Advertisement
hujwie

JAMES CLAVELL - Król szczurów Księga czwarta

Jan 22nd, 2014
103
0
Never
Not a member of Pastebin yet? Sign Up, it unlocks many cool features!
text 237.03 KB | None | 0 0
  1. Księga czwarta
  2. ROZDZIAŁ XIX
  3. Król i Marlowe niecierpliwili się coraz bardziej. Shagata bardzo się spóźniał.
  4. - Ale parszywa noc. Spociłem się jak mysz - powiedział z rozdrażnieniem Król.
  5. Siedzieli w zajmowanym przez niego kącie baraku. Marlowe przyglądał się, jak
  6. Król stawia pasjansa. W parnym powietrzu, które spowijało obóz, pod bezksiężycowym
  7. niebem wisiało jakieś napięcie. Ucichł nawet nieustanny chrobot dochodzący spod
  8. baraku.
  9. - Jeżeli w ogóle ma przyjść, to wolałbym, żeby już tu był - odezwał się Marlowe.
  10. - A ja chciałbym wiedzieć, co się, do jasnej cholery, dzieje z Czeng Sanem.
  11. Skurwysyn mógłby przynajmniej przesłać wiadomość.
  12. Po raz nie wiadomo który Król wyjrzał przez okno i popatrzył w stronę ogrodzenia
  13. z kolczastego drutu. Wypatrywał sygnału od partyzantów, którzy powinni -którzy musieli -
  14. tam być! Ale nie dostrzegł najmniejszego ruchu, żadnego znaku. Dżungla, tak jak obóz,
  15. zamarła w omdlewającej duchocie.
  16. Marlowe skrzywił się z bólu, zginając palce lewej dłoni i układając wygodniej
  17. obolałą rękę.
  18. Król obejrzał się na niego.
  19. - Jak z twoją ręką? - spytał.
  20. - Boli jak cholera, bracie.
  21. - Powinieneś pójść z tym do lekarza, żeby obejrzał.
  22. - Jestem zapisany na jutro.
  23. - Przeklęty pech!
  24. - Wypadki chodzą po ludziach. Nic na to nie poradzisz.
  25. Do wypadku doszło przed dwoma dniami, podczas ściągania drewna na opał. W
  26. jednej chwili Marlowe zapierał się nogami w grzęzawisku, uginając się pod ciężarem pnia
  27. 328
  28. z korzeniami, który wraz z dwudziestoma parami innych spoconych rąk wciągał na
  29. przyczepę, a w następnej dłonie ześlizgnęły mu się i ręka dostała się między pień a
  30. przyczepę. Czuł, jak twarde zadry rozrywają mu mięsień, a ciężki pień omal nie druzgoce
  31. kości. Wrzeszczał z bólu na całe gardło.
  32. Minęło kilka minut, zanim pozostali unieśli pień, wyciągnęli spod niego bezwładną
  33. rękę i ułożyli Marlowe’a na ziemi. Krew sączyła się i wsiąkała w muł, a dokoła zaroiło się
  34. od much, komarów i innych owadów podrażnionych jej słodkim zapachem. Rana miała
  35. kilkanaście centymetrów długości, kilka centymetrów szerokości i w paru miejscach była
  36. głęboka. Jego towarzysze powyciągali z niej spiczaste drzazgi, przemyli ją wodą i ile się
  37. dało, oczyścili. Założyli mu opaskę uciskową, a potem, wytężywszy wszystkie siły,
  38. wepchnęli pień na przyczepę i pociągnęli ją w pocie czoła do obozu. Marlowe szedł obok
  39. nękany napadami mdłości.
  40. Doktor Kennedy obejrzał i obficie zajodynował ranę, a Steven przez cały czas
  41. trzymał zesztywniałego z bólu Marlowe’a za drugą, zdrową rękę. Potem doktor posma-
  42. rował część rany maścią cynkową, a resztę tłustą mazią, żeby krzepnąca krew nie zlepiła
  43. się z opatrunkiem. W końcu zabandażował rękę.
  44. - Ma pan cholerne szczęście - powiedział. - Żadnych złamań, mięśnie nie
  45. uszkodzone. W zasadzie jest to rana powierzchowna. Proszę przyjść za parę dni.
  46. Jeszcze raz do niej zajrzymy.
  47. Król poderwał głowę znad kart, bo do baraku wbiegł Max.
  48. - Są kłopoty oznajmił cichym, napiętym głosem. - Grey wyszedł właśnie ze
  49. szpitala i idzie w tę stronę.
  50. - Śledźcie go, Max. Wyślij Dina.
  51. - Dobra - odparł Max i wybiegł.
  52. - Co o tym myślisz, Peter?
  53. - Jeżeli Grey wyszedł ze szpitala, to znaczy, że coś wie.
  54. - Pewnie, że wie.
  55. - Jak to?
  56. - Jasna sprawa. W baraku jest kapuś.
  57. 329
  58. - O rany. Jesteś pewien?
  59. - Tak. I wiem, kto nim jest.
  60. Król położył czarną czwórkę na czerwoną piątkę, a czerwoną piątkę na czarną
  61. szóstkę i zagarnął kolejnego asa.
  62. - Kto?
  63. - Tego ci nie powiem, Peter - odparł Król i uśmiechnął się z przymusem. - Lepiej,
  64. żebyś nie wiedział. Ale Grey ma tu swoją wtyczkę.
  65. - I co chcesz zrobić z tym fantem?
  66. - Nic. Na razie. Może później rzucę go szczurom na pożarcie - rzekł z uśmiechem
  67. Król i zmienił temat. - Świetny pomysł z tą hodowlą, no nie?
  68. Marlowe zamyślił się nad tym, co by zrobił, gdyby wiedział, kto donosi. Był
  69. pewien, że Yoshima też ma gdzieś w obozie swojego szpicla, tego, który wydał Davena,
  70. nie został jeszcze przyłapany, działa bezimiennie i właśnie szuka radia ukrytego w
  71. manierkach. Pomyślał, że Król mądrze robi zatrzymując wiadomość dla siebie, bo w ten
  72. sposób unika się wpadki. I nie miał mu za złe, że nie wyjawił, kto jest zdrajcą. Ale mimo
  73. wszystko zastanawiał się, kto nim może być.
  74. - Naprawdę myślisz, że to... mięso da się jeść? - spytał.
  75. - Skąd mam wiedzieć - odparł Król. - Niedobrze się robi, jak o tym pomyśleć. Ale,
  76. a jest to duże ,,ale”, interes to interes. Przy naszej smykałce pomysł jest genialny!
  77. Marlowe uśmiechnął się, zapominając o bolącej ręce.
  78. - Tylko pamiętaj. Pierwsze udko dla mnie.
  79. - Chcesz je podsunąć komuś, kogo znam?
  80. - Nie.
  81. Król roześmiał się.
  82. - Chyba nie zataisz tego przed kumplem? - powiedział.
  83. - Powiem ci po fakcie.
  84. - I tak w końcu wychodzi na to, że mięso to mięso, a jedzenie to jedzenie. Weź na
  85. przykład tamtego psa.
  86. - Spotkałem Hawkinsa parę dni temu.
  87. 330
  88. - No i co?
  89. - Nic. Oczywiście nie miałem najmniejszego zamiaru o tym mówić, a on też nie
  90. chciał do tego wracać.
  91. - Przesadza. Było, nie ma i już - rzekł Król. - Żeby ten Shagata wreszcie przyszedł
  92. - dodał z niepokojem, odwracając karty.
  93. - Hej! - zawołał przez okno Tex.
  94. - Co jest?
  95. - Timsen mówi, że właściciel zaczyna panikować. Jak długo chcesz czekać?
  96. - Pójdę do niego - powiedział Król. Wysunął się przez okno i szepnął: - Pilnuj
  97. “sklepu”, Peter. Będę niedaleko.
  98. - Dobrze - odparł Marlowe. Zebrał karty i zaczął je tasować, wstrząsany
  99. dreszczami, a ból na przemian to się nasilał, to malał.
  100. Król szedł trzymając się cienia. Czuł, że śledzi go wiele par oczu. Niektóre
  101. należały do jego straży, reszta była wroga i obca. Gdy dotarł do Timsena, Australijczyk
  102. zlany był potem.
  103. - Cześć, kolego - przywitał go Timsen. - Nie mogę go tu trzymać bez końca.
  104. - A gdzie on jest? - spytał Król.
  105. - Przyjdzie twój człowiek, to go przyprowadzę. Taka była umowa. Jest niedaleko.
  106. - No to pilnuj go dobrze. Nie chcesz chyba, żeby go ktoś załatwił?
  107. - Ty rób swoje, ja swoje. Ma dobrą obstawę.
  108. Timsen zaciągnął się papierosem i podał go Królowi.
  109. - Dziękuję - powiedział Król i skinął na mur więzienia po wschodniej stronie. - O
  110. tamtych wiesz?
  111. - Pewnie. - Australijczyk zaśmiał się. - Powiem ci jeszcze coś. Właśnie idzie tu
  112. Grey. W okolicy aż roi się od glin i “wolnych strzelców”. Wiem o jednym australijskim
  113. gangu, ale słyszałem, że powstał drugi, który też zwąchał nasz interes. Tylko że moi
  114. chłopcy rozpracowali teren. Jak tylko dostaniemy forsę, ty dostaniesz brylant.
  115. - Damy strażnikowi jeszcze dziesięć minut. Jeżeli nie przyjdzie, umówimy się na
  116. nowo. Plan ten sam, tylko z drobnymi zmianami.
  117. 331
  118. - Dobra, bracie. Zobaczymy się jutro po żarciu.
  119. - Miejmy nadzieję, że jeszcze dzisiaj.
  120. Ale nie zobaczyli się. Czekali, Shagata jednak nie nadszedł i Król odwołał akcję.
  121. Nazajutrz Marlowe dołączył do tłumu mężczyzn oczekujących przed szpitalem.
  122. Niedawno skończył się obiad i bezlitosne słońce rozpalało powietrze, ziemię i wszystkie
  123. jej stworzenia. Nawet muchy były senne. Marlowe wyszukał skrawek cienia, przykucnął
  124. w pyle i czekał. Ręka pulsowała mu coraz silniej.
  125. Zmierzchało już, kiedy przyszła jego kolej.
  126. Doktor Kennedy skinął mu głową na powitanie i wskazał krzesło.
  127. - Jak pan się dziś czuje? - spytał machinalnie.
  128. - Dziękuję, nie najgorzej.
  129. Kennedy pochylił się i dotknął bandaża. Marlowe krzyknął.
  130. - Co z panem, do diabła? Przecież ledwo pana dotknąłem - zezłościł się doktor.
  131. - Nie wiem. Ale przy najlżejszym dotknięciu boli mnie jak cholera.
  132. Doktor Kennedy wetknął Marlowe’owi termometr do ust, nastawił metronom i
  133. zmierzył puls. Dziewięćdziesiąt, puls przyśpieszony. Źle. Gorączki nie ma, też źle. Uniósł
  134. obandażowaną rękę i powąchał. Wyraźny mysi odór. Źle.
  135. - No tak. Zdejmę opatrunek. Proszę - powiedział i podał Marlowe’owi kawałek
  136. gumy, który wyciągnął szczypcami ze sterylizującego płynu. - Niech pan zaciśnie na tym
  137. zęby. Będzie bolało, nic na to nie poradzę.
  138. Poczekał, aż Marlowe włoży gumę do ust, a potem - najdelikatniej, jak umiał -
  139. zaczął odwijać bandaż. Ale bandaż przywarł do rany i zrósł się z nią, a więc nie pozo-
  140. stało mu nic innego, jak zerwać go na siłę, a nie był już tak zręczny jak kiedyś.
  141. Marlowe zaznał w życiu wiele bólu. Kiedy poznaje się coś gruntownie, poznaje się
  142. tym samym jego granice, barwę i odmiany. Mając doświadczenie - i odwagę - można się
  143. poddać bólowi i wówczas nie jest on taki straszny, wprawdzie wzbiera, ale daje się go
  144. kontrolować. Czasem nawet dobrze robi.
  145. Ten ból był jednak gorszy od najgorszych.
  146. - O Boże - jęknął przez zaciśnięte na gumie zęby, płacząc i z trudem łapiąc
  147. 332
  148. oddech.
  149. - Już po wszystkim - rzekł Kennedy, wiedząc, że to nieprawda. Ale cóż więcej
  150. mógł zrobić? Nic. Przynajmniej w tych warunkach. Pacjent powinien oczywiście dostać
  151. morfinę, każdy dureń to wiedział, ale doktor miał jej za mało, żeby szafować zastrzykami.
  152. - Popatrzmy, jak to wygląda.
  153. Obejrzał dokładnie otwartą ranę. Była nabrzmiała i zapuchnięta, koloru żółtego w
  154. różnych odcieniach, miejscami purpurowa. Pokryta śluzem.
  155. - Hmm - mruknął w zamyśleniu, wyprostował się, złożył dłonie i przeniósł wzrok
  156. na złączone palce. - Tak - powiedział wreszcie. - Mamy do wyboru trzy możliwości. -
  157. Wstał i zaczął się przechadzać, przygarbiony, a potem mówić monotonnym głosem, jak
  158. gdyby zwracał się do grona studentów: - Rana zmieniła charakter. Nastąpiło zakażenie
  159. pałeczkami clostridium. Mówiąc prościej, rozwinęła się zgorzel. Zgorzel gazowa.
  160. Mógłbym odkryć ranę i usunąć zakażoną tkankę, ale nie sądzę, żeby to coś dało,
  161. ponieważ zakażenie jest głębokie. Musiałbym więc usunąć częściowo mięśnie
  162. przedramienia, a wówczas dłoń i tak byłaby niesprawna. Najlepszym rozwiązaniem
  163. byłoby amputować...
  164. - Co?!
  165. - Bez wątpienia tak. - Doktor Kennedy nie mówił do pacjenta, tylko wygłaszał
  166. wykład w sterylnej auli rozumu. - Proponuję natychmiastową amputację. Być może wtedy
  167. uda nam się uratować staw łokciowy...
  168. - Przecież to tylko rana powierzchowna! - wybuchnął zrozpaczony Marlowe. -
  169. Przecież nic się poza tym nie stało, to tylko rana powierzchowna!
  170. Strach brzmiący w jego głosie przywołał doktora do rzeczywistości. Kennedy
  171. przyglądał się przez chwilę pobladłej twarzy siedzącego przed nim pacjenta.
  172. - To jest rzeczywiście rana powierzchowna, ale bardzo głęboka. Poza tym
  173. nastąpiło zatrucie krwi. Prosta sprawa, mój drogi. Gdybym miał surowicę, dałbym ją
  174. panu, ale jej nie mam. Gdybym miał środki sulfonamidowe, leczyłbym nimi ranę, ale ich
  175. nie mam. Wobec tego mogę tylko amputować...
  176. - Pan chyba oszalał! - wrzasnął na niego Marlowe. - Mówi pan o amputowaniu
  177. 333
  178. ręki, kiedy ja mam tylko ranę powierzchowną!
  179. Doktor wysunął niepostrzeżenie rękę i ujął palcami rękę Marlowe’a znacznie
  180. powyżej rany. Ten wrzasnął z bólu.
  181. - A widzi pan! To wcale nie jest zwykła rana powierzchowna. Pan ma zatrutą krew.
  182. Zakażenie rozszerzy się na całą rękę i cały organizm. Jeżeli chce pan żyć, będziemy
  183. musieli ją uciąć. Przynajmniej wyjdzie pan z tego żywy!
  184. - Nie pozwolę amputować ręki!
  185. - Jak pan sobie życzy. Albo operacja, albo... - Doktor urwał i znużony usiadł na
  186. krześle. - Ma pan chyba prawo sam zadecydować, czy woli pan umrzeć. Nie mam o to
  187. do pana pretensji. Ale na Boga, chłopcze, niechże pan zrozumie, co do pana mówię!
  188. Umrze pan, jeśli tej ręki nie amputujemy.
  189. - Nie pozwolę się dotknąć! - ostrzegł Marlowe, odsłaniając zęby. Czuł, że zabiłby
  190. doktora, gdyby ten się do niego zbliżył. - Pan oszalał! - krzyknął. - To tylko zwykła rana!
  191. - Proszę bardzo. Może mi pan nie wierzyć. Spytajmy innego lekarza.
  192. Kennedy przywołał drugiego doktora, który potwierdził diagnozę, i wtedy Marlowe
  193. zrozumiał, że to wszystko nie jest potwornym snem, ale prawdą. Miał gangrenę. Boże!
  194. Strach odebrał mu siły. Zdjęty śmiertelnym przerażeniem słuchał wyjaśnień obu lekarzy,
  195. że gangrenę spowodowały rozmnażające się głęboko pod skórą zarazki, które właśnie
  196. teraz, w tej chwili płodziły śmierć. Jego rękę opanował jakby rak, powiedzieli. Należy ją
  197. koniecznie uciąć. Pod łokciem. Trzeba zrobić to szybko, bo inaczej przyjdzie ją usunąć
  198. całą, aż do barku. Nie ma się czym przejmować, zapewniali. Nie będzie bolało. Mieli
  199. teraz pod dostatkiem eteru, nie to co kiedyś.
  200. A potem Marlowe, zachowawszy rękę, którą owinięto mu czystym bandażem i w
  201. której cały czas mnożyły się zarazki, znalazł się przed szpitalem i ruszył po omacku w dół
  202. zbocza. Powiedział im, lekarzom, że musi to przemyśleć... Tylko co przemyśleć? Nad
  203. czym się tu zastanawiać? Stwierdził nagle, że stoi przed barakiem Amerykanów. W
  204. środku dostrzegł samotnego Króla. Wszystko było gotowe na przyjście Shagaty - na
  205. wypadek gdyby dziś się zjawił.
  206. - Rany boskie, Peter, co ci jest? - spytał Król i wysłuchał opowieści Marlowe’a z
  207. 334
  208. rosnącym przerażeniem. - Chryste! - wykrzyknął, wlepiając oczy w opartą na stole
  209. obandażowaną rękę.
  210. - Klnę się na wszystko, co mam najświętszego, że prędzej umrę, niż będę kaleką!
  211. Marlowe, nie kryjąc swoich uczuć, spojrzał żałośnie na Króla, a jego oczy wołały:
  212. “Pomóż mi, pomóż mi, na miłość boską, pomóż mi!”
  213. Kurczę, pomyślał Król, co bym zrobił na jego miejscu, gdyby to była moja ręka? I
  214. co będzie z brylantem?... Przecież Peter musi mi w tym pomóc, musi...
  215. - Hej - szepnął od progu Max. - Shagata idzie.
  216. - Dobra, Max. Co z Greyem?
  217. - Schował się pod murem. Timsen o tym wie. Jego ludzie nas osłaniają.
  218. - Dobrze, no to zwiewaj i przygotuj się. Zawiadom wszystkich.
  219. - Dobra - odparł Max i popędził.
  220. - Chodź, Peter, musimy się przyszykować - rzekł Król.
  221. Ale Marlowe był w szoku, niezdolny do niczego.
  222. - Peter! - ponaglił go Król i potrząsnął nim brutalnie. - Wstawaj, rusz się! -
  223. powiedział natarczywie. - Chodź. Musisz mi pomóc. Wstawaj!!!
