2327. - Możesz odejść, Sulina - polecił Sutra.
  2328. Marlowe wyczuł w głosie starego stanowczy i nieodwołalny ton, a na twarzy
  2329. dziewczyny zauważył cień przestrachu. Sulina skłoniła się nisko i bez słowa wyszła.
  2330. Teraz usługiwała im już tylko stara żona naczelnika.
  2331. Sulina, powtórzył w myśli Marlowe, czując, że budzi się w nim z dawien dawna
  2332. nieobecne pożądanie. Nie dorównuje urodą N’ai, nieskazitelnie pięknej, ale jest ładna i w
  2333. 198
  2334. tym samym wieku. Ma nie więcej niż czternaście lat i jest już dojrzała. I to jak!
  2335. - Nie smakuje panu jedzenie? - spytał Czeng San, rozbawiony tak jawnym
  2336. zainteresowaniem Marlowe’a dziewczyną. A może da się to w jakiś sposób wykorzystać?
  2337. -pomyślał.
  2338. - Wprost przeciwnie. Jest chyba aż za smaczne dla mego podniebienia
  2339. odwykłego od dobrej kuchni - odparł Marlowe, przypominając sobie, że u Jawajczyków w
  2340. dobrym tonie jest mówić o kobietach wyłącznie w przenośni. - Kiedyś, dawno temu,
  2341. pewien mądry guru rzekł, że jest kilka rodzajów pokarmu - zwrócił się do Sutry. - Jest
  2342. pożywienie dla żołądka, dla oczu i dla ducha. Nakarmiłem już dziś swój żołądek. Twoje
  2343. zaś słowa, panie, i słowa tuana Czeng Sana były karmą dla mego ducha. Jestem więc
  2344. nasycony. A mimo to przecież dane mi... dane nam było nasycić także oczy. Jakże mam
  2345. ci dziękować za tyle gościnności?
  2346. Twarz Sutry zmarszczyła się w uśmiechu. To było ładnie powiedziane. Skłonił się
  2347. więc, dziękując za komplement, i rzekł szczerze:
  2348. - To były mądre słowa. Być może we właściwym czasie oko znów stanie się
  2349. głodne. Musimy jeszcze kiedyś porozmawiać o mądrości naszych przodków.
  2350. - Coś się tak napuszył, Peter? - spytał Król.
  2351. - Wcale się nie napuszyłem, tylko najzwyczajniej w świecie jestem z siebie
  2352. zadowolony. Mówiłem mu właśnie, że jego córka wydaje nam się bardzo ładna.
  2353. - O, tak! Niezła laleczka! A może ją poprosić, żeby przysiadła się do nas na kawę?
  2354. - Bój się Boga - powiedział Marlowe, starając się zachować spokojny ton. - Nie
  2355. możesz z tym tak wyjeżdżać i umawiać się z nią prosto z mostu. Trzeba to przygotować,
  2356. co wymaga czasu.
  2357. - Eee tam, to nie po amerykańsku. Poznajesz cizię, podoba ci się, a ty jej, no to
  2358. siup do łóżka.
  2359. - Subtelny to ty nie jesteś.
  2360. - Możliwe. Za to bab mam na kopy.
  2361. Roześmieli się, a kiedy Czeng San spytał o powód, Marlowe odparł, że Król
  2362. stwierdził, iż powinni otworzyć w wiosce sklep i nie wracać już do obozu.
  2363. 199
  2364. Kiedy wypili kawę, Czeng San pierwszy napomknął o interesach.
  2365. - Chyba wiele ryzykujecie, przychodząc tu nocą z obozu. Więcej niż ja
  2366. przypływając do wioski.
  2367. Pierwsza runda dla nas, pomyślał Marlowe. Zgodnie ze wschodnim zwyczajem
  2368. bowiem Czeng San znalazł się w gorszej sytuacji, jako że rozpoczynając rokowania stra-
  2369. cił na prestiżu.
  2370. - W porządku, Radżo - zwrócił się Marlowe do Króla. - Możesz zaczynać.
  2371. Zarobiliśmy już jeden punkt.
  2372. - Naprawdę?
  2373. - Tak. Co chcesz, żebym mu powiedział?
  2374. - Powiedz, że chodzi o dużą sprawę. Czterokaratowy brylant. Osadzony w
  2375. platynie. Bez skazy, błękitnobiały. Chcę za niego trzydzieści pięć tysięcy dolarów. Pięć
  2376. tysięcy w brytyjskiej walucie używanej na Malajach, resztę w fałszywych banknotach
  2377. japońskich.
  2378. Oczy Marlowe’a powiększyły się. Był zwrócony twarzą do Króla, tak że Chińczyk
  2379. nie mógł widzieć jego zdumienia. Ale nie uszło ono uwagi Sutry. Sutra nie brał udziału w
  2380. transakcji, uczestnicząc w zyskach jedynie z tytułu pośrednictwa, dlatego rozsiadł się
  2381. wygodnie, by rozkoszować się pojedynkiem. O Czeng Sana mógł być spokojny. Na
  2382. własnej skórze przekonał się, że kto jak kto, ale ten Chińczyk nikomu nie da się wywieść
  2383. w pole.
  2384. Marlowe przetłumaczył propozycję Króla. Niezwykłość transakcji była w stanie
  2385. zatuszować każdy niedostatek manier. Chciał zresztą wstrząsnąć Chińczykiem.
  2386. Czeng San, nie panując nad sobą, wyraźnie się rozpromienił i spytał, czy może
  2387. zobaczyć brylant.
  2388. - Powiedz mu, że nie mam go przy sobie, dostarczę za dziesięć dni - rzekł Król. -
  2389. Pieniądze muszę mieć na trzy dni przed dostawą towaru, bo właściciel nie wypuści go z
  2390. rąk, zanim nie otrzyma zapłaty.
  2391. Czeng San wiedział, że Król ma opinię uczciwego handlarza. Jeśli stwierdził, że
  2392. ma pierścień i dostarczy go, to z pewnością to zrobi. Nigdy jeszcze nie zawiódł. Ale
  2393. 200
  2394. zdobyć taką sumę i dostarczyć ją do obozu, gdzie można nigdy nie odnaleźć Króla...
  2395. Cóż, to wielkie ryzyko.
  2396. - Kiedy mógłbym obejrzeć ten pierścień? - spytał.
  2397. - Powiedz mu, że jeśli chce, może wejść do obozu za tydzień - przekazał Król.
  2398. A wiec muszę dostarczyć pieniądze, nawet nie zobaczywszy diamentu, pomyślał
  2399. Czeng San. Wykluczone i tuan Radża dobrze o tym wie. Bardzo podła sprawa. Jeśli ten
  2400. kamień ma rzeczywiście cztery karaty, mógłbym za niego dostać pięćdziesiąt, a nawet
  2401. sto tysięcy dolarów. W końcu znam przecież Chińczyka, który sam drukuje japońskie
  2402. dolary. No, ale pięć tysięcy malajskich dolarów to co innego. Trzeba by je kupić po
  2403. czarnorynkowej cenie. Tylko po jakim kursie? Sześć do jednego było drogo, dwadzieścia
  2404. do jednego tanio.
  2405. - Powiedz memu przyjacielowi Radży, że jest to dziwna propozycja - rzekł. -
  2406. Dlatego będę się musiał nad nią zastanowić dłużej, niż przystało na człowieka interesu.
  2407. Po tych słowach podszedł do okna i wyjrzał przez nie.
  2408. Miał już dosyć wojny i tajemnych machinacji, do których musiał się uciekać
  2409. człowiek interesu, żeby mieć jakiś zysk. Pomyślał o nocy, gwiazdach i ludzkiej głupocie,
  2410. każącej walczyć i umierać za sprawy nietrwałej wartości. Ale zarazem zdawał sobie
  2411. sprawę, że tylko silni utrzymują się przy życiu, a słabi giną. Pomyślał o żonie i o dzie-
  2412. ciach - trzech synach i córce, i o wszystkim, co chciałby dla nich kupić, żeby im
  2413. uprzyjemnić życie. Pomyślał też o tym, że dobrze byłoby sobie kupić drugą żonę. Tak czy
  2414. inaczej, musiał ubić ten interes. Warto zaryzykować i zaufać Królowi.
  2415. Cena jest przystępna, argumentował w duchu. Tylko jak by tu zabezpieczyć
  2416. pieniądze? Trzeba by znaleźć pośrednika, któremu można zaufać. Musiałby nim być
  2417. któryś ze strażników. Strażnik mógłby obejrzeć pierścień. Gdyby pierścień okazał się
  2418. dobry, a waga by się zgadzała, wówczas można by wręczyć pieniądze. Potem tuan
  2419. Radża dostarczyłby pierścień tu, do wioski. W ten sposób uniknęłoby się powierzania
  2420. pierścienia strażnikowi. Ale czy można któremuś z nich zaufać? Czy nie lepiej wymyślić
  2421. jakąś historyjkę - na przykład, że pieniądze pożyczyli jeńcom Chińczycy z Singapuru?
  2422. Nie, nic z tego. Przecież strażnik musiałby obejrzeć pierścień i trzeba by go wtajem-
  2423. 201
  2424. niczyć w sprawę. Oczekiwałby sowitej zapłaty.
  2425. Czeng San obrócił się twarzą do Króla i spostrzegł, że Amerykanin obficie się
  2426. spocił. Aha, bardzo ci zależy na jego sprzedaży, pomyślał. Tylko że ty pewnie wiesz, iż
  2427. mnie bardzo zależy na kupnie. Ty i ja jesteśmy jedynymi, którzy mogą dokonać takiej
  2428. transakcji. Nikt nie jest bardziej znany z uczciwości w handlu niż ty, tak samo jak nikt
  2429. spośród handlujących z obozem Chińczyków prócz mnie nie jest w stanie dostarczyć tak
  2430. dużej sumy.
  2431. - A więc do rzeczy, tuan Marlowe - rzekł. - Mam plan, który powinien zadowolić tak
  2432. mojego przyjaciela Radżę, jak i mnie. Po pierwsze, uzgodnimy cenę. Ta, którą wymienił,
  2433. jest za wysoka, ale to na razie nieistotne. Po drugie, wybierzemy pośrednika, to znaczy
  2434. strażnika, któremu obaj możemy zaufać. Za dziesięć dni przekażę temu strażnikowi
  2435. połowę sumy. Obejrzy on pierścień. Jeżeli właściciel mówi prawdę, strażnik przekaże
  2436. pieniądze mojemu przyjacielowi Radży. Radża dostarczy mi towar osobiście do wioski.
  2437. Przyprowadzę ze sobą rzeczoznawcę, który zważy kamień. A wtedy ja wezmę kamień i
  2438. wypłacę drugą połowę sumy.
  2439. Król przysłuchiwał się uważnie tłumaczeniu Marlowe’a.
  2440. - Powiedz mu, że wszystko gra, ale muszę dostać od razu całą sumę - powiedział.
