Advertisement
hujwie

Metro 2033 [PL] part 3

Dec 6th, 2014
143
0
Never
Not a member of Pastebin yet? Sign Up, it unlocks many cool features!
text 376.90 KB | None | 0 0
  1. - pokręcił głow± Artem - niczego tam nie słyszałem i nie czułem.
  2. - Pomóż no mi go podnieść... Nie, lepiej weĽ jego plecak, i mój też.
  3. Widzisz, jak mu nogę... O mało co w ogóle nie urwali. Teraz można go
  4. tylko nieść na plecach - kiwn±ł Młynarz na Dziesi±tego.
  5. Artem zebrał wszystkie rzeczy: trzy plecaki, dwa automaty i erkaem, co
  6. razem ważyło jakieś trzydzieści kilogramów, nie mniej, i niełatwo mu to
  7. było nawet podnieść. Młynarz, który z trudem zarzucił sobie na ramiona
  8. zwiotczałe ciało swojego towarzysza, miał jeszcze trudniej, i nawet krótka
  9. droga w dół po schodach - do wyjścia - zajęła im kilka długich minut.
  10. Bibliotekarzy aż do samego dołu już nie widzieli, ale kiedy Artem
  11. rozwarł ciężkie drewniane skrzydła drzwi, przepuszczaj±c stękaj±cego
  12. stalkera, z najciemniejszych głębin budynku doszedł ich skrzekliwy wrzask,
  13. pełen nienawiści i rozpaczy. Artem poczuł znów gęsi± skórkę, i szybko
  14. zatrzasn±ł drzwi. Teraz najważniejsze było, by jak najszybciej dostać się do
  15. metra.
  16. - Oczy w dół!
  17. - rozkazał Młynarz, kiedy znaleĽli się na ulicy. -
  18. Gwiazda będzie teraz na wprost ciebie. Nie myśl nawet, żeby patrzeć
  19. ponad dachami...
  20. Ciężko poruszaj±c sztywniej±cymi nogami, Artem posłusznie skierował
  21. wzrok w ziemię, marz±c tylko, żeby jak najszybciej pokonać te
  22. nieprawdopodobnie ci±gn±ce się dwieście metrów od Biblioteki do wejścia
  23. na Borowick±.
  24. Jednak stalker nie pozwolił Artemowi wejść do metra.
  25. - W Polis nie możesz się teraz pokazać. Nie masz Księgi, straciłeś ich
  26. przewodnika - ostrożnie kład±c na ziemi swojego rannego towarzysza i
  27. ciężko dysz±c, powiedział Młynarz. - Braminom to się raczej nie spodoba.
  28. I co najważniejsze, to znaczy, że żaden z ciebie wybraniec, i wyjawili swoje
  29. tajemnice nie temu, co trzeba. Jeśli wrócisz do Polis, to przepadniesz bez
  30. wieści. Maj± od tego specjalistów, nie na darmo to inteligencja. I nawet
  31. mnie nie uda się ciebie ochronić. Musisz teraz uciekać. Najlepiej na
  32.  
  33. 281
  34.  
  35. Smoleńsk±. Idzie się prosto, budynków mało, nie ma konieczności
  36. zagłębiania się w zaułki. Może dojdziesz. Jeśli zd±żysz przed wschodem.
  37. - Jakim wschodem? - spytał nie dowierzaj±c Artem. Wiadomość, że
  38. sam jeden będzie musiał przedostać się na powierzchni do innej stacji
  39. metra, do której, s±dz±c po planie, były ze dwa kilometry, była dla niego jak
  40. uderzenie obuchem w głowę.
  41. - Słońca. Ludzie to zwierzęta nocne, i w dzień lepiej im się na
  42. powierzchni nie pokazywać. Takie rzeczy wyłaż± z ruin, żeby się wygrzać
  43. na słoneczku, że sto razy pożałujesz, że tam trafiłeś. O świetle nie
  44. wspominaj±c: oślepniesz w sekundę, i ciemne okulary nie pomog±.
  45. - Ale jak ja mam iść, sam? - wci±ż jeszcze nie wierz±c własnym uszom
  46. spytał Artem.
  47. - Nie bój się. Idzie się cały czas prosto. Wyjdziesz na Kaliniński i idĽ
  48. nim, nigdzie nie zbaczaj. Nie pokazuj się na jezdni, no i trzymaj dystans do
  49. domów, tam wszędzie coś mieszka. IdĽ, aż dojdziesz do skrzyżowania z
  50. drugim szerokim bulwarem, to będzie Sadowoje Kolco. Wtedy w lewo i
  51. prosto, do kwadratowego budynku, z fasad± z jasnego kamienia. To był
  52. kiedyś Dom Mody... Znajdziesz od razu - dokładnie naprzeciwko, po
  53. drugiej stronie Sadowego, stoi bardzo wysoki, na wpół zburzony budynek -
  54. centrum handlowe. Za Domem Mody będzie taki żółty łuk z napisem
  55. "Stacja Metra Smoleńska". Przechodzisz pod nim, będziesz wtedy na takim
  56. małym placyku, coś w rodzaju wewnętrznego dziedzińca, tam zobaczysz
  57. właściw± stację. Jak będzie spokojnie, spróbuj zejść na dół. U nich jedno
  58. wejście jest otwarte i pod straż±, dla ich stalkerów. Zapukasz w bramę o tak:
  59. trzy szybko, dwa powoli, trzy szybko. Powinni otworzyć. Powiedz, że jesteś
  60. od Młynarza, i czekaj tam na mnie. Zaniosę Dziesi±tego i od razu tam
  61. pójdę. Do południa będę. Znajdę cię sam. Karabiny sobie zostaw, nie
  62. wiadomo, jak wyjdzie.
  63. - Ale na planie jest przecież druga stacja, bliżej... Arbacka
  64. - Artem
  65. przypomniał sobie nazwę.
  66. - Jest taka stacja. Ale nie można się do niej zbliżać. Zreszt± sam nie
  67. będziesz miał ochoty. Jak będziesz obok niej przechodził, trzymaj się
  68. drugiej strony ulicy, idĽ szybko, ale nie biegnij. Dobra, nie trać czasu!
  69. -
  70. zakończył i popchn±ł Artema w kierunku wyjścia z westybulu.
  71. Artem nie próbował się więcej spierać. Przewiesił jeden z automatów
  72. przez ramię, drugi trzymaj±c w gotowości, wyszedł na dwór i pośpieszył z
  73. powrotem w kierunku pomnika, osłaniaj±c praw± ręk± oczy, żeby
  74. przypadkiem nie zobaczyć mami±cego blasku kremlowskich gwiazd.
  75.  
  76.  
  77. 282
  78.  
  79. ROZDZIAŁ 14
  80. TAM, NA GÓRZE
  81. Nie dochodz±c do kamiennego starca w fotelu, Artem skręcił w lewo,
  82. żeby ści±ć zakręt ulicy przez schody Biblioteki. Przechodz±c obok niej,
  83. jeszcze raz obrzucił spojrzeniem gigantyczny gmach i przeszył go dreszcz:
  84. Artem wspomniał strasznych mieszkańców tego miasta. Teraz Biblioteka
  85. znów pogr±żyła się w mrocznym milczeniu. Strażnicy panuj±cej w nim
  86. ciszy rozeszli się teraz pewnie po ciemnych k±tach, wylizuj±c rany po ich
  87. nagłym wtargnięciu i gotuj±c się, by za nie odpłacić kolejnym
  88. poszukiwaczom przygód.
  89. Przed oczami stanęła mu blada, bezkrwista twarz Daniły. Artemowi
  90. przyszło do głowy, że bramin pewnie nie na darmo panicznie bał się tych
  91. stworów, nie chc±c nawet o nich mówić. Czyżby przeczuwał, co mu zgotuje
  92. los? Widział własn± śmierć w nocnych koszmarach? Jego ciało zostanie już
  93. na zawsze w magazynie ksi±żek, w objęciach tego, który go zabił,
  94. bibliotekarza. Oczywiście jeśli te stwory gardz± padlin±... Wzdrygn±ł się.
  95. Czy uda mu się kiedykolwiek zapomnieć, jak zgin±ł jego towarzysz, który
  96. przez zaledwie dwa dni stał się mu niemal przyjacielem? Pomyślał, że
  97. Daniła jeszcze długo będzie trwożyć jego sny, wci±ż i wci±ż, co noc,
  98. próbuj±c z nim porozmawiać, składaj±c niewyraĽne słowa nieposłusznymi,
  99. pozbawionymi krwi wargami.
  100. Wychodz±c na szerok± aleję, Artem szybko przejrzał w pamięci
  101. instrukcje, które dał mu Młynarz. Iść prosto, nigdzie nie skręcać, do
  102. skrzyżowania Kalinińskiego Prospektu z Sadowym Kolcem... I domyśl się
  103. jeszcze, która z ulic to Sadowoje Kolco! Nie wychodzić na środek ulicy, ale
  104. też nie zbliżać się zbytnio do ścian domów, a przede wszystkim dotrzeć do
  105. Smoleńskiej przed wschodem słońca.
  106. Słynne wieżowce Kalinińskiego Prospektu, które Artem znał z
  107. pożółkłych pocztówek z widokami Moskwy, zaczynały się pół kilometra od
  108. miejsca, w którym stał. Na razie po obu stronach ulicy stały długie rzędy
  109. niewysokich willi, za którymi droga zbaczała w lewo i dokładnie za tym
  110. zakrętem przechodziła w Nowy Arbat. Kontury budynków, wyraĽne z
  111. bliska, przy oddaleniu rozpływały się i mieszały z półmrokiem. Księżyc
  112. schował się za nisko wisz±cymi obłokami. Słabe, mleczne światło z trudem
  113. się przez nie przes±czało, i tylko kiedy zasłona mgły nieco się rozpraszała,
  114. widmowe sylwetki domów na chwilę znów nabierały realnego kształtu.
  115. Ale nawet przy takim świetle, z lewej strony, w uliczkach, które
  116. przecinały aleję co każde sto metrów, widać było potężny kształt starej
  117.  
  118.  
  119. 283
  120.  
  121. świ±tyni. Ogromny skrzydlaty cień znów kr±żył nad wieńcz±cym kopułę
  122. krzyżem.
  123. Być może właśnie dlatego, że Artem zatrzymał się, żeby popatrzeć na
  124. szybuj±c± nad miastem bestię, zauważył to coś. W półmroku trudno było
  125. określić, czy to nie wyobraĽnia podsuwa mu dziwn± postać zamarł± w głębi
  126. zaułka i zlewaj±c± się z rozwalonymi ścianami domów. I dopiero kiedy
  127. przyjrzał się uważniej, wydało mu się, że ten skrawek ciemności lekko się
  128. poruszył i to z własnej woli. Z takiej odległości nie było łatwo dokładnie
  129. stwierdzić, jakiego kształtu i rozmiarów była ta istota, ale wyraĽnie stała na
  130. dwóch nogach, i Artem postanowił zrobić tak, jak polecił mu stalker.
  131. Wł±czył latarkę, skierował promień w uliczkę i trzy razy zatoczył nim koło.
  132. OdpowiedĽ nie nast±piła. Artem przez minutę na próżno na ni± czekał, aż
  133. uświadomił sobie, że stanie w tym miejscu robi się po prostu niebezpieczne.
  134. Ale zanim ruszył dalej, nie wytrzymał i jeszcze raz oświetlił nieruchom±
  135. postać. To, co zobaczył, sprawiło, że natychmiast wył±czył latarkę i postarał
  136. się jak najszybciej min±ć uliczkę.
  137. To na pewno nie był człowiek. W świetle kształt tej postaci stał się
  138. wyraĽniejszy i można było mieć pewność, że miała nie mniej niż dwa i pół
  139. metra wzrostu, barki i szyję prawie niezaznaczone, a wielka okr±gła głowa
  140. od razu przechodziła w potężny tułów. Stwór przyczaił się wyczekuj±co, ale
  141. pomimo tego pozornego niezdecydowania Artem poczuł przez skórę
  142. emanuj±c± od niego grozę.
  143. Sto pięćdziesi±t metrów do następnej przecznicy przebył w niecał±
  144. minutę. Przyjrzawszy się, zrozumiał, że to nawet nie była przecznica, a
  145. wyrwa wypalona w kwartale budynków mieszkalnych przy pomocy jakiejś
  146. broni: albo było tu bombardowanie, albo zmietli po prostu cały rz±d
  147. budynków przy użyciu ciężkiego sprzętu wojskowego. Artem popatrzył
  148. przelotnie na ruiny domów i jego wzrok znów przyci±gn±ł niewyraĽny,
  149. nieruchomy cień. Wystarczyło na moment oświetlić go promieniem latarki,
  150. żeby rozwiać w±tpliwości: to był ten sam stwór, albo jego pobratymiec. Stał
  151. wprost pośrodku uliczki, jeden kwartał od niego, nawet nie próbuj±c się
  152. ukryć.
  153. Jeśli to był ten sam potwór, który obserwował go przecznicę wcześniej,
  154. to znaczy, że przemieścił się tu ulic± równoległ± do alei, któr± szedł on sam,
  155. pomyślał Artem. Wygl±dało na to, że pokonał tę odległość dwa razy
  156. szybciej od niego: przecież w chwili, kiedy dotarł do następnego
  157. skrzyżowania, tamten już na niego czekał. Ale jeszcze straszniejsze było co
  158. innego: podobn± postać zobaczył tym razem również w uliczce po prawej
  159. stronie. Tak samo jak pierwsza, stała nieruchomo, niczym pos±g. Przez
  160. moment Artem pomyślał, że może to nie s± żywe stworzenia, a znaki
  161. postawione tu nie wiadomo przez kogo, by odstraszyć czy ostrzec...
  162.  
  163.  
  164. 284
  165.  
  166. Do trzeciego skrzyżowania już biegł, zatrzymawszy się dopiero przy
  167. ostatnim domu, żeby ostrożnie wyjrzeć zza rogu... i przekonać się, że
  168. tajemniczy prześladowcy znów go wyprzedzili. Ogromnych postaci było już
  169. kilka, i teraz widział je o wiele lepiej: warstwa chmur zakrywaj±ca księżyc
  170. zrobiła się nieco cieńsza.
  171. Tak jak wcześniej, stwory stały w bezruchu i jakby czekały, aż pojawi się
  172. w przerwie między domami. I wci±ż nie miał pewności, czy nie pomylił się,
  173. bior±c głazy czy betonowe kikuty zburzonych budowli za żywe istoty. Jego
  174. wyostrzone zmysły mogły być mu pomoc± tam, na dole, w metrze. Na
  175. powierzchni leżał niepojęty, zwodniczy świat, tu wszystko było inne i życie
  176. rz±dziło się innymi zasadami. Nie można już było polegać na swoich
  177. odczuciach i intuicji.
  178. Artem postarał się jak najszybciej i najdyskretniej przeskoczyć na drug±
  179. stronę tej uliczki, potem przylgn±ł do ściany domu, odczekał chwilę i znów
  180. wyjrzał zza rogu. Wstrzymał oddech: postacie ruszały się, przy tym w
  181. zadziwiaj±cy sposób. Jedna z nich wyci±gnęła się jeszcze bardziej do góry,
  182. pokręciła głow±, jakby węsz±c, niespodziewanie opadła na cztery łapy i
  183. jednym długim susem skryła się za rogiem. W ci±gu kilku sekund pozostałe
  184. poszły za jej przykładem. Artem znów się schował, usiadł na ziemi i
  185. zaczerpn±ł tchu.
  186. Nie było już w±tpliwości: one go tropiły. Stwory jakby go prowadziły,
  187. przemieszczaj±c się równoległymi ulicami z obu stron prospektu, którym
  188. szedł Artem. Czekały aż przejdzie kolejny odcinek od kwartału do kwartału,
  189. ukazywały się w uliczce, żeby się upewnić, że nie zboczył z drogi, i
  190. kontynuowały bezgłośny pościg. Po co? Żeby wybrać dogodny moment do
  191. ataku? Po prostu z ciekawości? Dlaczego nie decydowały się wyjść na
  192. prospekt i wolały czaić się w ciemnych zaułkach? Znów wspomniał słowa
  193. Młynarza, który zabronił mu zbaczać z prostej drogi. Czy dlatego, że tam
  194. czyhały one, i Młynarz o tym wiedział?
  195. Żeby się uspokoić, Artem zmienił magazynek w swoim automacie,
  196. szczękn±ł bezpiecznikiem, wł±czył i wył±czył celownik laserowy. Był w
  197. pełnej gotowości i, w odróżnieniu od Biblioteki, tutaj mógł strzelać bez
  198. obaw; obronić się przed nieznanymi stworami było łatwiej. Westchn±ł
  199. głęboko i wstał. Cokolwiek by się działo, stać w miejscu i tracić czas stalker
  200. mu zabronił. Trzeba się śpieszyć. Zdaje się, że tu, na powierzchni, śpieszyć
  201. trzeba się było zawsze.
  202. Min±wszy jeszcze jeden kwartał, Artem zwolnił kroku, żeby się
  203. rozejrzeć. Ulica się tutaj rozszerzała, tworz±c coś w rodzaju placu, którego
  204. część, oddzielona od ulicy ogrodzeniem, była zamieniona w park. W
  205. każdym razie, można się było domyślić, że kiedyś był tam park: drzewa
  206. wci±ż jeszcze rosły na swoich miejscach, ale to już były zupełnie nie te
  207. drzewa, które Artem miał okazję widzieć na pocztówkach czy fotografiach.
  208.  
  209. 285
  210.  
  211. Grube, poskręcane pnie wynosiły rozłożyste korony na wysokość pi±tego
  212. piętra stoj±cego za parkiem budynku. Pewnie właśnie do takich parków
  213. stalkerzy chodzili po drewno, którym potem ogrzewano i oświetlano całe
  214. metro. W prześwitach między pniami majaczyły dziwne cienie, a gdzieś w
  215. głębi migotał słaby płomień, który Artem mógłby wzi±ć za ognisko, gdyby
  216. nie jego zielonkawy kolor. Sam budynek także wygl±dał złowieszczo:
  217. sprawiał wrażenie, że wielokrotnie był aren± okrutnych i krwawych starć.
  218. Jego górne piętra zapadły się, w wielu miejscach czerniały dziury, a
  219. gdzieniegdzie ocalały tylko dwie ściany i przez puste okna widać było
  220. mgliste nocne niebo.
  221. Za placem budynki w ogóle ustępowały, a ulicę przecinał szeroki bulwar.
  222. Nad nim, wynurzaj±c się z ciemności niczym wieże strażnicze, wznosiły się
  223. pierwsze wieżowce Nowego Arbatu. Według planu, wejście na stację
  224. Arbacka powinno być blisko, po jego lewej stronie. Artem jeszcze raz
  225. przyjrzał się mrocznemu parkowi. Młynarz miał rację: zupełnie nie miał
  226. ochoty zagłębiać się w ten g±szcz i próbować odszukać w nim zejście do
  227. metra. Im dłużej wpatrywał się w ciemne zarośla rozpostarte u podnóża
  228. zniszczonego budynku, tym bardziej wydawało mu się, że widzi jak wśród
  229. korzeni gigantycznych drzew poruszaj± się te same tajemnicze postaci,
  230. które szły za nim wcześniej.
  231. Podmuch wiatru poruszył ciężkimi gałęziami i ich korony skrzypnęły z
  232. wysiłkiem. Z daleka dobiegło czyjeś przeci±głe wycie. Sama gęstwina
  233. milczała, ale nie dlatego, że nie było w niej życia. Jej milczenie było z
  234. rodzaju bezgłośnie tropi±cych Artema stworów, wydawało się, że ona także
  235. na coś czeka.
  236. Artema ogarnęło poczucie, że jeśli tu zostanie, zuchwale zagl±daj±c w jej
  237. tajemne głębie, nie ominie go kara. Chwycił mocniej automat, rozejrzał się
  238. czy stwory nie podeszły bliżej i ruszył naprzód.
  239. Ale już kilka sekund póĽniej znów się zatrzymał: przecinaj±c bulwar tam,
  240. gdzie zaczynał się Kaliniński Prospekt. Rozci±gał się st±d taki widok, że
  241. Artem po prostu nie mógł zmusić się, żeby iść dalej.
  242. Stał na skrzyżowaniu szerokich ulic, po których kiedyś z pewności±
  243. jeĽdziły samochody. Węzeł komunikacyjny był nietypowy, część asfaltowej
  244. wstęgi skrywała się w tunelu, by potem znów wynurzyć się na
  245. powierzchnię. Z prawej strony, w dal ci±gn±ł się bulwar - można było go
  246. rozpoznać po czarnym g±szczu wyrośniętych drzew, równie ogromnych jak
  247. te, obok których dopiero co przechodził. Z lewej strony widniała wielka,
  248. pokryta asfaltem przestrzeń: skomplikowany splot wielopasmowych jezdni,
  249. za którym znów wyrastały zarośla. Widoczność była już całkiem dobra i
  250. Artem spytał się w duchu, czy to nie dlatego, że zbliża się już wschód
  251. strasznego słońca.
  252.  
  253.  
  254. 286
  255.  
  256. Jezdnie były usiane skorodowanymi i osmalonymi wrakami, w których
  257. Artem rozpoznał samochody. Niczego w miarę dobrze zachowanego już tu
  258. nie było: przez dwadzieścia lat wypraw na powierzchnię stalkerzy zdołali
  259. zabrać st±d wszystko, co się dało. Benzyna z baków, akumulatory i
  260. generatory pr±du, przednie i tylne światła, wyrwane z korzeniami siedzenia:
  261. wszystko to można było znaleĽć zarówno na WOGN-ie, jak i na dowolnym
  262. większym targu w metrze.
  263. Asfalt był tu i ówdzie zryty różnych rozmiarów lejami, wszędzie widać
  264. było szerokie pęknięcia, przez które przebijała się trawa i giętkie łodygi
  265. uginaj±ce się pod ciężarem kulek, z pewności± z nasionami. Wprost przed
  266. Artemem otwierała się perspektywa mrocznego w±wozu Nowego Arbatu, z
  267. jednej strony zabudowanego nie wiadomo jakim cudem ocalałymi
  268. budynkami, przypominaj±cymi kształtem otwarte ksi±żki, a z drugiej -
  269. częściowo zburzonymi wysokościowcami, nie mniej niż dwadzieścia pięter
  270. każdy. Za plecami Artema została ulica prowadz±ca do Biblioteki i Kremla.
  271. Stał pośrodku tego wspaniałego cmentarza cywilizacji i czuł się jak
  272. archeolog po odkopaniu starożytnego miasta, w którym resztki dawnej
  273. potęgi i piękna jeszcze przez wiele stuleci wywołuj± u ogl±daj±cych dreszcz
  274. zachwytu. Wyobrazić sobie, jak żyli ludzie mieszkaj±cy w tych
  275. gigantycznych budowlach, przemieszczaj±cy się tymi maszynami, wtedy
  276. jeszcze błyszcz±cymi śwież± farb± i miękko sun±cymi po równej
  277. nawierzchni ulicy na rozgrzanej gumie kół, schodz±cy do metra tylko po to,
  278. żeby jak najszybciej przedostać się z jednego punktu tego bezkresnego
  279. miasta w drugi... Niemożliwe. O czym myśleli każdego dnia? Czego się
  280. bali? Czego w ogóle mog± się bać ludzie, jeśli nie musz± w każdej
  281. sekundzie obawiać się o swoje życie i stale o nie walczyć, próbuj±c
  282. przedłużyć je choćby o jeden dzień?
  283. W tym momencie chmury wreszcie się rozst±piły, ukazuj±c nadgryziony
  284. żółtawy dysk księżyca, pokryty dziwnymi rysunkami. Ostre światło,
  285. spływaj±ce w dół przez wyrwę w obłokach, zalało miasto, stokrotnie
  286. zwiększaj±c jego mroczn± potęgę. Domy i drzewa, które do tej pory
  287. zdawały się tylko płaskimi, bezcielesnymi sylwetkami, ożyły i nabrały
  288. objętości, ujawniły się niewidoczne wcześniej detale.
  289. Nie potrafi±c ruszyć się z miejsca, Artem stał jak zaczarowany i
  290. zachwyconym wzrokiem wodził dookoła, próbuj±c powstrzymać
  291. ogarniaj±ce go drżenie. Dopiero teraz zaczynał naprawdę rozumieć tęsknotę,
  292. któr± słyszał w głosach staruszków wspominaj±cych przeszłość,
  293. wracaj±cych w swojej wyobraĽni do miasta, w którym kiedyś mieszkali.
  294. Dopiero teraz zacz±ł zdawać sobie sprawę, jak daleko od swych dawnych
  295. osi±gnięć i zdobyczy znajduje się teraz człowiek. Jak dumnie szybuj±cy w
  296. powietrzu ptak, który, śmiertelnie ranny, spadł na ziemię, żeby zaszyć się w
  297. jakiejś dziurze i tam cicho umrzeć. Przypomniała mu się podsłuchana
  298.  
  299. 287
  300.  
  301. dyskusja ojczyma i Huntera. Czy człowiek może przeżyć, a nawet jeśli tak,
  302. czy będzie to ten sam człowiek, który ujarzmił świat i pewn± ręk± nim
  303. rz±dził? Teraz, kiedy Artem sam mógł ocenić z jakiej wysokości ludzkość
  304. spadła w otchłań, jego wiara w piękn± przyszłość ostatecznie się ulotniła.
  305. Prosty i szeroki Kaliniński Prospekt biegł w dal, stopniowo się zwężaj±c,
  306. póki nie rozpłyn±ł się w ciemności. Artem stał teraz na ulicy całkiem sam,
  307. otoczony tylko przez widma i cienie przeszłości, próbuj±c sobie wyobrazić,
  308. ilu ludzi, dniem i noc±, przemierzało tu kiedyś chodniki, ile samochodów
  309. pędziło z fantastyczn± prędkości± w tym samym miejscu, w którym się
  310. znajduje, jak przytulnie i ciepło świeciły puste teraz i czarne okna domów
  311. mieszkalnych. Gdzie to się wszystko podziało? ¦wiat wydawał się
  312. opustoszały i porzucony, lecz Artem rozumiał, że to iluzja: Ziemia nie była
  313. opuszczona i pusta, po prostu zmieniła gospodarzy. Myśl±c o tym, odwrócił
  314. się za siebie, w kierunku Biblioteki.
  315. Stały nieruchomo zaledwie nieco ponad sto metrów od niego, tak jak i
  316. on, pośrodku ulicy. Stworów było nie mniej niż pięć, i nie próbowały już
  317. kryć się w zaułkach, choć nie robiły też nic, by przyci±gn±ć jego uwagę.
  318. Artem nie mógł uwierzyć, jak udało im się do niego podejść tak szybko i
  319. bezszelestnie. W świetle księżyca było je widać wyj±tkowo dobrze: potężne,
  320. z rozwiniętymi tylnymi kończynami i, być może, nawet wyższe niż mu się
  321. na pocz±tku zdawało. Chociaż Artem nie mógł z takiej odległości dojrzeć
  322. ich oczu, i tak dobrze wiedział, że obserwuj± go teraz wyczekuj±co i
  323. wdychaj± wilgotne powietrze, badaj±c jego zapach. Z pewności± była w nim
  324. znajoma im domieszka prochu, i stwory na razie nie decyduj± się na atak,
  325. pod±żaj±c za Artemem w pewnej odległości i szukaj±c w jego zachowaniu
  326. oznak niezdecydowania, słabości. A może po prostu odprowadzaj± Artema
  327. do granic swojego terytorium i nie zamierzaj± robić mu krzywdy? Sk±d miał
  328. wiedzieć, jak zachowuj± się istoty, które pojawiły się na Ziemi wbrew
  329. prawom ewolucji?
  330. Staraj±c się zachować panowanie nad sob±, Artem odwrócił się i z
  331. udawanym spokojem powoli poszedł dalej, na wszelki wypadek ogl±daj±c
  332. się co kilka kroków przez ramię. Na pocz±tku stwory pozostawały na
  333. swoich miejscach, ale potem zaczęły się spełniać jego najgorsze obawy.
  334. Opuściły się na cztery łapy i powoli ruszyły za nim. Ale gdy tylko dystans
  335. stu metrów, który utrzymywały od samego pocz±tku, został przekroczony,
  336. znowu stanęły. Artem zacz±ł się już przyzwyczajać do swojej dziwnej
  337. eskorty, tym niemniej bał się spuszczać j± z oka i trzymał karabin w
  338. pogotowiu. Tak też szli razem, pust± ulic± zalan± światłem księżyca: z
  339. przodu zdenerwowany, napięty jak cięciwa człowiek, zatrzymuj±cy się co
  340. pół minuty, by się obejrzeć, za nim pięć lub sześć dziwnych stworów, które
  341. doganiały go nieśpiesznie, po czym podnosiły się na tylne łapy, pozwalaj±c
  342. z jakiegoś powodu, by znów się oddalił i szedł naprzód.
  343.  
  344.  
  345. 288
  346.  
  347. Jednak szybko zauważył, że odległość, któr± utrzymywały, zaczęła się
  348. zmniejszać. Oprócz tego, trzymaj±ce się dot±d w grupie stwory teraz
  349. zaczęły iść półkolem, jakby próbuj±c zajść go z boków. Artem jeszcze
  350. nigdy nie miał do czynienia ze stadem poluj±cych drapieżników, ale jakoś
  351. nie miał w±tpliwości, że te stworzenia szykuj± się, by go zaatakować.
  352. Trzeba było działać. Gwałtownie się odwrócił, podniósł automat i
  353. wycelował w jedn± z ciemnych postaci.
  354. Ich zachowanie wyraĽnie się zmieniło. Tym razem nie zatrzymały się w
  355. oczekiwaniu, że ruszy dalej. Ledwo zauważalnie dalej się do niego zbliżały,
  356. tworz±c stopniowo coraz głębsze półkole. Trzeba było spróbować je
  357. odstraszyć, zanim uda im się skrócić dystans na tyle, żeby nast±pił atak.
  358. Artem podniósł nieco lufę i strzelił w powietrze. Huk odbił się od ścian
  359. wysokościowców i echem dotarł do drugiego końca prospektu. Spadaj±c na
  360. asfalt brzęknęła łuska od naboju. Wtedy rozległ się głuchy, pełen
  361. wściekłości ryk i stwory rzuciły się naprzód. Dziel±ce ich od Artema
  362. kilkadziesi±t metrów mogły przebyć w parę sekund, ale był przygotowany i
  363. na taki rozwój wypadków. Gdy tylko najbliższa bestia znalazła się na jego
  364. celowniku, puścił w jej kierunku krótk± serię i pobiegł w kierunku domów.
  365. Ku jego zdziwieniu, s±dz±c z rozpaczliwego krzyku, jaki wydał stwór,
  366. udało mu się trafić. Czy zatrzyma to pozostałe, czy też przeciwnie, jeszcze
  367. je rozjuszy, nie dało się odgadn±ć.
  368. I wtedy dał się słyszeć inny krzyk
  369. - nie groĽny ryk poluj±cych na niego
  370. stworzeń, a długi przenikliwy skrzek, od którego krew stygła w żyłach.
  371. Dochodził z góry i Artem zrozumiał, że do gry przyst±pił nowy uczestnik.
  372. Widocznie dĽwięki wystrzałów przyci±gnęły uwagę lataj±cego potwora, w
  373. rodzaju tego, który uwił sobie gniazdo na kopule soboru.
  374. Nad głow± mign±ł mu ogromny cień. Odwróciwszy się na moment za
  375. siebie, Artem zobaczył, że stwory poszły w rozsypkę, i tylko jeden z nich,
  376. widocznie ten, którego ranił, został na środku jezdni. Ci±gle skowycz±c,
  377. niezdarnie kuśtykał w kierunku budynków, też maj±c nadzieję się tam
  378. ukryć. Ale szans na ratunek nie miał żadnych: opisawszy jeszcze jeden kr±g
  379. na wysokości kilkudziesięciu metrów, monstrum złożyło olbrzymie
  380. skórzaste skrzydła i runęło na swoj± ofiarę. Pikowało z tak± prędkości±, że
  381. Artemowi nie udało się nawet porz±dnie mu przyjrzeć. Złapawszy stwora,
  382. który wydał ostatni, rozdzieraj±cy pisk, olbrzymia lataj±ca machina bez
  383. większego wysiłku wzleciała ze zdobycz± w powietrze i nieśpiesznie
  384. zaniosła j± na dach jednego z wieżowców.
  385. Tropi±ce go stwory postanowiły na razie nie wychylać się ze swoich
  386. kryjówek, w obawie, że potwór może wrócić. Artem nie miał więcej czasu
  387. do stracenia. Przyciskaj±c się do ścian domów, pobiegł naprzód, tam, gdzie
  388. według jego obliczeń, powinna się znajdować ulica Sadowoje Kolco. Udało
  389. mu się przebiec ponad pół kilometra, zanim zabrakło mu tchu i odwrócił się,
  390.  
  391. 289
  392.  
  393. żeby sprawdzić, czy poluj±ce na niego bestie się nie opamiętały. Prospekt
  394. był pusty. Ale kiedy przeszedł jeszcze kilkadziesi±t metrów i zajrzał w
  395. jedn± z odchodz±cych od Nowego Arbatu uliczek, ku swojemu przerażeniu
  396. zauważył w niej znajome nieruchome cienie. Teraz zacz±ł rozumieć
  397. dlaczego stworom nie było śpieszno wychodzić na otwart± przestrzeń i
  398. wolały śledzić swoje ofiary z ciasnych uliczek. Poluj±c na niego, bały się
  399. przyci±gn±ć uwagę jeszcze większych drapieżników i paść ich łupem.
  400. Teraz Artem znów musiał co chwilę się ogl±dać: pamiętał, że stwory
  401. umiej± się poruszać niezwykle szybko, a przy tym praktycznie
  402. bezszelestnie, i bał się, że zajd± go znienacka. Było już widać koniec
  403. prospektu, kiedy znów wychynęły z uliczek i zaczęły go okr±żać. Nauczony
  404. doświadczeniem, Artem od razu strzelił w powietrze, w nadziei, że tak jak i
  405. wcześniej, przyci±gnie to skrzydlatego potwora i odstraszy bestie. Te
  406. rzeczywiście na chwilę zamarły, stan±wszy na tylnych kończynach i
  407. wyci±gn±wszy szyje. Ale niebo pozostawało puste: monstrum pewnie nie
  408. zdołało jeszcze poradzić sobie z pierwsz± porcj±. Artem zrozumiał to nieco
  409. wcześniej, niż jego prześladowcy, pobiegł w prawo, obszedł jeden z domów
  410. i dał nura w najbliższe wejście do budynku. Może i Młynarz go przed tym
  411. ostrzegał, mówi±c, że w domach ktoś mieszka, ale zmierzyć się na odkrytej
  412. przestrzeni z tak silnym i szybkim przeciwnikiem, jak ścigaj±ce go stwory,
  413. byłoby głupot±. Rozerwałyby Artema na kawałki, zanim odbezpieczyłby
  414. swój automat.
  415. Na klatce było ciemno i musiał wł±czyć latarkę. W kolistej plamie
  416. światła ukazały się zdarte ściany, z wypisanymi na nich kilkadziesi±t lat
  417. wcześniej sprośnościami, zapaskudzone schody, wyłamane drzwi
  418. spustoszonych i wypalonych mieszkań. Obrazu zapuszczenia dopełniały
  419. zadomowione, bez lęku chodz±ce wokół szczury.
  420. Wejście wybrał trafnie: okna klatki schodowej wychodziły na ulicę, i
  421. wszedłszy na wyższe piętro, mógł się upewnić, że stwory na razie nie
  422. decyduj± się za nim pójść. Zbliżyły się już do samych drzwi wejściowych,
  423. ale zamiast przekroczyć próg, usadowiły się wokół na tylnych łapach i znów
  424. zamieniły w kamienne pos±gi. Artem nie wierzył, że odejd± i dadz±
  425. zdobyczy uciec. Wcześniej czy póĽniej spróbuj± wyci±gn±ć go na zewn±trz,
  426. oczywiście jeśli w środku nie kryje się coś takiego, co zmusi Artema, żeby
  427. sam uciekł.
  428. Wszedł jeszcze jedno piętro wyżej, rutynowo oświetlił drzwi mieszkań i
  429. odkrył, że jedne z nich s± zatrzaśnięte. Popchn±ł je ramieniem i upewnił się,
  430. że zamek jest zamknięty. Niewiele myśl±c przystawił do niego lufę
  431. karabinu, wystrzelił i kopniakiem otworzył drzwi na oścież. Generalnie
  432. rzecz bior±c, było mu obojętne, w którym z mieszkań będzie się bronił, ale
  433.  
  434.  
  435. 290
  436.  
  437. nie mógł przepuścić szansy spojrzenia na nietknięt± siedzibę ludzk± z
  438. poprzedniej epoki.
  439. Po pierwsze zatrzasn±ł drzwi i zastawił je stoj±c± w przedpokoju szaf±.
  440. Poważnego szturmu taka barykada by nie wytrzymała, ale przynajmniej nie
  441. uda im się pokonać jej niepostrzeżenie. Potem podszedł do okna i ostrożnie
  442. wyjrzał na zewn±trz. Była to niemal idealna pozycja strzelecka: z wysokości
  443. czwartego piętra świetnie widział podejście do drzwi wejściowych i około
  444. dziesięciu stworów siedz±cych przy nich półkolem. Teraz przewaga była po
  445. jego stronie, i nie omieszkał z niej skorzystać. Wł±czywszy celownik
  446. laserowy, naprowadził czerwony punkcik na głowę największej bestii,
  447. wypuścił powietrze i nacisn±ł spust. Gruchnęła krótka seria i stwór
  448. bezgłośnie zwalił się na bok. Pozostałe błyskawicznie rozbiegły się w różne
  449. strony, i w mgnieniu oka ulica była pusta. Ale nie można było w±tpić, że nie
  450. zamierzaj± odejść daleko. Artem postanowił poczekać i upewnić się, czy
  451. śmierć ich pobratymcy rzeczywiście odstraszyła pozostałe.
  452. A na razie miał trochę czasu, żeby zbadać mieszkanie.
  453. Chociaż szyby, tak jak i w całym domu, były tu od dawna wybite, meble
  454. i w ogóle całe wyposażenie zachowało się zadziwiaj±co dobrze. Na
  455. podłodze były rozrzucone małe grudki czegoś przypominaj±cego trutkę na
  456. szczury, używan± na stacji WOGN. Mogło tak zreszt± być, bo Artem nie
  457. zauważył w pokojach ani jednego szczura. Im dłużej chodził po mieszkaniu,
  458. tym bardziej się upewniał, że mieszkańcy nie porzucili go w popłochu, ale
  459. zabezpieczyli, w nadziei, że kiedyś wróc±. Panował w nim idealny
  460. porz±dek, w kuchni nie pozostawiono na wierzchu żadnego jedzenia, które
  461. mogłoby przyci±gn±ć gryzonie lub owady, a większa część mebli była
  462. troskliwie owinięta foli±.
  463. Przechodz±c z pokoju do pokoju, Artem próbował sobie wyobrazić, jak
  464. wygl±dało życie ludzi, którzy tu mieszkali. Ilu ich tu żyło? O której
  465. godzinie wstawali, wracali z pracy, jedli kolację? Kto siedział u szczytu
  466. stołu? O wielu zajęciach, rytuałach i przedmiotach miał pojęcie tylko dzięki
  467. ksi±żkom i teraz, widz±c prawdziwe mieszkanie, przekonał się, że wcześniej
  468. wiele rzeczy wyobrażał sobie zupełnie nie tak.
  469. Artem ostrożnie podniósł półprzejrzyst± folię i przypatrzył się półkom z
  470. ksi±żkami. Pośród kryminałów, znanych ze straganów w metrze, stało tam
  471. kilka kolorowych ksi±żeczek dla dzieci. Chwycił za grzbiet jednej z nich i
  472. powoli poci±gn±ł do siebie.
  473. Kiedy przegl±dał ozdobione podobiznami wesołych zwierz±t stronice, z
  474. ksi±żki wypadł kawałek sztywnego papieru. Schyliwszy się, Artem podniósł
  475. go z podłogi. Okazało się, że była to wyblakła fotografia uśmiechniętej
  476. kobiety z małym dzieckiem na ręku.
  477. Skamieniał.
  478.  
  479. 291
  480.  
  481. Zakłóceniu uległ rytm, w jakim biło jego serce. Rozprowadzaj±ce dot±d
  482. krew po ciele miarowymi skurczami, nagle przyśpieszyło, zabiło zupełnie
  483. inaczej. Artemowi strasznie zachciało się zdj±ć ciasn± maskę gazow±,
  484. odetchn±ć świeżym powietrzem, jakkolwiek by było truj±ce. Delikatnie,
  485. jakby obawiaj±c się, że zdjęcie rozsypie się w proch, gdy go dotknie, wzi±ł
  486. je z półki i podniósł do oczu.
  487. Kobieta miała na oko jakieś trzydzieści lat, malec na jej rękach nie
  488. więcej niż dwa, a przez zabawn± czapeczkę na głowie trudno było określić,
  489. czy to chłopczyk, czy dziewczynka. Dziecko patrzyło prosto w obiektyw, a
  490. jego spojrzenie było zadziwiaj±co dorosłe i poważne. Artem odwrócił
  491. fotografię i szybkę jego maski pokryła mgła. Na odwrocie niebieskim
  492. długopisem było napisane: "Artemek ma 2 latka i 5 miesięcy".
  493. Uszło z niego jakby całe powietrze. Nogi się pod nim ugięły, usiadł na
  494. ziemi i podsun±ł zdjęcie pod padaj±ce z okna światło księżyca. Dlaczego
  495. uśmiech kobiety na fotografii wydał się mu tak znajomy, tak bliski?
  496. Dlaczego zaparło mu dech, jak tylko j± zobaczył?
  497. Zanim to miasto umarło, żyło w nim ponad dziesięć milionów ludzi.
  498. Artem to nie najpopularniejsze imię w Rosji, ale w wielomilionowym
  499. megalopolis dzieci z takim imieniem powinno być kilkadziesi±t tysięcy. To
  500. tak, jakby nosili je wszyscy obecni mieszkańcy metra. Szansa była tak
  501. znikoma, że liczyć na ni± po prostu nie miało sensu. Ale w takim razie
  502. dlaczego tak znajomy wydawał mu się uśmiech kobiety na fotografii?
  503. Spróbował wywołać z pamięci urywki wspomnień z dzieciństwa, które
  504. czasem przez ułamek sekundy przemykały mu przed oczami albo
  505. wypływały w snach. Mały przytulny pokoik, miękkie światło, czytaj±ca
  506. ksi±żkę kobieta... Szeroki tapczan. Zerwał się z miejsca i przemkn±ł jak
  507. wiatr po wszystkich pomieszczeniach, próbuj±c znaleĽć w jednym z nich
  508. meble, jakie widział w snach. Przez moment wydało mu się, że w jednym z
  509. pokoi s± one ustawione tak, jak w jego wspomnieniach. Kanapa wygl±dała
  510. troszkę inaczej, i okno było nie tam, ale co z tego, w końcu w świadomości
  511. trzyletniego dziecka ten obraz mógł zachować się w nieco zniekształconej
  512. formie...
  513. Trzyletniego? Wiek na zdjęciu był inny, ale to też niczego nie znaczyło.
  514. Daty przy opisie nie było. Mogło powstać kiedykolwiek, niekoniecznie parę
  515. dni przed tym, jak lokatorzy mieszkania musieli je na zawsze opuścić.
  516. Fotografia mogła być zrobiona i pół roku, i rok przedtem, przekonywał sam
  517. siebie. Wtedy wiek chłopczyka w czapeczce ze zdjęcia byłby taki sam, jak
  518. jego własny... Wtedy prawdopodobieństwo tego, że to on jest na zdjęciu...
  519. i jego matka... wzrosłoby dziesi±tki razy. "Ale fotografia mogła też być
  520. zrobiona i na trzy, czy pięć lat przedtem" - powiedział chłodno siedz±cy w
  521. jego głowie obcy głos. Mogła.
  522.  
  523.  
  524. 292
  525.  
  526. Nagle przyszła mu do głowy jeszcze jedna myśl. Otworzył drzwi do
  527. łazienki, rozejrzał się dookoła i z ledwości± znalazł to, czego szukał: lustro
  528. było pokryte tak± warstw± kurzu, że nie odbijało nawet światła jego latarki.
  529. Artem zdj±ł z haczyka pozostawiony przez właścicieli mieszkania ręcznik i
  530. wytarł powierzchnię lustra. W utworzonej w ten sposób wyrwie pokazało
  531. się jego odbicie w masce przeciwgazowej i hełmie. Oświetlił się latark± i
  532. popatrzył w lustro.
  533. Chudej, wycieńczonej twarzy prawie nie było widać zza plastikowej
  534. osłony maski, ale z trudem przebijaj±ce się z lustra spojrzenie głęboko
  535. zapadłych ciemnych oczu od razu wydało mu się podobne do wzroku
  536. chłopczyka na fotografii. Artem podniósł zdjęcie do twarzy, przyjrzał się
  537. uważnie twarzyczce chłopca, potem przeniósł wzrok na lustro. Znów
  538. poświecił na zdjęcie i jeszcze raz popatrzył na swoj± twarz w masce
  539. przeciwgazowej, próbuj±c przypomnieć sobie jak wygl±dała ostatnim
  540. razem, kiedy widział swoje odbicie. Kiedy to było? Niedługo przed
  541. wyjściem z WOGN-u, ale ile czasu minęło od tamtej pory, nie podj±łby się
  542. powiedzieć. S±dz±c po człowieku, którego widział teraz w lustrze, było to
  543. kilka lat... Gdyby tylko można było ści±gn±ć tę cholern± maskę i porównać
  544. siebie z dzieckiem na zdjęciu! Oczywiście, dorastaj±c, ludzie zmieniaj± się
  545. czasem nie do poznania, ale przecież w każdej twarzy zawsze zostaje coś,
  546. co przypomina o odległym dzieciństwie.
  547. Pozostało mu tylko jedno: kiedy wróci na WOGN, spyta Suchego, czy
  548. kobieta uśmiechaj±ca się teraz do niego z kawałka papieru jest podobna do
  549. kobiety, która przekazała mu z r±k do r±k życie dziecka na stacji rzuconej na
  550. pożarcie szczurom... Do jego matki. Choćby jej twarz wykrzywiał wtedy
  551. rozpaczliwy i błagalny grymas, Suchy tak czy owak j± rozpozna. Ma
  552. zawodow± pamięć, na pewno będzie umiał powiedzieć, kto jest na zdjęciu.
  553. Czy to ona, czy nie?
  554. Artem obejrzał zdjęcie jeszcze raz, potem z nieoczekiwan± dla samego
  555. siebie tkliwości± pogładził podobiznę kobiety, ostrożnie schował fotografię
  556. do ksi±żki, z której wypadła, i włożył j± do plecaka. To dziwne, pomyślał,
  557. zaledwie kilka godzin temu znajdował się w największym magazynie
  558. wiedzy na tym kontynencie, gdzie mógł sobie zwyczajnie wzi±ć dowolny z
  559. milionów najróżniejszych tomów, z których wiele było po prostu
  560. bezcennych. Ale zostawił je, by pokrywały się kurzem na półkach, i w jego
  561. głowie nie powstała nawet myśl, żeby skorzystać z bogactw Biblioteki.
  562. Zamiast tego bierze tani± ksi±żeczkę z prościutkimi rysunkami dla dzieci i
  563. czuje się przy tym tak, jakby trafił mu się najwspanialszy skarb.
  564. Artem wrócił do przedpokoju, zamierzaj±c przejrzeć również pozostałe
  565. ksi±żki z regału, a może i zajrzeć do szaf w poszukiwaniu albumów ze
  566. zdjęciami. Ale kiedy podniósł wzrok do okna, poczuł tam ledwo
  567. wyczuwalne zmiany. Ogarn±ł go lekki niepokój: coś było nie tak.
  568.  
  569. 293
  570.  
  571. Podchodz±c bliżej zrozumiał w czym rzecz: kolor nocy się zmieniał,
  572. pojawiły się w nim żółtawo-różowe odcienie. ¦witało.
  573. Stwory siedziały obok wejścia, nie decyduj±c się wchodzić do środka.
  574. Trupa ich krewniaka nigdzie nie było widać, ale nie wiadomo było, czy
  575. zabrał go skrzydlaty gigant, czy też same rozerwały go na strzępy. Artem
  576. nie rozumiał, co powstrzymuje je od tego, żeby wzi±ć mieszkanie
  577. szturmem, ale na razie zupełnie go to urz±dzało.
  578. Czy zdoła dojść do Smoleńskiej przed wschodem słońca? I
  579. najważniejsze, czy uda mu się uciec przed pogoni±? Można było zostać w
  580. zabarykadowanym mieszkaniu, ukryć się przed promieniami słońca w
  581. łazience, przeczekać, aż przegoni± te wstrętne stwory, i ruszyć w drogę z
  582. nastaniem ciemności. Ale ile wytrzyma skafander ochronny? Na jaki czas
  583. jest przewidziane działanie filtrów maski przeciwgazowej? Co zrobi
  584. Młynarz, kiedy nie znajdzie go w umówionym miejscu o odpowiednim
  585. czasie?
  586. Artem podszedł do drzwi wychodz±cych na klatkę schodow± i zacz±ł
  587. nasłuchiwać. Cisza. Ostrożnie usun±ł szafę i powoli uchylił drzwi. Na
  588. piętrze nikogo nie było, ale, kiedy poświecił latark± na schody, zauważył
  589. coś, czego wcześniej nie widział. Czy też po prostu nie zwrócił uwagi?
  590. Stopnie pokrywała gęsta warstwa przezroczystego śluzu. Wygl±dało to
  591. tak, jakby coś przed chwil± po nich pełzło, zostawiaj±c ślad. Do drzwi
  592. mieszkania, w którym przesiedział cały ten czas, ślad się nie zbliżał, ale dla
  593. Artema nie było to pociech±. Czyli opuszczone domy rzeczywiście nie były
  594. tak puste, jak się wydawało?
  595. Teraz zupełnie mu się odechciało zostawać dłużej w mieszkaniu, a tym
  596. bardziej w nim spać. Pozostało mu tylko jedno: odstraszyć bestie, które
  597. nadal chciały go zjeść, i spróbować dobiec do Smoleńskiej. Zrobić to, zanim
  598. słońce wypali mu oczy i obudzi te niebywałe potwory, przed którymi
  599. ostrzegał go Młynarz.
  600. Tym razem nie celował tak dokładnie, a po prostu starał się trafić jedn±
  601. seri± jak najwięcej ohydnych stworów. Dwa z nich ryknęły i zwaliły się na
  602. ziemię, pozostałe znikły w uliczkach. Droga, jak się zdawało, była wolna.
  603. Artem zbiegł na dół, ostrożnie, w obawie przed zasadzk±, wyjrzał na
  604. zewn±trz i rzucił się ile sił w nogach w kierunku Sadowego Kolca. Jaka
  605. koszmarna dżungla musiała być w sadach na tej ulicy, pomyślał, jeśli nawet
  606. w±skie pasma drzew na bulwarach zmieniły się przez te lata w czarny
  607. g±szcz... Nie mówi±c już o Ogrodzie Botanicznym i tym, co tam wyrosło.
  608. Jego prześladowcy dali mu małe fory, gromadz±c się w stado, i udało mu
  609. się dotrzeć prawie do samego końca ulicy. Robiło się coraz jaśniej, ale
  610. widocznie promienie słońca wcale tych stworów nie niepokoiły: rozdzieliły
  611. się na dwie grupy i mknęły wzdłuż domów, z każd± sekund± skracaj±c
  612.  
  613. 294
  614.  
  615. dystans dziel±cy je od Artema. Tu, na otwartej przestrzeni, przewaga była
  616. po ich stronie: Artem nie mógł się zatrzymać, żeby wycelować jak należy.
  617. Do tego biegły na czterech kończynach, i ich sylwetki nie wznosiły się teraz
  618. nad ziemi± na więcej niż metr, zlewaj±c się prawie z ulic±. Choć Artem
  619. starał się biec najszybciej jak potrafił, skafander ochronny, plecak, dwa
  620. automaty i zmęczenie, które nawarstwiło się przez tę niekończ±c± się noc,
  621. dawały o sobie znać.
  622. Wkrótce ta piekielna pogoń doścignie go i zrobi, co ma zrobić, pomyślał
  623. trac±c nadzieję. Przypomniały mu się szkaradne, choć potężne ciała
  624. drapieżników, leż±ce w kałużach krwi przy wejściu do budynku, tam, gdzie
  625. dosięgła ich seria z karabinu. Artem miał bardzo mało czasu, żeby się im
  626. przyjrzeć, ale wystarczył jeden rzut oka, żeby na długo wbiły mu się w
  627. pamięć: lśni±ca br±zowa sierść, ogromna okr±gła głowa, paszcza pełna
  628. dziesi±tków drobnych ostrych zębów, które, jak się zdawało, rosły w kilku
  629. rzędach. Artem przejrzał w pamięci wszystkie znane mu zwierzęta, ale nie
  630. mógł sobie przypomnieć ani jednego, które pod wpływem promieniowania
  631. mogłoby urodzić takie stwory.
  632. Na szczęście na ulicy Sadowoje Kolco, jeśli to rzeczywiście była ona, nie
  633. rosły żadne drzewa. Była to po prostu kolejna szeroka ulica, ci±gn±ca się w
  634. lewo i w prawo od skrzyżowania aż po horyzont. Zanim znów rzucił się
  635. biegiem, Artem, nie patrz±c, puścił w kierunku bestii krótk± serię. Były już
  636. bliżej niż pięćdziesi±t metrów od niego i znów rozeszły się w półkole, tak że
  637. niektóre biegły prawie na jego wysokości. Na Sadowym musiał szukać
  638. drogi między kilkoma ogromnymi lejami zagłębiaj±cymi się na pięć, sześć
  639. metrów w ziemię, i w jednym miejscu mocno nadłożyć drogi, żeby obiec
  640. głębok± szczelinę, która rozcinała na dwoje powierzchnię drogi. Pobliskie
  641. budynki wygl±dały dziwnie: nie tyle jak po pożarze, co jak po powodzi.
  642. Miało się wrażenie, że działo się tu coś wyj±tkowego, przez co dzielnica
  643. ucierpiała o wiele bardziej niż Kaliniński Prospekt. Zaś w pewnym
  644. oddaleniu, wspaniałym i mrocznym tłem tego przerażaj±cego pejzażu był
  645. wznosz±cy się na kilkaset metrów nietknięty przez czas ani ogień,
  646. nieprawdopodobnych rozmiarów budynek, przypominaj±cy średniowieczny
  647. zamek. Artem na ułamek sekundy spojrzał w górę, i wyrwało mu się
  648. westchnienie ulgi: nad zamkiem szybował straszny skrzydlaty cień, który
  649. teraz mógł być dla niego wybawieniem. Trzeba było tylko przyci±gn±ć jego
  650. uwagę, żeby zaj±ł się goni±cymi go stworami. Podniósł automat jedn± ręk± i
  651. skierował lufę ku lataj±cemu potworowi, po czym nacisn±ł spust.
  652. Nic się nie stało.
  653. Skończyły mu się naboje.
  654. W biegu nie było łatwo nawet przełożyć wisz±cy mu na plecach
  655. zapasowy karabin. Artem dał nura w jeden z najbliższych zaułków i zmienił
  656.  
  657.  
  658. 295
  659.  
  660. broń. Teraz mógł nie dać im do siebie podejść, aż wystrzela magazynek w
  661. drugim automacie.
  662. Pierwszy z nich ukazał się już zza rogu i typowym dla siebie ruchem
  663. usiadł na tylnych kończynach, prostuj±c się na cał± swoj± ogromn±
  664. wysokość. Miał śmiałość podejść tak blisko, że teraz Artem po raz pierwszy
  665. mógł popatrzeć mu w oczy: malutkie, ukryte pod masywnymi łukami
  666. brwiowymi, płon±ce złośliwym zielonym ogniem, podobnym do odblasków
  667. tych tajemniczych płomieni w parku.
  668. Kałasznikow Daniły nie miał laserowego celownika, ale z takiej
  669. odległości nie pomyli się i ze zwykłym. Znieruchomiała bestia spokojnie
  670. pokazała mu się w celowniku. Artem mocniej przycisn±ł automat do
  671. ramienia i nacisn±ł spust.
  672. Miękko dochodz±c połowy język spustu zatrzymał się. Co się stało?
  673. Czyżby w popłochu pomylił automaty? Ależ nie, przecież na jego broni był
  674. laserowy celownik... Artem spróbował szarpn±ć zamek. Zacięło się.
  675. Myśli zawirowały mu w głowie. Daniła, bibliotekarze... To dlatego nie
  676. stawiał oporu, kiedy w labiryncie regałów zaatakował go ten szary potwór!
  677. Po prostu nie zadziałał mu karabin. Pewnie tak samo rozpaczliwie szarpał
  678. zamek, kiedy bibliotekarz ci±gn±ł go w gł±b korytarzy...
  679. Obok pierwszej, cicho jak duchy pojawiły się dwie kolejne bestie.
  680. Przygl±dały się badawczo Artemowi, który stracił już nadzieję, że poradzi
  681. sobie z karabinem Daniły, i, jak się zdawało, wyci±gały z tego wnioski.
  682. Najbliższy ze stworów, pewnie przywódca stada, wykonał skok i wyl±dował
  683. pięć metrów od Artema.
  684. W tym momencie nad ich głowami przemkn±ł ogromny cień. Stwory
  685. przylgnęły do ziemi i podniosły głowy. Korzystaj±c z zamieszania, Artem
  686. wskoczył w jedn± z bram, nie maj±c już nadziei, że ujdzie z życiem z tych
  687. opałów, zupełnie jak zwierzę staraj±c się tylko odsun±ć chwilę swojej
  688. śmierci. W w±skich uliczkach nie miał z nimi najmniejszych szans, ale
  689. droga powrotna, na Sadowoje Kolco, była odcięta.
  690. Znalazł się na środku kawałka wolnej przestrzeni o kształcie kwadratu,
  691. ograniczonego ścianami domów, w których widniały bramy i przejścia. Za
  692. budynkiem, naprzeciwko którego stał, wznosił się ten sam mroczny zamek,
  693. którego widok uderzył go jeszcze na Sadowym Kolcu. Oderwawszy
  694. wreszcie od niego wzrok, Artem zobaczył na budynku przed sob± napis:
  695. "Metro Moskiewskie im. W.I. Lenina" i troszkę niżej: "Stacja Smoleńska".
  696. Wysokie dębowe drzwi były leciutko uchylone.
  697. Trudno powiedzieć, jak udało mu się zrobić unik. Była to dziwna
  698. mieszanka: wyczuł zagrożenie i poczuł lekki podmuch powietrza,
  699. nieodł±cznego towarzysza pędz±cego ku swej ofierze drapieżnika. Stwór
  700. spadł na ziemię zaledwie pół metra od niego. Uskoczywszy w bok, co sił
  701.  
  702. 296
  703.  
  704. pobiegł w kierunku wejścia do metra. Tam był jego dom, jego świat, tam,
  705. pod ziemi±, znów stawał się panem
  706. sytuacji.
  707. Hol wejściowy Smoleńskiej wygl±dał dokładnie tak, jak Artem się
  708. spodziewał: ciemny, wilgotny, pusty. Od razu było jasne, że na tej stacji
  709. ludzie często wychodz± na powierzchnię: kasy i wszystkie pomieszczenia
  710. służbowe były otwarte i wyczyszczone, wszystko, co mogło się przydać,
  711. przemieszczono w dół już wiele lat wcześniej. Nie ostały się ani bramki
  712. wejściowe, ani budki stróżów
  713. - przypominały o nich tylko betonowe
  714. fundamenty. Z tyłu widać było półokr±głe sklepienie tunelu, na niesamowit±
  715. głębokość schodziło kilka par schodów ruchomych. ¦wiatło latarki sięgało
  716. gdzieś do połowy zejścia i upewnić się, że tam rzeczywiście można wejść
  717. na stację, Artem nie mógł. Ale zostać w tym samym miejscu też nie mógł:
  718. stwory dostały się już do westybulu - zorientował się po skrzypnięciu
  719. drzwi. Za sekundę mogły dojść do schodów i ta minimalna przewaga, jak±
  720. wci±ż nad nimi zachowywał, zmalałaby do zera.
  721. Niezdarnie st±paj±c grubymi podeszwami butów po chwiej±cych się,
  722. karbowanych stopniach, Artem zacz±ł schodzić. Spróbował przeskoczyć
  723. kilka schodków naraz, ale stopa zjechała po mokrej powierzchni trochę
  724. dalej niż powinna, i poleciał w dół, uderzaj±c głow± o krawędĽ. Udało mu
  725. się zatrzymać dopiero kiedy obił lędĽwiami i potylic± jakieś dziesięć stopni.
  726. Oświetliwszy latark± pokonany odcinek (jaki on był jednak krótki!) Artem
  727. odkrył tam właśnie to, czego szukał i bał się znaleĽć: nieruchome ciemne
  728. sylwetki. Swoim zwyczajem, zanim rzuciły się do ataku, zamarły badaj±c
  729. sytuację lub bezgłośnie się naradzaj±c. Artem odwrócił się i jeszcze raz
  730. spróbował przeskoczyć dwa stopnie. Tym razem wyszło mu to lepiej, i
  731. sun±c praw± ręk± po gumowej taśmie balustrady, a lew± trzymaj±c latarkę,
  732. biegł jeszcze jakieś dwadzieścia sekund, póki znowu się nie przewrócił.
  733. Za nim rozległ się ciężki tupot. Stwory ruszyły.
  734. Artem miał ogromn± nadzieję, że żałośnie skrzypi±ce pod jego
  735. niewielkim ciężarem stare stopnie pod jego prześladowcami po prostu
  736. załami± się. Jednak zbliżaj±cy się z ciemności stukot świadczył o tym, że
  737. schody ruchome dobrze sobie radziły z obci±żeniem.
  738. W świetle latarki zobaczył ceglan± ścianę z dużymi drzwiami pośrodku.
  739. Miał do niej nie więcej niż dwadzieścia metrów. Z trudem podniósł się na
  740. nogi i przebył ostatni odcinek drogi w piętnaście sekund, które ci±gnęły się
  741. niczym wieczność.
  742. Drzwi były zrobione ze stalowych płyt i odpowiadały na uderzenia pięści
  743. głośno niczym dzwon. Artem bębnił w nie ze wszystkich sił - zbliżaj±ce się
  744. cienie, które niewyraĽnie dostrzegał w półmroku, doganiały go. Dopiero po
  745. kilku sekundach zrozumiał, jaki straszny bł±d popełnił i zrobiło mu się
  746. zimno: zamiast zapukać w drzwi umówionym kodem, tylko przepłoszył
  747.  
  748. 297
  749.  
  750. strażników. Teraz tamci już na pewno nie otworz±, choćby nie wiadomo co
  751. się stało. Któż mógłby chcieć tutaj wejść z powierzchni... Tym bardziej, że
  752. słońce już wstaje.
  753. Jaki był ten umówiony sygnał? Trzy szybkie - trzy wolne
  754. - trzy
  755. szybkie? No, nie, to jest SOS. Na pewno były trzy na pocz±tku i trzy na
  756. końcu, ale szybkie czy wolne, nie mógł już sobie tego przypomnieć. A jeśli
  757. zacz±łby teraz eksperymentować, o nadziejach na wejście można by w
  758. ogóle zapomnieć. Już lepiej SOS... Przynajmniej tak straż się zorientuje, że
  759. po drugiej stronie jest człowiek. Chociaż, jak powiedział Młynarz, w sumie
  760. nie wiadomo co gorsze.
  761. Artem zabębnił po stali jeszcze raz, po czym ści±gn±ł z ramienia automat
  762. i trzęs±cymi się rękami zmienił magazynek z nabojami. Dobrze, że w
  763. karabinie Daniły był jeszcze jeden. Potem przycisn±ł latarkę do lufy
  764. automatu i nerwowo powiódł ni± po prowadz±cych w górę schodach. Długie
  765. cienie ocalałych lamp nałożyły się na siebie w bł±dz±cej strudze światła, i
  766. nie można było mieć pewności, że w jednym z nich nie przyczaiła się
  767. ciemna postać...