  224. Szarpnął Marlowe’a i poderwał go na nogi.
  225. - Co, do licha...
  226. - Zaraz przyjdzie Shagata. Musimy dokończyć interes.
  227. - Do diabła z twoim interesem! - wrzasnął Marlowe bliski obłędu. - Do diabła z
  228. brylantem! Mają mi uciąć rękę!
  229. - Nie zrobią tego!
  230. - Masz rację, na pewno nie zrobią. Bo przedtem umrę...
  231. Król uderzył go na odlew w twarz, a potem poprawił z całej siły z drugiej strony.
  232. Marlowe natychmiast oprzytomniał i potrząsnął głową.
  233. - Co jest, do cholery... - powiedział.
  234. - Zaraz przyjdzie Shagata. Musimy być gotowi.
  235. - Zaraz przyjdzie? - spytał Marlowe bezmyślnie, czując, że policzki pieką go od
  236. uderzeń.
  237. 335
  238. - Tak.
  239. Król zauważył, że w oczach Marlowe’a pojawiła się czujność, co znaczyło, że
  240. doszedł do siebie.
  241. - Chryste - powiedział, aż osłabły z ulgi. - Musiałem coś zrobić, Peter, darłeś się
  242. jak opętany.
  243. - Naprawdę? Przepraszam, nie chciałem.
  244. - Czujesz się już dobrze? Musisz mieć teraz głowę na karku.
  245. - Już mi przeszło.
  246. Marlowe wyśliznął się za Królem przez okno. Dotykając stopami ziemi, poczuł w
  247. ręce przeszywający ból. Ucieszył się. Wpadłeś w panikę, głupcze, skarcił się w duchu.
  248. Zestrachałeś się, Marlowe, jak dzieciak. Głupiec z ciebie. Musisz stracić rękę, i co z
  249. tego? Masz szczęście, że nie nogę, to by dopiero było kalectwo. A ręka? Cóż znaczy
  250. ręka? Nic. Możesz sobie sprawić sztuczną. Jasne, że tak. Na haczyk. Co komu
  251. przeszkadza sztuczna ręka? Mogłoby z tym być całkiem znośnie. Na pewno.
  252. - Tabe - przywitał ich Shagata, nurkując pod kawałek brezentu osłaniający miejsce
  253. pod dachem.
  254. - Tabe - odparli Król i Marlowe.
  255. Shagata był bardzo niespokojny. Im dłużej się zastanawiał nad tym interesem,
  256. tym mniej mu się on podobał. Za dużo pieniędzy, za duże ryzyko. Wciągnął powietrze
  257. przez nos jak pies robiący stójkę.
  258. - Czuję niebezpieczeństwo - powiedział.
  259. - Mówi, że wyczuwa niebezpieczeństwo - przetłumaczył Marlowe.
  260. - Przekaż mu, żeby się nie martwił. Wiem, co to za niebezpieczeństwo, i już się
  261. tym zająłem. Co z Czeng Sanem?
  262. - Powiem wam, że bogowie uśmiechnęli się do was, do mnie i do mojego
  263. przyjaciela - szeptał pośpiesznie Sha-gata. - To prawdziwy lis, bo ta niegodziwa policja
  264. wypuściła go ze swojej pułapki. - Pot ściekał mu po twarzy i wsiąkał w koszulę. - Mam
  265. pieniądze.
  266. Króla aż ścisnęło w dołku.
  267. 336
  268. - Powiedz mu, że najlepiej darować sobie tę gadkę i przystąpić do rzeczy. Zaraz
  269. wrócę z towarem.
  270. Król odszukał kryjącego się w cieniu Timsena.
  271. - Gotowe? - spytał.
  272. - Gotowe - odparł Timsen i zagwizdał naśladując głos ptaka. Niemal natychmiast
  273. zagwizdano mu w odpowiedzi. - Tylko się pośpiesz, bracie - ostrzegł. - Nie mogę ci długo
  274. gwarantować bezpieczeństwa.
  275. - Dobrze.
  276. Król odczekał chwilę i z ciemności wyłonił się chudy australijski kapral.
  277. - Cześć. Nazywam się Townsend. Bili Townsend - przedstawił się.
  278. - Chodź - powiedział Król i pośpieszył z powrotem pod dach.
  279. Tymczasem Timsen stał na czatach, a jego ludzie rozstawili się na terenie,
  280. przygotowując drogę ucieczki.
  281. Przy rogu więzienia, niecierpliwiąc się, czekał Grey. Wprawdzie Dino szepnął mu
  282. przed chwilą do ucha, że przyszedł Shagata, ale on wiedział, że wstępne rozmowy
  283. wymagają czasu. Jeszcze trochę i mógł wkroczyć do akcji.
  284. Zastęp Smedly-Taylora również był gotów i czekał tylko na sfinalizowanie
  285. transakcji. Na pierwszy ruch ze strony Greya mieli przystąpić do działania.
  286. Król stał już pod brezentem, a przy nim zdenerwowany Townsend.
  287. - Pokaż mu brylant - rozkazał Król.
  288. Townsend rozchylił postrzępioną koszulę i wyciągnął sznurek, na którego końcu
  289. przywiązany był pierścień z brylantem. Drżąc pokazał go Shagacie, który skierował nań
  290. światło przenośnej lampy. Japończyk dokładnie obejrzał kamień - krople jarzącego się
  291. zimno światła na końcu sznurka. Następnie poskrobał nim szklaną osłonę lampy. Kamień
  292. zazgrzytał i zostawił ślad.
  293. Shagata, cały spocony, skinął głową z aprobatą.
  294. - Bardzo dobrze. To rzeczywiście brylant - zwrócił się do Marlowe’a, a potem wyjął
  295. cyrkiel i dokładnie zmierzył kamień. Znów skinął głową. - Ma rzeczywiście cztery karaty.
  296. Król poderwał głowę.
  297. 337
  298. - W porządku - powiedział. - Zaczekaj z Townsendem, Peter.
  299. Marlowe wstał, skinął na Townsenda i wysunęli się spod brezentowego daszka.
  300. Czekali w ciemnościach, czując na sobie otaczające ich zewsząd spojrzenia. Spojrzenia
  301. setek par oczu.
  302. - Cholera, wolałbym nie mieć tego kamienia - powiedział Townsend i wzdrygnął
  303. się. - Słowo daję, odechciewa się żyć przez tę nerwówkę. - Jego porażone strachem
  304. palce dotykały sznurka i klejnotu, po raz tysięczny upewniając się, że nadal wisi na szyi. -
  305. Bogu dzięki, że to już ostatnia noc.
  306. Z rosnącym podnieceniem Król śledził, jak Shagata otwiera ładownicę, rzuca na
  307. stół kilkucentymetrowy plik banknotów, potem zza koszuli wyciąga drugi plik, a z kieszeni
  308. spodni następne i na stole formują się dwa stosy pieniędzy, każdy wysoki na kilkanaście
  309. centymetrów. Król błyskawicznie zabrał się do liczenia, a Shagata złożył szybki, nerwowy
  310. ukłon i odszedł. Znalazłszy się z powrotem na drodze, poczuł się bezpieczniej. Poprawił
  311. karabin i właśnie ruszył przez obóz, kiedy nadbiegający z przeciwnej strony Grey o mało
  312. nie zwalił go z nóg.
  313. Grey zaklął, lecz nie zwolnił kroku, ignorując stek wyzwisk, którymi obrzucił go
  314. strażnik. Tym razem jednak Shagata nie pobiegł za tym “przeklętym zawszonym
  315. jeńcem”, żeby poduczyć go uprzejmości, ponieważ cieszył się, że już oddał pieniądze, i
  316. chciał jak najszybciej wrócić na posterunek.
  317. - Gliny - doszedł zza brezentowej zasłony ponaglający szept Maxa.
  318. Król zgarnął banknoty, wybiegł spod daszku i ściszonym głosem rzucił w biegu do
  319. Townsenda:
  320. - Zmykaj stąd. Powiedz Timsenowi, że mam forsę i zapłacę później, jak się
  321. uspokoi. Townsend zniknął.
  322. - Chodź, Peter - powiedział Król i pierwszy wśliznął się pod barak.
  323. W tej samej chwili zza rogu wyłonił się Grey.
  324. - Nie ruszać się, wy dwaj! - krzyknął.
  325. - Rozkaz! - odezwał się demonstracyjnie ukryty w cieniu Max i razem z Texem
  326. zaszli Greyowi drogę, osłaniając Króla i Marlowe’a.
  327. 338
  328. - Nie wy.
  329. Grey próbował przecisnąć się pomiędzy nimi.
  330. - Przecież kazał pan nam się zatrzymać... - mówił bezczelnie Max i cofając się
  331. zastępował mu drogę.
  332. Grey z wściekłością przedarł się przez nich i rzucił w pościg pod barak.
  333. Król i Marlowe zdążyli tymczasem wskoczyć do rowu pod barakiem i wydostać się
  334. z niego po drugiej stronie. Ścigającemu ich Greyowi zabiegła teraz drogę następna
  335. grupa.
  336. Grey dostrzegł uciekających, gdy pędzili co sił w nogach pod murem więzienia, i
  337. zaalarmował gwizdkiem swoich rozstawionych w pogotowiu ludzi. Żandarmi wyszli z
  338. ukrycia, obstawiając teren pomiędzy murami więzienia, a także pomiędzy więziennym
  339. murem a ogrodzeniem z drutu kolczastego.
  340. - Tędy - rzucił Król, wskakując przez okno do baraku Timsena.
  341. Nikt z obecnych nie zwrócił na nich uwagi, ale wielu dostrzegło zgrubienie pod
  342. koszulą Króla.
  343. Król i Marlowe przebiegli przez barak i wypadli drzwiami. Osłaniająca ich ucieczkę
  344. grupa Australijczyków pojawiła się akurat w chwili, gdy do okna dopadł zdyszany Grey,
  345. któremu mignęły w przelocie postacie uciekających. Grey obiegł barak.
  346. - Którędy pobiegli? Mówcie! Którędy?! - krzyczał.
  347. - Kto? Kto, panie kapitanie? - zapytał chór głosów.
  348. Grey przecisnął się pomiędzy Australijczykami i wydostał się na otwartą
  349. przestrzeń.
  350. - Wszyscy na miejscach, panie kapitanie - zameldował żandarm, który do niego
  351. podbiegł.
  352. - Dobrze. Daleko uciec nie mogą. Nie odważą się porzucić pieniędzy. Zaczynamy
  353. ich okrążać. Przekażcie reszcie.
  354. Król i Marlowe biegli właśnie ku północnemu narożnikowi więzienia, ale zatrzymali
  355. się.
  356. - Jasna cholera! - zaklął Król.
  357. 339
  358. Tam, gdzie powinna być grupa Australijczyków, którzy mieli opóźniać pościg,
  359. natknęli się na ludzi Greya. Pięciu żandarmów.
  360. - Co teraz? - spytał Marlowe.
  361. - Zawracamy. Szybko!
  362. Biegnąc Król zastanawiał się, co, do diabła, nie wypaliło. I nagle znalazł
  363. odpowiedź. Drogę zastąpiło im czterech zamaskowanych mężczyzn z potężnymi kijami
  364. w ręku.
  365. - Dawaj forsę, koleś, jeśli nie chcesz oberwać po żebrach - usłyszał.
  366. Zamarkował unik i mając Marlowe’a u boku, zaatakował. Runął całym ciałem na
  367. jednego z mężczyzn, a drugiego kopnął między nogi. Marlowe z kolei zablokował
  368. spadający na niego cios, zaciskając zęby, żeby nie krzyknąć z bólu, kiedy kij obsunął się
  369. po jego chorej ręce, i wyrwał napastnikowi broń. Czwarty rabuś wziął nogi za pas i wsiąkł
  370. w ciemności.
  371. - Pryskamy stąd - wyrzucił z siebie zdyszany Król.
  372. Pobiegli dalej. Czuli na sobie śledzące ich spojrzenia i lada chwila spodziewali się
  373. kolejnego ataku. Nagle Król stanął jak wryty.
  374. - Uwaga! Grey!
  375. Odwrócili się i dali nura pod najbliższy barak. Leżeli tam przez chwilę, ciężko
  376. dysząc. Koło baraku przebiegli jacyś ludzie i do uszu Króla i Marlowe’a dobiegły gniewne
  377. szepty.
  378. - Pobiegli tamtędy. Musimy ich capnąć przed glinami.
  379. - Cały obóz nas ściga - powiedział Król.
  380. - To zostawmy te pieniądze tutaj - zaproponował bezradnie Marlowe. - Możemy je
  381. przecież zakopać.
  382. - Za duże ryzyko. Zaraz by je znaleźli. Psiakrew, a tak dobrze wszystko szło.
  383. Tylko że ten łajdak Timsen wystawił nas do wiatru. - Król otarł twarz z potu i ziemi. -
  384. Gotów?
  385. - Którędy?
  386. Król nie odpowiedział. Cicho wyczołgał się spod baraku i ruszył dalej, trzymając
  387. 340
  388. się cienia. Tuż za nim Marlowe. Bez wahania przebiegli przez ścieżkę i wskoczyli do
  389. głębokiego rowu ciągnącego się wzdłuż ogrodzenia z kolczastego drutu. Król pomknął
  390. przodem, aż znaleźli się prawie naprzeciwko baraku Amerykanów. Tam zatrzymał się i
  391. oparł plecami o brzeg rowu, z trudem łapiąc oddech. Zewsząd dobiegał ich zgiełk
  392. podnieconych szeptów.
  393. - Co się dzieje?
  394. - Król uciekł z Marlowe’em. Mają przy sobie tysiące dolarów.
  395. - Coś ty! Szybko, może ich złapiemy.
  396. - Prędzej!
  397. - Dorwiemy te pieniądze.
  398. Tymczasem Grey wysłuchiwał meldunków, podobnie zresztą Smedly-Taylor i
  399. Timsen. Ale meldunki były sprzeczne, więc Timsen klął i syczał poganiając swoich ludzi,
  400. żeby wytropili Króla i Marlowe’a, zanim zrobią to grupy Greya lub pułkownika.
  401. - Macie zdobyć tę forsę! - rozkazał.
  402. Ludzie Smedly-Taylora czekali, śledząc Australijczyków Timsena, i też byli
  403. zdezorientowani. Którędy tamci uciekli? Gdzie ich szukać?
  404. Grey także czekał, świadom, że obie drogi ucieczki, od strony północnej i
  405. południowej, są odcięte. Złapanie Króla i Marlowe’a było więc tylko kwestią czasu. Krąg
  406. się zacieśniał. Wiedział, że trzyma ich w ręku i że kiedy ich złapie, będą mieli przy sobie
  407. pieniądze. Nie odważą się ich porzucić - teraz już na to za późno. To za duża suma. Ale
  408. nie wiedział nic o istnieniu ludzi Smedly-Taylora i Australijczykach Timsena.
  409. - Spójrz - powiedział Marlowe, który wysunął ostrożnie głowę z rowu i wpatrywał
  410. się w otaczające ich ciemności.
  411. Król zmrużył oczy wytężając wzrok. W odległości kilkudziesięciu metrów
  412. spostrzegł żandarmów. Obrócił gwałtownie głowę w drugą stronę. Krążyło tam wiele
  413. widm, pośpiesznie szukając i węsząc.
  414. - Już po nas - powiedział z wściekłością.
  415. A potem spojrzał ponad drutami kolczastymi, poza obóz. W dżungli panowały
  416. nieprzeniknione ciemności. Po drugiej stronie ogrodzenia przechadzał się ciężkim
  417. 341
  418. krokiem wartownik. Dobra, rzekł do siebie. Ostatnia możliwość. Wóz albo przewóz.
  419. - Trzymaj - powiedział napychając kieszenie Marlowe’a pieniędzmi. - Będę cię
  420. osłaniał. Przejdziesz za druty. To nasza jedyna szansa.
  421. - Coś ty, to się nie może udać. Wartownik mnie zauważy...
  422. - Prędzej, to nasza jedyna szansa!
  423. - Nie uda mi się. Nie ma mowy.
  424. - Kiedy będziesz po drugiej stronie, zakop pieniądze i wróć tą samą drogą. Będę
  425. cię osłaniał. Psiakrew, musisz to zrobić!
  426. - O czym ty mówisz? Przecież on mnie zastrzeli. To tylko kilkanaście metrów.
  427. Będzie mnie miał jak na dłoni. Musimy się poddać!
  428. Marlowe rozejrzał się, błędnym wzrokiem szukając drogi ucieczki, i zapomniawszy
  429. o chorej ręce, nagłym, nieuważnym ruchem uderzył się o brzeg rowu. Jęknął z bólu.
  430. - Uratuj pieniądze, Peter, a ja uratuję ci rękę - powiedział zdesperowany Król.
  431. - Co?
  432. - Przecież słyszałeś! Zasuwaj!
  433. - Ale jak możesz...
  434. - Zasuwaj - przerwał mu ostro Król. - Warunek: uratuj forsę.
  435. Marlowe spojrzał mu prosto w oczy, po czym wyśliznął się z rowu, pobiegł do
  436. ogrodzenia i przecisnął się pod nim oczekując, że lada moment dostanie kulę w łeb. W
  437. tej samej chwili Król wyskoczył z rowu i rzucił się w stronę ścieżki. Umyślnie się potknął i
  438. runął jak długi z okrzykiem wściekłości. Wartownik gwałtownie obejrzał się i głośno się
  439. roześmiał, a kiedy z powrotem się obrócił, dostrzegł tylko jakiś cień, który mógł być
  440. wszystkim, ale nie człowiekiem.
  441. Tuląc się do ziemi, podobny leśnemu stworzeniu, Marlowe wpełzł w wilgotne
  442. zarośla. Wstrzymał oddech i zamarł w bezruchu. Wartownik zbliżał się, potem jedna z
  443. jego stóp znalazła się tuż przy dłoni Marlowe’a, a druga minęła ją w powietrzu i stanęła o
  444. krok dalej. Kiedy wartownik odszedł na pięć metrów, Marlowe poczołgał się głębiej w
  445. gąszcz, w ciemność, pięć, dziesięć, dwadzieścia, trzydzieści, czterdzieści kroków, gdzie
  446. był już bezpieczny. I wtedy serce zaczęło mu bić jakby od nowa, więc musiał się
  447. 342
  448. zatrzymać, zatrzymać, żeby złapać oddech, żeby serce odnalazło rytm, żeby zelżał ból w
  449. ręce, tej ręce, która znów miała być jego ręką. Która była jego ręką, skoro to obiecał Król!
  450. Przywarł więc do ziemi i modlił się o to, żeby wrócił mu oddech, żeby wróciło
  451. życie, żeby wróciły siły, modlił się też za Króla.
  452. Z chwilą kiedy Marlowe’owi udało się dotrzeć bezpiecznie do dżungli, Król
  453. odetchnął. Ledwie wstał i zaczął się otrzepywać, wyrósł przy nim Grey z jednym ze
  454. swoich żandarmów.
  455. - Nie ruszać się!
  456. - Kto, ja? - spytał Król udając, że wpatruje się w ciemność i dopiero teraz poznaje
  457. Greya. - A, to pan. Dobry wieczór, panie kapitanie. - Odepchnął przytrzymującą go rękę
  458. żandarma. - Ręce przy sobie!