  2441. - Gość nie wypuści pierścienia, zanim nie dostanie forsy do ręki.
  2442. - Przekaż mojemu przyjacielowi Radży, że dla ułatwienia pertraktacji z
  2443. właścicielem dam strażnikowi trzy czwarte uzgodnionej sumy - odparł Czeng San.
  2444. Wydawało mu się, że owe siedemdziesiąt pięć procent z pewnością wystarczy,
  2445. żeby zapłacić właścicielowi pierścienia sumę, jakiej żądał, i że Król zaryzykuje swój zysk,
  2446. bo z pewnością jest na tyle wytrawnym biznesmenem, by zapewnić sobie
  2447. dwudziestopięcioprocentowe honorarium!
  2448. Król z kolei zastanawiał się nad trzema czwartymi sumy. Dawało to dużą swobodę
  2449. manewru. Być może udałoby mu się uszczknąć parę dolarów z żądanej przez właściciela
  2450. ceny, wynoszącej dziewiętnaście i pół tysiąca. Tak jak dotąd, wszystko szło dobrze.
  2451. Dochodzimy więc do sedna, pomyślał.
  2452. - Powiedz mu, że się zgadzam - zwrócił się do Marlowe’a. - Kogo proponuje na
  2453. 202
  2454. pośrednika?
  2455. - Torusumiego.
  2456. Król potrząsnął przecząco głową. Zastanawiał się przez chwilę, po czym zwrócił
  2457. się bezpośrednio do Czeng Sana:
  2458. - A może Immuri?
  2459. - Proszę przekazać mojemu przyjacielowi, że wolałbym kogoś innego. Może
  2460. Kimina? - podsunął Czeng San.
  2461. Król aż gwizdnął z wrażenia. Ależ to kapral, wykrzyknął w duchu. Nigdy jeszcze
  2462. nie robiłem z nim interesów. Zbyt niebezpieczne. To musi być ktoś, kogo znam.
  2463. - Shagatasan? - zaproponował.
  2464. Czeng San skinął głową na znak zgody. Od razu wybrał sobie tego strażnika, ale
  2465. nie chciał go proponować jako pierwszy. Chciał zobaczyć, kogo wybierze Król - miał to
  2466. być ostateczny sprawdzian jego uczciwości. O tak, Shagata nadawał się jak najbardziej.
  2467. Ani za bystry, ani za głupi, w sam raz. Załatwiał już z nim kiedyś interesy. Doskonale.
  2468. - Wracając do ceny - rzekł Czeng San. - Proponuję, żebyśmy rozważyli
  2469. następującą propozycję. Po cztery tysiące fałszywych dolarów za karat. Razem
  2470. szesnaście tysięcy. Do tego cztery tysiące dolarów malajskich, po kursie piętnaście do
  2471. jednego.
  2472. Król zaprzeczył zdecydowanym ruchem głowy, po czym rzekł do Marlowe’a:
  2473. - Powiedz mu, że nie będę się bawił w żadne bzdurne targi. Cena wynosi
  2474. trzydzieści pięć tysięcy, w tym pięć tysięcy w dolarach malajskich po kursie osiem do jed-
  2475. nego, wszystko w małych banknotach. To moje ostatnie słowo.
  2476. - Musisz się jeszcze trochę potargować - odparł Marlowe. - Może byś tak
  2477. powiedział najpierw trzydzieści trzy i dopiero wtedy...
  2478. Król potrząsnął głową.
  2479. - Nie. A kiedy będziesz tłumaczył, użyj jakiegoś słowa w rodzaju “bzdurne”.
  2480. Marlowe z ociąganiem zwrócił się do Czeng Sana.
  2481. - Mój przyjaciel mówi, że nie będzie się wdawał w żadne zbędne targi. Jego
  2482. ostateczna cena wynosi trzydzieści tysięcy, pięć tysięcy w dolarach malajskich po kursie
  2483. 203
  2484. osiem do jednego. Wszystko w drobnych banknotach.
  2485. Ku jego zdziwieniu Czeng San natychmiast się zgodził. On także nie chciał tracić
  2486. czasu na targi. Cena była przystępna, a poza tym wyczuł, że Król i tak nie ustąpi. W
  2487. każdej transakcji zawsze nadchodziła chwila, kiedy trzeba było powiedzieć “tak” lub “nie”.
  2488. A Radża znał się na handlu.
  2489. Podali sobie ręce. Sutra uśmiechnął się i postawił przed nimi butelkę sake. Pili
  2490. nawzajem za swoje zdrowie, aż opróżnili butelkę. Potem ustalili szczegóły.
  2491. Za dziesięć dni podczas nocnej warty Shagata przyjdzie do baraku Amerykanów.
  2492. Będzie miał przy sobie pieniądze i wręczy je Królowi po obejrzeniu pierścienia. W trzy dni
  2493. potem Król i Marlowe spotkają się z Czeng Sanem w wiosce. Gdyby z jakichś powodów
  2494. Shagata nie mógł przybyć o ustalonej porze, wówczas cała operacja przesunie się o
  2495. jeden dzień, a w razie potrzeby nawet o dwa. To samo dotyczy Króla i Marlowe’a. Gdyby
  2496. nie mogli dotrzymać umówionego terminu, przyjdą do wioski dzień później.
  2497. Po wymianie grzecznościowych komplementów Czeng San powiedział, że musi
  2498. już iść, żeby zdążyć na odpływ morza, po czym skłonił się uprzejmie. Sutra wyszedł
  2499. razem z nim, by odprowadzić go na brzeg. Przy łódce jak zwykle wdali się w uprzejmy
  2500. spór na temat ryb.
  2501. Król triumfował.
  2502. - Wspaniale, Peter! Udało się!
  2503. - Byłeś fantastyczny! - przyznał Marlowe. - Kiedy powiedziałeś, żeby mu wypalić
  2504. prosto z mostu, to przyznam ci się, myślałem, że on zrezygnuje. Dla Chińczyków takie
  2505. stawianie sprawy jest nie do pomyślenia.
  2506. - Miałem przeczucie - powiedział tylko Król. - Należy ci się dziesięć procent -
  2507. dodał po chwili, żując kawałek mięsa. - Oczywiście, dziesięć procent od zysku. Ale
  2508. będziesz musiał jeszcze na to popracować, synku.
  2509. - Jak wół! Pomyśl tylko, ile to pieniędzy! Trzydzieści tysięcy dolarów to plik
  2510. banknotów wysoki chyba na trzydzieści centymetrów.
  2511. - Wyższy - rzekł Król, zarażony podnieceniem Marlowe’a.
  2512. - Ależ ty masz nerwy! Skąd wiedziałeś, jaką zaproponować cenę? Bach, i zgodził
  2513. 204
  2514. się bez niczego. Chwila rozmowy, bach, i jesteś bogaty!
  2515. - Trzeba będzie jeszcze sporo pogłówkować, zanim załatwi się tę sprawę do
  2516. końca. Tyle rzeczy może się nie udać. Interes nie jest interesem, dopóki nie dostaniesz
  2517. forsy i jej nie schowasz.
  2518. - Rzeczywiście, nie pomyślałem o tym.
  2519. - Podstawowa zasada biznesmena: rozmowa o pieniądzach to jedno, a liczą się
  2520. tylko zielone, które trzymasz w ręku.
  2521. - Ciągle jeszcze nie mogę się przyzwyczaić. Jesteśmy poza obozem, zjedliśmy na
  2522. raz więcej niż w ciągu paru tygodni i perspektywy są znakomite. Jesteś absolutnie
  2523. genialny.
  2524. - Pożyjemy, zobaczymy, Peter.
  2525. Król podniósł się.
  2526. - Zaczekaj tu na mnie - powiedział. - Wrócę mniej więcej za godzinę. Muszę
  2527. jeszcze coś załatwić. Jeżeli wyruszymy stąd nie dalej jak za dwie godziny, wszystko
  2528. będzie dobrze. Dotrzemy do obozu tuż przed świtem. To najlepsza pora. Strażnicy są
  2529. wtedy w najgorszej formie. No, to na razie.
  2530. Zszedł ze schodów i zniknął w ciemnościach.
  2531. Marlowe poczuł się nagle samotny i nie mógł opanować obaw.
  2532. Co też on knuje? Dokąd poszedł? Co będzie, jeśli się spóźni? Albo w ogóle nie
  2533. wróci? A gdyby tak przyszedł do wioski Japończyk, co wtedy? Co zrobię, jeżeli zostanę
  2534. tu sam? A może go poszukać? Jeśli nie wrócimy przed świtem, zameldują o naszej
  2535. nieobecności ł będziemy musieli uciekać. Ale dokąd? Może Czeng by nam pomógł. Nie,
  2536. to zbyt niebezpieczne! Gdzie on właściwie mieszka? A może udałoby się dotrzeć do
  2537. portu i złapać jakąś łódź? Albo skontaktować się z partyzantami, którzy podobno gdzieś
  2538. tu są? Weź się w garść, Marlowe, ty podły tchórzu! Zachowujesz się jak małe dziecko!
  2539. Tłumiąc w sobie niepokój, postanowił czekać. Nagle przypomniał sobie o
  2540. kondensatorze. Kondensator sprzęgający, trzysta mikrofaradów, powtórzył w myślach.
  2541. - Tabe, tuan - powiedziała Kasseh na widok wchodzącego do chaty Króla.
  2542. 205
  2543. - Tabe, Kasseh!
  2544. - Ty chcieć jeść, tak?
  2545. Zaprzeczył ruchem głowy, przygarnął ją do siebie i zaczął gładzić jej ciało. Stanęła
  2546. na palcach, żeby zarzucić mu ręce na szyję. Czarne, złotawo połyskujące włosy spływały
  2547. jej gęstą falą aż do pasa.
  2548. - Długo nie być - powiedziała rozgrzana dotykiem jego rąk.
  2549. - Długo nie być - powtórzył. - Tęsknisz za mną?
  2550. - Mhmm - odparła ze śmiechem, naśladując jego wymowę.
  2551. - Tamten już przyszedł?
  2552. Potrząsnęła głową.
  2553. - To mi się nie podoba, tuan. Niebezpieczne - powiedziała.
  2554. - Wszystko jest niebezpieczne - odparł Król.
  2555. Usłyszeli czyjeś kroki i na zasłonie w drzwiach pojawił się cień. Zasłona odchyliła
  2556. się i do środka wszedł niski ciemnowłosy Chińczyk. Ubrany był w sarong, a na nogach
  2557. miał indyjskie sandały. Uśmiechnął się, odsłaniając wyszczerbione, spróchniałe zęby. Na
  2558. plecach, w pochwie, nosił wojenny parang. Król zauważył, że pochwa jest starannie
  2559. naoliwiona. Łatwo było wyciągnąć z niej parang i jednym ruchem odciąć komuś głowę.