  768. Z drugiej strony żelaznych drzwi nadal panowała pełna cisza. Boże, to
  769. chyba nie jest ta Smoleńska, pomyślał Artem. Może to wejście jest
  770. zablokowane od dziesięciu lat i od tej pory nikt z niego nie korzystał?
  771. Przecież znalazł się tu całkiem przypadkowo, a nie id±c za instrukcjami
  772. stalkera. Mógł się przecież pomylić!
  773. Całkiem blisko, jakieś piętnaście metrów od niego, skrzypn±ł stopień.
  774. Artem nie wytrzymał i puścił w tym kierunku serię z karabinu. Echo
  775. boleśnie chlasnęło Artema po uszach i zaczęło biec przez tunel na
  776. powierzchnię. Ale nie zabrzmiało nic podobnego do ryku rannej bestii.
  777. Naboje poleciały w pustkę.
  778. Nie śmiej±c odwrócić wzroku, Artem oparł się o drzwi plecami i znów
  779. zapukał pięści± w żelazo: trzy szybkie, trzy wolne, trzy szybkie. Wydało mu
  780. się, że słyszy za drzwiami ciężki metaliczny zgrzyt. I właśnie w tym
  781. momencie z ciemności, z piorunuj±c± szybkości±, wyleciał drapieżnik.
  782. Artem trzymał automat w prawej ręce i spust nacisn±ł niemal
  783. przypadkowo, kiedy instynktownie odskoczył do tyłu. Kule przecięły ciało
  784. stwora w powietrzu, i ten, zamiast rozszarpać mu gardło, dwa metry przed
  785. nim run±ł na ostatnie stopnie ruchomych schodów. Ale już po chwili
  786. podniósł się i nie zwracaj±c uwagi na tryskaj±c± z rany krew, ruszył
  787. naprzód. Potem chwiej±c się znów skoczył i przygwoĽdził Artema do
  788. zimnej stali drzwi. Atakować już nie mógł: ostatnie pociski trafiły go w
  789. głowę, i kończ±c swój skok stwór był już martwy. Ale siła rozpędu, z któr±
  790. jego ciało uderzyło w Artema, byłaby wystarczaj±ca żeby zmiażdżyć mu
  791. czaszkę, uratował go tkwi±cy na niej hełm.
  792.  
  793.  
  794. 298
  795.  
  796. Drzwi otworzyły się, i na zewn±trz wylało się ostre białe światło. Od
  797. strony ruchomych schodów dał się słyszeć ryk strachu: z tego, co usłyszał,
  798. tych stworów było tam teraz nie mniej niż pięć. Czyjeś silne ręce złapały go
  799. za kołnierz i wci±gnęły do środka, po czym znów zazgrzytał metal: drzwi
  800. zamknięto i zasuwa wróciła na swoje miejsce.
  801. - Ranny? - spytał obok niego czyjś głos.
  802. - Cholera go wie...
  803. - odezwał się drugi.
  804. - Widziałeś, kogo z sob±
  805. przyprowadził? Ledwo je odstraszyliśmy poprzednim razem, a i to dopiero
  806. gazem. Tego by jeszcze brakowało, żeby na Smoleńskiej się osiedliły, jakby
  807. mało im było Arbackiej. A co? To całkiem możliwe! Ludzkie mięso to
  808. lubi±...
  809. - Zostawcie go. On jest ze mn±. Artem! Hej, Artem! No, ocknij się! -
  810. zawołał ktoś znajomy, i Artem, z trudem i niechętnie, otworzył oczy.
  811. Pochylało się nad nim trzech ludzi. Dwaj z nich, pewnie strażnicy bramy,
  812. byli ubrani w ciepłe szare kurtki i czapki uszanki, obaj mieli kamizelki
  813. kuloodporne. W trzecim Artem z ulg± rozpoznał Młynarza.
  814. - Czyli to jest ten, tak? - z lekkim rozczarowaniem w głosie spytał jeden
  815. z wartowników. - No to zabieraj go pan, tylko niech pan nie zapomni o
  816. kwarantannie i dezynfekcji.
  817. - Nie ucz uczonego - uśmiechn±ł się stalker. - Wstawaj, Artem. Dużo
  818. czasu ci zajęło... - dodał, wyci±gaj±c do niego rękę.
  819. Artem spróbował wstać, ale nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Zachwiał
  820. się i zaczęło go mdlić, w głowie mu pociemniało.
  821. - Trzeba go zabrać do lazaretu. Jeden mi pomoże, a drugi zamyka
  822. śluzę - rozporz±dził Młynarz.
  823. Kiedy badał go lekarz, Artem ogl±dał białe kafelki, którymi była
  824. wyłożona sala operacyjna.
  825. Pokój lśnił czystości±, w powietrzu unosił się ostry zapach chloru, a pod
  826. sufitem było zamocowanych aż kilka lamp światła dziennego. Stołów
  827. operacyjnych też stało tu niemało, pod każdym wisiała szufladka z
  828. gotowymi do użycia instrumentami. Wyposażenie tutejszego małego
  829. szpitalika robiło wrażenie, ale do czego był on potrzebny neutralnej, z tego
  830. co Artem pamiętał, Smoleńskiej, było niejasne.
  831. - Złamań nie ma, tylko stłuczenia. Kilka zadrapań, zdezynfekowaliśmy
  832. je - podsumował doktor, wycieraj±c ręce w czysty ręcznik.
  833. - Mógłby nas pan na chwilę zostawić?
  834. - poprosił lekarza Młynarz. -
  835. Chcielibyśmy coś przedyskutować w cztery oczy.
  836. Medyk kiwn±ł głow± ze zrozumieniem i wyszedł. Stalker przysiadł na
  837. skraju kozetki, na której leżał Artem, i poprosił go, by dokładnie
  838. opowiedział o wszystkim, co się wydarzyło. Według jego obliczeń, Artem
  839.  
  840. 299
  841.  
  842. powinien był dotrzeć na Smoleńsk± dwie godziny wcześniej, i Młynarz
  843. zamierzał już wychodzić na powierzchnię, by spróbować go odnaleĽć.
  844. Opowieści o pogoni wysłuchał do końca, choć bez specjalnego
  845. zainteresowania, lataj±ce potwory nazwał ksi±żkowym słowem
  846. "pterodaktyl", a silniejsze emocje wywołała w nim tylko opowieść o tym,
  847. jak Artem skrył się w budynku. Kiedy się dowiedział, że w tym czasie,
  848. kiedy chłopak był w mieszkaniu, po klatce schodowej coś przepełzło,
  849. stalker się zasępił.
  850. - Jesteś pewny, że nie wszedłeś w śluz na schodach? - pokręcił głow±. -
  851. Niech Bóg broni, żebyś przyniósł to cholerstwo na stację. Mówiłem ci
  852. przecież, żeby nie zbliżać się do domów! Uważaj to za duże szczęście, że
  853. kiedy byłeś w mieszkaniu, to coś nie zdecydowało się wpaść w gości...
  854. Młynarz wstał, podszedł do butów, które Artem zostawił przy wejściu i
  855. obejrzał pedantycznie podeszwy każdego z nich. Nie dostrzegłszy niczego
  856. podejrzanego, odstawił je na miejsce.
  857. - Do Polis, jak już ci mówiłem, masz na razie zakaz wstępu. Nie mogłem
  858. powiedzieć braminom prawdy, dlatego myśl±, że podczas wyprawy do
  859. Biblioteki obaj zaginęliście, a ja wybrałem się na poszukiwania. Więc jak to
  860. było z twoim koleg±?
  861. Artem jeszcze raz opowiedział cał± historię od pocz±tku do końca, tym
  862. razem szczerze wyjaśniaj±c jak dokładnie umarł Daniła. Stalker zmarszczył
  863. brwi.
  864. - Tę końcówkę lepiej zachowaj dla siebie. Szczerze mówi±c, pierwsza
  865. wersja jakoś bardziej mi się spodobała. Druga wzbudzi u braminów zbyt
  866. wiele w±tpliwości. Ich człowiek zgin±ł z twojej ręki, Księgi na znalazłeś, za
  867. to wynagrodzenie znalazło się w twojej kieszeni. A tak przy okazji - dodał,
  868. patrz±c na Artema spode łba - co tam było w tej kopercie?
  869. Podniósłszy się nieco na łokciu, Artem wyci±gn±ł z kieszeni pokryt±
  870. zaschł± krwi± paczuszkę, spojrzał uważnie na Młynarza i otworzył j±.
  871.  
  872.  
  873. 300
  874.  
  875. ROZDZIAŁ 15
  876. PLAN
  877. Złożona na czworo kartka wyrwana ze szkolnego zeszytu i kawałek
  878. grubego kreślarskiego papieru z naszkicowanymi ołówkiem tunelami. To
  879. właśnie czegoś takiego spodziewał się Artem wewn±trz koperty: plan i
  880. instrukcja do niego. Póki biegł do Smoleńskiej przez Kaliniński Prospekt,
  881. zupełnie nie miał czasu pomyśleć o tym, co może być wewn±trz torebki,
  882. któr± przekazał mu Daniła. Czarodziejskie rozwi±zanie z góry
  883. nierozwi±zywalnego problemu, coś, co będzie w stanie odsun±ć od WOGNu i całego metra ten miecz Damoklesa, to niepojęte i nieubłagane
  884. niebezpieczeństwo.
  885. Na środku karteczki z wyjaśnieniami rozlała się brunatnoczerwona
  886. plama. Sklejony krwi± bramina papierek trzeba było lekko zmoczyć, żeby
  887. otworzył się bez szkody dla napisanych drobnym pismem instrukcji.
  888. "Część Nr... tunel... D6... ocalałe stanowiska... do 400 000 metrów
  889. kw.... huragan... niesprawne... nieprzewidziane..." Ze zdenerwowania
  890. słowa skakały Artemowi przed oczyma, próbuj±c wydostać się z poziomych
  891. linijek, zlewały się w jedn± całość, a ich sens był dla niego absolutnie
  892. niezrozumiały. Zw±tpił, że złoży z nich cokolwiek sensownego i oddał
  893. kartkę Młynarzowi. Ten ostrożnie wzi±ł j± do r±k i chciwym wzrokiem wpił
  894. się w litery. Przez jakiś czas nic nie mówił, a potem Artem zobaczył, jak
  895. jego brwi uniosły się w niedowierzaniu.
  896. - Nie może być
  897. - wyszeptał stalker. - To musi być łgarstwo! Nie
  898. przegapiliby czegoś takiego...
  899. Obrócił kartkę i obejrzał j± z drugiej strony, a potem zacz±ł czytać od
  900. pocz±tku.
  901. - Zachowali to dla siebie... Wojskowym ani słowa. Nic dziwnego...
  902. Pokażesz im coś takiego, a ci zaraz wróc± do tego, co kiedyś
  903. - mamrotał
  904. niezrozumiale Młynarz, póki Artem cierpliwie czekał na wyjaśnienia. - Ale
  905. że to przegapili? Niesprawne... No, powiedzmy, że tak... W każdym razie,
  906. to znaczy, że uwierzyli!
  907. - To naprawdę może pomóc? - nie wytrzymał w końcu Artem.
  908. - Jeśli wszystko co tu napisano jest prawd±, to pojawia się dla nas
  909. nadzieja - kiwn±ł głow± stalker.
  910. - O co w tym chodzi? Nic nie zrozumiałem.
  911. Młynarz nie od razu odpowiedział. Jeszcze raz doczytał tekst do końca,
  912. potem zamyślił się na kilka sekund i dopiero potem zacz±ł opowiadać:
  913.  
  914. 301
  915.  
  916. - Słyszałem już kiedyś o czymś takim. Wci±ż opowiadano legendy, ale
  917. przecież w metrze s± ich tysi±ce. Tylko legendami tu żyjemy, nie samym
  918. chlebem. I o Uniwersytecie, i o Kremlu, i o Polis, nie odróżnisz, co jest
  919. prawd±, a co wymyślili przy ognisku na Placu Ilicza. No, i z tym tak
  920. samo... Chodziły niby słuchy, że gdzieś w Moskwie, albo pod Moskw±,
  921. ocalała baza rakietowa. Coś takiego, oczywiście, w żaden sposób nie mogło
  922. się wydarzyć. Obiekty wojskowe to zawsze cel numer jeden. Ale mówiło
  923. się, że tamci nie zd±żyli, że nie zauważyli, czy zapomnieli, i jedna baza
  924. zupełnie nie ucierpiała. Opowiadali, że ktoś tam nawet chodził, coś tam
  925. widział, stoj± tam niby wyrzutnie pod brezentem, nowiutkie, w hangarach...
  926. Wprawdzie w metrze nie ma z nich żadnego pożytku: tak głęboko pod
  927. ziemi± i tak nic wrogowi nie zrobisz. Stoj±, no i niech sobie stoj±.
  928. - To po co nam wyrzutnie rakiet?
  929. - Artem spojrzał ze zdziwieniem na
  930. stalkera i opuścił nogi z kozetki.
  931. - Czarni podchodz± do WOGN-u od strony Ogrodu Botanicznego.
  932. Hunter podejrzewał, że schodz± do metra z powierzchni właśnie w tym
  933. rejonie. Logiczne jest założenie, że właśnie tam żyj±. Właściwie s± dwie
  934. możliwości. Pierwsza: miejsce, z którego przychodz±, to - mówi±c
  935. umownie - ul, położony na powierzchni, niedaleko wejścia do metra.
  936. Druga: w rzeczywistości nie ma żadnego ula, i czarni atakuj± miasto z
  937. zewn±trz. Powstaje pytanie: dlaczego nigdzie indziej ich nie widziano?
  938. Nielogiczne. Chociaż może to kwestia czasu. Generalnie sytuacja jest taka:
  939. jeśli przychodz± sk±dś z daleka, to tak czy inaczej, niczego z nimi nie
  940. zrobimy. Zasypiemy tunele za WOGN-em, czy nawet za Prospektem Mira -
  941. wcześniej czy póĽniej znajd± nowe wejścia. Zostanie nam zabarykadować
  942. się w metrze, zamkn±ć się na cztery spusty, zapomnieć o nadziei powrotu na
  943. górę i żyć tylko świniami i grzybami. Jako stalker mogę jasno powiedzieć:
  944. długo tak nie poci±gniemy. Ale! Jeśli maj± swój ul, i jest on gdzieś w
  945. pobliżu, tak jak myślał Hunter...
  946. - Rakiety? - domyślił się wreszcie Artem.
  947. - Salwa dwunastu rakiet z głowicami kasetowymi i odłamkowoburz±cymi pokrywa powierzchnię 400 000 metrów kwadratowych
  948.  
  949. -
  950. Młynarz znalazł odpowiednie miejsce w tekście i przeczytał.
  951.  
  952. - Kilka
  953. takich salw i z Ogrodu Botanicznego, jeśli tam oni żyj±, zostanie tylko
  954. popiół.
  955. - Ale pan przecież mówi, że to legendy - powiedział z niedowierzaniem
  956. Artem.
  957. - A tu bramini mówi±, że nie
  958. - stalker machn±ł kartk±. - Jest tu nawet
  959. wyjaśnione, jak dostać się na teren tej jednostki wojskowej. Jest też, co
  960. prawda, napisane, że stanowiska s± częściowo niesprawne.
  961. - No, i jak się tam dostać?
  962.  
  963. 302
  964.  
  965. - D-6. Jest tu mowa o D-6. Metro-2. Jest zaznaczone położenie jednego
  966. z wejść. Twierdz±, że prowadzi stamt±d tunel, między innymi do tej bazy.
  967. Ale zastrzegaj± się, że przy próbie przeniknięcia do Metra-2 mog± pojawić
  968. się nieprzewidziane przeszkody.
  969. - Niewidzialni Obserwatorzy? - Artem przypomniał sobie zasłyszan±
  970. kiedyś rozmowę.
  971. - Obserwatorzy to bzdura i puste gadanie - skrzywił się Młynarz.
  972. - Baza rakietowa też była tylko legend± - wtr±cił Artem.
  973. - I będzie legend±, dopóki sam jej nie zobaczę - uci±ł stalker.
  974. - A gdzie jest wejście do Metra-2?
  975. - Jest napisane: stacja Majakowska. Dziwne... Tyle razy bywałem na
  976. Majakowskiej i nigdy o czymś takim nie słyszałem.
  977. - Co teraz będziemy robić? - spytał Artem.
  978. - Pójdziesz ze mn± - odparł stalker. - Zjesz, odpoczniesz, a ja się na
  979. razie zastanowię. Jutro coś postanowimy.
  980. Dopiero kiedy Młynarz wspomniał o jedzeniu, Artem poczuł, jak bardzo
  981. jest głodny. Zeskoczył na pokryt± zimnymi kafelkami posadzkę i
  982. pokuśtykał już w kierunku swoich butów, ale stalker zatrzymał go gestem.
  983. - Obuwie i wszystkie ubrania zostaw tutaj, włóż do tej skrzynki. Będ± je
  984. czyścić i dezynfekować. Plecak też sprawdz±. Tu, na krześle, masz spodnie i
  985. kurtkę, załóż je.
  986. Smoleńska wygl±dała ponuro: niskie półokr±głe sklepienie, w±skie
  987. przejścia w grubych ścianach, wyłożonych białym kiedyś marmurem.
  988. Chociaż w k±tach arkad były dekoracyjne półkolumny, a ściany zdobiła
  989. nieĽle zachowana sztukateria, wszystko to pogłębiało tylko pierwsze
  990. odczucie. Stacja sprawiała wrażenie oblężonej od dawna cytadeli, której
  991. obrońcy upiększyli j± na swój sposób, od czego twierdza przybrała tylko
  992. jeszcze bardziej surowy wygl±d. Podwójna betonowa ściana z masywnymi
  993. stalowymi drzwiami po obu stronach zapory, chronione betonem stanowiska
  994. strzeleckie przy wejściach do tuneli
  995. - wszystko mówiło o tym, że tutejsi
  996. mieszkańcy maj± podstawy, by obawiać się o własne bezpieczeństwo.
  997. Kobiet na Smoleńskiej prawie nie było widać, za to wszyscy napotkani
  998. mężczyĽni chodzili tu pod broni±. Kiedy Artem wprost spytał Młynarza, co
  999. się dzieje na tej stacji, ten zrobił tylko nieokreślony gest i powiedział, że
  1000. niczego niezwykłego tu nie widzi.
  1001. Jednak Artema nie opuszczało dziwne poczucie wisz±cego w powietrzu
  1002. napięcia. Wszyscy tu jakby na coś czekali, i ten stan szybko udzielał się
  1003. nowo przybyłym. Namioty mieszkalne rozstawiono w szeregu pośrodku
  1004. holu, a wszystkie przejścia między filarami były wolne, tak jakby bano się
  1005. je zablokować i przeszkodzić szybkiej ewakuacji. Przy tym wszystkie
  1006.  
  1007. 303
  1008.  
  1009. namioty znajdowały się wył±cznie w przestrzeniach między arkadami, tak
  1010. że z jednego toru było bezpośrednio widać drugi.
  1011. Pośrodku obu peronów, przy zejściu na tory, siedzieli wartownicy, maj±c
  1012. bez przerwy w polu widzenia tunele prowadz±ce w obie strony. Obrazu
  1013. dopełniała panuj±ca na stacji niemal zupełna cisza. Ludzie rozmawiali tu ze
  1014. sob± cicho, czasem w ogóle przechodz±c na szept, tak jakby bali się, że ich
  1015. głosy mog± zagłuszyć jakieś niepokoj±ce dĽwięki dochodz±ce z tuneli.
  1016. Artem spróbował sobie przypomnieć, co wie o Smoleńskiej. Może mieli
  1017. niebezpiecznych s±siadów? Nie, z jednej strony szyny prowadziły do
  1018. światłej i bogatej Polis, serca metra, z drugiej tunel wiódł na Kijewsk±, o
  1019. której Artem pamiętał tylko, że zamieszkiwali j± w większości "ci z
  1020. Kaukazu", jakich widział na stacji Kitaj-Gorod i w celach więzienia u
  1021. faszystów, na Puszkińskiej. Ale w końcu byli to zwykli ludzie i chyba nie
  1022. powinni się ich tu tak obawiać...
  1023. Stołówka znajdowała się w środkowym namiocie. Czas obiadu, jak się
  1024. zdawało, już min±ł, bo przy prostych stołach własnej roboty siedziało tylko
  1025. kilka osób. Posadziwszy Artema przy jednym z nich, Młynarz wrócił po
  1026. paru minutach z misk±, w której parowała mało apetyczna szara breja. Pod
  1027. dodaj±cym otuchy wzrokiem stalkera Artem odważył się jednak jej
  1028. spróbować i nie przestał jeść, aż miska była pusta. W smaku miejscowa
  1029. potrawa okazała się wprost doskonała, choć miałby trudności z określeniem
  1030. konkretnych składników. Jedno było pewne: mięsa kucharz nie pożałował.
  1031. Kiedy skończył jeść i odsun±ł miskę na bok, Artem z błogim spokojem
  1032. rozejrzał się dookoła. Przy s±siednim stole wci±ż jeszcze siedziało dwóch
  1033. pogr±żonych w cichej rozmowie ludzi. Chociaż byli ubrani w zwykłe
  1034. waciaki, w ich postawie było coś, co zmuszało do wyobrażenia ich sobie w
  1035. pełnych kombinezonach ochronnych z erkaemami przewieszonymi przez
  1036. ramię.
  1037. Artem dostrzegł uważne spojrzenie, które wymienił jeden z nich z
  1038. Młynarzem. Nie padło przy tym ani słowo. Mężczyzna w waciaku popatrzył
  1039. przelotnie na Artema i wrócił do swojej nieśpiesznej rozmowy.
  1040. Kilka kolejnych minut minęło w milczeniu. Artem znów próbował
  1041. porozmawiać z Młynarzem o stacji, na której się znajdowali, ale ten
  1042. odpowiadał niechętnie i monosylabami.
  1043. Potem człowiek w waciaku wstał z miejsca, podszedł do ich stołu i
  1044. schylaj±c się do Młynarza powiedział:
  1045. - To co zrobimy z t± Kijewsk±? Coraz bardziej narasta...
  1046. - Dobra, Artem, idĽ odpocz±ć
  1047. - powiedział stalker. - Trzeci namiot
  1048. licz±c od naszego jest dla gości. Posłanie masz już przygotowane, wszystko
  1049. załatwiłem. Na razie tu posiedzę, muszę porozmawiać.
  1050.  
  1051.  
  1052. 304
  1053.  
  1054. Ze znajomym nieprzyjemnym uczuciem, że wyproszono go, żeby nie
  1055. podsłuchiwał, kiedy dorośli rozmawiaj±, Artem posłusznie wstał i powlókł
  1056. się do wyjścia. Przynajmniej mógł na własn± rękę zwiedzić stację, pocieszył
  1057. sam siebie.
  1058. Teraz, kiedy miał możliwość przyjrzeć się jej uważniej, odkrył jeszcze
  1059. kilka dziwnych szczegółów. Hol był idealnie uprz±tnięty i różnoraki chłam,
  1060. jakim nieodmiennie była zawalona większość znanych mu zamieszkałych
  1061. stacji w metrze, tu był praktycznie nieobecny.
  1062. Bo i Smoleńska wcale nie sprawiała wrażenia zamieszkałej stacji.
  1063. Przypomniała mu naraz obrazek z podręcznika do historii, na której
  1064. przedstawiono obóz wojskowy rzymskich legionistów. Regularnie,
  1065. symetrycznie zorganizowana zamknięta przestrzeń, prowadz±ca obserwację
  1066. we wszystkich kierunkach, żadnych zbędnych elementów, porozstawiani
  1067. wszędzie wartownicy, umocnione wejścia i wyjścia...
  1068. Nie udało mu się długo spacerować po stacji. Natkn±wszy się na
  1069. otwarcie podejrzliwe spojrzenia jej mieszkańców, Artem już po kilku
  1070. minutach zauważył, że go śledz±, i postanowił skryć się w namiocie
  1071. gościnnym. Tam rzeczywiście czekało na niego pościelone łóżko polowe,
  1072. zaś w rogu stała plastikowa torebka z przyklejon± karteczk± z jego
  1073. imieniem. Artem opadł na skrzypi±ce sprężynami łóżko i otworzył torbę. W
  1074. środku leżały jego rzeczy osobiste, które zostawił w plecaku. Pogrzebał w
  1075. nich chwilę i wyci±gn±ł przyniesion± z powierzchni ksi±żkę dla dzieci.
  1076. Ciekawe, czy badali jego mały skarb licznikiem Geigera? Miernik na pewno
  1077. nerwowo by zaterkotał w pobliżu ksi±żki, ale Artem nie chciał o tym
  1078. myśleć. Przerzucił parę stron, ogl±daj±c nieco wyblakłe obrazki na
  1079. pożółkłym papierze i odwlekaj±c tę chwilę, kiedy między kolejnymi
  1080. stronicami znajdzie swoje zdjęcie.
  1081. Czy na pewno swoje?
  1082. Cokolwiek się teraz stanie z nim, z WOGN-em, z całym metrem,
  1083. najpierw musi wrócić na swoj± stację, żeby zapytać Suchego: kto jest na
  1084. tym zdjęciu? Czy to mama, czy nie? Artem przyłożył fotografię do ust,
  1085. potem znów wsun±ł j± między stronice i z powrotem schował ksi±żkę do
  1086. plecaka. Na sekundę wydało mu się, że w jego życiu coś stopniowo wraca
  1087. na swoje miejsce. W kolejnej sekundzie już spał.
  1088. Kiedy Artem otworzył oczy i wyszedł z namiotu, nie od razu uzmysłowił
  1089. sobie, gdzie się obudził, tak bardzo stacja się zmieniła. Zostało na niej mniej
  1090. niż dziesięć całych namiotów, pozostałe były porwane lub spalone. ¦ciany
  1091. pokryła sadza i dziury od kul, tynk z sufitu opadł i wielkimi kawałami leżał
  1092. na posadzce. Na skrajach peronu płynęły złowieszcze czarne strumyczki,
  1093. zwiastuj±ce jej rychłe zatopienie. W holu prawie nikogo nie było, tylko
  1094. obok jednego z namiotów na podłodze bawiła się zabawkami mała
  1095. dziewczynka. Na drugim końcu stacji, gdzie na górę prowadziły schody
  1096.  
  1097. 305
  1098.  
  1099. nowego wyjścia, słychać było przytłumione krzyki, i ściany co jakiś czas
  1100. oświetlały płomienie. Oprócz nich mrok na stacji przebijały tylko dwie
  1101. ocalałe lampy awaryjne.
  1102. Automat, który Artem, jak mu się zdawało, zostawił u wezgłowia łóżka
  1103. polowego, gdzieś znikn±ł. Na próżno przeszukał cały namiot i pogodził się z
  1104. tym, że będzie musiał iść bez broni.
  1105. Ale co tu się stało? Artem chciał zapytać baraszkuj±c± dziewczynkę, ale
  1106. ta, kiedy tylko go zobaczyła, zaczęła tak rozpaczliwie płakać, że dowiedzieć
  1107. się od niej czegokolwiek było niemożliwe.
  1108. Zostawiwszy zanosz±c± się płaczem mał±, Artem ostrożnie przeszedł na
  1109. drug± stronę arkad i wyjrzał na tory. Pierwsze, co przykuło jego wzrok, to
  1110. trzy przytwierdzone do marmuru ściany litery z br±zu: "W...GN". Po
  1111. drugiej, "O", której brakowało, by utworzyć znajomy skrót, widniał tylko
  1112. czarny ślad. Przez cał± długość napisu w marmurze była głęboka szrama.
  1113. Trzeba było się dowiedzieć co się dzieje w tunelach. Jeśli stację ktoś
  1114. zdobył, to, zanim przyjdzie z odsiecz±, Artem powinien rozeznać się w
  1115. sytuacji, żeby szczegółowo wyjaśnić sojusznikom z południa, jakie
  1116. niebezpieczeństwo im grozi.
  1117. Po wejściu do tunelu od razu ogarnęły go takie nieprzeniknione
  1118. ciemności, że nawet własn± rękę Artem widział nie dalej niż do łokcia. W
  1119. głębi coś wydawało dziwne skrzecz±ce dĽwięki i iść tam bez broni było
  1120. szaleństwem. Kiedy dĽwięki na chwilę cichły, zaczynało być słychać, jak po
  1121. ziemi ciurka woda, opływaj±c ciężkie skórzane buty Artema i płyn±c za
  1122. niego do WOGN-u. Nogi mu drżały i odmawiały posłuszeństwa. Przerażony
  1123. głos w jego głowie mówił, że iść dalej jest niebezpiecznie, że ryzyko jest
  1124. nieznane, a w takich ciemnościach i tak nie uda mu się niczego zobaczyć.
  1125. Ale druga jego część, nie zwracaj±c uwagi na wszystkie racjonalne
  1126. argumenty, ci±gnęła go w gł±b, w ciemność. I poddawszy się jej, jakby
  1127. prowadzony za rękę, zrobił jeszcze jeden krok naprzód.
  1128. Mrok wokół stał się absolutny, nie widać było już kompletnie niczego, i
  1129. przez to Artema ogarnęło dziwne uczucie, jakby jego ciało zniknęło. Z jego
  1130. poprzedniego "ja" teraz pozostał tylko słuch i całkowicie na nim polegaj±cy
  1131. umysł. Artem szedł tak jeszcze jakiś czas, lecz dĽwięki, w kierunku których
  1132. szedł, ci±gle były równie odległe. Dały się za to słyszeć inne. Szuranie
  1133. butów, kropka w kropkę podobne do tego, które słyszał wcześniej, w takiej
  1134. samej ciemności, ale choćby nie wiadomo jak się starał, Artem nie potrafił
  1135. sobie przypomnieć, gdzie konkretnie i w jakich okolicznościach to było. I z
  1136. każdym kolejnym krokiem, który dobiegał do niego z niewidocznej otchłani
  1137. tunelu, Artem czuł jak do serca kropla za kropl± przes±cza mu się czarny
  1138. zimny strach. Po kilku chwilach nie wytrzymał i co tchu rzucił się z
  1139. powrotem na stację, ale nie widz±c w ciemnościach podkładów ani szyn,
  1140.  
  1141.  
  1142. 306
  1143.  
  1144. potkn±ł się o jedn± z desek i upadł, rozumiej±c, że teraz spotka go
  1145. nieunikniony koniec.
  1146. Obudził się cały zlany potem i nawet nie od razu zdał sobie sprawę, że
  1147. we śnie spadł z łóżka. Głowę miał nienormalnie ciężk±, w skroniach
  1148. pulsował mu tępy ból, i jeszcze kilka minut przeleżał na podłodze, zanim
  1149. przyszedł wreszcie do siebie i udało mu się podnieść.
  1150. Ale w chwili, w której w głowie ciut mu się rozjaśniło, całkowicie
  1151. wywietrzały z niej resztki koszmaru, i nie umiał już nawet w przybliżeniu
  1152. przypomnieć sobie, co takiego mu się przyśniło. Uchylił wejście do namiotu
  1153. i wyjrzał na zewn±trz. Oprócz nielicznych wartowników nie było nikogo -
  1154. widocznie była właśnie noc. Artem kilka razy odetchn±ł zwyczajnym,
  1155. wilgotnym powietrzem, wrócił do namiotu, położył się na łóżku polowym i
  1156. zasn±ł mocnym, pozbawionym marzeń snem.
  1157. Obudził go Młynarz.
  1158. Ubrany w ciemn± ciepł± kurtkę z podniesionym kołnierzem i wojskowe
  1159. spodnie z kieszeniami, wygl±dał jakby miał zamiar za chwilę wyjść ze
  1160. stacji. Na głowie miał wci±ż tę sam± star±, czarn± furażerkę, a na ziemi
  1161. przed nim stały dwie duże torby, które wydały mu się znajome.
  1162. Młynarz butem popchn±ł do niego jedn± z nich i powiedział:
  1163. - Trzymaj. Buty, ubranie, plecak, broń. Przebierz się teraz i przygotuj.
  1164. Skafandra nie musisz zakładać, nie wychodzimy na powierzchnię, po prostu
  1165. weĽ go ze sob±. Wyruszamy za pół godziny.
  1166. - Dok±d idziemy? - mrugaj±c oczyma z niewyspania i desperacko
  1167. próbuj±c powstrzymać ziewnięcie, spytał Artem.
  1168. - Kijewska. Jeśli wszystko będzie w porz±dku, potem wzdłuż Okrężnej
  1169. do Białoruskiej i Majakowskiej. A tam zobaczymy. Zbieraj się.
  1170. Stalker usiadł na stoj±cym w k±cie stołku, wyci±gn±ł z kieszeni urywek
  1171. gazety i zabrał się do robienia skręta, od czasu do czasu spogl±daj±c na
  1172. Artema. Pod tym badawczym spojrzeniem Artemowi wszystko wypadało z
  1173. r±k, i przygotowania trwały nieco dłużej, niż mogły, gdyby Młynarz
  1174. zostawił go samego.
  1175. Mimo to, dwadzieścia minut póĽniej był już gotowy. Młynarz bez słowa
  1176. wstał z taboretu, wzi±ł swoj± torbę i wyszedł na peron. Artem rozejrzał się
  1177. po namiocie i poszedł za nim.
  1178. Przeszli przez arkady i doszli do torów. Młynarz zszedł po dostawionych
  1179. drewnianych schodkach, kiwn±ł głow± wartownikowi i ruszył w kierunku
  1180. tunelu. Z tej strony peronu, gdzie szyny prowadziły na Kijewsk±, pół
  1181. szerokości tunelu zajmowało obetonowane stanowisko ogniowe z w±skimi
  1182. otworami strzelniczymi. Przejście zagradzała żelazna krata, której pilnowało
  1183. dwóch wartowników. Młynarz wymienił z nimi kilka krótkich,
  1184.  
  1185. 307
  1186.  
  1187. niewyraĽnych zdań, po czym jeden ze strażników otworzył kłódkę i pchn±ł
  1188. kratę.
  1189. Wzdłuż jednej ze ścian tunelu ci±gn±ł się owinięty czarn± taśm±
  1190. izolacyjn± przewód, z którego co każde dziesięć-piętnaście metrów zwisała
  1191. słaba żarówka, ale nawet takie oświetlenie w tym miejscu wydało się
  1192. Artemowi prawdziwym luksusem. Jednak trzysta kroków dalej kabel się
  1193. kończył, i czekali tam kolejni wartownicy. Nie mieli żadnych mundurów,
  1194. ale wygl±dali jakoś poważniej niż wojskowi w Polis. Jeden z nich, kiedy
  1195. rozpoznał twarz Młynarza, kiwn±ł mu głow±, przepuszczaj±c go przodem.
  1196. Zatrzymawszy się na skraju oświetlonej przestrzeni, stalker wyj±ł z torby
  1197. latarkę i wł±czył j±.
  1198. Po następnych kilkuset metrach przed nimi rozległy się głosy i błysnęło
  1199. światło latarek. Niezauważalnym ruchem automat Młynarza spadł mu z
  1200. ramienia i znalazł się w jego rękach. Artem poszedł za jego przykładem.
  1201. Był to pewnie jeszcze jeden, najdalszy posterunek ze Smoleńskiej.
  1202. Dwóch potężnych, uzbrojonych mężczyzn, w grubych kurtkach z
  1203. kołnierzami podbitymi sztucznym futrem kłóciło się z trzema
  1204. straganiarzami. Strażnicy mieli na głowach okr±głe wi±zane czapki, u obu
  1205. na skórzanych rzemykach wisiały noktowizory. Dwaj straganiarze mieli
  1206. przy sobie broń, ale Artem dałby głowę, że byli to właśnie handlarze.
  1207. Olbrzymie wory ze szmatami, plan tuneli w ręku, szczególny, cwaniacki
  1208. wzrok, czupurnie błyszcz±ce w świetle latarek oczy
  1209. - wszystko to widział
  1210. nie pierwszy raz. Straganiarzy zwykle bez problemów wpuszczano na
  1211. wszystkie stacje, może oprócz tych, które wchodziły w skład Hanzy. Ale jak
  1212. się zdawało, na Smoleńskiej nikt ich nie oczekiwał.
  1213. - No, dobra bracie, co ty tak, ci±gle to samo, my nawet nie na tę twoj±
  1214. Smoleńsk±, a tak tylko, przejazdem
  1215.  
  1216. - przekonywał strażnika jeden z
  1217. handlarzy, w±saty dr±gal w kusej kufajce.
  1218. - Ciuchy tu mamy, proszę, sami zobaczcie, w Polis będziemy
  1219. handlować - przytakiwał mu drugi straganiarz, krępy i zarośnięty aż po
  1220. oczy.
  1221. - Co my ci za krzywdę zrobimy, tylko skorzystasz, o, popatrz, dżinsy
  1222. zupełnie jak nówki, zdaje się twój rozmiar, firmowe, ot tak ci oddam
  1223.  
  1224. -
  1225. przej±ł inicjatywę trzeci.
  1226. Wartownik kręcił głow± w milczeniu, blokuj±c przejście. Prawie nic nie
  1227. odpowiadał, ale gdy tylko jeden ze straganiarzy wzi±ł jego milczenie za
  1228. zgodę i spróbował zrobić krok naprzód, obaj strażnicy szczęknęli
  1229. bezpiecznikami swoich karabinów. Młynarz i Artem stali pięć kroków za
  1230. ich plecami, i chociaż stalker opuścił broń, w jego postawie dało się wyczuć
  1231. napięcie.
  1232.  
  1233.  
  1234. 308
  1235.  
  1236. - Stać! Macie pięć sekund, żeby się odwrócić i odejść. Na stacji jest stan
  1237. wyj±tkowy, nikogo tu nie wpuszczamy. Pięć... cztery...
  1238.  
  1239. - zacz±ł liczyć
  1240. jeden z wartowników.
  1241. - To jak mamy teraz iść, znów przez Okrężn±?
  1242.  
  1243. - chciał jeszcze
  1244. protestować jeden ze straganiarzy, ale drugi pokręcił głow± z rezygnacj±,
  1245. poci±gn±ł go za rękaw i handlarze, podniósłszy z ziemi worki, ruszyli z
  1246. powrotem.
  1247. Odczekawszy minutę stalker dał Artemowi znak i poszli w kierunku
  1248. Kijewskiej w ślad za straganiarzami. Kiedy przechodzili obok wartowników
  1249. jeden z nich milcz±co kiwn±ł Młynarzowi i przyłożył dwa palce do skroni
  1250. jakby salutuj±c.
  1251. - Stan wyj±tkowy?
  1252. - zainteresował
  1253. posterunek. - Co to znaczy?
  1254.  
  1255. się
  1256.  
  1257. Artem,
  1258.  
  1259. kiedy
  1260.  
  1261. minęli
  1262.  
  1263. - Wróć tam i zapytaj
  1264. - uci±ł ten, wybijaj±c Artemowi z głowy dalsze
  1265. pytania.
  1266. Chociaż Artem i Młynarz starali się trzymać z daleka od id±cych
  1267. przodem straganiarzy, ich głosy słychać było coraz bliżej, a potem nagle się
  1268. urwały. Ale nie przeszli nawet dwudziestu kroków, kiedy w twarze
  1269. zaświeciły im latarki.
  1270. - Hej, kto tam? Czego chcecie?
  1271. - krzykn±ł ktoś nerwowo, i Artem
  1272. rozpoznał głos jednego z handlarzy, których zawróciła w pół drogi
  1273. wystawiona przed Smoleńsk± straż.
  1274. - Spokojnie. Dajcie przejść, nic wam nie zrobimy. Idziemy na
  1275. Kijowsk± - niezbyt głośno, ale wyraĽnie odpowiedział stalker.
  1276. - IdĽcie, puścimy was przodem. Nie musicie nam chuchać w plecy
  1277.  
  1278. -
  1279. naradziwszy się, oznajmiły głosy.
  1280. Młynarz wzruszył ramionami z niezadowoleniem i nieśpiesznie ruszył
  1281. naprzód. Jakieś trzydzieści metrów dalej rzeczywiście stali ci sami trzej
  1282. straganiarze. Kiedy Artem i Młynarz się do nich zbliżyli, kupcy grzecznie
  1283. skierowali lufy w ziemię, rozst±pili się i dali im przejść. Stalker, jak gdyby
  1284. nigdy nic, ruszył dalej, ale Artem zauważył, że zmienił krok: szedł teraz
  1285. bezszelestnie, jakby boj±c się zagłuszyć dochodz±ce z tyłu dĽwięki. I
  1286. chociaż straganiarze natychmiast ruszyli za nimi, Młynarz ani razu się nie
  1287. obejrzał. Artem próbował stłumić w sobie chęć, by to zrobić całe trzy
  1288. minuty, ale potem jednak spojrzał za siebie.
  1289. - Hej! - z tyłu dał się słyszeć wytężony głos. - Poczekajcie no!
  1290. Stalker stan±ł. Artem zacz±ł się zastanawiać, dlaczego ten tak posłusznie
  1291. spełnia wszystkie polecenia jakichś tam drobnych handlarzy.
  1292. - Przez Kijewsk± się tacy ostrzy zrobili, czy to dlatego, że ochraniaj±
  1293. Polis? - dognawszy ich spytał jeden ze straganiarzy.
  1294.  
  1295. 309
  1296.  
  1297. - Przez Kijewsk±, wiadoma rzecz
  1298. - od razu odpowiedział Młynarz, i
  1299. Artem poczuł ukłucie zazdrości: jemu stalker nie chciał niczego powiedzieć.
  1300. - No tak, można ich zrozumieć. Na Kijewskiej robi się teraz strasznie.
  1301. No, ale nic. Zaraz tym czyścioszkom z waszej warty zrobi się gor±co. Bo
  1302. jak Hanza przestanie wpuszczać, to wszyscy z Kijewskiej pobiegn± do was.
  1303. Sam rozumiesz, jak się dzieje coś takiego, to kto by chciał tam dalej
  1304. mieszkać? Lepiej już pod kule... - zwracaj±c się czy to do stalkera, czy to
  1305. do siebie, mrukn±ł wysoki straganiarz.
  1306. - Jasne, bo sam się pod kule rzuciłeś?
  1307. - fukn±ł szyderczo drugi. - Też
  1308. mi, Matrosow się znalazł!
  1309. - No bo na razie jeszcze mi nie dopiekło - odparł dryblas.
  1310. - A co tam się takiego dzieje? - nie wytrzymał Artem.
  1311. Dwaj straganiarze natychmiast spojrzeli na niego tak, jakby zadał głupie
  1312. pytanie, na które umie odpowiedzieć każde dziecko. Stalker zachował
  1313. milczenie. Milczeli też handlarze, tak że przez jakiś czas szli w całkowitej
  1314. ciszy. Przez to, a może dlatego, że przeci±gaj±ca się cisza robiła się lekko
  1315. przerażaj±ca, Artemowi odechciało się słuchać wyjaśnień. I kiedy chciał już
  1316. machn±ć na to ręk±, dr±gal wreszcie niechętnie się odezwał:
  1317. - Tunele tam s± do Parku Pobiedy, ot co...
  1318. Słysz±c nazwę stacji, jego dwaj koledzy skulili się ze strachu, i Artemowi
  1319. wydało się przez moment, że poczuł powiew zatęchłego tunelowego
  1320. przeci±gu, ściany tunelu zbliżyły się do siebie. Nawet Młynarz poruszył
  1321. ramionami, tak jakby chciał się ogrzać. Artem chyba nigdy nie słyszał
  1322. niczego złego o Parku Pobiedy i nie mógł sobie przypomnieć ani jednej
  1323. historyjki zawi±zanej z t± stacj±. Więc dlaczego na dĽwięk tej nazwy nagle
  1324. zrobiło mu się tak nieswojo?
  1325. - Czyli co, robi się gorzej? - ciężko spytał stalker.
  1326. - A bo my to wiemy? My jesteśmy postronni ludzie. Tak tylko czasem
  1327. tamtędy przechodzimy. Żeby się tam zatrzymać, to sami rozumiecie...
  1328.  
  1329. -
  1330. burkn±ł coś nieokreślonego brodaty.
  1331. - Ludzie tam gin±
  1332. - szeptem oznajmił krępy straganiarz.
  1333. - Wielu się
  1334. boi, uciekaj±. Trudno się już połapać kto znikn±ł, kto sam uciekł, a
  1335. pozostałych od tego jeszcze większy strach ogarnia.
  1336. - Wszystkie te tunele s± przeklęte - splun±ł na ziemię dryblas.
  1337. - Ale przecież s± zasypane - ni to spytał, ni to stwierdził Młynarz.
  1338. - Już od stu lat s± zasypane, i co z tego? Jak jesteś st±d, to powinieneś
  1339. nas lepiej rozumieć! Wszyscy tam wiedz±, że strach idzie z tuneli, choćby i
  1340. trzy razy je wysadzili i zagrodzili. Każdy to czuje na własnej skórze, jak
  1341. tylko tam nos pokaże, nawet Siergiejewicz
  1342. - dryblas pokazał na swojego
  1343. brodatego kolegę.
  1344.  
  1345. 310
  1346.  
  1347. - Dokładnie - potwierdził zarośnięty Siergiejewicz i z jakiegoś powodu
  1348. się przeżegnał.
  1349. - Przecież pilnuj± tych tuneli? - sprecyzował Młynarz
  1350. - Codziennie warty stoj± - przytakn±ł w±saty.
  1351. - A chociaż raz kogoś złapali? Albo widzieli? - dopytywał się stalker.
  1352. - A sk±d my mamy wiedzieć? - rozłożył ręce straganiarz. - Nic takiego
  1353. nie słyszałem. Zreszt± tam i nie ma kogo łapać.
  1354. - A co o tym mówi± miejscowi? - nie ustępował Młynarz.
  1355. Dr±gal nic nie odpowiedział, tylko machn±ł ręk± z rezygnacj±, za to
  1356. Siergiejewicz obejrzał się nie wiedzieć czemu za siebie i głośno szepn±ł:
  1357. - Miasto umarłych... - i od razu znów zacz±ł się żegnać.
  1358. Artem chciał się już roześmiać: zbyt wiele już słyszał historii, baśni,
  1359. legend i teorii o tym, gdzie dokładnie mieszkaj± w metrze umarli ludzie. I
  1360. dusze w rurach wzdłuż ścian tuneli, i wrota do piekieł, które kopi± na jednej
  1361. ze stacji... teraz znów miasto umarłych na stacji Park Pobiedy. Ale upiorny
  1362. powiew sprawił, że śmiech uwi±zł mu w gardle, i pomimo ciepłego ubrania
  1363. przej±ł go dreszcz. Najgorsze było to, że Młynarz umilkł i nie zadawał już
  1364. żadnych pytań, choć Artem miał nadzieję, że zbędzie lekceważ±co taki głupi
  1365. pomysł.
  1366. Cał± pozostał± drogę przeszli w milczeniu, każdy pogr±żony w swoich
  1367. myślach. Do samej Kijewskiej tunel okazał się być zupełnie spokojny,
  1368. pusty, suchy i czysty, ale wbrew temu ciężkie, przygniataj±ce poczucie, że
  1369. przed nimi czeka coś złego, narastało z każdym krokiem.
  1370. Jak tylko weszli na stację, to uczucie zalało ich jak wzburzone wody
  1371. gruntowe, tak samo niepowstrzymane, tak samo brudne i lodowate.
  1372. Tutaj niepodzielnie panował strach, i było to widać na pierwszy rzut oka.
  1373. Czy to ta sama "słoneczna Kijewska", o której mówił Artemowi ten więzień
  1374. z Kaukazu, który siedział z nim w jednej celi w niewoli u faszystów? Czy
  1375. może miał na myśli stację o tej samej nazwie położon± na Linii Filewskiej?
  1376. Nie można było powiedzieć, że stacja była opuszczona i wszyscy
  1377. mieszkańcy uciekli. Ludzi, jak się okazało, było tu całkiem sporo, ale
  1378. odnosiło się wrażenie, że Kijewska nie należy do jej mieszkańców.
  1379. Wszyscy starali się trzymać w grupie, namioty były przylepione do ścian i
  1380. do siebie nawzajem na środku holu. Odległości, konieczne ze względu na
  1381. niebezpieczeństwo pożaru, nigdzie nie były zachowane: widać było, że
  1382. mieszkaj±cy w tych namiotach ludzie musieli się obawiać czegoś
  1383. groĽniejszego niż ogień. Przechodnie, kiedy Artem patrzył im w oczy, od
  1384. razu spuszczali zaszczuty wzrok i, unikaj±c obcych, uciekali im z drogi
  1385. niczym kryj±ce się po k±tach karaluchy.
  1386.  
  1387.  
  1388. 311
  1389.  
  1390. Peron, ściśnięty między dwoma rzędami niskich zaokr±glonych arkad, z
  1391. jednej strony schodził w dół kilkoma ci±gami schodów ruchomych, z
  1392. drugiej nieco się wznosił po krótkich schodach, gdzie otwierało się boczne
  1393. przejście na drug± stację. W kilku miejscach tliły się węgle i unosił
  1394. drażni±cy zapach pieczonego mięsa, gdzieś płakało dziecko. Może i
  1395. Kijewska znajdowała się na progu wymyślonego przez przestraszonych
  1396. mieszkańców miasta umarłych, jednak ona sama była absolutnie żywa.
  1397. Szybko się pożegnawszy, straganiarze zniknęli w przejściu na inn± linię.
  1398. Młynarz rozejrzał się po gospodarsku dookoła i zdecydowanym krokiem
  1399. ruszył w stronę jednego z przejść. Bywał tu regularnie, było to widać od
  1400. razu. Artem nie mógł wydedukować czemu stalker tak szczegółowo
  1401. wypytywał straganiarzy o stację. Spodziewał się, że w swoje niestworzone
  1402. historie przypadkiem wplot± wskazówkę co do rzeczywistej sytuacji?
  1403. Próbował sprawdzić, czy nie s± aby szpiegami?
  1404. Po chwili zatrzymali się przed wejściem do pomieszczeń służbowych.
  1405. Drzwi były tu wybite, lecz na zewn±trz stał wartownik. Dowództwo,
  1406. domyślił się Artem.
  1407. Na spotkanie stalkerowi wyszedł gładko ogolony starszy mężczyzna ze
  1408. starannie zaczesanymi włosami. Miał na sobie stary niebieski uniform
  1409. pracownika metra, wytarty i wyblakły, ale zadziwiaj±co czysty. Niepojęte
  1410. było jak udaje mu się tak o siebie dbać na tej stacji. Mężczyzna zasalutował
  1411. Młynarzowi, ale nie na poważnie, jak strażnicy w tunelu, lecz żartobliwie.
  1412. Jego oczy mrużyły się w uśmiechu.
  1413. - Dobry dzień - powiedział przyjemnym głębokim głosem.
  1414. - Zdrówka życzę - odparł stalker i uśmiechn±ł się.
  1415. Dziesięć minut póĽniej siedzieli w ciepłym pokoju i pili niezmienn±
  1416. grzybow± herbatę. Tym razem nie wyprosili Artema na zewn±trz, jak się
  1417. spodziewał, a pozwolili mu być obecnym podczas dyskusji o poważnych
  1418. sprawach. Niestety z rozmowy stalkera i naczelnika stacji, którego ten
  1419. nazywał Arkadijem Siemionowiczem, tak czy inaczej niczego nie
  1420. zrozumiał. Najpierw Młynarz spytał o niejakiego Tretiaka, a potem
  1421. dowiadywał się, czy w tunelach nic się nie zmienia. Naczelnik oznajmił, że
  1422. Tretiak opuścił stację w sprawach osobistych, ale powinien niedługo wrócić,
  1423. i zaproponował, żeby Młynarz na niego zaczekał. Potem zagłębili się w
  1424. detale jakichś umów, tak że Artem szybko zupełnie stracił w±tek. Po prostu
  1425. siedział, siorbał gor±c± herbatę, której grzybowy aromat przypominał mu o
  1426. jego stacji, i rozgl±dał się wokół. Kijewska wyraĽnie pamiętała lepsze
  1427. czasy: ściany pomieszczenia były obwieszone podniszczonymi przez mole,
  1428. ale mimo to nieĽle zachowanymi kobiercami, w niektórych miejscach
  1429. bezpośrednio na nich przybito zrobione ołówkiem szkice sieci tuneli w
  1430. grubych pozłacanych ramach, a stół, przy którym siedzieli, wygl±dał na
  1431. najprawdziwszy antyk, i Artem nie umiał sobie nawet wyobrazić, ilu trzeba
  1432.  
  1433. 312
  1434.  
  1435. było stalkerów, żeby wynieść go z czyjegoś opustoszałego mieszkania, i ile
  1436. władze stacji zgodziły się za niego zapłacić. Na jednej ze ścian wisiała
  1437. pociemniała ze starości szabla, a obok niej wygl±daj±cy na prehistoryczny
  1438. pistolet, wyraĽnie nie nadaj±cy się do strzelania. W dalszym krańcu pokoju,
  1439. na szafce, bielała ogromna czaszka, należ±ca do jakiegoś nieznanego
  1440. stworzenia.
  1441. - Ale nic tam nie ma, w tych tunelach - pokręcił głow± Arkadij
  1442. Siemionowicz. - Straże wystawiłem, żeby ludzi uspokoić. Sam tam
  1443. przecież chodziłeś, wiesz doskonale, że oba tunele jakieś trzysta metrów od
  1444. stacji s± zasypane. Nic tam nie może przyjść, nie ma sk±d. To s± przes±dy.
  1445. - Ale przecież ludzie znikaj±? - spochmurniał Młynarz.
  1446. - Znikaj± - potwierdził naczelnik - ale przecież nie wiadomo gdzie.
  1447. Myślę, że się boj± i dlatego uciekaj±. W przejściach posterunków nie
  1448. trzymamy, a tam - machn±ł ręk± w stronę schodów - jest całe miasto. Jest
  1449. dok±d iść. I na Okrężn±, i na Filewsk±. Hanza podobno teraz wpuszcza ludzi
  1450. z naszej stacji.
  1451. - A czego się boj±? - spytał stalker.
  1452. - Jak to czego? Tego, że ludzie znikaj±. No, i masz błędne
  1453. koło -
  1454. Arkadij Siemionowicz rozłożył ręce.
  1455. - Dziwne - z niedowierzaniem i przeci±gle rzekł Młynarz.
  1456. - Wiesz co,
  1457. póki czekamy na Tretiaka, pójdziemy raz z wartownikami. Tak żeby się
  1458. rozejrzeć. Bo na Smoleńskiej się niepokoj±.
  1459. - Rozumiem - kiwn±ł naczelnik.
  1460. - W takim razie idĽcie teraz do
  1461. trzeciego namiotu; mieszka tam Anton. Jest dowódc± następnej zmiany.
  1462. Powiedz, że ja was przysłałem.
  1463. W namiocie z narysowan± cyfr± "3" było głośno. Na podłodze dwaj
  1464. chłopcy w wieku około dziesięciu lat, obaj prawie albinosy, jak większość
  1465. dzieci urodzonych w metrze, bawili się łuskami po nabojach do automatu.
  1466. Obok nich siedziała mała dziewczynka patrz±ca na braci okr±głymi z
  1467. ciekawości oczyma, ale nie decyduj±ca się na udział w zabawie. Schludna
  1468. kobieta w średnim wieku w fartuszku kroiła coś do jedzenia na obiad. Było
  1469. tu przytulnie, w powietrzu czuć było apetyczny domowy zapach.
  1470. - Anton wyszedł, usi±dĽcie
  1471. serdecznym uśmiechem kobieta.
  1472.  
  1473. i
  1474.  
  1475. poczekajcie
  1476.  
  1477. - zaproponowała
  1478.  
  1479. z
  1480.  
  1481. Chłopcy z pocz±tku spogl±dali na nich czujnie, a potem jeden z nich
  1482. podszedł do Artema i, patrz±c na niego spode łba, zapytał:
  1483. - Masz łuski?
  1484. - Oleg, natychmiast przestań żebrać! - surowo powiedziała kobieta, nie
  1485. odrywaj±c się od gotowania.
  1486.  
  1487.  
  1488. 313
  1489.  
  1490. Ku zdziwieniu Artema, Młynarz wsun±ł rękę do kieszeni spodni,
  1491. pogrzebał w niej i wyci±gn±ł kilka nietypowych, podłużnych łusek, na
  1492. pewno nie do kałasznikowa. Zamkn±ł pięść i potrz±sn±ł ni± jak grzechotk±,
  1493. po czym podał te skarby chłopczykowi. Temu natychmiast błysnęły oczy,
  1494. ale nie odważył się wzi±ć podarunku.
  1495. - Bierz, bierz! - stalker puścił mu oko i wysypał łuski na wyci±gnięta
  1496. dziecięc± dłoń.
  1497. - Ale teraz ja wygram! Patrz, jakie wielkie! To będzie specnaz!
  1498.  
  1499. -
  1500. wesoło zawołał malec.
  1501. Przyjrzawszy się, Artem zauważył, że łuski, którymi się bawili, były
  1502. ułożone w równe szeregi i widocznie, przedstawiały żołnierzy. Sam też tak
  1503. się kiedyś bawił, ale tylko on miał takie szczęście: miał jeszcze prawdziwe
  1504. małe ołowiane żołnierzyki, nawet jeśli pochodziły z różnych kompletów.
  1505. Kiedy na podłodze rozpoczęła się bitwa, do namiotu wszedł ojciec
  1506. chłopców - niewysoki szczupły człowiek z rzadkimi jasnymi włosami.
  1507. Kiedy zobaczył obcych, ukłonił im się w milczeniu i nadal bez słowa
  1508. popatrzył z niepokojem na Młynarza.
  1509. - Tata, tata, przyniosłeś nam więcej łusek? Oleg ma teraz więcej, dostał
  1510. takie długie! - zacz±ł szarpać ojca za spodnie drugi chłopczyk.
  1511. - My od naczelnika - wyjaśnił stalker. - Pójdziemy z panem na wartę
  1512. do tunelu. Jako posiłki.
  1513. - Po co tu komu posiłki...
  1514. - burkn±ł gospodarz namiotu, ale twarz mu
  1515. się rozjaśniła. - Jestem Anton. Zjemy tylko obiad i pójdziemy. Siadajcie
  1516. -
  1517. wskazał wypchane worki, które służyły w tym domu jako krzesła.
  1518. Pomimo sprzeciwu gości, obaj dostali po dymi±cej misce z nieznanymi
  1519. Artemowi bulwami. Spojrzał pytaj±co na stalkera, ale ten pewnym ruchem
  1520. nabił kawałek na widelec, włożył do ust i zacz±ł gryĽć.
  1521. Na jego kamiennej twarzy pojawiło się nawet coś na kształt zadowolenia,
  1522. i to dodało Artemowi odwagi. W smaku bulwy zupełnie nie przypominały
  1523. grzybów, były słodkawe i nieco tłuste, a nasycić można się było już po kilku
  1524. chwilach. Z pocz±tku Artem chciał spytać, co jedz±, ale potem pomyślał, że
  1525. lepiej już nic o tym nie wiedzieć. Smaczne, i dobrze. S± miejsca, gdzie
  1526. szczurzy mózg uważaj± za przysmak...
  1527. - Tata, a mogę iść z tob± na wartę? - po zjedzeniu połowy swojej porcji
  1528. i rozmazaniu po brzegach reszty, spytał ten chłopiec, któremu stalker
  1529. podarował łuski.
  1530. - Nie, Oleg, przecież wiesz - marszcz±c brwi odpowiedział gospodarz.
  1531. - Oleg! Jaka znowu warta? Coś ty wymyślił? Tam małych chłopców nie
  1532. bior±! - łapi±c syna za rękę zawodziła kobieta.
  1533.  
  1534.  
  1535. 314
  1536.  
  1537. - Mama, wcale nie jestem mały!
  1538. - ogl±daj±c się niezdarnie na gości i
  1539. próbuj±c mówić basem, odezwał się Oleg.
  1540. - Nawet o tym nie myśl! Chcesz, żebym wpadła w histerię?
  1541. - podniosła
  1542. głos matka.
  1543. - No, dobrze, dobrze... - mrukn±ł chłopczyk.
  1544. Ale kiedy tylko kobieta poszła na drugi koniec namiotu, żeby przynieść
  1545. jeszcze coś do jedzenia, poci±gn±ł ojca za rękaw i głośno szepn±ł:
  1546. - Przecież poprzednim razem mnie brałeś...
  1547. - Koniec dyskusji! - surowo powiedział gospodarz.
  1548. - Wszystko jedno... - ostatnie słowa Oleg mrukn±ł pod nosem, tak że
  1549. nie dało się ich zrozumieć.
  1550. Anton skończył jeść, wstał od stołu, otworzył stoj±c± na podłodze
  1551. żelazn± skrzynię, wyci±gn±ł stamt±d stary wojskowy AK­-47 i powiedział:
  1552. - To co, idziemy? Dziś zmiana jest krótka, za sześć godzin będę z
  1553. powrotem - oznajmił żonie.
  1554. W ślad za nim podnieśli się też Młynarz i Artem. Mały Oleg z rozpacz±
  1555. w oczach patrzył na ojca i niespokojnie wiercił się na miejscu, ale nic nie
  1556. powiedział.
  1557. Przy czarnym gardle tunelu, na skraju peronu, z nogami zwieszonymi w
  1558. dół, siedziało dwóch wartowników, trzeci stał na torach i wpatrywał się w
  1559. ciemność. Na ścianie widniał odbity z szablonu napis: "Konfederacja
  1560. Arbacka. Witamy!". Litery były na wpół zatarte, od razu było widać, że go
  1561. od dawna nie przemalowywali. Strażnicy rozmawiali szeptem, a nawet
  1562. uciszali się nawzajem, jeśli któryś z nich podniósł głos.
  1563. Oprócz stalkera i Artema, z Antonem szło jeszcze dwóch miejscowych.
  1564. Obaj byli posępni i małomówni, na gości patrzyli nieprzyjaĽnie, a jak się
  1565. nazywaj± - Artem nie dosłyszał.
  1566. Wymieniwszy kilka krótkich zdań ze strzeg±cymi wejścia do tunelu
  1567. ludĽmi, zeszli na tory i powoli ruszyli naprzód. Półokr±głe sklepienie tunelu
  1568. było tu zupełnie zwyczajne, posadzka i ściany wygl±dały na nietknięte przez
  1569. czas. A mimo to Artema już od pierwszych kroków zaczęło ogarniać to
  1570. nieprzyjemne uczucie, o którym mówili straganiarze. Z czeluści pełzł im na
  1571. spotkanie ciemny, niepojęty strach. W tunelu było cicho, tylko z oddali
  1572. dochodziły ludzkie głosy: to pewnie tam znajdował się posterunek.
  1573. Była to jedna z najdziwniejszych placówek, jakie Artem miał okazję
  1574. widzieć. Na wypełnionych piaskiem workach siedziało w kręgu kilku ludzi,
  1575. pośrodku stał żelazny piecyk koza, kawałek dalej wiadro z mazutem.
  1576. Twarze wartowników oświetlały tylko przeciskaj±ce się przez szczeliny w
  1577. piecyku języczki ognia i rozedrgany płomyk zwisaj±cej z sufitu lampy
  1578. olejowej. Od smrodliwego oddechu tuneli lampa delikatnie się kołysała,
  1579.  
  1580. 315
  1581.  
  1582. przez co zdawało się, że cienie nieruchomo siedz±cych ludzi żyj± własnym
  1583. życiem. Wartownicy spokojnie siedzieli plecami do tunelu, co porażało i
  1584. kłuło w oczy bardziej niż wszystko inne.
  1585. Osłaniaj±c oczy od oślepiaj±cego światła latarek zmienników, strażnicy
  1586. zaczęli zbierać się do domu.
  1587. - No, i jak? - spytał ich Anton nabieraj±c czerpakiem mazutu.
  1588. - A jak tu może być?
  1589. - uśmiechn±ł się niewesoło dowódca zmiany.
  1590. -
  1591. Tak jak zawsze. Pusto. Cicho. Cicho... - poci±gn±ł nosem i, przygarbiony,
  1592. poszedł w kierunku stacji.
  1593. Kiedy pozostali przysuwali swoje worki bliżej piecyka i rozsiadali się na
  1594. nich, Młynarz zwrócił się do Antona:
  1595. - To co, podejdziemy dalej, zobaczymy jak to wygl±da?