  459. - Jesteście aresztowani - oznajmił Grey, spocony i zabrudzony podczas pościgu.
  460. - Za co, kapitanie?
  461. - Zrewidujcie go, sierżancie.
  462. Król spokojnie poddał się rewizji. Nie miał przy sobie pieniędzy, więc Grey nic mu
  463. nie mógł zrobić. Absolutnie.
  464. - Nie ma nic, panie kapitanie - zameldował sierżant.
  465. - Przeszukajcie rów - rozkazał Grey. - Gdzie Marlowe? - zwrócił się do Króla.
  466. - Kto? - spytał z kpiną w głosie Król.
  467. - Marlowe! - krzyknął Grey i pomyślał z rozpaczą: Nie dość, że ta świnia nie ma
  468. pieniędzy, to na dodatek przepadł gdzieś Marlowe!
  469. - Pewnie wybrał się na spacer... panie kapitanie - odparł grzecznie Król, myśląc
  470. wyłącznie o Greyu i o własnym zagrożeniu, czuł bowiem, że na tym nie koniec - spod
  471. więziennego muru przyglądała mu się grupka złowrogich ludzkich cieni, które znikły
  472. dopiero po jakimś czasie.
  473. - Gdzie są pieniądze? - spytał Grey.
  474. - Jakie pieniądze?
  475. - Pieniądze ze sprzedaży brylantu.
  476. - Brylantu? Ależ panie kapitanie!
  477. 343
  478. Grey zrozumiał, że na razie przegrał. Przegrał, chyba że udałoby mu się odnaleźć
  479. Marlowe’a z pieniędzmi w ręku. A więc dobrze, ty sukinsynu, pomyślał, nie posiadając się
  480. z wściekłości. A więc dobrze, puszczę cię, ale będę cię śledził, aż zaprowadzisz mnie do
  481. Marlowe’a.
  482. - To na razie wszystko - powiedział. - Tym razem z nami wygraliście. Ale to
  483. jeszcze nie koniec.
  484. Król wrócił do baraku chichocząc. Spodziewasz się, że cię zaprowadzę do Petera,
  485. prawda, Grey? - myślał po drodze. Ale ty jesteś taki sprytny, że aż naiwny.
  486. W baraku zastał Maxa i Texa. Siedzieli jak na szpilkach.
  487. - Co się stało? - spytał Max.
  488. - Nic. Sprowadź Timsena, Max. Powiedz, żeby zaczekał pod oknem. Tam z nim
  489. porozmawiam. Żeby nie wchodził do baraku. Grey nas śledzi.
  490. - Dobra.
  491. Król nastawił wodę na kawę, przez cały czas myśląc o tym, jak dokonać wymiany
  492. forsy na diament. I gdzie? Co zrobić z Timsenem? Jak odciągnąć uwagę Greya od
  493. Petera?
  494. - Chciałeś ze mną rozmawiać, kolego? - rozległ się głos Timsena.
  495. Król nie odwrócił się do okna. Spojrzał tylko w stronę drzwi. Amerykanie
  496. zrozumieli i zostawili go samego. Król odprowadził wzrokiem wychodzącego Dina i
  497. odpowiedział uśmiechem na jego krzywy uśmiech.
  498. - Timsen? - spytał, nie odrywając się od parzenia kawy.
  499. - Słucham cię.
  500. - Powinienem ci bez pytania poderżnąć gardło.
  501. - Nie moja wina, bracie. Coś się pokręciło...
  502. - Dajmy na to. Chciałeś mieć i pieniądze, i brylant.
  503. - Spróbować nigdy nie zawadzi - rzekł Timsen i zaśmiał się cicho. - To już się nie
  504. powtórzy.
  505. - Święta racja.
  506. Król lubił Timsena. Czujny facet. A próbować przy tak dużej stawce rzeczywiście
  507. 344
  508. nie zawadzi, myślał. Poza tym Timsen był mu jeszcze potrzebny.
  509. - Wymianę zrobimy w ciągu dnia - powiedział. - W ten sposób uniknie się wsypy.
  510. Dam ci znać, kiedy.
  511. - Zgoda, chłopie. A gdzie Anglik?
  512. - Jaki Anglik?
  513. Timsen roześmiał się.
  514. - No, to do jutra!
  515. Król napił się kawy i przywołał Maxa, żeby strzegł czarnej skrzynki. Potem
  516. ostrożnie wyskoczył przez okno, rzucił się biegiem tam, gdzie było najciemniej, i zaczął
  517. podkradać się pod mur więzienia. Starał się nie zwrócić na siebie uwagi, ale zbytnio się
  518. tym nie przejmował i po chwili roześmiał się w duchu, czując, że podąża za nim Grey.
  519. Udawał znakomicie, cofając się po własnych śladach między barakami, klucząc i
  520. lawirując. Grey tropił go nieustępliwie, aż Król doprowadził go do bramy więzienia, a
  521. potem przez bramę do bloków. Wreszcie skierował się do celi na czwartym piętrze, a
  522. wchodząc do niej udał rosnący niepokój i zostawił nie domknięte drzwi. Co kilkanaście
  523. minut uchylał drzwi i rozglądał się niespokojnie. Trwało to aż do nadejścia Texa.
  524. - Możesz wracać - powiedział Tex.
  525. - Dobrze.
  526. Peterowi udało się wrócić do obozu i nie było już sensu udawać. Tak więc Król
  527. poszedł prosto do baraku i tam mrugnął porozumiewawczo do Marlowe’a.
  528. - Gdzie byłeś? - spytał.
  529. - Pomyślałem, że wpadnę zobaczyć, jak ci leci.
  530. - Chcesz kawy?
  531. - Poproszę.
  532. W progu stanął Grey. Nic nie mówił, patrzał. Marlowe miał na sobie sarong. W
  533. sarongu nie było kieszeni. Na ręce, zgodnie z przepisami, nosił opaskę.
  534. Marlowe podniósł do ust filiżankę i wypił kawę, ani na chwilę nie spuszczając
  535. prześladowcy z oczu. Po chwili Grey zniknął równie nagle, jak się pojawił.
  536. Marlowe wstał z trudem, dobywając resztek sił.
  537. 345
  538. - Chyba już pójdę się położyć - powiedział.
  539. - Jestem z ciebie dumny, Peter.
  540. - Czy to, co powiedziałeś, było serio?
  541. - Jasne.
  542. - Dziękuję.
  543. Tej nocy Król miał nowe zmartwienie - w jaki sposób spełnić daną obietnicę.
  544. 346
  545. ROZDZIAŁ XX
  546. Larkin był bardzo przygnębiony, gdy szedł ścieżką do baraku Australijczyków.
  547. Martwił się o Marlowe’a. Ręka dokuczała Peterowi bardziej niż powinna, za bardzo go
  548. bolała, żeby bagatelizować to jako zwykłą powierzchowną ranę. Martwił się również o
  549. Maca, który zeszłej nocy mówił i krzyczał przez sen. A poza tym gnębiła go myśl o Betty.
  550. On też przez kilka ostatnich nocy miał okropne sny - wszystko pomieszane: Betty i on,
  551. ona w łóżku z obcymi mężczyznami, wyśmiewająca się, kiedy na to patrzał.
  552. Larkin wszedł do baraku i podszedł do leżącego na pryczy Townsenda.
  553. Townsend miał podrapaną twarz, oczy zapuchnięte i zamknięte, a ręce i pierś
  554. posiniaczone i poranione. Kiedy otworzył usta, żeby odpowiedzieć na pytanie, Larkin
  555. ujrzał w miejscu zębów krwawą dziurę.
  556. - Kto to zrobił, Townsend? - spytał.
  557. - Nie wiem - odparł płaczliwie Townsend. - Napadli na mnie.
  558. - Dlaczego?
  559. Z zapuchniętych oczu popłynęły łzy i rozmazały się na posiniaczonej twarzy.
  560. - Miałem... miałem... nic... już nic. Nie... wiem.
  561. - Jesteśmy sami, Townsend. Kto to zrobił?
  562. - Nie wiem - powiedział Townsend i zaskomlał z bólu. - O Jezu, jak oni mnie pobili,
  563. jak mnie pobili.
  564. - Dlaczego cię napadli?
  565. - Ja... ja...
  566. Townsend miał ochotę krzyknąć: “To przez ten brylant! To ja miałem ten brylant”.
  567. Chciał, żeby pułkownik pomógł mu złapać sukinsynów, którzy mu go ukradli. Ale przecież
  568. nie mógł wspomnieć o brylancie, bo wtedy Larkin chciałby wiedzieć, skąd go miał, i
  569. musiałby się przyznać, że od Gurble’a. A potem padłoby pytanie, skąd Gurble miał
  570. brylant. Gurble? Ten samobójca? A więc może to nie samobójstwo, powiedziano by,
  571. może to morderstwo. Ale to nie było morderstwo, tak przynajmniej uważa on, Townsend.
  572. 347
  573. Czy to zresztą wiadomo? Przecież ktoś mógł załatwić Gurble’a, żeby zdobyć brylant. W
  574. rzeczywistości, ponieważ tamtej nocy Gurble nie spał na swojej pryczy, Townsend
  575. wymacał w jego sienniku pierścionek, wydobył go i wyszedł. Kto mi więc może cokolwiek
  576. udowodnić, myślał. A poza tym tamtej nocy Gurble skończył z sobą, więc nic złego się
  577. nie stało. Chyba że to ja go zabiłem, zabiłem - kradnąc mu pierścionek. Może kradzież
  578. brylantu ostatecznie go dobiła po tym, jak go wyrzucono z grupy. Może to właśnie
  579. dlatego zwariował i wskoczył do dołu! Ale jaki sens kraść żywność, kiedy ma się do
  580. sprzedania brylant? To się kupy nie trzyma, ani trochę. Tyle tylko, że być może to przeze
  581. mnie się zabił i dlatego bez przerwy przeklinam siebie za tę kradzież. Odkąd stałem się
  582. złodziejem, nie zaznałem ani chwili, ani jednej najmniejszej chwili spokoju. Więc teraz,
  583. teraz cieszę się, że go nie mam, że mi go ukradli.
  584. - Nie wiem - załkał.
  585. Larkin stwierdził, że nic tu nie wskóra, i pozostawił Townsenda sam na sam z jego
  586. cierpieniem.
  587. - Ach, przepraszam księdza - powiedział, kiedy o mały włos nie strącił ze schodów
  588. księdza Donovana wchodzącego do baraku.
  589. - Witaj, przyjacielu - pozdrowił go ksiądz Donovan. Wyglądał jak widmo, był
  590. nieprawdopodobnie wychudzony, ale zapadnięte oczy miał dziwnie spokojne. - Jak się
  591. pan miewa? A Mac? A nasz młodzieniec, Peter?
  592. - Dziękuję, dobrze - odrzekł Larkin i skinął w stronę Townsenda. - Wie ksiądz coś
  593. o tym?
  594. Donovan spojrzał na Townsenda i odparł łagodnie:
  595. - Widzę przed sobą człowieka cierpiącego.
  596. - Przepraszam, nie powinienem był pytać - rzekł Larkin i po chwili zastanowienia
  597. uśmiechnął się. - Miałby ksiądz ochotę na brydża? - spytał. - Wieczorem? Po kolacji?
  598. - Tak. Dziękuję. Chętnie zagram.
  599. Ksiądz Donovan odprowadził pułkownika wzrokiem, a potem zbliżył się do pryczy
  600. Townsenda. Townsend nie był katolikiem. Ale ksiądz Donovan był oddany wszystkim,
  601. ponieważ wiedział, że wszyscy ludzie są dziećmi Boga. Tylko czy aby na pewno? -
  602. 348
  603. zapytywał się czasem w duchu. Czy dzieci boże byłyby zdolne do takich rzeczy?
  604. W południe nadciągnął wiatr z deszczem. Wkrótce wszyscy i wszystko było
  605. przemoczone do suchej nitki. Potem przestało padać, ale wiatr się utrzymał. Oderwane
  606. kawałki strzech wirowały po całym Changi wraz z palmowymi liśćmi, szmatami i
  607. słomianymi kapeluszami kulisów. Wreszcie wiatr ustał i w obozie jak zwykle zapanowało
  608. słońce, upał i muchy. Przez pół godziny rowami odprowadzającymi deszczową wodę
  609. płynął rwący strumień, a potem rowy zamieniły się we wsiąkające w ziemię bajora.
  610. Zaroiło się od much.
  611. Marlowe wspinał się apatycznie na wzgórze. Zabłocone miał całe nogi, nie tylko
  612. stopy, bo w czasie burzy długo stał pod gołym niebem w nadziei, że deszcz i wiatr złago-
  613. dzą doskwierający ból ręki. Ale wcale mu to nie pomogło.
  614. Zatrzymał się przed oknem Króla i zajrzał do środka.
  615. - Jak się czujesz, Peter? - spytał Król, podnosząc się z łóżka i wyciągając paczkę
  616. papierosów.
  617. - Fatalnie - odparł Marlowe i usiadł na ławie pod daszkiem. Ból przyprawiał go o
  618. mdłości. - Ta ręka nie daje mi żyć. - Roześmiał się piskliwie. - Żartuję!
  619. Król zeskoczył na ziemię i zmusił się do uśmiechu.
  620. - Nie myśl o tym...
  621. - Jak, do cholery, mam o tym nie myśleć?! - wybuchnął Marlowe i natychmiast
  622. tego pożałował. - Przepraszam. Jestem zdenerwowany. Sam nie wiem, co mówię.
  623. - Zapal sobie - zaproponował Król i zapalił mu papierosa. Tak, tak, jesteś w
  624. kropce, pomyślał. Anglik szybko się uczy, bardzo szybko. Przynajmniej tak mi się wydaje.
  625. Sprawdźmy to. - Jutro dobijemy targu - powiedział. - Dziś w nocy będziesz mógł pójść po
  626. pieniądze. Będę cię osłaniał.
  627. Ale Marlowe go nie słyszał. Ręka wypalała mu w świadomości jedno słowo:
  628. “Amputacja!”, a w uszach zgrzytała piła i czuł, jak miażdży mu kość, jego własną kość!
  629. Wstrząsnął nim dreszcz.
  630. - A co... z tym? - wymamrotał, przenosząc wzrok z ręki na Króla. - Naprawdę
  631. 349
  632. możesz coś na to poradzić?
  633. Król skinął głową. No widzisz, miałeś rację, rzekł w myślach. Tylko Pete wie, gdzie
  634. są pieniądze, ale nie pójdzie po nie, dopóki nie zorganizujesz lekarstw. Nie ma lekarstw,
  635. nie ma forsy. Nie ma forsy, nie ma handlu. Nie ma handlu, nie ma zysku... Westchnął.
  636. Tak, tak, sprytna z ciebie sztuka, znasz się na ludziach, pochwalił się w duchu. Jak się
  637. dobrze zastanowić, to twoje wczorajsze posunięcie nie było złe. Gdyby Pete nie
  638. zaryzykował, obaj siedzielibyśmy w ciupie, bez pieniędzy i bez niczego. W końcu Pete
  639. przyniósł mi szczęście. Interes udał się jak nigdy. A poza tym to gość w porządku. Fajny
  640. chłop. Zresztą kto, do licha, chciałby stracić rękę. Pete ma prawo trochę mnie przycis-
  641. nąć. Cieszę się, że się czegoś nauczył.
  642. - Zostaw to Wujkowi Samowi! - powiedział.
  643. - Komu?
  644. - Nie wiesz, kto to Wujek Sam? - spytał Król, patrząc zaskoczony na Marlowe’a. -
  645. Symbol Stanów Zjednoczonych. O rany... - zirytował się. - To samo co John Bull.
  646. - Ach tak, przepraszam - odparł Marlowe. - Jestem dziś... jestem dziś trochę...
  647. Ogarnęła go fala mdłości.
  648. - Leć do siebie, połóż się i odpocznij rzekł Król. - Już ja się tym zajmę.
  649. Marlowe podniósł się chwiejnie. Chciał się uśmiechnąć, podać Królowi rękę i
  650. podziękować z całego serca, ale myśli podsuwały mu wciąż to jedno straszne słowo i
  651. wciąż czuł tylko piłę tnącą kość, więc skinął lekko głową i wyszedł.
  652. Rany boskie, pomyślał z goryczą Król. Jemu się wydaje, że bym mu nie pomógł,
  653. że palcem bym nie kiwnął, gdyby nie to, że ma mnie w garści. Rany boskie, Peter,
  654. przecież bym ci pomógł. Jasne, że tak. Nawet gdybyś nie trzymał mnie w szachu.
  655. Cholera jasna! Przecież jesteś moim przyjacielem.
  656. - Max! - zawołał.
  657. - Co?
  658. - Sprowadź Timsena. Ale na jednej nodze.
  659. - Robi się - odparł Max i wyszedł.
  660. Król wziął kluczyk, otworzył czarną skrzynkę i wyjął z niej trzy jajka.
  661. 350
  662. - Tex. Chcesz usmażyć sobie jajko? - spytał. - A przy okazji te dwa?
  663. - Nie, skądże znowu - odparł Tex, biorąc jajka i uśmiechając się od ucha do ucha.
  664. - Wiesz, przyglądałem się dzisiaj Ewie. Głowę daję, że jest grubsza.
  665. - Niemożliwe. Przecież dopuszczaliśmy ją ledwo wczoraj.
  666. Tex zatańczył z radości.
  667. - Dwadzieścia dni i znów jesteśmy dziadziusiami - oznajmił. Wziął od Króla olej i
  668. wyszedł z baraku do polowej kuchni.
  669. Król wyciągnął się na łóżku i podrapał w zamyśleniu miejsce po ukąszeniu
  670. komara. Przyglądał się jaszczurkom polującym na krokwiach i sczepiającym się ze sobą.
  671. Zamknął oczy i zapadł w przyjemną drzemkę. Było dopiero południe, a odwalił robotę za
  672. cały dzień. Do szóstej rano wszystko zdążył obgadać i zaklepać.
  673. Aż się zaśmiał na wspomnienie dzisiejszego ranka. Tak jest, nie ma to jak dobra
  674. firma, nie ma to jak reklama...
  675. Zdarzyło się to tuż przed świtem. Spał sobie spokojnie, kiedy obudził go czyjś
  676. ostrożny, stłumiony głos.
  677. Przebudził się natychmiast, wyjrzał przez okno i wśród porannych cieni zobaczył
  678. wpatrującego się w niego człowieka o szczurowatym wyglądzie. Widział go po raz
  679. pierwszy w życiu.
  680. - Słucham? - spytał.
  681. - Mam tu coś dla ciebie - powiedział przybysz bezbarwnym, chrapliwym głosem.
  682. - A ty co za jeden?
  683. W odpowiedzi nieznajomy rozchylił brudne, zaciśnięte w pięść palce z
  684. połamanymi, czarnymi paznokciami. Na jego dłoni leżał pierścionek z brylantem.
  685. - Cena dziesięć tysięcy. Do natychmiastowej sprzedaży - dodał z ironią.
  686. Kiedy Król sięgnął po pierścień, palce zwarły się gwałtownie, a brudna pięść
  687. cofnęła.
  688. - Dziś wieczorem - powiedział człowiek i uśmiechnął się, odsłaniając bezzębne
  689. dziąsła. - Nie bój bidy, to ten sam.
  690. - Jesteś jego właścicielem?