  2560. Za pasem przybysza tkwił rewolwer.
  2561. Człowiek ten zjawił się dlatego, że uprzednio Król prosił Kasseh, aby
  2562. skontaktowała się z partyzantami działającymi w Johore. Większość z nich była
  2563. przestępcami, którzy zmieniwszy poglądy, walczyli teraz pod sztandarem komunistów
  2564. dostarczających im broni.
  2565. - Tabe. Znasz angielski? - spytał Król z wymuszonym uśmiechem. Chińczyk wcale
  2566. mu się nie podobał.
  2567. - O czym chcesz z nami rozmawiać?
  2568. Przybysz łypnął pożądliwie na Kasseh. Dziewczyna wzdrygnęła się.
  2569. - Wyjdź stąd, Kasseh - polecił Król.
  2570. Bezszelestnie odchyliła zasłonę z koralików i przeszła do tylnej części chaty.
  2571. Chińczyk odprowadził ją wzrokiem.
  2572. 206
  2573. - Masz szczęście - powiedział do Króla. - Dużo szczęścia. Na pewno zadowoliłaby
  2574. dwóch albo i trzech mężczyzn jednej nocy. Co?
  2575. - Mamy rozmawiać o interesach. Tak czy nie?
  2576. - Uważaj, biały człowieku, bo może powiem Japończykom, że tu jesteś. Może im
  2577. powiem, że jeńcy są bezpieczni w wiosce. A wtedy oni zniszczą wioskę.
  2578. - W ten sposób sami byście się szybko wykończyli.
  2579. Chińczyk burknął coś i przykucnął. Nieznacznym, złowieszczym ruchem poprawił
  2580. parang.
  2581. - A może pójdę do tej kobiety - powiedział.
  2582. Chryste, czyżbym popełnił jakiś błąd? - pomyślał Król.
  2583. - Mam dla was, chłopcy, pewną propozycję - rzekł. - Gdyby wojna nagle się
  2584. skończyła albo Japońcom wpadło do łbów, żeby nas, jeńców, wyrżnąć, chciałbym,
  2585. żebyście w razie czego byli gdzieś niedaleko obozu. Zapłacę dwa tysiące amerykańskich
  2586. dolarów, jeżeli mnie uratujecie.
  2587. - A skąd będziemy wiedzieć, że Japończycy zabijają jeńców?
  2588. - Dowiecie się. Na ogół dobrze wiecie, co się dzieje.
  2589. - Skąd pewność, że zapłacisz?
  2590. - Zapłaci wam rząd Stanów Zjednoczonych. Przecież wiadomo, że płaci nagrody
  2591. za uratowanie życia swoim obywatelom.
  2592. - Dwa tysiące! ’Mahlu! Dwa tysiące możemy mieć, kiedy chcemy. Rozbić bank.
  2593. Proste.
  2594. Król zagrał na całego.
  2595. - Jestem upoważniony przez naszego dowódcę do zagwarantowania wam po dwa
  2596. tysiące za każdego uratowanego Amerykanina - oświadczył. - W razie strzelaniny.
  2597. - Nie rozumiem.
  2598. - No, gdyby Japończycy chcieli nas wykończyć, zabić. Jeżeli alianci wylądują tu,
  2599. Japonce się wściekną, a jeżeli w Japonii, to czeka nas odwet. Więc jeśli wylądują, to się
  2600. o tym dowiecie, i chciałbym, żebyście pomogli nam uciec.
  2601. - Ilu ludzi?
  2602. 207
  2603. - Trzydziestu.
  2604. - Za dużo.
  2605. - Ilu możecie uratować?
  2606. - Dziesięciu. Ale cena będzie pięć tysięcy od sztuki.
  2607. - Za dużo.
  2608. Chińczyk wzruszył ramionami.
  2609. - No dobra, zgoda - rzekł Król. - Wiecie, gdzie jest obóz?
  2610. Chińczyk odsłonił zęby w krzywym uśmiechu.
  2611. - Wiemy - potwierdził.
  2612. - Nasz barak stoi od wschodu. Taki mały - wyjaśnił Król. - Gdybyśmy musieli
  2613. uciekać, wydostaniemy się przez ogrodzenie właśnie z tamtej strony. Siedząc w dżungli,
  2614. możecie nas osłonić. Jak poznamy, że tam jesteście?
  2615. Chińczyk ponownie wzruszył ramionami.
  2616. - Jeżeli nas nie będzie, to i tak zginiecie - powiedział.
  2617. - Czy moglibyście dać nam jakiś znak?
  2618. - Nie.
  2619. To szaleństwo, pomyślał Król. Nie wiadomo przecież, kiedy uciekać. A jeżeli
  2620. wypadnie zrobić to nagle, nie będzie jak zawiadomić partyzantów na czas. A jeśli ich tam
  2621. nie będzie? No, ale kiedy wyliczą sobie, że wezmą po pięć patyków za każdego, kto się
  2622. wydostanie, może będą mieli oko na obóz.
  2623. - Będziecie mieli oko na obóz? - spytał.
  2624. - Może wódz powie tak, może nie.
  2625. - A kto jest waszym wodzem?
  2626. Chińczyk wzruszył ramionami i zaczął dłubać w zębach.
  2627. - Więc jak, umowa stoi?
  2628. - Może. - Skośne oczy spoglądały nieprzyjaźnie. - Skończyłeś?
  2629. - Tak - odparł Król i wyciągnął rękę. - Dzięki. Chińczyk spojrzał na wyciągniętą
  2630. rękę, uśmiechnął się szyderczo i ruszył do drzwi.
  2631. - Pamiętaj, tylko dziesięciu. Resztę zabijemy! - powiedział i wyszedł.
  2632. 208
  2633. Co tam, warto spróbować, pocieszył się w duchu Król. Założę się o nie wiem co,
  2634. że te sukinsyny potrzebują pieniędzy. Wujek Sam zapłaci. No, bo niby dlaczego nie?! W
  2635. końcu za co, do cholery, płacimy podatki!
  2636. - To mi się nie podobać, tuan - powiedziała Kasseh, zatrzymując się przy
  2637. drzwiach.
  2638. - Muszę ryzykować. Jeżeli nagle zacznie się masakra, może uda się uciec - rzekł
  2639. Król i mrugnął do niej porozumiewawczo. - Warto spróbować. I tak byśmy zginęli, więc co
  2640. za różnica? A tak, może zapewnią nam bezpieczną drogę ucieczki.
  2641. - Czemu nie umówić się tylko o siebie? Nie iść teraz z nim i nie uciec?
  2642. - To proste. Po pierwsze, bezpieczniej jest w obozie niż z partyzantami. Nie
  2643. można im ufać, chyba że nie będzie wyboru. A po drugie, nie opłaca im się ratować
  2644. jednego człowieka. Dlatego wspomniałem o trzydziestu. Ale on twierdzi, że dziesięciu to
  2645. góra.
  2646. - Jak tu wybrać dziesięciu?
  2647. - Nieważne, kto to będzie, bylebym ja był bezpieczny.
  2648. - Twój oficer może nie cieszyć się, że tylko dziesięciu.
  2649. - Na pewno się ucieszy, jeżeli będzie jednym z nich.
  2650. - Ty myśleć, Japończycy zabijać jeńców?
  2651. - Może. Ale zapomnijmy o tym, dobrze?
  2652. - Zapomnijmy - powtórzyła Kasseh z uśmiechem. - Gorąco. Ty wziąć prysznic,
  2653. tak?
  2654. - Tak.
  2655. W służącej za łazienkę oddzielonej zasłonami części chaty Król oblał się wodą
  2656. zaczerpniętą z betonowej studni. Woda była tak chłodna, że polewając się nią sykał,
  2657. czując zimno na całym ciele.
  2658. - Kasseh!
  2659. Dziewczyna odchyliła zasłonę i weszła z ręcznikiem. Stanęła i przyjrzała mu się.
  2660. O tak, mój tuan to piękny mężczyzna, pomyślała. Silny, przystojny i ma taki przyjemny
  2661. kolor skóry. Wah-lah, szczęściara ze mnie, że mam takiego mężczyznę. Tylko że on jest
  2662. 209
  2663. taki duży, a ja taka mała. Jest wyższy ode mnie o całe dwie głowy.
  2664. Ale i tak wiedziała, że mu się podoba. Łatwo jest podobać się mężczyźnie. Jeżeli
  2665. jest się kobietą. I jeśli nie wstydzi się tego, że się nią jest.
  2666. - Z czego się śmiejesz? - spytał widząc, że się uśmiecha.
  2667. - Ach, tuan, tak sobie myślę, ty taki duży, ja taka mała. A przecież kiedy leżymy, to
  2668. nie ma takiej różnicy.
  2669. Parsknął śmiechem, klepnął ją pieszczotliwie w pośladki i wziął z jej rąk ręcznik.
  2670. - A może byśmy się czegoś napili?
  2671. - Mam gotowe, tuan.
  2672. - A co jeszcze masz gotowe?
  2673. Jej usta i oczy roześmiały się. Oczy były ciemnobrązowe, zęby olśniewająco
  2674. białe, a skóra gładka i pachnąca.
  2675. - Kto wie? - odpowiedziała i wyszła.
  2676. Kobitka jak się patrzy, pomyślał Król, odprowadzając ją wzrokiem i wycierając się
  2677. energicznie. Szczęściarz ze mnie.
  2678. Spotkanie z Kasseh zaaranżował Sutra, kiedy Król po raz pierwszy przyszedł do
  2679. wioski. Zawarto wtedy szczegółową umowę. Za każde spotkanie z Kasseh Król miał jej
  2680. wypłacić po wojnie dwadzieścia amerykańskich dolarów. Cena wywoławcza była wyższa,
  2681. ale wytargował parę dolarów - interes to interes, a zresztą za dwie dychy trudno o
  2682. wspanialszą dziewczynę.
  2683. - Skąd wiesz, czy ci zapłacę? - zagadnął ją kiedyś.
  2684. - Nie wiem. Jeśli nie, to nie. Wtedy będę mieć tylko przyjemność. Zapłacisz,
  2685. będzie i przyjemność, i pieniądze - odparła z uśmiechem.
  2686. Wsunął stopy w malajskie pantofle, które mu przygotowała, a potem przeszedł
  2687. przez zasłony z koralików. Czekała na niego.
  2688. Marlowe obserwował Sutrę i Czeng Sana, którzy stali na brzegu. Czeng San
  2689. ukłonił się i wsiadł do łódki, a Sutra pomógł mu ją zepchnąć na fosforyzującą wodę.
  2690. Potem wrócił do chaty.
  2691. 210
  2692. - Tabe-lah! - powiedział Marlowe.
  2693. - Zje pan coś jeszcze?
  2694. - Nie, dziękuję, tuanie Sutro.
  2695. Słowo daję, nie pamiętam, kiedy ostatni raz odmówiłem poczęstunku, pomyślał.
  2696. Najadł się jednak do syta, a poza tym nie byłoby grzecznie jeść więcej. Rzucało się w
  2697. oczy, że wioska jest biedna i że jedzenie tu się nie marnuje.