  1596. - Kiedy tam nie ma na co patrzeć: zawał jak zawał, już sto razy to
  1597. ogl±dałem. Rzuć okiem jeśli chcesz, to tylko piętnaście metrów st±d -
  1598. Anton wskazał przez ramię w stronę Parku Pobiedy.
  1599. Tunel przed zawałem był na wpół rozwalony. Tory były pokryte
  1600. odłamkami kamieni i ziemi±, sufit w niektórych miejscach się zapadł, a
  1601. ściany osypały, zwężaj±c prześwit. Z boku czerniał przekrzywiony otwór
  1602. wejścia do niewiadomych pomieszczeń służbowych, zaś na samym końcu
  1603. tego kawałka tunelu pordzewiałe szyny ginęły w stercie pokruszonych
  1604. bloków betonu wymieszanych z kamieniami i ziemi±. W tej warstwie ziemi
  1605. pogr±żały się też ci±gn±ce się wzdłuż ścian metalowe rury komunikacyjne.
  1606. Oświetliwszy latark± zawalony tunel i nie znajduj±c żadnych ukrytych
  1607. przejść, Młynarz wzruszył ramionami i wrócił do przekrzywionych drzwi.
  1608. Skierował tam promień latarki, zajrzał do środka, jednak nie przeszedł przez
  1609. próg.
  1610. - W drugim przejeĽdzie też żadnych zmian?
  1611.  
  1612. - spytał Antona, kiedy
  1613. wrócił do piecyka.
  1614. - Tak jak dziesięć lat temu, tak i teraz - odparł ten.
  1615. Przez dłuższ± chwilę milczeli. Teraz, przy wył±czonych latarkach,
  1616. światło znów pochodziło jedynie od niedokładnie zamkniętej kozy i
  1617. drobnego płomyczka za zakopconym szkłem lampy olejowej, i ciemność
  1618. wokół na tyle zgęstniała, że, jak się zdawało, wypierała obce ciała, niczym
  1619. woda morska. Pewnie dlatego wszyscy wartownicy skupili się wokół
  1620. piecyka tak blisko, jak to było możliwe: mrok i zimno przebijały tu żółte
  1621. promienie światła i oddychało się swobodniej. Artem czekał cierpliwie, ile
  1622. tylko mógł, ale potrzeba, by usłyszeć jakikolwiek dĽwięk sprawiła, że
  1623. pokonał nieśmiałość:
  1624.  
  1625.  
  1626. 316
  1627.  
  1628. - Nigdy wcześniej nie byłem na waszej stacji - powiedział Antonowi po
  1629. odchrz±knięciu - i dlatego nie rozumiem, dlaczego trzymacie tu wartę, jeśli
  1630. tam niczego nie ma? Przecież wy tam nawet nie patrzycie!
  1631. - Taki system - wyjaśnił dowódca. - Mówi±, że dlatego nic specjalnego
  1632. się tu nie dzieje, że pilnujemy.
  1633. - A co tam jest, za tym zawałem?
  1634. - Tunel, jak s±dzę. Do samego... - przerwał na moment, obejrzał się za
  1635. siebie i spojrzał w tamtym kierunku - do samego Parku Pobiedy.
  1636. - A tam ktoś mieszka?
  1637. Anton nic nie odpowiedział, tylko w nieokreślony sposób pokręcił głow±,
  1638. chwilę milczał, a potem spytał:
  1639. - A ty co, w ogóle nic nie wiesz o Parku Pobiedy?
  1640. - i mimo że nie
  1641. doczekał się od Artema odpowiedzi, ci±gn±ł: - Bóg jeden wie, co tam teraz
  1642. zostało, ale kiedyś była tam ogromna, podwójna stacja, jedna z tych, które
  1643. zostały zbudowane na końcu. Niektórzy starsi nawet tam bywali jeszcze
  1644. wtedy... no... przed... więc, mówi±, że stacja miała bardzo bogaty wystrój i
  1645. była wykopana bardzo głęboko, nie tak jak inne z tych nowych. I ludzie, jak
  1646. s±dzę, mieli tam jak u pana Boga za piecem. Ale nie trwało to długo.
  1647. Dopóki tunele się nie zawaliły.
  1648. - A jak to się stało? - spytał Artem.
  1649. - U nas się mówi
  1650. - Anton popatrzył na pozostałych
  1651. - że samo się
  1652. zawaliło. ¬le zaprojektowali, albo ktoś kradł przy budowie, albo jeszcze coś
  1653. innego. Ale to było już tak dawno, że nikt dokładnie nie pamięta.
  1654. - A ja na przykład słyszałem - cicho powiedział jeden z wartowników -
  1655. że to tutejsze władze zawaliły oba przejazdy w cholerę.
  1656. Czy to rywalizowali z Parkiem Pobiedy, czy to coś innego... Może bali
  1657. się, że Park ich z czasem wchłonie. A u nas, na Kijewskiej, to sam wiesz kto
  1658. wtedy rz±dził... Ci, co na bazarze owoce sprzedawali. Naród gor±cokrwisty,
  1659. przywykły do rozwałki. Skrzynka dynamitu w jeden tunel, skrzynka w
  1660. drugi, jak najdalej od swojej stacji, i poszło. W sumie bezkrwawo, a
  1661. problem załatwiony.
  1662. - A co się z nimi potem stało? - zainteresował się Artem.
  1663. - No, my to nie wiemy, dopiero potem tu zamieszkaliśmy...
  1664.  
  1665. - zacz±ł
  1666. Anton, ale przeszkodził mu drugi wartownik, który wyraĽnie się rozgadał:
  1667. - A co się mogło stać? Wszyscy wymarli. Sam pogłówkuj, że jak stacja
  1668. jest odcięta od metra, to długo się tam nie pożyje. Filtry się zepsuły, albo
  1669. generatory pr±du, albo ich zalało, i koniec, na powierzchnię to i teraz na
  1670. spacer nie wyjdziesz. Słyszałem, że na pocz±tku niby próbowali kopać, ale
  1671. potem odpuścili. Ci, co tu siedzieli na straży na pocz±tku, mówi±, że przez
  1672. rury słyszeli krzyki... Ale to też szybko się skończyło.
  1673.  
  1674. 317
  1675.  
  1676. Zakaszlał i wyci±gn±ł ręce do piecyka. Ogrzawszy dłonie, wartownik
  1677. spojrzał na Artema i dodał:
  1678. - To nawet nie była wojna. Bo kto tak wojnę prowadzi? Tam przecież
  1679. były i kobiety, i dzieci. Starcy... Całe miasto. I za co? Tak, zwyczajnie,
  1680. kas± się nie podzielili. Własnoręcznie niby nikogo nie zabili, a jednak. A ty
  1681. pytałeś: co tam jest, po drugiej stronie zawału? ¦mierć tam jest.
  1682. Anton pokręcił głow±, ale nic nie powiedział. Młynarz spojrzał uważnie
  1683. na Artema, otworzył już usta, jakby zamierzał coś dodać do usłyszanej
  1684. historii, ale się rozmyślił. Artemowi zrobiło się zupełnie zimno i on też
  1685. przysun±ł się do przebijaj±cych się przez osłonkę piecyka języków ognia.
  1686. Próbował wyobrazić sobie, jak to jest żyć na tej stacji, której mieszkańcy
  1687. wierz±, że szyny wychodz±ce od ich domu prowadz± prosto do królestwa
  1688. śmierci.
  1689. Artem powoli zacz±ł rozumieć, że ta dziwna warta w zasypanym tunelu
  1690. była nie tyle konieczności±, a raczej rytuałem. Kogo próbowali odstraszyć
  1691. siedz±c tutaj? Komu mogli przeszkodzić w wejściu na stację, a potem do
  1692. całej reszty metra? Robiło się coraz zimniej, i od dreszczy nie ratował go
  1693. już ani piecyk, ani ciepła kurtka od Młynarza.
  1694. Nagle stalker błyskawicznie odwrócił się w stronę tunelu prowadz±cego
  1695. na Kijewsk± i nieco się podniósł, nasłuchuj±c i patrz±c. Po kilku sekundach
  1696. przyczynę jego niepokoju poj±ł też Artem. Z tamtej strony słychać było
  1697. szybkie, lekkie kroki, i w oddali mrugało światełko słabej latarki, jakby ktoś
  1698. pędził w ich kierunku co sił, przeskakuj±c podkłady kolejowe.
  1699. Stalker przeturlał się, przylgn±ł do ściany i wycelował automat w plamę
  1700. światła. Anton spokojnie wstał, wpatruj±c się w ciemność, i po jego
  1701. rozluĽnionej pozie od razu było widać, że nie może sobie wyobrazić, aby
  1702. jakiekolwiek poważne zagrożenie miało nadejść z tej strony. Młynarz
  1703. wł±czył swoj± latarkę i ciemność niechętnie się cofnęła. Jakieś trzydzieści
  1704. kroków od nich, na środku torów, zamarła drobna sylwetka z podniesionymi
  1705. do góry rękami.
  1706. - Tata, tata, to ja, nie strzelajcie! - głos niew±tpliwie należał do dziecka.
  1707. Stalker odsun±ł na bok promień latarki, otrzepał się i podniósł z ziemi.
  1708. Po chwili dziecko stało już przy piecyku, nieśmiało patrz±c na swoje buty.
  1709. Był to syn Antona, ten sam, który tak chciał iść na posterunek.
  1710. - Coś się stało? - spytał go z przestrachem ojciec.
  1711. - Nic... Po prostu bardzo chciałem z tob± iść. Nie jestem już mały, żeby
  1712. siedzieć z mam± w namiocie.
  1713. - Jak ty się tu przedostałeś? Przecież tam stoi straż!
  1714.  
  1715.  
  1716. 318
  1717.  
  1718. - Skłamałem, że mama mnie do ciebie posłała. Tam jest wujek Pietia, on
  1719. mnie zna. Powiedział tylko, żebym szybko szedł i nie zagl±dał do żadnych
  1720. bocznych korytarzy i dał mi przejść.
  1721. - Z wujkiem Pieti± jeszcze porozmawiam - obiecał ponuro Anton. - A
  1722. ty się teraz zastanów, jak to wyjaśnisz mamie. Nie puszczę cię samego z
  1723. powrotem.
  1724. - To mogę z wami zostać? - chłopczyk nie mógł powstrzymać zachwytu
  1725. i zacz±ł skakać w miejscu.
  1726. Anton przesun±ł się na bok, sadzaj±c syna na wygrzanym worku, zdj±ł
  1727. kurtkę i chciał go okryć, ale malec od razu zsun±ł się na ziemię, wyci±gn±ł z
  1728. kieszeni i rozłożył na ściereczce przyniesione ze sob± skarby: garść łusek i
  1729. kilka innych przedmiotów. Siedział obok Artema, i ten miał czas, żeby
  1730. przyjrzeć się tym wszystkim rzeczom. Najciekawsze okazało się małe
  1731. metalowe pudełeczko z korbk±. Kiedy Oleg trzymał je w jednej ręce a drug±
  1732. kręcił korbk±, pudełeczko, wydaj±c dĽwięczne metaliczne dĽwięki,
  1733. zaczynało grać nieskomplikowan± mechaniczn± melodię. Zajmuj±ce było
  1734. też to, że wystarczyło przyłożyć je do innego przedmiotu, żeby ten zacz±ł
  1735. rezonować, wielokrotnie wzmacniaj±c dĽwięk. Najlepiej wychodziło to z
  1736. żelaznym piecykiem, ale nie dało się długo utrzymać je w ręku, bo za
  1737. szybko się nagrzewało. Artem zrobił się tak ciekawy, że postanowił sam
  1738. spróbować.
  1739. - To jest nic!
  1740. - przekazuj±c mu gor±ce pudełeczko i dmuchaj±c na
  1741. oparzone palce, powiedział chłopczyk.
  1742.  
  1743. - Potem ci pokażę coś
  1744. niesamowitego! - obiecał mu z min± spiskowca.
  1745. Następne pół godziny minęło błyskawicznie
  1746. - Artem, nie zauważaj±c
  1747. niezadowolonych spojrzeń wartowników, bez końca kręcił korbk± i
  1748. wsłuchiwał się w muzykę, Młynarz mówił o czymś szeptem z Antonem,
  1749. chłopiec bawił się na ziemi łuskami.
  1750. Melodia, któr± odgrywała maleńka katarynka, była dość tęskna, ale pełna
  1751. niepojętego czaru, i nie dało się po prostu przestać jej słuchać.
  1752. - Nie, nie rozumiem - powiedział stalker i wstał z miejsca
  1753. - jeśli oba
  1754. tunele s± zawalone i pod straż±, to gdzie według was podziewaj± się ci
  1755. ludzie?
  1756. - A kto powiedział, że cała rzecz w tych tunelach?
  1757. - Anton spojrzał na
  1758. niego z dołu.
  1759. - S± i przejścia na inne linie, aż dwa, i przejazdy na
  1760. Smoleńsk±... Myślę, że ktoś po prostu wykorzystuje nasze przes±dy.
  1761. - Jakie tam przes±dy!
  1762. - wtr±cił się ten wartownik, co opowiadał o
  1763. zasypanych tunelach i zostawionych po drugiej stronie ludziach.
  1764. - Nasza
  1765. stacja jest przeklęta za to, co się stało z Parkiem Pobiedy. I my wszyscy,
  1766. dopóki na niej żyjemy, jesteśmy przeklęci...
  1767.  
  1768.  
  1769. 319
  1770.  
  1771. - Daj spokój, Sanycz, z tym m±ceniem - przerwał mu z
  1772. niezadowoleniem Anton. - Tu poważnie ludzie pytaj±, a ty wyskakujesz z
  1773. tymi twoimi bajkami!
  1774. - ChodĽmy się przejść, widziałem po drodze drzwi i boczn± odnogę,
  1775. chciałbym się tam rozejrzeć
  1776. - zaproponował Młynarz. - Na Smoleńskiej
  1777. też się ludzie niepokoj±. Kołpakow osobiście się interesował.
  1778. - Akurat teraz się zainteresował, tak? - uśmiechn±ł się gorzko Anton. -
  1779. Dobra już, po co udawać, z naszej konfederacji tylko nazwa została, każdy
  1780. za siebie...
  1781. - Już nawet w Polis zadaj± pytania. O, masz, poczytaj sobie
  1782.  
  1783. - stalker
  1784. wyci±gn±ł z kieszenie złożony kawałek gazety.
  1785. Artem widział takie gazety w Polis. W jednym z przejść stał stragan, na
  1786. którym można je było kupić, ale kosztowały dziesięć nabojów za
  1787. egzemplarz i nie chciał tyle płacić za jedn± kartkę z kiepsko
  1788. wydrukowanymi plotkami. Za to Młynarz nabojów nie pożałował.
  1789. Pod dumnym tytułem "Wiadomości Metra", na nierówno wyciętej kartce
  1790. żółtawego papieru, tłoczyło się kilka krótkich artykułów, z których jednemu
  1791. towarzyszyła nawet czarno-biała fotografia. Nagłówek głosił: "Ci±g dalszy
  1792. zagadkowych zaginięć na Kijewskiej".
  1793. - Wszelki duch Pana Boga chwali, drukarnię maj±
  1794. - Anton ostrożnie
  1795. wzi±ł do ręki gazetę i przejrzał j±.
  1796. - Dobra, chodĽmy, pokażę ci te twoje
  1797. boczne odnogi. Dasz mi póĽniej do poczy­tania?
  1798. Stalker kiwn±ł głow±. Anton wstał, spojrzał na syna i powiedział mu:
  1799. - Zaraz przyjdę. Uważaj i nigdzie nie chodĽ beze mnie - i, zwracaj±c się
  1800. do Artema, poprosił: - Popilnuj go, b±dĽ koleg±.
  1801. Artemowi nie zostało nic innego jak się zgodzić.
  1802. Kiedy tylko jego ojciec i stalker się oddalili, Oleg zerwał się z miejsca, z
  1803. łobuzerskim spojrzeniem zabrał Artemowi pudełeczko, krzykn±ł: "Goń
  1804. mnie!" i pobiegł do końca tunelu. Przypomniawszy sobie, że chłopczyk jest
  1805. teraz pod jego opiek±, Artem popatrzył z poczuciem winy na pozostałych
  1806. wartowników, zapalił latarkę i poszedł za Olegiem.
  1807. Chłopiec nie wszedł do rozwalonego pomieszczenia służbowego, jak
  1808. obawiał się tego Artem. Czekał przy samym zawale.
  1809. - Patrz, co teraz będzie! - powiedział chłopczyk.
  1810. Oleg wgramolił się na stertę kamieni i znalazł się na poziomie gin±cych
  1811. w osypisku rur. Potem wyj±ł swoje pudełeczko, przyłożył je do rury i
  1812. pokręcił r±czk±.
  1813. - Słuchaj! - powiedział podekscytowany.
  1814.  
  1815.  
  1816. 320
  1817.  
  1818. Rura zadrżała rezonuj±c i wypełniła się jakby cała prost± smutn±
  1819. melodi±, któr± grała szkatułka. Chłopiec przycisn±ł ucho do rury i jak
  1820. zaczarowany ci±gle kręcił korbk±, wydobywaj±c dĽwięki z metalowego
  1821. pudełeczka. Zatrzymał się na chwilę słuchaj±c, uśmiechn±ł się radośnie, a
  1822. potem zeskoczył z kamieni i wyci±gn±ł szkatułkę do Artema:
  1823. - Masz, sam spróbuj!
  1824. Artem umiał sobie świetnie wyobrazić, jak zmieni się dĽwięk melodii
  1825. przepuszczony przez pust± metalow± rurę. Ale oczy chłopczyka tak płonęły,
  1826. że postanowił nie zachowywać się jak ostatni nudziarz.
  1827. Przystawił skrzyneczkę do rury, przycisn±ł ucho do zimnego żelaza i
  1828. zacz±ł kręcić korbk±. Muzyka zagrzmiała tak głośno, że o mało co nie
  1829. odskoczył. Prawa akustyki nie były Artemowi znane i to, jakim cudem ten
  1830. kawałek żelaza może o tyle spotęgować melodię bezsilnie dot±d brzęcz±cej
  1831. wewn±trz pudełka, było dla niego niepojęte.
  1832. Pokręcił korbk± kilka sekund i zagrał króciutki motyw jeszcze dobre trzy
  1833. razy, po czym kiwn±ł Olegowi głow±:
  1834. - Fajnie.
  1835. - Słuchaj dalej! - zaśmiał się ten. - Nie graj, tylko posłuchaj!
  1836. Artem wzruszył ramionami, obejrzał się w stronę posterunku, czy
  1837. wartownicy nie wrócili, i znów przyłożył ucho do rury. Co tam można było
  1838. teraz usłyszeć? Wiatr? Odgłosy strasznego szumu, który zalał tunele między
  1839. Aleksiejewsk± a Prospektem Mira?
  1840. Z niewyobrażalnej dali, z trudem przebijaj±c się przez warstwę ziemi,
  1841. słychać było przytłumione dĽwięki. Dochodziły od strony Parku Pobiedy,
  1842. nie było co do tego żadnych w±tpliwości. Artem zamarł nasłuchuj±c i
  1843. powoli robiło mu się zimno: słyszał coś niemożliwego: muzykę.
  1844. Nutę za nut± ktoś albo coś kilka kilometrów od niego odtwarzało tęskn±
  1845. melodię muzycznej szkatułki. Ale to nie było echo: w niektórych miejscach
  1846. nieznany wykonawca się pomylił, tu i ówdzie przeci±gn±ł nutę, ale motyw
  1847. pozostawał całkowicie rozpoznawalny. I, co najważniejsze, to wcale nie
  1848. było metaliczne dzwonienie, dĽwięk przypominał raczej gwizdanie... Czy
  1849. może śpiew? Nierozróżnialny chór wielu głosów? Nie, jednak gwizd...
  1850. - I co, gra?
  1851. - z zadowolon± min± spytał go Oleg.
  1852. - Daj, posłucham
  1853. jeszcze!
  1854. - Co to? - ledwo mog±c rozewrzeć usta, ochryple wybełkotał Artem.
  1855. - Muzyka! To rura gra! - prosto wyjaśnił chłopiec.
  1856. Smutne, dławi±ce uczucie, które ten straszny śpiew wywarł na Artemie,
  1857. chłopczykowi się nie udzielało. Dla niego była to po prostu wesoła muzyka,
  1858. i raczej nie zajmowała go kwestia, co może odpowiadać na melodię na
  1859.  
  1860. 321
  1861.  
  1862. odciętej od reszty świata stacji, gdzie wszystko co żywe, obróciło się w
  1863. nicość ponad dziesięć lat wcześniej.
  1864. Oleg znów wspi±ł się na kamienie, chc±c wł±czyć swoj± mechaniczn±
  1865. zabawkę jeszcze raz, ale Artem poczuł nagle niewyjaśniony strach o niego i
  1866. o siebie. Złapał chłopczyka za rękę i nie zwracaj±c uwagi na jego protesty
  1867. poci±gn±ł go za sob± w stronę piecyka.
  1868. - Tchórz! Tchórz! - krzyczał Oleg. - Tylko małe dzieci wierz± w te
  1869. bajki!
  1870. - Jakie znowu bajki? - Artem zatrzymał się i zajrzał mu w oczy.
  1871. - Że oni porywaj± dzieci, które chodz± do tuneli słuchać rur!
  1872. - Kto porywa? - Artem poci±gn±ł go dalej w stronę piecyka.
  1873. - Umarli!
  1874. Rozmowa się urwała: wartownik, który opowiadał o kl±twie, drgn±ł i
  1875. obrzucił ich tak badawczym spojrzeniem, że słowa same uwięzły im w
  1876. gardle. Ich wyprawa zakończyła się w idealnym momencie: na posterunek
  1877. wracał Anton i stalker, razem z kimś jeszcze. Artem szybko posadził
  1878. chłopca na miejsce. Ojciec dziecka prosił go, żeby przypilnował Olega, a
  1879. nie ulegał jego kaprysom... Bo i sk±d wiadomo, w jakie przes±dy wierzył
  1880. sam Anton?
  1881. - Wybacz, długo nam zeszło
  1882.  
  1883. - dowódca usiadł na worku obok
  1884. Artema. - Nie łobuzował za bardzo?
  1885. Artem pokręcił głow±, maj±c nadzieję, że chłopiec ma wystarczaj±co
  1886. dużo rozumu, żeby nie chwalić się ich przygod±. Ale ten i tak świetnie
  1887. wszystko rozumiał. Z wyrazem zainteresowania na twarzy Oleg znów
  1888. zacz±ł rozstawiać swoje łuski.
  1889. Trzeciego człowieka, który przyszedł z dowódc± i stalkerem, łysiej±cego
  1890. chudego mężczyzny z zapadłymi policzkami i worami pod oczyma, Artem
  1891. nie znał. Do piecyka podszedł tylko na moment, wartownikom kiwn±ł,
  1892. Artemowi badawczo się przyjrzał, ale nic mu nie powiedział. Przedstawił go
  1893. Młynarz.
  1894. - To jest Tretiak
  1895. - powiedział do Artema.
  1896. - Pójdzie z nami dalej.
  1897. Specjalista. Rakietowiec.
  1898.  
  1899.  
  1900. 322
  1901.  
  1902. ROZDZIAŁ 16
  1903. PIE¦NI UMARŁYCH
  1904. Tam nie ma żadnych tajemnych wejść, i nigdy nie było. Chyba sam to
  1905. wiesz? - Tretiak z niezadowoleniem podniósł głos, i jego słowa doleciały
  1906. do Artema.
  1907. Wracali z warty, z powrotem, na Kijewsk±. Stalker i Tretiak szli nieco za
  1908. pozostałymi i dyskutowali o czymś z ożywieniem. Kiedy Artem też został w
  1909. tyle, żeby wzi±ć udział w ich rozmowie, ci zaczęli mówić szeptem, i zostało
  1910. mu tylko znów przył±czyć się do głównej grupy. Mały Oleg, który
  1911. przebierał nogami staraj±c się nie odstawać od dorosłych, i nie chciał, żeby
  1912. ojciec niósł go na plecach, od razu złapał go radośnie za rękę.
  1913. - Ja też jestem rakietowcem! - oznajmił.
  1914. Artem spojrzał na chłopca ze zdziwieniem. Stał obok, kiedy Młynarz
  1915. przedstawiał mu Tretiaka i z pewności± usłyszał to słowo przypadkiem. Czy
  1916. rozumiał, co ono znaczy?
  1917. - Tylko nikomu nie mów! - dodał pośpiesznie Oleg. - Inni nie mog± się
  1918. dowiedzieć. Tajemnica. Ten pan to pewnie twój przyjaciel, jeśli ci to
  1919. powiedział.
  1920. - Dobrze, nikomu nie powiem - zawtórował mu Artem.
  1921. - To nie wstyd, odwrotnie, trzeba być dumnym, ale inni mog± mówić o
  1922. tobie z zazdrości niedobre rzeczy
  1923. - wyjaśnił chłopczyk, chociaż Artem
  1924. nawet nie zamierzał o nic pytać.
  1925. Anton szedł jakieś dziesięć kroków przed nimi, oświetlaj±c drogę.
  1926. Chłopiec kiwn±ł na jego szczupł± postać i głośno szepn±ł:
  1927. - Tata powiedział, żebym nikomu nie pokazywał, ale przecież ty umiesz
  1928. zachować tajemnicę. Patrz!
  1929. - wyci±gn±ł z wewnętrznej kieszeni mały
  1930. kawałek materiału.
  1931. Artem poświecił na niego latark±. Okazało się, że jest to odpruta
  1932. naszywka: kółko z grubej nagumowanej tkaniny, około siedmiu
  1933. centymetrów średnicy. Z jednej strony kr±żek był cały czarny, z drugiej, na
  1934. ciemnym tle przedstawione było przecięcie trzech nieznanych podłużnych
  1935. przedmiotów, coś w rodzaju sześcioramiennej papierowej śnieżynki, jakimi
  1936. ozdabiano WOGN na Nowy Rok. W przedmiocie, który był umieszczony
  1937. pionowo, Artem, kiedy się przypatrzył, rozpoznał pocisk, chyba od erkaemu
  1938. albo karabinu snajperskiego, ale z jakimiś skrzydełkami przyczepionymi u
  1939. podstawy, natomiast pozostałych dwóch, jednakowych, żółtych z dwiema
  1940. obręczami z każdego końca, nie umiał zidentyfikować. Tajemnicza
  1941.  
  1942. 323
  1943.  
  1944. śnieżynka była wpisana w stylizowany wieniec, jak na starych znaczkach na
  1945. czapkach, a wokół naszywki biegły litery. Jednak farba była na tyle wytarta,
  1946. że Artemowi udało się tylko przeczytać "Wojska ...owe i ar...", i jeszcze
  1947. słowo "...osja", napisane na dole, pod rysunkiem. Gdyby miał troszkę
  1948. więcej czasu, może i udałoby mu się poj±ć, co pokazuje mu chłopczyk, ale
  1949. stało się inaczej.
  1950. - Hej, Oleg! ChodĽ tu, mam sprawę do ciebie! - zawołał syna Anton.
  1951. - Co to jest? - zd±żył zapytać chłopca Artem, zanim ten zabrał od niego
  1952. naszywkę i ukrył j± w kieszeni.
  1953. - Wuera! - wymówił starannie Oleg, dumny jak paw, potem mrugn±ł do
  1954. niego i pobiegł do ojca.
  1955. Kiedy już weszli na peron po przystawionych schodkach, wartownicy
  1956. zaczęli rozchodzić się do domów. Na Antona, przy samym wyjściu, czekała
  1957. żona. Ze łzami w oczach pobiegła na spotkanie małemu Olegowi, wzięła go
  1958. na ręce, a potem naskoczyła na męża:
  1959. - Chcesz, żebym kompletnie przez ciebie zwariowała?! Co ja miałam
  1960. myśleć? Od ilu godzin dziecka nie ma w domu?! Dlaczego ja tu muszę
  1961. myśleć za wszystkich? Ty też jak dziecko, nie mogłeś go do domu
  1962. przyprowadzić! - zaczęła lamentować.
  1963. - Lena, proszę, nie przy ludziach... - ogl±daj±c się ze wstydem, burkn±ł
  1964. Anton. - Nie mogłem przecież zejść z warty. Zastanów się, co mówisz,
  1965. dowódca straży i nagle mam zostawić posterunek...
  1966. - Dowódca! To sobie dowódĽ! Tak jakbyś nie wiedział, co tu się
  1967. wyprawia! Proszę, u s±siadów młodszy syn tydzień temu zgin±ł...
  1968. Młynarz i Tretiak przyśpieszyli kroku i nawet nie pożegnali się z
  1969. Antonem, zostawiaj±c go sam na sam z żon±. Artem pośpieszył za nimi, i
  1970. długo jeszcze, chociaż nie dało się już rozróżnić słów, dochodził do nich
  1971. płacz i wyrzuty żony Antona.
  1972. Wszyscy trzej skierowali się do pomieszczeń służbowych, gdzie
  1973. znajdował się sztab naczelnika stacji. Parę minut póĽniej siedzieli już w
  1974. obwieszonym wytartymi kobiercami pokoju, a sam naczelnik, kiwn±wszy
  1975. ze zrozumieniem głow±, kiedy stalker poprosił, żeby zostawić ich samych,
  1976. wyszedł.
  1977. - Zdaje się, że nie masz paszportu? - bardziej stwierdzaj±c, niż pytaj±c,
  1978. zauważył Młynarz zwracaj±c się do Artema.
  1979. Ten kiwn±ł głow±. Bez skonfiskowanego przez faszystów dokumentu
  1980. zamieniał się w odszczepieńca, przed którym zamknęła się droga na niemal
  1981. wszystkie cywilizowane stacje metra. Ani Hanza, ani Linia Czerwona, ani
  1982. Polis by go nie przyjęły. Póki obok był stalker, Artemowi nikt nie zadawał
  1983. niepotrzebnych pytań, ale gdyby znalazł się sam, przyszłoby mu włóczyć
  1984.  
  1985. 324
  1986.  
  1987. się między porzuconymi przystankami i dziczej±cymi stacjami, takimi jak
  1988. Kijewska. I już nie mógłby marzyć o tym, że wróci na WOGN.
  1989. - Nie przeprowadzę cię do Hanzy bez paszportu, będę musiał najpierw
  1990. znaleĽć ludzi, którzy to załatwi±
  1991.  
  1992. - jakby potwierdzaj±c jego myśli,
  1993. powiedział Młynarz. - Można by było wyrobić nowy, ale to w końcu
  1994. zajmie dużo czasu. Jakby nie kombinować, najbliżej na Majakowsk± idzie
  1995. się przez Okrężn±. Co robić?
  1996. Artem wzruszył ramionami. Przeczuwał, ku czemu skłania się stalker.
  1997. Zwlekać nie można, a omijaj±c Hanzę sam się na Majakowsk± nie dostanie.
  1998. Tunel, który prowadził do niej od drugiej strony, biegł prosto od Twerskiej.
  1999. Wracać do jaskini faszystów, i to jeszcze na stację, któr± zmienili w
  2000. kazamaty, byłoby szaleństwem. ¦lepa uliczka.
  2001. - Lepiej będzie, jeśli teraz pójdziemy na Majakowsk± we dwóch, z
  2002. Tretiakiem - konkludował Młynarz. - Poszukamy wejścia do D-6. Jak
  2003. znajdziemy, to wrócimy po ciebie, może coś już się wtedy zmieni z
  2004. paszportem, a na razie porozmawiam z kim trzeba, żeby znaleĽli jakiś
  2005. niewypełniony blankiet. A jak nie znajdziemy, to też wrócimy. Nie będziesz
  2006. na nas długo czekał. We dwóch szybko przejdziemy po Okrężnej, w jeden
  2007. dzień obrócimy. Poczekasz? - spojrzał pytaj±co na Artema.
  2008. Artem jeszcze raz wzruszył ramionami. Nie mógł się zmusić, żeby
  2009. kiwn±ć głow± na zgodę. Nie opuszczało go poczucie, że postępuje się z nim,
  2010. jak ze zużytym materiałem. Teraz, kiedy wypełnił swoje podstawowe
  2011. zadanie, dał znać o niebezpieczeństwie, dorośli wzięli na siebie cał± resztę,
  2012. a jego po prostu odsuwaj± na bok, żeby nie pałętał im się pod nogami.
  2013. - No, to świetnie - zakończył stalker. - Czekaj na nas do rana. Ruszamy
  2014. od razu, żeby nie tracić czasu. Jeśli chodzi o nocleg i wyżywienie, wszystko
  2015. z Arkadijem Siemionowiczem obgadałem, Ľle ci u niego nie będzie. To
  2016. chyba wszystko... Nie, nie wszystko.
  2017. - Sięgn±ł do kieszeni i wyci±gn±ł z
  2018. niej tę sam± zakrwawion± kartkę papieru, na której był plan i wyjaśnienia. -
  2019. WeĽ to, ja sobie przerysowałem. Kto wie, jak się to skończy. Tylko nikomu
  2020. nie pokazuj...
  2021. Młynarz i Tretiak wyruszyli przed upływem godziny, namówiwszy się
  2022. przedtem z naczelnikiem stacji. Skrupulatny Arkadij Siemionowicz od razu
  2023. zaprowadził Artema do jego namiotu, zaprosił na kolację i zostawił, żeby
  2024. odpocz±ł.
  2025. Namiot dla gości stał nieco na uboczu, i chociaż zachował się w
  2026. doskonałym stanie, Artem od samego pocz±tku poczuł się w nim bardzo
  2027. nieswojo. Wyjrzał na zewn±trz i znów zauważył, że pozostałe namioty kul±
  2028. się do siebie, i wszystkie s± położone jak najdalej od wejść do tuneli.
  2029. Teraz, kiedy stalker go opuścił i został sam na obcej stacji, przytłaczaj±ce
  2030. uczucie, którego doświadczył na pocz±tku, wróciło. Na Kijewskiej wci±ż
  2031.  
  2032. 325
  2033.  
  2034. panował strach, zwykły strach, bez żadnych widocznych powodów. Robiło
  2035. się już póĽno, i głosy dzieci cichły, a dorośli mieszkańcy stacji coraz
  2036. rzadziej opuszczali namioty. Spacerować po peronie zupełnie się mu nie
  2037. chciało. Przeczytał trzy razy list, który dostał od umieraj±cego Daniły, a
  2038. potem nie wytrzymał i na pół godziny przed umówion± por± poszedł do
  2039. Arkadija Siemionowicza na kolację.
  2040. Przedsionek pomieszczenia służbowego przeistoczył się teraz w kuchnię,
  2041. w której krz±tała się sympatyczna dziewczyna, nieco starsza od Artema. Na
  2042. dużej patelni dusiło się mięso z jakimiś korzonkami, obok gotowały się
  2043. białe bulwy, którymi podjęła ich żona Antona. Sam naczelnik stacji siedział
  2044. obok na stołku i przegl±dał podniszczon± ksi±żeczkę z okładk±, na której
  2045. widniał rewolwer i kobiece nogi w czarnych pończochach. Kiedy Arkadij
  2046. Siemionowicz zobaczył Artema, z zawstydzonym wyrazem twarzy odłożył
  2047. ksi±żkę na bok.
  2048. - Na pewno ci się u nas nudzi - uśmiechn±ł się do chłopaka ze
  2049. zrozumieniem. - ChodĽmy do mnie, do gabinetu, Katerina nam tam
  2050. nakryje. A my sobie na razie chlapniemy - mrugn±ł do niego.
  2051. Teraz ten pokój z kobiercami i czerepem wygl±dał zupełnie inaczej:
  2052. oświetlony stoj±c± na stole lamp± z zielonym materiałowym abażurem
  2053. zrobił się o wiele przytulniejszy. Napięcie, nieodstępuj±ce Artema na
  2054. peronie, w promieniach tej lampki ulotniło się bez śladu. Arkadij
  2055. Siemionowicz wyci±gn±ł z szafy niewielk± butelkę i nalał do nietypowego
  2056. okr±głego kieliszka br±zowego płynu o świdruj±cym w nosie aromacie.
  2057. Wyszło bardzo niewiele, nie więcej niż na palec, i Artem pomyślał z
  2058. szacunkiem, że ta butelka na pewno kosztuje przynajmniej tyle, co cała
  2059. skrzynka tego piwa, którego próbował na Kitaj-Gorodzie.
  2060. - Koniaczek - odpowiedział na jego zaciekawione spojrzenie Arkadij
  2061. Siemionowicz - armeński, oczywiście, za to prawie trzydziestoletni. Z
  2062. góry - naczelnik spojrzał rozmarzonym wzrokiem w sufit.
  2063. - Nie bój się,
  2064. nie jest skażony, sam go sprawdzałem miernikiem.
  2065. Nieznany trunek był nieprzeciętnej mocy, ale łagodziły j± przyjemny
  2066. smak i cierpki aromat. Artem nie połkn±ł wszystkiego od razu, lecz za
  2067. przykładem gospodarza starał się koniak smakować. Po wnętrznościach
  2068. powoli rozlewał się jakby ogień, stopniowo stygn±c i zmieniaj±c się w
  2069. przyjemne ciepło. Pokój zrobił się jeszcze przytulniejszy, a Arkadij
  2070. Siemionowicz jeszcze sympatyczniejszy.
  2071. - Przedziwna rzecz - mruż±c z zadowolenia oczy ocenił Artem.
  2072. - Dobry, prawda? Będzie z półtora roku, jak stalkerzy na
  2073. Krasnoprieznieńskiej znaleĽli zupełnie nietknięty spożywczy
  2074.  
  2075. - wyjaśnił
  2076. naczelnik stacji - w suterenie, jak to się kiedyś często robiło. Szyld spadł i
  2077. nikt go nie zauważył. A jeden z nich przypomniał sobie, że kiedyś, jeszcze
  2078. przed tym, jak walnęło, czasem tam zachodził, więc stwierdził, że sprawdzi.
  2079.  
  2080. 326
  2081.  
  2082. Tyle lat przeleżało i tylko lepsze się zrobiło. Po znajomości za sto kulek
  2083. oddał mi dwie butelki. Na Kitaj-Gorodzie za jedn± bior± dwieście.
  2084. Wzi±ł jeszcze jeden malutki łyczek, potem zadumał się patrz±c przez
  2085. koniak na światło lampy.
  2086. - Wasyl miał na imię, ten stalker
  2087. - oznajmił naczelnik. - Dobry był z
  2088. niego człowiek. Nie jakaś drobnica, co to do nich po drewno biega, tylko
  2089. solidny chłopak, same cenne rzeczy przynosił. Od razu jak wrócił z góry, to
  2090. najpierw przychodził do mnie. Patrz, mówił, Siemionowicz, nowe nabytki -
  2091. słabo się uśmiechn±ł.
  2092. - Coś się z nim stało? - spytał ze współczuciem Artem.
  2093. - Bardzo lubił Krasnoprieznieńsk±, cały czas powtarzał, że tam jest
  2094. prawdziwe Eldorado - powiedział ze smutkiem Arkadij Siemionowicz. -
  2095. Wszystko nietknięte, sam wieżowiec ze stalinowskich czasów ile jest
  2096. wart... Wiadomo, czemu tam wszystko było nieruszone... Wprost po
  2097. drugiej stronie ulicy jest zoo. Kto by się na tę Krasnoprieznieńsk± zapuścił?
  2098. Taki strach... Wariat był z tego Wasyla, ci±gle ryzykował, za to dużo
  2099. zarabiał. Ale w końcu się doigrał. Zaci±gnęły go do zoo, koledze ledwo się
  2100. udało ujść z życiem. Wypijmy za niego - naczelnik ciężko westchn±ł i nalał
  2101. jeszcze po jednym.
  2102. Pamiętaj±c o niebywale wysokiej cenie koniaku, Artem chciał już
  2103. zaprotestować, ale Arkadij Siemionowicz zdecydowanym ruchem włożył
  2104. pękaty kieliszek w jego dłoń, wyjaśniaj±c, że odmowa to obraza dla pamięci
  2105. stalkera z fantazj±, który zdobył ten boski napój.
  2106. Tymczasem dziewczyna nakryła do stołu, i Artem z Arkadijem
  2107. Siemionowiczem gładko przeszli na zwyczajny, ale dobrze oczyszczony
  2108. samogon. Mięso było wspaniale przygotowane i niemal przezroczysty płyn
  2109. piło się do niego zadziwiaj±co łatwo.
  2110. - Nieprzyjemnie jest u was na stacji
  2111. - otworzył się półtorej godziny
  2112. póĽniej Artem. - Strasznie tu coś człowieka przy­gniata...
  2113. - Kwestia przyzwyczajenia
  2114. - zrobił nieokreślony gest
  2115. Siemionowicz - tu też ludzie żyj±. Nie gorzej niż na niektórych...
  2116.  
  2117. Arkadij
  2118.  
  2119. - Nie, nie, niech pan mnie Ľle nie zrozumie, ja wiem - myśl±c, że
  2120. naczelnik Kijewskiej się obraził, zacz±ł go uspokajać Artem.
  2121.  
  2122. - Pan na
  2123. pewno robi wszystko, co się da... Ale taka jest tutaj sytuacja. Wszyscy
  2124. tylko mówi± o tym, że ludzie znikaj±.
  2125. - Bzdury - powiedział ostro Arkadij Siemionowicz. Ale po kolejnym
  2126. kieliszku samogonu przyznał: - Nie wszyscy znikaj±. Tylko dzieci.
  2127. - Umarli je porywaj±? - Artem aż się wzdrygn±ł.
  2128. - Kto wie, kto je porywa? Ja sam w umarłych nie wierzę. Przez te
  2129. wszystkie lata na tym świecie już paru umarłych widziałem, b±dĽ spokojny.
  2130.  
  2131. 327
  2132.  
  2133. Nigdy nikogo nie porywaj±. Leż± sobie spokojnie. Ale tam, za tymi
  2134. zawałami - Arkadij Siemionowicz machn±ł ręk± w stronę Parku Pobiedy i o
  2135. mało nie stracił równowagi
  2136. - ktoś jest. To pewne. I nie możemy tam
  2137. chodzić.
  2138. - Dlaczego? - Artem starał się skupić wzrok na swoim kieliszku, ale ten
  2139. cały czas rozmazywał się i gdzieś uciekał.
  2140. - Czekaj, pokażę ci...
  2141. Naczelnik stacji z hurgotem odsun±ł się od stołu, ciężko wstał i,
  2142. zataczaj±c się, podszedł do szafy. Pogrzebał na jednej z półek i ostrożnie
  2143. podniósł do światła dług±, metalow± igłę z lotkami na tępym końcu.
  2144. - A to co? - zmarszczył brwi Artem.
  2145. - Też bym chciał wiedzieć...
  2146. - Sk±d pan to wzi±ł?
  2147. - A z karku wartownika, który pilnował prawego tunelu. Krwi prawie
  2148. wcale nie było, a on leżał cały siny i z pian± na ustach.
  2149. - Przyszli z Parku Pobiedy? - domyślił się Artem.
  2150. - Licho ich wie
  2151. - burkn±ł Arkadij Siemionowicz i jednym ruchem
  2152. osuszył pół kieliszka. - Tylko uważaj - dodał, chowaj±c igłę z powrotem
  2153. do szafy - nikomu nie mów.
  2154. - A dlaczego sam pan komuś nie powie? Pomog± panu, i ludzie się
  2155. uspokoj±.
  2156. - A tam, nikt się nie uspokoi, rozbiegn± się wszyscy jak szczury! Już
  2157. teraz uciekaj±... Nie ma tu się przed kim bronić, nie ma żadnego wroga. Nie
  2158. widać go, dlatego się boj±. Pokażę im tę igłę, i co? Myślisz, że to wszystko
  2159. rozwi±że? To śmieszne! Wszyscy zwiej±, gady, zostawi± mnie tu samego!
  2160. A jaki ze mnie naczelnik stacji bez mieszkańców? Kapitan bez okrętu!
  2161.  
  2162. -
  2163. zawołał, ale głos mu się załamał, i umilkł.
  2164. - Arkasza, Arkasza, nie rób tak, wszystko jest w porz±dku...
  2165.  
  2166. -
  2167. dziewczyna przysiadła obok niego w przestrachu i pogłaskała go po
  2168. głowie. Artem zrozumiał z mglistym poczuciem żalu, że nie była wcale dla
  2169. naczelnika córk±.
  2170. - Wszystkie te psy uciekn±! Jak szczury z ton±cego okrętu! Sam zostanę!
  2171. Ale się nie dam! - krzyczał cały czas naczelnik.
  2172. Artem zmusił się, żeby wstać i niepewnie ruszył do wyjścia. Strażnik
  2173. przed drzwiami pytaj±co przystawił sobie grzbiet dłoni do szyi, wskazuj±c
  2174. na gabinet Arkadija Siemionowicza.
  2175. - Jak bela - ledwo udało się wymówić Artemowi.
  2176. - Do jutra lepiej go
  2177. nie ruszać - i, zataczaj±c się, powlókł się do swojego namiotu.
  2178.  
  2179.  
  2180. 328
  2181.  
  2182. Musiał poszukać właściwej drogi. Parę razy próbował wejść do cudzego
  2183. namiotu i tylko ostre męskie przekleństwa i przenikliwe kobiece piski
  2184. pomagały mu zrozumieć, że znów nie udało mu się trafić do właściwego.
  2185. Samogon okazał się bardziej zdradziecki niż tanie piwo i dopiero teraz
  2186. zacz±ł działać z pełn± sił±. Arkady płynęły mu przed oczami, a do tego
  2187. wszystkiego zaczynało go mdlić. O normalnej porze być może ktoś
  2188. pomógłby Artemowi trafić do namiotu dla gości, ale w tym momencie
  2189. stacja była kompletnie pusta. Nawet posterunki przy wejściach do tuneli
  2190. były widać opuszczone.
  2191. W nocy na całej stacji paliły się tylko trzy-cztery słabe żarówki, i za
  2192. wyj±tkiem plam światła w miejscach, gdzie zwisały z sufitu, cały peron był
  2193. pogr±żony w ciemności. Kiedy Artem zatrzymywał się i przygl±dał
  2194. uważniej, zaczynało mu się wydawać, że w mroku coś jest i powoli się
  2195. kołysze. Nie wierz±c swoim oczom, z ciekawości± i brawur± pijanego
  2196. poszedł w stronę szczególnie podejrzanego miejsca: niedaleko od przejścia
  2197. na Linię Filewsk±, przy jednym z filarów, ruchy ciemnych kształtów były
  2198. nie płynne, jak w innych zak±tkach, a urywane i jakby świadome.
  2199. - Hej! Kto tam jest? - zawołał, kiedy zbliżył się na jakieś piętnaście
  2200. kroków.
  2201. Nikt nie odpowiedział, ale wydało mu się, że od dużej plamy ciemności
  2202. oddzielił się podłużny cień. Zlewał się prawie z mrokiem, jednak w Artemie
  2203. narastało przekonanie, że z ciemności ktoś na niego patrzy. Zachwiał się,
  2204. ale ustał na nogach i zrobił jeszcze jeden krok. Cień błyskawicznie
  2205. zmniejszył rozmiary, jakby się skurczył, i pomkn±ł naprzód. W nos uderzył
  2206. go ostry mdl±cy zapach, i Artem się cofn±ł. Czym to pachniało? Przed
  2207. oczyma pojawił mu się obrazek, który widział, kiedy zbliżał się do Czwartej
  2208. Rzeszy: zwalone jeden na drugi trupy ze spętanymi za plecami rękoma.
  2209. Zapach rozkładu?
  2210. W tym samym momencie z nieziemsk± szybkości±, niczym wylatuj±ca z
  2211. kuszy strzała, cień rzucił się ku niemu. Na sekundę przed oczyma mignęła
  2212. mu twarz, blada, z głęboko zapadniętymi policzkami, pokryta dziwnymi
  2213. plamami.
  2214. - Umarły! - wychrypiał Artem.
  2215. Potem głowa rozpadła mu się na tysi±c części, sklepienie się zakołysało i
  2216. spadło, i wszystko zgasło. Wynurzaj±c się i znów pogr±żaj±c w otulaj±cej
  2217. go ciszy, rozlegały się czyjeś głosy, pojawiały się i znikały jakieś wizje.
  2218. - ...mama mi nie pozwoli, będzie się o mnie bać
  2219. - mówiło niedaleko
  2220. dziecko. - Dzisiaj naprawdę nie mogę, ona cały wieczór płakała. Nie, nie
  2221. boję się, nie jesteś straszny i ładnie śpiewasz. Po prostu nie chcę, żeby
  2222. mama znowu płakała. Nie obraĽ się! To przecież nie na długo... Przyjdziesz
  2223. jutro?
  2224.  
  2225. 329
  2226.  
  2227. - Nie ma czasu. Nie ma czasu - powtarzał niski męski głos. - Czas się
  2228. kończy. S± już blisko. Wstawaj, nie leż, wstawaj! Jeśli stracisz nadzieję,
  2229. jeśli się zawahasz, skapitulujesz, twoje miejsce zajm± inni. Ja będę dalej
  2230. walczył. Ty też powinieneś. Wstawaj! Nie rozumiesz...
  2231. - ...a to kto? Do naczelnika? Do gościnnego? No, jasne, sam cię
  2232. zaniosę! Ty też pomagaj... Złap go chociaż za nogi. Ciężki... Ciekawe, co
  2233. mu tam brzęczy w kieszeniach? Dobra, żartuję. Już, przynieśliśmy. Nie
  2234. będę, nie będę. Idę już...
  2235. Wejście do namiotu gwałtownie się podniosło, w twarz zaświeciła mu
  2236. latarka.
  2237. - To ty jesteś Artem? - twarzy człowieka, który wszedł, nie można było
  2238. dojrzeć, ale głos brzmiał młodo.
  2239. Artem podniósł się z łóżka, ale od razu zakręciło mu się w głowie i
  2240. zrobiło niedobrze. W tyle głowy pulsował mu tępy ból, każdy dotyk palił.
  2241. Włosy miał w tym miejscu sklejone, pewnie od zaschłej krwi.
  2242. Co mu się przydarzyło?
  2243. - Mogę wejść? - spytał gość i, nie czekaj±c na pozwolenie, wszedł do
  2244. namiotu, zasuwaj±c za sob± wejście.
  2245. Wsun±ł Artemowi w dłoń drobny metalowy przedmiot. Kiedy wł±czył
  2246. wreszcie własn± latarkę, Artem przyjrzał się mu - była to łuska naboju
  2247. karabinowego przerobiona na zakręcan± kapsułkę, dokładnie taka, jak ta,
  2248. któr± wręczył mu kiedyś Hunter. Nie wierz±c własnym oczom, Artem
  2249. spróbował otworzyć wieczko, ale wyślizgnęła mu się ze spoconych ze
  2250. zdenerwowania dłoni. Wreszcie na zewn±trz wypadł maleńki kawałek
  2251. papieru. Czyżby wiadomość od Huntera?
  2252. "Nieprzewidziane trudności. Wejście do D-6 zablokowane. Tretiak
  2253. zabity. Czekaj na mnie, nigdzie się nie ruszaj. Konieczny jest czas na
  2254. organizację. Postaram się wrócić jak najszybciej. Młynarz".
  2255. Artem przeczytał notatkę jeszcze raz, staraj±c się połapać w jej treści.
  2256. Tretiak zabity? Wejście do Metra-2 zablokowane? Przecież to oznacza, że
  2257. wszystkie ich plany i nadzieje rozsypuj± się w proch! Spojrzał
  2258. nierozumiej±cym wzrokiem na posłańca.
  2259. - Młynarz kazał tu zostać i na niego czekać - usłyszał potwierdzenie. -
  2260. Tretiak nie żyje. Zabili go. Młynarz powiedział, że zatrut± strzał±. Kto to
  2261. zrobił, nie wiadomo. Będzie teraz przeprowadzał mobilizację. To wszystko,
  2262. czas na mnie. Będzie odpowiedĽ?
  2263. Artem pomyślał, o czym mógłby napisać do stalkera. Co robić? Na co
  2264. teraz liczyć? Można rzucić wszystko i wrócić na WOGN, żeby w tych
  2265. ostatnich chwilach być tam z bliskimi ludĽmi? Pokręcił przecz±co głow±.
  2266.  
  2267.  
  2268. 330
  2269.  
  2270. Posłaniec wstał w milczeniu i wyszedł na zewn±trz.
  2271. Artem opadł na posłanie i zamyślił się. Nie miał teraz nawet dok±d st±d
  2272. iść. Bez paszportu i bez protektora nie mógł wejść ani na Okrężn±, ani
  2273. wrócić na Smoleńsk±. Zostawała nadzieja, że Arkadij Siemionowicz
  2274. również w najbliższych dniach będzie tak gościnny, jak wczoraj.
  2275. Na Kijewskiej był "dzień". Paliło się dwa razy więcej żarówek, a obok
  2276. pomieszczeń służbowych, gdzie mieściło się mieszkanie naczelnika stacji,
  2277. jaśniała jeszcze rtęciowa rurka lampy światła dziennego. Krzywi±c się z
  2278. powodu bólu w głowie, Artem dowlókł się do gabinetu naczelnika. Strażnik
  2279. gestem zatrzymał go przed wejściem. Ze środka dochodził hałas. Kilku
  2280. mężczyzn rozmawiało podniesionymi głosami.
  2281. - Zajęty jest - oznajmił wartownik. - Jak chcesz, to poczekaj.
  2282. Po kilku minutach z pomieszczenie, jak strzała wyleciał Anton, dowódca
  2283. warty, na której Artem był dzień wcześniej. Za nim na próg wybiegł też
  2284. gospodarz gabinetu. Choć włosy miał znów starannie uczesane, pod oczami
  2285. pojawiły mu się wory, a twarz wyraĽnie spuchła i pokryła się srebrzystym
  2286. zarostem. Artem potarł policzki i pomyślał, że po wczorajszym sam pewnie
  2287. wygl±da niewiele lepiej.
  2288. - A co ja mogę zrobić? No, co?!
  2289. - krzykn±ł Antonowi na pożegnanie
  2290. naczelnik, po czym splun±ł i waln±ł się dłoni± w czoło.
  2291. - A... Obudziłeś
  2292. się? - zauważywszy Artema, krzywo się uśmiechn±ł.
  2293. - Będę musiał zostać u was dłużej, aż Młynarz wróci - zacz±ł się
  2294. tłumaczyć Artem.
  2295. - Wiem, wiem. Dostałem meldunek. ChodĽmy do środka, dali mi tu
  2296. polecenie dotycz±ce ciebie - Arkadij Siemionowicz gestem zaprosił go do
  2297. pokoju. - Póki będziesz czekał na Młynarza, mam cię sfotografować, do
  2298. paszportu. Sprzęt mi został jeszcze z tych czasów, kiedy Kijewska była
  2299. normaln± stacj±... Potem może gdzieś dostanie się jakiś pusty paszport, to
  2300. zrobimy ci dokument.
  2301. Posadziwszy Artema na stołku, skierował w niego obiektyw małego
  2302. plastikowego aparatu. Błysn±ł flesz, i kolejne pięć minut Artem spędził w
  2303. całkowitej ciemności, bezradnie rozgl±daj±c się dookoła.
  2304. - Wybacz, zapomniałem cię uprzedzić... Jak zgłodniejesz, to przychodĽ,
  2305. Katia cię nakarmi, ale nie będę miał dzisiaj dla ciebie czasu. Sytuacja nam
  2306. się pogarsza... W nocy starszy syn Antona znikn±ł. Postawi teraz cał± stację
  2307. do góry nogami... Co za życie! Aha, mówili mi, że znaleĽli cię rano na
  2308. środku peronu? Głowa we krwi? Coś się stało?
  2309. - Nie pamiętam... Przewróciłem się pewnie po pijaku
  2310.  
  2311. - nie od razu
  2312. odparł Artem.
  2313.  
  2314. 331
  2315.  
  2316. - Tak... NieĽle wczoraj pojechaliśmy
  2317.  
  2318. - uśmiechn±ł się krzywo
  2319. naczelnik. - Dobra, Artem, czas żebym wracał do roboty. PrzyjdĽ póĽniej.
  2320. Artem zsun±ł się z taboretu. Przed oczami miał twarz małego Olega.
  2321. Starszy syn Antona... Czyżby to był on? Przypomniał sobie, jak dzień
  2322. wcześniej kręcił korbk± swojego muzycznego pudełeczka, przykładaj±c je
  2323. do żelaznej rury, a potem powiedział, że tylko małe dzieci boj± się, że
  2324. porw± je umarli, jeśli będ± chodzić do tuneli słuchać rur. Artem poczuł
  2325. nagle zimny strach. Czyżby to była prawda? Czy to się stało przez niego?
  2326. Jeszcze raz bezradnie obejrzał się na Arkadija Siemionowicza, chciał już
  2327. otworzyć usta, ale w końcu nic nie powiedział i wyszedł na zewn±trz.
  2328. Kiedy wrócił do swojego namiotu, usiadł na ziemi i przez jakiś czas
  2329. siedział w milczeniu, patrz±c w pustkę. Teraz zaczęło mu się wydawać, że
  2330. ten nieznajomy, który wybrał go do tej misji, jednocześnie go przekl±ł:
  2331. prawie wszyscy, którzy zdecydowali się iść z nim choćby przez część drogi,
  2332. ginęli. Przed oczami stan±ł mu szereg ludzi, którzy znaleĽli śmierć, kiedy
  2333. szli z nim jedn± ścieżk±. Burbon, Michaił Porfiriewicz i jego wnuk,
  2334. Daniła... Chan przepadł bez śladu, a i bojownicy brygady rewolucyjnej,
  2335. którzy go uratowali, mogli zostać zabici już w następnym tunelu. Teraz
  2336. Tretiak. Ale mały Oleg? Czy Artem przynosił swoim towarzyszom śmierć,
  2337. sam o tym nie wiedz±c?
  2338. Nie wiedz±c, co właściwie robi, zerwał się, zarzucił plecak i automat,
  2339. wzi±ł latarkę i wyszedł na peron. Nogi same zaniosły go do miejsca, gdzie
  2340. noc± go zaatakowano. Kiedy podszedł bliżej, znieruchomiał. Przez gęst±
  2341. mgłę pijackiej amnezji patrzyły na niego martwe, zapadnięte w oczodoły
  2342. Ľrenice. Wszystko sobie przypomniał. To nie był sen.
  2343. ZnaleĽć Olega! Cokolwiek ma się stać, musi pomóc dowódcy warty
  2344. odzyskać syna. To była jego, Artema, wina, nie upilnował chłopczyka,
  2345. zgodził się zagrać w jego dziwne gry z rurami, i oto teraz on jest tutaj cały i
  2346. zdrowy, a chłopiec znikn±ł. I Artem był pewny, że nie uciekł ze stacji sam.
  2347. Tej nocy stało się tu coś złego, niewyjaśnionego, i Artem jest temu winien
  2348. podwójnie, bo mógł temu zapobiec, ale nie potrafił.
  2349. Obejrzał dokładnie miejsce, gdzie wczoraj w cieniu czaił się straszny
  2350. przybysz. Była tam sterta śmieci, ale, rozsypawszy j±, Artem wystraszył
  2351. tylko bezdomnego kota. Bez rezultatu przeszukał peron, a potem podszedł
  2352. do torów i zeskoczył na dół. Wartownicy przy wejściu do tunelu przyjrzeli
  2353. mu się leniwie i uprzedzili, że może tam pójść tylko na własne ryzyko i nikt
  2354. tam nie będzie za niego odpowiadał.
  2355. Tym razem Artem nie wszedł do tego tunelu, gdzie poprzedniego dnia
  2356. siedział na warcie z Młynarzem, a do drugiego, równoległego. Tak jak
  2357. mówił dowódca straży, ten przejazd też okazał się być zawalony, mniej
  2358. więcej w takiej samej odległości od stacji. W ślepej uliczce mieścił się
  2359. posterunek: służ±ca za piecyk metalowa beczka i zwalone wokół niej worki
  2360.  
  2361. 332
  2362.  
  2363. z piaskiem. Obok nich na szynach stała ręczna drezyna, załadowana
  2364. wiadrami z węglem. Siedz±cy na workach wartownicy o czymś do siebie
  2365. szeptali i kiedy się zbliżył, zerwali się z miejsc, przygl±daj±c mu się w
  2366. napięciu. Potem jednak jeden z nich odwołał alarm i pozostali uspokoili się i
  2367. rozsiedli tak, jak poprzednio. Kiedy Artem się przyjrzał, poznał w dowódcy
  2368. Antona i, burkn±wszy coś niezgrabnie, odwrócił się i ruszył z powrotem.
  2369. Twarz mu płonęła: nie mógł spojrzeć w oczy człowiekowi, który stracił
  2370. przez niego syna. Szedł ze spuszczon± głow±, powtarzaj±c półgłosem: "Co
  2371. ja tu robię... Nie mogłem... Co ja mogłem zrobić?". Rozmazana plama
  2372. światła jego latarki kołysała się krok przed nim.
  2373. Nagle dostrzegł mały przedmiot, leż±cy samotnie w cieniu między
  2374. dwiema deskami podkładu kolejowego. Nawet z daleka wydał się mu
  2375. znajomy, i serce szybciej mu zabiło. Artem schylił się i podniósł z ziemi
  2376. małe pudełeczko z wystaj±c± z niego zagięt± r±czk±. Pokręcił korbk± i
  2377. pudełko wydało z siebie drż±c± tęskn± melodię. Muzyczna szkatułka Olega.
  2378. Rzucił j± tutaj, albo wypadła mu przypadkiem, zupełnie niedawno.
  2379. Artem położył plecak w miejscu, gdzie znalazł szkatułkę, i z podwójn±
  2380. uwag± zacz±ł badać ściany tunelu. Nieopodal znajdowały się drzwiczki
  2381. prowadz±ce do pomieszczenia służbowego, ale za nimi Artem odkrył tylko
  2382. rozwalony publiczny kibel. Kolejne dwadzieścia minut przeszukiwania
  2383. tunelu też do niczego nie doprowadziło. Wróciwszy do plecaka, chłopak
  2384. usiadł na ziemi i oparł się plecami o ścianę, odrzucił głowę do tyłu gapi±c
  2385. się bezsilnie w sklepienie. Po chwili znów był na nogach, a drż±cy promień
  2386. latarki oświetlał czarn± szczelinę ledwo widoczn± w pociemniałym betonie
  2387. stropu. Szczelina niedokładnie przymkniętego włazu
  2388.  
  2389. - dokładnie nad
  2390. miejscem, gdzie Artem podniósł z ziemi graj±c± szkatułkę Olega. Jednak o
  2391. tym, żeby dostać się do włazu nie można było nawet myśleć: sufit
  2392. znajdował się na wysokości ponad trzech metrów.
  2393. Podj±ł decyzję niemal błyskawicznie. ¦ciskaj±c w dłoni znalezione
  2394. pudełeczko, Artem rzucił na tory swój plecak i ruszył z powrotem do
  2395. wartowników. Już nie bał się spojrzeć w oczy Antonowi.
  2396. Zbliżaj±c się do posterunku, Artem zwolnił nieco kroku, żeby
  2397. wartownicy nie zastrzelili go ze strachu, przybliżył się do Antona i szeptem
  2398. powiedział mu o swoim znalezisku. Dwie minuty póĽniej, pod pytaj±cym
  2399. wzrokiem pozostałych, odjeżdżali już z posterunku, naciskaj±c na zmianę
  2400. dĽwignię drezyny.
  2401. Przejście było dość ciasne i nie można się było w nim wyprostować.
  2402. Prowadziło wzdłuż tunelu półtora metra nad stropem, i Artem nie umiał
  2403. sobie nawet wyobrazić, po co je zbudowano. Dla wentylacji? By
  2404. przemieszczać się w awaryjnych sytuacjach? Dla szczurów? A może
  2405. wykopano je już po tym, jak wybuch zasypał tunel?
  2406.  
  2407.  
  2408. 333
  2409.  
  2410. Drezynę zostawili wprost pod włazem. Jej wysokość była akurat
  2411. wystarczaj±ca, żeby Artem wszedł Antonowi na ramiona, otworzył klapę,
  2412. wspi±ł się do środka, a potem pomógł się podci±gn±ć koledze.
  2413. Chociaż ciasny korytarz prowadził w obie strony, Anton zdecydowanie
  2414. ruszył w stronę Parku Pobiedy. Po kilku sekundach stało się jasne, że się nie
  2415. mylił: na podłodze, w świetle latarki słabo błysnęła podłużna łuska
  2416. - jedna
  2417. z tych, które Młynarz podarował wczoraj chłopcu. Podniesiony na duchu
  2418. przez znalezisko, Anton przyspieszył kroku.