  691. 351
  692. - Mam go w ręku, tak czy nie?
  693. - Dobra. O której?
  694. - Zaczekasz w środku. Przyjdę, jak przestaną się tu kręcić szpicle - odparł
  695. nieznajomy.
  696. A potem znikł równie nagle, jak się pojawił.
  697. Król ułożył się wygodnie, napawając się sukcesem. Ten drań, Timsen, dał się,
  698. biedak, zrobić w konia, myślał. Będę miał pierścień za pół ceny.
  699. - Się masz, bracie - przywitał go Timsen. - Chciałeś pogadać?
  700. Kiedy Tiny Timsen szedł przez barak, Król otworzył oczy i ziewnął, przykrywając
  701. usta dłonią.
  702. - Cześć - powiedział. Spuścił nogi z łóżka i rozkosznie się przeciągnął. -
  703. Zmęczony jestem. Za dużo wrażeń. Chcesz jajko? Właśnie się smażą.
  704. - Jeszcze się pytasz.
  705. - Rozgość się - rzekł Król, bo mógł sobie pozwolić na gościnność. - A teraz, do
  706. rzeczy. Interes ubijemy dziś po południu.
  707. - Nie - sprzeciwił się Timsen potrząsając głową. - Dziś nie. Jutro.
  708. Król z trudem opanował promienny uśmiech.
  709. - Do jutra skończy się nagonka - argumentował Timsen. - Słyszałem, że Grey
  710. wyszedł ze szpitala. Będzie kręcił się tu i węszył. - Widać było, że jest mocno
  711. zaniepokojony. - Powinniśmy uważać - ciągnął. - Obaj. Nie chcesz przecież, żeby się coś
  712. pochrzaniło. Muszę być czujny także dla twojego dobra. Nie zapominaj, że jesteśmy
  713. kumplami.
  714. - Mam gdzieś jutro - odparł Król, udając rozczarowanie. - Załatwmy to dziś po
  715. południu.
  716. A potem słuchał, zaśmiewając się w duchu do rozpuku, jak Timsen tłumaczy mu,
  717. jakie to ważne, żeby zachować ostrożność: “Właściciel boi się, w nocy to nawet go
  718. pobito, a jak. Uratował się, chłopina, tylko dzięki mnie i moim ludziom”. W ten sposób
  719. Król upewnił się, że Timsen nie posiada się ze zmartwienia, gra na zwłokę i że brylant
  720. wyśliznął mu się z rączek. Założę się, myślał rozpromieniony, że Australijczycy wychodzą
  721. 352
  722. z siebie, żeby znaleźć złodziejaszka. Nie chciałbym być w jego skórze... jeżeli go znajdą.
  723. Tak więc dał się przekonać. Przecież gdyby Timsen odnalazł tamtego gościa,
  724. obowiązywałaby pierwotna umowa.
  725. - No więc dobrze - zgodził się niechętnie. - Chyba masz rację. Niech będzie jutro.
  726. - Zapalił kolejnego papierosa, zaciągnął się, podał go Timsenowi i powiedział niewinnym
  727. tonem, ciągnąc swoją grę: - Niewielu moich chłopców śpi w taki upał. Przynajmniej
  728. czterech czuwa. Całą noc.
  729. Timsen zrozumiał groźbę. Ale głowę zaprzątały mu teraz inne sprawy. Kto, jak
  730. Boga kocham, napadł na Townsenda? Modlił się, żeby jego ludzie szybko odnaleźli
  731. tamtych sukinsynów. Wiedział, że musi ich znaleźć, zanim dotrą z brylantem do Króla, bo
  732. inaczej będzie klops.
  733. - Wiem, jak to jest - odparł. - To samo z moimi. Całe szczęście, że na krok nie
  734. odstępują mojego kumpla, tego biednego Townsenda. - Co za głupek, myślał. Jak można
  735. być tak słabym, żeby dać się obrobić i nie podnieść wrzasku, zanim jest za późno? -
  736. Czasy są takie, że trzeba uważać na każdym kroku - dodał.
  737. Tex przyniósł jajka i zjedli je we trzech z obiadową porcją ryżu, a potem popili
  738. mocną kawą. Kiedy Tex wynosił naczynia, żeby je pozmywać, rozmowa zeszła na temat,
  739. który interesował Króla.
  740. - Znam takiego jednego, który poszukuje lekarstw - zaczął.
  741. Timsen potrząsnął głową.
  742. - Łudzi się chłopina - odparł. - Nic z tego. To niemożliwe! - Aha! pomyślał.
  743. Lekarstwa! Ciekawe dla kogo? Bo przecież nie dla Króla. Król wygląda zdrowo, a
  744. odsprzedaż też nie wchodzi w grę, bo on nie handluje lekarstwami. No i dobrze, dzięki
  745. temu mam monopol. Wobec tego dla kogoś, z kim trzyma. Bo inaczej w życiu by się w to
  746. nie mieszał. Handel lekarstwami to nie jego branża. Stary McCoy! Oczywiście.
  747. Słyszałem, że ostatnio z nim nie najlepiej. A może chodzi o pułkownika? Też nietęgo
  748. ostatnio wygląda. - Słyszałem o jednym Angliku, który ma trochę chininy. Ale, słodki Jezu,
  749. żąda za nią majątek.
  750. - Potrzebna mi jest butelka surowicy i sulfamidy w proszku - rzekł Król.
  751. 353
  752. Timsen gwizdnął.
  753. - Nie ma szans! - powtórzył. Surowica i sulfamidy! Gangrena! To ten Anglik.
  754. Chryste, gangrena! Wszystko się zgadza, pomyślał. To na pewno chodzi o Anglika!
  755. Monopol w handlu lekarstwami zawdzięczał Timsen nie tylko swojemu sprytowi.
  756. Znał się trochę na tym, bo w cywilu pracował w aptece, o czym nikt poza nim nie
  757. wiedział, bo w przeciwnym razie wsadziliby go, dranie, do służby sanitarnej i tyle by
  758. sobie powalczył ł postrzelał. Żaden szanujący się Australijczyk nie zawiódłby ojczyzny
  759. ani starej kochanej Anglii, zostając jakimś tam parszywym łapiduchem, który w ogóle nie
  760. dotyka broni.
  761. - Nie ma szans - powtórzył raz jeszcze potrząsając głową.
  762. - Posłuchaj, będę z tobą szczery - rzekł Król. Tylko Timsen mógł zdobyć te
  763. lekarstwa, tak więc musiał go pozyskać. - To dla Petera.
  764. - Ma pecha - odparł Timsen, w duchu jednak bardzo współczuł Marlowe’owi.
  765. Biedaczysko. Gangrena. Równy chłop, z charakterem. Do tej pory czuł cios, jaki
  766. zainkasował zeszłej nocy od Anglika, kiedy zasadzili się we czterech na niego i na Króla.
  767. Timsen zasięgnął informacji o Marlowie, kiedy Król przyjął go do spółki. Tam gdzie
  768. wciąż trzeba mieć się na baczności, liczył się każdy szczegół. Dlatego też wiedział o
  769. strąconych czterech “niemcach” i trzech “japończykach”, o jawajskiej wiosce i o tym, jak
  770. Marlowe chciał uciekać z Jawy, nie tak jak kupa innych siedzących jak barany i
  771. pogodzonych z losem. Z drugiej strony, jeżeli się dobrze zastanowić, próba ucieczki
  772. stamtąd świadczyła o głupocie. Taka odległość! Oczywiście, za daleko. Nie ma co, cudak
  773. z tego Anglika, zadecydował.
  774. Zastanowił się, czy może zaryzykować wysłanie kogoś po lekarstwa do kwatery
  775. japońskiego lekarza. Było to niebezpieczne, ale samą kwaterę i dojście do niej już roz-
  776. pracowano. Biedny Marlowe. Chłopaczyna pewnie wariuje ze zmartwienia. Jasne, że się
  777. wystaram o lekarstwa, i to za darmo, a co najwyżej za zwrotem kosztów, postanowił.
  778. Timsen nie znosił handlu lekarstwami, ale ktoś przecież musiał się tym zająć, i
  779. lepiej, że robił to on, a nie kto inny, bo dzięki temu cena pozostawała przystępna, o tyle, o
  780. ile było to możliwe. Zdawał sobie sprawę, że mógłby zbić majątek sprzedając lekarstwa
  781. 354
  782. Japończykom, ale nie robił tego nigdy i handlował wyłącznie z obozem, czerpiąc z tego
  783. doprawdy minimalne zyski, zważywszy, na co się narażał.
  784. - Rzygać się chce, kiedy się pomyśli, ile przesyłek Czerwonego Krzyża leży w
  785. magazynie przy Kedah Street - powiedział.
  786. - Coś ty, przecież to plotka.
  787. - O nie. Widziałem je, bracie, na własne oczy. Wysłali nas tam do roboty.
  788. Zawalone od podłogi do sufitu, a wszystko z Czerwonego Krzyża - osocze, chinina, sul-
  789. famidy - nawet nie rozpakowane. Mało tego, cały ten skład ma dobre sto metrów
  790. długości i ze trzydzieści szerokości. A wszystko idzie dla tych cholernych żółtków.
  791. Przyjmować dostawy, a jakże, przyjmują. Słyszałem, że transport odbywa się przez
  792. Czungking. Czerwony Krzyż daje lekarstwa Syjamczykom, ci z kolei przekazują je
  793. Japońcom, wszystko adresowane: “Obóz jeniecki. Changi”. Jezu, na własne oczy
  794. widziałem nalepki, ale żółtki zachowują to dla swoich.
  795. - Czy ktoś oprócz ciebie o tym wie?
  796. - Powiedziałem pułkownikowi, on komendantowi, a ten z kolei temu żółtemu
  797. sukinsynowi - jak mu tam, aha, Yoshima - no i komendant, kapujesz, zażądał tamtych
  798. lekarstw. Ale żółtki wyśmiali go, powiedzieli, że to plotka, i na tym stanęło. Odtąd nie
  799. posłali tam nikogo do roboty. Skurwiele parszywe. To draństwo, bo przecież nam bardzo
  800. potrzeba lekarstw. Mogliby dać chociaż trochę. Pół roku temu umarł mój kumpel tylko z
  801. braku insuliny, a ja na własne oczy widziałem całe jej skrzynie. Skrzynie!
  802. Timsen zrobił sobie skręta, kaszlnął i splunął, tak wściekły, że aż kopnął w ścianę.
  803. Wiedział jednak, że nerwy nic tu nie pomogą. Nie było sposobu na dostanie się do
  804. tamtego magazynu. Ale surowicę i sulfamidy dla Anglika mógł zdobyć. Jasne, że tak. I
  805. podarować mu je.
  806. Jednakże był za sprytny, aby dać się przejrzeć. Byłby dziecięco naiwny,
  807. zdradzając Królowi swój słaby punkt, bo tak jak wierzył, że Australia to najwspanialszy
  808. kraj na świecie, tak miał pewność, że prędzej czy później Król wykorzystałby tę jego
  809. słabość do swoich celów. O tak, a przecież Król był mu potrzebny do sprzedaży brylantu.
  810. Jasny gwint, przypomniał sobie nagle. Całkiem zapomniałem o tym parszywym złodzieju.
  811. 355
  812. Dlatego też podał wygórowaną cenę i pozwolił Królowi trochę z niej utargować.
  813. Ale i tak ostateczna suma pozostała wysoka, bo wiedział, że Króla stać na zapłacenie, a
  814. zresztą, gdyby sprzedał towar tanio, Król zacząłby coś podejrzewać.
  815. - No dobra. Umowa stoi - zgodził się ponuro Król. Ale w duchu nie był tak bardzo
  816. ponury. O tyle, o ile. Spodziewał się, że Timsen z niego zedrze, ale cena, choć wyższa
  817. od tej, którą gotów był zapłacić, okazała się do przyjęcia.
  818. - Załatwienie tego wymaga trzech dni - rzekł Timsen, wiedząc, że za trzy dni
  819. będzie za późno.
  820. - Muszę je mieć jeszcze dziś.
  821. W takim razie będzie cię to kosztowało dodatkowe pięćset.
  822. - Przecież jestem twoim przyjacielem! - zaprotestował Król, dotkliwie odczuwając
  823. cios. - Jesteśmy kumplami, a ty skubiesz mnie na następne pięć stów.
  824. - Proszę bardzo, jak chcesz, bracie - rzekł markotnie Timsen. - Ale sam wiesz, jak
  825. jest. Zajmie mi to co najmniej trzy dni.
  826. - A niech cię cholera! Zgadzam się.
  827. - Pielęgniarz też będzie kosztował pięćset.
  828. - Cholerny świat! A na co tu pielęgniarz?
  829. Timsen z ogromną przyjemnością przyglądał się cierpieniom Króla.
  830. - No, a co zrobisz, jak dostaniesz leki? - spytał uprzejmym tonem. - Jak
  831. zamierzasz je zastosować?
  832. - A skąd, do diabła, mam wiedzieć?
  833. - I za to właśnie płacisz te pięć stów. A może chcesz dać Anglikowi leki, żeby je
  834. zaniósł do szpitala i zwrócił się do pierwszego z brzegu konowała: “Mam tu surowicę i
  835. sulfamidy, zróbcie coś z tą sakramencką ręką”, i żeby tamten powiedział: “Nie mamy
  836. surowicy. Skądżeś pan to wytrzasnął?” A jeżeli Anglik im tego nie powie, to łachudry
  837. ukradną mu wszystko i dadzą jakiemuś parszywemu pułkownikowi z lekkim przypadkiem
  838. hemoroidów.
  839. Timsen zręcznym ruchem wyciągnął Królowi z kieszeni paczkę papierosów i
  840. poczęstował się bez pytania.
  841. 356
  842. - Poza tym - ciągnął, tym razem poważnym tonem -musisz znaleźć jakieś miejsce,
  843. gdzie można go leczyć po cichu i gdzie mógłby się położyć. Niektórzy źle znoszą
  844. surowicę. Do umowy należy i to, że nie przyjmuję odpowiedzialności, jeżeli z leczenia nic
  845. nie wyjdzie.
  846. - Co może nie wyjść, jeżeli masz surowicę i sulfamidy?
  847. - Niektórzy tego nie wytrzymują. Wymioty. Ciężka sprawa. No i może nie
  848. poskutkować. Zależy, ile trucizny weszło do organizmu.
  849. Timsen wstał.
  850. - Zobaczymy się wieczorem - powiedział. - Nie wiem dokładnie, kiedy. Aha,
  851. byłbym zapomniał, potrzeba jeszcze pięćset na wyposażenie.
  852. - Jakie wyposażenie, do jasnej cholery?! - wybuchnął Król.
  853. - Strzykawka, bandaż i mydło - wyliczył niemal z oburzeniem Timsen. - Co ty
  854. myślisz, że surowica jest w czopkach, które się wtyka do tyłka?
  855. Król odprowadził go wzrokiem pełnym goryczy, w duchu wściekając się na siebie:
  856. “Myślałeś, że jesteś cwaniak, co? Że za papierosa dowiedziałeś się, co leczy gangrenę?
  857. Tylko że potem, zakuty łbie, zapomniałeś spytać, jak się to robi. A zresztą, pal diabli.
  858. Umowa zawarta. No i Pete będzie miał rękę. Cena też jest w końcu do przyjęcia”.
  859. Wtedy przypomniał mu się chytry złodziejaszek, który zbudził go dzisiejszego
  860. rana, i rozpromienił się. O tak, był bardzo zadowolony z tego, co dzisiaj zdziałał.
  861. 357
  862. ROZDZIAŁ XXI
  863. Tego wieczoru Marlowe nie tknął jedzenia. Oddał je Ewartowi, a nie, jak powinien,
  864. swojej grupie. Wiedział, że gdyby oddał je Macowi i Larkinowi, zmusiliby go do
  865. wyjawienia, co mu jest. A to nie miałoby sensu.
  866. Tego dnia wcześniej, po południu, omdlewając z bólu i rozpaczy, udał się do
  867. doktora Kennedy’ego. I znów odchodził od zmysłów, czując straszliwy ból, kiedy zdzie-
  868. rano mu bandaże.
  869. - Zakażenie dotarło powyżej łokcia - powiedział bez ogródek doktor. - Mógłbym
  870. amputować pod łokciem, ale to strata czasu. Lepiej operować wszystko za jednym za-
  871. machem. Będzie pan miał przyzwoity kikut: dobre kilkanaście centymetrów od ramienia.
  872. Wystarczy na przytroczenie sztucznej ręki. W zupełności. - Kennedy złożył dłonie tak, że
  873. palce stykały się opuszkami. - Niech pan nie traci czasu, Marlowe - powiedział, po czym
  874. zaśmiał się sucho i dorzucił żartobliwie: - Domani é troppo tardi. - A kiedy Marlowe
  875. spojrzał na niego tępo, nic nie rozumiejąc, wyjaśnił beznamiętnie: - Jutro może być za
  876. późno.
  877. Marlowe potykając się wrócił do siebie i leżał na pryczy zdjęty przerażeniem.
  878. Nadeszła pora kolacji i wtedy oddał swoją porcję Ewartowi.
  879. - Masz malarię? - spytał uszczęśliwiony Ewart, najedzony do syta dzięki
  880. dodatkowej porcji.
  881. - Nie.
  882. - Może coś ci przynieść?
  883. - Odczep się i daj mi spokój! - krzyknął Marlowe i odwrócił się do niego plecami.
  884. W jakiś czas potem wstał i wyszedł z baraku żałując, że zgodził się zagrać w brydża z
  885. Makiem, Larkinem i księdzem Donovanem. Wyrzucał sobie z goryczą, że jest głupi i że
  886. powinien dalej leżeć, aż nadejdzie pora, żeby przekraść się do dżungli po pieniądze. Ale
  887. zdawał sobie sprawę, że nie wytrzymałby leżenia na pryczy godzinami i czekania, aż
  888. będzie mógł bezpiecznie wyruszyć. Lepiej było czymś się zająć.
  889. 358
  890. - Cześć, kolego! - przywitał go Larkin uśmiechając się.
  891. Ale Marlowe nie odwzajemnił mu się uśmiechem. Usiadł bez słowa w progu, z
  892. ponurą miną. Mac zerknął na Larkina, a ten wzruszył lekko ramionami.
  893. - Wiadomości są z dnia na dzień coraz lepsze, nie sądzisz, Peter? - zagadnął
  894. Mac, siląc się na dobry humor. - Jeszcze trochę i stąd wyjdziemy.
  895. - Święta racja! - rzekł Larkin.
  896. - Nadzieja matką głupich. Nigdy nie wyjdziemy z Changi - odparł Marlowe.
  897. Nie chciał być opryskliwy, ale nie mógł się pohamować. Wiedział, że uraził Maca i
  898. Larkina, ale nie zrobił nic, żeby to załagodzić. Prześladowała go obsesyjna myśl o
  899. kikucie. Po kręgosłupie rozlał mu się nieprzyjemny chłód, który przeniknął do jąder. Czy
  900. Król rzeczywiście może coś zaradzić? W jaki sposób? Bądź realistą, ostrzegł się w
  901. duchu. Gdyby to chodziło o rękę Króla, co mógłbyś dla niego zrobić, choćbyś był nie
  902. wiem jak oddanym przyjacielem? Nic. Wątpliwe, żeby zdążył coś załatwić na czas. Nic
  903. nie załatwi. Lepiej spójrz prawdzie w oczy, Peter. Albo amputacja, albo śmierć. Proste. A
  904. jeśli tak się sprawy mają, to przecież nie możesz umrzeć. Przynajmniej jeszcze nie teraz.