  2698. - Słyszałem... - zagadnął - że wieści z frontu są dobre.
  2699. - Ja też tak słyszałem, ale nic, co nadawałoby się do powtórzenia. Nie
  2700. sprawdzone plotki.
  2701. - Szkoda, że czasy się zmieniły i nie jest tak jak dawniej. Kiedyś można było mieć
  2702. radio i słuchać wiadomości albo czytać gazety.
  2703. - To prawda. Wielka szkoda.
  2704. Sutra nie okazał po sobie, że cokolwiek rozumie. Przykucnął na macie i skręcił
  2705. lejkowatego papierosa. Trzymając go wszystkimi palcami, zaciągnął się głęboko.
  2706. - Z obozu dochodzą nas złe wieści - odezwał się wreszcie.
  2707. - Nie jest aż tak źle - odrzekł Marlowe. - Jakoś sobie radzimy. Ale najgorsze jest
  2708. na pewno to, że nie wiemy, co się dzieje na świecie.
  2709. - Doszły mnie słuchy, że w obozie było radio i że tych, co je mieli, schwytano.
  2710. Podobno są teraz w więzieniu Outram Road.
  2711. - Wie pan coś o ich losie? Jeden z nich jest moim przyjacielem.
  2712. - Nic. Słyszeliśmy tylko, że ich tam zabrano.
  2713. - Wiele bym dał, żeby się o nich czegoś dowiedzieć.
  2714. - Wiadomo, co to za miejsce i co się dzieje z tymi, którzy tam trafią. Więc sam pan
  2715. wie, co się z nimi stało.
  2716. - To prawda. Ale trzeba wierzyć, że niektórzy mają więcej szczęścia od innych.
  2717. - Powiada Prorok, że wszyscy jesteśmy w rękach Allacha.
  2718. - Którego imię niech będzie pochwalone.
  2719. Sutra spojrzał na Marlowe’a, a potem, nie przestając ćmić spokojnie papierosa,
  2720. zapytał:
  2721. 211
  2722. - Gdzie się pan nauczył malajskiego?
  2723. Marlowe opowiedział mu o jawajskiej wiosce i o tym, jak tam żył, jak pracował na
  2724. polach ryżowych i jak upodobnił się do Jawajczyków, których życie tak niewiele różniło
  2725. się od życia Malajczyków. Te same były zwyczaje, taka sama mowa, z wyjątkiem kilku
  2726. słów będących nazwami zachodnich wynalazków: na Malajach mówiło się “motocykl” i
  2727. “samochód”, a na Jawie “motor” i “auto”. Poza tym wszystko było takie samo. Miłość,
  2728. nienawiść, choroba i słowa, których mężczyzna używał wobec mężczyzny lub kobiety.
  2729. Ważne rzeczy zawsze są do siebie podobne.
  2730. - Jak nazywała się kobieta, z którą żyłeś w tamtej wiosce, mój synu? - spytał
  2731. Sutra. Nie wypadało pytać o to wcześniej, teraz jednak, kiedy porozmawiali już trochę o
  2732. sprawach ducha i innych, należących do tego świata, o filozofii, Allachu i niektórych
  2733. sentencjach Proroka, chwała jego imieniu, nie było w tym pytaniu nic obraźliwego.
  2734. - Nazywała się N’ai Jahan.
  2735. Starzec westchnął z zadowoleniem, przypominając sobie swoje młode lata.
  2736. - I kochała cię pewnie długo i mocno?
  2737. - Tak - odparł Marlowe, mając przed oczami jej postać.
  2738. Przyszła do jego chaty któregoś wieczoru, kiedy właśnie szykował się do snu.
  2739. Ubrana była w sarong w czerwonozłoty wzór, a spod jego skraju wyglądały małe san-
  2740. dałki. Jej szyję oplatał wąski naszyjnik z kwiatów, których woń wypełniała chatę i cały
  2741. świat.
  2742. Położyła u swoich stóp zwiniętą matę do spania i skłoniła się przed nim głęboko.
  2743. - Nazywam się N’ai Jahan - powiedziała. - Mój ojciec, tuan Abu, wybrał mnie,
  2744. żebym dzieliła z tobą życie, ponieważ to niedobrze, kiedy mężczyzna żyje sam. A ty
  2745. jesteś sam już od trzech miesięcy.
  2746. N’ai miała wtedy nie więcej niż czternaście lat, ale w krainach słońca i deszczu
  2747. czternastoletnia dziewczyna jest już dojrzałą kobietą i pożąda jak kobieta, a więc
  2748. powinna wyjść za mąż albo przynajmniej żyć z wybranym przez ojca mężczyzną.
  2749. Jej ciemna skóra miała w sobie mleczną jasność, oczy świeciły jak dwa topazy,
  2750. dłonie były jak płatki płomiennobarwnej orchidei, stopy drobne i wąskie, a ciało, jeszcze
  2751. 212
  2752. dziecka, a już kobiety, aksamitne i tak pełne radości jak koliber. Była dzieckiem deszczu i
  2753. słońca. Nos miała cienki, subtelny, o delikatnych nozdrzach.
  2754. Cała była jak aksamit, jak płynny aksamit. Ciało miała miękkie tam, gdzie powinno
  2755. być miękkie, i twarde tam, gdzie powinno być twarde, słabe tam, gdzie powinno być
  2756. słabe, i mocne tam, gdzie powinno być mocne.
  2757. Długie, kruczoczarne włosy okrywały ją płaszczem lekkim jak puch.
  2758. Marlowe uśmiechnął się do niej. Starał się ukryć zakłopotanie i być, jak ona,
  2759. wolny i szczęśliwy, nie znający wstydu. Zdjęła sarong, stanęła przed nim z dumą i powie-
  2760. działa:
  2761. - Chciałabym być godna tego, żeby przynosić ci szczęście i słodki sen. Proszę
  2762. cię, żebyś nauczył mnie wszystkiego, co powinnam umieć, żebyś był “blisko Boga”.
  2763. Blisko Boga. Jakie to piękne, pomyślał Marlowe. Jakie to piękne nazywać miłość
  2764. przebywaniem ,,blisko Boga”. Spojrzał na Sutrę.
  2765. - O tak, kochaliśmy się długo i mocno - powiedział. - Dziękuję Allachowi, że żyłem
  2766. i kochałem w nieskończoność. Jakże wspaniałe są Jego zrządzenia.
  2767. Na niebie jakaś chmura wydłużyła się i zaczęła mocować z księżycem o to, kto
  2768. zawładnie nocą.
  2769. - Dobrze jest być człowiekiem - rzekł Marlowe.
  2770. - Czy dokucza ci dziś twoje niezaspokojenie? - spytał Sutra.
  2771. - Szczerze mówiąc, nie. Dziś nie. - Marlowe przyjrzał się staremu Malajczykowi,
  2772. wdzięczny za tę propozycję i ujęty jego łagodnością. - Posłuchaj, tuanie Sutro - rzekł. -
  2773. Otworzę przed tobą serce, bo wierzę, że z czasem moglibyśmy się zaprzyjaźnić.
  2774. Mógłbyś wtedy ocenić mnie i moją przyjaźń. Ale wojna to niszczycielka czasu. A więc
  2775. będę mówił z tobą jak przyjaciel, choć nim jeszcze nie jestem.
  2776. Starzec nie odpowiedział. Palił papierosa i czekał, aż Marlowe znów zacznie
  2777. mówić.
  2778. - Potrzebuję małej części do radia. Czy macie w wiosce stare radio? A może jest
  2779. zepsute i mógłbym z niego wyjąć tę część?
  2780. - Wiesz dobrze, że Japończycy surowo zakazali posiadania odbiorników.
  2781. 213
  2782. - To prawda, ale są takie ukryte miejsca, gdzie chowa się to, co zakazane.
  2783. Sutra zamyślił się. Radio było w jego chacie. A może to sam Allach zesłał tuana
  2784. Marlowe’a, żeby je stąd usunąć? Miał wrażenie, że może mu zaufać, ponieważ zaufał
  2785. mu już kiedyś tuan Abu. Ale gdyby przyłapano młodego tuana poza obozem,
  2786. nieuchronnie wmieszano by w to wioskę.
  2787. Pozostawienie radia w wiosce również groziło niebezpieczeństwem. Oczywiście,
  2788. można je było zakopać gdzieś w głębi dżungli, ale nie zrobiono tego. A należało to zrobić.
  2789. Nigdy jednak do tego nie doszło, bo pokusa słuchania radia była wielka. Kobiety za
  2790. bardzo kusiło słuchanie “kołyszących melodii”. Wielką pokusą było też wiedzieć to, czego
  2791. inni nie wiedzą. Słusznie napisano: “Marność, wszystko to marność”.
  2792. W końcu postanowił, że najlepiej, jeśli to, co pochodzi od białego człowieka,
  2793. pozostanie w rękach białego człowieka.
  2794. Wstał, dał znak Marlowe’owi, żeby poszedł za nim, i poprowadził go przez zasłony
  2795. z koralików w głąb ciemnej chaty. Przed wejściem do izby Suliny zatrzymał się.
  2796. Dziewczyna leżała na łóżku w rozwiązanym, luźnym sarongu. Oczy jej błyszczały.
  2797. - Wyjdź na werandę, Sulina, i uważaj - polecił Sutra.
  2798. - Tak, ojcze - odparła posłusznie. Zsunęła się z łóżka, zawiązała sarong i
  2799. obciągnęła krótki kaftanik baju.
  2800. Sutra pomyślał, że zrobiła to trochę za mocno, bo pod kaftanikiem zarysowały się
  2801. jej młode, jeszcze niedojrzałe piersi. No tak, najwyższy czas, żeby wyszła za mąż,
  2802. pomyślał. Tylko za kogo? Nie było odpowiednich kandydatów.
  2803. Ustąpił jej z drogi, a ona prześlizgnęła się obok niego ze spuszczonymi oczami i
  2804. skromną miną. Ale w jej kołyszących się biodrach nie było nic ze skromności, co
  2805. zauważył także Marlowe. Powinienem sprawić jej lanie, pomyślał Sutra. Ale zdawał sobie
  2806. sprawę, że niesłusznie się gniewa. Jego córka była dziewczyną, w której po prostu budzi
  2807. się kobieta. Naturą kobiet jest przecież kusić; być pożądanymi - ich wielką potrzebą.
  2808. A może powinien dać ją temu Anglikowi? Może to ostudziłoby jej zapały? Przecież
  2809. mu nic nie brakuje, jest mężczyzną jak się patrzy! Sutra westchnął. Ach, żeby tak znów
  2810. być młodym.
  2811. 214
  2812. Wyciągnął spod łóżka mały odbiornik radiowy.
  2813. - Zaufam ci - powiedział do Marlowe’a. - To dobre radio, działa. Możesz je wziąć.