  2419. Przeszli jeszcze jakieś dwadzieścia metrów, do miejsca, gdzie przejście
  2420. kończyło się ścian±, a w podłodze czerniał jeszcze jeden luk, też tylko
  2421. przymknięty. Anton z przekonaniem zacz±ł zsuwać się w dół. Zanim Artem
  2422. zd±żył coś powiedzieć, już go nie było. Z dołu rozległ się łoskot,
  2423. przekleństwa, a potem przytłumiony głos powiedział:
  2424. - Skacz ostrożnie, to jakieś trzy metry wysokości. Czekaj, poświecę ci
  2425. latark±. Artem złapał się rękami za krawędĽ, zawisł, zachybotał się kilka
  2426. razy i puścił, staraj±c się trafić obiema nogami pomiędzy podkłady
  2427. kolejowe.
  2428. - Jak będziemy szli z powrotem? - spytał, prostuj±c się i otrzepuj±c
  2429. ręce.
  2430. - PóĽniej wymyślimy - machn±ł ręk± Anton. - Przede wszystkim, czy
  2431. jesteś pewny, że z tym umarłym to nie było przywidzenie?
  2432. Artem wzruszył ramionami. Pomimo bólu w potylicy, sama myśl, że
  2433. ostatniej nocy na Kijewskiej napadł na niego jakiś dziwny stwór, na zdrowy
  2434. rozum wydawała się absurdalna.
  2435. - Pójdziemy do Parku Pobiedy
  2436. - postanowił Anton. - Jeśli to tutaj
  2437. tworzy się to diabelstwo, to zagrożenie może iść tylko st±d. Sam to
  2438. powinieneś czuć, przecież byłeś na naszej stacji
  2439. - A czemu nie powiedział nam pan tego wczoraj?
  2440.  
  2441. - spytał Artem,
  2442. doganiaj±c strażnika i staraj±c się iść równo z nim.
  2443. - Władze sobie nie życzyły
  2444.  
  2445. - ponuro odpowiedział Anton.
  2446.  
  2447. -
  2448. Siemionowicz bardzo się boi wybuchu paniki, powiedział, żeby tego nie
  2449. rozgłaszać. Boi się o swoje stanowisko. Ale wszystko ma swój kres. Już
  2450. dawno mu mówiłem, że nie uda mu się wiecznie robić z tego tajemnicy...
  2451. Przez ostatnie dwa miesi±ce przepadło troje dzieci, cztery rodziny uciekły
  2452. ze stacji. Nasz wartownik wyl±dował z t± igł± w szyi. "Nie, mówi, panika
  2453. się zacznie, stracimy nad tym kontrolę". Tchórz z niego... - Anton
  2454. siarczyście splun±ł.
  2455. - A kto go tak t± igł±? - Artem urwał w pół słowa i stan±ł. Zatrzymał się
  2456. też Anton.
  2457.  
  2458.  
  2459. 334
  2460.  
  2461. - A to co? Widziałeś kiedyś coś takiego?
  2462.  
  2463. - spytał z zakłopotaniem
  2464. strażnik.
  2465. Artem nic nie odpowiedział. Stał dalej, wpatrzony w ziemię, i tylko
  2466. wodził latark± z boku na bok, żeby dokładniej obejrzeć to, na co wskazywał
  2467. wartownik.
  2468. Na ziemi widniał olbrzymi rysunek, grubo namalowany biał± farb± na
  2469. szynach, podkładach i podłożu: falista linia, przypominaj±ca pełzaj±cego
  2470. węża albo robaka, gruba na jakieś czterdzieści centymetrów i długa na dwa
  2471. metry. Z jednej było na niej pogrubienie, przypominaj±ce głowę i nadaj±ce
  2472. jej jeszcze większe podobieństwo do ogromnego gada.
  2473. - W±ż - uznał Artem.
  2474. - Może po prostu farba im się wylała? - próbował żartować Anton.
  2475. - Nie, to nie przypadek. Tu jest głowa... Patrzy w tę stronę. Pełznie do
  2476. Parku Pobiedy...
  2477. - To znaczy, że mamy z nim po drodze...
  2478. Po kolejnych kilkuset metrach ich przypuszczenia się potwierdziły.
  2479. Kierunek był prawidłowy, upewniły ich w tym od razu trzy łuski, porzucone
  2480. pośrodku torów. Obaj przyśpieszyli kroku.
  2481. - Zuch chłopak! - powiedział z dum± Anton. - Ale wymyślił sposób na
  2482. zostawianie śladów!
  2483. Artem kiwn±ł głow±. O wiele bardziej zajmowało go to, jak nieznane
  2484. stworzenie zdołało bezszelestnie zabrać ze sob± jeszcze, jak widać, żywego
  2485. chłopczyka. Czyżby to, co słyszał w zamroczeniu była prawd±? Więc Oleg
  2486. zgodził się pójść z tajemniczym porywaczem dobrowolnie? Więc dlaczego i
  2487. dla kogo zaznaczał drogę?
  2488. Artem przycichł na kilka minut, zamilkł też Anton. Teraz, kiedy po
  2489. prostu szli naprzód, odliczaj±c kolejne kroki, a gryz±ca ciemność stopniowo
  2490. pożerała niedawn± radość i nadzieję, znów zacz±ł się trochę bać. W nadziei
  2491. odkupienia swojej winy przed chłopczykiem i jego ojcem, zapomniał o
  2492. wszystkich środkach ostrożności i strasznych, szeptem przekazywanych
  2493. opowieściach. Zapomniał też o nakazie stalkera, by nigdzie się nie ruszał z
  2494. Kijewskiej, tylko koniecznie czekał na niego na stacji. I jeśli Anton rwał się
  2495. do przodu, żeby odnaleĽć i odzyskać syna, to po co na złowieszczy Park
  2496. Pobiedy szedł Artem? Dlaczego narażał na niebezpieczeństwo siebie i swoje
  2497. główne zadanie? Na moment przypomniał sobie dziwnych ludzi z Polianki,
  2498. którzy mówili mu o przeznaczeniu. Zrobiło mu się jakoś lżej na duszy. Co
  2499. prawda, bojowego nastroju wystarczyło na jakieś dziesięć minut. Akurat do
  2500. następnego znaku z podobizn± węża.
  2501.  
  2502.  
  2503. 335
  2504.  
  2505. Ten rysunek był dwa razy większy od poprzedniego, i to powinno było
  2506. upewnić podróżnych, że id± w dobrym kierunku. Mimo to Artem wcale nie
  2507. był przekonany czy się z tego cieszy.
  2508. Tunel wydawał się nie mieć końca. Wci±ż szli i szli, a według obliczeń
  2509. Artema trwało to już przynajmniej dwie godziny. Chociaż mogło tak mu się
  2510. wydawać: Anton wci±ż milczał, a w ciemności i ciszy, jak wiadomo, minuty
  2511. rozci±gaj± się nawet dwukrotnie.
  2512. Trzeci namalowany na ziemi ogromny w±ż, który miał już ponad
  2513. dziesięć metrów długości, wyznaczał też granicę dĽwięku: w tym miejscu
  2514. Anton stan±ł i skierował ucho w gł±b tunelu, a w ślad za nim zacz±ł też
  2515. nasłuchiwać Artem. Z głębi przejazdu płynęły urywane dziwne dĽwięki; z
  2516. pocz±tku nie mógł ich rozpoznać, ale potem zrozumiał: pieśń śpiewana z
  2517. towarzyszeniem głuchych uderzeń bębnów, podobna do tej, któr± słychać
  2518. było w rurach w odpowiedzi na muzykę ze szkatułki na
  2519. Kijewskiej.
  2520. - Już niedaleko - wskazał głow± Anton.
  2521. Czas, i bez tego płyn±cy nieśpiesznie, nagle zamienił się w jak±ś maĽ i
  2522. prawie się zatrzymał: patrz±c na swojego towarzysza, Artem porażaj±co
  2523. wyraĽnie zdawał sobie sprawę, że ten rusza głow± za gwałtownie, jakby w
  2524. konwulsjach, a potem zdziwił się, że podbródek Antona ci±gle nie wracał w
  2525. normalne położenie. I kiedy Anton miękko zwalił się na bok, zabawnie
  2526. przypominaj±c wypchan± szmatami kukłę, Artem pomyślał, że może go
  2527. złapać, bo czasu jest na to wystarczaj±co dużo. Przeszkodziło mu w tym
  2528. lekkie ukłucie w ramię. Spojrzawszy zdziwiony na bol±ce miejsce, zobaczył
  2529. wbit± w kurtkę opierzon± stalow± igłę. Chciał j± wyci±gn±ć, ale już mu się
  2530. to nie udało: cały skamieniał, a potem jego ciało jakby zniknęło. Miękkie
  2531. nogi ugięły się pod ciężarem tułowia i Artem znalazł się na ziemi.
  2532. ¦wiadomość pozostała przy tym prawie niezakłócona, igła oszczędziła też
  2533. słuch i wzrok, oddychać było wprawdzie trudniej, ale wiele powietrza już
  2534. teraz nie potrzebował. Nie mógł jednak poruszyć kończynami.
  2535. W bliskiej odległości usłyszał kroki, szybkie i lekkie. Zbliżaj±ce się
  2536. stworzenie nie mogło być człowiekiem. Artem nauczył się rozpoznawać
  2537. ludzkie kroki już dawno temu, na warcie na WOGN-ie: podwójne, ciężkie,
  2538. najczęściej stukaj±ce grub± podeszw± skórzanych wojskowych buciorów,
  2539. najbardziej rozpowszechnionego obuwia w metrze.
  2540. Cały czas było widać tylko kawałek podkładu kolejowego i szynę
  2541. prowadz±c± w przeciwnym kierunku, do Kijewskiej. W nos uderzył go
  2542. ostry, nieprzyjemny zapach.
  2543. - Jeden, dwa. Obcy, leż± - powiedział ktoś z góry.
  2544. - Celnie strzelało, daleko. Szyja, ramię - odrzekł drugi.
  2545.  
  2546.  
  2547. 336
  2548.  
  2549. Głosy były dziwne: pozbawione intonacji, wyblakłe, przypominały raczej
  2550. monotonne wycie wiatru w tunelach. Mimo to były to właśnie ludzkie
  2551. głosy, nic innego.
  2552. - Jest, celnie. Tak chce Wielki Czerw - ci±gn±ł pierwszy głos.
  2553. - Jest. Jeden - ty, dwa - ja, bierzemy obcych do domu - dodał drugi.
  2554. Widok przed oczami Artema drgn±ł: gwałtownie podnieśli go z ziemi.
  2555. Przez moment mignęła mu twarz: w±ska, z ciemnymi wyrwami oczodołów.
  2556. Potem obie leż±ce na ziemi latarki, jego i Antona, zgasły i zapadły egipskie
  2557. ciemności. I tylko po uderzeniu krwi do głowy Artem zrozumiał, że taszcz±
  2558. go dok±dś niczym worek.
  2559. Tymczasem dziwna rozmowa toczyła się dalej, chociaż teraz zdania były
  2560. przerywane postękiwaniem.
  2561. - Igła-paraliż, a nie igła-trucizna. Dlaczego?
  2562. - Dowódca tak każe. Kapłan tak każe. Wielki Czerw tak chce. Mięso
  2563. dobrze trzymać.
  2564. - Ty m±dry. Ty i kapłan przyjaciele. Kapłan uczy.
  2565. - Jest.
  2566. - Raz, dwa, wrogowie przychodz±. Pachnie proch, ogień. Niedobry
  2567. wróg. Jak przychodzi?
  2568. - Nie wiem. Dowódca i Wartan robi± przesłuchanie. Ja i ty łapiemy.
  2569. Dobrze, Wielki Czerw się cieszy. Ja i ty dostajemy nagrodę.
  2570. - Dużo jedzenie? Buty? Kurtka?
  2571. - Dużo jedzenie. Kurtka nie. Buty nie.
  2572. - Ja młody. Łapię wrogów. Dobrze. Dużo jedzenie. Na-gro- -da...
  2573. Cieszę się.
  2574. - Ten dzień dobrze. Wartan przyprowadza nowy mały. Ja, ty łapiemy
  2575. wrogowie. Wielki Czerw się cieszy, ludzie pij±. ¦więto.
  2576. - ¦więto! Cieszę się. Tańce? Wódka? Ja tańczę Natasza.
  2577. - Natasza i dowódca, tańcz±. Ty nie.
  2578. - Ja młody, silny, dowódca dużo lat. Natasza młoda. Ja łapię wrogowie,
  2579. odważny, dobrze. Natasza i ja, tańcz±.
  2580. W pobliżu dały się słyszeć inne głosy, i dyskusja się urwała. Artem
  2581. domyślił się, że przyniesiono ich na stację. Było tu prawie tak ciemno, jak w
  2582. tunelach, na całej stacji paliło się tylko jedno małe ognisko, przy którym
  2583. niedbale rzucili ich na ziemię. Czyjeś stalowe palce złapały go za brodę i
  2584. obrócili twarz± do góry.
  2585. Dookoła stało kilku ludzi o niewyobrażalnie dziwnym wygl±dzie. Byli
  2586. rozebrani prawie do naga, a głowy mieli ogolone, ale zdawało się, że
  2587.  
  2588. 337
  2589.  
  2590. zupełnie nie marzli. U każdego na czole widniała falista linia podobna do
  2591. rysunków w tunelu. Przy niewysokim wzroście wygl±dali niezdrowo:
  2592. zapadnięte policzki, ziemista skóra, ale przy tym emanowali jak±ś
  2593. nadludzk± sił±. Artem przypomniał sobie, z jakim trudem Młynarz niósł
  2594. rannego Dziesi±tego z Biblioteki, i porównał to z tym, jak szybko te dziwne
  2595. istoty przytargały ich na stację.
  2596. Prawie każdy z nich trzymał w rękach dług±, w±sk± rurkę. Kiedy się
  2597. przyjrzał, Artem ze zdziwieniem poznał w nich plastikowe osłonki,
  2598. wykorzystywane dla ochrony i izolacji wi±zek przewodów elektrycznych.
  2599. Na pasach wisiały im olbrzymie bagnety, w rodzaju tych od starego typu
  2600. kałasznikowów. Wszyscy ci dziwni ludzie byli mniej więcej w tym samym
  2601. wieku, nikt nie miał tu więcej niż trzydzieści lat.
  2602. Przez jakiś czas przygl±dali się im w milczeniu, potem jeden z mężczyzn,
  2603. z czerwon± lini± na czole i jedyny, który miał brodę, podsumował:
  2604. - Dobrze. Cieszę się. To wrogowie Wielkiego Czerwia, ludzie maszyn.
  2605. ¬li ludzie, dobre mięso. Wielki Czerw jest zadowolony. Szarap, Wowan
  2606. odważni. Ja biorę ludzi maszyn do więzienia, robię przesłuchanie. Jutro
  2607. święto, wszyscy dobrzy ludzie jedz± wrogów. Wowan! Jaka igła? Paraliż? -
  2608. zapytał, widocznie zwracaj±c się do jednego z tych, którzy schwytali
  2609. Artema i Antona.
  2610. - Jest, paraliż - potwierdził krępy mężczyzna z niebiesk± lini± na czole.
  2611. - Paraliż - dobrze. Mięso się nie psuje
  2612. - pochwalił brodaty. - Wowan,
  2613. Szarap! Bierz wrogów, chodĽ ze mn± do więzienia.
  2614. Widok przed oczami znów mu się zakołysał, i światło zaczęło się
  2615. oddalać. Obok słychać było nowe głosy, ktoś w nieartykułowany sposób
  2616. wyrażał swój zachwyt, ktoś inny żałobnie wył, potem rozległ się niski,
  2617. gniewny śpiew na granicy słyszalności. Zdawało się, że rzeczywiście
  2618. śpiewaj± umarli, i Artem wspomniał opowieści dotycz±ce Parku Pobiedy.
  2619. Potem znów położyli go na ziemię, obok rzucili Antona, i po chwili
  2620. stracił przytomność.
  2621. Coś jakby go popchnęło, podpowiedziało, że trzeba szybko wstawać.
  2622. Przeci±gn±ł się, zapalił latarkę osłaniaj±c j± ręk±, żeby światło nie uraziło
  2623. mu wrażliwych tuż po przebudzeniu oczu, rozejrzał się po namiocie (gdzie
  2624. jest karabin?!) i wyszedł na stację. Tak bardzo tęsknił za domem, jednak
  2625. teraz, kiedy znów znalazł się na WOGN-ie, wcale nie był z tego rad.
  2626. Pokryte sadz± sklepienie, podziurawione kulami opustoszałe namioty, w
  2627. powietrzu ciężki sw±d spalenizny... Wygl±dało na to, że wydarzyło się tu
  2628. coś strasznego, i stacja raż±co różniła się od tego, jak j± zapamiętał. Z
  2629. oddali, prawdopodobnie z przejścia na drugim końcu peronu, słychać było
  2630. czyjeś dzikie wycie, jakby kogoś tam zarzynali.
  2631.  
  2632.  
  2633. 338
  2634.  
  2635. Dwie lampy awaryjne sk±po oświetlały stację, ich słabe światło z trudem
  2636. przebijało się przez ciężkie chmury dymu. Na całym peronie nikogo nie
  2637. było, tylko przed jednym z s±siednich namiotów, na podsadzce, bawiła się
  2638. mała dziewczynka. Artem chciał się od niej dowiedzieć, co tu się stało i
  2639. gdzie się podziali pozostali, ale kiedy dziewczynka go zobaczyła, zaczęła
  2640. głośno płakać, i chłopak zrezygnował.
  2641. Tunele. Tunele z WOGN-u do Ogrodu Botanicznego. Jeśli mieszkańcy
  2642. jego stacji w ogóle gdzieś odeszli, to mogły to być tylko przejazdy wiod±ce
  2643. do tego przeklętego miejsca. Gdyby pozostali uciekli do centrum, w stronę
  2644. Hanzy, nie zostawiliby jego i dziewczynki samych.
  2645. Artem zeskoczył na tory i ruszył ku czarnemu kręgowi wejścia do tunelu.
  2646. Nie miał broni, bez broni jest niebezpiecznie, pomyślał. Ale nie ma nic do
  2647. stracenia, a poza tym musi zorientować się w sytuacji. A nuż czarnym udało
  2648. się przerwać szyki obronne? Wtedy cała nadzieja była w nim. Musi poznać
  2649. prawdę i przekazać j± ich sojusznikom z południa.
  2650. Ciemność spadła na niego od razu po wejściu: wystarczyło przest±pić
  2651. linię, za któr± kończyła się stacja, a zaczynał tunel. Razem z mrokiem
  2652. przyszedł strach. Przed nim nie było widać zupełnie nic, za to dochodziły
  2653. stamt±d ohydne skrzecz±ce dĽwięki. Artem jeszcze raz pożałował, że nie ma
  2654. automatu, ale było za póĽno, żeby się wycofać.
  2655. W oddali, a potem coraz bliżej i bliżej zabrzmiały kroki. Jakby ruszały,
  2656. kiedy Artem szedł naprzód, i zamierały, kiedy się zatrzymywał. Kiedyś
  2657. działo się z nim coś podobnego, ale kiedy i jak to właściwie było, nie mógł
  2658. sobie przypomnieć. Budziło to wielki strach: iść naprzeciw niewidzialnemu
  2659. i nieznanemu... wrogowi? Zdradziecko trzęs±ce się kolana nie pozwalały
  2660. mu robić tego szybko, a upływaj±cy czas potęgował przerażenie. Na
  2661. skroniach poczuł zimny pot. Z każd± sekund± czuł się coraz bardziej
  2662. nieswojo.
  2663. Wreszcie, kiedy kroki rozległy się ze trzy metry od niego, Artem nie
  2664. wytrzymał i potykaj±c się, padaj±c i znów się podnosz±c, pobiegł z
  2665. powrotem na stację. Przy trzecim upadku ostatecznie zabrakło mu sił w
  2666. nogach, i zrozumiał, że śmierć jest nieunikniona.
  2667. - ...Wszystko na tym świecie jest zrodzone z Wielkiego Czerwia.
  2668. Kiedyś cały świat składał się z kamienia i nie było w nim nic prócz
  2669. kamienia. Nie było powietrza i nie było wody, nie było światła i nie było
  2670. ognia. Nie było człowieka i nie było zwierzęcia. Był tylko martwy kamień. I
  2671. wtedy zamieszkał w nim Wielki Czerw.
  2672. - A sk±d Wielki Czerw? Sk±d przychodzi? Kto go rodzi?
  2673. - Wielki Czerw był zawsze. Nie przerywaj. Zamieszkał w samym
  2674. centrum świata i powiedział: ten świat będzie mój. Jest zrobiony z twardego
  2675.  
  2676. 339
  2677.  
  2678. kamienia, lecz ja wygryzę w nim swe tunele. Jest zimny, lecz ja ogrzeję go
  2679. ciepłem swego ciała. Jest ciemny, lecz ja oświetlę go światłem swoich oczu.
  2680. Jest martwy, lecz ja zasiedlę go swoimi istotami.
  2681. - Kto to istoty? Co to?
  2682. - Istoty to stwory, które Wielki Czerw wydał na świat ze swego łona. I
  2683. ty, i ja, wszyscy jesteśmy jego istotami. Więc tak. I wtedy powiedział
  2684. Wielki Czerw: wszystko będzie tak, jak powiedziałem, bo ten świat od tej
  2685. chwili jest mój. I zacz±ł wygryzać tunele w twardym kamieniu i
  2686. rozmiękczył kamień w swoich wnętrznościach, ślina i soki zmoczyły go, i
  2687. kamień stał się żywy, i zacz±ł rodzić grzyby. I gryzł Wielki Czerw kamień, i
  2688. przepuszczał go przez siebie, i robił tak tysi±ce lat, póki jego tunele nie
  2689. przebiły się przez cał± ziemię.
  2690. - Tysi±c, co to? Jeden, dwa, trzy? Ile? Tysi±c?
  2691. - Masz dziesięć palców u r±k. I Szarap ma dziesięć palców... Nie,
  2692. Szarap ma dwanaście... Nie pasuje. Powiedzmy, że Grom ma dziesięć
  2693. palców. Gdyby wzi±ć ciebie, Groma i jeszcze innych, żeby razem było ich
  2694. tylu, ile masz palców, to wszyscy będ± mieli dziesięć razy dziesięć palców.
  2695. To jest sto. A tysi±c to kiedy jest dziesięć razy sto.
  2696. - Dużo palców. Nie umiem policzyć.
  2697. - Nieważne. Więc tak. Kiedy w ziemi pojawiły się tunele Wielkiego
  2698. Czerwia, jego pierwsze dzieło było skończone. I wtedy powiedział on: oto
  2699. wygryzłem w twardym kamieniu tysi±ce tysięcy tuneli i kamień rozsypał się
  2700. w proch. I przeszedł ten proch przez moje wnętrzności i został strawiony
  2701. przez soki mojego życia, i sam stał się żywy. I wcześniej zajmował kamień
  2702. cał± przestrzeń świata, a teraz pojawiło się miejsce puste. Teraz jest miejsce
  2703. dla moich dzieci, które rodzę. I wyszły z jego łona pierwsze stworzenia
  2704. jego, których imienia nikt już nie pamięta. I były one duże i silne,
  2705. przypominaj±c samego Wielkiego Czerwia. I pokochał je Wielki Czerw.
  2706. Ale nie miały czego pić, bo na świecie nie było wody, i wymarły one z
  2707. pragnienia. I wtedy Wielki Czerw się zasmucił. Do tej pory nieznany był
  2708. mu smutek, bowiem nie miał kogo kochać i nie była mu znana samotność.
  2709. Lecz kiedy stworzył nowe życie, pokochał je, i trudno mu było się z nim
  2710. rozstać. I wtedy Wielki Czerw zacz±ł płakać, i łzy jego wypełniły świat. Tak
  2711. pojawiła się woda. I powiedział: oto teraz jest i miejsce, żeby w nim żyć i
  2712. woda, żeby j± pić. I ziemia, nasycona sokami z moich wnętrzności, jest
  2713. żywa i rodzi grzyby. Stworzę teraz istoty, urodzę dzieci swoje. Będ± żyć w
  2714. tunelach, które wygryzłem, i pić łzy moje, i jeść grzyby wyrosłe na sokach z
  2715. moich wnętrzności. I bał się urodzić znów ogromne stworzenia, sobie
  2716. podobne, gdyż mogłoby nie starczyć im miejsca, i wody, i grzybów.
  2717. Najpierw stworzył pchły, potem szczury, potem koty, potem kury, potem
  2718. psy, potem świnie, potem człowieka. Ale nie stało się według jego planu:
  2719. pchły zaczęły pić krew, a koty jeść szczury, a psy zagryzać koty, a człowiek
  2720.  
  2721. 340
  2722.  
  2723. zabijać je wszystkie i jeść. I kiedy pierwszy raz człowiek zabił i zjadł
  2724. drugiego człowieka, zrozumiał Wielki Czerw, że dzieci jego okazały się
  2725. niegodne jego, i zapłakał. I za każdym razem, kiedy człowiek je człowieka,
  2726. Wielki Czerw płacze, i jego łzy płyn± tunelami i zatapiaj± je.
  2727. - Człowiek dobry. Smaczne mięso. Słodkie. Ale jeść można tylko
  2728. wrogów. Ja wiem.
  2729. Artem ścisn±ł i rozluĽnił palce u r±k. Nadgarstki miał spętane na plecach
  2730. kawałkiem drutu i mocno zdrętwiałe, ale przynajmniej znów mógł je
  2731. kontrolować. Nawet to, że bolało go całe ciało, było teraz dobrym znakiem.
  2732. Paraliż wywołany przez zatrut± igłę okazał się czasowy. W głowie kr±żyła
  2733. mu idiotyczna myśl, że sam, w odróżnieniu od nieznanego opowiadaj±cego,
  2734. nie miał pojęcia, sk±d w metrze wzięły się kury. Najpewniej handlarze
  2735. zdołali je przynieść z jakiegoś bazaru. Że świnie pochodz± z jednego z
  2736. pawilonów WOGN-u, to wiedział, ale kury...
  2737. Spróbował rozejrzeć się dookoła, ale wszędzie widział absolutn±
  2738. atramentow± czerń. Jednak w pobliżu ktoś był. Minęło już pół godziny
  2739. odk±d Artem odzyskał przytomność i, wstrzymuj±c oddech, podsłuchiwał
  2740. dziwn± rozmowę. Stopniowo zaczynał rozumieć dok±d trafił.
  2741. - On się rusza, ja słyszę - rozległ się ochrypły głos - wołam dowódcę.
  2742. Dowódca robi przesłuchanie.
  2743. Coś zaszurało i ucichło. Artem próbował poruszyć nogami. One też
  2744. okazały się być zwi±zane drutem. Spróbował przekręcić się na drugi bok i
  2745. trafił w coś miękkiego. Rozległ się przeci±gły, pełen bólu jęk.
  2746. - Anton! To ty? - wyszeptał Artem.
  2747. Odpowiedzi nie było.
  2748. - Aha... Wrogowie Wielkiego Czerwia się ocknęli...
  2749.  
  2750. - odezwał się
  2751. szyderczo ktoś z ciemności. - Lepiej już byście nie dochodzili do siebie.
  2752. Był to ten sam brzęcz±cy m±dry głos, który przez ostatnie pół godziny
  2753. nieśpiesznie opowiadał o Wielkim Czerwiu i stworzeniu życia. Od razu było
  2754. jasne, że jego posiadacz różni się od pozostałych mieszkańców stacji:
  2755. zamiast krótkich prymitywnych fraz, mówił zwykłymi, choć nieco
  2756. napuszonymi zdaniami, a i tembr głosu miał zupełnie ludzki, nie to, co u
  2757. innych.
  2758. - Kim jesteś? Niech pan nas wypuści!
  2759. - z trudem ruszaj±c językiem,
  2760. wychrypiał Artem.
  2761. - Tak, tak. Właśnie tak wszyscy mówi±. Niestety nie, dok±dkolwiek
  2762. chcieliście dojść, wasza podróż się skończyła. Przesłuchaj± was i zeżr±. Co
  2763. tu zrobić? Dzikusy... - obojętnie odpowiedział głos z ciemności.
  2764. - Pan... też jest w niewoli? - domyślił się Artem.
  2765.  
  2766.  
  2767. 341
  2768.  
  2769. - Wszyscy jesteśmy. Was akurat dzisiaj oswobodz±
  2770. - zachichotał jego
  2771. niewidoczny rozmówca.
  2772. Anton znów jękn±ł, poruszył się, wymamrotał coś niezrozumiałego, ale
  2773. nie odzyskał przytomności.
  2774. - Ale czemu my tu siedzimy w ciemności? Zupełnie jak jacyś
  2775. jaskiniowcy!
  2776. Szczęknęła zapalniczka i płomień oświetlił twarz mówi±cego: dług± siw±
  2777. brodę, brudne posklejane włosy i ironiczne szare oczy, nikn±ce w siatce
  2778. zmarszczek. Z wygl±du miał ponad sześćdziesi±t lat. Siedział na krześle po
  2779. drugiej stronie żelaznej kraty, przecinaj±cej pokój na pół. Na WOGN-ie też
  2780. taki był: nazywał się dziwnie, "małpiarnia", choć Artem widział małpy
  2781. tylko w podręcznikach do biologii i w ksi±żkach dla dzieci. W
  2782. rzeczywistości tego pomieszczenia używało się jako więzienia.
  2783. - Nijak nie mogę się przyzwyczaić do tej diabelskiej ciemności, muszę
  2784. korzystać z tego cholerstwa - poskarżył się starzec, osłaniaj±c oczy. - No, i
  2785. po co żeście tu przyleĽli? Co, z tamtej strony nie starcza wam miejsca?
  2786. - Niech pan posłucha - nie dał mu dokończyć Artem.
  2787. - Przecież pan
  2788. jest wolny... Może nas pan wypuścić! Zanim wróc± ci ludożercy! Przecież
  2789. pan jest normalnym człowiekiem...
  2790. - Rozumie się, że mogę - odparł ten - i, oczywiście, nie zrobię tego. Z
  2791. wrogami Wielkiego Czerwia żadnych interesów nie robimy.
  2792. - Jakiego znowu Wielkiego Czerwia? O czym pan mówi?! Nigdy nawet
  2793. o nim nie słyszałem, a co dopiero być jego wrogiem...
  2794. - Nieważne, czy słyszeliście, czy nie. Przyszliście z tamtej strony, z
  2795. miejsca, gdzie mieszkaj± jego wrogowie, czyli możecie być tylko
  2796. zwiadowcami - szydercze brzęczenie w głosie starca zmieniło się w zgrzyt
  2797. stali. - Macie broń paln± i latarki! Szatańskie mechaniczne zabawki!
  2798. Maszyny do zabijania! Jakich jeszcze chcesz dowodów na to, że jesteście
  2799. niewierni, wrogowie życia, wrogowie Wielkiego Czerwia? - poderwał się z
  2800. krzesła i podszedł do kraty. - To wy i tacy jak wy, jesteście wszystkiemu
  2801. winni!
  2802. Starzec zgasił rozgrzan± zapalniczkę, i w zapadłej ciemności było
  2803. słychać jak dmucha na oparzone palce. Potem zabrzmiały nowe głosy,
  2804. sycz±ce i mroż±ce krew w żyłach. Artem zacz±ł się bać. Przypomniał sobie
  2805. o Tretiaku, zabitym zatrut± igł±.
  2806. - Proszę! - szepn±ł żarliwie. - Póki jeszcze nie jest za póĽno! No, po co
  2807. to panu?
  2808. Starzec nic nie odpowiedział. Po chwili pomieszczenie wypełniły
  2809. dĽwięki: klaśnięcia gołych stóp na betonie, chrapliwe oddechy, świst
  2810. wci±ganego przez nozdrza powietrza. Chociaż Artem nie widział żadnego z
  2811.  
  2812. 342
  2813.  
  2814. tych, którzy weszli, czuł, że jest ich kilku, i wszyscy uważnie go obserwuj±,
  2815. przygl±daj± się mu, węsz±, słuchaj±, jak głośno, na cały pokój, wali mu
  2816. serce.
  2817. - Ludzie ognia. Pachnie prochem, pachnie strachem. Jeden
  2818.  
  2819. - zapach
  2820. stacji z tamtej strony. Drugi
  2821. - obcy. Jeden, drugi - wrogowie - zasyczał
  2822. wreszcie czyjś głos.
  2823. - Niech Wartan działa - rozkazał drugi głos.
  2824. - Zapal światło - poprosił ktoś.
  2825. Znów trzasnęła zapalniczka.
  2826. W pokoju, oprócz starca, w którego ręce drżał płomyczek, stało trzech
  2827. ogolonych dzikusów, osłaniaj±cych dłońmi oczy. Jednego z nich,
  2828. przysadzistego i brodatego, Artem już dzisiaj widział. Drugi też wydał mu
  2829. się dziwnie znajomy. Patrz±c Artemowi prosto w oczy, zrobił krok do
  2830. przodu i znalazł się przy kracie. Pachniał inaczej niż pozostali: Artem
  2831. uchwycił dochodz±cy od tego człowieka ledwie wyczuwalny odór
  2832. rozkładaj±cego się mięsa. Nie mógł oderwać wzroku od jego oczu: jak dwie
  2833. czarne dziury zaginały cały świat wokół siebie i wci±gały go do środka.
  2834. Artem się wzdrygn±ł: zrozumiał, gdzie wcześniej widział tę twarz. Był to
  2835. ten sam stwór, który napadł na niego w nocy na Kijewskiej.
  2836. Artema ogarnęło dziwne uczucie, podobne do paraliżu, który
  2837. unieruchomił jego ciało po ukłuciu zatrutej igły, tylko tym razem całkowicie
  2838. bezsilny stał się jego umysł. Myśli zatrzymały się, i chłopak zastygł, szybko
  2839. otworzywszy swoj± świadomość przed t± ledwo przypominaj±c± człowieka
  2840. istot±, która w milczeniu pożerała go oczami.
  2841. - Przez luk... Został otwarty... Przyszliśmy po chłopczyka. Po syna
  2842. Antona. Którego porwano w nocy. To wszystko moja wina, pozwoliłem mu
  2843. słuchać waszej muzyki, przez rury... Wszedłem z drezyny. Nikomu więcej
  2844. nie powiedzieliśmy. Przyszliśmy we dwóch. Nie zamknęliśmy...
  2845.  
  2846. -
  2847. posłusznie odpowiadał Artem na pytania, które słyszał w głowie.
  2848. Sprzeciwić się, albo coś ukryć przed bezdĽwięcznym głosem, który ż±dał
  2849. od niego odpowiedzi, było niemożliwości±. W ci±gu minuty przesłuchuj±cy
  2850. Artema dowiedział się wszystkiego, co go interesowało. Skin±ł głow± i
  2851. wycofał się. Płomyk zgasł. Powoli, niczym czucie w zdrętwiałej we śnie
  2852. ręce, Artemowi wróciło poczucie kontroli nad sob±.
  2853. - Wowan, Kułak, wracać do tunelu, do przejścia. Zamkn±ć drzwi -
  2854. rozkazał jeden z głosów, pewnie należ±cy do brodatego dowódcy.
  2855.  
  2856. -
  2857. Wrogowie zostaj± tutaj. Dron pilnuje wrogów. Jutro święto, ludzie jedz±
  2858. wrogów, czcz± Wielkiego Czerwia.
  2859. - Co zrobiliście z Olegiem? Co zrobiliście z dzieckiem?
  2860. - zachrypiał
  2861. Artem w ślad za nimi.
  2862.  
  2863. 343
  2864.  
  2865. Drzwi zamknęły się z hukiem.
  2866.  
  2867.  
  2868. 344
  2869.  
  2870. ROZDZIAŁ 17
  2871. DZIECI CZERWIA
  2872. Kilka minut minęło w całkowitej ciszy, i Artem, uznaj±c, że zostali sami,
  2873. znów się poruszył, próbuj±c chociażby usi±ść. Zbyt mocno skrępowane nogi
  2874. i ręce były zdrętwiałe i obolałe. Przypomniał sobie słowa ojczyma, który
  2875. wyjaśniał mu kiedyś, że jeśli zbyt długo trzymać opaskę albo bandaż, tkanki
  2876. mog± nawet zacz±ć obumierać. Chociaż, przyszło mu do głowy, co to teraz
  2877. za różnica?
  2878. - Wróg, leż spokojnie!
  2879. - rozległ się nagle głos.
  2880. - Dron pluje igłaparaliż!
  2881. - Nie trzeba - Artem posłusznie znieruchomiał - nie trzeba strzelać.
  2882. Błysnęła mu nadzieja: a jeśli rozmówiwszy się ze swoim strażnikiem,
  2883. zdoła przekonać go, żeby pomógł im się st±d wydostać? Ale o czym można
  2884. rozmawiać z dzikusem, który pewnie nie zrozumie nawet połowy jego
  2885. słów?
  2886. - Kto to jest Wielki Czerw? - spytał o pierwsz± rzecz, jaka przyszła mu
  2887. do głowy.
  2888. - Wielki Czerw robi ziemię. Robi świat, robi człowieka. Wielki Czerw to
  2889. wszystko. Wielki Czerw to życie. Wrogowie Wielkiego Czerwia, ludzie
  2890. maszyn, to śmierć.
  2891. - Nigdy o nim nie słyszałem
  2892. - starannie dobieraj±c słowa, powiedział
  2893. Artem. - Gdzie on mieszka?
  2894. - Wielki Czerw mieszka tutaj. Obok. Dookoła. Wszystkie tunele Wielki
  2895. Czerw kopie. Człowiek potem mówi: on to robi. Nie. To Wielki Czerw.
  2896. Daje życie, zabiera życie. Kopie nowe tunele, ludzie w nich mieszkaj±.
  2897. Dobrzy ludzie czcz± Wielkiego Czerwia. Wrogowie Wielkiego Czerwia
  2898. chc± zabijać. Kapłani tak mówi±.
  2899. - Kto to s± kapłani?
  2900. - Starsi ludzie, z włosami na głowie. Tylko oni mog±. Oni wiedz±, słysz±
  2901. życzenia Wielkiego Czerwia, mówi± ludziom. Dobrzy ludzie tak robi±. ¬li
  2902. ludzie nie słuchaj±. ¬li ludzi wrogowie, dobrzy ich jedz±.
  2903. Przypomniawszy sobie podsłuchan± rozmowę, Artem zacz±ł stopniowo
  2904. wszystko sobie układać. Jednym z takich kapłanów był na pewno starzec,
  2905. który opowiadał legendę o Czerwiu.
  2906. - Kapłan mówi: nie wolno jeść ludzi. Mówi, Wielki Czerw płacze, kiedy
  2907. jeden człowiek je drugiego
  2908. - staraj±c się wyrażać swoje myśli tak, jak
  2909. dzikus, przypomniał mu Artem. - Jedzenie ludzi jest wbrew woli Wielkiego
  2910.  
  2911. 345
  2912.  
  2913. Czerwia. Jeśli tu zostaniemy, zjedz± nas. Wielki Czerw będzie zasmucony,
  2914. będzie płakał... - dodał ostrożnie.
  2915. - Oczywiście, że Wielki Czerw będzie płakał
  2916. - dobiegł go z ciemności
  2917. szyderczy głos. - Ale emocje emocjami, a białka z diety niczym się nie
  2918. zast±pi.
  2919. Mówił to ten sam starzec, Artem od razu poznał jego tembr głosu i
  2920. intonację. Nie mógł tylko zrozumieć, czy ten cały czas był w pokoju, czy
  2921. dopiero co bezszelestnie się do niego zakradł. Jakkolwiek było, nadzieja, by
  2922. wydostać się z klatki, zniknęła.
  2923. Potem Artemowi przyszła do głowy jeszcze jedna myśl, od której przej±ł
  2924. go dreszcz.
  2925. Jakie to szczęście, że Anton do tej pory się nie ockn±ł i tego nie słyszy,
  2926. pomyślał.
  2927. - A dziecko? Dzieci, które porywacie? Je też zjadacie? Chłopczyka?
  2928. Olega? - spytał prawie niesłyszalnie, wpatruj±c się w ciemność szeroko
  2929. otwartymi ze strachu oczami.
  2930. - Małych nie jemy
  2931. - odezwał się dzikus, chociaż Artem myślał, że
  2932. odpowie starzec. - Mali nie mog± być Ľli. Nie mog± być wrogowie. Małych
  2933. zabieramy, żeby nauczyć jak żyć. Mówimy o Wielkim Czerwiu. Uczymy go
  2934. czcić.
  2935. - Brawo, Dron - pochwalił kapłan. - Mój ulubiony uczeń - wyjaśnił.
  2936. - Co się stało z chłopczykiem, którego porwali zeszłej nocy? Gdzie on
  2937. jest? Ten wasz potwór go zabrał, wiem o tym - rzekł Artem.
  2938. - Potwór? A niby kto spłodził te potwory?!
  2939. - wybuchn±ł starzec. - Kto
  2940. stworzył tych niemych, bezrękich, sześciopalcych, umieraj±cych przy
  2941. narodzinach i bezpłodnych? Kto pozbawił ich ludzkiego oblicza, obiecuj±c
  2942. im raj, i porzucił ich, by zdychali w ślepej kiszce tego przeklętego miasta?
  2943. Kto jest temu winien i kto w takim razie jest prawdziwym potworem?
  2944. Artem milczał. Strzec też nic więcej nie mówił i tylko ciężko oddychał,
  2945. staraj±c się uspokoić. W tym momencie Anton wreszcie się obudził.
  2946. - Gdzie on jest? - wychrypiał. - Gdzie mój syn? Gdzie jest mój syn?!
  2947. Oddajcie mi syna!
  2948. Zacz±ł krzyczeć i, próbuj±c się uwolnić, zacz±ł się rzucać po podłodze,
  2949. uderzaj±c to o pręty kraty, to o ścianę.
  2950. - Rozrabiaka - dawnym szyderczym tonem zauważył starzec.
  2951. - Dron,
  2952. uspokój go.
  2953. Dał się słyszeć dziwny dĽwięk, jak gdyby ktoś kaszln±ł albo zrobił silny
  2954. wydech.
  2955.  
  2956.  
  2957. 346
  2958.  
  2959. Coś krótko świsnęło w powietrzu, i po kilku sekundach Anton znów
  2960. umilkł.
  2961. - Bardzo pouczaj±ce
  2962. - powiedział kapłan.
  2963. - Przyprowadzę chłopca,
  2964. niech popatrzy na tatę, pożegna się. Zreszt± dobry z niego malec, tata może
  2965. być z niego dumny, bardzo odważnie opiera się hipnozie...
  2966. - Zaszurał po
  2967. posadzce i oddalił się, skrzypnęły otwieraj±ce się drzwi.
  2968. - Nie trzeba się bać
  2969. - niespodziewanie miękko powiedział strażnik.
  2970. -
  2971. Dobrzy ludzie nie zabijaj±, nie jedz± dzieci wrogów. Mali nie grzesz±.
  2972. Można nauczyć dobrze żyć. Wielki Czerw wybacza małym wrogom.
  2973. - Boże mój, jaki znów Wielki Czerw? Przecież to kompletny absurd!
  2974. Gorzej od sekciarzy i satanistów! Jak wy możecie w niego wierzyć?
  2975. Ktokolwiek kiedykolwiek widział tego waszego Czerwia? Może ty go
  2976. widziałeś? - swoj± ostatni± tyradę Artem starał się wypowiedzieć z
  2977. sarkazmem, ale przekonuj±ce wykonanie, leż±c na podłodze ze zwi±zanymi
  2978. rękami i nogami, okazało się niełatwe.
  2979. Tak, jak wtedy, gdy czekał na egzekucję w niewoli u faszystów, zaczęła
  2980. go ogarniać obojętność co do własnego losu. Położył głowę na zimnej
  2981. podłodze i zamkn±ł oczy nie licz±c na odpowiedĽ.
  2982. - Na Wielkiego Czerwia nie wolno patrzeć. Zabronione!
  2983.  
  2984. - odparł
  2985. dzikus.
  2986. - Przecież to niemożliwe
  2987. - niechętnie odezwał się Artem.
  2988. - Nie ma
  2989. żadnego Czerwia... A tunele robili ludzie. Wszystkie s± zaznaczone na
  2990. planach... Jeden jest nawet okr±gły, tam gdzie Hanza, coś takiego tylko
  2991. ludzie mog± zbudować. Ale ty pewnie nawet nie wiesz, co to jest plan...
  2992. - Ja wiem - spokojnie powiedział Dron.
  2993. - Uczę się u kapłana, on
  2994. pokazuje. Na planie dużo tuneli nie ma. Nawet tu, u nas w domu, s± nowe
  2995. tunele, święte, a na planie nie ma. Ludzie maszyn robi± plany, myśl±, że
  2996. tunele oni kopi±. Głupi, pyszni. Niczego nie wiedz±. Za to Wielki Czerw ich
  2997. karze.
  2998. - Za co ich karze? - nie zrozumiał Artem.
  2999. - Za py... py-szę - starannie wymówił dzikus.
  3000. - Za pychę - potwierdził głos kapłana.
  3001. - Wielki Czerw stworzył
  3002. człowieka jako ostatniego, i był człowiek jego ukochanym dzieckiem.
  3003. Albowiem innym nie dał rozumu, a człowiekowi dał. Wiedział on, że rozum
  3004. to niebezpieczna zabawka, i dlatego nakazał: żyj w pokoju z sob±, w pokoju
  3005. z ziemi±, w pokoju z życiem i wszystkimi stworzeniami, i czcij mnie. Potem
  3006. odszedł Wielki Czerw do najgłębszych wnętrzności ziemi, ale przedtem
  3007. powiedział: przyjdzie dzień, że wrócę. Rób tak, jakbym był tuż obok. I
  3008. ludzie posłuchali swojego stwórcy i żyli w pokoju z ziemi±, któr± stworzył,
  3009. i w pokoju z sob± nawzajem, i w pokoju z innymi stworzeniami, i czcili
  3010. Wielkiego Czerwia. I rodziły im się dzieci, i ich dzieciom rodziły się dzieci,
  3011.  
  3012. 347
  3013.  
  3014. i z ojca na syna, z matki na córkę przekazywali słowa Wielkiego Czerwia.
  3015. Lecz umarli ci, którzy na własne uszy słyszeli jego nakaz, i umarły ich
  3016. dzieci, i minęło wiele pokoleń, a Wielki Czerw wci±ż nie wracał. I wtedy
  3017. jeden za drugim przestali ludzie przestrzegać jego przykazań i robić tak, jak
  3018. chciał. I pojawili się ci, którzy powiedzieli: Wielkiego Czerwia nigdy nie
  3019. było i nie ma teraz. A inni czekali, aż Wielki Czerw powróci i ich ukarze.
  3020. Spali ich ogniem swoich oczu, pożre ich ciała i zasypie tunele, w których
  3021. mieszkaj±. Ale Wielki Czerw nie wracał i tylko płakał nad ludĽmi. I łzy jego
  3022. podnosiły się z głębi ziemi i podtapiały dolne tunele. Ale ci, co odwrócili się
  3023. od swego stwórcy, powiedzieli: nikt nas nie stworzył, my byliśmy zawsze.
  3024. Piękny i potężny jest człowiek, nie mógł być stworzony przez ziemnego
  3025. Czerwia! I powiedzieli: cała ziemia jest nasza, i była nasza, i będzie, a
  3026. tunele w niej zrobił nie Wielki Czerw, a my i przodkowie nasi. I rozpalili
  3027. ogień i zaczęli zabijać istoty, które stworzył Wielki Czerw, mówi±c: oto
  3028. całe życie, które jest wokół, jest nasze, i wszystko jest tu tylko po to, żeby
  3029. nasycić nasz głód. I stworzyli maszyny, żeby zabijać szybciej, żeby siać
  3030. śmierć, żeby niszczyć życie stworzone przez Wielkiego Czerwia, i
  3031. podporz±dkować jego świat sobie. Ale i wtedy nie wyszedł on ze swych
  3032. nieprzebytych głębin, do których odszedł. I zaśmiali się oni, i zaczęli dalej
  3033. czynić wbrew temu, co mówił. I postanowili go poniżyć, stworzyć takie
  3034. maszyny, które będ± naśladować postać jego. I stworzyli takie maszyny, i
  3035. weszli do ich wnętrza, i śmiali się: oto, powiedzieli, teraz możemy sami
  3036. kontrolować Wielkiego Czerwia, i to nie jednego, a dziesi±tki. I bije światło
  3037. z ich oczu, i słychać grom, gdy pełzn±, i ludzie wychodz± z jego łona. To
  3038. my stworzyliśmy Czerwia, a nie Czerw nas. Ale i to im nie wystarczyło.
  3039. Rosła w ich sercu nienawiść. Postanowili, że zniszcz± sam± ziemię, w której
  3040. żyli. I stworzyli tysi±ce różnych maszyn: buchaj±cych płomieniem, i
  3041. pluj±cych żelazem, i rozrywaj±cych ziemię na części. I zaczęli niszczyć
  3042. ziemię i wszystko co żyje, co w niej było. I wtedy nie wytrzymał Wielki
  3043. Czerw i przekl±ł ich: odebrał im swój najcenniejszy dar: rozum. Owładnęło
  3044. nimi szaleństwo, obrócili swe maszyny przeciwko sobie nawzajem i zaczęli
  3045. się wzajemnie zabijać. I już nie pamiętali, dlaczego robi± to, co robi±, ale
  3046. nie mogli przestać. Tak Wielki Czerw pokarał człowieka za pychę.
  3047. - Ale nie wszystkich? - spytał dziecinny głos.
  3048. - Nie. Byli tacy, którzy zawsze pamiętali o Wielkim Czerwiu i czcili go.
  3049. Wyrzekli się maszyn i świata i żyli w pokoju z ziemi±. Oni się uratowali i
  3050. Wielki Czerw nie zapomniał o ich wierności, i zachował rozum ich, i
  3051. obiecał oddać im cały świat, kiedy jego wrogowie padn±. I tak będzie.
  3052. - I tak będzie - chórem powtórzyli dzikus i dziecko.
  3053. - Oleg? - słysz±c w dziecięcym głosiku coś znajomego, zawołał Artem.
  3054. Dziecko nic nie odpowiedziało.
  3055.  
  3056.  
  3057. 348
  3058.  
  3059. - I po dziś dzień wrogowie Wielkiego Czerwia mieszkaj± w wykopanych
  3060. przez niego tunelach, bo nie mog± już nigdzie się ukryć, ale nadal sławi± nie
  3061. jego, a swoje maszyny. Cierpliwość Wielkiego Czerwia jest wielka i
  3062. starczyło jej na długie wieki ludzkich wybryków. Ale ona też nie jest
  3063. nieskończona. Powiedziane jest, że kiedy zada on ostatni cios w ciemne
  3064. serce kraju wrogów, ich wola będzie złamana, a mir dostan± dobrzy ludzie.
  3065. Powiedziane jest, że wybije godzina, i Wielki Czerw wezwie na pomoc
  3066. rzeki, i ziemię, i powietrze. I zawali się ziemia, i run± grzmi±ce potoki, i
  3067. ciemne serce wroga zniknie w otchłani. I wtedy wreszcie zatriumfuj±
  3068. sprawiedliwi, i dobrzy będ± szczęśliwi, i zapanuje życie bez chorób, i
  3069. grzybów będzie do syta, i wszelakiego mięsa obfitość.
  3070. Zapłon±ł płomyczek. Artemowi udało się jakoś oprzeć plecami o ścianę,
  3071. i teraz nie musiał już męczyć się i wyginać, żeby mieć w polu widzenia
  3072. ludzi po tamtej stronie kraty.
  3073. Na podłodze pośrodku pokoju, plecami do niego, siedział po turecku
  3074. mały chłopiec. Nad nim wznosiła się zasuszona postać kapłana, oświetlona
  3075. płomieniem zapalniczki. Dzikus z rurk± do dmuchania stał obok, oparty o
  3076. futrynę drzwi. Wszystkie oczy były skierowane na starca, który dopiero co
  3077. zakończył swoj± opowieść.
  3078. Artem z trudem obrócił głowę i spojrzał na Antona, zastygłego w tej
  3079. konwulsyjnej pozie, w której dosięgła go paraliżuj±ca strzała. Wpatrywał się
  3080. w sufit i nie mógł widzieć syna, ale na pewno wszystko słyszał.
  3081. - Wstań, synku, i popatrz na tych ludzi - powiedział kapłan.
  3082. Chłopiec od razu zerwał się na nogi i odwrócił w stronę Artema. To był
  3083. Oleg.
  3084. - PodejdĽ do nich bliżej. Poznajesz któregoś z nich? - spytał starzec.
  3085. - Tak - przytakn±ł chłopiec, patrz±c spode łba na Artema.
  3086.  
  3087. - To mój
  3088. tata, a razem z tym wujkiem słuchaliśmy waszych piosenek. Przez rury.
  3089. - Twój tata i jego przyjaciel to Ľli ludzie. Używali maszyn i chcieli
  3090. poniżyć Wielkiego Czerwia. Pamiętasz, opowiadałeś mi i wujkowi
  3091. Wartanowi, co robił twój tata, kiedy Ľli ludzie chcieli rozwalić świat?
  3092. - Tak - jeszcze raz kiwn±ł głow± Oleg.
  3093. - To powiedz nam to jeszcze raz - starzec przełożył zapalniczkę do
  3094. drugiej ręki.
  3095. - Mój tata pracował w wuera. W wojskach rakietowych. Był
  3096. rakietowcem. Chciałem być taki jak on, kiedy dorosnę.
  3097. Artemowi zaschło w gardle. Jakże on wcześniej nie mógł rozwikłać tej
  3098. zagadki? To st±d chłopczyk wzi±ł tę dziwn± naszywkę i to dlatego oznajmił,
  3099. że też jest rakietowcem, tak jak i zabity Tretiak! Był to niewiarygodny zbieg
  3100. okoliczności, w całym metrze ostali się pojedynczy ludzie, którzy służyli w
  3101.  
  3102. 349
  3103.  
  3104. wojskach rakietowych... I dwóch z nich znalazło się na Kijewskiej. Czy to
  3105. mógł być przypadek?
  3106. - Rakietowcem... Ci ludzie uczynili światu więcej zła, niż wszyscy
  3107. pozostali razem wzięci. Obsługiwali maszyny i urz±dzenia, które spaliły i
  3108. unicestwiły ziemię i prawie całe życie na niej. Wielki Czerw wybacza
  3109. wielu, którzy pobł±dzili, ale nie tym, którzy wydawali rozkazy zburzenia
  3110. świata i siania w nim śmierci, i nie tym, którzy je wypełniali. Twój ojciec
  3111. zadał niewysłowiony ból Wielkiemu Czerwiowi. Twój ojciec swoimi
  3112. rękoma zburzył nasz świat. Czy wiesz, na co zasługuje?
  3113. - głos starca stał
  3114. się surowy, znów zabrzmiała w nim stal.
  3115. - Na śmierć? - niepewnie spytał chłopiec, ogl±daj±c się to na kapłana, to
  3116. na swojego ojca skulonego na podłodze małpiarni.
  3117. - Na śmierć - potwierdził kapłan. - On musi umrzeć. Im prędzej umr±
  3118. Ľli ludzie, którzy zadali ból Wielkiemu Czerwiowi, tym wcześniej wypełni
  3119. się jego obietnica, i świat odrodzi się i zostanie oddany dobrym ludziom.
  3120. - To znaczy, że tata musi umrzeć - zgodził się Oleg.
  3121. - Brawo! - starzec delikatnie poklepał chłopca po głowie.
  3122.  
  3123. - A teraz
  3124. biegnij, pobaw się jeszcze z wujkiem Wartanem i z dziećmi! Tylko uważaj
  3125. w ciemności, nie przewróć się! Dron, odprowadĽ go, posiedzę sobie jeszcze
  3126. z nimi. Wróć z pozostałymi za pół godziny i zabierzcie z sob± worki,
  3127. będziemy wszystko szykować.
  3128. ¦wiatło zgasło. Energiczne kroki dzikusa i lekkie dziecięce tupanie
  3129. ucichły w oddali. Kapłan odkaszln±ł i odezwał się do Artema:
  3130. - Pogawędzę sobie z tob± trochę, jeśli nie masz nic przeciwko. Jeńców u
  3131. nas zwykle nie bior±, co najwyżej dzieci, bo rodz± im się wci±ż tylko w±tłe i
  3132. chore... A dorosłych najczęściej przynosz± ogłuszonych. Chętnie bym
  3133. nawet z nimi porozmawiał, a i może oni sami by nie odmówili, tylko
  3134. widzisz, za szybko ich zjadaj±...
  3135. - To po co ich uczycie, że jedzenie ludzi jest złe? - obojętnie spytał
  3136. Artem. - Że ten Czerw płacze i tak dalej?
  3137. - Cóż, jak by to powiedzieć... Przyda im się to w przyszłości. Wy
  3138. oczywiście nie doczekacie tej chwili, ja zreszt± też, ale teraz tworz± się
  3139. podstawy przyszłej cywilizacji: kultury, która będzie żyć w zgodzie z
  3140. przyrod±. Dla nich kanibalizm to zło konieczne. Bez białka zwierzęcego, jak
  3141. widzisz, się nie da. Lecz zostan± podania, i kiedy bezpośrednia potrzeba, by
  3142. zabijać i żreć sobie podobnych, minie, powinni z tym skończyć. I to wtedy
  3143. Wielki Czerw o sobie przypomni. Szkoda tylko, że nie dożyję tych pięknych
  3144. czasów... - starzec znów nieprzyjemnie się zaśmiał.
  3145. - Wie pan, tyle się już napatrzyłem w metrze - powiedział Artem. - Na
  3146. jednej stacji wierz±, że jeśli kopać głęboko, to można dokopać się do piekła.
  3147. Na innej, że mieszkamy już w przedsionku raju, gdyż ostatnia bitwa dobra i
  3148.  
  3149. 350
  3150.  
  3151. zła już się dokonała, i ci, którzy przeżyli, s± wybrani by wejść do Królestwa
  3152. Bożego. Po tym wszystkim historia o tym waszym Czerwiu już nie brzmi
  3153. zbyt przekonuj±co. Pan sam chociaż w to wierzy?
  3154. - A co za różnica, w co wierzę ja, albo inni kapłani?
  3155. - uśmiechn±ł się
  3156. starzec. - Życia zostało ci niewiele, parę godzin, tak więc opowiem ci coś
  3157. niecoś. Z nikim nie można być tak szczerym, jak z tym, kto wszystkie twoje
  3158. wyznania zabierze do grobu... Tak więc to, w co wierzę ja sam, jest
  3159. nieważne. Najważniejsze, w co wierz± ludzie. Nie jest łatwo uwierzyć w
  3160. boga, którego sam stworzyłem...
  3161. - kapłan przerwał na chwilę i zamyślił
  3162. się, a potem ci±gn±ł: - Jakby ci to wytłumaczyć? Kiedyś byłem studentem,
  3163. studiowałem filozofię i psychologię na uniwersytecie, chociaż w±tpię, czy
  3164. coś ci to mówi. I miałem takiego profesora, wykładowcę psychologii
  3165. poznawczej: bardzo m±dry człowiek, tak rozkładał cały proces myślowy na
  3166. czynniki pierwsze, że aż miło było posłuchać. Akurat wtedy, podobnie jak i
  3167. inni w tym wieku, zadawałem sobie pytanie o istnienie Boga, czytałem
  3168. różne ksi±żki, prowadziłem całonocne kuchenne dyskusje, no, tak jak
  3169. wszyscy. I skłaniałem się ku temu, że prawdopodobnie jednak go nie ma. I
  3170. w którymś momencie stwierdziłem, że właśnie ten profesor, wielki znawca
  3171. ludzkiej duszy, może mi jasno odpowiedzieć na to trapi±ce mnie pytanie.
  3172. Przyszedłem do niego do gabinetu, niby żeby porozmawiać o referacie, i
  3173. potem pytam: a jak to jest według pana, Iwanie Michajłowiczu, czy Bóg
  3174. jednak istnieje? Bardzo mnie wtedy zdziwił. Dla mnie, mówi, taka kwestia
  3175. nie istnieje. Sam pochodzę z wierz±cej rodziny, przywykłem do myśli, że
  3176. istnieje. Nie próbuję analizować wiary z psychologicznego punktu
  3177. widzenia, a to dlatego, że nie chcę. I w ogóle, mówi, jest to dla mnie nie tyle
  3178. kwestia zasadniczej wiedzy, co codziennego postępowania. Moja wiara nie
  3179. zawiera się w tym, że jestem szczerze przekonany o istnieniu siły wyższej,
  3180. ale w tym, że wypełniam przykazania, modlę się co wieczór, chodzę do
  3181. cerkwi. Jest mi od tego lepiej, spokojniej. Tak to było - starzec umilkł.
  3182. - I co? - nie wytrzymał Artem po minutowej pauzie.
  3183. - A to. Wierzę w Wielkiego Czerwia, czy nie wierzę, nie jest takie
  3184. ważne. Ale przykazania włożone w boże usta żyj± przez wieki. Sprawa jest
  3185. prosta: stworzyć boga i nauczać o nim właściwymi słowami. I uwierz mi,
  3186. Wielki Czerw nie jest gorszy od innych bogów i przeżyje wielu z nich.
  3187. Artem zamkn±ł oczy. Ani Dron, ani wódz tego przedziwnego plemienia,
  3188. ani nawet takie dziwne stwory jak Wartan, na pewno nie poddaj± wiary w
  3189. Wielkiego Czerwia w najmniejsz± nawet w±tpliwość. Dla nich była to
  3190. oczywistość, jedyne wyjaśnienie tego, co widzieli dookoła, jedyna zasada
  3191. postępowania i miara dobra i zła. W co innego mógł wierzyć człowiek,
  3192. który nie widział w swoim życiu niczego prócz metra? Ale było też w
  3193. legendach o Czerwiu coś, czego Artem nie rozumiał.
  3194.  
  3195.  
  3196. 351
  3197.  
  3198. - Ale dlaczego nastawia ich pan przeciwko maszynom? Co jest złego w
  3199. technice? Elektryczność, światło, broń palna, jak pan chce, żeby pana lud
  3200. bez tego przeżył? - zapytał.
  3201. - Co jest złego w maszynach?!
  3202. - ton starca całkowicie się zmienił:
  3203. fałszywa dobroduszność i cierpliwość, z którymi dopiero co wyrażał swoje
  3204. myśli, zniknęły. - Chcesz na godzinę przed śmierci± przekonywać mnie o
  3205. potrzebie maszyn?! Rozejrzyj się dookoła! Tylko ślepiec by nie dostrzegł,
  3206. że jeśli ludzkość zawdzięcza czemuś swój upadek, to tylko temu, że zbytnio
  3207. polegała na maszynach! Jak śmiesz zaj±kn±ć się chociaż o ważnej roli
  3208. techniki tutaj, na mojej stacji? Ty miernoto!
  3209. Artem zupełnie się nie spodziewał, że jego pytanie, chyba mniej
  3210. buntownicze od poprzedniego, o wiarę w Wielkiego Czerwia, wywoła u
  3211. starca tak± reakcję. Nie wiedz±c, co odpowiedzieć, umilkł. W ciemności
  3212. słychać było, jak kapłan ciężko oddycha, szepcz±c jakieś przekleństwa i
  3213. staraj±c się uspokoić. Przemówił dopiero po kilku minutach.
  3214. - Odwykłem od rozmów z niewiernymi - s±dz±c z głosu, starzec znów
  3215. wzi±ł się w garść. - Zagadałem się z tob±, ale młodzież coś zatrzymało, nie
  3216. przynosz± worków - zaakcentował ostatnie słowo i zrobił dramatyczn±
  3217. pauzę.
  3218. - Jakich znowu worków? - dał się złapać Artem.
  3219. - Będ± was przygotowywać. Kiedy wspominałem o torturach, wyraziłem
  3220. się nieprecyzyjnie. Wielki Czerw nie pochwala bezmyślnego okrucieństwa.