  905. Skoro już się urodziłeś, to masz obowiązek żyć. Tak, musisz być realistą. Król nic tu nie
  906. zdziała, nic. Nie powinieneś był go stawiać w takiej sytuacji. W końcu to twoje
  907. zmartwienie, nie jego. Musisz przynieść pieniądze, zwrócić mu je, a potem pójść do
  908. szpitala, położyć się na stole i dać im uciąć rękę.
  909. Tak więc Marlowe, Mac i Larkin siedzieli w milczeniu, a wokół cuchnęła noc. Kiedy
  910. przyłączył się do nich ksiądz Donovan, zmusili go do zjedzenia porcyjki ryżu z
  911. blachangiem. Kazali mu ją zjeść od razu, przy nich, bo gdyby tego nie zrobili, ksiądz
  912. oddałby komuś jedzenie, tak jak to robił z większością przydziałowej żywności.
  913. - Jesteście dla mnie bardzo dobrzy - rzekł Donovan. - Gdybyście jeszcze wszyscy
  914. trzej zrozumieli, że kroczycie złą drogą, i weszli na ścieżkę wiary, byłby to dla mnie
  915. naprawdę udany wieczór - dodał z iskierką wesołości w oczach.
  916. Mac i Larkin roześmieli się razem z nim. Marlowe nawet się nie uśmiechnął.
  917. - Co ci jest, Peter? - spytał z rozdrażnieniem Larkin. - Cały czas zachowujesz się,
  918. jakby cię coś ugryzło.
  919. 359
  920. - Nie szkodzi, każdy może być czasem trochę nie w humorze - powiedział szybko
  921. Donovan, przerywając nieprzyjemną ciszę. - Przyznacie, że wiadomości mamy dobre,
  922. prawda?
  923. Jednemu Marlowe’owi nie udzieliła się przyjacielska atmosfera wypełniająca
  924. pokoik. Czuł, że jego obecność przytłacza pozostałych, ale nie mógł na to nic poradzić.
  925. Nic.
  926. Przystąpiono do gry i ksiądz Donovan rozpoczął licytację zgłaszając dwa piki.
  927. - Pas - powiedział gderliwie Mac.
  928. - Trzy kara - zalicytował Marlowe i natychmiast tego pożałował, gdyż głupio się
  929. pomylił, zgłaszając kara zamiast kierów.
  930. - Pas - odezwał się z rozdrażnieniem Larkin. Żałował, że w ogóle zaproponował
  931. grę. Nie sprawiała mu ona żadnej przyjemności. Najmniejszej.
  932. - Trzy piki - powiedział Donovan.
  933. - Pas.
  934. - Pas - rzekł Marlowe, ściągając tym na siebie zaskoczone spojrzenia
  935. pozostałych.
  936. Ksiądz Donovan uśmiechnął się.
  937. - Powinieneś mieć więcej wiary... - powiedział.
  938. - Dość już mam wiary - odburknął Marlowe, a jego słowa zabrzmiały
  939. niespodziewanie zaczepnie i gniewnie.
  940. - Przepraszam, Pete, ja tylko...
  941. - Słuchaj no, Peter - wtrącił ostro Larkin. - To, że jesteś akurat w złym humorze...
  942. - Mam prawo do własnego zdania i uważam, że to był kiepski żart - przerwał mu
  943. porywczo Marlowe, a potem zwrócił się gwałtownie do Donovana: - Tylko dlatego, że
  944. ksiądz robi z siebie męczennika, oddając innym jedzenie i śpiąc z prostymi żołnierzami,
  945. rości sobie ksiądz, jak się zdaje, prawo, żeby być najwyższym autorytetem. Wiara to
  946. wielkie nic! To dobre dla dzieci, tak samo jak Bóg. A na co On, do diabła, ma wpływ? Na
  947. co? No, na co?!!!
  948. Mac i Larkin wpatrywali się w Marlowe’a, jakby widzieli go po raz pierwszy w
  949. 360
  950. życiu.
  951. - Może uzdrawiać - odparł ksiądz Donovan wiedząc, że Marlowe ma gangrenę.
  952. Wiedział o wielu rzeczach, o których wolałby nie wiedzieć.
  953. Marlowe cisnął karty na stół.
  954. - Gówno! - krzyknął ogarnięty szałem. - Gówno prawda i ksiądz dobrze o tym wie.
  955. I jeszcze jedno, skoro już przy tym jesteśmy: Bóg! Chce ksiądz wiedzieć, co ja o Nim
  956. myślę? Bóg to maniak, sadysta, krwiopijca...
  957. - Czyś ty oszalał, Peter? - nie wytrzymał Larkin.
  958. - Bynajmniej. Przyjrzyjcie się temu Bogu! - krzyczał Marlowe z nieprzytomnie
  959. wykrzywioną twarzą. - Bóg to samo zło, jeśli rzeczywiście jest Bogiem. Pomyślcie o tym
  960. morzu krwi, które przelano w Jego imię. - Przysunął twarz do twarzy Donovana. -
  961. Inkwizycja. Przypomina sobie ksiądz? Te tysiące spalonych i zamęczonych na śmierć
  962. przez katolickich sadystów? W Jego imię. A czy chociaż przyjdą nam na myśl Aztekowie,
  963. Inkowie, miliony niewinnie wymordowanych Indian? A protestanci, palący na stosach i
  964. mordujący katolików? A katolicy, Żydzi, mahometanie i znów Żydzi, i jeszcze raz Żydzi, a
  965. mormoni, a kwakrzy i reszta tej hołoty? Bij, zabij, na tortury, na stos! Byle tylko w imię
  966. boże, a wszystko jest w porządku. Co za bezgraniczna hipokryzja! Niech mnie tu ksiądz
  967. nie namawia do wiary! Wiara to wielkie nic.
  968. - Mimo to wierzysz w Króla - rzekł cicho ksiądz Donovan.
  969. - Może jeszcze ksiądz powie, że jest on narzędziem Boga?
  970. - Być może tak. Nie wiem.
  971. - Muszę mu to powtórzyć - Marlowe roześmiał się histerycznie. - Uśmieje się jak
  972. wszyscy diabli.
  973. - Słuchaj no, Marlowe - powiedział Larkin i wstał, trzęsąc się z wściekłości. - Albo
  974. natychmiast przeprosisz księdza, albo wynoś się stąd!
  975. - Nie ma obawy, pułkowniku - odkrzyknął Marlowe. - Już wychodzę. - Wstał i
  976. obrzucił ich nienawistnym spojrzeniem, czując przy tym nienawiść do samego siebie. -
  977. Posłuchaj, klecho. Jesteś niczym więcej jak tylko żartem. Tak samo jak twoja sukienka. I
  978. ty, i Bóg jesteście pośmiewiskiem z piekła rodem. Nie służysz Bogu, bo Bóg to diabeł.
  979. 361
  980. Jesteś sługą diabła.
  981. Powiedziawszy to, zgarnął ze stołu karty, cisnął je księdzu Donovanowi w twarz i
  982. wybiegł w ciemność.
  983. - W imię Ojca i Syna - powiedział ze współczuciem ksiądz Donovan. - Peter ma
  984. gangrenę. Muszą mu amputować rękę, bo inaczej umrze. Nad łokciem ma wyraźne
  985. purpurowe pręgi.
  986. - Co?!
  987. Larkin spojrzał osłupiały na Maca, a potem obaj jednocześnie poderwali się i
  988. rzucili do wyjścia. Ale ksiądz Donovan przywołał ich z powrotem.
  989. - Stójcie, nic mu nie pomożecie.
  990. - Psiakrew, przecież musi być jakieś wyjście - rzekł Larkin stojąc w progu. -
  991. Biedny chłopak... a ja myślałem... biedny chłopak...
  992. - Nic nie możemy poradzić, tylko czekać. Czekać, modlić się i mieć nadzieje.
  993. Może Król coś pomoże, może jest w stanie pomóc - rzekł Donovan zmęczonym głosem i
  994. dodał: - On jeden może to zrobić.
  995. Potykając się Marlowe wszedł do baraku Amerykanów.
  996. - Idę po pieniądze - mruknął do Króla.
  997. - Czyś ty oszalał? Za dużo ludzi się tu jeszcze kręci.
  998. - Do diabła z ludźmi - zezłościł się Marlowe. - Chcesz mieć te pieniądze czy nie?
  999. - Siadaj. No, siadaj!
  1000. Król zmusił go, żeby usiadł, poczęstował papierosem i dal filiżankę kawy. Chryste,
  1001. co też ja muszę robić dla nędznego grosza, pomyślał. Cierpliwie przemawiał Marlowe’owi
  1002. do rozsądku, obiecywał, że wszystko będzie dobrze, że leki są już w drodze, aż wreszcie
  1003. po godzinie Peter uspokoił się trochę i można było się z nim porozumieć. Niemniej Król
  1004. zdawał sobie sprawę, iż jego słowa nie docierają do Anglika. Widział, że Marlowe od
  1005. czasu do czasu potakuje skinieniem głowy, lecz w głębi duszy był pewien, że nie słyszy,
  1006. co się do niego mówi, a jeśli nie słyszy jego, Króla, to nikt nie jest w stanie z nim się
  1007. porozumieć.
  1008. 362
  1009. - Już czas? - spytał Marlowe, niemal oślepły z bólu, czując, że jeśli w tej chwili nie
  1010. pójdzie, to nie zrobi tego nigdy.
  1011. Król zdawał sobie sprawę, że jest jeszcze za wcześnie i zbyt niebezpiecznie, ale
  1012. wiedział też, że dłużej nie zatrzyma Marlowe’a w baraku. Wysłał więc na wszystkie strony
  1013. czaty. Obstawiono całą okolicę. Max pilnował Greya, który leżał u siebie na pryczy. Byron
  1014. Jones Trzeci miał oko na Timsena, który czekał właśnie przy północnej bramie obozu na
  1015. transport leków, podczas gdy jego ludzie, stanowiący jeszcze jedno zagrożenie, nadal
  1016. zaciekle przeczesywali obóz w poszukiwaniu złodzieja brylantu.
  1017. Król i Tex obserwowali, jak przypominający wskrzeszonego ducha Marlowe
  1018. wychodzi z baraku i idzie przez ścieżkę do odwadniającego rowu. Na brzegu rowu Mar-
  1019. lowe zachwiał się, ale potem przeczołgał się na jego drugą stronę i ruszył zataczając się
  1020. w stronę ogrodzenia.
  1021. - Chryste - westchnął Tex. - Nie mogę na to patrzeć.
  1022. - Ja też - przyznał Król.
  1023. Marlowe walczył z przemożnym, paraliżującym świadomość bólem, próbując
  1024. skupić wzrok na ogrodzeniu. W duchu modlił się, żeby jakaś kula położyła kres męce.
  1025. Ból stał się nie do zniesienia. Ale kula nie nadlatywała, więc szedł dalej, posępny,
  1026. wyprostowany, aż wreszcie zatoczył się na ogrodzenie. Chwycił się drutu, żeby złapać
  1027. równowagę. Potem schylił się, chcąc przejść na drugą stronę, jęknął cicho i zapadł się w
  1028. otchłanie piekieł.
  1029. Król z Texem podbiegli do ogrodzenia, podnieśli go i odciągnęli na bezpieczną
  1030. odległość.
  1031. - Co mu jest? - spytał ktoś niewidoczny w ciemnościach.
  1032. - Pewnie odbiła mu szajba - wyjaśnił Król. - Chodź, Tex, zabierz go do baraku.
  1033. Przenieśli go do baraku i ułożyli na łóżku Króla. Potem Tex wybiegł na dwór, żeby
  1034. odwołać rozstawione czujki, i wkrótce barak wrócił do normalnego życia. Czuwał tylko
  1035. jeden czatownik.
  1036. Marlowe leżał na łóżku pojękując i majacząc. Po jakimś czasie odzyskał
  1037. przytomność.
  1038. 363
  1039. - O Boże - stęknął i spróbował się podnieść, ale ciało miał słabsze od chęci.
  1040. - Weź to - powiedział z troską Król podając mu cztery pastylki aspiryny. - Leż
  1041. spokojnie, wszystko będzie dobrze.
  1042. Kiedy pomagał Marlowe’owi napić się wody, trzęsła mu się ręka. Psiakrew, a to
  1043. mnie urządził, pomyślał gorzko. Jeżeli Timsen nie załatwi lekarstw, Peter się z tego nie
  1044. wyliże, i jak wtedy znajdę forsę?! Psiakrew, a to mnie urządził!
  1045. Do chwili nadejścia Timsena Król zdążył zmienić się w kłębek nerwów.
  1046. - Cześć, bracie - powitał go również zdenerwowany Timsen.
  1047. Dopiero co musiał osłaniać przy głównej bramie swojego najlepszego kumpla,
  1048. kiedy ten przełaził przez druty i przekradał się do kwatery japońskiego lekarza, znajdują-
  1049. cej się kilkadziesiąt metrów od ogrodzenia i niedaleko domu Yoshimy, a do tego
  1050. stanowczo za blisko wartowni jak na czyjekolwiek nerwy. Australijczykowi udało się
  1051. jednak wymknąć z obozu i wślizgnąć do niego z powrotem. Czekając na jego bezpieczny
  1052. powrót, Timsen nie przestawał pocić się ze strachu, mimo iż wiedział, że na całym
  1053. świecie nie masz złodzieja nad Australijczyka, który wyprawił się po towar.
  1054. - Gdzie zrobimy zabieg? - spytał.
  1055. - Tutaj.
  1056. - Dobra. Wystaw czujki.
  1057. - A pielęgniarz?
  1058. - Na początek ja nim będę - rzekł Timsen z urazą w głosie. - Steven nie może
  1059. wpaść. Ale potem on się tym zajmie.
  1060. - A czy ty w ogóle wiesz, co masz robić?
  1061. - Zapal światło, do cholery - odparł Timsen. - Pewnie, że wiem. Nastawiłeś wodę?
  1062. - Nie.
  1063. - To na co czekasz? Czy wy, Amerykanie, na wszystkim się tak znacie?
  1064. - Tylko się nie denerwuj!
  1065. Król skinął na Texa, który zajął się wodą. Timsen otworzył torbę lekarską i rozłożył
  1066. mały ręcznik.
  1067. - Niech mnie drzwi ścisną! - zawołał Tex. - W życiu nie widziałem czegoś równie
  1068. 364
  1069. czystego. To jest takie białe, że aż niebieskie.
  1070. Timsen splunął, wymył starannie ręce nowym mydłem i włożył do wrzątku
  1071. strzykawkę i szczypce. Następnie pochylił się nad leżącym i trzepnął go w twarz.
  1072. - Hej, bracie!
  1073. - Tak - odezwał się Marlowe słabym głosem.
  1074. - Zaraz będę ci czyścił ranę, rozumiesz?
  1075. Marlowe musiał się skoncentrować.
  1076. - Co? - spytał.
  1077. - Zaraz dam ci surowicę...
  1078. - Muszę wstać, iść do szpitala - odparł Marlowe nieprzytomnie. - Już czas...
  1079. uciąć... mówię ci... - Ponownie zapadł w omdlenie.
  1080. - No i dobrze - rzekł Timsen.
  1081. Po wysterylizowaniu strzykawki zrobił Marlowe’owi zastrzyk z morfiny.
  1082. - Pomóż mi - ponaglił szorstko Króla. - Wycieraj mi czoło, bo mnie pot zalewa.
  1083. Król posłusznie sięgnął po ręcznik.
  1084. Timsen odczekał, aż zastrzyk zacznie działać, po czym zdarł bandaż i odsłonił
  1085. ranę.
  1086. - Rany boskie! - Zranione miejsce było opuchnięte i purpurowe. - Chyba już za
  1087. późno.
  1088. - O Boże - przeraził się Król. - Nie dziwię się, że chłopaczyna wariował.
  1089. Zgrzytając zębami, Timsen ostrożnie wyciął najbardziej zgniłe kawałki
  1090. rozkładającej się skóry i sięgając w głąb rany, wymył ją najlepiej, jak umiał, posypał
  1091. sproszkowanymi sulfamidami i zabandażował.
  1092. - Cholerny krzyż! - stęknął, kiedy się wreszcie wyprostował. Spojrzał na jaśniejący
  1093. czystością bandaż i spytał Króla: - Masz jakąś koszulę?
  1094. Król chwycił pierwszą lepszą z wiszących na ścianie koszul i podał mu ją. Timsen
  1095. oddarł rękaw, podarł go na kawałki i tym prymitywnym bandażem owinął właściwy
  1096. opatrunek.
  1097. - A to znów po co? - spytał słabym głosem Król.
  1098. 365
  1099. - Kamuflaż - wyjaśnił Timsen. - Wyobrażasz sobie pewnie, że będzie paradował
  1100. po obozie z czystym bandażem na ręce i że nie zatrzyma go żaden żandarm, zdziwiony,
  1101. skąd on go wytrzasnął?
  1102. - Rozumiem.
  1103. - No, proszę, kto by się spodziewał!
  1104. Król puścił mimo uszu przytyk. Robiło mu się niedobrze na wspomnienie ręki
  1105. Marlowe’a, jej wyglądu, zapachu, przyprawiał go o mdłości widok krwi i pozlepiany,
  1106. pokryty śluzem bandaż, który leżał jeszcze na podłodze.
  1107. - Ej, Tex, zrób coś z tym paskudztwem.
  1108. - Kto, ja? Dlaczego...
  1109. - Zrób coś z tym.
  1110. Tex z ociąganiem podniósł bandaż z podłogi i wyszedł. W miękkiej ziemi
  1111. wygrzebał nogą dołek, zakopał bandaż i zwymiotował.
  1112. - Bogu dzięki, że nie musze tego robić codziennie - powiedział, wróciwszy do
  1113. baraku.
  1114. Timsen drżącymi rękami wciągnął do strzykawki surowicę i pochylił się nad ręką
  1115. Marlowe’a.
  1116. - Musisz patrzeć, co robię. Patrz, do jasnej cholery! - huknął, widząc, że Król się
  1117. odwraca. - Jeżeli Steven nie przyjdzie, być może sam będziesz musiał to zrobić. Za-
  1118. strzyk musi być dożylny, kapujesz? Znajdujesz żyłę. Potem wbijasz igłę i powolutku
  1119. cofasz tłok, aż wciągniesz do strzykawki trochę krwi. Widzisz? Wtedy masz pewność, że
  1120. igła siedzi w żyle. A jak już się upewnisz, wtedy po prostu naciskasz i wstrzykujesz
  1121. surowicę. Byle nie za szybko. Ten jeden centymetr przez trzy minuty.
  1122. Król przyglądał się z odrazą, aż wreszcie Timsen wyszarpnął igłę i przycisnął
  1123. miejsce po nakłuciu małym tamponikiem z waty.
  1124. - Cholera - zaklął Król. - W życiu tego nie zrobię.