  2814. Marlowe z wrażenia omal nie wypuścił radia z rąk.
  2815. - A ty, tuanie Sutro? Ono jest przecież bezcenne.
  2816. - Dla mnie nie ma żadnej wartości. Weź je sobie.
  2817. Marlowe obrócił radio. Był to odbiornik sieciowy w dobrym stanie. Brakowało mu
  2818. tylnej ścianki i jego części połyskiwały w świetle naftowej lampy. Miał dużo
  2819. kondensatorów. Bardzo dużo. Marlowe przysunął odbiornik bliżej światła i centymetr po
  2820. centymetrze zbadał całe wnętrze skrzynki.
  2821. Z twarzy zaczął mu kapać pot. Wreszcie znalazł kondensator, którego szukał -
  2822. trzysta mikrofaradów.
  2823. I co z tym teraz zrobić? - zapytywał siebie w duchu. Wziąć sam kondensator?
  2824. Mac powiedział, że jest prawie pewien, ale “prawie” to nie to samo co “całkowicie”. Lepiej
  2825. zabrać całe radio, bo gdyby kondensator nie pasował do naszego, będziemy mieli
  2826. drugie. Można je przecież gdzieś ukryć. Tak, dobrze będzie mieć zapasowe.
  2827. - Dzięki ci, tuanie Sutro - powiedział. - Nie wiem, jak ci dziękować za ten dar. I to
  2828. nie tylko we własnym imieniu, ale w imieniu tysięcy z Changi.
  2829. - Proszę cię, chroń nas przed niebezpieczeństwem. Gdyby cię spostrzegł
  2830. strażnik, zakop je w dżungli. W twoich rękach spoczywa los mojej wioski.
  2831. - Nie obawiaj się. Będę go strzegł jak oka w głowie.
  2832. - Wierzę ci, choć być może postępuję nierozsądnie.
  2833. - Bywają chwile, gdy zaczynam wierzyć, że ludzie to po prostu głupcy.
  2834. - Mądrzejszy jesteś, niżby wskazywały na to twoje lata.
  2835. Sutra wręczył mu kawałek tkaniny, żeby mógł owinąć radio. Kiedy wrócili do
  2836. głównego pomieszczenia chaty, Sulina siedziała w kucki w cieniu werandy. Na ich widok
  2837. wstała.
  2838. - Podać ci coś do jedzenia albo picia, ojcze? - spytała. Wah-lah, pyta mnie, ale
  2839. jego ma na myśli, pomyślał zrzędliwie Sutra.
  2840. - Nie. Idź już spać - odparł.
  2841. 215
  2842. Urażona Sulina wdzięcznym ruchem potrząsnęła głową, ale posłuchała ojca.
  2843. - Coś mi się wydaje, że moja córka zasłużyła sobie na lanie - powiedział Sutra.
  2844. - Żal byłoby oszpecać tak delikatne stworzenie - rzekł Marlowe. - Tuan Abu miał
  2845. zwyczaj mówić: “Bij kobietę przynajmniej raz na tydzień, a będziesz miał w domu spokój.
  2846. Ale rób to nie za mocno, bo jeśli ją zgniewasz, wówczas na pewno ci odda i sprawi ci
  2847. wielki ból!”
  2848. - Znam to powiedzenie. Jest w nim wiele racji. Kobiety są niepojęte, nie sposób
  2849. ich zrozumieć.
  2850. Siedząc tak w kucki na werandzie i patrząc na morze, rozmawiali o wielu
  2851. rzeczach. Przybrzeżne fale były bardzo drobne, więc Marlowe spytał, czy może
  2852. popływać.
  2853. - Tu nie ma prądów, ale czasem podpływają rekiny -odparł stary Malajczyk.
  2854. - Będę ostrożny.
  2855. - Trzymaj się cienia i nie odpływaj od łodzi. Już parę razy zdarzyło się, że
  2856. brzegiem szli Japończycy. Pięć kilometrów stąd, idąc plażą, jest stanowisko armat.
  2857. Dlatego miej oczy otwarte.
  2858. - Będę uważał - zapewnił Marlowe.
  2859. Idąc w stronę łodzi, trzymał się cienia drzew. Księżyc był już nisko na niebie.
  2860. Marlowe pomyślał, że zostało mu niewiele czasu.
  2861. Przy łodziach, śmiejąc się i rozmawiając, grupka kobiet i mężczyzn wiązała i
  2862. reperowała sieci. Nie zwrócili na niego uwagi, kiedy rozbierał się i wchodził do wody.
  2863. Woda była ciepła, jednak miejscami wyraźnie chłodniejsza, jak we wszystkich
  2864. morzach Wschodu. Marlowe znalazł więc sobie jedno takie chłodne miejsce i starał się w
  2865. nim utrzymać. Wspaniałe uczucie swobody sprawiło, że poczuł się znów jak kąpiący się
  2866. o północy w ciepłym Pacyfiku mały chłopiec, do którego stojący nie opodal ojciec
  2867. krzyczał: “Peter, nie wypływaj za daleko! Pamiętaj, że tu są prądy!”
  2868. Marlowe przepłynął kawałek pod wodą, całą skórą wchłaniając morską sól. Kiedy
  2869. się wynurzył, parsknął, rozpryskując wodę jak wieloryb, podpłynął leniwie do płycizny i
  2870. spoczął na plecach, obmywany falami. Upajał się wolnością.
  2871. 216
  2872. Bijąc nogami o fale tworzące małe wiry wokół jego bioder, uświadomił sobie
  2873. nagle, że jest całkiem nagi i że kilkanaście metrów stąd, na brzegu, są mężczyźni i ko-
  2874. biety. Ale wcale nie czuł się tym skrępowany.
  2875. Nagość była przecież nieodłączna od obozowego życia, a kilka miesięcy
  2876. spędzonych w wiosce na Jawie nauczyło go, że to żaden wstyd być człowiekiem i mieć
  2877. ludzkie potrzeby.
  2878. Zmysłowe ciepło igrających z jego ciałem fal i wspaniałe ciepło rozlewające się z
  2879. żołądka rozpaliły mu lędźwie nagłym pożądaniem. Obrócił się gwałtownie na brzuch i
  2880. zepchnął rękami z płycizny, kryjąc się głębiej w morzu.
  2881. Leżąc na piaszczystym dnie, po szyję zanurzony w wodzie, spojrzał na brzeg i na
  2882. wioskę. Grupka kobiet i mężczyzn nadal zajęta była reperowaniem sieci. Na werandzie,
  2883. skryty w cieniu, siedział paląc papierosa Sutra. Nie opodal w świetle naftowej lampy
  2884. Marlowe dostrzegł Sulinę opartą o framugę okna. Patrzała w morze, zasłaniając się
  2885. sarongiem.
  2886. Zdał sobie sprawę, że patrzy na niego, i zawstydził się z obawy, że zauważyła
  2887. jego podniecenie. Patrzyli na siebie. Widział, jak odkłada sarong i bierze do ręki czysty
  2888. biały ręcznik, żeby osuszyć mokre od potu ciało.
  2889. Była dzieckiem deszczu i słońca. Długie, ciemne włosy okrywały ją niemal całą.
  2890. Odgarnęła je do tyłu i zaczęła splatać. A przez cały czas patrzyła na niego z uśmiechem.
  2891. I wtedy nagle każde poruszenie wody stało się pieszczotą, pieścił go najlżejszy
  2892. podmuch wiatru, pieściły wodorosty - niczym palce kurtyzan z dawien dawna wyuczone
  2893. zmyślności.
  2894. Wezmę cię, Sulina, przyrzekał sobie. Wezmę, choćbym miał drogo za to zapłacić.
  2895. Siłą woli starał się zmusić Sutrę, żeby opuścił werandę. Sulina wpatrywała się w
  2896. niego i czekała. Równie niecierpliwie jak on.
  2897. Wezmę ją, Sutro. Nie wchodź mi w drogę. Nie wchodź. Bo inaczej...
  2898. Nie zauważył Króla, który wyszedł na ocienioną przestrzeń i zobaczywszy go
  2899. leżącego na brzuchu w płytkiej wodzie, stanął jak wryty.
  2900. - Hej, Peter! Peter!
  2901. 217
  2902. Słysząc docierający jak przez mgłę głos, Marlowe obrócił powoli głowę i
  2903. spostrzegł wołającego, który przyzywał go gestem.
  2904. - Chodź, Peter. Czas na nas.
  2905. Widok Króla przypomniał Marlowe’owi obóz, kolczaste druty, radio, brylant, obóz i
  2906. wojnę, obóz i radio, strażnika, którego musieli ominąć, i zmusił do myślenia o tym, czy
  2907. zdążą na czas, o tym, co dzieje się na świecie i jak ucieszy się Mac, mając te trzysta
  2908. mikrofaradów, a w zapasie sprawne radio. Podniecenie, które czuł przed chwilą, ustąpiło.
  2909. Ale gorycz pozostała.
  2910. Wstał i podszedł do pozostawionego na brzegu ubrania.
  2911. - Odważny jesteś - powiedział Król.
  2912. - A to dlaczego?
  2913. - Paradujesz tak na golasa. Nie widzisz, że ta mała Sutry przygląda ci się?
  2914. - Widziała już niejednego nagiego mężczyznę i nic w tym złego - odparł Marlowe.
  2915. Bez pożądania nie ma nagości, pomyślał.
  2916. - Czasami mnie zadziwiasz. Gdzie twoja skromność?
  2917. - Straciłem ją dawno temu - odrzekł Marlowe, po czym szybko się ubrał i dołączył
  2918. do stojącego w cieniu Króla. W lędźwiach czuł ostry ból. - Dobrze, że akurat przyszedłeś.
  2919. Dziękuję.
  2920. - Za co?
  2921. - Och, za nic.
  2922. - Co, bałeś się, że o tobie zapomnę?
  2923. Marlowe zaprzeczył ruchem głowy.
  2924. - Nie. Mniejsza z tym. W każdym razie, dziękuję.
  2925. Król przyjrzał się mu uważnie i wzruszył ramionami.
  2926. - No, to chodźmy - powiedział. - Najgorsze za nami. Ruszył przodem, a kiedy mijał
  2927. chatę Sutry, pomachał mu na pożegnanie ręką.
  2928. - Salamat - pozdrowił go.
  2929. - Zaczekaj chwilę. Zaraz wrócę! - powiedział Marlowe.
  2930. Wbiegł po schodach i wszedł do chaty. Radio stało, tak jak je zostawił, owinięte w
  2931. 218
  2932. materiał. Trzymając je pod pachą, skłonił się naczelnikowi.
  2933. - Dziękuję ci. Jest w dobrych rękach.
  2934. - Idź z Bogiem - odpowiedział Sutra i po chwili wahania uśmiechnął się. - Strzeż
  2935. swoich oczu, mój synu - dodał - mogą bowiem ujrzeć pożywienie, którego nie będziesz
  2936. mógł zjeść.