  3221. Po co przesłuchiwać, jeśli nie zd±żysz jeszcze zadać pytania, a człowiek już
  3222. sam na nie odpowiada? Miałem na myśli coś innego. Ja i koledzy, kiedy
  3223. zrozumieliśmy, że zwyczaj kanibalizmu się tu zakorzenił i nic się na to nie
  3224. poradzi, postanowiliśmy zatroszczyć się przynajmniej o kulinarny aspekt
  3225. problemu. Ktoś sobie wtedy przypomniał, że Koreańczycy, kiedy jedz± psy,
  3226. wsadzaj± je żywcem do worka i bij± pałkami na śmierć. Mięso dużo na tym
  3227. zyskuje. Robi się miękkie, delikatne. Można powiedzieć, że dla jednego to
  3228. oznacza liczne krwiaki, dla drugiego bite kotlety. Tak że proszę nas nie
  3229. s±dzić zbyt surowo. Ja to bym nawet chętnie najpierw uśmiercał, a potem
  3230. dopiero tymi pałkami, ale to jest jednak konieczne, żeby te krwotoki
  3231. wewnętrzne były. Przepis to przepis
  3232. - starzec zapalił nawet zapalniczkę,
  3233. żeby ponapawać się wywołanym efektem.
  3234. - Ale coś im długo schodzi,
  3235. czyżby coś się sta... - dodał.
  3236. Zdanie przerwał mu przenikliwy krzyk. Dały się słyszeć krzyki, odgłosy
  3237. bieganiny, dziecięcy płacz, złowieszcze świsty... Na stacji coś się działo.
  3238. Kapłan przysłuchiwał się z niepokojem hałasowi, potem zgasił zapalniczkę i
  3239. ucichł.
  3240. Kilka minut póĽniej na progu zagrzmiały ciężkie buciory i zabrzmiał
  3241. niski głos:
  3242.  
  3243. 352
  3244.  
  3245. - Jest tu kto?
  3246. - Tak! My tu jesteśmy! Artem i Anton!
  3247.  
  3248. - co sił krzykn±ł Artem, w
  3249. nadziei, że starzec nie ma za pazuch± rurki z truj±cymi strzałami.
  3250. - Tutaj s±! Osłaniaj mnie i młodego! - krzykn±ł jakiś głos.
  3251. Zapłonęło oślepiaj±co jasne światło. Starzec rzucił się do wyjścia, ale
  3252. człowiek je blokuj±cy zbił go z nóg uderzeniem w szyję. Kapłan krótko
  3253. zarzęził i padł na ziemię.
  3254. - Drzwi, trzymaj drzwi!
  3255. Coś huknęło, z sufitu posypał się tynk i Artem zamkn±ł oczy. Kiedy je
  3256. otworzył, w pokoju stało już dwóch ludzi. Wygl±dali niezwykle, czegoś
  3257. takiego jeszcze nie widział.
  3258. Ubrani w ciężkie, długie kamizelki kuloodporne, założone na obcisłe
  3259. czarne uniformy, obaj byli uzbrojeni w nietypowe krótkie automaty z
  3260. celownikami laserowymi i tłumikami. I bez tego groĽnego wygl±du
  3261. dopełniały masywne tytanowe hełmy z przyłbicami, jak u komandosów
  3262. Hanzy, i niewiadomego przeznaczenia duże metalowe tarcze ze szczelinami
  3263. do patrzenia.
  3264. Jednemu z nich wisiał na plecach miotacz płomieni.
  3265. Szybko obejrzeli pokój, oświetlaj±c go dług± i niewiarygodnie siln±
  3266. latark±, kształtem przypominaj±c± raczej pałkę policyjn±.
  3267. - To oni? - spytał jeden z nich.
  3268. - Tak - potwierdził drugi.
  3269. Przyjrzawszy się w skupieniu zamkowi na drzwiach do małpiarni,
  3270. pierwszy cofn±ł się, zrobił kilka kroków i z wyskoku uderzył butem w kratę.
  3271. Zardzewiałe zawiasy nie wytrzymały naporu, i drzwi runęły pół kroku od
  3272. Artema. Mężczyzna ukl±kł przy nim na jedno kolano i podniósł przyłbicę.
  3273. Wszystko wróciło na swoje miejsce: na Artema, mruż±c oczy, patrzył
  3274. Młynarz. Szeroki zębaty nóż zazgrzytał o druty pętaj±ce jego nogi i ręce i
  3275. kilkoma poci±gnięciami stalker go uwolnił.
  3276. - Żyjesz - z zadowoleniem zauważył Młynarz. - Dasz radę iść?
  3277. Artem skin±ł głow±, ale nie udało mu się stan±ć na nogi. Zdrętwiałe ciało
  3278. wci±ż jeszcze odmawiało mu posłuszeństwa.
  3279. Do pokoju wbiegło jeszcze kilku ludzi, z których dwóch natychmiast
  3280. zajęło pozycje obronne przy drzwiach. W oddziale było dokładnie ośmiu
  3281. żołnierzy: byli ubrani i wyposażeni prawie tak samo jak ci, którzy wdarli się
  3282. do pokoju jako pierwsi, ale niektórzy mieli jeszcze na sobie długie skórzane
  3283. płaszcze, takie jak Hunter. Jeden z nich postawił na ziemi chłopczyka,
  3284. którego do tej pory trzymał pod pach±, osłaniaj±c założon± na rękę tarcz±.
  3285. Ten od razu rzucił się do klatki i schylił nad Antonem.
  3286.  
  3287. 353
  3288.  
  3289. - Tata! Tata! Ja ich specjalnie oszukałem, że jestem z nimi, naprawdę!
  3290. Pokazałem wujkowi gdzie jesteś! Przepraszam, tato! Tata, powiedz coś!
  3291. -
  3292. chłopczyk ledwo powstrzymywał łzy.
  3293. Szklanymi oczyma Anton obojętnie patrzył w sufit. Artem przestraszył
  3294. się, że druga dawka środka paraliżuj±cego jednego dnia dla dowódcy warty
  3295. mogła się okazać ostatni±. Młynarz przyłożył palec wskazuj±cy do szyi
  3296. rozci±gniętego na podłodze Antona.
  3297. - W porz±dku - stwierdził po kilku sekundach. - Żyje. Dajcie nosze!
  3298. W czasie kiedy Artem opowiadał o działaniu zatrutych strzał, dwóch
  3299. żołnierzy rozłożyło na podłodze nosze z materiału i położyli na nich
  3300. Antona.
  3301. Na ziemi poruszył się i zabełkotał coś znokautowany starzec.
  3302. - A to kto? - spytał Młynarz, i kiedy Artem wyjaśnił, zdecydował:
  3303. -
  3304. Bierzemy go ze sob±, będzie nasza tarcz±. Jaka sytuacja?
  3305. - Wszędzie
  3306. wejściowych.
  3307.  
  3308. spokój
  3309. - zameldował
  3310.  
  3311. komandos
  3312.  
  3313. pilnuj±cy
  3314.  
  3315. drzwi
  3316.  
  3317. - Wycofujemy się do tunelu, z którego przyszliśmy - oznajmił stalker. -
  3318. Musimy wrócić do bazy z rannym i zakładnikiem, żeby go przesłuchać.
  3319. Trzymaj - podał Artemowi automat - jeśli wszystko będzie w porz±dku,
  3320. nie trzeba będzie z niego korzystać. Nie masz nawet pancerza, więc
  3321. będziesz pod nasz± ochron±. Pilnuj chłopca.
  3322. Artem kiwn±ł głow± i wzi±ł Olega za rękę, ledwo oderwawszy go od
  3323. noszy, na których leżał jego ojciec.
  3324. - Formujemy "żółwia" - rozkazał Młynarz.
  3325. Komandosi błyskawicznie utworzyli owal, wystawiaj±c na zewn±trz
  3326. tarcze, znad których wystawały tylko hełmy. Wolnymi rękami czterech z
  3327. nich złapało za nosze. Chłopiec i Artem znaleĽli się wewn±trz formacji,
  3328. całkowicie zasłonięci tarczami. Wziętemu do niewoli starcowi zakneblowali
  3329. usta, zwi±zali ręce za plecami i umieścili go na czele. Po kilku silnych
  3330. szturchańcach zrezygnował z prób ucieczki i umilkł, ponuro wpatruj±c się w
  3331. ziemię.
  3332. Oczami "żółwia" było dwóch pierwszych komandosów, którzy mieli
  3333. specjalne noktowizory przykręcone wprost do hełmów, tak że ręce
  3334. pozostawały wolne. Na rozkaz żołnierze pochylili się, zasłaniaj±c tarczami
  3335. nogi, i ruszyli szybko naprzód.
  3336. Wciśnięty pomiędzy komandosów, Artem ci±gn±ł za rękę
  3337. nienad±żaj±cego Olega. Nic nie widział i tego, co się działo, mógł się
  3338. domyślać tylko z urywanych komunikatów pozostałych.
  3339. - Troje z prawej... kobiety, dziecko.
  3340.  
  3341. 354
  3342.  
  3343. - Z lewej! Arkady, arkady! Strzelaj±! - o metal tarcz zadzwoniły igły.
  3344. - Zdejmij ich!
  3345. Dał się słyszeć przytłumiony terkot automatów.
  3346. - Jeden leży... Drugi leży... Idziemy, idziemy!
  3347. - Z tyłu! Łomow! - znów wystrzały.
  3348. - Dok±d, dok±d? Tamtędy się nie da!
  3349. - Naprzód, powiedziałem! Trzymaj zakładnika!
  3350. - Cholera, przeleciała mi tuż przed oczami...
  3351. - Stój! Stój! Stać!
  3352. - Co jest?
  3353. - Wszystko zablokowane! Ze czterdziestu ludzi! Barykady!
  3354. - Daleko?
  3355. - Dwadzieścia metrów. Nie strzelaj±.
  3356. - Zachodz± z boków!
  3357. - Kiedy oni zd±żyli zbudować barykady?!
  3358. Na tarcze spadł prawdziwy grad strzał. Na sygnał wszyscy przyklęknęli
  3359. na jedno kolano, tak że teraz pancerz w całości ich okrywał. Artem pochylił
  3360. się, osłaniaj±c chłopczyka. Postawili nosze z Antonem na ziemi, i teraz
  3361. strzelców było dwa razy więcej.
  3362. - Nie odpowiadać! Nie odpowiadać! Czekamy...
  3363. - W but trafili...
  3364. - ¦wiatło gotowe... Na trzy
  3365. - latarki i ognia. Kto ma noktowizor,
  3366. wybierać cele... Raz...
  3367. - Ale wal±...
  3368. - Dwa! Trzy!
  3369. W tym samy momencie zapaliło się kilka silnych latarek i zagrały
  3370. karabiny. Gdzieś przed nimi dało się słyszeć krzyki i jęki umieraj±cych.
  3371. Potem strzelanina nieoczekiwanie się skończyła. Artem zacz±ł nasłuchiwać.
  3372. - Tam s±, z biał± flag±... Poddaj± się, czy co?
  3373. - Przerwać ogień! Będziemy rozmawiać. Pokażcie zakładnika!
  3374. - Stój, ścierwo, gdzie leziesz? Trzymam, trzymam! Skubany staruch...
  3375. - Mamy waszego kapłana! Dajcie nam odejść!
  3376. - krzykn±ł Młynarz. -
  3377. Dajcie nam wrócić do tunelu! Powtarzam, dajcie nam odejść!
  3378. - No, i co? Co tam się dzieje?
  3379. - Zero reakcji. Milcz±.
  3380.  
  3381. 355
  3382.  
  3383. - Czy oni nas w ogóle rozumiej±?
  3384. - Poświeć mi lepiej na niego...
  3385. - Dajcie popatrzeć...
  3386. Potem nagle przestali mówić. Komandosi jakby pogr±żyli się w zadumie,
  3387. najpierw ci, którzy stali z przodu, potem również ochraniaj±cy tyły.
  3388. Nast±piła niedobra, pełna napięcia cisza.
  3389. - Co się dzieje? - spytał z niepokojem Artem.
  3390. Nikt mu nie odpowiedział. Ludzie przestali się nawet poruszać. Artem
  3391. poczuł, jak chłopczyk ścisn±ł mu dłoń swoj± spocon± ze zdenerwowania
  3392. r±czk±.
  3393. Trz±sł się.
  3394. - Czuję to... On na nich patrzy... - powiedział cicho.
  3395. - Wypuścić zakładnika - odezwał się nagle Młynarz.
  3396. - Wypuścić zakładnika - powtórzył drugi komandos.
  3397. Wtedy Artem nie wytrzymał, wyprostował się i wyjrzał zza tarcz i
  3398. hełmów: na przedzie, dziesięć kroków od nich, oświetlony trzema
  3399. promieniami latarek, nie mruż±c oczu i nie osłaniaj±c się rękami, stał
  3400. wysoki, przygarbiony człowiek z kawałkiem białego materiału w
  3401. wyci±gniętej żylastej ręce. Z tej odległości jego twarz było widać bardzo
  3402. dobrze... Zbyt dobrze. Był to stwór podobny do Wartana, który
  3403. przesłuchiwał go kilka godzin wcześniej. Artem schował się za tarczami i
  3404. odbezpieczył automat.
  3405. Scena, któr± dopiero co zobaczył, stała mu jeszcze przed oczami.
  3406. Zarazem straszna i hipnotyzuj±ca, przypomniała mu na sekundę o starej
  3407. ksi±żce "Baśnie i mity starożytnej Grecji", któr± lubił przegl±dać, kiedy był
  3408. mały. Jedna z legend opowiadała o potworze w połowie podobnym do
  3409. człowieka, którego wzrok zamienił w kamień wielu śmiałych wojowników.
  3410. Wstrzymał oddech, zebrał się w sobie, starał się nie patrzeć
  3411. hipnotyzerowi w oczy, wyskoczył ponad tarcze, niczym diabeł z pudełka, i
  3412. nacisn±ł spust. Po tej dziwnej bezdĽwięcznej walce, któr± prowadzili
  3413. między sob± przeciwnicy uzbrojeni w automaty z tłumikami i zatrute
  3414. strzały, wydało się, że seria z kałasznikowa zatrzęsła sklepieniem stacji.
  3415. Chociaż Artem był pewny, że nie może się z takiej odległości pomylić,
  3416. stało się to, czego bał się najbardziej: niewiadomym sposobem stwór odgadł
  3417. jego ruch, i gdy tylko głowa Artema pojawiła się nad tarczami jego wzrok
  3418. wpadł w sidła tych martwych oczu. Zd±żył nacisn±ć na spust, ale
  3419. niewidzialna ręka płynnie skręciła lufę w bok. Prawie cała seria poszła
  3420. obok, i tylko jedna kula trafiła stwora w ramię. Wydał rozrywaj±cy bębenki
  3421. gardłowy dĽwięk i jednym niedostrzegalnym ruchem znikn±ł w ciemności.
  3422.  
  3423. 356
  3424.  
  3425. Mamy kilka sekund, pomyślał Artem. Tylko kilka sekund. Kiedy oddział
  3426. Młynarza wkraczał na Park Pobiedy, miał po swojej stronie element
  3427. zaskoczenia. Ale teraz, kiedy dzicy zorganizowali obronę i wystawili
  3428. swoich nieludzi, zdawało się, że nie ma szans przebić się przez tę zasłonę.
  3429. Jedynym wyjściem była ucieczka inn± drog±. W głowie błysnęły mu słowa
  3430. ich strażnika: ze stacji w nieznanym kierunku id± tunele, których nie ma na
  3431. mapie metra.
  3432. - S± tu inne tunele? - zapytał Olega.
  3433. - Tam za przejściem jest jeszcze jedna stacja, taka jak ta, jak w lustrze -
  3434. malec pokazał ręk±. - My się tam bawiliśmy. Tam s± inne tunele, jak tutaj,
  3435. ale nam powiedzieli, że tam nie wolno chodzić.
  3436. - Wycofujemy się! Do przejścia! - staraj±c się zniżyć głos i upodobnić
  3437. go do rozkazuj±cego basu Młynarza, rykn±ł Artem.
  3438. - A po cholerę?! - zawołał z niezadowoleniem stalker.
  3439. Zdaje się, że dochodził do siebie. Artem złapał go za ramię.
  3440. - Szybciej, maj± tam hipnotyzera
  3441.  
  3442. - powiedział szybko.
  3443. - Nie
  3444. przebijemy się przez tę blokadę! Tam jest drugie wyjście, za przejściem!
  3445. - Racja, ta stacja jest przecież podwójna... Odwrót!
  3446. - podj±ł decyzję
  3447. stalker. - Trzymajcie barykadę! Do tyłu! Ruchy, ruchy!
  3448. Pozostali powoli, jakby niechętnie, zaczęli iść. Mobilizuj±c ich kolejnymi
  3449. rozkazami, Młynarz zdołał przeformować oddział i zacz±ć odwrót, zanim z
  3450. ciemności znów poleciały na nich strzały. Kiedy zaczęli się wspinać na
  3451. schody w przejściu, komandos, który szedł ostatni, krzykn±ł i złapał się za
  3452. goleń. Szedł jeszcze na sztywniej±cych nogach przez kilka sekund, Artem
  3453. widział to w rozbłyskach latarki. Ale potem całe ciało rannego ogarnęły
  3454. potworne konwulsje, skręciło go, niczym wyciśnięt± ścierkę, i padł na
  3455. ziemię. Oddział stan±ł. Pod osłon± tarcz dwóch wolnych żołnierzy rzuciło
  3456. się, by podnieść swojego towarzysza z ziemi, ale było już po wszystkim. Na
  3457. ich oczach jego skóra zsiniała, a na ustach pojawiła się piana. Artem
  3458. wiedział już, co to oznacza, podobnie jak Młynarz.
  3459. - WeĽ jego tarczę, hełm i automat! Szybko!
  3460.  
  3461. - nakazał Artemowi. -
  3462. Wycofujemy się, wycofujemy się! - krzykn±ł pozostałym.
  3463. Tytanowy hełm był upaćkany okropn± pian± i trzeba by go było
  3464. zdejmować z głowy trupa. Artem nie mógł się jednak do tego zmusić.
  3465. Ograniczył się do karabinu i tarczy i wystrzelił wokół siebie serię, w
  3466. nadziei, że odstraszy ukrytych w ciemności zabójców, po czym zaj±ł
  3467. pozycję w ogonie szyku, osłonił się tarcz± i ruszył za pozostałymi.
  3468. Już prawie biegli. Potem ktoś daleko przed siebie rzucił granat dymny, i
  3469. korzystaj±c z zamieszania, oddział zacz±ł schodzić na tory. Jeszcze jeden
  3470. żołnierz wydał zdziwiony krzyk i padł na ziemię. Nosze z rannym Antonem
  3471.  
  3472. 357
  3473.  
  3474. musiało teraz nieść tylko trzech ludzi. Artem nadal nie decydował się
  3475. wychylać zza tarczy i kilka razy strzelił do tyłu na oślep. Potem nast±piła
  3476. dziwna cisza: nie leciały już w ich kierunku igły, chociaż, s±dz±c z szelestu
  3477. kroków i głosów wokół, pościgu nie zaniechano. Nabrawszy odwagi, Artem
  3478. wyjrzał na zewn±trz.
  3479. Oddział znajdował się około dziesięć kroków od wejścia do tunelu.
  3480. Pierwsi komandosi wkroczyli już do środka, dwóch ukryło się i oświetlali
  3481. latarkami podejście i osłaniali pozostałych. Nie było jednak takiej potrzeby:
  3482. dzikusy, jak się zdawało, nie zamierzali iść za nimi. Tłoczyli się w półkolu,
  3483. opuścili swoje rurki do strzelania i osłaniaj±c się dłońmi przed oślepiaj±cym
  3484. światłem latarek, czekali na coś w milczeniu.
  3485. - Wrogowie Wielkiego Czerwia, słuchajcie!
  3486. Z tłumu wyst±pił naprzód ten sam brodaty wódz, który wydawał
  3487. polecenia podczas przesłuchania.
  3488. - Wrogowie id± do świętych tuneli Wielkiego Czerwia. Dobrzy ludzie
  3489. nie id± za wami. Dzisiaj nie wolno tam iść. Wielkie niebezpieczeństwo.
  3490. ¦mierć, przekleństwo. Niech wrogowie oddaj± starego kapłana i odejd±.
  3491. - Nie ustępować, nie słuchać ich - natychmiast rozkazał Młynarz. -
  3492. Idziemy.
  3493. Ostrożnie szli dalej. Artem z kilkoma komandosami, którzy szli na
  3494. końcu, wycofywał się nie spuszczaj±c zostaj±cej w tyle stacji z celowników.
  3495. Na pocz±tku rzeczywiście nikt za nimi nie szedł. Ze stacji dochodziły głosy:
  3496. ktoś się kłócił, z pocz±tku cicho, potem zacz±ł krzyczeć.
  3497. - Dron nie może! Dron musi iść! Za nauczycielem!
  3498. - Nie wolno iść! Stać! Stać!
  3499. Czarna sylwetka wyskoczyła z ciemności w światło latarek z tak±
  3500. szybkości±, że trafić w ni± było zupełnie niemożliwe. W ślad za ni± w
  3501. oddali ukazały się inne. Nie mog±c wzi±ć na cel pierwszego dzikusa, jeden
  3502. z komandosów rzucił coś przed siebie.
  3503. - Padnij! Granat!
  3504. Artem rzucił się na szyny twarz± w dół, osłaniaj±c rękami głowę, i
  3505. otworzył usta, tak, jak uczył go ojczym. Niewyobrażalny huk i ogłuszaj±ca
  3506. siła fali wybuchu uderzyły go w uszy, przyciskaj±c do ziemi. Leżał jeszcze
  3507. kilka minut, otwieraj±c i zamykaj±c oczy i próbuj±c dojść do siebie. W
  3508. głowie mu dzwoniło, przed oczami kr±żyły kolorowe plamy. Pierwszym
  3509. dĽwiękiem, który trafił do jego świadomości, były niezgrabne, wci±ż
  3510. powtarzaj±ce się słowa:
  3511. - Nie, nie, nie strzelaj, nie strzelaj, nie strzelaj, Dron nie ma broni, nie
  3512. strzelaj!
  3513.  
  3514.  
  3515. 358
  3516.  
  3517. Podniósł głowę i rozejrzał się. Na przecięciu smug światła latarek, z
  3518. wysoko podniesionymi rękami, stał ten sam dzikus, który pilnował ich,
  3519. kiedy siedzieli w małpiarni. Dwóch komandosów trzymało go na
  3520. celowniku, oczekuj±c rozkazów, pozostali wstawali i otrzepywali się. W
  3521. powietrzu wisiał ciężki kamienny pył, od strony stacji leciał ostry dym.
  3522. - Co, zawaliło się? - spytał ktoś.
  3523. - Od jednego granatu... Całe metro ledwo się trzyma...
  3524. - No, przynajmniej już za nami nie pójd±. Zanim się przekopi±...
  3525. - Tego zwi±zać i bierzemy go ze sob±. Idziemy, nie ma czasu, nie
  3526. wiadomo, kiedy tamci się opamiętaj± - rozporz±dził Młynarz.
  3527. Przerwę zrobili dopiero po godzinie. Przez ten czas tunel kilka razy się
  3528. rozdwajał, i stalker, który szedł na przedzie, wybierał między odnogami. W
  3529. jednym miejscu na ścianach widniały ogromne żeliwne zawiasy, kiedyś
  3530. pewnie należ±ce do potężnej bramy. Obok nich walały się kawałki
  3531. hermetycznej zapory. Oprócz tego, nie było tu nic ciekawego: tunel był
  3532. zupełnie pusty, czarny i pozbawiony życia.
  3533. Szli powoli: uwięzionemu starcowi pl±tały się nogi, i kilka razy,
  3534. potkn±wszy się, padał na ziemię. Dron szedł niechętnie i przez cały czas
  3535. mruczał pod nosem coś o kl±twie, i że nie wolno, aż jego też zakneblowali.
  3536. Kiedy stalker postanowił wreszcie się zatrzymać i wysłał wartowników z
  3537. noktowizorami na pięćdziesi±t metrów w obie strony, pozbawiony sił
  3538. kapłan zwalił się na ziemię. Dzikus, błagalnie jęcz±c przez knebel, osi±gn±ł
  3539. to, że żołnierze przyci±gnęli go do starca, i, padaj±c przed nim na kolana,
  3540. zwi±zanymi rękoma pogładził go po głowie.
  3541. Mały Oleg rzucił się do noszy, na których leżał jego ojciec, i rozpłakał
  3542. się. Paraliż Antona min±ł, ale wci±ż był zamroczony, tak samo jak po
  3543. pierwszym ukłuciu igł±. Tymczasem stalker wzi±ł Artema na bok. Ten nie
  3544. mógł już powstrzymać ciekawości.
  3545. - Jak nas znaleĽliście? Już myślałem, że to koniec, że nas zjedz± -
  3546. przyznał się Młynarzowi.
  3547. - A to was trzeba było szukać? Drezynę zostawiliście prosto pod
  3548. włazem. Wartownicy zauważyli j± po półgodzinie, kiedy Anton nie
  3549. przychodził na herbatę. Po prostu sami nie odważyli się tam wejść.
  3550. Postawili straż, zameldowali naczelnikowi. O mały włos, a w ogóle byś się
  3551. na mnie nie doczekał. Potem jeszcze na Smoleńsk± poszedłem, do bazy, po
  3552. posiłki. To była zbiórka alarmowa, ale wszystko wymaga czasu. Jeszcze
  3553. sprzęt... Już na Majakowskiej zacz±łem rozumieć, co tu się dzieje. Tam
  3554. było podobnie: też zawalony boczny tunel, tam się z Tretiakiem
  3555. rozdzieliliśmy, szukaliśmy według planu wejścia na D-6. Byliśmy od siebie
  3556. najwyżej o pięćdziesi±t metrów. Pewnie podszedł bliżej do przejścia.
  3557. Odszedłem na całe trzy minuty, krzyczę do niego, nie odpowiada.
  3558.  
  3559. 359
  3560.  
  3561. Podbiegam, a on leży cały siny, opuchnięty, usta pokryte tym cholerstwem.
  3562. To już nie był czas na poszukiwania tajemnego wejścia. Wzi±łem go za nogi
  3563. i na stację. Kiedy go tak ci±gn±łem, przypomniałem sobie Siemionowicza i
  3564. jego historię z otrutym wartownikiem. Poświeciłem na Tretiaka - to samo,
  3565. igła w nodze. Tu wszystko zaczęło się układać w całość. Jak najszybciej
  3566. wysłałem do ciebie gońca, żebyś został na stacji, załatwiłem wszystkie
  3567. sprawy i wróciłem. Ale nie zd±żyłem.
  3568. - Więc na Majakowskiej też s±? - zdziwił się Artem. - Ale jak oni się
  3569. tam dostaj± z Parku Pobiedy?
  3570. - A tak - stalker zdj±ł ciężki hełm i postawił go na ziemi.
  3571. - Musisz mi
  3572. wybaczyć, ale nie tylko po ciebie tu przyszliśmy, ale i na zwiady. Myślę, że
  3573. tu powinno być jeszcze jedno wejście do Metra-2. To przez nie ci twoi
  3574. ludożercy doszli do Majakowskiej. Tam jest zreszt± ta sama historia, co
  3575. tutaj: dzieci w nocy znikaj± ze stacji. I w ogóle licho wie, gdzie oni jeszcze
  3576. się szlajaj±, a my o nich ani widu, ani słychu.
  3577. - To znaczy... chce pan powiedzieć...
  3578.  
  3579. - sama myśl wydała się
  3580. Artemowi tak niewiarygodna, że nie od razu odważył się wypowiedzieć j±
  3581. na głos. - Według pana wejście do Metra-2 jest
  3582. gdzieś tu?
  3583. Czyżby wrota do D-6, tajemniczego cienia metra, znajdowały się tuż
  3584. obok? Artem przypomniał sobie opowieści, legendy i teorie o Metrze-2,
  3585. których zd±żył się nasłuchać przez całe życie. Ile choćby była warta wiara w
  3586. Niewidzialnych Obserwatorów, o której opowiedzieli mu jego dwaj dziwni
  3587. rozmówcy na Poliance! Mimo woli rozejrzał się dookoła, jakby licz±c na to,
  3588. że zobaczy coś, czego nie widać.
  3589. - Powiem ci więcej - mrugn±ł do niego stalker. - Myślę, że już w nim
  3590. jesteśmy.
  3591. W to już zupełnie nie dało się wierzyć. Artem poprosił jednego z
  3592. żołnierzy o latarkę i zacz±ł badać ściany tunelu. Widział zdziwione
  3593. spojrzenia pozostałych, doskonale rozumiej±c, że wygl±da pewnie teraz jak
  3594. idiota, ale nic nie mógł na to poradzić.
  3595. Sam nie do końca wiedział, co spodziewał się zobaczyć w Metrze-2.
  3596. Złote szyny? Ludzi, żyj±cych tak, jak żyli wcześniej, nie wiedz±cych o
  3597. strasznej dzisiejszej egzystencji, opływaj±cych w bajkowy dobrobyt?
  3598. Bogów? Przeszedł cały odcinek od jednego wartownika do drugiego, ale
  3599. niczego w końcu nie zauważył i wrócił do Młynarza. Ten rozmawiał z
  3600. komandosem pilnuj±cym dzikusów.
  3601. - Co z zakładnikami? Sprz±tn±ć ich?
  3602. - Najpierw porozmawiamy - odparł stalker.
  3603.  
  3604.  
  3605. 360
  3606.  
  3607. Schylił się, wyci±gn±ł knebel z ust starca, potem zrobił to samo z drugim
  3608. jeńcem.
  3609. - Nauczyciel! Nauczyciel! Dron idzie z tob±! Ja idę z tob±, nauczyciel! -
  3610. natychmiast zatrajkotał dzikus, zataczaj±c się z boku na bok nad jęcz±cym
  3611. kapłanem. - Dron łamie zakaz, Dron gotowy umrzeć z ręki wrogów
  3612. Wielkiego Czerwia, ale Dron idzie z tob±, do końca!
  3613. - A to co? Co to znowu za czerw? Jaki zakaz? - spytał Młynarz.
  3614. Starzec milczał.
  3615. Ogl±daj±c się z przestrachem na konwojentów, Dron rzekł pośpiesznie:
  3616. - ¦więte tunele Wielkiego Czerwia s± zakazane dla dobrych ludzi. Tam
  3617. może się pokazać Wielki Czerw. Człowiek może zobaczyć. Nie wolno
  3618. patrzeć! Tylko kapłani mog±. Dron się boi, ale idzie. Dron idzie z
  3619. nauczycielem.
  3620. - Ale co to za czerw? - zmarszczył brwi stalker.
  3621. - Wielki Czerw... Stwórca życia
  3622. - wyjaśnił Dron. - Dalej s± święte
  3623. tunele. Nie każdego dnia można chodzić. S± dni zakazu. Dziś dzień zakazu.
  3624. Jak się zobaczy Wielkiego Czerwia, zrobisz się popiół. Jak usłyszysz,
  3625. zrobisz się przeklęty, szybko umrzesz. Wszyscy wiedz±. Starszyzna mówi.
  3626. - Oni wszyscy s± tacy zdegenerowani? - stalker obejrzał się na Artema.
  3627. - Nie - pokręcił głow± chłopak - niech pan porozmawia z kapłanem.
  3628. - Wasza przewielebność - kpi±co zwrócił się do starca Młynarz. -
  3629. Proszę mi wybaczyć, jestem, że tak powiem, starym żołnierzem... Jakby to
  3630. powiedzieć... Stylem wysokim nie potrafię. Ale gdzieś w waszych
  3631. włościach jest pewne miejsce, którego szukamy. Jakby to uj±ć...
  3632. Przechowuje się tam... Ogniste strzały? Grona gniewu?
  3633. Wpatrywał się w twarz starca, w nadziei, że ten odpowie na jedn± z jego
  3634. metafor, ale kapłan milczał uparcie, ponuro patrz±c na niego spode łba.
  3635. - Płon±ce łzy bogów?
  3636. - pod zdziwionymi spojrzeniami Artema i
  3637. konwojentów ci±gn±ł stalker. - Gromy Zeusa?
  3638. - Przestań pan pajacować - przerwał mu wreszcie z pogard± starzec.
  3639. -
  3640. Nie ma po co deptać transcendencji brudnymi żołdackimi buciorami.
  3641. - Rakiety - natychmiast spoważniał Młynarz.
  3642. - Baza rakietowa pod
  3643. Moskw±. Wychodzi się z tunelu od Majakowskiej. Powinien pan rozumieć,
  3644. o czym mówię. Musimy się tam szybko dostać, i lepiej dla pana, jeśli nam
  3645. pan pomoże.
  3646. - Rakiety... - powoli, jakby smakuj±c to słowo, powtórzył starzec.
  3647.  
  3648. -
  3649. Rakiety... Ma pan pewnie jakieś pięćdziesi±t lat, prawda? Jeszcze pan
  3650. pamięta. SS-18 na Zachodzie nazwano "Szatanem". Był to jedyny przebłysk
  3651.  
  3652.  
  3653. 361
  3654.  
  3655. D M I T R Y
  3656.  
  3657. G L U K H O V S K Y :
  3658.  
  3659. M E T R O
  3660.  
  3661. ślepej od urodzenia ludzkiej cywilizacji.
  3662. Unicestwiliście cały świat i jeszcze wam mało?!!
  3663.  
  3664. Jeszcze
  3665.  
  3666. 2 0 3 3
  3667.  
  3668. wam
  3669.  
  3670. mało?!
  3671.  
  3672. - Słuchaj pan, wasza przewielebność, nie mamy na to czasu
  3673. - przerwał
  3674. mu Młynarz.
  3675. - Ma pan pięć minut
  3676. - strzelił stawami rozprostowuj±c
  3677. dłonie.
  3678. Starzec się skrzywił. Najwidoczniej, ani rynsztunek Młynarza i jego
  3679. komandosów, ani słabo skrywana groĽba w jego głosie nie zrobiły na nim
  3680. najmniejszego wrażenia.
  3681. - A co mi możecie zrobić?
  3682. - uśmiechn±ł się. - Torturować? Zabić?
  3683. Wyrz±dzicie mi przysługę, tak czy inaczej jestem stary, a naszej wierze
  3684. brakuje męczenników. Więc zabijcie mnie, tak jak zabiliście setki milionów
  3685. innych ludzi! Jak zabiliście cały mój świat! Cały nasz świat! Proszę,
  3686. naciskaj pan na spust swojej diabelskiej maszynki, jak naciskaliście na
  3687. spusty i przyciski dziesi±tków tysięcy różnych śmiercionośnych urz±dzeń!
  3688. Głos starca, z pocz±tku słaby i ochrypły, szybko stał się twardy jak stal.
  3689. Pomimo swoich popl±tanych siwych włosów, zwi±zanych r±k i niskiego
  3690. wzrostu, nie wygl±dał już żałośnie: biła od niego dziwna siła, każde kolejne
  3691. słowo brzmiało pewniej i groĽniej niż poprzednie.
  3692. - Nie musicie dusić mnie własnymi rękami, nie musicie nawet patrzeć na
  3693. moj± agonię... B±dĽcie przeklęci ze swoimi maszynami! Pozbawiliście
  3694. wartości i życie, i śmierć... Uważacie mnie za szaleńca? Ale prawdziwymi
  3695. szaleńcami jesteście wy, wasi ojcowie i wasze dzieci! Czy nie było
  3696. niebezpiecznym szaleństwem, by próbować podporz±dkować sobie cał±
  3697. ziemię, nakładaj±c na naturę wędzidło, zamęczyć j± aż do piany na ustach i
  3698. konwulsji? A potem, z nienawiści do siebie i takich, jak wy, próbować
  3699. ostatecznie się z ni± rozprawić? Gdzie wy byliście, kiedy świat się rozpadł?
  3700. Widzieliście jak to było? Widzieliście to, co widziałem ja? Niebo, które
  3701. najpierw spłonęło, a potem zasnuło się kamiennymi obłokami? Wrz±ce
  3702. rzeki i morza, wypluwaj±ce na brzeg ugotowane żywcem stworzenia, a
  3703. potem tężej±ce w lodow± galaretę? Słońce, które zniknęło z nieboskłonu na
  3704. długie lata? Domy, w ułamku sekundy obrócone w pył, i żyj±cych w nich
  3705. ludzi, obróconych w popiół? Słyszeliście ich krzyki o pomoc?! A
  3706. umieraj±cych od epidemii i okaleczonych przez promieniowanie?
  3707. Słyszeliście ich przekleństwa?! Popatrzcie na niego! - wskazał na Drona. -
  3708. Popatrzcie na wszystkich bezrękich, bezgłowych, sześciopalcych! Nawet
  3709. ci, którzy zyskali nowe zdolności, przeklinaj± was!
  3710. Dzikus upadł na kolana i ze czci± łowił każde słowo swojego kapłana.
  3711. Sam Artem miał w tym momencie na to ochotę. Nawet konwojenci zrobili
  3712. bezwolnie krok do tyłu i tylko Młynarz, wci±ż mruż±c powieki, patrzył
  3713. starcowi w oczy.
  3714. - Czy widzieliście śmierć tego świata? - ci±gn±ł kapłan.
  3715. - Czy
  3716. rozumiecie, kto jest jej winien? Kto wie, jak nazywali się ci, którzy jednym
  3717.  
  3718. 362
  3719.  
  3720. przyciśnięciem guzika, nawet nie widz±c, co to powoduje, ścierali z
  3721. powierzchni ziemi setki tysięcy ludzi? Zmieniali bezkresne zielone lasy w
  3722. wypalone pustynie? Co wyście zrobili z tym światem? Z moim światem?!
  3723. Jak śmieliście wzi±ć odpowiedzialność za to, by obrócić go w nicość?
  3724. Ziemia nie poznała większego zła, niż wasza piekielna cywilizacja maszyn,
  3725. cywilizacja przeciwstawiaj±ca nieżywe mechanizmy naturze! Zrobiła
  3726. wszystko, co możliwe, żeby ostatecznie zmiażdżyć, pożreć i przetrawić
  3727. świat, lecz poszła za daleko i zniszczyła sam± siebie... Wasza cywilizacja to
  3728. złośliwy guz, to ogromna ameba, chciwie wsysaj±ca wszystko, co jest
  3729. przydatne i jadalne wokół i wydalaj±ca tylko śmierdz±ce, truj±ce odchody. I
  3730. teraz znów potrzebujecie rakiet! Po co? Żeby skończyć to, co zaczęliście?
  3731. Żeby szantażować ostatnich pozostałych przy życiu? Dorwać się do
  3732. władzy? Mordercy! Nienawidzę was, nienawidzę was wszystkich!
  3733.  
  3734. -
  3735. krzykn±ł w szale, potem zacz±ł kaszleć i umilkł.
  3736. Nikt nie powiedział ani słowa, dopóki kapłan nie opanował kaszlu i nie
  3737. kontynuował:
  3738. - Ale wasz czas się kończy... I chociaż sam tego nie dożyję, zast±pi±
  3739. mnie inni, przyjd± ci, którzy rozumiej±, że technika przynosi zgubę, ci,
  3740. którzy będ± potrafili obejść się bez niej! Wyradzacie się, i niewiele czasu
  3741. wam pozostało. Jaka szkoda, że nie zobaczę waszej agonii! Ale
  3742. wychowamy synów, którzy to zobacz±! Człowiek pożałuje, że w swojej
  3743. pysze unicestwił wszystko, co miał wartościowego! Po wiekach oszustwa i
  3744. iluzji, wreszcie nauczy się odróżniać dobro od zła, prawdę od kłamstwa!
  3745. Wychowamy tych, którzy zasiedl± ziemię po was. A żeby wasza agonia się
  3746. nie przeci±gała, wkrótce wbijemy wam sztylet miłosierdzia w samo serce!
  3747. W zwiotczałe serce waszej przegniłej cywilizacji... Ten dzień się zbliża!
  3748. -
  3749. splun±ł Młynarzowi pod nogi.
  3750. Stalker odpowiedział nie od razu. Przygl±dał się badawczo trzęs±cemu
  3751. się ze złości starcowi. Potem skrzyżował ręce na piersi i zapytał z
  3752. zainteresowaniem:
  3753. - No i co, wymyśliliście tego jakiegoś robaka i jakieś niestworzone
  3754. historie tylko po to, żeby zaszczepić waszym ludożercom nienawiść do
  3755. techniki i postępu?
  3756. - Milcz pan! Co pan wie o mojej nienawiści do waszej przeklętej, waszej
  3757. szatańskiej techniki! Co pan wie o ludziach, ich nadziejach, celach,
  3758. potrzebach?! Człowiekowi brakowało właśnie takiego boga... Takiego,
  3759. jakiego stworzyliśmy! Jeśli stare bóstwa pozwoliły człowiekowi rzucić się
  3760. w przepaść i same zginęły razem ze swoim światem, to nie ma sensu
  3761. przywracać ich do życia... W pańskich słowa słyszę tę wyniosłość, tę
  3762. pogardę, tę pychę, które doprowadziły ludzkość na skraj przepaści. Tak,
  3763. choćby Wielkiego Czerwia nie było, choćbyśmy go wymyślili, bardzo
  3764. szybko będziecie mogli się przekonać, że ten wymyślony podziemny bóg
  3765.  
  3766. 363
  3767.  
  3768. jest o wiele potężniejszy niż wasze bóstwa z nieba, te idole, co spadły ze
  3769. swoich tronów i rozpadły się na kawałki! ¦miejecie się z Wielkiego
  3770. Czerwia? ¦miejcie się! Ale to nie wy będziecie się śmiać ostatni!
  3771. - Wystarczy. Knebel! - rozkazał stalker. - Na razie go nie ruszać, może
  3772. nam się jeszcze przydać.
  3773. Opieraj±cemu się i wykrzykuj±cemu przekleństwa starcowi znów
  3774. wsadzili do ust szmatę.
  3775. Dzikus, którego na wszelki wypadek trzymało za ręce dwóch
  3776. komandosów, w żaden sposób nie okazywał współczucia. Stał w milczeniu,
  3777. z bezsilnie opuszczonymi ramionami, jego zgaszony wzrok nie odrywał się
  3778. od kapłana.
  3779. - Nauczyciel... Co znaczy: Wielkiego Czerwia nie ma? - w końcu
  3780. ciężko przemówił.
  3781. Starzec nawet na niego nie spojrzał.
  3782. - Co znaczy: nauczyciel wymyślił Wielkiego Czerwia?
  3783. - mówił tępo
  3784. Dron, kołysz±c głow± z boku na bok.
  3785. Kapłan nie odpowiadał. Artemowi wydało się, że na swoj± przemowę
  3786. starzec przeznaczył cał± swoj± energię życiow± i wolę, i teraz, kiedy wypluł
  3787. już z siebie cały ogień nienawiści i pogardy, wpadł w otępienie.
  3788. - Nauczyciel... Nauczyciel... Wielki Czerw jest... Ty oszukujesz!
  3789. Dlaczego? Mówisz nieprawdę, zmylić wrogów! On jest... Jest!
  3790. Niespodziewanie Dron zacz±ł głucho i strasznie wyć. W tym płaczliwym
  3791. wyciu brzmiała taka rozpacz, że Artem miał ochotę podejść do niego i go
  3792. pocieszyć. Starzec, jak się zdaje, pożegnał się już z życiem i stracił całe
  3793. zainteresowanie swoim uczniem, niepokoiły go teraz zupełnie inne
  3794. problemy.
  3795. - Jest! Jest! On jest! Jesteśmy jego dzieci! Wszyscy jesteśmy jego
  3796. dzieci! On jest, i był zawsze, i będzie zawsze! On jest! Jeśli Wielkiego
  3797. Czerwia nie ma... Znaczy... Jesteśmy całkiem sami...
  3798. Z zostawionym samemu sobie dzikusem działo się coś strasznego. Dron
  3799. wpadł w trans, machaj±c głow±, jakby w nadziei, że zapomni to, co usłyszał,
  3800. ci±gn±c ci±gle tę sam± nutę, i kapi±ce mu z oczu łzy mieszały się z ciekn±c±
  3801. mu obficie ślin±. Nawet nie próbował się wytrzeć, wpił się tylko rękami w
  3802. swoj± ogolon± czaszkę. Konwojenci cofnęli się i upadł na ziemię, zatykaj±c
  3803. uszy rękami, wal±c się w głowę, miotaj±c się coraz bardziej i bardziej, aż
  3804. jego ciało opanowały dzikie, niekontrolowane konwulsje, a krzyk wypełnił
  3805. cały tunel. Komandosi próbowali go uspokoić, ale nawet kopniaki i
  3806. uderzenia tylko na sekundę potrafiły zagłuszyć i powstrzymać wyrywaj±cy
  3807. się z jego piersi ryk.
  3808.  
  3809.  
  3810. 364
  3811.  
  3812. Młynarz spojrzał z dezaprobat± na ogarniętego atakiem ludożercę, potem
  3813. rozpi±ł boczn± kaburę, wyci±gn±ł z niej stieczkina z tłumikiem, wycelował
  3814. nim w Drona i nacisn±ł spust. Tłumik cicho stukn±ł, i miotaj±cy się na ziemi
  3815. dzikus natychmiast oklapł.
  3816. Nieartykułowany krzyk, którym się zanosił, urwał się, ale echo jeszcze
  3817. przez kilka sekund powtarzało ostatni dĽwięk, jakby na chwilę przedłużaj±c
  3818. Dronowi życie:
  3819. - Iiiiiiiiiiiiiiiii...
  3820. I dopiero wtedy do Artema zaczęło docierać, co dokładnie krzyczał przed
  3821. śmierci± dzikus.
  3822. "Sami!"
  3823. Stalker wsun±ł pistolet z powrotem do kabury. Artem jakoś nie mógł się
  3824. zmusić, żeby podnieść na niego wzrok, zamiast tego obserwował
  3825. uspokojonego Drona i siedz±cego nieopodal kapłana. Ten w ogóle nie
  3826. zareagował na śmierć swojego ucznia. Kiedy rozległ się trzask pistoletu,
  3827. starzec ledwie drgn±ł, potem spojrzał przelotnie na ciało dzikusa i znów
  3828. obojętnie się odwrócił.
  3829. - Idziemy dalej - rozkazał Młynarz. - Od takiego hałasu zaraz pół
  3830. metra się tu zbiegnie.
  3831. Oddział błyskawicznie się uformował. Artema umieścili na tyłach, jako
  3832. zamykaj±cego, ekwipuj±c go w siln± latarkę i kamizelkę kuloodporn±
  3833. jednego z komandosów, którzy nieśli Antona. W ci±gu minuty ruszyli w
  3834. drogę w gł±b tuneli.
  3835. W tej chwili Artem nie nadawał się do roli zamykaj±cego. Z trudem
  3836. przestawiał nogi, potykaj±c się o podkłady kolejowe i spogl±daj±c bezradnie
  3837. na id±cych przodem komandosów.
  3838. W uszach wci±ż jeszcze brzmiał mu przedśmiertny płacz Drona. Jego
  3839. rozpacz, rozczarowanie i niemożność wiary w to, że w tym strasznym
  3840. ponurym świecie człowiek został zupełnie sam, udzieliły się Artemowi. To
  3841. dziwne, ale dopiero kiedy usłyszał krzyk dzikusa, pełen beznadziejnej
  3842. tęsknoty za absurdalnym, wymyślonym bóstwem, zacz±ł rozumieć to
  3843. poczucie samotności we Wszechświecie, które karmiło ludzk± wiarę.
  3844. Id±c przez pusty, martwy tunel, sam odczuwał coś podobnego. Jeśli
  3845. stalker miał rację i już od ponad godziny zagłębiali się we wnętrze Metra-2,
  3846. to tajemnicze miejsce okazywało się być zwykł± inżyniersk± konstrukcj±,
  3847. dawno temu porzucon± przez jej panów i przejęt± przez na wpół rozumnych
  3848. ludożerców i ich fanatycznych kapłanów.
  3849. Komandosi zaczęli szeptać. Oddział wkraczał na pust± stację o skrajnie
  3850. nietypowym wygl±dzie. Krótki peron, niskie sklepienie, grube filary z
  3851. żelbetonu i ściany pokryte kafelkami zamiast marmuru: wszystko to
  3852.  
  3853. 365
  3854.  
  3855. wskazywało, że od stacji nie wymagano, by cieszyła oczy, lecz jedynym jej
  3856. przeznaczeniem było najlepiej jak to możliwe chronić tych, którzy z niej
  3857. korzystali.
  3858. Pociemniałe od upływu lat litery z br±zu na ścianach tworzyły
  3859. niezrozumiał± frazę "Rada Ministrów". Gdzie indziej widniał napis
  3860. "Siedziba Rz±du FR". Artem dobrze wiedział, że w zwykłym metrze nie
  3861. było stacji o żadnej z tych nazw, i mogło to znaczyć tylko jedno: już dawno
  3862. opuścili jego granice. Młynarz jednak nie zamierzał się tu zatrzymywać.
  3863. Szybko rozejrzał się dookoła, omówił coś cicho ze swoimi żołnierzami, i
  3864. oddział ruszył dalej.
  3865. Artema przepełniało dziwne uczucie, które trudno by mu było wyrazić
  3866. słowami. ...Jakby w podarowanym mu na urodziny przez ojczyma
  3867. kolorowym zawini±tku znalazł tylko papier gazetowy, a samego prezentu
  3868. nie udało mu się znaleĽć.
  3869. Niewidzialni Obserwatorzy na jego oczach zastygali, przeobrażaj±c się z
  3870. groĽnej, m±drej i wszechmocnej siły w fantasmagoryczne antyczne pos±gi,
  3871. ilustruj±ce dawne mity, krusz±ce się od wilgoci i przeci±gów tuneli. Razem
  3872. z nimi, jak domek z kart, rozsypały się wszystkie inne wierzenia, z którymi
  3873. miał okazję się zetkn±ć w ci±gu swojej podróży.
  3874. Otwierała się przed nim jedna z największych tajemnic metra. Szedł po
  3875. D-6, nazwanej przez któregoś z jego rozmówców Złotym Mitem metra.
  3876. Jednak zamiast radosnego podniecenia, Artem doświadczał niepojętej
  3877. goryczy. Zaczynał rozumieć, że niektóre zagadki s± piękne właśnie dlatego,
  3878. że nie maj± rozwi±zania, i że s± pytania, na które lepiej nie znać
  3879. odpowiedzi.
  3880. Artem poczuł chłód na policzku: w miejscu, gdzie oddech tuneli trafił na
  3881. ślad płyn±cej po nim łzy. Pokręcił przecz±co głow±, zupełnie tak samo, jak
  3882. robił to niedawno zastrzelony dzikus. Zacz±ł mieć dreszcze, czy to od
  3883. zimnego przeci±gu nios±cego zapach wilgoci i zapuszczenia, czy to od
  3884. przejmuj±cego poczucia samotności i pustki.
  3885. Przez ułamek sekundy wydało mu się, że wszystko na świecie nagle
  3886. straciło sens: i jego misja, i starania człowieka, by przeżyć w zmienionym
  3887. świecie, i w ogóle życie we wszystkich jego przejawach. Nie było w nim
  3888. nic, tylko pusty ciemny tunel odmierzaj±cy każdemu czas, tunel, którym
  3889. człowiek ma iść na oślep od stacji "Narodziny" do stacji "¦mierć".
  3890. Poszukuj±cy wiary próbowali po prostu znaleĽć w tym przejeĽdzie boczne
  3891. tunele. Ale stacje były tylko dwie, i tunel powstał tylko po to, żeby je
  3892. poł±czyć, dlatego żadnych odnóg w nim nie było i być nie mogło.
  3893. Kiedy Artem się ockn±ł, okazało się, że został kilkadziesi±t metrów za
  3894. oddziałem. Nie od razu zrozumiał, co sprawiło, że przyszedł do siebie.
  3895. Potem, kiedy rozejrzał się dookoła i zacz±ł nasłuchiwać, uświadomił to
  3896. sobie: w jednej ze ścian widniały niedokładnie przymknięte drzwi, przez
  3897.  
  3898. 366
  3899.  
  3900. które dochodził do niego dziwny, narastaj±cy dĽwięk: jakieś głuche
  3901. brzęczenie albo niezadowolenie warczenie. Pewnie zupełnie nie było tego
  3902. słychać, kiedy obok drzwi przechodzili pozostali. Ale teraz dĽwięk był
  3903. coraz wyraĽniej słyszalny.
  3904. W tym momencie oddział wyprzedzał go chyba o jakieś sto metrów.
  3905. Artem stłumił w sobie chęć, by rzucić się za nim, wstrzymał oddech, zbliżył
  3906. się drzwi i popchn±ł je. Za nimi otwierał się dość długi i szeroki korytarz
  3907. zakończony czarnym prostok±tem wyjścia. Właśnie stamt±d dobiegał
  3908. warkot, coraz bardziej przypominaj±cy ryk ogromnego zwierzęcia.
  3909. Wejść do środka Artem się nie odważył. Stał jak zaczarowany wpatruj±c
  3910. się w czerniej±c± pustkę wyjścia z korytarza i nasłuchuj±c, aż ryk zrobił się
  3911. wielokrotnie głośniejszy i w otworze w ostrym świetle latarki pojawiło się
  3912. coś niewyraĽnego, niewiarygodnych rozmiarów, niepowstrzymanie
  3913. sun±cego naprzód, mijaj±c otwarte przejście.
  3914. Artem odskoczył, zatrzasn±ł drzwi i rzucił się w pogoń za oddziałem.
  3915.  
  3916.  
  3917. 367
  3918.  
  3919. ROZDZIAŁ 18
  3920. WŁADZA
  3921. Tamci zd±żyli już zauważyć jego nieobecność i zatrzymali się. Biała
  3922. smuga światła niespokojnie wędrowała po tunelu, i kiedy Artem w ni±
  3923. wszedł, na wszelki wypadek podniósł ręce do góry i zawołał:
  3924. - To ja! Nie strzelajcie!
  3925. Latarka zgasła. Artem pośpieszył naprzód, gotuj±c się na to, że zaraz
  3926. dostanie burę. Ale kiedy dotarł do pozostałych, Młynarz zapytał go tylko
  3927. cicho:
  3928. - Nic nie słyszałeś?
  3929. Artem skin±ł głow± w milczeniu. Nie chciało mu się mówić o tym, co
  3930. przed chwil± widział, poza tym nie był już pewny, czy wszystko to mu się
  3931. nie przywidziało. Od jakiegoś czasu przywykł do tego, że w metrze do
  3932. swoich wrażeń trzeba podchodzić ostrożnie.
  3933. Ale co to było? Tak mógł wygl±dać przejeżdżaj±cy poci±g, ale to było
  3934. wykluczone: w metrze już od dziesi±tków lat nie było energii elektrycznej w
  3935. ilości potrzebnej do poruszania poci±gów. Druga możliwość była jeszcze
  3936. bardziej nieprawdopodobna. Artem wspomniał ostrzeżenia dzikusów
  3937. dotycz±ce świętych tuneli Wielkiego Czerwia i tego, że dzisiejszy dzień jest
  3938. dniem zakazu. Nic innego nie przychodziło mu do głowy.
  3939. - Przecież poci±gi już nie jeżdż±, prawda? - zapytał na wszelki wypadek
  3940. stalkera.
  3941. Ten spojrzał na niego z niezadowoleniem.
  3942. - Jakie znowu poci±gi? Od kiedy stanęły, już ani razu nie ruszyły, aż
  3943. rozłożyli je na części. Chodzi ci o te dĽwięki? Myślę, że to wody gruntowe.
  3944. Tuż obok jest rzeka. Przeszliśmy pod ni±. Dobra, czort z ni±, mamy
  3945. poważniejsze problemy. Nie wiemy jeszcze jak dalej iść.
  3946. Artem nie miał zupełnie ochoty obstawać przy swoim i utwierdzać
  3947. stalkera w przekonaniu, że ma do czynienia z wariatem. A ponieważ jego
  3948. druga hipoteza była szaleństwem, wolał zamilkn±ć i więcej nie wracać do
  3949. tego tematu.
  3950. Rzeka chyba rzeczywiście była niedaleko. Mroczn± ciszę tunelu
  3951. zakłócały tu nieprzyjemne odgłosy kapi±cej wody i szmer cienkich czarnych
  3952. strumyczków po bokach szyn. ¦ciany i sklepienia pobłyskiwały wilgoci±,
  3953. pokrywał je białawy nalot pleśni, tu i tam tworzyły się kałuże. Artem
  3954. przywykł, by bać się wody w tunelach, i czuł się w tym miejscu bardzo
  3955. nieswojo. Wilgoć przesi±kała do porzuconych i zapomnianych przez
  3956.  
  3957. 368
  3958.  
  3959. człowieka miejsc: bez remontów i wiecznej walki z wodami gruntowymi
  3960. niektóre przejazdy w metrze przeciekały. Ojczym opowiadał mu nawet o
  3961. zatopionych tunelach i stacjach. Na szczęście leżały one dość nisko, albo na
  3962. uboczu, więc powódĽ nie rozprzestrzeniała się na cał± linię. Dlatego drobne
  3963. krople na ścianach wydawały się Artemowi przedśmiertnym potem na ciele
  3964. porzuconego w chwili agonii człowieka.
  3965. Jednak im dalej szli, tym bardziej sucho robiło się wokół. Strumyczki
  3966. stopniowo zniknęły, pleśń na ścianach pojawiała się teraz coraz rzadziej, a
  3967. powietrze stało się nieco lżejsze. Tunel opadał w dół, ci±gle tak samo pusty,
  3968. i to nie mogło nie niepokoić. Który to już raz Artem wspominał słowa
  3969. Burbona, że pusty tunel to najgorsze, co może być. Pozostali chyba też to
  3970. rozumieli i coraz częściej ogl±dali się nerwowo za siebie, ale dostrzegaj±c
  3971. id±cego na końcu Artema i napotykaj±c jego wzrok, szybko odwracali się z
  3972. powrotem.
  3973. Cały czas szli na wprost, nie zatrzymuj±c się przy odciętych kratami
  3974. bocznych tunelach i umieszczonych w ścianach grubych żelaznych
  3975. drzwiach z kolistymi zaworami. Dopiero teraz dla Artema stało się jasne,
  3976. jakie niewyobrażalne rozmiary miał labirynt wyryty w warstwach ziemi pod
  3977. miastem przez dziesi±tki pokoleń jego mieszkańców. Okazywało się, że
  3978. metro było zaledwie części± splecionej z niezliczonych tuneli i korytarzy,
  3979. rozpiętej w głębi ziemi gigantycznej pajęczyny.
  3980. Niektóre drzwi, obok których przechodził oddział, były otwarte. ¦wiatło
  3981. latarki na kilka sekund wracało do życia widma porzuconych pomieszczeń,
  3982. pordzewiałych dwupiętrowych łóżek, tonęło w czeluściach wij±cych się
  3983. korytarzy. Wszędzie panowało straszne zaniedbanie, i choć Artem starał się
  3984. wyszukiwać choćby najdrobniejsze ślady ludzkiej obecności, wszystko na
  3985. próżno. Cała ta olbrzymia konstrukcja była od wielu lat opuszczona i
  3986. martwa.
  3987. Właściwie, gdyby nawet Artem ujrzał na ziemi czyjeś zetlałe szcz±tki,
  3988. nie byłoby to tak straszne.
  3989. Zdawało się, że ich marsz ci±gnie się w nieskończoność. Starzec szedł
  3990. coraz wolniej, tracił siły, i ani szturchanie go po plecach, ani ordynarne
  3991. przekleństwa konwojentów nie mogły sprawić, żeby przyśpieszył kroku.
  3992. Przerw nie było, i najdłuższy przystanek trwał pół minuty: dokładnie tyle
  3993. potrzebowali komandosi nios±cy nosze z Antonem, żeby zmienić ręce. Jego
  3994. syn trzymał się zadziwiaj±co dobrze. I choć było widać, że Oleg jest już
  3995. zmęczony, ani razu się nie poskarżył, lecz tylko dyszał z uporem, staraj±c
  3996. się iść tak szybko, jak pozostali.
  3997. Z przodu rozległy się ożywione głosy. Wyjrzawszy zza szerokich pleców
  3998. żołnierzy, Artem zrozumiał w czym rzecz. Wchodzili na now± stację.
  3999. Wygl±dała prawie tak samo, jak poprzednia: niskie sklepienia, filary
  4000. przypominaj±ce słoniowe nogi, pomalowane farb± olejn± betonowe ściany,
  4001.  
  4002. 369
  4003.  
  4004. brak jakichkolwiek elementów dekoracyjnych. Peron był niezwykle szeroki,
  4005. i nie dało się wyraĽnie dojrzeć, co było z jego drugiej strony. Na pierwszy
  4006. rzut oka, w oczekiwaniu na poci±g mogłoby się tu pomieścić nie mniej niż
  4007. dwa tysi±ce ludzi. Ale tutaj również nie było żywej duszy, a ostatni poci±g
  4008. odjechał do niewiadomego miejsca przeznaczenia tak dawno, że szyny
  4009. pokryły się czarn± rdz±, a przegniłe podkłady porosły mchem. Wypisana
  4010. litymi literami z br±zu nazwa stacji sprawiła, że Artem się wzdrygn±ł. Był
  4011. to ten sam tajemniczy "Sztab Generalny". Od razu przypomniał sobie
  4012. wojskowych w Polis i straszne ogniki na zakazanym skwerze pod murami
  4013. Ministerstwa Obrony.
  4014. Młynarz podniósł rękę w rękawicy. Oddział natychmiast się zatrzymał.
  4015. - Ulman, za mn± - rzucił stalker i lekko wspi±ł się na peron.
  4016. Potężny, przypominaj±cy niedĽwiedzia komandos, który szedł obok
  4017. niego, podci±gn±ł się na rękach i ruszył w ślad za dowódc±. Odgłosy ich
  4018. miękkich, skradaj±cych się kroków, szybko rozpłynęły się w ciszy stacji.
  4019. Pozostali członkowie grupy, jakby na rozkaz, zajęli pozycje obronne,
  4020. trzymaj±c na celownikach tunel w obu kierunkach. Znalazłszy się pod ich
  4021. osłon±, Artem uznał, że może tymczasem obejrzeć tę dziwn± stację.
  4022. - Tata nie umrze? - poczuł, jak chłopiec ci±gnie go za rękaw.
  4023. Artem spojrzał w dół. Oleg stał patrz±c na niego błagalnie, i Artem
  4024. zrozumiał, że zaraz się rozpłacze. Uspokajaj±co pokręcił głow± i poklepał
  4025. chłopczyka po główce.
  4026. - To dlatego, że powiedziałem, gdzie tata pracował? Dlatego go
  4027. ukłuli? - spytał Oleg.
  4028. - Tata zawsze mi mówił, żebym nikomu nie
  4029. wygadał... - chlipn±ł. - Mówił, że ludzie nie lubi± rakietowców. Tata
  4030. powiedział, że to nie wstyd i nic złego, że rakietowcy bronili ojczyzny. Że
  4031. inni po prostu im zazdroszcz±.
  4032. Artem spojrzał z obaw± na kapłana, ale ten, wyczerpany drog±, usiadł na
  4033. ziemi i zgaszonym wzrokiem wpatrywał się w pustkę, nie zwracaj±c
  4034. najmniejszej uwagi na ich rozmowę.
  4035. Po kilku minutach wrócili zwiadowcy. Oddział skupił się wokół stalkera,
  4036. który krótko objaśnił wszystkim sytuację:
  4037. - Stacja jest pusta. Ale nie porzucona. W kilku miejscach s± podobizny
  4038. tego ich czerwia. Poza tym... ZnaleĽliśmy na ścianie narysowany ręcznie
  4039. plan. Jeśli mu wierzyć, ta linia prowadzi do Kremla. Tam jest centralna
  4040. stacja i przesiadka na inne linie. Jedna z nich idzie w kierunku
  4041. Majakowskiej. Będzie trzeba iść tamtędy, droga powinna być wolna. W
  4042. boczne tunele nie będziemy skręcać. S± pytania?
  4043. Komandosi spojrzeli po sobie, ale nikt niczego nie powiedział.
  4044.  
  4045.  
  4046. 370
  4047.  
  4048. Za to starzec, siedz±cy dot±d obojętnie na ziemi, przy słowie "Kreml"
  4049. zaniepokoił się, pokręcił głow± i zacz±ł coś jęczeć. Młynarz schylił się i
  4050. wyrwał mu knebel z ust.
  4051. - Tam nie wolno iść! Nie wolno! Nie pójdę na Kreml! Zostawcie mnie
  4052. tutaj! - mamrotał kapłan.
  4053. - W czym rzecz? - spytał z niezadowoleniem stalker.
  4054. - Na Kreml nie wolno iść! My tam nie chodzimy! Nie pójdę! - jak
  4055. nakręcony powtarzał starzec, lekko się trzęs±c.