  1125. - Jak chcesz, żeby umarł, to proszę bardzo - powiedział Timsen. Był zlany potem i
  1126. też mu się zbierało na mdłości. - A mój stryj chciał, żebym został lekarzem! - Odepchnął
  1127. Króla, wystawił głowę przez okno i gwałtownie zwymiotował. - O Jezu, zrób mi kawy.
  1128. 366
  1129. Marlowe poruszył się i spojrzał wpółprzytomnym wzrokiem.
  1130. - Wyjdziesz z tego, bracie. Rozumiesz mnie? - spytał Timsen, pochylając się nad
  1131. nim łagodnie.
  1132. Marlowe kiwnął głową i uniósł chorą rękę. Przez chwilę wpatrywał się w nią, jakby
  1133. nie dowierzał własnym oczom, a potem wymamrotał:
  1134. - Co się stało? Jeszcze... jest... jeszcze jest!
  1135. - Pewnie, że jest - rzekł z dumą Król. - Właśnie ci to załatwiliśmy. Surowica i te
  1136. pe... Ja i Timsen!
  1137. Ale Marlowe nic nie odpowiedział, wpatrywał się tylko w Króla, bezgłośnie
  1138. poruszając ustami.
  1139. - Jeszcze... jest - wyszeptał wreszcie. Sięgnął prawą ręką, żeby dotknąć lewej,
  1140. której nie powinien był mieć, a jednak miał. Upewniwszy się, że to nie sen, opadł na
  1141. przepocony siennik, zamknął oczy i rozpłakał się. Wkrótce potem zasnął.
  1142. - Biedaczyna - rzekł Timsen. - Pewnie myślał, że leży na stole operacyjnym.
  1143. - Jak długo będzie tak spał?
  1144. - Jeszcze ze dwie godziny. Słuchaj uważnie. Co sześć godzin musi dostawać
  1145. zastrzyk, tak długo, aż wyjdzie z niego cała trucizna. Powiedzmy, przez mniej więcej dwie
  1146. doby. Trzeba mu codziennie zmieniać opatrunek. I dawać sulfamidy. Nie wolno ci zapo-
  1147. mnieć. Bezwarunkowo musi dostawać zastrzyki. I nie dziw się, jak ci tu wszystko
  1148. zarzyga. Reakcja, i to ostra, nastąpi na pewno. Zaaplikowałem mu dużą pierwszą dawkę.
  1149. - Myślisz, że z tego wyjdzie?
  1150. - Na to pytanie odpowiem za dziesięć dni - odparł Timsen i zebrawszy zawartość
  1151. torby, zrobił zręczny, niewielki pakunek z ręcznika, mydła, strzykawki, surowicy i
  1152. sulfamidów. - No, to się teraz policzymy, dobra?
  1153. Król wyjął zostawioną mu przez Shagatę paczkę papierosów.
  1154. - Zapalisz? - spytał.
  1155. - Dzięki.
  1156. Kiedy obaj zapalili, Król zaproponował:
  1157. - Możemy się rozliczyć po załatwieniu sprawy z brylantem.
  1158. 367
  1159. - O nie, bracie. Ja dostarczam towar, a ty mi za niego płacisz. Jedno nie ma z
  1160. drugim nic wspólnego - sprzeciwił się ostro Timsen.
  1161. - A co ci szkodzi parę dni zaczekać?
  1162. - Masz dość forsy, nie mówiąc o zysku... - Timsen urwał nagle, pojąwszy, w czym
  1163. rzecz. - Aha! - wykrzyknął, uśmiechając się od ucha do ucha i wskazując na Marlowe’a. -
  1164. Nie ma forsy, dopóki kolega po nią nie pójdzie i nie przyniesie, mam rację?
  1165. Król zsunął z ręki zegarek.
  1166. - Chcesz go wziąć pod zastaw? - zaproponował.
  1167. - Coś ty, bracie, mam do ciebie zaufanie - rzekł Timsen i spojrzał na Marlowe’a. -
  1168. Wygląda na to, stary, że dużo od ciebie zależy. - Kiedy znowu zwrócił się w stronę Króla,
  1169. wokół oczu miał zmarszczki wesołości. - A ja też mam dzięki temu więcej czasu, no nie?
  1170. - Mhm?
  1171. - Nie udawaj, bracie. Dobrze wiesz, że ktoś ukradł pierścień. W całym obozie ty
  1172. jeden możesz załatwić tę transakcję. Myślisz, że dopuściłbym cię do interesu, gdybym
  1173. mógł to załatwić na własną rękę? - Na twarzy Timsena pojawił się rozanielony uśmiech. -
  1174. Więc mam czas, żeby znaleźć złodzieja, tak czy nie? Bo jeśli przedtem zdąży on przyjść
  1175. do ciebie, nie będziesz miał mu czym zapłacić. Zgadza się? A bez tego on nie wypuści
  1176. brylantu z ręki. Mam rację? Nie ma forsy, nie ma interesu. - Nie doczekawszy się
  1177. odpowiedzi, dodał dobrotliwie: - Mógłbyś mnie oczywiście powiadomić, kiedy ten drań się
  1178. do ciebie zgłosi. W końcu to moja własność, tak czy nie?
  1179. - Owszem - zgodził się Król.
  1180. - Ale nie zrobisz tego - rzekł Timsen i westchnął. - Cholerny świat, co za
  1181. złodziejskie towarzystwo.
  1182. Pochylił się nad Marlowe’em i zmierzył mu puls.
  1183. - Hm - mruknął w zamyśleniu. - Puls mu podskoczył.
  1184. - Dziękuję ci za pomoc, Tim.
  1185. - Nie ma o czym mówić, bracie. Ja też będę coś z tego miał, kiedy skubaniec
  1186. wyzdrowieje, no nie? Tak czy owak, oka z niego nie spuszczę. Mam rację?
  1187. Znów się roześmiał i wyszedł.
  1188. 368
  1189. Król padał z nóg. Poczuł się lepiej, kiedy napił się kawy, a potem usadowiwszy się
  1190. na krześle zasnął.
  1191. Obudził się nagle i spojrzał na łóżko. Marlowe miał otwarte oczy i patrzył na niego.
  1192. - Cześć - powiedział słabym głosem.
  1193. - Jak się czujesz? - spytał Król. Przeciągnął się i wstał.
  1194. - Okropnie. Zaraz zwymiotuję. Słuchaj, nie mam... nie mam słów...
  1195. Król zapalił ostatniego papierosa z paczki i wetknął go Marlowe’owi do ust.
  1196. - Zasłużyłeś sobie, stary - rzekł.
  1197. Kiedy Marlowe leżał zbierając siły, Król wyjaśnił mu, na czym polega leczenie i co
  1198. należy robić.
  1199. - Przychodzi mi do głowy tylko jedno takie odosobnione miejsce: pokój pułkownika
  1200. - powiedział Marlowe. - Mac będzie mnie budził i pomagał mi tam dojść. Większość
  1201. czasu mogę leżeć na swojej pryczy.
  1202. Kiedy wymiotował, Król ostrożnie przytrzymywał mu menażkę.
  1203. - Miej to gdzieś pod ręką - poprosił Marlowe. - Przepraszam. Boże! - przeraził się,
  1204. przypominając sobie ostatnie wydarzenia. - Pieniądze! Przyniosłem je?
  1205. - Nie. Zemdlałeś po tej stronie drutów.
  1206. - O mój Boże, dziś jeszcze nie dam rady.
  1207. - Nie ma pośpiechu, Peter. Pójdziesz, jak tylko lepiej się poczujesz. Nie ma sensu
  1208. ryzykować.
  1209. - Nie będziesz stratny?
  1210. - Nie. Już ty się o to nie martw.
  1211. Marlowe’owi znów zrobiło się niedobrze, a kiedy doszedł do siebie, wyglądał
  1212. okropnie.
  1213. - To dziwne - powiedział, tłumiąc nawrót mdłości. - Miałem przykry sen. Śniło mi
  1214. się, że strasznie się pokłóciłem z Makiem, pułkownikiem i księdzem Donovanem. Jak się
  1215. cieszę, że to był tylko sen. - Podparł się zdrową ręką, zachwiał i położył z powrotem. -
  1216. Pomożesz mi wstać?
  1217. - Poleź sobie jeszcze. Dopiero co pogasili światła.
  1218. 369
  1219. - Ej, kolego!
  1220. Król podskoczył do okna i wpatrzył się w ciemność. Dostrzegł ledwie widoczną
  1221. postać znajomego szczurowatego człowieczka, który kulił się pod ścianą baraku.
  1222. - Prędko - szepnął tamten. - Mam ten kamyk.
  1223. Musisz poczekać - odparł Król. - Przez najbliższe dwa dni nie będę ci mógł
  1224. zapłacić.
  1225. - Ty parszywy draniu...
  1226. - Posłuchaj tylko, sukinsynu. Chcesz zaczekać dwa dni, to świetnie! A jak nie, to
  1227. się wypchaj!
  1228. - Dobra, dwa dni.
  1229. Człowieczek zaklął szpetnie i znikł.
  1230. Król usłyszał tupot nóg, a po chwili odgłosy pościgu. Potem zapadła cisza,
  1231. zakłócona tylko jednostajnym cykaniem świerszczy.
  1232. - Co to było? - spytał Marlowe.
  1233. - Nic - odparł Król, ciekaw, czy tamtemu udało się uciec. Ale bez względu na to
  1234. brylant i tak był jego. Dopóki miał pieniądze.
  1235. 370
  1236. ROZDZIAŁ XXII
  1237. Przez dwa dni Marlowe walczył ze śmiercią. Miał jednak w sobie wolę życia. Więc
  1238. żył.
  1239. - Peter!
  1240. Mac potrząsnął nim lekko, żeby go obudzić.
  1241. - Słucham, Mac?
  1242. - Już czas.
  1243. Mac pomógł Marlowe’owi wstać z pryczy, a potem obaj zeszli powoli po schodach
  1244. - młody wsparty na starym - i przeszli po ciemku do baraczku pułkownika.
  1245. Steven już na nich czekał. Marlowe położył się na łóżku Larkina i dostał kolejny
  1246. zastrzyk. Musiał mocno zagryźć wargi, żeby nie krzyknąć, bo choć Steven robił zastrzyk
  1247. delikatnie, to igła była zupełnie tępa.
  1248. - Już po wszystkim. A teraz zmierzymy temperaturę - powiedział Steven i włożył
  1249. Marlowe’owi do ust termometr. Potem odwinął bandaż i obejrzał chorą rękę. Opuchlizna
  1250. zeszła, znikło też purpurowo-zielone zabarwienie rany, która pokryła się twardymi
  1251. strupami. Steven posypał zasklepioną ranę sulfamidami w proszku. - Znakomicie -
  1252. stwierdził, ciesząc się z wyników kuracji, chociaż, prawdę mówiąc, dzisiejszy dzień nie
  1253. dał mu na ogół powodów do radości. Ten wstrętny, obrzydliwy sierżant Flaherty,
  1254. pomyślał. Wie, że nie cierpię tej roboty, ale nie przepuści okazji, żeby mnie do niej
  1255. wyznaczyć. - Paskudna sprawa - wyrwało mu się na głos.
  1256. - Co? - zaniepokoili się Mac, Larkin i Marlowe.
  1257. - Czy coś jest nie tak? - spytał Marlowe.
  1258. - Ależ nie, kochany - uspokoił go Steven. - Mówiłem o czym innym. No, a teraz
  1259. popatrzymy na temperaturę. - Sięgnął po termometr i uśmiechnął się do Marlowe’a
  1260. spoglądając na słupek rtęci. - Normalna. Właściwie podwyższona o jedną kreseczkę, ale
  1261. to drobiazg. Ma pan szczęście, bardzo dużo szczęścia. - Obejrzał pod światłem pustą
  1262. buteleczkę po surowicy. - Właśnie wstrzyknąłem panu resztę. - Zmierzył Marlowe’owi
  1263. 371
  1264. puls. - Znakomicie - oświadczył i podniósł wzrok na Maca. - Czy ma pan jakiś ręcznik? -
  1265. spytał.
  1266. Kiedy Mac podał mu ręcznik, Steven zmoczył go zimną wodą i przyłożył do czoła
  1267. leżącemu.
  1268. - Znalazłem też to - powiedział, podając Marlowe’owi dwie tabletki aspiryny. -
  1269. Trochę pomaga. A teraz, kochany, niech pan chwilę poleży. - Odwrócił się do Maca,
  1270. wstał, westchnął i wygładził na biodrach sarong. - Już nic tu po mnie. Jest bardzo słaby.
  1271. Musicie dać mu rosołu, panowie. I jak najwięcej jajek. Opiekujcie się nim dobrze. -
  1272. Odwrócił się znów do Marlowe’a i spojrzał na jego wychudzone ciało. - W ciągu ostatnich
  1273. dwu dni na pewno stracił ze sześć, siedem kilo, a to jest niebezpieczne przy jego
  1274. wzroście. Biedaczek chyba nie waży nawet pięćdziesięciu, a więc jak na niego, niewiele.
  1275. - Mmm... chcielibyśmy ci podziękować, Steven - powiedział ochryple Larkin. -
  1276. Jesteśmy, mmm... jesteśmy ci bardzo wdzięczni. Sam rozumiesz, za wszystko.
  1277. - Zawsze chętnie panom pomogę - rzekł pogodnie Steven, poprawiając opadający
  1278. mu na czoło pukiel włosów.
  1279. Mac zerknął na Larkina.
  1280. - Gdybyśmy mogli, mhm, coś dla ciebie zrobić, Steven, powiedz tylko, a na pewno
  1281. ci pomożemy - rzekł.
  1282. - Bardzo mi miło. Obaj jesteście tacy... mili - powiedział łagodnie Steven,
  1283. przyglądając się z podziwem Larkinowi, czym wprawiał go w coraz większe zakłopotanie,
  1284. i obracając w palcach medalionik z wizerunkiem świętego Krzysztofa, który nosił na szyi.
  1285. - Gdybyście mogli wyręczyć mnie jutro przy dołach, gotów byłbym zrobić dla was
  1286. wszystko. Dosłownie wszystko. Nie mogę znieść tych cuchnących karaluchów. Są
  1287. obrzydliwe. Zrobilibyście to?
  1288. - Dobrze, Steven - zgodził się z kwaśną miną Larkin.
  1289. - W takim razie zobaczymy się o świcie - mruknął Mac i cofnął się trochę, w porę
  1290. uchodząc pieszczocie Stevena. Ale Larkin nie był dość szybki i Steven poklepał go czule
  1291. po biodrze.
  1292. - Dobranoc, kochani. Ach, obaj jesteście dla mnie tacy mili.
  1293. 372
  1294. Kiedy Steven wyszedł, Larkin spojrzał groźnie na Maca.
  1295. - Spróbuj tylko coś powiedzieć, a oberwę ci uszy - zagroził.
  1296. Mac zachichotał.
  1297. - Ależ nie przejmuj się, człowieku. Chociaż wyglądało na to, że sprawił ci
  1298. przyjemność - powiedział i nachylił się do Marlowe’a, który ich obserwował. - Jak myślisz,
  1299. Peter?
  1300. - Obu przydałoby się parę słów do słuchu - odparł Marlowe z bladym uśmiechem.
  1301. - Jemu dobrze płacą, a wy go kusicie i oferujecie swoje usługi. Niech mnie diabli, jeśli
  1302. wiem, co on widzi w takich dwóch prykach jak wy.
  1303. Mac uśmiechnął się szeroko do Larkina.
  1304. - Oho, nasz chłopaczek ma się lepiej. Wreszcie będzie mógł się złapać za jakąś
  1305. robotę, zamiast... Jak to mówi Król?... Aha, zamiast ciągle “się obijać”.
  1306. - Czy od pierwszego zastrzyku minęły już dwa, czy trzy dni? - spytał Marlowe.
  1307. - Dwa.
  1308. Dwa dni? Marlowe’owi wydawały się one latami. Pomyślał, że do jutra uda mu się
  1309. zebrać dostatecznie dużo sił, żeby pójść po pieniądze.
  1310. Tego wieczoru, już po ostatnim apelu, przyszedł do nich na brydża ksiądz
  1311. Donovan. Kiedy Marlowe opowiedział wszystkim trzem o strasznym śnie, w którym miał z
  1312. nimi awanturę, roześmiali się.
  1313. - Oj, chłopcze - rzekł Mac. - Dziwne psikusy płata ci w gorączce ta twoja głowa.
  1314. - Tak - potwierdził ksiądz Donovan i uśmiechnął się do Marlowe’a. - Cieszę się, że
  1315. wyleczyłeś rękę, Peter.
  1316. Marlowe odpowiedział mu uśmiechem.
  1317. - Niewiele jest rzeczy, o których by ksiądz nie wiedział, prawda? - spytał.
  1318. - Niewiele jest rzeczy, o których On nie wie - odparł Donovan z głębokim
  1319. przekonaniem i spokojem. - Jesteśmy w dobrych rękach. Zaśmiał się cicho i dodał: - To
  1320. dotyczy nawet waszej trójki!
  1321. - No proszę, kto by się spodziewał - rzekł Mac. - Chociaż, moim zdaniem, nasz
  1322. pułkownik jest bezpowrotnie stracony!
  1323. 373
  1324. Gdy skończyli grę i Donovan poszedł, Mac dał znak Larkinowi.
  1325. - Popilnuj - rzekł. Posłuchamy wiadomości, a potem spać.
  1326. Larkin obserwował drogę, a Marlowe siedział na werandzie, walczył z sennością i
  1327. wytężał wzrok. Dwa dni, myślał. Kilka ukłuć igłą i jestem zdrów, nie straciłem ręki. Takie
  1328. dziwne dni, prześnione. A teraz wszystko jest już dobrze.
  1329. Wiadomości były niezwykle pomyślne. Każdy wrócił do siebie i zasnął snem
  1330. spokojnym i głębokim.
  1331. O świcie Mac poszedł do kojca z kurami i znalazł tam trzy jajka. Zabrał je,
  1332. usmażył z nich omlet, dodał do niego odrobinę ryżu, który specjalnie wczoraj odłożył, i
  1333. doprawił ząbkiem czosnku.
  1334. Potem zaniósł omlet do baraku Marlowe’a. Obudził przyjaciela i przyglądał się, jak
  1335. ten zmiata wszystko do czysta.
  1336. Wtem do baraku wpadł Spence.
  1337. - Hej, chłopcy! - krzyknął. - Przywieźli pocztę!
  1338. Maca aż ścisnęło w dołku. O Boże, żeby tak coś dla mnie! - pomyślał. Ale nie było
  1339. dla niego listu.
  1340. Listów było w sumie czterdzieści trzy na dziesięć tysięcy ludzi. W ciągu trzech lat
  1341. Japończycy dwukrotnie przywieźli do obozu pocztę. Niewiele tego było. A ponadto trzy
  1342. razy pozwolili jeńcom napisać po dwadzieścia pięć słów na kartce pocztowej. Ale czy
  1343. kartki te dotarły do adresatów, tego nie wiedział nikt.
  1344. Do tych, którzy dostali listy, należał Larkin. Był to jedyny list, jaki do tej pory
  1345. otrzymał.
  1346. Nosił datę 21 kwietnia 1945 roku, a więc pochodził sprzed trzech miesięcy.
  1347. Najnowsze spośród listów nosiły datę sprzed trzech tygodni, a najstarsze sprzed dwóch
  1348. lat.