  2937. - Będę o tym pamiętał - odparł Marlowe i nagle zrobiło mu się gorąco. Czyżby
  2938. prawdą było, że starzy ludzie potrafią czasem czytać w myślach? - Dzięki ci. Pokój z
  2939. tobą.
  2940. - Pokój z tobą. Do następnego spotkania.
  2941. Marlowe odwrócił się i wyszedł. Kiedy mijali okno Suliny, stała w nim, tym razem
  2942. okryta sarongiem. Jej oczy i oczy Marlowe’a spotkały się. Wymienili spojrzenia. Patrzyła
  2943. za nimi, kiedy szli pod górę w cieniu drzew, śląc im życzenia szczęśliwej drogi tak długo,
  2944. aż znikli w dżungli.
  2945. Sutra westchnął, a potem wśliznął się bezszelestnie do izby córki. Stała
  2946. rozmarzona w oknie, z sarongiem zarzuconym na ramiona. Sutra trzymał w ręku cienki
  2947. bambusowy pręt. Uderzył ją nim po gołych pośladkach równo i mocno, ale nie za mocno.
  2948. - To za to, że bez mojego polecenia kusiłaś tego Anglika - powiedział, udając, że
  2949. jest bardzo rozgniewany.
  2950. - Tak, ojcze - załkała, a każdy jej szloch rozdzierał mu serce. Ale kiedy została
  2951. sama, zwinęła się wygodnie na sienniku i z przyjemnością sobie popłakała. Ogarnęła ją
  2952. fala pożądania, które podsycał piekący ból po uderzeniu.
  2953. *
  2954. W odległości około półtora kilometra od obozu Król i Marlowe zatrzymali się, żeby
  2955. złapać oddech. Dopiero wtedy Król zauważył mały, owinięty w materiał pakunek.
  2956. Przez całą drogę szedł przodem i tak był pochłonięty rozpamiętywaniem sukcesu
  2957. dzisiejszej wyprawy i wypatrywaniem czyhającego na nich gdzieś w ciemnościach
  2958. niebezpieczeństwa, że do tej pory nie zwrócił na to uwagi.
  2959. - Co tam masz? Żarcie na zapas? - spytał.
  2960. Przyglądał się uśmiechniętemu Marlowe’owi, jak z dumą odwija materiał.
  2961. 219
  2962. - Niespodzianka!
  2963. Serce Króla zamarło.
  2964. - Ach, ty skurwysynu! Na łeb upadłeś?! - zawołał.
  2965. - O co chodzi? - spytał oszołomiony Marlowe.
  2966. - Czyś ty zgłupiał? Będziemy mieli przez to taki bal, jakiego świat nie widział. Nie
  2967. masz prawa narażać naszych głów dla byle radia. Nie masz prawa wykorzystywać moich
  2968. znajomości do załatwiania swoich zapieprzonych interesów.
  2969. Marlowe’owi pociemniało w oczach. Wpatrywał się w Króla z niedowierzaniem.
  2970. - Nie miałem złych zamiarów... - rzekł po chwili.
  2971. - Ach, ty sukinsynu! - pieklił się Król. - Nie ma nic gorszego niż radio.
  2972. - Przecież w obozie nie ma ani jednego...
  2973. - Wielka szkoda! W tej chwili pozbądź się tego świństwa! I jeszcze jedno ci
  2974. powiem. Z nami koniec. Z tobą i ze mną. Nie masz prawa mieszać mnie w nic bez mojej
  2975. wiedzy. Powinienem tak ci dołożyć, żeby cię rodzona matka nie poznała!
  2976. - Spróbuj - zaperzył się Marlowe. Teraz już i on był zły i rozjątrzony nie mniej niż
  2977. Król. - Zdaje się, że zapomniałeś o wojnie i o tym, że w obozie nie ma radia. Poszedłem
  2978. z tobą między innymi dlatego, że liczyłem, że uda mi się zdobyć kondensator. A teraz
  2979. mam całe radio, i to sprawne.
  2980. - Wyrzuć je!
  2981. - Nie.
  2982. Mierzyli się wzrokiem, napięci i nieustępliwi. Przez ułamek sekundy Król gotów był
  2983. rozerwać Marlowe’a na strzępy. Wiedział jednak, że gniew nic nie daje, kiedy trzeba
  2984. podjąć ważną decyzję. Teraz, kiedy trochę oprzytomniał i pierwszy szok minął, mógł
  2985. trzeźwiej ocenić sytuację.
  2986. Po pierwsze, musiał przyznać, że chociaż to fatalny interes aż tak ryzykować, to
  2987. jednak ryzyko mogło się opłacić. Gdyby Sutra nie był skory dać Peterowi radia, po prostu
  2988. zrobiłby unik i powiedział: “Tu nie ma żadnego radia”. A więc nic złego się nie stało. Poza
  2989. tym była to prywatna umowa pomiędzy Peterem a Sutrą, Czeng Sana już przy tym nie
  2990. było.
  2991. 220
  2992. Po drugie, z radia, o którym wiedział i które znajdowałoby się nie w jego baraku,
  2993. byłoby aż nadto pożytku. Mógłby trzymać rękę na pulsie wydarzeń i w ten sposób
  2994. wiedziałby dokładnie, kiedy spróbować ucieczki. W sumie więc nic takiego się nie stało,
  2995. poza tym, że Peter działał bez jego zgody. Trzeba liczyć się z tym, że jeśli ma się do
  2996. kogoś zaufanie i się go najmuje, to tym samym najmuje się jego pomyślunek. Żaden
  2997. pożytek z gościa, który usiądzie na tyłku i zrobi tylko to, co mu się powie. A Peter, nie ma
  2998. co ukrywać, w czasie rozmów spisał się wspaniale. Gdyby trzeba było uciekać, na pewno
  2999. byłby jednym z nich. Przecież musieliby mieć kogoś, kto potrafi się dogadać z tubylcami.
  3000. W dodatku Peter niczego się nie bał. Tak więc w sumie to on, Król, byłby szalony,
  3001. rzucając się na Marlowe’a, zanim rozum podpowiedział mu, jak rozwiązać nową sytuację
  3002. w sposób godny biznesmena. Nie ma co, dał się ponieść wściekłości jak mały bachor.
  3003. - Pete - zagadnął. Zauważył, że Marlowe zacisnął wyzywająco szczęki. Ciekawe,
  3004. czy dałbym skurczybykowi radę, pomyślał. Na pewno ważę od niego więcej ze dwa-
  3005. dzieścia albo i trzydzieści kilo.
  3006. - Słucham.
  3007. - Powiedzialem, że cię przepraszam. To był świetny pomysł z tym radiem.
  3008. - Co?
  3009. - Powiedziałem, że cię przepraszam. To był świetny pomysł.
  3010. - Zupełnie cię nie rozumiem - powiedział bezradnie Marlowe. - Najpierw rzucasz
  3011. się jak wariat, a zaraz potem mówisz, że to dobry pomysł.
  3012. Podoba mi się ten skurczybyk, pomyślał Król. Nie da sobie w kaszę dmuchać.
  3013. - A, bo jak widzę radia, to ciarki mnie przechodzą. Stracona sprawa - powiedział i
  3014. zaśmiał się pod nosem. -To żaden towar!
  3015. - Czy to znaczy, że nie masz mnie jeszcze dość?
  3016. - Coś ty, przecież jesteśmy kumplami - powiedział Król, dając mu przyjacielskiego
  3017. kuksańca. - Wyszedłem z siebie tylko dlatego, że nic mi nie powiedziałeś. A to nie było w
  3018. porządku.
  3019. - Przepraszam. Masz rację, przepraszam. Postąpiłem idiotycznie i nielojalnie.
  3020. Słowo daję, absolutnie nie miałem zamiaru cię narażać. Naprawdę, jest mi bardzo
  3021. 221
  3022. przykro.
  3023. - Dawaj grabę. Przepraszam, że tak się wściekłem. Ale na przyszłość, zanim coś
  3024. zrobisz, to mi o tym powiedz.
  3025. - Masz na to moje słowo - powiedział Marlowe, podając mu rękę.
  3026. - Dobra jest - rzekł Król. Całe szczęście, że na tym się skończyło, pomyślał. - A co
  3027. to jest ten cały kondensator?
  3028. Marlowe opowiedział mu o trzech manierkach.
  3029. - Czyli że Macowi potrzebny jest tylko ten jeden kondensator, tak?
  3030. - Powiedział, że tak mu się wydaje.
  3031. - Wiesz ty co? A mnie się wydaje, że najlepiej wyjąć ten kondensator, a radia się
  3032. pozbyć. Zakop je tutaj. Będzie bezpieczne. A jeśli to wasze nie zacznie działać, w każdej
  3033. chwili możemy tu po nie wrócić. Mac bez trudu zainstaluje kondensator z powrotem. W
  3034. obozie byłoby je bardzo ciężko ukryć, a zresztą, czy nie kusiłoby was jak wszyscy diabli,
  3035. żeby podłączyć je do sieci i dać sobie spokój z tamtym?
  3036. - Owszem - przyznał Marlowe i spojrzał na Króla badawczo. - Wrócisz tu po nie ze
  3037. mną?
  3038. - Jasne.
  3039. - A gdybym ja z jakiegoś powodu nie mógł przyjść, czy przyszedłbyś po nie sam,
  3040. jeśliby poprosili cię o to Mac i Larkin?
  3041. - Jasne - odparł po chwili zastanowienia Król.
  3042. - Dajesz słowo?
  3043. - Tak - stwierdził Król i uśmiechnął się nieznacznie. - Bardzo przejmujesz się tą
  3044. szopką z dawaniem słowa, co, Peter?
  3045. - A jak inaczej poznać w kimś człowieka?
  3046. Przecięcie dwóch przewodów, którymi kondensator połączony był z resztą radia,
  3047. zajęło Marlowe’owi jedną chwilę. Niewiele dłużej trwało zawinięcie aparatu w kawałek
  3048. materiału i wykopanie w ziemi małej dziury. Wspólnie z Królem ułożyli na dnie
  3049. zagłębienia płaski kamień, postawili na nim radio, przykryli je grubą warstwą liści,
  3050. wyrównali ziemię i przyciągnęli na to miejsce pień powalonego drzewa. Po dwóch
  3051. 222
  3052. tygodniach spoczywania w tym wilgotnym grobowcu z radia nie byłoby pożytku, ale dwa
  3053. tygodnie to dość czasu, żeby po nie wrócić, gdyby manierki nadal nie działały.
  3054. Marlowe otarł pot z czoła. Niespodziewanie napłynęła ku nim fala rozgrzanego
  3055. powietrza, a zapach potu wprawił w szał kłębiące się coraz gęstszą chmarą owady.
  3056. - Cholerne komarzyska! - powiedział i spojrzał w ciemne niebo, z lekkim
  3057. niepokojem próbując ustalić, która godzina. - Jak myślisz, chyba powinniśmy już pójść?