  4056. - No i świetnie, że tam nie chodzicie
  4057. - odparł stalker. - Przynajmniej
  4058. waszych tam nie będzie. Tunel jest pusty i czysty. W boczne przejścia nie
  4059. zamierzam wchodzić. Według mnie, lepiej będzie na wprost, przez Kreml.
  4060. W oddziale rozległy się szepty. Wspomniawszy złowieszcze światło
  4061. kremlowskich wież, Artem zrozumiał dlaczego nie tylko kapłan bał się tam
  4062. iść.
  4063. - Dosyć! - uci±ł Młynarz. - Idziemy dalej, nie mamy czasu. Dzisiaj
  4064. maj± dzień zakazu, w tunelach nikogo nie ma. Nie wiadomo, kiedy się to
  4065. skończy, ale wtedy będzie ciężko. Podnieście go!
  4066. - Nie! Nie idĽcie tam! Nie wolno! Nie pójdę! - wydawało się, że starzec
  4067. zupełnie zwariował.
  4068. Kiedy podszedł do niego komandos, kapłan błyskawicznym wężowym
  4069. ruchem wyślizgn±ł mu się z r±k, potem z udawan± uległości± znieruchomiał
  4070. pod wycelowanymi w niego lufami karabinów i nagle krótko szarpn±ł
  4071. zwi±zanymi za plecami rękoma.
  4072. - No, i gińcie! - jego triumfalny śmiech po kilku sekundach przeszedł w
  4073. zdławiony charkot, ciało chwyciły konwulsje, a z ust poszła obfita piana.
  4074. Atak przeobraził mięśnie jego twarzy w szkaradn± maskę, tym straszniejsz±,
  4075. że usta były na niej wygięte k±cikami w górę. Był to najbardziej
  4076. przerażaj±cy uśmiech, jaki Artem widział w życiu.
  4077. - Po nim - oznajmił Młynarz.
  4078. Zbliżył się do leż±cego na ziemi starca i obrócił go czubkiem buta.
  4079. Sztywny, jakby zamarznięty trup poddał się opornie i odwrócił się twarz±
  4080. do ziemi. Z pocz±tku Artem pomyślał, że stalker zrobił to, żeby nie widzieć
  4081. twarzy nieboszczyka, ale potem zrozumiał właściwy powód. Młynarz
  4082. oświetlił latark± zwi±zane drutem nadgarstki starca. Ten w prawej dłoni
  4083. ściskał igłę wbit± w przedramię lewej ręki. Jak kapłan zdołał to zrobić,
  4084. gdzie truj±ce ż±dło było przez cały ten czas schowane i dlaczego nie użył go
  4085. wcześniej, było dla Artema niepojęte. Odwrócił się i zasłonił oczy małemu
  4086. Olegowi.
  4087. Oddział znieruchomiał. Chociaż padł rozkaz wymarszu, nikt z
  4088. komandosów się nie poruszył. Stalker patrzył na nich badawczo. Można
  4089.  
  4090. 371
  4091.  
  4092. sobie było wyobrazić, co dzieje się w głowach żołnierzy: co mogło na nich
  4093. czekać na Kremlu, jeśli zakładnik wolał ze sob± skończyć, żeby tylko tam
  4094. nie iść?
  4095. Nie trac±c czasu na ich przekonywanie, Młynarz podszedł do noszy z
  4096. jęcz±cym Antonem, pochylił się i złapał za jedn± z r±czek.
  4097. - Ulman! - zawołał.
  4098. Po chwili wahania barczysty zwiadowca zaj±ł miejsce po drugiej strony
  4099. noszy. Poddaj±c się nieoczekiwanemu impulsowi, Artem podszedł do nich i
  4100. chwycił tylny uchwyt. Obok niego stan±ł ktoś jeszcze. Stalker wyprostował
  4101. się bez słowa i ruszyli naprzód. Pozostali pod±żyli za nimi, i oddział znowu
  4102. uformował szyk
  4103. bojowy.
  4104. - Niewiele już zostało
  4105. - cicho powiedział Młynarz.
  4106. - Ze dwieście
  4107. metrów. Najważniejsze, żeby znaleĽć przejście na drug± linię. Potem na
  4108. Majakowsk±. Co dalej, nie wiem. Tretiak nie żyje... Coś wymyślimy. Teraz
  4109. mamy tylko jedn± drogę. Nie możemy z niej zbaczać.
  4110. Jego słowa o drodze poruszyły coś w Artemie, znów wspomniał o swoim
  4111. własnym szlaku. Zamyślił się i nie od razu uświadomił sobie, co Młynarz
  4112. wcześniej powiedział. Ale kiedy tylko dotarły do niego słowa stalkera o
  4113. Tretiaku, drgn±ł i głośno
  4114. szepn±ł:
  4115. - Anton... Ten ranny... przecież on służył w WRA... Przecież to
  4116. rakietowiec! To znaczy, że jeszcze możemy! Możemy?
  4117. Młynarz obejrzał się z niedowierzaniem przez ramię, potem spojrzał na
  4118. rozci±gniętego na noszach dowódcę warty. Jak się zdawało, było z nim
  4119. bardzo Ľle. Paraliż już dawno ust±pił, ale teraz nękały go gor±czkowe
  4120. majaczenia. Jęki były przetykane urywkami fraz, niejasnymi, lecz pełnymi
  4121. gniewu rozkazami, rozpaczliwymi błaganiami, płaczem i mamrotaniem. I
  4122. im bliżej byli Kremla, tym głośniejsze stawały się krzyki rannego, tym
  4123. bardziej miotał się na noszach.
  4124. - Powiedziałem! Bez dyskusji! Id± tu... Padnij! Tchórze... Ale jak to...
  4125. jak z pozostałymi?! Nikt tam nie może, nikt! - przekonywał Anton swoich
  4126. towarzyszy, których widział tylko on.
  4127. Czoło pokrył mu pot i Oleg, biegn±cy obok noszy, skorzystał z krótkiej
  4128. przerwy, kiedy komandosi zmieniali ręce, i wytarł mu je chusteczk±.
  4129. Młynarz poświecił na dowódcę warty, jakby staraj±c się zorientować, czy
  4130. uda mu się przyjść do siebie. Było widać, jak ten zaciska zęby, jak pod
  4131. powiekami niespokojnie lataj± mu gałki oczne. Pięści miał zaciśnięte, a
  4132. ciało rzucało się to w jedn±, to w drug± stronę. Płócienne rzemienie nie
  4133. pozwalały, by Anton spadł z noszy, ale nieść go było coraz trudniej.
  4134.  
  4135. 372
  4136.  
  4137. Po kolejnych pięćdziesięciu metrach Młynarz podniósł rękę w górę i
  4138. oddział znów się zatrzymał. Na ziemi bielał grub± kresk± namalowany znak:
  4139. znana im już falista linia dotykała zgrubieniem głowy szerokiej czerwonej
  4140. krechy, odcinaj±cej leż±cy przed nimi odcinek tunelu. Ulman gwizdn±ł.
  4141. - Gdy czerwone światło świeci - stójcie w miejscu dzieci -
  4142. zaśmiał się nerwowo ktoś z tyłu.
  4143. - To dla czerwiaków, nas to nie dotyczy - uci±ł stalker. - Idziemy!
  4144. Jednak teraz szli naprzód jeszcze wolniej. Młynarz założył noktowizor i
  4145. zaj±ł miejsce na czele oddziału. Ale przestali się śpieszyć nie tylko z
  4146. ostrożności. Za stacj± "Sztab Generalny" tunel zacz±ł jeszcze bardziej
  4147. stromo schodzić w dół i chociaż nadal był tak samo pusty, od strony Kremla
  4148. pełzła niewidoczna, ale wyczuwalna mgiełka czyjejś obecności. Osnuwaj±c
  4149. ludzi, upewniała ich, że tam, w czarnej, pozbawionej światła otchłani, kryje
  4150. się coś niepojętego, ogromnego i złego. Nie przypominało to niczego, co
  4151. Artem miał okazję czuć do tej pory: nie był to ani ciemny wicher ścigaj±cy
  4152. go w tunelach na Suchariewskiej, ani głosy w rurach, ani powstały w
  4153. głowach ludzi zabobonny strach przed tunelami prowadz±cymi do Parku
  4154. Pobiedy. Coraz silniej dało się odczuć, że tym razem za tym niepokojem
  4155. czai się coś... co nie było żyw± istot±, a jednak żyło.
  4156. Artem popatrzył na krzepkiego komandosa id±cego po drugiej stronie
  4157. noszy, którego stalker nazywał Ulman. Nagle bardzo zachciało mu się
  4158. rozmawiać, nieważne o czym, byle by tylko usłyszeć ludzki głos.
  4159. - A dlaczego na Kremlu świec± gwiazdy na wieżach? - Artem
  4160. przypomniał sobie nurtuj±ce go pytanie.
  4161. - Kto ci powiedział, że świec±?
  4162. - odparł ze zdziwieniem komandos. -
  4163. Nic tam nie świeci. Z Kremlem naprawdę jest tak: każdy widzi tam, co
  4164. chce. Niektórzy mówi±, że w ogóle go już nie ma, po prostu każdy ma
  4165. nadzieję go zobaczyć. Chce się wierzyć, że chociaż największa świętość
  4166. ocalała.
  4167. - A co się z nim stało?
  4168. - Nikt nie wie - odezwał się zwiadowca
  4169. - oprócz tych twoich
  4170. ludożerców. Jestem zbyt młody, miałem wtedy dziesięć lat. A ci, co wtedy
  4171. byli w wojsku, mówi±, że Kremla nie chcieli burzyć i zrzucili na niego jakiś
  4172. tajny wynalazek... Broń biologiczn±. Na samym pocz±tku. Nie od razu j±
  4173. zauważyli i nawet nie ogłosili alarmu, a kiedy się połapali, było już za
  4174. póĽno, bo to coś wszystkich tam zeżarło, a i jeszcze z okolicy zassało sporo
  4175. ludzi. Mieszka sobie za murem do tej pory i świetnie się czuje.
  4176. - A jak to coś... zasysa?
  4177. - Artem nie mógł pozbyć się wspomnienia
  4178. świec±cych nieziemskim światłem gwiazd na szczytach kremlowskich wież.
  4179.  
  4180.  
  4181. 373
  4182.  
  4183. - Wiesz, że był taki owad, mrówkolew? Kopał w piasku dołki, a sam
  4184. właził na dno i otwierał paszczę. Jeśli przebiegała w pobliżu mrówka i
  4185. przypadkiem stanęła na skraju leja, to już po niej. Koniec życiorysu.
  4186. Mrówkolew się poruszał, piasek się osypywał, i mrówka leciała mu prosto
  4187. do paszczy. No, i z Kremlem jest tak samo. Wystarczy stan±ć na skraju leja
  4188. i cię wci±ga - uśmiechn±ł się krzywo komandos.
  4189. - Ale czemu ludzie sami wchodz± do środka? - nie ustępował Artem.
  4190. - A sk±d mam wiedzieć? Pewnie hipnoza... WeĽ choćby tych twoich
  4191. ludożerców-hipnotyzerów. Normalnie mózg człowiekowi sztywnieje! A
  4192. przecież póki sam nie zobaczysz, to nie uwierzysz. O mało co tak tam nie
  4193. zostaliśmy...
  4194. - To dlaczego idziemy prosto do paszczy lwa?
  4195.  
  4196. - z niedowierzaniem
  4197. spytał Artem.
  4198. - To nie do mnie pytanie, a do dowództwa. Ale podejrzewam, że trzeba
  4199. być na górze i popatrzeć na wieże i mury, żeby cię dorwało. A my niby już
  4200. jesteśmy w środku... To na co tu patrzeć?
  4201. Młynarz odwrócił się i sykn±ł na nich ze złości±. Rozmawiaj±cy z
  4202. Artemem żołnierz natychmiast urwał i nic już nie mówił. I zaczęło być
  4203. słychać to, co zagłuszał dĽwięk jego głosu: płyn±ce z głębi ziemi
  4204. nieprzyjemne, ciche... bulgotanie? Brzęczenie? Wystarczyło raz usłyszeć
  4205. ten dĽwięk, niby niezapowiadaj±cy niczego strasznego, ale jakoś tak
  4206. uporczywy i niemiły dla ucha, żeby nie można już było o nim zapomnieć.
  4207. Przeszli kolejno przez trzy potężne śluzy. Wszystkie były zapraszaj±co
  4208. otwarte na oścież i ich ciężkie żelazne zapory podniesione do sufitu.
  4209. "Drzwi - pomyślał Artem. - Jesteśmy na progu".
  4210. ¦ciany nagle się rozst±piły i znaleĽli się w pokrytej marmurem sali, na
  4211. tyle przestronnej, że światła silnych latarek ledwo dosięgały przeciwległej
  4212. ściany, przemieniaj±c się w blade, rozproszone plamy. Sklepienie, w
  4213. odróżnieniu od innych tajemnych stacji, było wysokie, podtrzymywały je
  4214. potężne, bogato zdobione kolumny. Z góry zwisały pociemniałe od upływu
  4215. czasu, masywne, pozłacane żyrandole, wci±ż jeszcze reaguj±c na światło
  4216. latarki kokietuj±cym blaskiem.
  4217. W niektórych miejscach ściany były pokryte olbrzymimi mozaikami
  4218. przedstawiaj±cymi niemłodego mężczyznę w marynarce, z mał± bródk± i
  4219. łysin±, i uśmiechaj±cych się do niego ludzi w robotniczych uniformach,
  4220. młode dziewczyny w skromnych strojach i lekkich białych chustkach,
  4221. żołnierzy w staromodnych czapkach, lec±ce po niebie eskadry myśliwców,
  4222. jad±ce w szyku czołgi, a wreszcie sam Kreml.
  4223. Ta zadziwiaj±ca stacja nie miała nazwy, ale właśnie jej brak najlepiej
  4224. dawał do zrozumienia, dok±d trafili.
  4225.  
  4226.  
  4227. 374
  4228.  
  4229. Kolumny i ściany były pokryte grub±, prawie centymetrow± warstw±
  4230. szarego pyłu. Najwidoczniej stopa człowieka nie stanęła tu przez dziesi±tki
  4231. lat; strach było nawet domyślać się powodów, dla których tego miejsca
  4232. unikali nawet nieustraszeni dzicy.
  4233. Dalej, na torach stał nietypowy poci±g. Miał tylko dwa wagony, ale za to
  4234. grubo opancerzone, pomalowane na ochronny ciemnozielony kolor. Zamiast
  4235. okien były w±skie, przypominaj±ce strzelnice szczeliny, pokryte
  4236. zaciemnionym szkłem. Drzwi - po jednej parze w każdym wagonie - były
  4237. zamknięte. Artemowi przyszło do głowy, że panom Kremla chyba jednak
  4238. rzeczywiście nie udało się skorzystać ze swojej tajnej drogi ucieczki.
  4239. Wdrapali się na peron i stanęli.
  4240. - To tutaj... - Stalker zadarł głowę do góry, na ile pozwalał mu hełm. -
  4241. Tyle już opowieści słyszałem... A jednak wszystko jest inaczej...
  4242. - Którędy teraz? - spytał go Ulman.
  4243. - Pojęcia nie mam - przyznał Młynarz. - Trzeba się rozejrzeć.
  4244. Tym razem nie zostawił oddziału, i powoli ruszyli wszyscy razem. Stacja
  4245. mimo wszystko przypominała czymś te znane im z metra: na krańcach
  4246. peronu tak samo znajdowały się dwa tory. Ograniczały pomieszczenie z
  4247. lewej i prawej strony, a z przodu i z tyłu podłużna sala kończyła się dwiema
  4248. parami schodów ruchomych, które zatrzymały się na zawsze, gin±c w
  4249. olbrzymich półokr±głych arkadach. Te, które znajdowały się bliżej ich
  4250. oddziału, prowadziły w górę, drugie schodziły w dół, na całkiem już
  4251. niewyobrażaln± głębokość. Gdzieś tutaj była też na pewno winda: trudno
  4252. było s±dzić, że dawni mieszkańcy Kremla mieli, jak zwykli śmiertelnicy,
  4253. zbędny czas, by nieśpiesznie sun±ć w dół schodami ruchomymi.
  4254. Oczarowanie, które ogarnęło Młynarza, udzieliło się też innym.
  4255. Próbuj±c dosięgn±ć światłem latarek wysokich sklepień, ogl±daj±c
  4256. postawione pośrodku rzeĽby z br±zu, zachwycaj±c się wspaniał± mozaik± i
  4257. chłon±c wspaniałość stacji, tego istnego podziemnego pałacu, zaczęli nawet
  4258. mówić szeptem, żeby nie zakłócać jego spokoju. Rozgl±daj±c się z
  4259. nabożeństwem wokół, Artem zupełnie zapomniał o niebezpieczeństwie, o
  4260. samobójstwie kapłana i o mami±cym blasku kremlowskich gwiazd. Miał w
  4261. głowie tylko jedn± myśl: wci±ż starał się wyobrazić sobie, jak
  4262. niewypowiedzianie piękna musiała być ta stacja w jaskrawym świetle tych
  4263. cudownych żyrandoli.
  4264. Zbliżali się do przeciwległego końca sali, gdzie zaczynały się stopnie
  4265. prowadz±cych w dół schodów ruchomych. Artem spróbował wyobrazić
  4266. sobie, co kryje się tam, na dole. Może jeszcze jedna, dodatkowa stacja, z
  4267. której poci±gi szły bezpośrednio do tajnych bunkrów na Uralu? Albo
  4268. przejście prowadz±ce do niezliczonych korytarzy wybitych jeszcze w
  4269. niepamiętnych czasach podziemi i kazamatów? Podziemna twierdza?
  4270.  
  4271. 375
  4272.  
  4273. Strategiczne magazyny broni, medykamentów i zapasy jedzenia? Czy po
  4274. prostu niekończ±ca się podwójna taśma stopni prowadz±cych w dół dok±d
  4275. okiem sięgn±ć? Czy to nie tu znajdował się ten właśnie najgłębszy punkt
  4276. metra, o którym mówił Chan?
  4277. Artem
  4278. specjalnie
  4279. podrażniał
  4280. swoj±
  4281. fantazję
  4282. najbardziej
  4283. nieprawdopodobnymi obrazami, odwlekaj±c ten moment, kiedy podejdzie
  4284. do szczytu schodów i wreszcie zobaczy, co jest na dole w rzeczywistości.
  4285. Dlatego nie był pierwszy przy poręczach. Komandos, który dopiero co
  4286. opowiadał mu o mrówkolwie, dotarł do nich wcześniej. Krzykn±ł i z
  4287. odskoczył z przestrachem do tyłu. Ułamek sekundy póĽniej przyszła kolej
  4288. na Artema.
  4289. Powoli, niczym jakieś bajkowe stwory, pogr±żone w wielowiekowym
  4290. śnie, a potem rozbudzone i rozci±gaj±ce zdrętwiałe mięśnie, schody
  4291. ruchome ruszyły. Z wysiłkiem i starczym skrzypieniem stopnie pojechały w
  4292. dół i coś w tym widoku było niewyobrażalnie strasznego... Coś tu nie
  4293. pasowało, nie odpowiadało temu, co Artem wiedział i pamiętał na temat
  4294. ruchomych schodów. Czuł to, ale nijak nie mógł uchwycić tego śliskiego
  4295. cienia zrozumienia.
  4296. - Słyszysz, jak cicho? To nie może być silnik... Maszyna nie pracuje
  4297. -
  4298. pomógł mu Ulman.
  4299. Oczywiście, właśnie o to chodziło. Skrzypienie schodów i zgrzyt
  4300. nienaoliwionych kół zębatych
  4301. - to były jedyne dĽwięki, jakie wydawał
  4302. mechanizm, w który wróciło życie. Na pewno jedyne? Artem znów usłyszał
  4303. obrzydliwe bulgotanie i chlupot, które słyszał wtedy w tunelu. DĽwięki
  4304. dochodziły z dołu, z miejsca, do którego prowadziły schody. Zebrał się na
  4305. odwagę, zbliżył do schodów i oświetlił pochyły tunel, w którym coraz
  4306. szybciej sunęła czarnobrunatna wstęga stopni.
  4307. Przez chwilę wydało mu się, że odkryła się przed nim tajemnica Kremla.
  4308. Zobaczył jak przez szczeliny między stopniami przes±cza się coś
  4309. brudnobr±zowego, oleistego, płynnego i jednoznacznie żywego. Krótkimi
  4310. pluśnięciami prawie z tych szczelin wypływało, miarowo podnosz±c się i
  4311. opadaj±c na całej długości schodów, któr± Artem mógł dojrzeć. Ale to nie
  4312. było bezmyślne pulsowanie. Wszystkie te pluski żywej istoty były
  4313. niew±tpliwie części± gigantycznej całości, która ciężko poruszała schodami.
  4314. A gdzieś daleko w dole, na głębokości kilkudziesięciu metrów, ta sama
  4315. błotnista, oleista substancja szeroko rozlała się po posadzce, puchn±c i
  4316. rozszerzaj±c się, ciekn±c i faluj±c, wydaj±c te same dziwne i ohydne
  4317. dĽwięki. Łuk wejścia na schody wydał się Artemowi potworn± paszcz±,
  4318. tunel gardziel±, a same stopnie głodnym jęzorem rozbudzonego przez
  4319. przybyłych starożytnego bóstwa.
  4320. A potem jego świadomość jakby złapała czyjaś ręka. W głowie zrobiło
  4321. mu się zupełnie pusto, jak w tunelu, którym tutaj przyszli. Chciał tylko
  4322.  
  4323. 376
  4324.  
  4325. jednego: wejść na schody i powoli pojechać w dół, gdzie w końcu czeka go
  4326. ukojenie i odpowiedĽ na wszystkie pytania. Przed oczami znów zapaliły mu
  4327. się kremlowskie gwiazdy...
  4328. - Artem! Uciekaj! - po policzkach, pal±c skórę, chlasnęła go rękawica.
  4329. Otrz±sn±ł się i opamiętał: br±zowa ciecz płynęła w górę tunelu, puchn±c
  4330. w oczach, rozrastaj±c się, pieni±c jak wykipiałe świńskie mleko. Nogi
  4331. odmówiły mu posłuszeństwa, i przebłysk świadomości był bardzo krótki:
  4332. niewidzialne macki tylko na mgnienie oka wypuściły jego umysł, żeby
  4333. znów mocno go złapać i poci±gn±ć z powrotem w ciemność.
  4334. - Ci±gnij go!
  4335. - Najpierw dzieciaka! No, nie płacz...
  4336. - Ciężki... Jest jeszcze ten ranny...
  4337. - Zostaw, zostaw nosze! Gdzie ty chcesz z noszami!
  4338. - Poczekaj, pomogę ci, we dwóch będzie lżej...
  4339. - Rękę, podaj mi rękę! No, szybciej!
  4340. - Matko Boska... Już wypłynęło...
  4341. - Wci±gnij go... Nie patrz, nie patrz tam! Słyszysz mnie?
  4342. - Daj mu w gębę! O, tak!
  4343. - Do mnie! To rozkaz! Bo cię zastrzelę!
  4344. Przed oczami migały mu dziwne obrazy: zielony, usiany nitami bok
  4345. wagonu, z jakiegoś powodu przechylony sufit, potem zalana posadzka...
  4346. ciemność... znów zielony pancerz poci±gu... potem świat przestał się
  4347. kołysać, uspokoił się i znieruchomiał.
  4348. Artem podniósł się na łokciu i rozejrzał wokół. Siedzieli w kręgu na
  4349. dachu poci±gu pancernego. Wszystkie latarki były wył±czone, paliła się
  4350. tylko jedna, mała, kieszonkowa, leż±ca w środku. Jej światła nie
  4351. wystarczało, żeby było widać, co dzieje się w sali, ale wyraĽnie słyszał, jak
  4352. ze wszystkich stron coś bulgocze, kotłuje się i przelewa.
  4353. Coś znów ostrożnie, jakby na oślep, próbowało się przyssać do jego
  4354. umysłu, ale potrz±sn±ł głow± i mrok się rozwiał.
  4355. Obejrzał się i mechanicznie przeliczył ściśniętych na dachu członków
  4356. oddziału. Było ich teraz pięciu, jeśli nie liczyć Antona, który nadal nie
  4357. doszedł do siebie, i jego syna. Artem tępo zauważył, że jeden z
  4358. komandosów gdzieś przepadł, potem jego myśli znów zamarły. Jak tylko w
  4359. głowie zrobiło mu się pusto, rozum znów zacz±ł osuwać się w mętne bagno.
  4360. Walczyć z tym samemu było trudno. Uświadomiwszy sobie
  4361. mimochodem, co się z nim dzieje, Artem spróbował uczepić się tej myśli;
  4362.  
  4363.  
  4364. 377
  4365.  
  4366. koniecznie trzeba było o czymś myśleć, żeby tylko nie zostawić swojego
  4367. umysłu bez zajęcia. Z pozostałymi najwidoczniej działo się to samo.
  4368. - Proszę, co się z tym cholerstwem porobiło pod wpływem
  4369. promieniowania... Mieli rację, broń biologiczna! Ale sami nie myśleli, że
  4370. powstanie taki efekt kumulatywny. Dobrze przynajmniej, że za murami
  4371. siedzi i nie wyłazi na miasto... - mówił Młynarz.
  4372. Nikt mu nie
  4373. roztargnieniem.
  4374.  
  4375. odpowiedział.
  4376.  
  4377. Komandosi
  4378.  
  4379. ucichli
  4380.  
  4381. i
  4382.  
  4383. słuchali
  4384.  
  4385. z
  4386.  
  4387. - Mówcie, mówcie! Nie milczcie! Ta swołocz działa na was podkorowo!
  4388. Hej, Oganesjan! Oganesjan! O czym myślisz? - potrz±sał stalker jednym ze
  4389. swoich podkomendnych. - Ulman, w mordę go! Na co patrzysz? Na mnie
  4390. patrz! Mówcie coś!
  4391. - Jest dobra...
  4392. powiekami.
  4393.  
  4394. Woła...
  4395.  
  4396. - powiedział
  4397.  
  4398. potężny
  4399.  
  4400. Ulman
  4401.  
  4402. mrugaj±c
  4403.  
  4404. - Jaka niby dobra! Nie widziałeś, co się stało z Dielaginem?
  4405.  
  4406. - stalker
  4407. wyci±ł mu zamaszysty policzek, i osowiały wzrok komandosa rozjaśnił się.
  4408. - Za ręce! Złapmy się wszyscy za ręce! - darł się Młynarz.
  4409. - Nie
  4410. milczcie! Artem! Siergiej! Na mnie, na mnie patrzcie!
  4411. A metr niżej bulgotała, kipiała straszna masa, która chyba wypełniła już
  4412. sob± cały peron. Stawała się coraz bardziej natarczywa, i nie mogli już
  4413. wytrzymać jej naporu.
  4414. - Chłopaki! Dzieciaki! Nie poddawajcie się! Dawajcie... wszyscy
  4415. razem! Zaśpiewajmy! - zatrzymuj±c swoich żołnierzy, wymierzaj±c im
  4416. policzki lub prawie czule ich dotykaj±c i doprowadzaj±c do przytomności,
  4417. nie poddawał się stalker. - Żołnierzu do szeregu stań... Karabin w dłonie
  4418. bierz! - ochryple i fałszuj±c zaintonował Młynarz. - Faszyści nasz pustosz±
  4419. kraj... Faszyyystom powiedz precz...
  4420. - Szlachetny niech uderza gniew... Niech biiije niby zdrój - podchwycił
  4421. Ulman.
  4422. Wokół pojazdu zabulgotało ze zdwojon± sił±. Artem nie śpiewał: nie znał
  4423. słów tej pieśni, i w ogóle pomyślał, że ten zdrój pojawił się
  4424. nieprzypadkowo.
  4425. Nikt oprócz Młynarza nie znał więcej słów niż pierwsza zwrotka i refren,
  4426. i dalej stalker śpiewał sam, groĽnie pobłyskuj±c oczami i nie pozwalaj±c
  4427. nikomu się oderwać:
  4428. Kochaaamy światło, poookój, śmiech,
  4429. St±d nasza płynie moc,
  4430. O wooolność my bijemy się,
  4431. A ci - o wieczn± noc...
  4432.  
  4433. 378
  4434.  
  4435. Tym razem refren śpiewali prawie wszyscy, nawet mały Oleg starał się
  4436. wtórować dorosłym. Nieharmonijny chór grubych i przepalonych męskich
  4437. głosów zabrzmiał rozlegaj±c się echem w niekończ±cej się mrocznej sali.
  4438. DĽwięk ich śpiewu wzlatywał ku wysokiemu, ozdobionemu mozaik±
  4439. sklepieniu, odbijał się od niego, opadał i nikn±ł w gotuj±cej się na dole
  4440. żywej masie. I choć w każdej innej sytuacji ten obrazek - siedmiu
  4441. potężnych facetów zebranych na dachu poci±gu i śpiewaj±cych tam,
  4442. trzymaj±c się za ręce, absurdalne piosenki - wydałby się Artemowi
  4443. niedorzeczny i śmieszny, teraz przypominało to raczej mroż±c± krew w
  4444. żyłach scenę z sennego koszmaru. Miał niepowstrzyman± chęć się
  4445. obudzić.
  4446. Szlacheeetny niech udeeerza gniew,
  4447. niech biiije niby zdróóój!
  4448. Za wolność przelejemy krew,
  4449. pójdzieeemy w święty bóóój.
  4450. Artem też, chociaż nie śpiewał, otwierał usta i kołysał się w takt muzyki.
  4451. Nie dosłyszał słów w pierwszej zwrotce i myślał z pocz±tku, że chodzi w
  4452. niej czy to o przeżycie ludzi w metrze, czy to o przeciwstawienie się
  4453. czarnym, pod których naporem wkrótce mogła upaść jego rodzima stacja.
  4454. Potem w kolejnej zwrotce mignęło mu coś o faszystach, i Artem zrozumiał,
  4455. że rzecz jest o walce bojowników Czerwonej Brygady z mieszkańcami
  4456. Puszkińskiej...
  4457. Kiedy oderwał się od swoich rozmyślań, odkrył, że chór zamilkł. Może
  4458. następnych zwrotek nie znał nawet sam Młynarz, a może po prostu
  4459. pozostali przestali mu wtórować.
  4460. - Chłopaki! A dawajcie choćby Kombata, co? - próbował zagadać
  4461. komandosów stalker. - Kombat tatko, tatko kombat, nie kryłeś serca za
  4462. plecy kolegów... - zaintonował, ale potem sam umilkł.
  4463. Oddział ogarnęło groĽne otępienie. Żołnierze zaczęli puszczać swoje ręce
  4464. i kółko się rozpadło. Wszyscy milczeli, nawet majacz±cy dot±d i mrucz±cy
  4465. coś pod nosem Anton. Czuj±c, jak w powstał± w głowie pustkę wlewa się
  4466. ciepła i mętna ciecz apatii i znużenia, Artem starał się j± wypchn±ć, myśl±c
  4467. o swojej misji, potem deklamuj±c sobie dziecinne wierszyki, ile tylko
  4468. pamiętał, a potem po prostu powtarzaj±c: "Ja myślę, myślę, myślę, nie
  4469. wejdziesz we mnie...".
  4470. Komandos, na którego stalker mówił Oganesjan, nagle wstał z miejsca i
  4471. wyprostował się. Artem obojętnie podniósł na niego wzrok.
  4472. - No, czas na mnie. Bywajcie - pożegnał się żołnierz.
  4473. Pozostali tępo popatrzyli na towarzysza, nic nie odpowiadaj±c, tylko
  4474. stalker skin±ł mu na pożegnanie. Oganesjan podszedł do krawędzi i bez
  4475.  
  4476. 379
  4477.  
  4478. wahania zrobił krok do przodu. Wcale nie krzyczał, ale w dole dał się
  4479. słyszeć nieprzyjemny dĽwięk, poł±czenie plusku z głodnym pomrukiem.
  4480. - Woła... Woooła... - powiedział śpiewnie Ulman i też zacz±ł wstawać.
  4481. Zaklęcie w głowie Artema - "Ja myślę, nie wejdziesz we mnie!" -
  4482. zacięło się na słowie "ja", i teraz powtarzał po prostu, nie zauważaj±c, że
  4483. robi to pełnym głosem: "Ja, ja, ja, ja, ja". Potem poczuł siln±,
  4484. niepowstrzyman± chęć, by popatrzeć w dół, żeby dowiedzieć się, czy jest
  4485. tam ta potworna bulgocz±ca masa, jak wydawało mu się na pocz±tku. Może
  4486. się pomylił? Znów przypomniały mu się gwiazdy na kremlowskich
  4487. wieżach, dalekie i mami±ce...
  4488. I wtedy mały Oleg lekko zerwał się na nogi, zrobił krótki rozbieg i z
  4489. wesołym śmiechem skoczył w dół. Żywe bagno w dole cicho mlasnęło
  4490. pochłaniaj±c ciało chłopca. Artem zrozumiał, że mu zazdrości, i zacz±ł iść w
  4491. jego ślady. Ale kilka sekund po tym, jak masa zamknęła się nad głow±
  4492. Olega, być może w chwili, kiedy pozbawiała go życia, jego ojciec krzykn±ł
  4493. i się obudził.
  4494. Ciężko dysz±c i rozgl±daj±c się dookoła jak zaszczute zwierzę, Anton
  4495. usiadł i zacz±ł potrz±sać pozostałymi, ż±daj±c odpowiedzi:
  4496. - Gdzie on jest? Co z nim? Gdzie mój syn?! Gdzie jest Oleg? Oleg!
  4497. Oleżek!
  4498. Twarze komandosów z wolna zaczęły przybierać świadomy wyraz.
  4499. Zacz±ł też przychodzić do siebie Artem. Nie był już pewny, czy naprawdę
  4500. widział, jak Oleg zeskoczył w kipi±c± ciecz. Dlatego nic nie odpowiadał,
  4501. próbował tylko uspokoić Antona, który, jak się zdaje, niewiadomym
  4502. sposobem poczuł, że stało się nieodwracalne, i coraz bardziej szalał. Przy
  4503. tym, przez jego histerię, otępienie ostatecznie ust±piło tak u Artema, jak u
  4504. Młynarza i wszystkich pozostałych członków oddziału. Udzieliło im się
  4505. jego wzburzenie, jego wściekłość i rozpacz, i niewidzialna ręka, która
  4506. władczo zaciskała się na ich świadomości, cofnęła się, jakby poparzona
  4507. przez kipi±c± w nich nienawiść. Artem, jak i chyba wszyscy pozostali,
  4508. odzyskał wreszcie zdolność jasnego myślenia, któr±
  4509. - teraz to zrozumiał -
  4510. wszyscy stracili już wówczas kiedy zbliżali się do stacji.
  4511. Stalker kilka razy strzelił na próbę w bulgocz±c± masę, ale nie dało to
  4512. żadnych rezultatów. Wtedy kazał komandosowi z miotaczem płomieni,
  4513. żeby zdj±ł z pleców kanister z paliwem i rzucił go na sygnał jak najdalej od
  4514. poci±gu. Rozkazał reszcie oświetlać miejsce, w którym spadnie,
  4515. przygotował się do strzału i machn±ł ręk±. Kręc±c się w miejscu, komandos
  4516. rzucił zbiornik i sam prawie poleciał w ślad za nim, ledwo się zatrzymuj±c
  4517. na skraju dachu. Kanister ciężko wzleciał w powietrze i zacz±ł opadać jakieś
  4518. piętnaście metrów od poci±gu.
  4519.  
  4520.  
  4521. 380
  4522.  
  4523. - Padnij! - Młynarz poczekał aż przedmiot dotknie ruchomej oleistej
  4524. powierzchni i nacisn±ł spust.
  4525. Ostatnie sekundy lotu kanistra Artem śledził leż±c na dachu. Jak tylko
  4526. rozległ się huk wystrzału, ukrył twarz w zgięciu łokcia i co sił przywarł do
  4527. zimnej stali. Wybuch był potężny: Artema o mało nie zwiało z dachu,
  4528. poci±g się zachwiał. Przez zaciśnięte powieki przebiła się
  4529. brudnopomarańczowa łuna rozpryskuj±cego się po peronie płon±cego
  4530. paliwa.
  4531. Przez około minutę nic się nie działo. Bulgotanie i mlaskanie bagna nie
  4532. osłabło, i Artem gotował się już na to, że za chwilę otrz±śnie się po tym
  4533. przykrym zdarzeniu i znów zacznie zasnuwać mu umysł.
  4534. Ale zamiast tego szum zacz±ł się stopniowo oddalać.
  4535. - Cofa się! Ono się cofa! - tuż przy uchu usłyszał radosny ryk Ulmana.
  4536. Artem podniósł głowę. W świetle latarek było wyraĽnie widać, jak masa,
  4537. zajmuj±ca niedawno prawie cał± ogromn± salę, kurczy się i ustępuje,
  4538. wracaj±c w kierunku schodów.
  4539. - Szybko! - Młynarz zerwał się na nogi.
  4540. - Jak tylko zlezie na dół,
  4541. wszyscy za mn±, do tego tunelu!
  4542. Artem zdziwił się, sk±d nagle u Młynarza takie zdecydowanie, ale o nic
  4543. nie pytał, zrzucaj±c jego wcześniejsze wahanie na hipnozę. Teraz stalker
  4544. całkowicie się zmienił: to znów był trzeĽwy, zdecydowany i niecierpi±cy
  4545. sprzeciwu dowódca oddziału.
  4546. Na rozmyślania nie tylko nie było czasu, Artem nie miał też na nie
  4547. ochoty. Jedyne, co go teraz zajmowało, to żeby jak najszybciej wynieść się
  4548. z tej przeklętej stacji, póki dziwny stwór zamieszkuj±cy podziemia Kremla
  4549. się nie opamięta i nie wróci, żeby ich pożreć. Stacja nie wydawała mu się
  4550. już zadziwiaj±ca i piękna: teraz wszystko było tu nieprzyjazne i
  4551. odpychaj±ce. Nawet robotnicy i chłopki patrzyli na niego z gniewem z
  4552. naściennych mozaik, a te postaci, które wci±ż jeszcze się uśmiechały, robiły
  4553. to ckliwie i na siłę.
  4554. Zeskoczywszy jakoś na peron, rzucili się do przeciwległego krańca stacji.
  4555. Anton całkowicie przyszedł do siebie i biegł równie szybko, jak pozostali,
  4556. więc oddziału nic teraz nie opóĽniało. Po dwudziestu minutach szaleńczego
  4557. biegu przez ciemny tunel Artem złapał zadyszkę, pozostali też zaczęli
  4558. zwalniać ze zmęczenia. Wreszcie stalker pozwolił im przejść do szybkiego
  4559. marszu.
  4560. - Dok±d idziemy? - dogoniwszy Młynarza spytał Artem.
  4561. - Myślę, że jesteśmy teraz pod ulic± Twersk±... Wkrótce powinniśmy
  4562. wyjść na Majakowsk±. Tam się zastanowimy.
  4563.  
  4564.  
  4565. 381
  4566.  
  4567. - A sk±d pan wiedział, którym tunelem mamy iść?
  4568. - zainteresował się
  4569. Artem.
  4570. - Na planie było zaznaczone, na tym, który znaleĽliśmy w Sztabie
  4571. Generalnym. Ale przypomniałem sobie o tym dopiero w ostatniej chwili.
  4572. Wierz mi albo nie, kiedy weszliśmy na stację, wszystko wyleciało mi z
  4573. głowy.
  4574. Artem się zamyślił. Wychodziło na to, że jego zachwyt kremlowsk±
  4575. stacj±, obrazami i pos±gami, jej ogromem i wspaniałości± był jakby nie jego
  4576. własny? Czy to nie była tylko iluzja wywołana przez tę straszn± istot±
  4577. przyczajon± na Kremlu?
  4578. Potem przypomniał sobie wstręt i przerażenie, które zaczęła w nim
  4579. wzbudzać stacja, kiedy minęło otumanienie. I też zacz±ł w±tpić, czy te
  4580. uczucia należały do niego. Być może dokładnie tak samo, jak wcześniej
  4581. "mrówkolew" wywołał w nich zachwyt i chęć pozostania na stacji jak
  4582. najdłużej, potem, kiedy zadali mu ból, sprawił, że poczuli nieodpart± chęć,
  4583. by uciekać stamt±d na łeb na szyję?
  4584. Jakie uczucia w ogóle należały do samego Artema i rodziły się w jego
  4585. głowie? Czy ta potworna istota wypuściła już jego umysł, czy też to ona
  4586. wci±ż dyktowała mu myśli i nasuwała przeżycia? W którym momencie
  4587. Artem znalazł się pod jej hipnotycznym wpływem? A zreszt±, czy choć raz
  4588. był wolny w swoim wyborze? I czy jego wybór w ogóle mógł być wolny?
  4589. Artemowi znów przypomniała się dyskusja z dwoma dziwnymi
  4590. mieszkańcami Polianki.
  4591. Obejrzał się: dwa kroki za nim szedł Anton. Nie zadawał już nikomu
  4592. pytań o to, co się stało z jego synem - ktoś już mu powiedział. Twarz mu
  4593. zastygła i zmartwiała, wzrok miał skierowany w pustkę. Czy Anton
  4594. rozumiał, że byli zaledwie o krok od uratowania chłopca? Że jego śmierć
  4595. była bezsensownym przypadkiem? Ale to właśnie ona uratowała życie
  4596. pozostałym. Przypadek czy ofiara?
  4597. - Wie pan, my ocaleliśmy chyba tylko dzięki Olegowi. To przez niego
  4598. pan... się ockn±ł
  4599. - nie wchodz±c w szczegóły tego, jak to się stało,
  4600. powiedział chłopak Antonowi.
  4601. - Tak - zgodził się ten obojętnie.
  4602. - Powiedział
  4603. Strategicznych.
  4604.  
  4605. nam,
  4606.  
  4607. że
  4608.  
  4609. służył
  4610.  
  4611. pan
  4612.  
  4613. w
  4614.  
  4615. wojskach
  4616.  
  4617. rakietowych.
  4618.  
  4619. - Taktycznych - odparł Anton. - "Toczka", "Iskander".
  4620. - Tak? A inne systemy artylerii rakietowej? "Smiercz", "Uragan"?
  4621.  
  4622. -
  4623. zwolnił nieco i zapytał stalker, który usłyszał ich rozmowę.
  4624.  
  4625.  
  4626. 382
  4627.  
  4628. - Też mogę. Byłem w służbie nadterminowej, tego też nas uczyli. I sam
  4629. się interesowałem, wszystkiego chciałem spróbować. Aż zrozumiałem, do
  4630. czego to prowadzi.
  4631. W jego głosie nie było najmniejszych oznak zainteresowania, tak jak nie
  4632. było też niepokoju z powodu tego, że skrywany przez niego sekret poznali
  4633. postronni. Odpowiadał krótko, mechanicznie.
  4634. Młynarz kiwn±ł głow± i znów wysforował się na czoło.
  4635. - Bardzo potrzebujemy pańskiej pomocy
  4636. - ostrożnie, badaj±c grunt,
  4637. powiedział Artem. - Rozumie pan, u nas na WOGN-ie dziej± się straszne
  4638. rzeczy... - zacz±ł.
  4639. I od razu się zaci±ł: po tym, co widział przez ostatni± dobę, to co działo
  4640. się na WOGN-ie już tak nie przerażało, nie zdawało się być jedynym
  4641. zjawiskiem zdolnym ostatecznie wytrzebić człowieka jako gatunek
  4642. biologiczny. Artem poradził sobie z t± myśl± przypomniawszy sobie, że ona
  4643. też może nie należeć do niego, a pochodzić z zewn±trz.
  4644. - Przechodz± do nas z powierzchni takie stwory... - wzi±ł się w garść i
  4645. kontynuował.
  4646. Ale Anton powstrzymał go ruchem ręki.
  4647. - Po prostu powiedz, co trzeba zrobić, a zrobię to - powiedział
  4648. pozbawionym emocji głosem.
  4649. - Mam teraz czas... Jak mam wrócić do
  4650. domu bez syna?
  4651. Artem gor±czkowo pokiwał głow± i odszedł od wartownika, zostawiaj±c
  4652. go z samym sob±; czuł się teraz podle: wymagać pomocy od człowieka,
  4653. który dopiero co stracił dziecko... I to stracił z jego, Artema, winy...
  4654. Znów dogonił stalkera. Ten wyraĽnie odzyskał już dobry nastrój:
  4655. wyprzedził rozci±gnięty w długi szereg oddział i podśpiewywał sobie coś
  4656. pod nosem, a zobaczywszy Artema, uśmiechn±ł się do niego. Wsłuchawszy
  4657. się w melodię, któr± próbował odtworzyć Młynarz, Artem rozpoznał tę
  4658. sam± pieśń o świętej wojnie, któr± śpiewali na dachu poci±gu.
  4659. - Wie pan, na pocz±tku myślałem, że to piosenka o naszej wojnie z
  4660. czarnymi - wyznał - a potem zrozumiałem, że to o faszystach. Kto j±
  4661. ułożył, komuniści z Linii Czerwonej?
  4662. - Ta pieśń ma już sto lat, jeśli nie sto pięćdziesi±t
  4663.  
  4664. - pokręcił głow±
  4665. Młynarz. - Napisano j± najpierw na jedn± wojnę, potem zaadaptowano do
  4666. drugiej. Właśnie dlatego jest dobra: pasuje do każdej wojny. Jak długo
  4667. człowiek będzie żył, zawsze będzie uważał siebie za kochaj±cego światło, a
  4668. wrogów za kochaj±cych ciemność.
  4669. "I będ± tak myśleć po obu stronach frontu", dodał w duchu Artem. Czy
  4670. to znaczy, że... - jego myśl wróciła do czarnych. Czy to może znaczyć, że
  4671. dla nich złem i ciemności± s± ludzie, powiedzmy, mieszkańcy WOGN-u?
  4672.  
  4673. 383
  4674.  
  4675. Artem spostrzegł się i starał się nie myśleć o czarnych jak o zwykłych
  4676. przeciwnikach. Wystarczy uchylić im drzwi współczucia, i już niczym się
  4677. ich nie zatrzyma...
  4678. - Powiedziałeś o tej pieśni, że pasuje ci do wszystkich czasów -
  4679. niespodziewanie odezwał się Młynarz
  4680. - i przyszło mi coś do głowy.
  4681. Żyjemy w takim kraju, że generalnie rzecz bior±c, cały czas jest w nim tak
  4682. samo. Tacy s± ludzie... Nie da się ich zmienić. Tępi s± jak nogi stołowe.
  4683. Wydawałoby się, że nadszedł już koniec świata, na dworze bez skafandra
  4684. nie dasz rady żyć, i namnożyło się takich stworów, że wcześniej tylko w
  4685. kinie można było zobaczyć... A tu nie! Nic ich nie rusza. Ci±gle tacy sami.
  4686. Czasem mi się wydaje, że nic się nie zmieniło. Proszę, odwiedziłem dziś
  4687. Kreml - uśmiechn±ł się krzywo - i myślę sobie, że w zasadzie tam też nic
  4688. nowego. To samo się dzieje, co i wcześniej. Ja już teraz nie mam takiej
  4689. pewności, kiedy ta zaraza się tam dostała: trzydzieści lat temu, czy trzysta.
  4690. - To trzysta lat temu już była taka broń?
  4691.  
  4692. - nie dowierzał Artem, ale
  4693. stalker nic mu nie odpowiedział.
  4694. Dwa czy trzy razy napotkali namalowane na ziemi wizerunki Wielkiego
  4695. Czerwia, ale nie dało się zauważyć ani samych dzikusów, ani jakichkolwiek
  4696. śladów ich niedawnej obecności. I jeśli po zobaczeniu pierwszego rysunku
  4697. komandosi stali się czujni, przegrupowawszy się tak, żeby łatwiej się było
  4698. bronić, to już po trzecim napięcie spadło.
  4699. - Nie kłamali, to znaczy, że dziś naprawdę jest święty dzień, siedz± na
  4700. stacjach i do tuneli nie zagl±daj± - zauważył z ulg± Ulman.
  4701. Stalkera zajmowało coś innego. Według jego obliczeń miejsce, gdzie
  4702. znajdowało się przejście do metra i zaczynał tunel prowadz±cy do bazy
  4703. rakietowej, powinno było być całkiem blisko. Co chwilę sprawdzaj±c
  4704. narysowany ręcznie plan, powtarzał w rozterce:
  4705. - Gdzieś tutaj... Nie tu? Nie, nie taki zakręt, no i gdzie śluza?
  4706. Powinniśmy już się zbliżać...
  4707. W końcu zatrzymali się na rozwidleniu: w lewo była zagrodzona krat±
  4708. ślepa uliczka, na której końcu widać było resztki metalowej zapory, z
  4709. prawej na tyle, na ile starczało światła latarek, ci±gn±ł się prosty jak strzała
  4710. tunel.
  4711. - To tu! - stwierdził Młynarz. - Jesteśmy. Według planu wszystko się
  4712. zgadza. Za t± krat± jest zawał, jak przy Parku Pobiedy. I powinno być
  4713. przejście, przy którym załatwili Tretiaka. Tak... - świec±c na plan
  4714. kieszonkow± latark±, myślał na głos: - Od tego rozwidlenia ten tunel idzie
  4715. prosto do tego dywizjonu, a ten do Kremla, my przyszliśmy st±d, zgadza
  4716. się.
  4717. Potem razem z Ulmanem przelazł przez kratę, i z dziesięć minut chodzili
  4718. po odnodze, ogl±daj±c z latark± ściany i sufit.
  4719.  
  4720. 384
  4721.  
  4722. - W porz±dku! Jest przejście, tym razem w podłodze, okr±gła klapa,
  4723. pewnie studzienka kanalizacyjna - oznajmił stalker po powrocie. - Koniec,
  4724. jesteśmy na miejscu. Przerwa.
  4725. Jak tylko wszyscy zrzucili plecaki i usiedli na ziemi, z Artemem stało się
  4726. coś dziwnego: pomimo niewygodnej pozycji, natychmiast zmorzył go sen.
  4727. Czy to odezwało się nawarstwione przez ostatni± dobę zmęczenie, czy to
  4728. trucizna z paraliżuj±cej igły ci±gle jeszcze działała powoduj±c skutki
  4729. uboczne...
  4730. Artem znów zobaczył, jak się budzi, w namiocie na WOGN-ie. Jak we
  4731. wcześniejszych snach, na stacji było ciemno i pusto. Nie zdaj±c sobie do
  4732. końca sprawy, że to wszystko tylko mu się śni, Artem wiedział jednak z
  4733. wyprzedzeniem, co się z nim zaraz stanie. Jak zwykle przywitał się z
  4734. bawi±c± się dziewczynk±, ale nie zacz±ł jej o nic pytać, zamiast tego
  4735. skierował się wprost w stronę
  4736. torów.
  4737. Dochodz±ce z oddali krzyki i błagania o litość prawie go nie
  4738. przestraszyły. Wiedział, że uporczywy sen śni mu się już któryś raz z innej
  4739. przyczyny. I przyczyna ta kryła się w tunelach. Powinien był poznać naturę
  4740. zagrożenia, rozeznać się w sytuacji i poinformować o niej sojuszników z
  4741. południa. Ale gdy tylko otulił go mrok tunelu, jego pewność siebie i tego, że
  4742. wie po co się tu znalazł i jak ma dalej postępować, ulotniła się.
  4743. Znów zacz±ł się bać, zupełnie jak wtedy, gdy po raz pierwszy samotnie
  4744. wyszedł poza obręb stacji. I tak samo jak wtedy, przerażała go nawet nie
  4745. sama ciemność i szmery w tunelach, a nieznane, niemożność przewidzenia
  4746. jakie niebezpieczeństwo kryje się w następnych stu metrach drogi.
  4747. NiewyraĽnie, jak gdyby były to wydarzenia z poprzedniego życia,
  4748. pamiętaj±c jak postępował w poprzednich snach, postanowił tym razem nie
  4749. ulec temu lękowi, a iść naprzód, póki nie spotka się twarz± w twarz z tym,
  4750. kto kryje się w mroku i czeka na niego.
  4751. Ktoś szedł mu na spotkanie. Nie śpiesz±c się, z t± sam± prędkości±, z
  4752. jak± poruszał się Artem, lecz nie jego tchórzliwymi, skradaj±cymi się
  4753. kroczkami, lecz zdecydowanym, ciężkim krokiem. Gdy chłopak zamierał
  4754. wstrzymuj±c oddech - zatrzymywał się też ten drugi. Artem przyrzekł
  4755. sobie, że tym razem nie ucieknie, cokolwiek się stanie. Kiedy do jego
  4756. skrytego w ciemności bliĽniaka zostało, s±dz±c po odgłosach, jakieś trzy
  4757. metry, kolana Artema nie tyle drżały, ile trzęsły się tak, że ledwo trzymał
  4758. równowagę, jednak znalazł w sobie siłę, żeby uczynić jeszcze jeden krok.
  4759. Czuj±c jednak na twarzy lekki powiew powietrza przez to, że ktoś zbliżył
  4760. się do niego na kilka centymetrów, Artem nie wytrzymał. Machn±ł ręk±,
  4761. odepchn±ł niewidzialn± istotę i rzucił się do ucieczki. Tym razem się nie
  4762. potkn±ł i biegł niewyobrażalnie długo, godzinę albo dwie, ale jego rodzimej
  4763.  
  4764. 385
  4765.  
  4766. stacji nie było nawet widać, nie było żadnych innych stacji, w ogóle
  4767. niczego, tylko niekończ±cy się ciemny tunel. I to było jeszcze straszniejsze.
  4768. - Hej, starczy już tego spania, zebranie prześpisz - szarpn±ł go za ramię
  4769. Ulman. - Jak ci się to udało? - dodał z zazdrości±.
  4770. Artem otrz±sn±ł się i z poczuciem winy spojrzał na pozostałych.
  4771. Zorientował się, że odpłyn±ł tylko na kilka minut. Oddział siedział w kręgu,
  4772. w którego centrum rozsiadł się z planem Młynarz, pokazuj±c i objaśniaj±c.
  4773. - Więc tak...
  4774. - rozprawiał - do miejsca przeznaczenia jest pewnie
  4775. jakieś dwadzieścia kilometrów. To nic, jeśli pójdziemy szybkim krokiem i
  4776. bez przeszkód, damy radę w pół dnia. Baza wojskowa znajduje się na
  4777. powierzchni, ale pod ni± jest bunkier, i tunel prowadzi właśnie do niego.
  4778. Ale nie mamy czasu na zastanowienie. Będziemy musieli się rozdzielić.
  4779. Obudziłeś się? Wracasz do metra, doł±czę do ciebie Ulmana
  4780. - powiedział
  4781. do Artema - ja i pozostali idziemy do bazy rakietowej.
  4782. Artem chciał już otworzyć usta, zamierzał protestować, ale stalker
  4783. przerwał mu niecierpliwym gestem. Schyliwszy się nad zwalonymi na kupę
  4784. plecakami, Młynarz zacz±ł rozdzielać ekwipunek.
  4785. - Wy bierzecie dwa skafandry ochronne, dla nas zostaj± cztery - nie
  4786. wiadomo, jak tam będzie. Plus racje żywnościowe, jedna dla was, jedna dla
  4787. nas. Teraz odprawa. Idziecie na Prospekt Mira. Tam powinni na was czekać,
  4788. wysłałem gońców - popatrzył na zegarek. - Równo za dwanaście godzin
  4789. wyjdziecie na powierzchnię i złapiecie nasz sygnał. Jeśli wszystko będzie w
  4790. porz±dku i będziemy mieć ł±czność, następuje kolejny etap operacji.
  4791. Zadanie: podejść jak najbliżej do Ogrodu Botanicznego i wleĽć jak
  4792. najwyżej, żeby pomóc nam nakierowywać i korygować ogień. Powierzchnia
  4793. rażenia rakiet "Smiercz" jest ograniczona, ile ich tam zostało, nie wiadomo.
  4794. A Ogród nie jest mały. Nie bój się - uspokoił Artema - to wszystko będzie
  4795. robił Ulman, ty tam będziesz dla towarzystwa. Oczywiście pożytek też z
  4796. ciebie będzie: przynajmniej wiesz, jak ci czarni wygl±daj±. Uważam
  4797. -
  4798. ci±gn±ł - że wieża telewizyjna Ostankino dość dobrze się nada do
  4799. kierowania ogniem. Ma pośrodku takie zgrubienie: w tej kuli była
  4800. restauracja. Kiedyś dawali tam takie malutkie kanapeczki z kawiorem po
  4801. niebotycznych cenach. Ale ludzie nie po to tam przychodzili, tylko dla
  4802. widoku na Moskwę. Ogród Botaniczny widać stamt±d jak na dłoni.
  4803. Spróbujcie wejść na tę wieżę. Nie uda się, to obok stoj± wielopiętrowe
  4804. budynki, takie w kształcie litery "U", s±dz±c z raportów prawie
  4805. niezamieszkałe. Tak... Jeden plan Moskwy dla was, drugi dla nas. Na nim
  4806. s± już wytyczone kwadraty. Po prostu patrzycie i przekazujecie. Reszta
  4807. należy do nas. Nic w tym trudnego - zapewnił ich. - S± pytania?
  4808. - A jeśli oni tam nie maj± żadnego gniazda? - spytał Artem.
  4809. - No, jak nie, to nie - stalker pacn±ł dłoni± w plan. - Ale, ale... Mam tu
  4810. dla ciebie niespodziankę - dodał i puścił Artemowi oczko.
  4811.  
  4812. 386
  4813.  
  4814. Zajrzawszy do swojego plecaka, Młynarz wyci±gn±ł z niego biał±
  4815. plastikow± torebkę z wytartym kolorowym obrazkiem. Artem otworzył j± i
  4816. wyj±ł paszport, wypisany na nieco podniszczonym formularzu, i ksi±żkę dla
  4817. dzieci z wsunięt± między kartki drogocenn± fotografi±, któr± znalazł w
  4818. opuszczonym mieszkaniu na Kalinińskim. Kiedy wybrał się w ślad za
  4819. Olegiem, zostawił swoje skarby na Kijewskiej, a Młynarzowi chciało się je
  4820. wzi±ć ze sob± i nieść przez cały ten czas. Siedz±cy obok Ulman nie
  4821. rozumiej±c popatrzył na Artema, a potem na stalkera.
  4822. - Rzeczy osobiste - z uśmiechem rozłożył ręce Młynarz.
  4823. Artemowi nagle przyszła ochota, żeby powiedzieć mu coś miłego i
  4824. ciepłego, ale ten już wstawał z miejsca, wydaj±c rozkazy id±cym z nim
  4825. komandosom.
  4826. Zbliżył się do pogr±żonego w swoich myślach Antona.
  4827. - Powodzenia! - Artem wyci±gn±ł do wartownika rękę.
  4828. Ten skin±ł w milczeniu głow±, zakładaj±c plecak. Oczy miał zupełnie
  4829. puste.
  4830. - No, to wszystko! Żegnać się nie będziemy. Kontrolujcie czas! -
  4831. powiedział Młynarz.
  4832. Odwrócił się i, nie mówi±c nic więcej, odszedł.
  4833.  
  4834.  
  4835. 387
  4836.  
  4837. ROZDZIAŁ 19
  4838. OSTATNIA BITWA
  4839. We dwóch zdjęli ciężk± żelazn± płytę zasłaniaj±c± właz i zaczęli
  4840. schodzić na dół. W±ski pionowy szyb składał się z betonowych pierścieni,
  4841. w każdym z nich tkwiła metalowa klamra.
  4842. Jak tylko zostali we dwóch, Ulman zmienił zachowanie. Z Artemem
  4843. komunikował się krótkimi, prostymi zdaniami, głównie wydaj±c rozkazy
  4844. lub przed czymś go ostrzegaj±c. Gdy tylko pokrywa włazu była odsunięta,
  4845. polecił Artemowi wył±czyć latarkę, założył na oczy noktowizor i pierwszy
  4846. zszedł do środka.
  4847. Artem musiał schodzić w dół trzymaj±c się klamer na ślepo. Nie bardzo
  4848. rozumiał, po co te wszystkie środki ostrożności, przecież po Kremlu nie
  4849. napotkali na swojej drodze żadnego zagrożenia. W końcu Artem uznał, że
  4850. stalker dał Ulmanowi jakieś specjalne instrukcje, a może ten, kiedy został
  4851. bez dowódcy, zacz±ł z przyjemności± sam pełnić jego rolę.
  4852. Żołnierz smagn±ł Artema po nodze, daj±c znak, by się zatrzymał. Artem
  4853. posłusznie znieruchomiał, czekaj±c aż ten wyjaśni mu, w czym rzecz. Ale
  4854. zamiast tego usłyszał z dołu miękkie uderzenie - to Ulman zeskoczył na
  4855. ziemię - a kilka sekund póĽniej rozległy się ciche odgłosy wystrzałów.
  4856. - Możesz złazić - szeptem powiedział do Artema jego towarzysz, i na
  4857. dole zapaliło się światło.
  4858. Kiedy skończyły się klamry, puścił się i przeleciawszy około dwóch
  4859. metrów wyl±dował na betonowej podłodze. Podniósł się, otrzepał i rozejrzał
  4860. dookoła. Znajdowali się w krótkim, mierz±cym mniej więcej piętnaście
  4861. kroków korytarzu. Z jednej jego strony, w suficie ział otwór włazu - to tędy
  4862. się tu dostali - a z drugiej w podłodze widniał jeszcze jeden luk, z tak±
  4863. sam± karbowan± żelazn± pokryw±. Obok niego w kałuży krwi leżał twarz±
  4864. do ziemi martwy dzikus, nawet po śmierci ściskaj±c w dłoni swoj± rurkę do
  4865. strzelania.
  4866. - Pilnował przejścia
  4867. - cicho odparł Ulman na pytaj±ce spojrzenie
  4868. Artema - ale zasn±ł. Pewnie nie oczekiwał, że ktokolwiek przyjdzie z tej
  4869. strony. Położył się z uchem na włazie i przysn±ł.
  4870. - Ty go... we śnie? - upewnił się Artem.
  4871. - A co? Nie po rycersku? - prychn±ł Ulman. - I dobrze, odechciało mu
  4872. się spać na warcie. Poza tym i tak był złym człowiekiem: nie przestrzegał
  4873. świętego dnia. A było powiedziane: nie wchodzić do tuneli.
  4874. Odci±gn±ł ciało za nogi na bok, odsun±ł pokrywę i znów wył±czył
  4875. latarkę.
  4876.  
  4877. 388
  4878.  
  4879. Tym razem szyb był całkiem płytki i prowadził do zawalonego rzeczami
  4880. pomieszczenia służbowego. Właz był całkowicie ukryty przed wzrokiem
  4881. postronnych przez górę metalowych płyt, kół zębatych, resorów i
  4882. niklowanych uchwytów - części starczyłoby na cały wagon. Chaotycznie
  4883. zwalone na kupę wznosiły się pod sam sufit i tylko cudem trzymały się w
  4884. równowadze. Między t± stert± a ścian± było w±skie przejście, ale przecisn±ć
  4885. się przez nie było prawie niemożliwości±.
  4886. Zasypane do połowy ziemi± drzwi z pomieszczenia prowadziły do
  4887. nietypowego kwadratowego tunelu. Z lewej strony przejazd się urywał: czy
  4888. to był zasypany, czy to w tym miejscu przerwano roboty budowlane. Z
  4889. prawej przechodził w tunel standardowy, okr±gły i szeroki. Od razu dało się
  4890. poczuć, że granica między dwoma przeplataj±cymi się podziemnymi
  4891. światami została przekroczona. Tutaj, w metrze, nawet oddychało się
  4892. inaczej: powietrze, chociaż wilgotne, nie było tak martwe i nieruchome jak
  4893. w tajemnych tunelach D-6.
  4894. Powstało pytanie, dok±d skierować się dalej. Nie zdecydowali się iść na
  4895. chybił trafił - w tym przejeĽdzie mógł się znajdować posterunek graniczny
  4896. Czwartej Rzeszy. Od Majakowskiej do Czechowskiej, według planu, było
  4897. zaledwie dwadzieścia minut na piechotę.
  4898. Artem pogrzebał w torbie ze swoimi rzeczami i znalazł zakrwawiony
  4899. plan, który miał po Danile, i na nim określił właściwy
  4900. kierunek.