  1349. Larkin wciąż na nowo odczytywał list i nie mógł się nim nacieszyć. Wreszcie
  1350. przeczytał go na głos Macowi, Marlowe’owi i Królowi, siedzącym na werandzie jego
  1351. baraczku.
  1352. 374
  1353. Kochanie! Ten list jest dwieście piątym listem, jaki piszę - brzmiały
  1354. pierwsze słowa. - Jesteśmy obie zdrowe, ja i Jeannie. Przyjechała do nas mama i
  1355. mieszkamy wszystkie razem, tam gdzie zawsze. Ostatnią wiadomością, jaką
  1356. miałyśmy od Ciebie, był list wysłany z Singapuru z datą l lutego 1942. Mimo to
  1357. wierzymy, że jesteś zdrów i cały, i modlimy się, żebyś szczęśliwie do nas wrócił.
  1358. Wszystkie listy zaczynałam tak samo, wybacz więc, jeśli już czytałeś to, co
  1359. właśnie napisałam. Ale trudno mi się nie powtarzać, bo przecież nie wiem, czy
  1360. dostaniesz ten list, jeśli w ogóle je dostajesz. Kocham Cię. Tęsknię za Tobą. I tak
  1361. mi Ciebie brak, że czasem nie mogę tego znieść.
  1362. Jest mi dziś smutno. Nie wiem dlaczego, ale tak właśnie jest. Nie chcę być
  1363. przygnębiona, miałam Ci napisać o tylu cudownych rzeczach.
  1364. Może dlatego jest mi smutno, że pani Gurble dostała wczoraj kartkę od
  1365. męża, a ja nie dostałam nic. Chyba przemawia przeze mnie egoizm. Ale nic na to
  1366. nie poradzę, taka już jestem. W każdym razie przy najbliższej okazji powtórz
  1367. Yicowi Gurble, że jego żona Sarah dostała od niego kartkę z 6 stycznia 1943.
  1368. Czuje się dobrze, a ich synek to przemiły chłopak. Sarah jest taka szczęśliwa, że
  1369. znów dostała wiadomość. A tak przy okazji, to inne panie też się mają dobrze.
  1370. Matka Timsena trzyma się wprost pierwszorzędnie. Nie zapomnij pozdrowić Toma
  1371. Mastersa. Widziałam się wczoraj z jego żoną. Też jest zdrowa, no i zbija dla niego
  1372. pieniądze. Wzięła się za jakieś nowe interesy. Aha, widziałam się z Elizabeth
  1373. Ford, Mary Vickers...
  1374. Larkin oderwał wzrok od listu.
  1375. - Wymienia tu kilkanaście nazwisk żon. Ale wszyscy ci żołnierze już nie żyją. Żyje
  1376. tylko Timsen.
  1377. - Czytaj dalej, stary - rzekł szybko Mac, aż do bólu świadom cierpienia, które
  1378. malowało się w oczach Larkina.
  1379. 375
  1380. Gorąco dziś - czytał dalej Larkin - siedzę na werandzie, Jeannie bawi się w
  1381. ogrodzie, a ja sobie myślę, że pojadę na najbliższy weekend w Błękitne Góry, do
  1382. naszego domku.
  1383. Napisałabym ci, co się dzieje na świecie, ale to zabronione.
  1384. Mój Boże, jak tu pisać w próżnię? Nie potrafię. Gdzie jesteś, kochany,
  1385. gdzie jesteś? Nic więcej już nie napiszę. Skończę na tym i nie wyślę tego listu... O
  1386. ukochany, modlę się za Ciebie. A Ty módl się za mnie. Proszę Cię, módl się za
  1387. mnie...
  1388. - Nie ma podpisu - rzekł Larkin po chwili - a adres napisany jest charakterem
  1389. pisma mojej matki. I co wy na to?
  1390. - Wiesz, jak to jest z dziewczynami - odparł Mac. - Odłożyła pewnie ten list do
  1391. szuflady, a potem twoja matka znalazła go i nie pytając nadała na poczcie. Wiesz, jakie
  1392. są matki. Najprawdopodobniej Betty całkiem zapomniała o tym liście i następnego dnia,
  1393. kiedy miała lepszy nastrój, napisała drugi.
  1394. - Ale co znaczy “módl się za mnie”? - spytał Larkin. - Przecież wie, że codziennie
  1395. to robię. Co tam się dzieje? Chora jest czy co, na miłość boską?
  1396. - Niepotrzebnie się pan martwi, pułkowniku - powiedział Marlowe.
  1397. - A co ty możesz o tym wiedzieć? - zacietrzewił się Larkin. - Jak, do diabła, mogę
  1398. się nie martwić?!
  1399. - Przynajmniej wiesz, że jest zdrowa i córka też - odburknął Mac, zżerany
  1400. tęsknotą. - Z tego się ciesz! Żaden z nas nic nie dostał! Tylko ty miałeś szczęście! -
  1401. zakończył i odszedł waląc wściekle butami.
  1402. - Przepraszam, Mac - zawołał Larkin, pobiegł za nim i przyprowadził go z
  1403. powrotem. - Przepraszam. Wiesz, to już tyle czasu...
  1404. - Co tam, chłopie, wcale nie chodzi o to, co powiedziałeś. To ja tu zawiniłem. I to
  1405. ja powinienem ciebie przeprosić. Mało szlag mnie nie trafił z zazdrości. Czasami zdaje mi
  1406. się, że nie cierpię tych listów.
  1407. - Nie musisz mi tego mówić - odezwał się Król. - Oszaleć można. Ci, co je dostają,
  1408. 376
  1409. wariują, a ci, co ich nie dostają, też. Te listy to nic dobrego.
  1410. *
  1411. Zmierzchało. Było tuż po kolacji. W baraku Amerykanów nie brakowało nikogo.
  1412. Kurt splunął na podłogę i postawił na stole tackę.
  1413. - Macie dziewięć. Wziąłem jedno - swoje dziesięć procent - oznajmił, raz jeszcze
  1414. splunął na podłogę i wyszedł.
  1415. Wszyscy patrzyli na tackę.
  1416. - Chyba zaraz znowu zwymiotuję - powiedział Marlowe.
  1417. - Wcale ci się nie dziwię - przyznał Król.
  1418. - Mnie tam to nie bierze - rzekł Max i odchrząknął. - Wyglądają jak udka królika.
  1419. Pewnie, że małe, ale jak królicze udka.
  1420. - Chcesz spróbować? - spytał Król.
  1421. - Coś ty! Powiedziałem tylko, że wyglądają podobnie. Chyba mam prawo mieć
  1422. swoje zdanie?
  1423. - Dajcie żyć - powiedział Timsen. - Nie myślałem, że naprawdę będziemy je
  1424. sprzedawać.
  1425. - Gdybym nie wiedział, że to... - zaczął Tex i urwał. - Ale jestem głodny. Takiej góry
  1426. mięsa nie widziałem od czasu tamtego psa.
  1427. - Jakiego psa? - spytał podejrzliwie Max.
  1428. - O rany, to było... kupę lat temu - odparł Tex. - Jeszcze... w czterdziestym
  1429. trzecim.
  1430. - Aha.
  1431. - Cholera - zaklął Król, wciąż nie mogąc oderwać wzroku od tacki. - Wygląda
  1432. dobrze. - Pochylił się i powąchał mięso, trzymał jednak nos z daleka. - Pachnie dobrze...
  1433. - Ale nie jest dobre - przerwał mu zgryźliwie Byron Jones Trzeci. - To szczurze
  1434. mięso.
  1435. Król poderwał głowę.
  1436. - I po co to mówisz, sukinsynu! - powiedział wśród ogólnego śmiechu.
  1437. - O rany, przecież to jest szczur. A ty go tak obskakiwałeś, że każdy by zgłodniał!
  1438. 377
  1439. Marlowe wziął jedno z udek w dwa palce i położyłje na bananowym liściu.
  1440. - To będzie dla mnie - powiedział.
  1441. Potem wrócił do swojego baraku, podszedł do pryczy i szepnął do Ewarta:
  1442. - Dzisiaj być może najemy się do syta.
  1443. - Co?
  1444. - Nieważne. Mam coś wyjątkowego - rzekł Marlowe, wiedząc, że ich rozmowę
  1445. słyszy Drinkwater. Ukradkiem położył bananowy liść na swojej półce i powiedział: - Zaraz
  1446. wracam.
  1447. Kiedy wrócił po półgodzinie, bananowy liść znikł, a wraz z nim Drinkwater.
  1448. - Wychodziłeś? - spytał Marlowe Ewarta.
  1449. - Tylko na chwilę. Drinkwater prosił, żebym przyniósł mu trochę wody. Powiedział,
  1450. że strasznie kiepsko się czuje.
  1451. W tym momencie Marlowe’a chwycił atak histerycznego śmiechu i wszyscy w
  1452. baraku pomyśleli, że zwariował. Opanował się dopiero wtedy, kiedy potrząsnął nim Mike.
  1453. - Przepraszam - powiedział - coś mnie rozśmieszyło.
  1454. Kiedy wrócił Drinkwater, Marlowe udał, że jest śmiertelnie przejęty stratą jakiegoś
  1455. jedzenia. Drinkwater też się tym przejął.
  1456. - Co za świński kawał - powiedział oblizując wargi.
  1457. A wtedy Marlowe znów wybuchnął histerycznym śmiechem.
  1458. Po chwili wczołgał się na pryczę, nie mając już siły się śmiać. Wkrótce zmęczenie
  1459. śmiechem i wyczerpanie będące wynikiem ostatnich dwu dni sprawiły, że Marlowe
  1460. zasnął. Śnił, że przygląda się Drinkwaterowi, który pochłania całe stosy małych udek i nie
  1461. przestaje powtarzać: ,,O co chodzi? Są wyśmienite, wyśmienite...”
  1462. Obudził go Ewart.
  1463. - Peter, jakiś Amerykanin chce się z tobą widzieć. Czeka pod barakiem -
  1464. powiedział.
  1465. Marlowe, mimo że nadal czuł się słabo i mdliło go, wstał.
  1466. - Gdzie Drinkwater? - spytał.
  1467. - Nie wiem. Wyszedł zaraz po tym, jak dostałeś napadu śmiechu.
  1468. 378
  1469. - Aha. - Marlowe znów się roześmiał. - Już się bałem, że to mi się tylko przyśniło.
  1470. - Co ci się przyśniło? - spytał Ewart, przyglądając mu się uważnie.
  1471. - Nic takiego.
  1472. - Doprawdy nie wiem, co cię naszło, Peter. Ostatnio zachowujesz się bardzo
  1473. dziwnie.
  1474. Pod osłoną baraku czekał na Marlowe’a Tex.
  1475. - Pete - szepnął. - Król mnie przysłał. Spóźniasz się.
  1476. - A niech to licho! Przepraszam, zaspałem.
  1477. - Tak, domyślił się tego. Kazał ci powiedzieć, żebyś się wziął do roboty -
  1478. powiedział Tex, marszcząc brwi. - Dobrze się czujesz?
  1479. - Tak. Jestem jeszcze trochę osłabiony. Ale nie szkodzi.
  1480. Tex skinął głową na pożegnanie i pośpiesznie odszedł. Marlowe potarł twarz
  1481. dłońmi, zszedł po schodkach na asfaltową drogę i stanął pod prysznicem, całym ciałem
  1482. chłonąc siły z zimnego strumienia wody. Potem napełnił manierkę wodą i ruszył ciężkim
  1483. krokiem do latryny. Wybrał dół u stóp zbocza, jak najbliżej ogrodzenia.
  1484. Księżyc świecił blado. Marlowe odczekał, aż latryna się wyludni, a wtedy
  1485. przemknął przez odsłonięty kawałek gruntu, pod drutami, i ruszył do dżungli. Okrążył
  1486. obóz chyłkiem, trzymając się z dala od krętej, biegnącej pomiędzy ogrodzeniem a
  1487. dżunglą ścieżki, po której przechadzał się strażnik. Odszukanie pieniędzy zajęło mu
  1488. godzinę. Kiedy znalazł schowek, usiadł, przywiązał sobie grube pliki banknotów wokół ud
  1489. i owinął się w pasie podwójnie złożonym sarongiem. W ten sposób materiał nie sięgał do
  1490. ziemi, lecz do kolan, i jego obfite fałdy dość skutecznie ukrywały wyraźne zgrubienie nóg.
  1491. Kolejną godzinę spędził tuż przy ogrodzeniu naprzeciwko latryny czekając, aż
  1492. będzie mógł się wśliznąć z powrotem do obozu. Przykucnął w ciemnościach nad tym
  1493. samym dołem co poprzednio, żeby złapać oddech i odczekać, aż uspokoi mu się serce.
  1494. Po jakimś czasie podniósł z ziemi manierkę i opuścił latrynę.
  1495. - Cześć, bracie - przywitał go z uśmiechem Timsen wyłaniając się z nocnych cieni.
  1496. - Wspaniała noc.
  1497. - Owszem - odparł Marlowe.
  1498. 379
  1499. - Jakby wymarzona na spacer, no nie?
  1500. - Tak myślisz?
  1501. - Nie będzie ci przeszkadzało, jeśli się z tobą przejdę?
  1502. - Bynajmniej, Tom. Chodź. Bardzo się cieszę, że jesteś. Dzięki temu nikt na mnie
  1503. nie napadnie. No nie?
  1504. - Tak jest, bracie. Równy z ciebie facet.
  1505. - Ty też nie jesteś najgorszy, stary draniu - rzekł Marlowe i klepnął Timsena po
  1506. ramieniu. - Do tej pory ci nie podziękowałem.
  1507. - Nie ma o czym mówić, bracie - odparł Timsen i zaśmiał się pod nosem. - Jasny
  1508. gwint, o mały włos mnie nie nabrałeś. Myślałem, że idziesz się załatwić.
  1509. Na widok Timsena Król sposępniał, ale nie zanadto, bo przecież odzyskał
  1510. pieniądze. Przeliczył je i schował do czarnej skrzynki.
  1511. - No to teraz został już tylko brylant - rzekł.
  1512. - Ano właśnie, bracie - zaczął Timsen i chrząknął. - Jeżeli złapiemy złodzieja,
  1513. zanim tu się zjawi, albo kiedy tu przyjdzie, wtedy dostaję tyle, ileśmy ustalili, dobrze
  1514. mówię? Ale jeśli kupisz od niego pierścionek, a nam się nie uda go złapać, to wygrywasz
  1515. ty. Tak będzie najuczciwiej, dobrze mówię?
  1516. - Oczywiście - odparł Król. - Umowa stoi.
  1517. - Dobra nasza! Niech Bóg ma go w swojej opiece, jeśli go złapiemy.
  1518. Timsen skinął głową Marlowe’owi i wyszedł.
  1519. - Połóż się, Peter - rzekł Król, siadając na czarnej skrzynce. - Wyglądasz, jakby
  1520. cię ktoś przez wyżymaczkę przekręcił.
  1521. - Chyba już sobie pójdę.
  1522. - Zostań. Mogę potrzebować kogoś, do kogo mam zaufanie.
  1523. Król pocił się, a schowane w skrzynce pieniądze parzyły go przez drewno.
  1524. Marlowe położył się na jego łóżku. Od dużego wysiłku wciąż jeszcze bolało go
  1525. serce. Usnął, ale spał czujnie.
  1526. - Kolego!
  1527. Król podskoczył do okna.
  1528. 380
  1529. - Już! - spytał.
  1530. - Szybko.
  1531. Mały człowieczek bał się okropnie, w świetle błyskały białka jego rozbieganych na
  1532. wszystkie strony oczu.
  1533. - Dawaj, szybko - ponaglił.
  1534. Król jednym ruchem wepchnął klucz do zamka, odrzucił wieko skrzynki, złapał
  1535. wcześniej odliczony plik banknotów i pobiegł do okna.
  1536. - Masz. Dziesięć patyków. Przeliczone. Gdzie brylant?
  1537. - Najpierw forsa.
  1538. - Najpierw brylant - powiedział Król, ściskając w garści banknoty.
  1539. Człowieczek spojrzał na niego wojowniczo, po czym rozchylił zaciśnięte w pięść
  1540. palce. Król wlepił oczy w pierścionek i badał go wzrokiem nie czyniąc najmniejszego
  1541. ruchu, żeby po niego sięgnąć. Muszę mieć pewność, myślał gorączkowo. Muszę mieć
  1542. pewność. Tak, to ten sam. Tak mi się wydaje.
  1543. - Na co czekasz, człowieku? - wychrypiał złodziej. - Bierz!
  1544. Król wypuścił banknoty z ręki dopiero wtedy, gdy zacisnął palce na pierścieniu.
  1545. Człowieczek pomknął jak strzała. Król wstrzymał oddech, nachylił się i w świetle lampy
  1546. obejrzał dokładnie pierścionek.
  1547. - Peter, udało nam się, bracie - szepnął podniecony. - Udało się. Mamy brylant i
  1548. mamy pieniądze.
  1549. Czując, jak napięcie ostatnich dni zaczyna dawać mu się we znaki, Król otworzył
  1550. woreczek z ziarnem kawy i udał, że zagrzebuje tam pierścień. Ale zamiast tego ukrył go
  1551. zręcznie w dłoni. Nawet Marlowe, który był najbliżej, dał się na to nabrać. Ledwie Król
  1552. zamknął skrzynkę, złapał go atak kaszlu. Nikt nie zauważył, kiedy wsuwał pierścionek do
  1553. ust. Potem wymacał filiżankę z ostygłą kawą i wypił ją, połykając pierścionek. Teraz
  1554. brylant był już bezpieczny. Bardzo bezpieczny.
  1555. Król usiadł na krześle i czekał, aż minie napięcie. Tak jest, triumfował w duchu.
  1556. Udało się!
  1557. Ciszę przeciął ostrzegawczy gwizd.
  1558. 381
  1559. Przez drzwi wśliznął się Max.
  1560. - Gliny - rzucił i przysiadł się szybko do grupki grającej w pokera.
  1561. - Psiakrew - zaklął Król i zmusił się, żeby wstać.
  1562. Złapał stosik pieniędzy, jeden plik rzucił Marlowe’owi, drugi wepchnął sobie do
  1563. kieszeni, a potem podbiegł do stolika pokerzystów i każdemu z grających wręczył po
  1564. pliku banknotów, które ci z kolei wepchnęli sobie do kieszeni. Resztę pieniędzy rozłożył
  1565. na stole, przysunął jeszcze jedno krzesło i dosiadł się do gry.
  1566. - Na co czekasz, jak rany, rozdawaj! - zniecierpliwił się.
  1567. - Dobra, dobra - odparł Max. - Po pięć. - Popchnął na środek stolika studolarowy
  1568. banknot. - Wchodzę za sto.
  1569. - Za dwieście - powiedział rozpromieniony Tex.
  1570. - Jestem!
  1571. I tak wszyscy przyłączyli się do gry, sycąc wzrok widokiem pieniędzy. Max rozdał
  1572. po dwie karty, a przy trzeciej kolejce położył przed sobą asa.
  1573. - Dokładam do czterystu!
  1574. - Twoje czterysta i czterysta - powiedział Tex, który miał na stole odsłoniętą parę i
  1575. nic poza tym.
  1576. - Jestem - rzekł Król, a potem uniósł głowę i zobaczył w drzwiach Greya. Grey stał
  1577. pomiędzy Broughem a Yoshimą. Za Yoshimą zaś stał Shagata i jeszcze jeden strażnik.