  3058. - Jeszcze nie. Dopiero kwadrans po czwartej. Najlepiej wchodzić tuż przed
  3059. świtem. Zaczekamy jeszcze dziesięć minut, a i tak na miejscu będziemy sporo przed
  3060. czasem. -Król uśmiechnął się. - Kiedy pierwszy raz wyszedłem za druty, też się bałem i
  3061. miałem pietra. Wracając, musiałem czekać pod ogrodzeniem. Zanim droga była wolna,
  3062. upłynęło chyba z pół godziny albo więcej. O rany, myślałem, że nie wytrzymam. -
  3063. Odpędził ręką rojące się owady. -Cholerne ścierwa!
  3064. Siedzieli jakiś czas przysłuchując się nie milknącym odgłosom dżungli. W
  3065. wąskich, wyżłobionych przez deszcze rowkach ciągnących się po obu stronach ścieżki
  3066. błyszczały pasma świetlików.
  3067. - Zupełnie jak Broadway nocą - zauważył Król.
  3068. - Widziałem kiedyś Broadway na filmie pod tytułem “Times Square”. To taka
  3069. historyjka o światku dziennikarskim. O ile dobrze pamiętam, grał w nim Cagney.
  3070. - Nie przypominam sobie takiego filmu. Ale Broadway to coś, co trzeba widzieć na
  3071. własne oczy. W środku nocy jest tam jasno jak w dzień. Wszędzie olbrzymie neony i
  3072. światła.
  3073. - Mieszkasz w Nowym Jorku?
  3074. - Nie. Byłem tam parę razy. A zresztą objechałem całe Stany.
  3075. - A gdzie mieszkałeś na stałe?
  3076. - Tatuńcio nie usiedzi w jednym miejscu - odparł Król, wzruszając ramionami.
  3077. - A co robi?
  3078. - Pytanie za sto punktów. Raz to, drugi raz tamto. Najczęściej jest pijany.
  3079. - O, to musi być okropne.
  3080. - Najgorsze dla dzieciaka, co ma takiego ojca.
  3081. 223
  3082. - Masz jeszcze jakąś rodzinę?
  3083. - Mama nie żyje. Umarła, kiedy miałem trzy lata. Rodzeństwa nie mam. Wychował
  3084. mnie tatuńcio. Stary łachudra, ale zawdzięczam mu to, że nauczył mnie życia. Po
  3085. pierwsze, nauczył mnie, że nędza to choroba. Po drugie, że za pieniądze masz
  3086. wszystko. A po trzecie, że nieważne, jak je zdobywasz, bylebyś tylko zdobył.
  3087. - Przyznam ci się, że nigdy nie zastanawiałem się nad pieniędzmi. Może
  3088. wojskowi... krótko mówiąc, zawsze pod koniec miesiąca dostajesz czek, żyjesz na
  3089. pewnej z góry określonej stopie, tak że pieniądze znaczą właściwie niewiele.
  3090. - Ile zarabia twój ojciec?
  3091. - Dokładnie nie wiem. Ale chyba około sześciuset funtów rocznie.
  3092. - O rany, to raptem dwa tysiące czterysta dolarów. Ja sam jako kapral dostaję
  3093. tysiąc trzysta. Nigdy w życiu bym nie pracował za takie grosze.
  3094. - Może w Stanach jest inaczej, ale w Anglii można za to całkiem nieźle żyć.
  3095. Pewnie, że mamy stary samochód, ale czy to ważne? Za to po skończeniu służby
  3096. dostajesz emeryturę.
  3097. - Ile?
  3098. - Mniej więcej połowę pełnej pensji.
  3099. - To tyle, co nic. Nie rozumiem, dlaczego ludzie wstępują do woja. Pewnie
  3100. dlatego, że do niczego innego się nie nadają.
  3101. Król spostrzegł, że Marlowe zesztywniał.
  3102. - Oczywiście w Anglii jest inaczej - dorzucił pośpiesznie. - Mówię tylko o Stanach.
  3103. - Służba w wojsku to dobry zawód dla mężczyzny. Zapewnia dosyć pieniędzy i
  3104. ciekawe życie w różnych zakątkach świata. Towarzysko też urozmaicone. No, a poza tym
  3105. oficer zawsze cieszy się dużym poważaniem - rzekł Marlowe i dodał niemal
  3106. przepraszającym tonem: - Rozumiesz, tradycja i te rzeczy.
  3107. - Po wojnie chcesz zostać w wojsku?
  3108. - Oczywiście.
  3109. - A mnie się zdaje, że takie życie jest za łatwe - powiedział Król, dłubiąc w zębach
  3110. cienkim kawałkiem kory. - Co ciekawego i jakie perspektywy w tym, że musisz słuchać
  3111. 224
  3112. rozkazów gości, z których większość to zwykłe nygusy. Przynajmniej ja tak to widzę. A w
  3113. dodatku płacą ci tyle, co nic. Tak, Pete, powinieneś zobaczyć, jak jest w Stanach. Nie
  3114. znajdziesz tego w żadnym innym kraju. Nigdzie. Każdy odpowiada za siebie i jest tyle
  3115. wart, co każdy inny. Wystarczy tylko ruszać głową i być lepszym od tego drugiego. To ja
  3116. nazywam ciekawym życiem.
  3117. - Jakoś nie widzę siebie w takiej sytuacji. Czuję przez skórę, że nie nadaję się do
  3118. zbijania forsy. Lepiej mi z tym, do czego się urodziłem.
  3119. - Bzdury. Tylko dlatego, że twój stary jest wojskowym...
  3120. - To się ciągnie od 1720 roku i przechodzi z ojca na syna. Jakże można odrzucić
  3121. taką tradycje?
  3122. - Tak, to rzeczywiście kawał czasu! - mruknął Król, a potem dodał: - Ja wiem tylko
  3123. o ojcu i dziadku. A dalej nic. Najwyżej to, że moi przodkowie przyjechali ze starej
  3124. ojczyzny do Stanów w zeszłym wieku gdzieś między osiemdziesiątym a
  3125. dziewięćdziesiątym rokiem.
  3126. - Z Anglii?
  3127. - Gdzie tam. Chyba z Niemiec. Albo może ze Środkowej Europy. A zresztą, czy to
  3128. nie wszystko jedno? Liczy się tylko to, że jestem Amerykaninem.
  3129. - A Marlowe’owie byli i są wojskowymi, i tyle!
  3130. - E tam, przecież wszystko zależy od ciebie. No, spójrz teraz na siebie. Masz w
  3131. ręku trochę grosza, bo ruszasz głową. Gdybyś tylko chciał, robiłbyś świetne interesy.
  3132. Znasz miejscowy język, no nie? Potrzebuję twojego pomyślunku, więc ci płacę. No, no,
  3133. tylko się nie obrażaj, bo nie ma o co. Tak jest po amerykańsku. Płaci się za pomyślunek.
  3134. To nie ma nic wspólnego z tym, że jesteśmy kumplami. Byłbym ostatnim draniem,
  3135. gdybym ci nie płacił.
  3136. - Nie powinno tak być. Przecież przysługa nie musi być od razu interesowna.
  3137. - Widzę, że musisz się jeszcze dużo nauczyć. Miałbym ochotę sprowadzić cię do
  3138. Stanów i zrobić z ciebie komiwojażera. Wystarczyłoby, żebyś otworzył usta i zaczął
  3139. mówić z tym swoim wymyślnym angielskim akcentem, a baby ścinałoby z nóg. Raz-dwa
  3140. zgarnąłbyś kupę forsy. Sprzedawałbyś damską bieliznę.
  3141. 225
  3142. - Boże święty - westchnął Marlowe, odpowiadając uśmiechem na uśmiech Króla,
  3143. ale minę miał lekko przerażoną. - Prędzej bym zaczął fruwać, niż coś bym sprzedał.
  3144. - Przecież umiesz fruwać.
  3145. - Ja nie mówię o samolocie.
  3146. - Wiem. Żartowałem - odparł Król i spojrzał na zegarek. - Ale ten czas się wlecze,
  3147. kiedy człowiek czeka.
  3148. - Czasem wydaje mi się, że nigdy nie wydostaniemy się z tej parszywej dziury.
  3149. - E, wuj Sam siedzi żółtkom na karku. To już długo nie potrwa. A jeżeli nawet, to
  3150. co z tego? Jesteśmy zabezpieczeni. I tylko to się liczy.
  3151. Król ponownie spojrzał na zegarek.
  3152. - No, to wyrywamy - oznajmił.
  3153. - Co?
  3154. - Ruszamy.
  3155. - Aha! - Marlowe podniósł się. - Prowadź, Makdufie! - powiedział wesoło.
  3156. - Co?
  3157. - To takie powiedzenie. Znaczy to samo, co: “no, to wyrywamy”.
  3158. Szczęśliwi, że znów są przyjaciółmi, zagłębili się w dżunglę. Bez żadnych
  3159. trudności przekroczyli drogę prowadzącą do obozu. Teraz, kiedy znaleźli się już poza
  3160. nieregularnie patrolowanym terenem, poszli na skrót ścieżką. Do drutów pozostało im
  3161. kilkaset metrów. Król podążał przodem, spokojny i pewny siebie. Gdyby nie roje
  3162. świetlików i komarów, szłoby się im całkiem znośnie.
  3163. - Cholera, wściekły się czy co?
  3164. - Gdybym mógł, to bym je wszystkie usmażył na patelni - odparł szeptem
  3165. Marlowe.
  3166. Nagle stanęli jak wryci na widok wymierzonego w ich stronę bagnetu.
  3167. Japończyk siedział oparty o drzewo i wpatrywał się w nich nieruchomym
  3168. wzrokiem, z twarzą wykrzywioną przerażającym uśmiechem. Bagnet trzymał na
  3169. kolanach.
  3170. Pomyśleli o tym samym. O Boże! Outram Road! Koniec ze mną! Zabić!
  3171. 226
  3172. Król zareagował pierwszy. Runął na wartownika, wyrwał mu karabin z bagnetem,
  3173. odskoczył w bok, przeturlał się po ziemi i zerwał się na równe nogi, wznosząc nad głową
  3174. kolbę, żeby zadać nią cios w twarz siedzącemu człowiekowi. Marlowe skoczył
  3175. wartownikowi do gardła, ale w ostatniej chwili jakiś szósty zmysł ostrzegł go o
  3176. niebezpieczeństwie, i zamiast zacisnąć ręce na szyi Japończyka, zwalił się na drzewo.
  3177. - Uciekaj! - krzyknął, poderwał się na nogi, schwycił Króla za rękę i odciągnął go
  3178. od siedzącego.
  3179. Wartownik ani drgnął. Jego oczy były wciąż tak samo wytrzeszczone, a uśmiech
  3180. złośliwy.
  3181. - Co jest, do cholery? - wydusił z siebie ogarnięty paniką Król, nadal trzymając
  3182. karabin wysoko nad głową.