  4901. Nie minęło nawet pięć minut, a byli już na Majakowskiej. Usiadłszy na
  4902. ławce, Ulman z westchnieniem ulgi zdj±ł z głowy ciężki hełm, wytarł
  4903. rękawem zaczerwienion±, mokr± od potu twarz, i przejechał dłoni± po
  4904. krótkich jasnych włosach. Pomimo potężnej budowy i nawyków starego
  4905. tunelowego wilka, widać było, że Ulman nie miał wiele więcej lat niż
  4906. Artem.
  4907. Kiedy szukali miejsca, gdzie mogliby kupić jedzenie, Artem zd±żył
  4908. obejrzeć stację. Ile czasu minęło, odk±d ostatnim razem coś jadł, sam już nie
  4909. pamiętał, ale ssało go w żoł±dku nie na żarty. Ulman nie miał z sob±
  4910. żadnych zapasów: wyruszali w pośpiechu i brali tylko to, co niezbędne.
  4911. Majakowska sytuacj± i nastrojem przypominała Kijewsk±. Po niegdyś
  4912. eleganckiej i zwiewnej stacji pozostał tylko mroczny cień. Była w połowie
  4913. zburzona, ludzie gnieĽdzili się tu w porwanych namiotach albo wprost na
  4914. peronie, ściany i sufit były pokryte zaciekami i pęknięciami od
  4915. przesi±kaj±cej wody. Na całej stacji płonęło jedno małe ognisko: nie było
  4916. czym palić. Mieszkańcy Majakowskiej rozmawiali z sob± bardzo cicho,
  4917. jakby byli przy łóżku umieraj±cego.
  4918.  
  4919.  
  4920. 389
  4921.  
  4922. Jednak i na tej ledwie żywej stacji znalazł się sklep: połatany
  4923. trzyosobowy namiot z wystawionym przed wejściem rozkładanym
  4924. stolikiem. Asortyment był dość ubogi: obdarte ze skóry szczurze tuszki,
  4925. zaschnięte i pomarszczone grzyby, dostarczone tu nie wiadomo kiedy, a
  4926. nawet pocięty w kwadraciki mech. Obok każdego towaru dumnie widniała
  4927. cena: przybity łusk± od naboju urywek papieru gazetowego z równo
  4928. wykaligrafowanymi cyframi.
  4929. Oprócz nich, klientów właściwie nie było, tylko wymizerowana
  4930. przygarbiona kobieta, trzymaj±ca za rękę małego chłopczyka. Dziecko
  4931. ci±gnęło do leż±cego na straganie szczura, ale matka szarpnęła go za rękę:
  4932. - Zostaw! W tym tygodniu już jedliśmy mięso!
  4933. Chłopczyk usłuchał, ale nie udało mu się zapomnieć o szczurze na długo.
  4934. Kiedy tylko matka się odwróciła, znów spróbował dorwać się do martwego
  4935. zwierzaka.
  4936. - Kolka! Powiedziałam ci coś! Jak będziesz niegrzeczny, to diabły z
  4937. tuneli po ciebie przyjd±! Twój Saszka nie słuchał się swojej mamusi i go
  4938. zabrali! - nastraszyła go kobieta, w ostatniej chwili zdoławszy odci±gn±ć
  4939. go od straganu.
  4940. Artem i Ulman nijak nie mogli się zdecydować. Artem zacz±ł myśleć, że
  4941. spokojnie wytrzyma do Prospektu Mira, gdzie chociaż grzyby będ±
  4942. świeższe.
  4943. - Może szczurka? Pieczemy w obecności klienta - z godności±
  4944. zaproponował łysy sklepikarz. - Certyfikat jakości! - dodał tajemniczo.
  4945. - Dziękuję, ja już po obiedzie - pośpiesznie odmówił Ul­man. - Artem,
  4946. co ty tam chciałeś? Tylko mchu nie bierz, po nim ma się w żoł±dku czwart±
  4947. wojnę światow±.
  4948. Kobieta zerknęła na niego z dezaprobat±. W dłoni miała tylko dwa
  4949. naboje, które, według cennika, mogły jej starczyć właśnie tylko na mech.
  4950. Zauważywszy, że Artem patrzy na jej skromny kapitał, schowała
  4951. zaciśnięt± pięść za plecy.
  4952. - Czego tu stoi!
  4953. - warknęła ze złości±.
  4954. - Sam nic nie kupujesz, to
  4955. wynocha st±d! Nie każdy jest milionerem! Czego się gapisz?
  4956. Artem chciał odpowiedzieć, ale popatrzył na jej syna. Był bardzo
  4957. podobny do Olega: takie same cienkie, bezbarwne włosy, czerwonawe oczy,
  4958. zadarty nos. Malec wsadził sobie kciuk do ust i nieśmiało uśmiechn±ł się do
  4959. Artema, patrz±c na niego nieco spode łba.
  4960. Ten poczuł, jak mimowolnie usta rozci±gaj± mu się w uśmiechu, a oczy
  4961. wypełniaj± łzy. Kobieta zauważyła jego spojrzenie i wpadła we wściekłość.
  4962. - Cholerni zwyrodnialcy! - pisnęła błyskaj±c oczami. - ChodĽ, synku,
  4963. idziemy do domu! - poci±gnęła chłopca za
  4964.  
  4965. 390
  4966.  
  4967. rękę.
  4968. - Niech pani zaczeka! Proszę!
  4969. Artem wyci±gn±ł z zapasowego magazynka swojego automatu kilka
  4970. nabojów, dogonił kobietę i jej je dał.
  4971. - Proszę... To dla was. Dla pani synka.
  4972. Ta spojrzała na niego z niedowierzaniem, potem skrzywiła się
  4973. pogardliwie.
  4974. - Co ty sobie myślisz, że za pięć nabojów się zgodzę? Żeby własne
  4975. dziecko?!
  4976. Artem nie od razu zrozumiał, co miała na myśli. Wreszcie do niego
  4977. dotarło i otworzył już usta, żeby zacz±ć się tłumaczyć, ale nic nie mogło mu
  4978. przejść przez gardło, stał tylko i mrugał oczami. Kobieta, zadowolona z
  4979. wrażenia, jakie zrobiła, zmieniła ton z gniewnego na łaskawy.
  4980. - No, dobrze już! Dwadzieścia nabojów za pół godziny.
  4981. Artem, ogłuszony, potrz±sn±ł głow±, odwrócił się i odszedł prawie
  4982. biegiem.
  4983. - Sknera! Dobra, daj chociaż piętnaście! - krzyknęła za nim kobieta.
  4984. Ulman stał w tym samym miejscu, rozmawiaj±c o czymś ze sprzedawc±.
  4985. - To co, jak będzie z tym szczurkiem, zdecydował się pan? -
  4986. zainteresował się uprzejmie właściciel namiotu widz±c wracaj±cego Artema.
  4987. "Jeszcze trochę i się porzygam" - pomyślał Artem. Poci±gn±ł Ulmana za
  4988. sob± i szybko uciekł z tej zapomnianej przez Boga stacji.
  4989. - Gdzie się tak śpieszymy?
  4990. - spytał ten, kiedy szli już tunelem w
  4991. kierunku Białoruskiej.
  4992. Staraj±c się powstrzymać nudności, Artem opowiedział, co się
  4993. wydarzyło. Na Ulmanie jego historia nie zrobiła specjalnego wrażenia.
  4994. - A co? Jakoś trzeba żyć - powiedział.
  4995. - A po co w ogóle takie życie? - Artem się wzdrygn±ł.
  4996. - A masz jakiś inny pomysł? - Ulman wzruszył potężnymi ramionami.
  4997. - Bo jaki sens ma takie życie? Czepiać się go, wytrzymywać cały ten
  4998. brud, poniżenie, własnymi dziećmi handlować, żreć mech, w imię czego?
  4999. Artem urwał przypomniawszy sobie Huntera i to, jak mówił o instynkcie
  5000. samozachowawczym, o tym, że ze wszystkich sił, jak zwierzę, będzie
  5001. walczył o swoje życie i przeżycie pozostałych. Wtedy jego słowa
  5002. rzeczywiście rozpaliły w Artemie nadzieję i wolę walki, jak u tej żaby, która
  5003. własnymi łapkami ubiła śmietanę w dzbanku i zmieniła j± w masło. Ale
  5004. teraz jakoś bliższe prawdy wydawały mu się słowa ojczyma.
  5005.  
  5006.  
  5007. 391
  5008.  
  5009. - W imię czego? - przedrzeĽniał go Ulman. - A ty co, chłopcze, "w
  5010. imię czego" żyjesz?
  5011. Artem pożałował, że w ogóle zacz±ł tę rozmowę. Ulman był świetnym
  5012. żołnierzem, trzeba mu to było przyznać, ale rozmówc± okazał się
  5013. niespecjalnie ciekawym. I dyskutować z nim na temat sensu życia zdawało
  5014. mu się bezcelowe.
  5015. - No właśnie, "w imię czego/" - odpowiedział ponuro, nie wytrzymuj±c.
  5016. - No, i w imię czego?
  5017. - roześmiał się Ulman.
  5018. - W imię zbawienia
  5019. ludzkości? Daj spokój, to s± bzdury. Nie ty wybawisz, to ktoś inny. Na
  5020. przykład ja - oświetlił sobie latark± twarz, żeby Artem j± widział, i zrobił
  5021. bohatersk± minę.
  5022. Artem spojrzał na niego z zazdrości±, ale nic nie powiedział.
  5023. - Poza tym - ci±gn±ł komandos - wszyscy nie mog± po to żyć.
  5024. - A jak ci się podoba takie życie bez sensu? - Artem starał się zadać to
  5025. pytanie z ironi±.
  5026. - Jak to bez sensu? W moim życiu jest sens, ten sam, co u wszystkich. I
  5027. w ogóle, poszukiwania sensu życia zwykle przypadaj± na okres dojrzewania
  5028. płciowego. Tak więc u ciebie się to chyba przeci±gnęło.
  5029. Jego ton nie był obraĽliwy, lecz żartobliwy, więc Artem nie zareagował.
  5030. Natchniony sukcesem, Ulman perorował dalej:
  5031. - Dobrze pamiętam siebie, jak miałem siedemnaście lat. Też wszystko
  5032. chciałem zrozumieć: jak, po co, i jaki to ma sens? Potem to mija. Sens,
  5033. bracie, życie ma tylko jeden: narobić dzieci i je wychować. A potem niech
  5034. już one się męcz± z tymi pytaniami. I niech na nie odpowiadaj±, jak umiej±.
  5035. I na tym stoi świat. O, tak± mam teorię - i znów się roześmiał.
  5036. - W takim razie po co ze mn± idziesz? Po co ryzykujesz życiem? Jeśli
  5037. nie wierzysz w zbawienie ludzkości, to po co?
  5038. - po jakimś czasie spytał
  5039. Artem.
  5040. - Po pierwsze, rozkaz - surowo powiedział Ulman. - Z rozkazami się
  5041. nie dyskutuje. Po drugie, jak pamiętasz, dzieci nie wystarczy zrobić, trzeba
  5042. je jeszcze wychować. A jak je mam wychowywać, jak je zeżre ta wasza
  5043. hałastra z WOGN-u?
  5044. Biła od niego taka pewność siebie, swojej siły i swoich słów, jego obraz
  5045. świata był tak kusz±co prosty i spójny, że Artem nie miał już ochoty więcej
  5046. się z nim kłócić. Przeciwnie, poczuł, że komandos i w nim wzbudza
  5047. pewność, której tak mu brakowało.
  5048. Tak jak mówił Młynarz, tunel między Majakowsk± a Białorusk± okazał
  5049. się być spokojny. Co prawda coś chlupało w szybach wentylacyjnych, ale za
  5050. to obok nich parę razy przemknęły zupełnie zwyczajnych rozmiarów
  5051.  
  5052. 392
  5053.  
  5054. szczury, i Artema to uspokoiło. Przejazd był zadziwiaj±co krótki: ledwo
  5055. skończyli się kłócić, jak przed nimi ukazały się światła stacji.
  5056. S±siedztwo Hanzy odbiło się na Białoruskiej jak najbardziej pozytywnie.
  5057. Było to widać od razu, chociażby dlatego, że w porównaniu do
  5058. Majakowskiej czy Kijewskiej, była całkiem nieĽle strzeżona. Na dziesięć
  5059. metrów przed wejściem urz±dzono posterunek: na workach z ziemi± stał
  5060. erkaem, a oddział wartowników składał się z pięciu ludzi.
  5061. Po sprawdzeniu dokumentów (tu przydał się nowy paszport), spytano ich
  5062. uprzejmie, czy nie s± aby z Rzeszy. Nie, nie - zapewnili Artema - nikt tu
  5063. nie ma nic przeciwko Rzeszy, Białoruska jest stacj± handlow±, zachowuje
  5064. pełn± neutralność, w konflikty między mocarstwami - tak dowódca warty
  5065. nazwał Hanzę, Rzeszę i Linię Czerwon± - się nie miesza.
  5066. Zanim ruszyli w dalsz± drogę wzdłuż Linii Okrężnej, Artem i Ulman
  5067. postanowili jednak odsapn±ć i coś przek±sić. Siedz±c w bogatym, a nawet z
  5068. pewnym szykiem urz±dzonym bufecie, oprócz świetnie przygotowanego, a
  5069. przy tym całkiem niedrogiego kotleta, Artem otrzymał pełn± informację o
  5070. Białoruskiej. Siedz±cy przy stole naprzeciwko blondyn z okr±gł± twarz±,
  5071. który przedstawił się jako Leonid Piotrowicz, pałaszował aż mu się uszy
  5072. trzęsły gigantycznych rozmiarów jajecznicę na boczku, a kiedy nie miał
  5073. akurat pełnych ust, z przyjemności± opowiadał o swojej stacji.
  5074. Białoruska, jak się okazało, żyła z tranzytu wieprzowiny i kur. Po drugiej
  5075. stronie Okrężnej, bliżej stacji Sokoł, a nawet Wojkowskiej, chociaż ta
  5076. znajdowała się już niebezpiecznie blisko powierzchni, rozci±gały się
  5077. ogromne i bardzo dobrze prosperuj±ce gospodarstwa. Kilometry tuneli i
  5078. przejazdów technicznych przekształcono w niekończ±ce się farmy zwierz±t
  5079. hodowlanych, które żywiły cał± Hanzę, dostarczaj±c jednocześnie żywność
  5080. i Czwartej Rzeszy, i wiecznie głodnej Linii Czerwonej. Oprócz tego,
  5081. mieszkańcy stacji Dinamo odziedziczyli po swoich przedsiębiorczych
  5082. poprzednikach talenty krawieckie. To właśnie tam szyto te kurtki ze
  5083. świńskiej skóry, które Artem widział na Prospekcie Mira.
  5084. Na tym krańcu Linii Zamoskworieckiej nie było żadnych zewnętrznych
  5085. zagrożeń, i przez wszystkie lata życia w metrze ani Sokoła, ani Aeroportu,
  5086. ani Dinama nikt ani razu nie spl±drował. Hanza nie próbowała ich przej±ć,
  5087. zadowalaj±c się możliwości± pobierania cła z przewożonych towarów, a
  5088. jednocześnie oferowała im obronę przez faszystami i czerwonymi.
  5089. Prawie wszyscy mieszkańcy Białoruskiej trudnili się handlem. Farmerzy
  5090. z Sokoła i krawcy z Dinama rzadko zatrzymywali się tu, żeby zbyć swoje
  5091. towary: profitów z dostaw hurtowych mieli aż nadto. Ludzie z tamtej strony,
  5092. jak ich tu nazywano, przywozili partie wieprzowiny lub żywych kur na
  5093. drezynach i w ręcznie napędzanych wagonikach, wyładowywali towar - do
  5094. tego celu na peronach były nawet zamontowane specjalne dĽwigi -
  5095. rozliczali się i wracali do domu.
  5096.  
  5097. 393
  5098.  
  5099. Stacja kipiała życiem. Żwawi handlowcy (na Białoruskiej nazywali się
  5100. nie wiadomo dlaczego "menedżerami") uwijali się między "terminalem",
  5101. czyli miejscem wyładunku, a magazynami, pobrzękuj±c mieszkami z
  5102. nabojami, wydaj±c polecenia krzepkim tragarzom. Wózki ze skrzyniami i
  5103. pakunkami na dobrze nasmarowanych kółkach toczyły się bezszelestnie do
  5104. rzędów straganów, lub do granicy Okrężnej, sk±d odbierali towar kupcy
  5105. Hanzy, lub też na przeciwległy koniec peronu, gdzie realizacji swoich
  5106. zamówień oczekiwali emisariusze Rzeszy.
  5107. Faszystów było tu sporo, ale nie szeregowych, a przeważnie oficerów.
  5108. Zachowywali się tutaj zupełnie inaczej niż u siebie: chociaż dość chamsko,
  5109. to w granicach przyzwoitości. Zerkali wrogo na smagłych brunetów,
  5110. których nie brakowało wśród tutejszych handlarzy i robotników, ale nie
  5111. decydowali się zaprowadzać włas­nych porz±dków.
  5112. - W końcu mamy też tutaj banki... Od nich, z Rzeszy, wielu do nas
  5113. przyjeżdża niby to po towary, a tak naprawdę, żeby wpłacić oszczędności -
  5114. poinformował Artema jego rozmówca.
  5115.  
  5116. - Dlatego nie zaatakuj± nas
  5117. znienacka. Jesteśmy dla nich jak Szwajcaria - dodał niezrozumiale.
  5118. - Fajnie tu u was - na wszelki wypadek zauważył uprzejmie Artem.
  5119. - Ale co my tak ci±gle o Białoruskiej... A panowie to sk±d pochodz±?
  5120. -
  5121. spytał wreszcie z grzeczności Leonid Piotrowicz.
  5122. Ulman udał, że jest tak zajęty swoim kotletem, że nie usłyszał pytania.
  5123. - Ja jestem z WOGN-u - obejrzawszy się na niego odpowiedział Artem.
  5124. - Co pan mówi! To straszne! - Leonid Piotrowicz aż odłożył sztućce. -
  5125. Mówi się, że sytuacja tam jest beznadziejna! Słyszałem, że broni± się już
  5126. ostatnimi siłami. Pół stacji zginęło... To prawda?
  5127. Kawałek kotleta stan±ł Artemowi w gardle. Cokolwiek się działo, musi
  5128. się dostać do WOGN-u, zobaczyć się ze swoimi, może ostatni raz. Jak on
  5129. mógł tracić teraz cenny czas na jedzenie? Odsun±ł talerz, poprosił o
  5130. rachunek, i nie zwracaj±c uwagi na protesty Ulmana, poci±gn±ł go za sob±,
  5131. mijaj±c ustawione w arkadach kramy z mięsem i ubraniami, mijaj±c
  5132. zwalone na stertę towary, wypytuj±cych o ceny straganiarzy, snuj±cych się
  5133. tragarzy, przechadzaj±cych się godnie faszystowskich oficerów, w kierunku
  5134. ogrodzonego metalow± barierk± przejścia na Linię Okrężn±. Nad wejściem
  5135. wisiała biała płachta z br±zowym kołem w środku, a dwóch strażników z
  5136. karabinami w znajomych szarych uniformach sprawdzało dokumenty i
  5137. przeszukiwało rzeczy.
  5138. Artemowi jeszcze nigdy nie udało się dostać na terytorium Hanzy z tak±
  5139. łatwości±. Ulman, żuj±c jeszcze kawałek kotleta, pogrzebał w kieszeni i
  5140. pokazał pogranicznikom niepozornie wygl±daj±cy dokument. Ci bez słowa
  5141. otworzyli bramkę przepuszczaj±c ich do środka.
  5142. - Co to jest? - zainteresował się Artem.
  5143.  
  5144. 394
  5145.  
  5146. - A... Ksi±żeczka do orderu "Za zasługi dla Ojczyzny"
  5147. - odpowiedział
  5148. żartem Ulman. - U naszego pułkownika wszyscy maj± dług.
  5149. Przejście na Okrężn± było dziwn± mieszank± twierdzy i magazynu.
  5150. Druga granica Hanzy zaczynała się za przerzuconymi przez tory kładkami:
  5151. mieściły się tam najprawdziwsze bastiony z erkaemami, a nawet miotaczem
  5152. płomieni. A dalej, obok pomnika z br±zu, przedstawiaj±cego brodatego
  5153. mędrca z karabinem, wiotk± dziewczynę i rozmarzonego chłopaka z broni±
  5154. (pewnie założyciele Białoruskiej albo bohaterowie walki z mutantami,
  5155. pomyślał Artem) znajdował się cały garnizon, z co najmniej dwudziestoma
  5156. żołnierzami.
  5157. - To przez Rzeszę - wyjaśnił Artemowi Ulman. - Z faszystami jest tak:
  5158. ufaj, ale sprawdzaj. Szwajcarii rzeczywiście nie ruszyli, ale Francję już tak.
  5159. - Mam kłopoty z histori±
  5160. - przyznał ze wstydem Artem.
  5161. - Ojczym za
  5162. nic nie mógł znaleĽć podręcznika do dziesi±tej klasy. Za to o starożytnej
  5163. Grecji sporo czytałem.
  5164. Żołnierzy mijał niekończ±cy się sznur podobnych do mrówek tragarzy z
  5165. workami na plecach: Hanza chciwie wsysała prawie cał± produkcję Sokoła,
  5166. Dinama i Aeroportu. Ruch był dobrze zorganizowany: jednymi schodami
  5167. tragarze schodzili z ładunkiem, drugimi podchodzili na pusto. Trzecie były
  5168. przeznaczone dla pozostałych przechodniów.
  5169. Na dole, w oszklonej budce, siedział, obserwuj±c schody, strażnik z
  5170. automatem. Jeszcze raz sprawdził Artemowi i Ulmanowi dokumenty i
  5171. wydał im papierki z piecz±tk± "Rejestracja tymczasowa - tranzyt" i dat±.
  5172. Droga była wolna.
  5173. Ta stacja też nazywała się Białoruska, ale różnica z jej siostr± spoza
  5174. Hanzy była uderzaj±ca: jak między rozdzielonymi przy narodzinach
  5175. bliĽniakami, z których jeden trafił do rodziny królewskiej, a drugiego
  5176. przygarn±ł i wychował biedak. Cały dobrobyt i rozkwit tamtej pierwszej
  5177. Białoruskiej blakły w porównaniu ze stacj± z Okrężnej. Lśniła czyst± biel±
  5178. ścian, czarowała wymyśln± mozaik± na sklepieniu i oślepiała neonowymi
  5179. lampami, które na całej stacji paliły się tylko trzy, co jednak wystarczało aż
  5180. nadto.
  5181. Na peronie sznur tragarzy rozdzielał się na dwie części: jedni przez
  5182. arkady szli do torów po lewej, drudzy
  5183. - po prawej, zrzucaj±c swoje worki
  5184. na stertę i biegiem wracaj±c po następne.
  5185. Przy torach były dwa przystanki: towarowy, gdzie zamontowano mały
  5186. dĽwig, i pasażerski, z kas± biletow±. Raz na piętnaście-dwadzieścia minut
  5187. obok stacji przejeżdżała drezyna towarowa, obudowana swego rodzaju
  5188. karoseri± - pomostem z desek, załadowanym skrzyniami i workami. Obok
  5189. trzech-czte­rech ludzi stoj±cych za dĽwigniami każdej drezyny stał jeszcze
  5190. ochroniarz.
  5191.  
  5192. 395
  5193.  
  5194. Drezyny pasażerskie jeĽdziły rzadziej - Artemowi i Ulmanowi przyszło
  5195. czekać ponad czterdzieści minut. Jak wyjaśnił im bileter, marszrutki czekały
  5196. aż zbierze się wystarczaj±co dużo ludzi, żeby nie męczyć niepotrzebnie
  5197. pracowników. Ale sama ta okoliczność, że gdzieś w metrze do tej pory
  5198. można kupić bilet - po naboju za każd± przejechan± stację - i pojechać
  5199. tunelem, tak jak wtedy, wprost Artema oczarowała. Na jakiś czas zapomniał
  5200. nawet o wszystkich swoich problemach i w±tpliwościach, a po prostu stał i
  5201. obserwował ładowanie towarów, wyobrażaj±c sobie, jak piękne musiało być
  5202. życie w metrze kiedyś, gdy torami jeĽdziły nie ręczne drezyny, a ogromne
  5203. lśni±ce poci±gi.
  5204. - Proszę, jest już panów marszrutka!
  5205. - oznajmił bileter i zadzwonił
  5206. dzwoneczkiem.
  5207. Na przystanek podjechała duża drezyna, do której był podczepiony
  5208. wagonik z drewnianymi ławkami. Po okazaniu biletów usiedli na wolnych
  5209. miejscach. Po kilku minutach i zabraniu jeszcze kilku brakuj±cych
  5210. pasażerów, tramwaj ruszył dalej.
  5211. Połowa ławeczek była umieszczona tak, że pasażerowie siedzieli twarz±
  5212. w kierunku jazdy, a połowa odwrotnie. Artem dostał miejsce tyłem do
  5213. kierunku jazdy, Ulman usiadł na wolnym miejscu, plecami do niego.
  5214. - Dlaczego siedzenia s± tak dziwnie rozstawione, w różnych
  5215. kierunkach? - spytał Artem swoj± s±siadkę, tęg± babę około sześćdziesi±tki
  5216. w dziurawym futrzanym paltociku. - Przecież tak jest niewygodnie.
  5217. - A jak inaczej? - kobieta klasnęła w dłonie ze zdziwienia.
  5218. - Co ty,
  5219. tunel bez dozoru chcesz zostawić? Wy, młodzi, to jesteście lekkomyślni!
  5220. Choćby przedwczoraj, nie słyszałeś, co było? O, taki szczur
  5221.  
  5222. - babina
  5223. rozłożyła ręce, na ile mogła
  5224. - wyskoczył z bocznego tunelu i porwał
  5225. pasażera!
  5226. - Przecież to nie był żaden szczur!
  5227. - odwracaj±c się, wtr±cił facet w
  5228. pikowanym waciaku. - Mutan to był! Na Kurskiej się strasznie mutany
  5229. rozpleniły...
  5230. - A ja ci mówię, że to był szczur! Mówiła mi Nina Prokofiewna, moja
  5231. s±siadka, co ja nie wiem, jak było? - oburzyła się baba.
  5232. Długo się jeszcze kłócili, ale Artem nie słuchał już ich rozmowy. Jego
  5233. myśli znów wróciły do WOGN-u. Postanowił już sobie, że zanim wyjdzie
  5234. na powierzchnię, żeby razem z Ulmanem wspi±ć się na wieżę Ostankino,
  5235. koniecznie spróbuje się dostać na swoj± rodzinn± stację. Jak przekonać do
  5236. tego towarzysza, jeszcze nie wiedział. Ale miał złe przeczucie, że ostatnia
  5237. szansa, by zobaczyć swój dom i ukochanych ludzi, otwiera się przed nim
  5238. właśnie teraz, zanim jeszcze wyjdzie na górę. I stracić jej nijak nie może
  5239. -
  5240. kto wie, co będzie póĽniej? Chociaż stalker mówił, że w ich zadaniu nie ma
  5241. nic skomplikowanego, sam Artem nie za bardzo wierzył, że jeszcze go
  5242.  
  5243. 396
  5244.  
  5245. kiedyś spotka. Tak, czy owak, przed swoim, być może ostatnim wyjściem
  5246. na powierzchnię, koniecznie musi choć na chwilę wrócić na WOGN.
  5247. Jak to brzmi... WOGN... DĽwięcznie, ciepło. Słuchałby tego i słuchał,
  5248. pomyślał Artem. Czyżby ten przypadkowy człowiek na Białoruskiej mówił
  5249. prawdę, i stacja rzeczywiście jest o włos od upadku pod naporem czarnych,
  5250. a połowa jej obrońców już zginęła, próbuj±c powstrzymać to co
  5251. nieuchronne? Jak długo go nie było? Dwa tygodnie? Trzy? Zamkn±ł oczy,
  5252. próbuj±c wyobrazić sobie ukochane sklepienia, eleganckie, lecz łagodne
  5253. linie arkad, ażurowe okucia miedzianych kratek wentylacyjnych pomiędzy
  5254. łukami, rzędy namiotów w holu: ten tam to Żeńki, a tutaj, bliżej, jego.
  5255. Drezyna kołysała się łagodnie w takt usypiaj±cego stukotu kół, i Artem
  5256. nawet nie zauważył, jak ogarn±ł go sen. Znów śnił mu się WOGN.
  5257. Niczemu się już nie dziwił, nie nasłuchiwał i nie próbował zrozumieć.
  5258. Cel jego snu był nie na stacji, a w tunelu, dobrze o tym pamiętał.
  5259. Wyszedłszy z namiotu, Artem od razu skierował się ku torom, zeskoczył na
  5260. dół i poszedł na południe, w stronę Ogrodu Botanicznego. Egipskie
  5261. ciemności już go nie przerażały, lękał się czego innego: maj±cego nast±pić
  5262. spotkania w tunelu. Kto tam na niego czekał? Jaki był sens tego zdarzenia?
  5263. Dlaczego nigdy nie starczało mu śmiałości, żeby wytrzymać do końca?
  5264. Jego bliĽniak pojawił się w końcu w głębi tunelu: miękkie pewne kroki
  5265. stopniowo się zbliżały, jak za każdym poprzednim razem, doszczętnie
  5266. pozbawiaj±c Artema pewności siebie. Jednak tym razem trzymał się lepiej:
  5267. chociaż kolana mu zadrżały, Artem mógł powstrzymać dreszcze i dotrwać
  5268. do chwili, kiedy zrównał się z niewidoczn± istot±. Oblał się zimnym lepkim
  5269. potem, ale wzi±ł się w garść i nie rzucił do ucieczki, kiedy słaby podmuch
  5270. powietrza podpowiedział mu, że tylko centymetry dziel± tajemniczego
  5271. stwora od jego twarzy.
  5272. - Nie uciekaj... Spójrz w twarz swojemu przeznaczeniu... - szepn±ł mu
  5273. na ucho suchy sycz±cy głos.
  5274. I wtedy Artem sobie przypomniał
  5275.  
  5276. - jak mógł o tym zapomnieć w
  5277. poprzednich koszmarach
  5278. - że w kieszeni ma zapalniczkę. Wymacał
  5279. plastikowy przedmiot i pstrykn±ł krzesiwem, przygotowuj±c się, że zobaczy
  5280. tego, kto do niego mówił.
  5281. I wtedy oniemiał, czuj±c tylko, jak sztywniej± mu nogi.
  5282. Tuż przed nim nieruchomo stał czarny. Szeroko otwarte ciemne oczy bez
  5283. Ľrenic szukały jego wzroku.
  5284. Artem krzykn±ł, jak najgłośniej umiał.
  5285. - O matko i córko! - babina złapała się za serce ciężko dysz±c.
  5286. - Ale
  5287. żeś mnie przestraszył, co za chamstwo!
  5288.  
  5289.  
  5290. 397
  5291.  
  5292. D M I T R Y
  5293.  
  5294. G L U K H O V S K Y :
  5295.  
  5296. - Pani wybaczy. Chłopak
  5297. odwróciwszy się, Ulman.
  5298.  
  5299. jest
  5300.  
  5301. M E T R O
  5302.  
  5303. 2 0 3 3
  5304.  
  5305. tego... nerwowy - przeprosił,
  5306.  
  5307. - Coś tam takiego zobaczył, że krzyczysz jak opętany?
  5308. - baba rzuciła
  5309. mu ciekawskie spojrzenie spod ciężkich opuchniętych
  5310. powiek.
  5311. - Sen... Koszmar mi się przyśnił - odparł Artem. - Przepraszam.
  5312. - Sen?! Och, wy, młodzi, to jesteście wrażliwi - i znów zaczęła jęczeć i
  5313. pomstować.
  5314. Tym razem, ku swojemu zaskoczeniu, Artem spał całkiem długo -
  5315. przegapił nawet przystanek na Nowosłobodskiej. I nie zd±żył już sobie
  5316. przypomnieć, co takiego ważnego zrozumiał na końcu swojego koszmaru,
  5317. aż marszrutka przybyła na Prospekt Mira.
  5318. Sytuacja bardzo się tu różniła od sytego dobrobytu Białoruskiej. Po
  5319. ożywionym handlu nie było nawet śladu, za to od razu rzucała się w oczy
  5320. duża liczba wojskowych: specnazu i oficerów z naszywkami wojsk
  5321. inżynieryjnych. Na drugim krańcu peronu, na torach, stało kilka strzeżonych
  5322. towarowych drezyn spalinowych z tajemniczymi skrzynkami przykrytymi
  5323. brezentem. W holu, wprost na podłodze, siedziało jakieś pół setki byle jak
  5324. ubranych ludzi z ogromnymi kuframi, którzy rozgl±dali się zagubionym
  5325. wzrokiem wokoło.
  5326. - Co tu się dzieje? - spytał Artem.
  5327. - To nie tutaj się dzieje, tylko u was, na WOGN-ie - odpowiedział
  5328. Ulman. - Widać zabieraj± się do zasypania tunelu... Jeśli czarni wylez± z
  5329. Prospektu Mira, Hanza nie ujdzie bez szwanku. Pewnie przygotowuj±
  5330. uderzenie prewencyjne.
  5331. Zanim przeszli na Linię Kałużsko-Ryżsk±, Artem zd±żył się przekonać,
  5332. że domysły Ulmana s± prawdopodobnie słuszne. Specnaz Hanzy operował
  5333. na stacji linii promienistej, gdzie nie powinien się w ogóle pojawiać. Oba
  5334. wejścia do tuneli, prowadz±ce na północ, do WOGN-u i Ogrodu
  5335. Botanicznego, były zablokowane. Ktoś naprędce postawił tu posterunki, na
  5336. których wartę pełnili pogranicznicy z Hanzy. Na targu prawie nie było
  5337. klientów, połowa kramów świeciła pustkami, ludzie szeptali coś do siebie z
  5338. przestrachem, nad stacj± zawisło jakby nieuchronne nieszczęście. W jednym
  5339. rogu tłoczyło się kilkadziesi±t osób, całe rodziny z workami i torbami.
  5340. Kolejka zawijała się wokół stolika z napisem "Rejestracja uchodĽców".
  5341. - Poczekaj tu na mnie, pójdę poszukać naszego człowieka.
  5342.  
  5343. - Ulman
  5344. zostawił go przy straganach i znikn±ł.
  5345. Ale Artem miał swoje sprawy. Zeskoczył na tory, podszedł do
  5346. posterunku i zagadał do posępnego pogranicznika.
  5347. - Czy na WOGN można jeszcze przejść?
  5348.  
  5349. 398
  5350.  
  5351. - Na razie jeszcze puszczamy, ale nie radzę
  5352. - odparł tamten. - Co, nie
  5353. słyszałeś, co tam się dzieje? Jakieś wampiry przyłaż±, i to tak, że ich nie
  5354. powstrzymasz. Już prawie cała stacja im tam poległa. Widać jest tam
  5355. gor±co, bo jak nawet te nasze kutwy z dowództwa przyznały im bezzwrotn±
  5356. pożyczkę amunicji, tylko żeby tamci do jutra wytrzymali...
  5357. - A co będzie jutro?
  5358. - Jutro zawalimy wszystko w cholerę. Trzysta metrów od Prospektu w
  5359. obu tunelach założymy dynamit, i koniec, zostanie tylko wspomnienie.
  5360. - Ale dlaczego po prostu im nie pomożecie? Czyżby Hanzie nie
  5361. starczało sił?
  5362. - Przecież słyszysz - tam s± wampiry. Aż się tam od nich roi, żadne
  5363. posiłki nie wystarcz±.
  5364. - A co z ludĽmi z Ryżskiej? Z samego WOGN-u?! - Artem nie wierzył
  5365. swoim uszom.
  5366. - Uprzedziliśmy ich już kilka dni temu. Widzisz, że powoli do nas
  5367. uciekaj± - Hanza przyjmuje, my też jesteśmy ludzie. Ale lepiej, żeby się
  5368. pośpieszyli. Jak czas minie, to nic już nie pomoże. Więc postaraj się szybko
  5369. obrócić. Co tam masz? Sprawy? Rodzinę?
  5370. - Wszystko - odparł
  5371. zrozumieniem.
  5372.  
  5373. Artem
  5374.  
  5375. i
  5376.  
  5377. pogranicznik
  5378.  
  5379. kiwn±ł
  5380.  
  5381. głow±
  5382.  
  5383. ze
  5384.  
  5385. Ulman stał przy filarze, cicho rozmawiaj±c z wysokim młodym
  5386. człowiekiem i poważnym mężczyzn± w uniformie maszynisty i z pełnymi
  5387. insygniami naczelnika stacji.
  5388. - Samochód jest na górze, z pełnym bakiem. Mam tu jeszcze na wszelki
  5389. wypadek prowiant i skafandry ochronne, i jeszcze karabin pieczenieg z
  5390. lunet± SWD - chłopak wskazał dwie duże czarne torby.
  5391. - Wyjść możemy
  5392. w dowolnym momencie. Kiedy mamy być na górze?
  5393. - Będziemy łapać sygnał za osiem godzin. Do tego czasu powinniśmy
  5394. już być na stanowisku
  5395. - odparł Ulman. - ¦luza działa? - zwrócił się do
  5396. naczelnika.
  5397. - Działa - potwierdził ten. - Powiedzcie, kiedy. Tylko ludzi trzeba
  5398. będzie odpędzić, żeby się nie przestraszyli.
  5399. - To już wszystko mam. Czyli odpoczywamy jakieś pięć godzin, a
  5400. potem cała naprzód - podsumował Ulman. - No, co, Artem? Fajrant?
  5401. - Ja nie mogę - odci±gaj±c towarzysza na bok, powiedział mu Artem. -
  5402. Koniecznie muszę iść najpierw na WOGN. Pożegnać się i w ogóle spotkać.
  5403. Miałeś rację, będ± zawalać wszystkie tunele od Prospektu Mira. Nawet jeśli
  5404. wrócimy stamt±d żywi, więcej nie zobaczę swojej stacji. Muszę. Naprawdę.
  5405.  
  5406.  
  5407. 399
  5408.  
  5409. - Słuchaj, jeśli po prostu boisz się iść na górę, do tych swoich czarnych,
  5410. to powiedz
  5411. - zacz±ł Ulman, ale napotkawszy spojrzenie Artema,
  5412. zreflektował się. - Żartowałem. Wybacz.
  5413. - Naprawdę, muszę - powtórzył Artem.
  5414. Nie umiałby wyjaśnić tego uczucia, ale wiedział, że tak czy inaczej
  5415. pójdzie na WOGN - za wszelk± cenę.
  5416. - No, jak musisz... - odparł zakłopotany komandos. - Wrócić tu już nie
  5417. zd±żysz, szczególnie, jeśli zamierzasz się z kimś tam żegnać. Zróbmy tak:
  5418. my z Paszk±
  5419. - to ten z torbami
  5420. - pojedziemy st±d samochodem ulic±
  5421. Prospekt Mira. Na pocz±tku zamierzaliśmy jechać od razu do wieży, ale
  5422. możemy pojechać naokoło i podjechać do starego wejścia do WOGN-u.
  5423. Nowe jest całe rozwalone, wasi powinni wiedzieć. Będziemy tam na ciebie
  5424. czekać. Za pięć godzin, pięćdziesi±t minut. Tylko się nie spóĽnij!
  5425. Kombinezon masz? Zegarek? Masz, weĽ mój, ja pożyczę od Paszki -
  5426. ści±gn±ł metalow± bransoletkę.
  5427. - Za pięć godzin pięćdziesi±t minut
  5428.  
  5429. - kiwn±ł głow± Artem, ścisn±ł
  5430. Ulmanowi rękę i rzucił się biegiem do posterunku.
  5431. Zobaczywszy go znowu, pogranicznik pokręcił głow±.
  5432. - A w tym tunelu, czy dziej± się wci±ż te dziwne rzeczy
  5433. - przypomniał
  5434. sobie Artem.
  5435. - Mówisz o tych rurach, tak? Wszystko dobrze, zakleili jakoś. Mówi±, że
  5436. ma się tylko zawroty głowy, kiedy przechodzi się obok, ale żeby ktoś umarł,
  5437. to nie - odparł pogranicznik.
  5438. Artem podziękował mu skinieniem, zapalił latarkę i wszedł do tunelu.
  5439. Przez pierwsze dziesięć minut w głowie szaleńczo wirowały mu jakieś
  5440. myśli: o niebezpieczeństwie w rozci±gaj±cych się przed nim tunelach, o
  5441. przemyślanym i rozs±dnie urz±dzonym życiu na Białoruskiej, potem o
  5442. "marszrutkach" i prawdziwych poci±gach. Ale krok po kroku mrok tunelu
  5443. wysysał z niego te nieistotne, bezsensownie przemykaj±ce mu przed oczami
  5444. obrazki i urywki zdań. Z pocz±tku przyszedł spokój i pustka, potem zacz±ł
  5445. myśleć o czymś innym.
  5446. Jego podróż zbliżała się do końca. Artem sam nie umiałby powiedzieć,
  5447. ile czasu go tu nie było. Być może minęły dwa tygodnie, może ponad
  5448. miesi±c.
  5449. Jaka prosta, jakże krótka wydawała mu się ta droga, kiedy, siedz±c na
  5450. drezynie na Aleksiejewskiej ogl±dał w świetle latarki swój stary plan,
  5451. próbuj±c wytyczyć trasę do Polis... Wtedy leżał przed nim nieznany świat,
  5452. o którym nie wiedział nic pewnego, i dlatego mógł wyznaczać szlak
  5453. zastanawiaj±c się tylko nad tym, jak będzie szybciej, a nie nad tym, jak ta
  5454. droga zmieni przemierzaj±cego j± wędrowca. Życie przygotowało dla niego
  5455.  
  5456. 400
  5457.  
  5458. zupełnie inny scenariusz, pełny bł±dzenia i komplikacji, śmiertelnie
  5459. niebezpieczny, i nawet przypadkowi towarzysze podróży, dziel±c z nim
  5460. małe urywki jego drogi, często płacili za to życiem.
  5461. Artem wspomniał Olega. Każdy ma swoje przeznaczenie, mówił mu na
  5462. Poliance Siergiej Andriejewicz. Czy mogło być tak, że przeznaczeniem tego
  5463. krótkiego dziecięcego życia okazała się straszne, bezsensowna śmierć, która
  5464. uratowała życie kilku innym ludziom? Aby kontynuowali swoj± misję?
  5465. Artemowi zrobiło się jakoś zimno i nieprzyjemnie. Przyjęcie takiego
  5466. założenia oznaczało akceptację tej ofiary, wiarę w to, że fakt, iż jest
  5467. wybrańcem, pozwala mu kontynuować swoj± drogę za cenę życia innych,
  5468. ich cierpienia... Jak to, miałby deptać po innych, łamać, kaleczyć ich losy
  5469. tylko po to, żeby wypełnić swoje przeznaczenie?
  5470. Oleg był oczywiście jeszcze za mały, żeby zadawać sobie pytanie o to,
  5471. po co pojawił się na świecie. Ale gdyby miał się nad tym zastanawiać,
  5472. raczej nie zgodziłby się na tak± rolę. Chłopczyk na pewno chciałby liczyć
  5473. na bardziej świadom± i znacz±c± funkcję na tym świecie... A jeśli już nawet
  5474. poświęcić własne życie, żeby uratować innych, to tylko bior±c na siebie ten
  5475. krzyż świadomie i dobrowolnie.
  5476. Przed oczami stanęły mu twarze Michaiła Porfiriewicza, Daniły,
  5477. Tretiaka. Za co oni zginęli? Dlaczego właśnie to on przeżył? Co dało mu tę
  5478. możliwość, to prawo? Artem pożałował, że nie ma tu z nim Ulmana, który
  5479. jedn± żartobliw± replik± rozwiałby jego w±tpliwości. Różnica między nimi
  5480. była taka, że podróż po metrze sprawiła, że Artem zobaczył świat jakby
  5481. przez wieloboczny pryzmat, a surowe życie Ulmana nauczyło go patrzeć na
  5482. rzeczy prosto: przez celownik karabinu snajperskiego. Nie wiadomo, który z
  5483. nich dwóch miał rację, ale uwierzyć, że każde pytanie może mieć jedn±,
  5484. jedynie prawdziw± odpowiedĽ, Artem już nie potrafił.
  5485. W życiu w ogóle, a w metrze w szczególności, wszystko było nieostre,
  5486. zmienne, względne. Na pocz±tku wyjaśnił mu to Chan na przykładzie
  5487. zegarów na stacjach. Jeśli taka podstawa postrzegania świata, jak czas,
  5488. okazała się wymyślona i względna, to co dopiero mówić o innych
  5489. niezachwianych ludzkich wyobrażeniach co do życia?
  5490. Wszystko: od głosu w rurach w tunelu, przez który szedł, i blasku
  5491. kremlowskich gwiazd do wiecznych tajemnic ludzkiej duszy, miało od razu
  5492. kilka wyjaśnień. A szczególnie wiele odpowiedzi było na pytanie
  5493. "dlaczego?". Spotkani przez Artema ludzie, od kanibali z Parku Pobiedy do
  5494. bojowników Brygady im. Che Guevary, potrafili na nie odpowiedzieć.
  5495. Swoje odpowiedzi mieli wszyscy: sekciarze i sataniści, faszyści i
  5496. filozofowie z automatami, w rodzaju Chana. Właśnie dlatego tak trudno
  5497. było Artemowi wybrać i przyj±ć choć jedn± jedyn± z nich. Poznaj±c
  5498. codziennie now± wersję odpowiedzi, nie mógł się zmusić, by uwierzyć w to,
  5499.  
  5500.  
  5501. 401
  5502.  
  5503. że to właśnie ta jest prawdziwa, bo nazajutrz mogła pojawić się kolejna, nie
  5504. mniej celna i wszechogarniaj±ca.
  5505. Komu wierzyć? W co? W Wielkiego Czerwia
  5506.  
  5507. - boga ludożerców,
  5508. skrojonego na obraz poci±gu elektrycznego i na nowo zaludniaj±cego
  5509. żywymi stworzeniami bezpłodn± wypalon± ziemię; w gniewnego i
  5510. zazdrosnego Jehowę; w jego zbuntowane odbicie, Szatana; w zwycięstwo
  5511. komunizmu w całym metrze; w wyższość zadartonosych blondynów nad
  5512. smagłymi kędzierzawymi brunetami? Coś podpowiadało Artemowi, że
  5513. żadnej różnicy między tym wszystkim nie było. Każda wiara służyła
  5514. człowiekowi tylko jako laska, która podtrzymywała, by nie upaść, i
  5515. pomagała wstać, kiedy ludzie jednak się potykali i przewracali. Kiedy
  5516. Artem był mały, rozśmieszyła go opowieść ojczyma o tym, jak to małpa
  5517. wzięła do ręki kij i stała się człowiekiem. Jak widać, od tej pory zmyślny
  5518. małpiszon nie wypuszczał tego kija z r±k, przez co nigdy się do końca nie
  5519. wyprostował - myślał Artem.
  5520. Rozumiał dlaczego i po co człowiek potrzebuje tej podpory. Bez niej
  5521. życie stawało się puste, jak opuszczony tunel. Artemowi wci±ż dĽwięczał w
  5522. uszach pełen rozpaczy krzyk dzikusa z Parku Pobiedy, który zrozumiał, że
  5523. Wielki Czerw jest tylko wymysłem kapłanów jego ludu. Coś podobnego
  5524. Artem poczuł sam, dowiaduj±c się, że Niewidzialni Obserwatorzy nie
  5525. istniej±. Jednak dla niego rezygnacja z Obserwatorów, Czerwia i innych
  5526. bogów metra była o wiele łatwiejsza.
  5527. W czym rzecz? Czy to znaczy, że jest inny, silniejszy, niż pozostali?
  5528. Artem zrozumiał, że sam się oszukuje. Kij był i w jego rękach, i musi wzi±ć
  5529. się na odwagę, żeby to przyznać.
  5530. Jako podpora służyła mu świadomość tego, że wypełnia zadanie wielkiej
  5531. wagi, że na jedn± kartę postawiono ocalenie całego metra i że ta misja
  5532. nieprzypadkowo dostała się właśnie jemu. ¦wiadomie czy nie, Artem we
  5533. wszystkim doszukiwał się dowodów tego, że został wybrany, by wykonać
  5534. to zadanie, jednak nie przez Huntera, lecz przez kogoś lub coś większego.
  5535. Zniszczyć czarnych, wybawić od nich rodzinn± stację i bliskich ludzi,
  5536. przeszkodzić im w zburzeniu metra - to było zadanie godne tego, by stać
  5537. się sednem życia. I wszystko, co przydarzyło się Artemowi podczas jego
  5538. wyprawy, dowodziło tylko jednego: jest inny niż wszyscy. Zgotowano mu
  5539. coś wyj±tkowego. To właśnie on ma zetrzeć na proch, wytrzebić potwory,
  5540. które w przeciwnym wypadku same rozprawi± się z niedobitkami ludzkości.
  5541. Póki szedł t± drog±, prawidłowo odczytuj±c wysyłane do niego znaki, jego
  5542. wola zwycięstwa wygrywała z rzeczywistości±, igraj±c ze statystycznym
  5543. prawdopodobieństwem, zakrzywiaj±c tory lotu pocisków, oślepiaj±c
  5544. potwory i przeciwników i sprawiaj±c, że sojusznicy zjawiali się w
  5545. odpowiednim czasie i miejscu. Jak inaczej można zrozumieć, dlaczego
  5546. Daniła oddał mu plan położenia bazy rakietowej, a sama baza jakimś cudem
  5547.  
  5548. 402
  5549.  
  5550. nie została unicestwiona dziesi±tki lat temu? Jak inaczej wyjaśnić to, że
  5551. wbrew zdrowemu rozs±dkowi, spotkał jednego z nielicznych, a może
  5552. jedynego żyj±cego rakietowca w całym metrze? Osobista Opatrzność
  5553. Artema wkładała mu w ręce potężne narzędzie i posyłała mu człowieka,
  5554. który pomoże mu zadać śmiertelne uderzenie niepojętej i bezlitosnej sile,
  5555. zmiażdżyć j±? Jak inaczej wyjaśnić wszystkie cudowne ocalenia Artema w
  5556. najbardziej beznadziejnych sytuacjach? Póki wierzył w swoje
  5557. przeznaczenie, był nietykalny, choć id±cy obok niego ludzie ginęli jeden po
  5558. drugim.
  5559. Myśli Artema powędrowały ku temu, co powiedział na Poliance Siergiej
  5560. Andriejewicz o przeznaczeniu i fabule. Wtedy te słowa popchnęły go
  5561. naprzód, niczym nowa, naoliwiona sprężyna wsadzona do zniszczonego,
  5562. zardzewiałego mechanizmu nakręcanej zabawki. Ale przy tym, z jakiegoś
  5563. powodu, były dla niego nieprzyjemne. Może dlatego, że ta teoria
  5564. pozbawiała Artema wolnej woli, i jeśli teraz podejmowałby jak±ś decyzję,
  5565. to nie ulegałby własnej zachciance, lecz linii fabularnej swojego losu. A z
  5566. drugiej strony, po wszystkim, co mu się przydarzyło, jak można było
  5567. zaprzeczyć, że ta linia istnieje? Teraz nie mógł już dłużej wierzyć, że jego
  5568. życie jest tylko splotem przypadków. Zbyt wiele już przeszedł, i z tych
  5569. kolein nie można było ot tak się wydobyć. Jeśli zaszedł tak daleko, to jest
  5570. zmuszony iść jeszcze dalej: taka była nieubłagana logika obranej przez
  5571. niego drogi. Teraz było już za póĽno na w±tpliwości. Musi iść naprzód,
  5572. nawet jeśli oznacza to ponoszenie odpowiedzialności nie tylko za życie
  5573. własne, ale i innych. Wszystkie ofiary nie były próżne, on musi je przyj±ć,
  5574. jest zobowi±zany przejść swoj± drogę do końca i wypełnić to, po co znalazł
  5575. się na tym świecie. To właśnie jest jego przeznaczenie.
  5576. Dlaczego wcześniej nie myślał tak jasno?! Wci±ż w±tpił w to, że jest
  5577. wybrańcem, rozpraszał się dla jakichś głupot, wahał się, a odpowiedĽ
  5578. zawsze była tuż obok. Rację miał Ulman: nie ma po co komplikować życia.
  5579. Teraz Artem szedł szybkim krokiem. Ż±dnego szumu z rur w końcu nie
  5580. usłyszał; w tunelach do samej stacji WOGN w ogóle nie napotkał nic
  5581. groĽnego. Jednak cały czas widział id±cych w kierunku Prospektu Mira:
  5582. naprzeciw szedł mu potok nieszczęśliwych, zaszczutych ludzi, którzy
  5583. wszystko rzucili i uciekli przed niebezpieczeństwem. Spogl±dali na niego
  5584. jak na szaleńca: tylko on wchodził w samo j±dro strachu, podczas gdy
  5585. pozostali starali się zostawić za sob± to przeklęte miejsce. Ani na Ryżskiej,
  5586. ani na Aleksiejewskiej nie było posterunków. Pogr±żony w myślach, Artem
  5587. sam nie zauważył, jak dotarł do WOGN-u, chociaż minęło już przynajmniej
  5588. półtorej godziny.
  5589. Kiedy wszedł na stację i rozejrzał się dookoła, mimowolnie się
  5590. wzdrygn±ł - na tyle przypominała mu ten WOGN, który widział w swoich
  5591.  
  5592.  
  5593. 403
  5594.  
  5595. koszmarach. Połowa lamp nie działała, w powietrzu unosił się zapach
  5596. spalenizny, gdzieś w oddali słychać było jęki i gwałtowny kobiecy płacz.
  5597. Artem wzi±ł automat do r±k i ruszył naprzód, ostrożnie okr±żaj±c filary i
  5598. uważnie przygl±daj±c się cieniom. Widać było, że czarnym przynajmniej
  5599. raz udało się przebić i dostać na sam± stację. Część namiotów była
  5600. zniszczona, w kilku miejscach na posadzce widniały zaschłe ślady krwi.
  5601. Gdzieniegdzie mieszkali jeszcze ludzie, raz przez brezent błysnęła nawet
  5602. latarka.
  5603. Z północnego tunelu dochodziły dalekie wystrzały. Wyjście do niego
  5604. blokowała sterta worków z piaskiem wysokości człowieka. Trzech ludzi
  5605. stało przyciśniętych do tej osłony, obserwuj±c tunel przez otwory
  5606. strzelnicze i trzymaj±c podejście do stacji na muszce.
  5607. - Artem? Artem! Co ty tu robisz? - zawołał go znajomy głos.
  5608. Odwrócił się i zobaczył Kiriła, jednego z członków grupy, z któr± na
  5609. samym pocz±tku swojej podróży wyruszył z WOGN-u. Ręka zwisała mu na
  5610. temblaku, a włosy zdawał się mieć jeszcze bardziej rozczochrane niż
  5611. zwykle.
  5612. - Po prostu wróciłem
  5613. - wymijaj±co odpowiedział Artem, po czym
  5614. zapytał: - Jak tu się trzymacie? Gdzie wujek Sasza? Gdzie Żeńka?
  5615. - Żeńka! Widzisz... Zabili go, już z tydzień będzie - ponuro powiedział
  5616. Kirił.
  5617. Serce mu zamarło.
  5618. - A ojczym?
  5619. - Suchy jest cały i zdrów, dowodzi. Teraz jest w lazarecie
  5620.  
  5621. - Kirił
  5622. machn±ł ręk± w stronę schodów prowadz±cych do nowego wyjścia ze stacji.
  5623. - Dziękuję! - Artem rzucił się biegiem.
  5624. - A gdzie ty byłeś? - krzykn±ł za nim Kirił.
  5625. "Lazaret" wygl±dał złowieszczo. Prawdziwych rannych było tu
  5626. niewielu - wszystkiego pięcioro, większość miejsc zajmowali inni pacjenci.
  5627. Zawinięci jak niemowlaki i wciśnięci w śpiwory, leżeli w szeregu. Wszyscy
  5628. mieli szeroko rozwarte oczy, a z ich otwartych ust dochodziły
  5629. nieartykułowane jęki. Opiekowała się nimi nie pielęgniarka, a człowiek z
  5630. karabinem trzymaj±cy w ręku butelkę z chloroformem. Od czasu do czasu
  5631. jeden z tych w śpiworach zaczynał kręcić się po podłodze, cicho wyć,
  5632. zarażaj±c swoim pobudzeniem pozostałych, a wtedy strażnik przykładał mu
  5633. do twarzy nas±czon± środkiem usypiaj±cym gazę. Sen nie przychodził i
  5634. oczy się nie zamykały, ale człowiek na jakiś czas cichł, uspokajał się.
  5635. Suchego Artem zobaczył nie od razu: siedział w pomieszczeniu
  5636. służbowym, dyskutuj±c o czymś z lekarzem. Wychodz±c, natkn±ł się na
  5637. Artema i zastygł.
  5638.  
  5639. 404
  5640.  
  5641. - Ty żyjesz... Artemka! Żyjesz... Chwała Bogu... Artem!
  5642.  
  5643. - bełkotał
  5644. potrz±saj±c Artema za ramię, jakby chc±c się upewnić, że ten naprawdę
  5645. przed nim stoi.
  5646. Artem mocno go obj±ł. W głębi duszy, jak dziecko bał się, że kiedy
  5647. wróci na stację, ojczym zacznie go rugać: będzie pytał, gdzie się podziewał,
  5648. cóż to za brak odpowiedzialności, jak długo można się zachowywać jak
  5649. mały chłopiec... Zamiast tego Suchy po prostu przycisn±ł go do siebie i
  5650. długo nie puszczał. Kiedy ojcowskie objęcia wreszcie go puściły, Artem
  5651. spojrzał w jego błyszcz±ce od łez oczy i zrobiło mu się wstyd.
  5652. Krótko, nie wchodz±c w opisy swoich przygód, opowiedział ojczymowi,
  5653. gdzie przepadł i co udało mu się przez ten czas zrobić, wyjaśnił, dlaczego
  5654. wrócił. Ten tylko kręcił głow± i wymyślał Hunterowi. Potem się opamiętał,
  5655. stwierdzaj±c, że o umarłych należy mówić albo dobrze, albo wcale. Zreszt±,
  5656. co dokładnie stało się z Myśliwym, nie wiedział.
  5657. - A przecież widzisz, co się u nas dzieje!
  5658. - głos Suchego znów stał się
  5659. twardy. - Co noc tak wal±, wszystkie naboje się kończ±. Z Prospektu Mira
  5660. przyszła drezyna z amunicj±, ale to schodzi w jedn± chwilę.
  5661. - Chc± zawalić tunel przy samym Prospekcie, żeby całkowicie odci±ć
  5662. WOGN i pozostałe stacje - oznajmił Artem.
  5663. - Tak... Boj± się wód gruntowych, dlatego nie chc± tego robić blisko
  5664. WOGN-u. Ale na długo im to nie pomoże. Czarni znajd± sobie inne wejścia.
  5665. - Kiedy zamierzasz się st±d wycofać? Zostało już mało czasu. Mniej niż
  5666. doba, przecież musisz wszystko przygotować...
  5667. Ojczym obrzucił go długim spojrzeniem, jakby oceniaj±c.
  5668. - Nie, Artem, przede mn± tylko jedna droga, i to nie na Prospekt Mira.
  5669. Rannych mamy trzydziestu ludzi, i co, mamy ich zostawić samych? A poza
  5670. tym, kto będzie prowadzić obronę, kiedy będę ratował własn± skórę? Jak to
  5671. tak, mam podejść do człowieka i powiedzieć mu: to ty tu zostaniesz, żeby
  5672. ich zatrzymać i umrzeć, a ja idę? Nie...
  5673. - westchn±ł. - Niech zawalaj±. Ile
  5674. wytrzymamy, tyle wytrzymamy. Umierać też trzeba jak człowiek.
  5675. - W takim razie zostanę z wami
  5676. - powiedział Artem.- Poradz± sobie z
  5677. tymi rakietami i beze mnie, jaki tam ze mnie pożytek. A tak przynajmniej
  5678. wam pomogę...
  5679. - Nie, nie, ty koniecznie musisz iść - przerwał mu z przestrachem
  5680. Suchy. - ¦luza jest w dobrym stanie, jeszcze działa, i schody ruchome s±
  5681. całe, możesz szybko wyjść. Musisz pójść z nimi, oni nawet nie wiedz±, z
  5682. kim maj± do czynienia!
  5683. Artem miał w±tpliwości, czy ojczym nie wyprawia go ze stacji po prostu
  5684. po to, żeby uratować mu życie. Próbował się opierać, ale Suchy nie chciał o
  5685. tym nawet słyszeć.
  5686.  
  5687. 405
  5688.  
  5689. - W twoim oddziale tylko ty wiesz, jak czarni potrafi± doprowadzać do
  5690. szaleństwa - wskazał zawiniętych rannych.
  5691. - Co z nimi?
  5692. - Stali w tunelach i nie wytrzymali. I to dobrze, że innym udało się
  5693. zaci±gn±ć ich z powrotem. A ilu czarni porwali żywcem! Niewiarygodna
  5694. siła. Najważniejsze, że kiedy podchodz± i zaczynaj± wyć, to mało kto
  5695. wytrzymuje, no, sam pamiętasz. Nasi ochotnicy przykuwali się kajdankami,
  5696. żeby nie uciec. No, i tutaj leż± ci, których zd±żyli odczepić. Rannych jest
  5697. mało, bo jak czarni już kogoś złapi±, to trudno się wyrwać.
  5698. - Żeńkę... złapali? - przełykaj±c ślinę, spytał Artem.
  5699. Suchy skin±ł głow±.
  5700. Artem nie zdecydował się pytać o szczegóły.
  5701. - ChodĽmy, póki jest w miarę spokojnie
  5702.  
  5703. - korzystaj±c z jego
  5704. zmieszania, szybko zaproponował Suchy
  5705. - porozmawiamy, napijemy się
  5706. herbatki, jeszcze nam zostało. Jesteś głodny?
  5707. Ojczym obj±ł go i zaprowadził do pokoju dowództwa. Artem, w szoku,
  5708. rozgl±dał się wokół: w żaden sposób nie mógł uwierzyć, że przez trzy
  5709. tygodnie jego nieobecności WOGN mógł się tak zmienić. Przytulna,
  5710. zamieszkała stacja budziła teraz smutek i przerażenie. Miało się ochotę jak
  5711. najszybciej st±d uciec.
  5712. Za nimi gruchn±ł cekaem. Artem chwycił za broń.
  5713. - To tylko żeby ich odstraszyć
  5714. - powstrzymał go Suchy. - Najgorsze
  5715. zacznie się za parę godzin, już to czuję. Czarni przychodz± falami, dopiero
  5716. co jedn± odparliśmy. Nie bój się, jeśli zacznie się coś poważniejszego, nasi
  5717. wł±cz± syrenę, żeby ogłosić alarm dla całej stacji.
  5718. Artem zamyślił się.
  5719. Jego sen z wejściem do tunelu... Teraz to było niemożliwe, a i realne
  5720. spotkanie z czarnymi raczej nie skończyłoby się tak nieszkodliwie. Nie
  5721. mówi±c już o tym, że Suchy w życiu nie pozwoli mu pójść do tunelu w
  5722. pojedynkę. Z tego szalonego pomysłu trzeba było zrezygnować. Ma
  5723. poważniejsze sprawy.
  5724. - A ja wiedziałem, że jeszcze się z tob± zobaczę, że przyjdziesz
  5725. - już w
  5726. pokoju dowództwa, nalewaj±c herbatę, powiedział Suchy.
  5727. - Tydzień temu
  5728. przyszedł do nas pewien człowiek,
  5729. szukał cię.
  5730. - Jaki człowiek? - zaniepokoił się Artem.
  5731. - Powiedział, że jesteście znajomymi. Taki wysoki, chudy, z bródk±.
  5732. Jakoś dziwnie się nazywał, podobnie do Huntera.
  5733. - Chan? - zdziwił się Artem.
  5734.  
  5735. 406
  5736.  
  5737. - Właśnie. Powiedział mi, że jeszcze tu wrócisz, i to takim pewnym
  5738. tonem, że od razu się uspokoiłem. I jeszcze coś dla ciebie zostawił.
  5739. Suchy wzi±ł portfel, w którym miał zrozumiałe tylko dla siebie notatki i
  5740. przedmioty i wyci±gn±ł z niego złożon± na czworo karteczkę. Rozwin±ł
  5741. papier i podniósł j± do oczu. Była to krótka, zawieraj±ca tylko jedno zdanie
  5742. notatka. Zapisane niedbałym, pochyłym charakterem pisma słowa zbiły go z
  5743. tropu.