  3183. - Uciekaj! Rany boskie, prędzej! - popędzał go Marlowe. Wyrwał mu z rąk karabin
  3184. i rzucił na ziemię obok martwego Japończyka.
  3185. W tym momencie Król dostrzegł węża pomiędzy nogami trupa.
  3186. - Chryste! - jęknął i zrobił krok do przodu, żeby mu się lepiej przyjrzeć.
  3187. Marlowe błyskawicznie chwycił go za rękę.
  3188. - Uciekaj, jak Boga kocham! Biegiem! - krzyknął.
  3189. Rzucił się pędem, byle dalej od tego miejsca, hałaśliwie przedzierając się przez
  3190. gęste poszycie dżungli. Król popędził za nim. Zatrzymali się dopiero wtedy, gdy wypadli
  3191. na polanę.
  3192. - Czyś ty oszalał? - wysapał Król krzywiąc się, bo każdy oddech sprawiał mu
  3193. nieznośny ból. - To był tylko wąż!
  3194. - Latający wąż - wycharczał Marlowe. - Te węże żyją na drzewach. Człowieku, to
  3195. śmierć na miejscu. Wspinają się na drzewa, spłaszczają i spadają na ofiarę lotem zbli-
  3196. żonym do spirali. Jeden siedział mu na brzuchu, a drugi pod nogami. Na pewno było ich
  3197. więcej, bo one zawsze żyją w stadzie.
  3198. - Chryste!
  3199. - Prawdę mówiąc, stary, powinniśmy być wdzięczni tym gadzinom - rzekł
  3200. Marlowe, starając się opanować przyśpieszony oddech. - Japończyk był jeszcze ciepły.
  3201. 227
  3202. Umarł najdalej przed paroma minutami. Byłby nas przyłapał, gdyby go nie pokąsały.
  3203. Dziękujmy Bogu, że się pokłóciliśmy. To dało im czas, żeby się z nim załatwić. O mały
  3204. włos, a byłoby po nas! Nigdy nie będziemy bliżsi śmierci!
  3205. - W każdym razie wolałbym w życiu nie widzieć po raz drugi Japończyka
  3206. celującego do mnie bagnetem w środku nocy. Chodź. Lepiej odejdźmy stąd.
  3207. Kiedy znaleźli się opodal ogrodzenia, okazało się, że muszą poczekać. Nie mogli
  3208. jeszcze podbiec do drutów, bo kręciło się za nimi zbyt wielu ludzi. Zawsze tam spacero-
  3209. wali - żywe trupy, ci, których dręczyła bezsenność, i ci, którym oczy kleiły się już do snu.
  3210. Obaj potrzebowali odpoczynku. Drżały im kolana i nie przestawali myśleć o tym,
  3211. jakie mieli szczęście, że jeszcze żyją.
  3212. Jezu, co za noc, pomyślał Król. Gdyby nie Peter, byłoby po mnie. Kiedy
  3213. zamachnąłem się karabinem, chciałem stanąć temu żółtkowi na brzuchu. Brakowało
  3214. kilkunastu centymetrów. Węże! Ach, jak ja nienawidzę tego ścierwa!
  3215. Kiedy tak stopniowo napięcie mijało, rósł w nim szacunek dla Marlowe’a.
  3216. - Już drugi raz uratowałeś mi życie - szepnął.
  3217. - Przecież to ty pierwszy skoczyłeś do karabinu. Gdyby ten Japończyk żył,
  3218. zabiłbyś go. Ja byłem za wolny.
  3219. - E, to tylko dlatego, że szedłem pierwszy. - Król urwał i uśmiechnął się szeroko. -
  3220. Ty, Peter, dobrana z nas para. Z twoją urodą i moją głową idzie nam jak się patrzy.
  3221. Marlowe roześmiał się. Starając się zdusić w sobie wesołość, padł na ziemię. Ale
  3222. powstrzymywanym śmiechem i płynącymi po policzkach łzami zaraził Króla, który też
  3223. zaczął się zwijać ze śmiechu.
  3224. - Przestań, jak Boga kocham - wydusił wreszcie z siebie Marlowe.
  3225. - Sam zacząłeś.
  3226. - Nic podobnego.
  3227. - Ależ tak, powiedziałeś... - Król nie miał siły dokończyć. Otarł mokrą od łez twarz.
  3228. - Widziałeś tego Japońca? Skurwysyn siedział sobie jak małpa...
  3229. - Patrz!
  3230. Śmiech zamarł im na ustach.
  3231. 228
  3232. Po drugiej stronie ogrodzenia przechadzał się Grey. Widzieli, jak zatrzymuje się
  3233. przed barakiem Amerykanów, jak czai się w cieniu i spogląda ponad drutami, niemal
  3234. dokładnie w ich kierunku.
  3235. - Myślisz, że wie? - spytał szeptem Marlowe.
  3236. - Nie wiem. Ale jedno jest pewne: przez jakiś czas nie możemy ryzykować
  3237. wejścia. Poczekamy.
  3238. Czekali. Niebo zaczynało się rozjaśniać. Grey stał ukryty w cieniu i obserwował
  3239. barak Amerykanów. Potem rozejrzał się po obozie. Król wiedział, że Grey ze swojego
  3240. miejsca widzi jego łóżko. Widzi też na pewno, że łóżko jest puste. Ale koc na nim był
  3241. odchylony, a więc mógł być jednym ze spacerujących po obozie mężczyzn, którzy
  3242. cierpieli na bezsenność. Przecież nikomu nie zabroniono wstawać w nocy. Pośpiesz się,
  3243. Grey, rozkazywał mu w myślach. Wynoś się do cholery!
  3244. - Wkrótce będziemy musieli się ruszyć. Im jaśniej, tym gorzej dla nas - powiedział
  3245. na głos.
  3246. - A może spróbujemy w innym miejscu?
  3247. - Widzi stamtąd całe ogrodzenie, aż do rogu.
  3248. - Myślisz, że był jakiś przeciek, że ktoś sypnął?
  3249. - Niewykluczone, choć może to być zwykły przypadek - odparł Król, ze złością
  3250. przygryzając wargę.
  3251. - To może koło latryn? - zaproponował Marlowe.
  3252. - Za duże ryzyko.
  3253. Czekali. Wreszcie Grey spojrzał jeszcze raz poza ogrodzenie, w ich stronę, i
  3254. odszedł. Odprowadzali go wzrokiem, dopóki nie skręcił za róg muru więzienia.
  3255. - To może być dla picu - rzekł Król. - Dajmy mu jeszcze ze dwie minuty.
  3256. Sekundy wlokły się jak godziny, a tymczasem niebo rozjaśniało się coraz bardziej
  3257. i cienie zaczęły się rozpływać. Koło ogrodzenia nie było teraz nikogo, nikogo w zasięgu
  3258. wzroku.
  3259. - Teraz albo nigdy. Chodź.
  3260. Rzucili się biegiem, w ciągu paru sekund przecisnęli się pod drutami i wskoczyli
  3261. 229
  3262. do rowu.
  3263. - Wracaj do baraku, Radża. Ja zaczekam.
  3264. - Dobra.
  3265. Mimo swojej postury Król biegł jak na skrzydłach i błyskawicznie przebył odległość
  3266. dzielącą go od baraku. Marlowe wydostał się z rowu. Jakiś wewnętrzny impuls kazał mu
  3267. usiąść na jego skraju i spojrzeć poza druty. Nagle kątem oka dostrzegł Greya, który
  3268. wyszedł zza rogu więzienia i zatrzymał się. Marlowe wiedział, że Grey od razu go
  3269. spostrzegł.
  3270. - Marlowe.
  3271. - A, witam, Grey. Pan również nie może zasnąć? - spytał przeciągając się.
  3272. - Jak długo pan tu jest?
  3273. - Kilka minut. Zmęczyło mnie chodzenie, więc usiadłem.
  3274. - A gdzie pański koleżka?
  3275. - To znaczy, kto?
  3276. - Amerykanin - powiedział szyderczym tonem Grey.
  3277. - Nie wiem. Pewnie śpi.
  3278. Grey spojrzał na jego chiński strój. Tunika była rozdarta na plecach i mokra od
  3279. potu. Na brzuchu i kolanach Marlowe miał ślady błota i liści. Na twarzy ciemną smugę.
  3280. - Gdzie pan tak się ubrudził? Dlaczego pan taki spocony? Co pan knuje?
  3281. - Jestem brudny, ponieważ... trochę uczciwego brudu nigdy nie zaszkodzi.
  3282. Prawdę powiedziawszy - mówił Marlowe, wstając i otrzepując sobie kolana i siedzenie -
  3283. nie ma to jak trochę brudu, żeby docenić czystość, kiedy człowiek się umyje. Jestem
  3284. spocony, bo i pan jest spocony. Wie pan, jak to jest w tropikach - upał i te pe!
  3285. - Co pan ma w kieszeniach?
  3286. - To, że pański ptasi móżdżek ciągle coś podejrzewa, wcale nie oznacza, że
  3287. każdy, kogo pan spotyka, coś przemyca. Nie jest zabronione spacerować po obozie, jeśli
  3288. nie można zasnąć.
  3289. - Owszem, spacer po obozie nie jest zabroniony - odparł Grey. - Ale nie spacer
  3290. poza obozem.
  3291. 230
  3292. Marlowe patrzył na niego wyzywająco, chociaż wcale tak pewnie się nie czuł, i
  3293. starał się wyczytać z jego twarzy, co, do diabła, chciał przez to powiedzieć. Czyżby wie-
  3294. dział?
  3295. - Coś takiego mógłby zrobić tylko głupiec - rzekł.
  3296. - Właśnie.
  3297. Grey obrzucił go długim, twardym spojrzeniem, po czym odwrócił się na pięcie i
  3298. odszedł.
  3299. Marlowe popatrzył za nim, a potem również się odwrócił i poszedł w przeciwną
  3300. stronę, nie spojrzawszy nawet na barak Amerykanów. Dziś miał wyjść ze szpitala Mac.
  3301. Marlowe uśmiechnął się na myśl, jakim go przywita prezentem.
  3302. Leżąc bezpiecznie w łóżku, Król przyglądał się odchodzącemu Marlowe’owi.
  3303. Potem przeniósł wzrok na Greya, swojego wroga, którego wyprostowaną, złowrogą
  3304. postać widział w coraz silniejszym świetle dnia.
  3305. Chudy jak szkielet, w wystrzępionych spodniach i zwykłych malajskich
  3306. chodakach, bez koszuli, z oficerską opaską na ramieniu i w wytartym berecie na głowie.
  3307. Promień słońca padł na przyczepiony do beretu niewidoczny znaczek wojsk pancernych i
  3308. w jednej chwili przemienił go w złoto.
  3309. Ile ty wiesz, Grey, sukinsynu? - zastanawiał się w duchu Król.
Advertisement
Add Comment
Please, Sign In to add comment
Advertisement