  5744. "Ten, któremu starczy odwagi i wytrwałości, by przez całe życie
  5745. wpatrywać się w mrok, pierwszy dojrzy w nim przebłysk światła".
  5746. - I nic więcej nie zostawił? - spytał z niedowierzaniem Artem.
  5747. - Nie - odrzekł Suchy.
  5748. - Myślałem, że to jakaś
  5749. wiadomość. W końcu człowiek szedł tu specjalnie po to.
  5750.  
  5751. zaszyfrowana
  5752.  
  5753. Artem wzruszył ramionami. Połowa z tego, co mówił i robił Chan,
  5754. wydawała mu się kompletnie bez sensu, za to druga połowa sprawiała, że
  5755. zaczynał inaczej patrzeć na świat. Sk±d ma wiedzieć, do której z tych części
  5756. należała ta wiadomość?
  5757. Długo jeszcze pili herbatę i rozmawiali. Artem nie mógł pozbyć się
  5758. uczucia, że widzi ojczyma ostatni raz, i jakby starał się nagadać z nim na
  5759. całe życie na zapas...
  5760. Potem przyszedł czas, żeby wyruszyć. Suchy poci±gn±ł za dĽwignię i
  5761. ciężka zasłona ze zgrzytem podniosła się na metr. Z zewn±trz chlusnęła
  5762. zastała deszczówka. Stoj±c po kostki w grzęzawisku, Artem uśmiechn±ł się
  5763. do Suchego, chociaż do oczu napływały mu łzy. Już miał się pożegnać, ale
  5764. w ostatniej chwili przypomniał sobie o najważniejszym. Wyci±gn±ł z
  5765. plecaka ksi±żeczkę dla dzieci, odnalazł stronicę z wsunięt± fotografi± i
  5766. pokazał j± ojczymowi. Serce niespokojnie mu zabiło.
  5767. - Co to? - zdziwił się Suchy.
  5768. - Poznajesz? - spytał Artem z nadziej± w głosie.
  5769. - Przyjrzyj się lepiej.
  5770. To nie moja matka? Widziałeś j± przecież, kiedy ci mnie przekazała.
  5771. - Artem... - Suchy uśmiechn±ł się ze smutkiem
  5772. - ja jej twarzy prawie
  5773. nie widziałem. Było bardzo ciemno, a ja ci±gle patrzyłem na szczury.
  5774. Zupełnie jej nie pamiętam. Ciebie dobrze zapamiętałem, jak mnie wtedy
  5775. chwyciłeś za rękę i wcale nie płakałeś, ale jej nie. Wybacz.
  5776. - Dziękuję. Żegnaj... - Artem bardzo chciał dodać "tato", ale słowa
  5777. uwięzły mu w gardle. - Może jeszcze się spotkamy...
  5778. Założył maskę przeciwgazow±, schylił się, przecisn±ł pod zapor± i
  5779. pobiegł na górę po chwiej±cych się stopniach ruchomych schodów,
  5780. troskliwie przyciskaj±c do piersi pomięt± fotografię.
  5781.  
  5782.  
  5783. 407
  5784.  
  5785. ROZDZIAŁ 20
  5786. URODZENI, BY PEŁZAĆ
  5787. Schody wydawały się wprost nie mieć końca.
  5788. St±pać po nich trzeba było powoli i bardzo ostrożnie, stopnie skrzypiały i
  5789. trzeszczały pod nogami, a w jednym miejscu niespodziewanie zapadły się,
  5790. tak że Artem ledwo zd±żył zabrać nogę. Wszędzie walały się omszałe
  5791. konary i małe drzewka, które być może przywiało tu jeszcze wtedy, przy
  5792. wybuchu. ¦ciany porosły powojem i mchem, a przez dziury w plastikowym
  5793. poszyciu bocznych barierek widać było zardzewiałe części mechanizmu.
  5794. Ani razu nie obejrzał się za siebie.
  5795. Na górze było zupełnie ciemno. Niczego dobrego to nie zapowiadało: A
  5796. co, jeśli pawilon stacji się zawalił i nie uda mu się przecisn±ć przez gruzy?
  5797. A jeśli była to po prostu bezksiężycowa noc, to też nie było dobrze:
  5798. kierować ogniem wyrzutni rakiet przy kiepskiej widoczności nie będzie
  5799. łatwo.
  5800. Ale im bliżej było do szczytu schodów, tym jaśniejsze stawały się
  5801. odblaski na ścianach i przebijaj±ce się przez szczeliny cienkie smużki
  5802. światła. Wejście do górnego holu stacji rzeczywiście było zawalone, ale nie
  5803. gruzem, a powalonymi drzewami. Po kilku minutach poszukiwań Artem
  5804. odkrył wśród nich w±skie przejście, przez które jakoś udało mu się
  5805. przecisn±ć.
  5806. W dachu westybulu ziała ogromna, obejmuj±ca prawie cały sufit, dziura,
  5807. przez któr± do środka wpadało blade światło księżyca. Posadzka była tu też
  5808. zawalona połamanymi gałęziami, a nawet całymi poskręcanymi drzewami,
  5809. które tworzyły rodzaj poszycia. Przy jednej ze ścian Artem zauważył kilka
  5810. dziwnych przedmiotów: ukrytych w suchych gałęziach, dużych, wysokości
  5811. człowieka, skórzastych ciemnoszarych kul. Wygl±dały odpychaj±co, i
  5812. Artem nie odważył się do nich zbliżyć. Na wszelki wypadek wył±czył
  5813. latarkę i wyszedł na dwór.
  5814. Górny hol stacji stał pośród skupiska rozwalonych szkieletów niegdyś
  5815. stylowych handlowych pawilonów i kiosków. Przed nim wznosił się
  5816. ogromny budynek o dziwnym wygiętym kształcie, którego jedno skrzydło
  5817. było na wpół zburzone. Artem rozejrzał się wokół: Ulmana i jego
  5818. towarzysza nigdzie nie było widać, widocznie coś ich zatrzymało. Miał
  5819. nieco czasu, żeby zwiedzić okolicę.
  5820. Na moment wstrzymał oddech i nasłuchiwał, staraj±c się wychwycić
  5821. rozdzieraj±ce wycie czarnych. Ogród Botaniczny znajdował się całkiem
  5822.  
  5823.  
  5824. 408
  5825.  
  5826. niedaleko i Artem nie mógł poj±ć, dlaczego te stwory do tej pory nie
  5827. podeszły do ich stacji gór±.
  5828. Było zupełnie cicho, tylko gdzieś w oddali wyły dzikie psy, żałośnie,
  5829. tęsknie, zupełnie jakby płakały. Jednak Artem zupełnie nie miał ochoty się z
  5830. nimi spotykać: jeśli udało im się przeżyć na powierzchni przez wszystkie te
  5831. lata, to musiały się czymś różnić od zwykłych psów, które trzymali
  5832. mieszkańcy metra.
  5833. Kiedy odszedł nieco dalej od wejścia na stację, zauważył jeszcze jedn±
  5834. dziwn± rzecz: pawilon opasywał płytki, niedbale wykopany rów. Niczym
  5835. miniaturow± fosę wypełniała go stoj±ca ciemna ciecz. Artem przeskoczył
  5836. przez rów, podszedł do jednego z kiosków i zajrzał do środka.
  5837. Był zupełnie pusty. Na ziemi walało się zbite szkło butelek, wszystkie
  5838. pozostałe rzeczy wyniesiono. Zbadał jeszcze kilka innych budek, aż natkn±ł
  5839. się na tak±, która zdawała się być ciekawsza od innych. Z zewn±trz
  5840. przypominała miniaturow± twierdzę: był to sześcian zbity z grubych
  5841. żelaznych płyt, z malutkim lustrzanym okienkiem. Tabliczka nad oknem
  5842. głosiła: "Wymiana walut".
  5843. Drzwi były zamknięte na nietypowy zamek, otwierany nie kluczem, a
  5844. prawidłow± kombinacj± cyfr. Artem podszedł do okienka i próbował je
  5845. otworzyć, ale nic z tego nie wyszło. Za to na parapecie zauważył niemal
  5846. zatarty przez te wszystkie lata napis. Umocniony kiosk go zaintrygował i,
  5847. zapominaj±c o ostrożności, wł±czył latarkę.
  5848. Z trudem udało mu się odczytać koślawe, jakby pisane lew± ręk±, litery:
  5849. "Pochowajcie po ludzku. Kod 767". I kiedy tylko zrozumiał, co to mogło
  5850. oznaczać, w górze rozległ się gniewny skrzek. Artem od razu go rozpoznał:
  5851. dokładnie tak skrzeczały lataj±ce potwory nad Kalinińskim.
  5852. Pośpiesznie zgasił latarkę, ale było już za póĽno: okrzyk dał się słyszeć
  5853. znowu, tym razem wprost nad jego głow±. Artem gor±czkowo rozejrzał się,
  5854. szukaj±c miejsca, gdzie mógłby się schować. Jednak jedynym wyjściem
  5855. było zaufać swoim domysłom.
  5856. Nacisn±ł przyciski z cyframi w odpowiedniej kolejności i poci±gn±ł za
  5857. klamkę. Myśl okazała się słuszna: wewn±trz zamka rozległ się głuchy
  5858. szczęk, i drzwi poddały się ociężale, piekielnie skrzypi±c zardzewiałymi
  5859. zawiasami. Artem wsun±ł się do środka, zamkn±ł drzwi i znów wł±czył
  5860. światło.
  5861. W rogu, oparta plecami o ścianę, siedziała na ziemi wyschła mumia
  5862. kobiety. W jednej ręce trzymała gruby flamaster, w drugiej plastikow±
  5863. butelkę. Oklejone linoleum ściany od góry do dołu pokrywało staranne
  5864. kobiece pismo. Przez grube szkło okienka widać było wejście na stację. Na
  5865. podłodze walało się puste opakowanie po tabletkach, kolorowe opakowania
  5866. po czekoladzie, metalowe butle z gazem, w k±cie stał przymknięty sejf.
  5867.  
  5868. 409
  5869.  
  5870. Artem nie przestraszył się trupa, poczuł tylko narastaj±c± litość dla
  5871. nieznajomej dziewczyny. Z jakiegoś powodu wydawało mu się, że była to
  5872. właśnie młoda dziewczyna.
  5873. Znów rozległ się skrzek skrzydlatej bestii, a potem na dach spadło silne
  5874. uderzenie, od którego cały kiosk się zakołysał. Artem padł na ziemię i
  5875. czekał. Ataki się nie powtórzyły, pisk rozdrażnionego stwora zacz±ł się
  5876. oddalać i chłopak postanowił wstać. Właściwie mógł się tu ukrywać, ile
  5877. chciał: trup dziewczyny przez cały ten czas pozostawał nietknięty, chociaż
  5878. drapieżników, które by się na niego połakomiły, na pewno nie brakowało
  5879. w okolicy.
  5880. Można było, oczywiście, spróbować zabić czy chociaż zranić potwora,
  5881. ale wtedy trzeba by było wyjść na zewn±trz. A jeśli nie trafi, lub bestia
  5882. okaże się zakuta w pancerz, na otwartej przestrzeni nie będzie miał już
  5883. drugiej szansy. M±drzej będzie poczekać na Ulmana. Jeśli jeszcze żyje.
  5884. Żeby czym innym zaj±ć myśli, Artem zacz±ł czytać napisy na ścianach.
  5885. "...Piszę, bo mi nudno, i żeby nie zwariować. Już trzy dni siedzę w tej
  5886. budce, boję się wyjść na zewn±trz. Na moich oczach dziesięć osób, które nie
  5887. zd±żyły dobiec do metra, udusiło się i do tej pory leż± wprost na środku
  5888. ulicy. Dobrze, że zd±żyłam przeczytać w gazecie, jak zaklejać skoczem
  5889. okna i drzwi. Czekam, aż wiatr zwieje chmurę, pisali, że po jednym dniu
  5890. zagrożenie minie.
  5891. 9 lipca. Próbowałam dostać się do metra. Za schodami ruchomymi
  5892. zaczyna się jakaś metalowa ściana, nie mogłam jej podnieść, pukałam i
  5893. pukałam, nikt mi nie otworzył. Po 10 minutach zrobiło mi się bardzo słabo,
  5894. wróciłam do siebie. Dookoła jest dużo trupów. Wszystkie s± okropne,
  5895. opuchnięte i śmierdz±. Wybiłam szybę w spożywczym, wzięłam czekoladę i
  5896. wodę mineraln±. Z głodu teraz nie umrę. Poczułam się strasznie słabo.
  5897. Pełny sejf dolarów i rubli i nie ma co z nimi zrobić. Dziwne. Okazuje się, że
  5898. to po prostu papierki.
  5899. 10 lipca. Znowu bombarduj±. Z prawej, z Prospektu Mira, cały dzień
  5900. słychać było straszny huk. Myślałam, że nikogo już nie ma, ale wczoraj po
  5901. ulicy z duż± prędkości± przejechał czołg. Chciałam wybiec i ich zawołać,
  5902. ale nie zd±żyłam. Bardzo tęsknię za mam± i Lwem. Cały dzień miałam
  5903. torsje. Potem zasnęłam.
  5904. 11 lipca. Obok budki przeszedł strasznie poparzony człowiek. Nie wiem,
  5905. gdzie się ukrywał przez cały ten czas. Bez przerwy płakał i rzęził. To było
  5906. straszne. Poszedł do metra, usłyszałam potem głośne walenie. Pewnie też
  5907. dobijał się przez t± ścianę. Potem wszystko ucichło. Jutro pójdę zobaczyć,
  5908. czy mu otworzyli."
  5909. Budk± wstrz±snęło kolejne uderzenie
  5910.  
  5911. - potwór nie miał zamiaru
  5912. rezygnować ze swojej ofiary. Artem zachwiał się i o mało co nie przewrócił
  5913.  
  5914. 410
  5915.  
  5916. się na martwe ciało, z trudem utrzymał równowagę złapawszy za ladę.
  5917. Schylił się i poczekał jeszcze minutę, potem wrócił do czytania.
  5918. "12 lipca. Nie mogę wyjść. Mam dreszcze, nie wiem, czy śpię, czy nie.
  5919. Dzisiaj przez godzinę rozmawiałam z Lwem, mówił, że niedługo się ze mn±
  5920. ożeni. Potem przyszła mama, wypłynęły jej oczy. Potem znów zostałam
  5921. sama. Jestem taka samotna. Kiedy to się wszystko skończy, kiedy nas
  5922. uratuj±? Przyszły psy, jedz± trupy. Nareszcie, dzięki. Potem miałam torsje.
  5923. 13 lipca. Zostały jeszcze konserwy, czekolada i woda, ale już nie chcę.
  5924. Zanim życie wróci do normy, minie przynajmniej rok. Wielka Wojna
  5925. OjczyĽniana trwała 5 lat, dłużej nic nie może trwać. Wszystko będzie
  5926. dobrze. Odnajd± mnie.
  5927. 14 lipca. Ja już nie chcę. Ja już nie chcę. Pochowajcie mnie jak
  5928. człowieka, ja nie chcę w tym przeklętym metalowym pudle... Ciasno mi.
  5929. Na szczęście mam fenazepam. Dobrej nocy."
  5930. Obok były jeszcze jakieś napisy, ale coraz bardziej bezsensowne,
  5931. urywane, i rysunki: diabełki, małe dziewczynki w dużych kapeluszach albo
  5932. kokardach, ludzkie twarze.
  5933. "Ona na serio miała nadzieję, że koszmar, który przeżywała, wkrótce się
  5934. skończy - pomyślał Artem. - Rok, dwa, i wszystko wróci na swoje tory,
  5935. wszystko będzie tak, jak dawniej. Życie będzie się toczyć dalej, a o tym, co
  5936. się stało, wszyscy zapomn±. Ile lat minęło od tamtej pory? Przez ten czas
  5937. ludzkość tylko oddaliła się od powrotu na powierzchnię. Czy przyszło jej do
  5938. głowy, że przeżyj± tylko ci, co wtedy zd±żyli zejść do metra, i nieliczni
  5939. szczęśliwcy, którym, łami±c instrukcje i regulamin, otwierali drzwi przez
  5940. następne kilka dni?"
  5941. Artem pomyślał o sobie. Sam też zawsze chciał wierzyć, że kiedyś
  5942. ludziom uda się wyjść z metra, żeby znów żyć jak dawniej, żeby
  5943. odbudować te wspaniałe budowle, wzniesione przez ich przodków, i
  5944. zamieszkać w nich, żeby nie mrużyć oczu patrz±c na wschodz±ce słońce,
  5945. żeby oddychać nie bezzapachow± mieszank± tlenu i azotu, przepuszczon±
  5946. przez filtry maski gazowej, a z rozkosz± połykać powietrze pełne zapachu
  5947. roślinności... Sam nie wiedział, jak one kiedyś pachnęły, ale to musiało być
  5948. piękne, szczególnie kwiaty, które wspominała jego matka.
  5949. Ale spogl±daj±c na wyschłe ciało nieznanej dziewczyny, która nie
  5950. doczekała się pięknego dnia, w którym koszmar się skończy, zacz±ł w±tpić,
  5951. czy i jemu uda się go dożyć. Czym jego nadzieja ujrzenia powrotu dawnego
  5952. życia różni się od jej pewności tego, że ten dzień niechybnie przyjdzie, i to
  5953. nie póĽniej, niż za pięć lat? Przez wszystkie lata swojej egzystencji w
  5954. metrze człowiek nie nabrał sił, by triumfalnie wyjść po stopniach
  5955. świetlistych schodów prowadz±cych do dawnej chwały i wielkości.
  5956. Przeciwnie, skurczył się, przywykł do ciemności i ciasnoty. Większość
  5957. ludzi pozbyła się, jako nieprzydatnych, wspomnień o niegdysiejszej
  5958.  
  5959. 411
  5960.  
  5961. absolutnej władzy ludzkości nad światem, inni wci±ż za tym światem
  5962. tęsknili, jeszcze inni go przeklęli. Do kogo należała przyszłość?
  5963. Z zewn±trz rozległ się klakson i Artem rzucił się do okna. Na skrawku
  5964. ziemi przed budkami stało przedziwnie wygl±daj±ce auto.
  5965. Już wcześniej zdarzało mu się widzieć samochody: najpierw we
  5966. wczesnym dzieciństwie, potem na obrazkach i fotografiach w ksi±żkach i
  5967. wreszcie podczas swojego poprzedniego wyjścia na powierzchnię. Ale
  5968. żaden z nich tak nie wygl±dał.
  5969. Potężna sześciokołowa ciężarówka była pomalowana na czerwono. Za jej
  5970. obszern±, mieszcz±c± dwa rzędy siedzeń kabin± mieściła się metalowa buda,
  5971. na boku ci±gnęła się biała linia, a na dachu piętrzyły się jakieś rury. Tam też
  5972. stały przyczepione dwa okr±głe szklane walce, w których obracały się,
  5973. migaj±c, niebieskie lampy.
  5974. Zamiast wyjść z kiosku poświecił przez szybkę latark±, oczekuj±c
  5975. sygnału zwrotnego. Reflektory ciężarówki kilka razy zabłysły i zgasły, i
  5976. Artem chciał już wychodzić, ale nie zd±żył: z góry, jeden za drugim, ostro
  5977. zanurkowały dwa ogromne czarne cienie. Jeden złapał pazurami za dach i
  5978. próbował podnieść samochód do góry, ale taki ciężar był ponad jego siły.
  5979. Potwór podniósł karoserię na pół metra nad ziemię, oderwał obie rury, po
  5980. czym krzykn±ł z niezadowoleniem i rzucił je w dół. Drugi stwór z piskiem
  5981. uderzył samochód z boku, chc±c go przewrócić.
  5982. Drzwi ciężarówki się otworzyły, i na asfalt wyskoczył człowiek w
  5983. skafandrze ochronnym z potężnym karabinem maszynowym w rękach.
  5984. Podniósł lufę do góry i czekał kilka sekund, widocznie dopuszczaj±c
  5985. potwora bliżej, a potem wystrzelił serię. Z góry dał się słyszeć urażony
  5986. skrzek. Artem szybko otworzył zamek i wybiegł na zewn±trz.
  5987. Jeden ze skrzydlatych potworów zataczał szeroki kr±g jakieś trzydzieści
  5988. metrów nad ich głowami, gotuj±c się, by znów zaatakować, drugiego na
  5989. razie nigdzie nie było widać.
  5990. - Do samochodu! - krzykn±ł człowiek z karabinem.
  5991. Artem rzucił się do niego, wgramolił się do kabiny i usiadł na szerokim
  5992. siedzeniu. Człowiek z karabinem wycelował i wystrzelił jeszcze kilka razy,
  5993. potem wskoczył na stopień, wsun±ł się do szoferki i zatrzasn±ł za sob±
  5994. drzwi. Samochód rykn±ł, ostro ruszaj±c z miejsca.
  5995. - Gołębie karmisz? - zagadał Ulman, patrz±c na Artema przez szkła
  5996. maski przeciwgazowej.
  5997. Artem spodziewał się, że lataj±ce stwory będ± ich ścigać, ale te leciały za
  5998. samochodem jeszcze ze sto metrów i zawróciły w kierunku WOGN-u.
  5999.  
  6000.  
  6001. 412
  6002.  
  6003. - Broni± gniazda
  6004. - stwierdził komandos.
  6005. - Widzieliście kiedyś taki
  6006. numer? Tak po prostu by samochodu nie atakowały, to nie ich rozmiar.
  6007. Ciekawe, gdzie to gniazdo jest?
  6008. Artem nagle poj±ł gdzie potwory uwiły sobie gniazdo, i dlaczego w
  6009. pobliżu wyjścia z WOGN-u nie było żadnego żywego stworzenia, w tym
  6010. widać i czarnych.
  6011. - Wprost w pawilonie naszej stacji, nad schodami ruchomymi.
  6012.  
  6013. -
  6014. powiedział.
  6015. - Tak? Dziwne, zwykle gnieżdż± się wyżej, na budynkach
  6016. - odparł
  6017. komandos. - Widać jakiś inny gatunek. Tak... Przepraszamy, przeci±gnęło
  6018. nam się.
  6019. W skafandrach i z ciężkim uzbrojeniem w kabinie samochodu okazało
  6020. się jednak dość ciasno. Tylna kanapa była zajęta przez jakieś plecaki i
  6021. skrzynie. Ulman usiadł z boku, Artem znalazł się w środku, a po lewej
  6022. stronie siedział Paweł, kolega Ulmana z Prospektu Mira.
  6023. - Za co tu przepraszać? To nie nasza wina
  6024.  
  6025. - powiedział kierowca. -
  6026. Pułkownik jakoś nas nie uprzedzał jak Prospekt Mira, to znaczy ulica, od
  6027. Ryżskiej i dalej, teraz wygl±da. Zupełnie jakby walec po niej przeszedł. A
  6028. już dlaczego ten most jeszcze się trzyma, to naprawdę nie wiem. Nie było
  6029. się tam nawet gdzie schować, ledwie się przed psami opędziliśmy.
  6030. - Widziałeś już psy? - spytał Ulman.
  6031. - Tylko słyszałem - odparł Artem.
  6032. - No widzisz, a my sobie na nie popatrzyliśmy
  6033.  
  6034. - powiedział Paweł,
  6035. skręcaj±c kierownic±.
  6036. - No, i jak? - zainteresował się Artem.
  6037. - Nic dobrego. Zderzak urwały i o mało nie przegryzły opony, i to
  6038. podczas jazdy. Odczepiły się dopiero, jak Pietro załatwił przywódcę stada z
  6039. pieczeniega - Paweł kiwn±ł na Ulmana.
  6040. Jechało się niełatwo: ziemia była zryta transzejami i dołami, asfalt był
  6041. popękany, i drogę trzeba było uważnie wybierać. W pewnym miejscu
  6042. przyhamowali i przez jakieś pięć minut próbowali przedostać się przez górę
  6043. kawałów betonu, które pozostały po zawalonej estakadzie. Artem patrzył w
  6044. okno, ściskaj±c w rękach automat.
  6045. - Dobrze sobie radzi
  6046. - pochwalił samochód Paweł.
  6047. - A mówili, że
  6048. zwietrzeje wacha, zwietrzeje... To nic, nasi chemicy nie takie rzeczy
  6049. widzieli. Nie na darmo bronimy Polis. I z jajogłowych jest pożytek.
  6050. - Gdzie go znaleĽliście? - spytał Artem.
  6051. - W remizie stał, zepsuty. Nie zd±żyli go naprawić, żeby jeĽdził do
  6052. pożarów, kiedy Moskwa się paliła. Wykorzystujemy go teraz od czasu do
  6053.  
  6054. 413
  6055.  
  6056. czasu, oczywiście nie zgodnie z przeznaczeniem, a po prostu jako środek
  6057. transportu.
  6058. - Jasne - Artem znów obrócił się do okna.
  6059. - Udało się nam z pogod±
  6060.  
  6061. - Paweł, jak się zdawało, miał ochotę
  6062. porozmawiać - niebo bez jednej chmurki. To dobrze, z wieży będzie dużo
  6063. widać, jeśli uda nam się na ni± wejść.
  6064. - Wolałbym już na ni±, niż chodzić po domach - kiwn±ł głow±
  6065. Ulman. - Pułkownik wprawdzie mówił, że w nich prawie nic nie mieszka,
  6066. ale to "prawie" jakoś mi się nie podoba.
  6067. Wóz skręcił w lewo i potoczył się po prostej szerokiej ulicy, podzielonej
  6068. na dwie części pasem zieleni. Z lewej biegł szereg prawie nietkniętych
  6069. ceglanych domów, z prawej ci±gn±ł się mroczny, czarny las, podchodz±cy
  6070. do samej jezdni. W kilku miejscach potężne korzenie przebiły nawierzchnię
  6071. drogi, i trzeba było je omijać. Ale na wszystko to Artem zd±żył spojrzeć
  6072. tylko
  6073. przelotnie.
  6074. - Tam jest, ślicznotka! - powiedział z zachwytem Paweł.
  6075. Prosto przed nimi podpierała nieboskłon wieża Ostankino, wznosz±c się
  6076. na setki metrów niczym gigantyczna buława, groż±ca dawno pokonanym
  6077. wrogom. Była to naprawdę fantastyczna konstrukcja, Artem nigdy niczego
  6078. podobnego nie widział, nawet na ilustracjach w ksi±żkach i czasopismach.
  6079. Ojczym oczywiście opowiadał mu o jakiejś gigantycznej budowli,
  6080. znajduj±cej się zaledwie dwa kilometry od ich stacji, ale nawet z tego, co
  6081. mówił, Artem nie umiał sobie wyobrazić, jak wstrz±saj±cy to będzie widok.
  6082. Cał± pozostał± część drogi siedział z otwartymi ze zdziwienia ustami i
  6083. pożerał oczyma gigantyczn± sylwetkę wieży. Na widok tego dzieła ludzkich
  6084. r±k czuł teraz dziwn± mieszankę zachwytu i goryczy, gdy ostatecznie
  6085. zrozumiał, że tym bardziej ludzkość już nigdy nie będzie w stanie stworzyć
  6086. czegoś podobnego.
  6087. - Przez cały ten czas była tak blisko, a ja nic nie wiedziałem...
  6088.  
  6089. -
  6090. spróbował uj±ć w słowa swoj± udrękę.
  6091. - Jak człowiek nie wyjdzie na górę, to w ogóle mało co zrozumie w tym
  6092. życiu - odezwał się Paweł. - Wiesz chociaż, dlaczego wasza stacja nazywa
  6093. się WOGN? To skrót od "Wielkie Osi±gnięcia Gospodarki Narodowej".
  6094. Tam był taki wielki park z różnymi zwierzętami i roślinami. I wiesz, co ci
  6095. powiem? NieĽle wam się pofarciło, że te "ptaszki" urz±dziły sobie gniazdo
  6096. tuż przy wejściu na wasz± stację. Bo niektóre z tych osi±gnięć tak się
  6097. rozwinęły pod wpływem promieniowania, że teraz nawet bezpośrednie
  6098. trafienie z granatnika ich nie rusza.
  6099.  
  6100.  
  6101. 414
  6102.  
  6103. - Ale dla waszych pierzastych przyjaciół maj± respekt - dodał Ulman. -
  6104. To jest, jakby to powiedzieć, wasz dach.
  6105. Obaj się zaśmiali, i Artem, nie zamierzaj±c nawet poprawiać Pawła co do
  6106. nazwy swojej stacji, znów spojrzał na wieżę. Przyjrzawszy się jej,
  6107. zauważył, że olbrzymia konstrukcja nieco się pochyliła, ale widocznie znów
  6108. złapała delikatn± równowagę i uratowała się przed upadkiem. Jak ona
  6109. ocalała w tym piekle, które tu powstało przed laty? S±siednie domy były w
  6110. całości, lub częściowo obrócone w gruzy, lecz wieża dumnie wznosiła się
  6111. pośród tych ruin, jakby jakiś czar chronił j± przed wrogimi bombami i
  6112. rakietami.
  6113. - Ciekawe, jak ona to wytrzymała - mrukn±ł Artem.
  6114. - Pewnie nie chcieli jej niszczyć
  6115. - przypuszczał Paweł. - W końcu to
  6116. cenna infrastruktura. Kiedyś była zreszt± jeszcze o jedn± czwart± wyższa, a
  6117. na górze była taka ostra iglica. A teraz, widzisz, urywa się prawie od razu
  6118. nad tarasem widokowym.
  6119. - A po co j± mieli oszczędzać... Nie było im już wszystko jedno? Boję
  6120. się, żeby nie było tak jak z Kremlem... - w±tpił Ulman.
  6121. Przemkn±wszy przez bramę w metalowym ogrodzeniu, wóz podjechał do
  6122. samej podstawy wieży i zatrzymał się. Ulman wzi±ł noktowizor i automat i
  6123. zeskoczył na ziemię. Po minucie dał im sygnał ręk±: wszystko było w
  6124. porz±dku. Paweł też wyszedł z kabiny, otworzył tylne drzwi i zacz±ł
  6125. wyci±gać na zewn±trz plecaki ze sprzętem.
  6126. - Sygnał powinien przyjść za dwadzieścia minut - powiedział.
  6127. - Spróbujemy złapać st±d
  6128. - Ulman znalazł tornister z nadajnikiem
  6129. radiowym i zacz±ł rozkładać dług± antenę polow±.
  6130. Wkrótce maszt nad przenośn± radiostacj± wznosił się już na sześć
  6131. metrów i leniwie kołysał na słabym wietrze.
  6132. Komandos usiadł przy nadajniku, przyłożył do uszu słuchawki z
  6133. mikrofonem i zacz±ł nasłuchiwać. Zaczęły się długie minuty oczekiwania.
  6134. Na moment przykrył ich cień "pterodaktyla", ale potwór zatoczył kilka
  6135. kręgów nad ich głowami i skrył się za domami: widocznie starczyło mu
  6136. jednego spotkania z uzbrojonymi ludĽmi, żeby zapamiętać niebezpiecznego
  6137. przeciwnika i go unikać.
  6138. - A jak ci czarni w ogóle wygl±daj±? W końcu jesteś naszym specjalist±
  6139. w tej kwestii - spytał Artema Paweł.
  6140. - S± straszni. Niby jak... ludzie, ale przenicowani - spróbował ich
  6141. opisać chłopak. - Całkowite przeciwieństwo człowieka. Zreszt± nazwa
  6142. mówi sama za siebie: czarni - właśnie tacy s±.
  6143. - No tak... A sk±d się wzięli? Przecież nikt o nich wcześniej nawet nie
  6144. słyszał. Co się u was o tym mówi?
  6145.  
  6146. 415
  6147.  
  6148. - Mało to jest rzeczy, o których nigdy nikt w metrze nie słyszał - Artem
  6149. szybko zmienił temat rozmowy. - Czy na przykład ktokolwiek wiedział coś
  6150. o ludożercach z Parku Pobiedy?
  6151. - To prawda - ożywił się kierowca. - Znajdowali ludzi z igłami w szyi,
  6152. ale nikt nie potrafił powiedzieć, kto to zrobił. Co poradzisz? Metro! Ten
  6153. Wielki Czerw to jednak jakaś bzdura! Ale ci wasi czarni, to w końcu sk±d...
  6154. - Widziałem go - przerwał mu Artem.
  6155. - Czerwia? - z niedowierzaniem spytał Paweł.
  6156. - No, albo coś podobnego. Może poci±g. Ogromny, ryczy tak, że uszy
  6157. zatyka. Nie zd±żyłem mu się dobrze przyjrzeć - przemkn±ł obok.
  6158. - Nie, to nie mógł być poci±g... Niby na czym miałby jeĽdzić? Na
  6159. grzybach? Poci±gi pracuj± na pr±d. Wiesz, co mi to przypomina? Maszynę
  6160. wiertnicz±.
  6161. - Dlaczego? - speszył się Artem.
  6162. Słyszał wcześniej o maszynach wiertniczych, ale myśl, że Wielki Czerw
  6163. wygryzaj±cy nowe tunele, o których mówił Dron, mógłby się okazać takim
  6164. urz±dzeniem, nie przyszła mu wcześniej do głowy. I czy cała ta wiara w
  6165. Czerwia nie była zbudowana na odrzuceniu maszyn?
  6166. - Tylko nie mów o tej maszynie wiertniczej Ulmanowi, ani
  6167. pułkownikowi: przez ni± oni wszyscy uważaj± mnie za wariata
  6168. - poprosił
  6169. go Paweł. - Rzecz w tym, że kiedyś zbierałem na Polis informacje,
  6170. wynajdywałem różnych szpiegów, w skrócie zajmowałem się dywersantami
  6171. i bezpieczeństwem wewnętrznym. I raz trafił mi się jeden staruszek, który
  6172. zapewniał, że w pewnym zak±tku, w tunelu obok Borowickiej, cały czas
  6173. słychać hałas, tak jakby za ścian± pracowała taka maszyna. Sam bym go
  6174. oczywiście od razu uznał za wariata, ale był wcześniej budowniczym i się
  6175. na tym znał.
  6176. - A kto może mieć ochotę tam wiercić?
  6177. - Nie mam pojęcia. Staruch ci±gle gadał, że jacyś złoczyńcy chc± się
  6178. dokopać do rzeki, żeby cał± Polis zalało, a on niby podsłuchał ich rozmowę.
  6179. Od razu uprzedziłem kogo trzeba, tyle że nikt mi nie uwierzył. Zacz±łem
  6180. szukać tego staruszka, żeby go wzi±ć na świadka, a ten, jakby naumyślnie,
  6181. gdzieś się zapodział. Może to był prowokator. A może
  6182.  
  6183. - Paweł zerkn±ł
  6184. ostrożnie na Ulmana i zniżył głos - rzeczywiście słyszał, jak wojskowi coś
  6185. w tajemnicy wierc±. I od razu tego mojego staruszka też zakopali, żeby już
  6186. nie słuchał co się za ścian± dzieje. No i od tej pory noszę się z ide± maszyny
  6187. wiertniczej, i przez to uważaj± mnie za świra. Wystarczy, że coś powiem, i
  6188. od razu zaczynaj± mi na ten temat dogadywać.
  6189. Umilkł, patrz±c pytaj±co na Artema, jak on odniesie się do jego historii.
  6190. Ten w nieokreślony sposób wzruszył ramionami: niby czemu nie.
  6191.  
  6192. 416
  6193.  
  6194. - Ni cholery nie słychać, cisza w eterze!
  6195. - rzucił ze złości± Ulman.
  6196. -
  6197. Nie łapie st±d, zaraza! Trzeba wejść wyżej. Młynarz jest pewnie za daleko.
  6198. Artem i Paweł od razu zaczęli się zbierać. Nikt nie chciał myśleć o
  6199. innych przyczynach tego, że grupa stalkera nie ma z nimi ł±czności. Ulman
  6200. po kawałku złożył antenę, schował radiostację do plecaka, zarzucił na ramię
  6201. karabin maszynowy i pierwszy ruszył w kierunku oszklonego westybulu,
  6202. skrytego za potężnymi podporami wieży. Paweł wręczył jedn± ze skrzyń
  6203. Artemowi, sam wzi±ł plecak i sztucer, zatrzasn±ł drzwi samochodu i obaj
  6204. poszli w ślad za Ulmanem.
  6205. W środku było cicho, brudno i pusto: widać ludzie uciekali st±d kiedyś w
  6206. popłochu i już nigdy nie wrócili. Księżyc patrzył ze zdziwieniem przez
  6207. potłuczone, zakurzone szyby na poprzewracane ławeczki i rozwalony
  6208. kontuar kasy, na posterunek milicji z resztkami zapomnianej w pośpiechu
  6209. czapki z daszkiem i połamane bramki przy wejściu, oświetlaj±c odbite z
  6210. szablonu instrukcje i ostrzeżenia dla odwiedzaj±cych wieżę.
  6211. Wł±czyli latarki i, po krótkich poszukiwaniach, znaleĽli wejście na
  6212. schody. Bezużyteczne windy, które kiedyś mogły wwieĽć ludzi na sam±
  6213. górę w mniej niż minutę, stały na pierwszym piętrze z drzwiami rozwartymi
  6214. bezsilnie jak usta paralityka.
  6215. Teraz przed grup± stanęło najtrudniejsze zadanie. Ulman oznajmił, że
  6216. będzie trzeba wejść na wysokość ponad trzystu metrów.
  6217. Pierwsze dwieście stopni Artem pokonał łatwo: przez kilka tygodni
  6218. podróży po metrze nogi przywykły do wysiłku. Na trzysta pięćdziesi±tym
  6219. schodku zacz±ł tracić poczucie, że się porusza. ¦limak schodów
  6220. niestrudzenie szedł w górę i nie dało się odczuć żadnej różnicy między
  6221. piętrami. Wewn±trz wieży było wilgotno i zimno, wzrok ześlizgiwał się z
  6222. gołych betonowych ścian, napotykane z rzadka drzwi były otwarte na
  6223. oścież, ukazuj±c porzucone kabiny projekcyjne.
  6224. Po pięciuset stopniach Ulman zarz±dził pierwsz± przerwę, i dopiero
  6225. wtedy Artem poczuł, jak bardzo się zmęczył. Komandos wyznaczył na
  6226. odpoczynek tylko pięć minut - bał się przegapić moment, w którym stalker
  6227. spróbuje się z nimi poł±czyć.
  6228. Po osiemsetnym stopniu Artem stracił rachubę. Nogi stały się jak z
  6229. ołowiu, i każda ważyła teraz trzy razy więcej, niż na pocz±tku podejścia.
  6230. Najtrudniej było oderwać stopę od ziemi: ta, jak magnes, przyci±gała j± z
  6231. powrotem. Oczy zalewał mu pot, szare ściany rozpływały mu się przed
  6232. oczami niczym we mgle, a zdradzieckie stopnie zaczęły kleić się do jego
  6233. butów. Zatrzymać się i odpocz±ć nie mógł: za nim ciężko sapał Paweł, który
  6234. do tego niósł dwa razy większy ciężar niż Artem.
  6235. Kolejne piętnaście minut i Ulman znów dał im odpocz±ć. Sam też
  6236. wygl±dał na zmęczonego, pierś ciężko mu się poruszała pod bezkształtnym
  6237.  
  6238. 417
  6239.  
  6240. kombinezonem ochronnym, a ręce szukały na ścianach jakiegoś oparcia.
  6241. Komandos wyci±gn±ł z plecaka butelkę wody i podał j± najpierw Artemowi.
  6242. W masce przeciwgazowej był przewidziany specjalny zawór, przez który
  6243. przechodził cewnik: można było przez niego wci±gać wodę. Artem miał
  6244. świadomość, jak bardzo chce się pić pozostałym, ale i tak nie potrafił
  6245. oderwać się od gumowej rurki, póki nie osuszył połowy butelki. Potem
  6246. usiadł na podłodze i zamkn±ł oczy.
  6247. - ChodĽ, już niedaleko! - zawołał do niego Ulman.
  6248. Poderwał Artema na nogi, wzi±ł od niego skrzynkę, zarzucił j± sobie na
  6249. ramiona i poszedł dalej.
  6250. Ile trwała ostatnia część podejścia, Artem nie pamiętał. Stopnie i ściany
  6251. zlały mu się w jedn± mętn± całość, smugi i plamy światła zza zaparowanych
  6252. szkieł maski gazowej wygl±dały jak świetliste chmury, i przez jakiś czas
  6253. odwracał swoj± uwagę od zmęczenia tym, że rozkoszował się ich
  6254. tęczowymi odblaskami. Krew huczała mu w głowie niczym uderzenia
  6255. młota, zimne powietrze rozdzierało płuca, a schody wci±ż się nie kończyły.
  6256. Artem kilka razy siadał na ziemi, ale podnosili go i zmuszali, by szedł.
  6257. W imię czego on to robi?
  6258. Żeby życie w metrze dalej trwało?
  6259. Tak.
  6260. Żeby na WOGN-ie dalej hodowali grzyby i świnie, i żeby żyli tam w
  6261. spokoju jego ojczym i rodzina Żeńki, żeby nieznajomi mu ludzie znów
  6262. osiedlili się na Aleksiejewskiej i na Ryżskiej, i żeby nie zamierała
  6263. niekończ±ca się handlowa krz±tanina na Białoruskiej. Żeby bramini
  6264. przechadzali się w swoich chałatach po Polis i szeleścili stronicami ksi±żek,
  6265. wskrzeszaj±c starożytn± wiedzę i przekazuj±c j± następnym pokoleniom.
  6266. Żeby faszyści budowali swoj± Rzeszę, wynajduj±c wrogów rasy i
  6267. przesłuchuj±c ich na śmierć, a ludzie Czerwia porywali cudze dzieci i
  6268. zjadali dorosłych, zaś kobieta na Majakowskiej dalej mogła sprzedawać
  6269. swojego synka, zarabiaj±c na chleb dla siebie i dla niego. Żeby na
  6270. Pawieleckiej nadal organizowano wyścigi szczurów, bojownicy
  6271. rewolucyjnej brygady wci±ż podgryzali faszystów i prowadzili śmieszne
  6272. dialektyczne dyskusje. I żeby tysi±ce ludzi w całym metrze oddychały,
  6273. jadły, kochały, dawały życie swoim dzieciom, wypróżniały się i spały,
  6274. marzyły, walczyły, zabijały, wpadały w zachwyt i zdradzały, filozofowały i
  6275. nienawidziły, i żeby każdy wierzył w swój raj i swoje piekło...
  6276. Żeby życie w metrze - bezsensowne i bezużyteczne, wzniosłe i pełne
  6277. światła, brudne i tętni±ce energi±, nieskończenie różnorodne i właśnie
  6278. dlatego tak magiczne i piękne - ludzkie życie w metrze dalej trwało.
  6279.  
  6280.  
  6281. 418
  6282.  
  6283. Myślał o tym i w jego plecach obracała się jakby ogromna korbka, która
  6284. popychała go, by zrobił jeszcze krok, a po nim kolejny i jeszcze jeden.
  6285. Dzięki temu, i wbrew wszystkiemu innemu, wci±ż przestawiał nogi.
  6286. I nagle wszystko się skończyło.
  6287. Wpadli do przestronnego pomieszczenia: szerokiego korytarza w
  6288. kształcie pierścienia. Jego wewnętrzna ściana była pokryta marmurem, od
  6289. czego Artem od razu poczuł się jak w domu, ale zewnętrzna...
  6290. Za zewnętrzn± ścian±, całkowicie przezroczyst±, od razu zaczynało się
  6291. niebo, a gdzieś daleko, daleko w dole rozci±gały się skupiska setek
  6292. maluteńkich domków, pocięte ulicami na kwartały, czerniały plamki
  6293. parków i ogromne leje po bombach, widniały prostok±ty ocalałych
  6294. wysokościowców...
  6295. Widać st±d było całe bezkresne miasto, szar± mas± ci±gn±ce się aż do
  6296. ciemnej linii horyzontu. Artem osun±ł się na podłogę, oparł o ścianę i długo,
  6297. jak tylko mógł, patrzył na Moskwę i na powoli różowiej±ce niebo.
  6298. - Artem! Wstawaj, wystarczy tego siedzenia! Masz, pomóż nam -
  6299. potrz±sn±ł go za ramię Ulman.
  6300. Komandos wręczył mu duży kłębek drutu, a Artem spojrzał na niego nic
  6301. nie rozumiej±c.
  6302. - Ta cholerna antena nic nie łapie
  6303. - Ulman wskazał na walaj±cy się po
  6304. ziemi skręcony sześciometrowy pręt. - Będziemy próbować z ramow±. O,
  6305. tamte drzwi prowadz± na balkon techniczny, który jest piętro niżej. Wyjście
  6306. jest akurat od strony Ogrodu Botanicznego. Ja posiedzę przy radiostacji, a ty
  6307. wyjdĽ z Paszk± na zewn±trz, on będzie zakładał antenę, a ty go ubezpieczaj.
  6308. Tylko żywiej, bo niedługo zacznie świtać.
  6309. Artem kiwn±ł głow±. Przypomniał sobie, dlaczego tu jest, i złapał drugi
  6310. oddech. Ktoś pokręcił niewidoczn± korbk± w jego plecach i sprężyna znów
  6311. zaczęła działać. Do celu było już bardzo blisko. Wzi±ł drut i ruszył w
  6312. kierunku drzwi na balkon.
  6313. Klamka nie chciała się poddać i Ulman musiał wystrzelić w drzwi cał±
  6314. serię, aż podziurawione kulami szkło trzasnęło i się rozsypało. Silny poryw
  6315. wiatru o mało nie zwalił ich z nóg. Artem wyszedł na balkon otoczony krat±
  6316. wysokości człowieka.
  6317. - Masz, popatrz na nich - Paweł podał mu lornetkę polow± i machn±ł
  6318. ręk± we właściwym kierunku.
  6319. Artem przytkn±ł oczy do szkieł i długo wodził bez celu wzrokiem po
  6320. powiększonym przez soczewki mieście, póki Paweł nie naprowadził go na
  6321. właściwe miejsce.
  6322. Ogród Botaniczny i WOGN zrosły się w jedn± ciemn±, nieprzebyt±
  6323. gęstwinę, z której wystawały obdarte z tynku kopuły i dachy pawilonów
  6324.  
  6325. 419
  6326.  
  6327. wystawowych. W tym gęstym lesie pozostały tylko dwa prześwity
  6328.  
  6329. -
  6330. w±ziutka dróżka między głównymi pawilonami ("Główna aleja" - szepn±ł
  6331. z przestrachem Paweł) i to.
  6332. Na samym środku Ogrodu utworzyła się ogromna polana, zupełnie jakby
  6333. nawet drzewa uciekały z obrzydzeniem przed t± niespotykan± plag±. Był to
  6334. dziwny i odpychaj±cy widok: ni to miasto, ni to ogromny organ rodny,
  6335. drgaj±cy i pulsuj±cy, rozci±gaj±cy się na kilka kilometrów kwadratowych.
  6336. Niebo stopniowo nabierało porannych barw i ten straszny guz był coraz
  6337. lepiej widoczny: żywa, pokryta żyłkami błona, wychodz±ce z ciasnych
  6338. otworów czarne figurki, krz±taj±ce się w skupieniu, jak mrówki...
  6339. Właśnie, mrówki, a ich miasto-matka przypominało Artemowi
  6340. gigantyczne mrowisko. Jedna ze ścieżek
  6341.  
  6342. - teraz dobrze to widział
  6343. -
  6344. prowadziła do stoj±cej na uboczu białej okr±głej budowli, bliĽniaczo
  6345. podobnej do wejścia na stację WOGN. Czarne figurki dochodziły do drzwi i
  6346. znikały. Ich dalsz± trasę Artem znał aż za dobrze.
  6347. Rzeczywiście byli tuż obok, nie przyszli gdzieś z daleka. I rzeczywiście
  6348. można ich było unicestwić, po prostu unicestwić. Teraz najważniejsze, żeby
  6349. Młynarz nie nawalił. Artem westchn±ł z ulg±. Z jakiegoś powodu
  6350. przypomniał mu się czarny tunel z ostatnich snów, ale potrz±sn±ł głow± i
  6351. zacz±ł rozpl±tywać linkę.
  6352. Balkon opasywał wieżę dookoła, ale czterdziestometrowego drutu nie
  6353. starczyło, żeby zrobić pełne koło. Przywi±zawszy przewód do prętów kraty,
  6354. zawrócili.
  6355. - Jest! Jest sygnał! - zacz±ł wydzierać się radośnie Ulman, kiedy ich
  6356. zobaczył. - Mamy ł±czność! Pułkownik nas skl±ł, pyta, gdzie my byliśmy
  6357. wcześniej - przyłożył słuchawki do uszu, wsłuchał się i dodał:
  6358. - Mówi, że
  6359. wszystko wyszło nawet lepiej, niż myśleli, znaleĽli cztery stanowiska,
  6360. wszystkie w świetnym stanie, były zakonserwowane... smarem, pod
  6361. brezentem... Mówi, że z Antona złota r±czka, we wszystkim się połapał.
  6362. Niedługo będ± gotowi. Trzeba im przekazać koordynaty. Artem, pułkownik
  6363. cię pozdrawia!
  6364. Paweł rozłożył olbrzymi, podzielony na kwadraty plan terenu i patrz±c w
  6365. lornetkę zacz±ł dyktować współrzędne, a Ulman powtarzał je do mikrofonu
  6366. swojej radiostacji.
  6367. - Sam± stację też na wszelki wypadek zaplombujemy
  6368.  
  6369. - komandos
  6370. sprawdził plan i podał jeszcze kilka liczb.
  6371. - Już, koordynaty poszły, teraz będ± naprowadzać.
  6372.  
  6373. - Ulman zdj±ł
  6374. słuchawki i otarł czoło. - To jeszcze zajmie trochę czasu, twój rakietowiec
  6375. jest tam jeden od wszystkiego. Ale to nic, poczekamy...
  6376. Artem wzi±ł lornetkę i znów wyszedł na taras. Coś ci±gnęło go do tego
  6377. ohydnego mrowiska, jakieś niepojęte ściskaj±ce uczucie, nieuchwytny i
  6378.  
  6379. 420
  6380.  
  6381. niewysłowiony smutek, jakby pierś przygniotło mu coś ciężkiego, nie daj±c
  6382. mu głęboko odetchn±ć. Przed oczami znów stan±ł mu czarny tunel, i to
  6383. nagle tak jasno, tak wyraĽnie, jak Artem nie widział go nawet w
  6384. nieodstępuj±cych go koszmarach. Teraz jednak można było się nie bać:
  6385. wampiry niedługo już miały królować w jego snach.
  6386. - Koniec, poleciały! Pułkownik mówi, żebyśmy czekali na kontakt!
  6387. Zaraz wam usmażymy te wasze czarne dupy! - wrzasn±ł Ulman.
  6388. I właśnie w tym momencie miasto pod nogami zniknęło, niebo zapadło
  6389. się w ciemn± otchłań, ucichły radosne krzyki za jego plecami - został tylko
  6390. jeden pusty czarny tunel, którym Artem tyle już razy szedł na spotkanie...
  6391. czego?
  6392. Czas zgęstniał i zatrzymał się.
  6393. Wyci±gn±ł z kieszeni plastikow± zapalniczkę i pstrykn±ł krzemieniem.
  6394. Mały wesoły płomyczek wyskoczył mu z palców i drż±c oświetlił
  6395. przestrzeń wokół niego.
  6396. Artem wiedział, co zobaczy, i rozumiał, że teraz nie powinien się już
  6397. tego bać, dlatego po prostu podniósł głowę i zajrzał w ogromne czarne oczy
  6398. bez białek i Ľrenic. I usłyszał.
  6399. - Ty jesteś wybrańcem.
  6400. ¦wiat przewrócił się na drug± stronę.
  6401. W tych bezdennych oczach nagle, na ułamek sekundy, ujrzał odpowiedĽ
  6402. na wszystko, co pozostawało dla niego niezrozumiałe i niewyjaśnione.
  6403. OdpowiedĽ na wszystkie jego w±tpliwości, wahania, tęsknoty.
  6404. I odpowiedĽ ta okazała się zupełnie inna, niż Artem się spodziewał.
  6405. Pogr±żył się w spojrzeniu czarnego i zobaczył świat jego
  6406. oczami.
  6407. Rodz±ce się nowe życie, braterstwo i zjednoczenie setek i tysięcy
  6408. oddzielnych umysłów, ale nietworz±ce między nimi granic, a ł±cz±ce myśli
  6409. wszystkich jednostek w całość...
  6410. Elastyczna czarna skóra, odbijaj±ca zgubne promienie, pozwalaj±ca z
  6411. łatwości± znieść pal±ce słońce i styczniowe mrozy, cienkie, zręczne
  6412. telepatyczne czułki pozwalaj±ce delikatnie gładzić psychikę ukochanej
  6413. istoty i boleśnie ż±dlić wroga, całkowita odporność na ból...
  6414. Czarni byli prawdziw± koron± stworzenia zburzonego wszechświata,
  6415. feniksem, odradzaj±cym się z popiołów ludzkości. I posiadali rozum
  6416. -
  6417. ż±dny wiedzy, żywy, lecz, niestety, na tyle niepodobny do ludzkiego, że
  6418. nie było żadnej możliwości nawi±zania kontaktu. Aż pojawił się on, Artem.
  6419. Oczami czarnych zobaczył ludzi: gniewnych, zagnanych pod ziemię
  6420. brudnych degeneratów, odgryzaj±cych się ogniem i ołowiem, morduj±cych
  6421.  
  6422. 421
  6423.  
  6424. emisariuszy, którzy szli do nich z pieśni± pokoju, a ci wyrywali im biał±
  6425. flagę z r±k i jej drzewcem przebijali im gardła.
  6426. Potem Artem zrozumiał ich narastaj±c± rozpacz nad tym, że niemożliwe
  6427. jest nawi±zanie kontaktu, osi±gnięcie wzajemnego zrozumienia, gdyż
  6428. głęboko pod ziemi±, w krecich tunelach, siedz± nierozumne oszalałe stwory,
  6429. które unicestwiły swój świat, nadal szarpi± się między sob±, i wkrótce
  6430. wygin±, jeśli nie zmieni± swojego sposobu życia. Czarni podejmuj± kolejn±
  6431. próbę wyci±gnięcia do ludzi pomocnej dłoni, a oni znów gryz± j± z tak±
  6432. nienawiści±, że budz± już teraz lęk. I chęć uwolnienia się od tych
  6433. wściekłych jak bezdomne psy, lecz piekielnie inteligentnych istot, póki nie
  6434. zrobi im się za ciasno w ich podziemnych norach i nie wynurz± się z nich na
  6435. powierzchnię.
  6436. Ale przez cały ten czas trwaj± rozpaczliwe poszukiwania choćby jednego
  6437. z wygnańców, jedynego, który mógłby się stać tłumaczem, mostem między
  6438. dwoma światami, który wytłumaczy obu stronom sens tego, co robi, i czego
  6439. chce druga z nich, który przekaże ludziom, że nie maj± się czego bać, i
  6440. pomoże czarnym porozumieć się z nimi. Ponieważ ludzi i czarnych nic nie
  6441. dzieli. Ponieważ nie s± rywalizuj±cymi o przetrwanie gatunkami, lecz
  6442. dwoma organizmami przeznaczonymi przez naturę do symbiozy. I razem
  6443. -
  6444. z ludzk± znajomości± techniki i historii tego otrutego świata, ze zdolności±
  6445. czarnych do przeciwstawienia się jego niebezpieczeństwom - mog±
  6446. wyprowadzić ludzkość na nowe okr±żenie, i zatrzymana Ziemia zaskrzypi i
  6447. znów zacznie się kręcić wokół własnej osi. Ponieważ czarni to też część
  6448. ludzkości, jej nowa odnoga, urodzona tu, na szcz±tkach zmiażdżonego przez
  6449. wojnę megalopolis.
  6450. Czarni to twór ostatniej wojny, s± dziećmi tego świata, lepiej
  6451. przystosowanymi do nowych reguł gry. Jak wiele innych stworzeń, które
  6452. pojawiły się potem, odbieraj± świat nie tylko znanymi człowiekowi
  6453. zmysłami, ale i czułkami świadomości.
  6454. Artem przypomniał sobie tajemniczy szum w rurach, dzikusów
  6455. hipnotyzuj±cych wzrokiem, atakuj±c± umysł obrzydliw± masę w sercu
  6456. Kremla... Człowiek nie był zdolny poradzić sobie z ich wpływem na
  6457. psychikę, ale czarni byli do tego jakby stworzeni. Potrzebowali tylko
  6458. partnera, sojusznika... Przyjaciela. Kogoś, kto pomoże im się porozumieć z
  6459. ich głuchymi i ślepymi starszymi braćmi: ludĽmi.
  6460. I właśnie wtedy zaczęły się długie, cierpliwe poszukiwania Pośrednika,
  6461. zakończone powodzeniem, radości±, gdyż taki tłumacz, wybraniec, został
  6462. znaleziony. Ale jeszcze zanim kontakt z nim zostaje nawi±zany, on znika.
  6463. Macki ich wspólnej świadomości szukaj± go wszędzie, czasem znajduj±,
  6464. żeby rozpocz±ć dialog, ale on też się boi, wyrywa się i ucieka. Trzeba go
  6465. wspierać i ratować, zatrzymywać, ostrzegać o niebezpieczeństwie, popychać
  6466. i znów prowadzić do domu, tam gdzie ł±czność z nim będzie szczególnie
  6467.  
  6468. 422
  6469.  
  6470. silna i niezakłócona. Wreszcie kontakt jest stały, codziennie, czasem po
  6471. kilka razy, udaje się zbliżyć do wybrańca, i wtedy, za każdym razem, robi
  6472. on jeszcze jeden nieśmiały krok w kierunku zrozumienia swojego zadania.
  6473. Swojego przeznaczenia. Od zawsze był przeznaczony właśnie do tego,
  6474. przecież nawet drogę do metra, do ludzi, otworzył czarnym nie kto inny,
  6475. lecz on.
  6476. Artem chciał już zadać niepokoj±ce go pytanie: co w takim razie stało się
  6477. z Hunterem? Lecz myśl ta zniknęła wśród nowych niewiarygodnych odczuć
  6478. i, choćby nie wiem jak starał się j± zatrzymać, wyślizgnęła mu się, wpadła
  6479. w kipi±cy wir przeżyć i zginęła w nim bez śladu. Ułamek sekundy póĽniej
  6480. nie pamiętał już, że chciał spytać o to, jaki los spotkał Myśliwego.
  6481. Teraz nic już nie odci±gało go od najważniejszego i znów otworzył swój
  6482. umysł przed ich umysłem.
  6483. Artem stał teraz na granicy poznania czegoś niesłychanie ważnego: czuł
  6484. to już na samym pocz±tku swojej wyprawy, kiedy siedział przy ognisku na
  6485. Aleksiejewskiej. To było właśnie to: jasno zobaczył, że kilometry tuneli i
  6486. tygodnie bł±dzenia po metrze znów zaprowadziły go do ukrytych drzwi,
  6487. które wystarczyło otworzyć, by zyskać zrozumienie wszystkich tajemnic
  6488. wszechświata i wznieść się ponad ograniczonych ludzi, którzy wydłubali
  6489. sobie swój światek w twardej, zamarzniętej ziemi i zakopali się w nim po
  6490. uszy. Mógł otworzyć te drzwi już wtedy i cała jego póĽniejsza wyprawa
  6491. byłaby niepotrzebna. Lecz tamtego dnia trafił do tych drzwi przypadkowo,
  6492. zajrzał przez dziurkę od klucza i odskoczył, boj±c się tego, co zobaczył. A
  6493. teraz długa droga, któr± przeszedł, sprawiała, że Artem mógł bez wahania je
  6494. rozewrzeć i stan±ć w świetle absolutnej wiedzy, które kryło się za nimi. I
  6495. niech to światło go oślepi: oczy będ± niezgrabnym i nieprzydatnym
  6496. instrumentem, dobrym tylko dla tych, którzy w swoim życiu nie widzieli nic
  6497. prócz okopconych sufitów tuneli i wytartego granitu stacji.
  6498. Artem musiał tylko wyci±gn±ć rękę naprzeciw podanej mu dłoni, choćby
  6499. strasznej, choćby niezwykłej, pokrytej połyskuj±c± czarn± skór±, lecz
  6500. niew±tpliwie przyjaznej. I wtedy drzwi się otworz±. I wszystko będzie
  6501. inaczej. Otworzyły się przed nim nieogarnione nowe horyzonty, przepiękne
  6502. i wspaniałe. Serce wypełniała mu radość i pewność, i był tylko cień żalu, że
  6503. nie udało mu się zrozumieć tego wszystkiego wcześniej, że odpychał od
  6504. siebie przyjaciół i braci, garn±cych się do niego, licz±cych na jego pomoc,
  6505. jego wsparcie, ponieważ tylko on jeden na całym świecie może to zrobić.
  6506. Chwycił za klamkę drzwi i poci±gn±ł j± w dół. Serca tysięcy czarnych
  6507. daleko w dole wypełniła radość i nadzieja.
  6508. Ciemność przed oczami rozwiała się i zobaczył przez lornetkę, że setki
  6509. czarnych figurek na dalekiej ziemi zatrzymały się. Miał wrażenie, że
  6510. wszyscy oni patrz± teraz na niego, nie wierz±c, że tak długo oczekiwany cud
  6511. się wydarzył i nast±pił kres bezsensownej bratobójczej walki.
  6512.  
  6513. 423
  6514.  
  6515. W tym momencie pierwsza rakieta jak błyskawica wycięła na niebie
  6516. pełen dymu i ognia ślad i uderzyła w sam środek miasta. I natychmiast
  6517. czerwone niebo przecięły jeszcze trzy takie
  6518. meteory.
  6519. Artem rzucił się do tyłu, w nadziei, że salwę da się jeszcze zatrzymać,
  6520. zabronić im, wyjaśnić... Ale od razu zgasł, rozumiej±c, że już po
  6521. wszystkim.
  6522. Pomarańczowe płomienie zalały "mrowisko", w górę uniosła się smolista
  6523. chmura, kolejne wybuchy okr±żyły je ze wszystkich stron i zawaliło się,
  6524. zniknęło, wydaj±c zmęczony, przedśmiertny jęk. Przykrył je czarny dym
  6525. płon±cego lasu i ciał. A z nieba wci±ż spadały kolejne rakiety, i każda
  6526. śmierć odznaczała się bólem i smutkiem w duszy Artema.
  6527. Rozpaczliwie próbował znaleĽć w świadomości choćby ślad tej
  6528. obecności, która przed sekund± tak przyjemnie wypełniała i ogrzewała jego
  6529. umysł, która była obietnic± ratunku dla niego i całej ludzkości, która
  6530. nadawała sens jego istnieniu... Ale nic z niej nie zostało. Jego świadomość
  6531. była jak opuszczony tunel w metrze, którego całkowitej pustki nie można
  6532. dojrzeć tylko przez panuj±c± w nim absolutn± ciemność. I Artem wyraĽnie,
  6533. jaskrawo poczuł, że już nigdy nie pojawi się tam światło, którym mógłby
  6534. oświetlić swoje życie i znaleĽć w nim cel.
  6535. - Pięknie ich załatwiliśmy, co? Niech wiedz± jak to jest z nami
  6536. zaczynać! - zacierał ręce Ulman. - Co, Artem? Artem!
  6537. Cały Ogród Botaniczny i jednocześnie cała Wystawa obróciły się w
  6538. jedn± straszn±, płon±c± miazgę, olbrzymie kłęby tłustego czarnego dymu
  6539. leniwie podnosiły się ku jesiennemu niebu, a szkarłatna łuna potwornego
  6540. pożaru mieszała się z delikatnymi promieniami wschodz±cego słońca.
  6541. Artemowi zrobiło się nie do zniesienia duszno i ciasno. Złapał za maskę
  6542. przeciwgazow±, ści±gn±ł j±, i chciwie, pełn± piersi±, zaczerpn±ł gorzkiego
  6543. chłodnego powietrza. Potem otarł łzy i, nie zwracaj±c uwagi na okrzyki,
  6544. zacz±ł schodzić po schodach.
  6545. Wracał do metra.
  6546. Do domu.
  6547.  
  6548. KONIEC
Advertisement
Add Comment
Please, Sign In to add comment
Advertisement