  1578. 382
  1579. ROZDZIAŁ XXIII
  1580. - Stanąć przy łóżkach - rozkazał Brough z twarzą ściągniętą i zmartwiałą.
  1581. Król rzucił mordercze spojrzenie Maxowi, który stał dziś na czatach. Max zawalił
  1582. robotę. Powiedział “gliny”, a nie zauważył Japończyków. Gdyby krzyknął “żółtki”, plan
  1583. działania byłby całkiem inny.
  1584. Marlowe spróbował dźwignąć się na nogi. Kiedy stanął, mdłości nasiliły się, tak że
  1585. zatoczył się na stół Króla i oparł się na blacie.
  1586. Yoshima patrzył na leżące na stole pieniądze. Brough spostrzegł je przed chwilą i
  1587. wzdrygnął się na ich widok. Grey także je zauważył i serce zabiło mu szybciej.
  1588. - Skąd są te pieniądze?! - spytał Yoshima.
  1589. Zaległa martwa cisza.
  1590. - Skąd są te pieniądze?! - krzyknął Yoshima.
  1591. Król zmartwiał z przerażenia. Kiedy zobaczył Shagatę, zorientował się, że strażnik
  1592. jest zdenerwowany, i zrozumiał, że znajduje się o krok od Outram Road.
  1593. - Z hazardu, panie kapitanie - powiedział.
  1594. Yoshima przemierzył barak i zatrzymał się tuż przed Królem.
  1595. - A nie z czarnego rynku? - spytał.
  1596. - Nie, panie kapitanie - odparł Król uśmiechając się z przymusem.
  1597. Marlowe’owi znów zebrało się na wymioty. Zachwiał się mocno i o mało nie upadł.
  1598. Świat zaczął mu się rozmywać przed oczami.
  1599. - Czy mogę... usiąść? - zapytał.
  1600. Yoshima spojrzał w głąb baraku i dostrzegł na ramieniu Marlowe’a opaskę.
  1601. - A co tutaj robi angielski oficer? - spytał. Był zaskoczony, ponieważ jego
  1602. informatorzy od dawna donosili mu, że jeńcy innych narodowości rzadko bratają się z
  1603. Amerykanami.
  1604. - Ja... właśnie... przyszedłem odwiedzić... - zaczął Marlowe, ale nie skończył. -
  1605. Przepra...
  1606. 383
  1607. Wychylił się przez okno i zwymiotował.
  1608. - Co mu jest? - spytał Yoshima.
  1609. - To chyba... malaria, panie kapitanie.
  1610. - Ty - zwrócił się Yoshima do Texa. - Posadź go na tamtym krześle.
  1611. - Tak jest, panie kapitanie.
  1612. Yoshima przeniósł wzrok na Króla.
  1613. - A więc, skąd macie aż tyle pieniędzy, jeśli nie z czarnego rynku? - spytał
  1614. jedwabistym głosem.
  1615. Król czuł wlepione w siebie spojrzenia, przygniatała go przerażająca cisza i
  1616. świadomość, że w żołądku ma brylant i że w drzwiach stoi Shagata. Odchrząknął.
  1617. - No, bo my... - zaczął - oszczędzamy na to, żeby sobie pograć.
  1618. - Kłamiesz!
  1619. Ręka Yoshimy spadła mu na twarz z takim rozmachem, że aż się zatoczył.
  1620. Uderzenie właściwie nie było bolesne, ale Król odczuł je jak śmiertelny cios. O Boże, już
  1621. po mnie, pomyślał. Skończyła się dobra passa.
  1622. - Kapitanie Yoshimą - odezwał się Brough, ruszając od progu. Zdawał sobie
  1623. sprawę, że wtrącanie się nic tu nie da, może nawet pogorszyć sytuację, ale musiał
  1624. spróbować.
  1625. - Milczeć!!! - rozkazał Yoshimą. - Ten człowiek kłamie. To oczywiste. Śmierdzący
  1626. Jankes. - Odwrócił się plecami do Brougha i spojrzał na Króla. - Daj mi swoją manierkę!
  1627. Król jak we śnie zdjął z półki manierkę i podał ją Yoshimie. Japończyk wylał wodę,
  1628. potrząsnął manierką i zajrzał do środka. Potem rzucił ją na podłogę i podszedł do Texa.
  1629. - Daj mi swoją manierkę - powiedział.
  1630. Marlowe’owi znów żołądek podjechał do gardła. W głowie kłębiły mu się pytania:
  1631. “O co chodzi z tymi manierkami? Czy Mac i Larkin też są rewidowani? Co będzie, jeśli
  1632. Yoshima zechce obejrzeć moją?” Poczuł mdłości i zataczając się podszedł do okna.
  1633. Yoshima przeszedł przez cały barak, sprawdzając po drodze wszystkie manierki.
  1634. Wreszcie zatrzymał się przed Marlowe’em.
  1635. - Pańska manierka?
  1636. 384
  1637. - Ja... - zdążył powiedzieć Marlowe i ponownie ogarnęły go mdłości. Kolana ugięły
  1638. się pod nim i nie mógł wydusić z siebie ani słowa.
  1639. Yoshima odwrócił się do Shagaty i z wściekłością powiedział do niego coś po
  1640. japońsku.
  1641. - Hai - odparł Shagata.
  1642. - Pan! - Yoshima wskazał palcem Greya. - Pan i strażnik pójdziecie z tym
  1643. człowiekiem po jego manierkę.
  1644. - Proszę bardzo.
  1645. - Przepraszam, panie kapitanie - wtrącił szybko Król. - Jego manierka jest tutaj.
  1646. Sięgnął pod łóżko i wyciągnął stamtąd zapasową manierkę, którą chował na
  1647. czarną godzinę.
  1648. Yoshima wziął manierkę do ręki. Była bardzo ciężka. Na tyle ciężka, że mogła
  1649. kryć w sobie radio, a przynajmniej jego część. Odkorkował ją i odwrócił do góry dnem.
  1650. Przez otwór wysypał się strumień suchych ziaren ryżu i leciał dotąd, aż manierka
  1651. opróżniła się i zrobiła lekka. Radia w niej nie było.
  1652. Yoshima odrzucił manierkę ze złością.
  1653. - Gdzie jest radio? - krzyknął.
  1654. - Tu nie ma żadnego... - zaczął Brough, modląc się w duchu o to, żeby Yoshimie
  1655. nie przyszło czasem do głowy spytać, czemu to Anglik, który przyszedł tu w odwiedziny,
  1656. schował manierkę pod łóżkiem.
  1657. - Milczeć!
  1658. Yoshima ze strażnikami przeszukał barak, aby upewnić się, że nie ma innych
  1659. manierek, a potem jeszcze raz obejrzał te, które znalazł.
  1660. - Gdzie jest manierka z radiem? - krzyknął. - Wiem, że ją macie. Należy do
  1661. jednego z was! Gdzie ona jest?!
  1662. - Tu nie ma żadnego radia - powtórzył Brough. - Jeśli pan sobie życzy,
  1663. rozbierzemy cały barak.
  1664. Yoshima zrozumiał, że w przekazanej mu informacji tkwi jakaś nieścisłość. Tym
  1665. razem nie określono mu dokładnie, gdzie znajduje się radio, podano tylko, że jest ono
  1666. 385
  1667. ukryte w jednej lub kilku manierkach i że jeden z jego właścicieli przebywa właśnie w
  1668. baraku Amerykanów. Rozejrzał się po obecnych. Który z nich? O, pewnie, że mógłby
  1669. kazać im odmaszerować na wartownię, ale bez radia byłoby to bezcelowe. Generał nie
  1670. znosił niepowodzeń. A bez radia...
  1671. A więc tym razem nie powiodło się.
  1672. - Zawiadomi pan komendanta obozu, że wszystkie manierki ulegają konfiskacie -
  1673. zwrócił się do Greya. - Mają być jeszcze dzisiaj dostarczone na wartownię!
  1674. - Tak jest, panie kapitanie - odparł Grey. Miało się wrażenie, że jego twarz składa
  1675. się wyłącznie z oczu.
  1676. Yoshima zdawał sobie sprawę, że do czasu, gdy manierki trafią na wartownię, ta
  1677. lub te z radiem w środku zostaną gdzieś zakopane albo ukryte. Nie miało to jednak
  1678. znaczenia, mogło tylko ułatwić poszukiwania. Kryjówkę trzeba przecież zmieniać, a w
  1679. trakcie takiej zmiany znajdą się oczy, które to zobaczą. Kto by pomyślał, że w manierce
  1680. można zmieścić radio?
  1681. - Amerykańskie świnie - warknął. - Myślicie, że jesteście sprytni. Silni. Potężni. No
  1682. to zapamiętajcie sobie. Choćby ta wojna trwać miała sto lat, i tak was pokonamy. Nawet
  1683. jeśli zwyciężyliście Niemców. Damy sobie radę sami. Nigdy nas nie pokonacie. Nigdy!
  1684. Możecie zabić wielu z nas, ale my zabijemy was więcej. Nigdy nas nie zwyciężycie. A to
  1685. dlatego, że jesteśmy cierpliwi i nie boimy się śmierci. Zniszczymy was, choćby walka
  1686. miała trwać dwieście lat!
  1687. Powiedziawszy to, gwałtownie wymaszerował z baraku.
  1688. Brough zwrócił się do Króla:
  1689. - Masz podobno łeb na karku, a pozwalasz, żeby ci wszedł do baraku ten żółty
  1690. skurwysyn ze strażnikami i zobaczył tyle rozłożonej forsy. Przydałby ci się psychiatra -
  1691. powiedział.
  1692. - Tak jest, panie kapitanie. Jestem tego samego zdania.
  1693. - I jeszcze jedno. Gdzie masz brylant?
  1694. - Jaki brylant, panie kapitanie?
  1695. Brough usiadł.
  1696. 386
  1697. - Pułkownik Smedly-Taylor wezwał mnie i powiedział, że według kapitana Greya
  1698. masz pierścionek z brylantem, który nie jest twoją własnością. To znaczy, macie go ty i
  1699. kapitan Marlowe. Oczywiście każda rewizja wymaga mojej obecności. Nie mam zresztą
  1700. nic przeciwko temu, żeby kapitan Grey przeszukał barak, bylebym tylko był przy tym
  1701. obecny. Właśnie mieliśmy do was pędzić, kiedy wpadł Yoshima ze strażnikami i zaczął
  1702. jazgotać, że chce zrobić tu rewizję, bo któryś z was ma podobno radio w manierce.
  1703. Ciekawe, co jeszcze wymyślicie? Rozkazał mnie i Greyowi iść ze sobą.
  1704. Teraz, kiedy rewizja się skończyła, Brough dziękował Bogu, że w baraku nie ma
  1705. manierki z radiem. Dzięki rewizji zorientował się, że zarówno Marlowe, jak i Król są
  1706. zamieszani w sprawę radia. W przeciwnym razie po co Król udawałby, że amerykańska
  1707. manierka należy do Anglika?
  1708. - Dobra, rozbieraj się - powiedział do Króla. - Zostaniesz zrewidowany. Łóżko i
  1709. skrzynka też. - Odwrócił się. - A wy, chłopcy, siedźcie cicho i grajcie sobie dalej. -
  1710. Spojrzał na Króla. - Chyba że sam wolisz oddać brylant.
  1711. - Jaki brylant, panie kapitanie?
  1712. Kiedy Król się rozbierał, Brough podszedł do Marlowe’a.
  1713. - Podać ci coś, Pete? - spytał.
  1714. - Trochę wody.
  1715. - Tex, przynieś wody - polecił Brough. - Wyglądasz fatalnie, co ci jest? - zwrócił się
  1716. do Marlowe’a.
  1717. - Nic takiego... malaria... podle się czuję - odparł Marlowe, położył się na łóżku
  1718. Texa i zmusił do słabego uśmiechu. - Ten przeklęty żółtek śmiertelnie mnie przeraził.
  1719. - Mnie też.
  1720. Grey przeszukał ubranie Króla, czarną skrzynkę, półki na ścianie, woreczek z
  1721. fasolą i ku zdumieniu obecnych poszukiwania te okazały się bezowocne.
  1722. - Marlowe!
  1723. Grey stanął przed leżącym. Marlowe miał przekrwione oczy i ledwie na nie
  1724. widział.
  1725. - Słucham?
  1726. 387
  1727. - Chcę pana zrewidować.
  1728. - Niech pan posłucha, Grey - rzekł Brough. - Wprawdzie wolno panu
  1729. przeprowadzać rewizję w mojej obecności, ale nie ma pan prawa...
  1730. - Nie szkodzi - przerwał mu Marlowe. - Nie mam nic przeciw temu. Gdybym
  1731. odmówił... pomyślałby... od razu... Pomóż mi wstać, Don.
  1732. Marlowe zdjął sarong i rzucił go wraz z plikiem banknotów na łóżko.
  1733. Grey starannie obmacał szwy. Kiedy skończył, odrzucił sarong ze złością.
  1734. - Skąd pan ma te pieniądze?
  1735. - Wygrałem w karty - odparł Marlowe biorąc sarong.
  1736. - Kapralu - warknął Grey na Króla. - Co powiecie na to? - spytał, trzymając w ręku
  1737. jeszcze jeden gruby plik banknotów.
  1738. - Wygrałem w karty, panie kapitanie - odparł niewinnie Król ubierając się, a
  1739. Brough ukrył uśmiech.
  1740. - Gdzie jest brylant?
  1741. - Jaki brylant, panie kapitanie?
  1742. Brough wstał i podszedł do stolika pokerzystów.
  1743. - Wygląda na to, że brylantu nie ma - powiedział.
  1744. - To skąd w takim razie są te wszystkie pieniądze?
  1745. - Ten człowiek twierdzi, że z gry w karty. Regulamin tego nie zabrania. Oczywiście
  1746. ja też nie pochwalam hazardu - dodał Brough z lekkim uśmieszkiem, przypatrując się
  1747. Królowi.
  1748. - Przecież pan wie, że to niemożliwe!
  1749. - Chciał pan raczej powiedzieć: mało prawdopodobne - wtrącił Brough. Żal mu
  1750. było Greya; jego oczy świeciły chorobliwym blaskiem, usta drgały, a ręce się trzęsły.
  1751. Naprawdę było mu go żal. - Chciał pan przeprowadzić rewizję, więc ją pan
  1752. przeprowadził. Brylantu tu nie ma...
  1753. Urwał na widok Marlowe’a, który chwiejnym krokiem ruszył do drzwi i byłby upadł,
  1754. gdyby Król nie podtrzymał go w ostatniej chwili.
  1755. - Chodź, pomogę ci - rzekł Król. - Odprowadzę go - oznajmił.
  1756. 388
  1757. - Zostaniesz tutaj - powiedział Brough. - Grey, może by tak pan mu pomógł?
  1758. - Dla mnie on może paść trupem - warknął Grey i przeniósł wzrok na Króla. - Wy
  1759. też! Ale dopiero wtedy, gdy was złapię, kapralu. A złapię na pewno.
  1760. - Już ja go wtedy urządzę - powiedział Brough, spoglądając na Króla. - Zgoda?
  1761. - Tak, panie kapitanie.
  1762. - Ale do tego czasu - rzekł Brough, znów patrząc na Greya - albo do czasu, kiedy
  1763. złamie mój rozkaz, nic mu nie można zrobić.
  1764. - W takim razie niech pan mu zabroni handlu na czarnym rynku.
  1765. Brough panował nad sobą.
  1766. - Czego to się nie robi dla świętego spokoju - powiedział, wyczuwając pogardę
  1767. swoich podkomendnych. Uśmiechnął się w duchu i pomyślał: “Sukinsyny”. - Kapralu -
  1768. zwrócił się do Króla - zabraniam wam handlu na czarnym rynku. Rozumiem przez to
  1769. sprzedaż naszym ludziom artykułów żywnościowych, sprzedaż czegokolwiek dla
  1770. zdobycia zysku. Zabraniam wam sprzedawania z zyskiem.
  1771. - Czarnorynkowy handel to przecież handel przemycanym towarem.
  1772. - Kapitanie Grey, zarobek ze sprzedaży wrogowi albo okradanie go nie jest
  1773. działalnością czarnorynkową. Trochę pohandlować nie zaszkodzi.
  1774. - Ależ to jest wbrew rozkazom!
  1775. - Japońskim rozkazom! A ja nie uznaję rozkazów nieprzyjaciela. W końcu
  1776. Japończycy to nasz wróg - rzekł z naciskiem Brough, który miał już dość tych bzdur. -
  1777. Koniec z czarnym rynkiem. To rozkaz.
  1778. - Wy, Amerykanie, trzymacie razem. To wam trzeba przyznać.
  1779. - Niechże pan znowu nie zaczyna, Grey. Jak na jeden wieczór to za wiele. Dość
  1780. już się nasłuchałem od Yoshimy. O ile mi wiadomo, nikt tu nie handluje na czarnym rynku
  1781. ani nie łamie żadnych przepisów, które rzeczywiście nas obowiązują. To wszystko, co
  1782. mam na ten temat do powiedzenia. Jeżeli przyłapię kogoś na kradzieży albo na tym, że
  1783. sprzedaje z zyskiem jedzenie lub lekarstwa, osobiście urwę mu rękę i wepchnę mu ją do
  1784. gardła. Jestem najwyższym stopniem oficerem amerykańskim, to są moi ludzie, a pan
  1785. słyszy, co mówię. Skończyłem.
  1786. 389
  1787. Grey przyjrzał się Broughowi i obiecał sobie w duchu, że jego też będzie miał na
  1788. oku. Gówno warci żołnierze, gówno warci oficerowie. Odwrócił się i z godnością
  1789. wymaszerował z baraku.
  1790. - Zajmij się Peterem, Tex - polecił Brough.
  1791. - Już się robi, Don.
  1792. Tex wziął Marlowe’a na ręce i uśmiechnął się szeroko do Brougha.
  1793. - Całkiem jak z małym dzieckiem, panie kapitanie - powiedział i wyszedł.
  1794. Brough spojrzał na pieniądze leżące na stoliku pokerzystów.
  1795. - Tak, tak. Hazard to nic dobrego. Absolutnie - powiedział niby do siebie, kiwając
  1796. głową. Podniósł wzrok na Króla i spytał słodko: - Osobiście nie pochwalam hazardu, a
  1797. ty?
  1798. Pilnuj się, Brough ma w sobie coś z typowej oficerskiej świni, ostrzegł się w duchu
  1799. Król. Jak to jest, że tylko oficerskie skurwiele mają taki wygląd i że zawsze ich poznasz i
  1800. wyczujesz niebezpieczeństwo na kilometr?
  1801. - Wiesz, wszystko zależy, jak się na to patrzy - rzekł Król, częstując Brougha
  1802. papierosem i podając mu ogień.
  1803. - Dziękuję, kapralu. Nie ma to jak prawdziwy papieros - powiedział Brough i znów
  1804. spojrzał Królowi w oczy. - No więc, jak ty na to patrzysz?
  1805. - Kiedy wygrywam, wygląda to dobrze. Kiedy przegrywam, trochę gorzej - odparł
  1806. Król i dodał w myślach: Co ty tam knujesz, sukinsynu?
  1807. Brough mruknął coś niezrozumiale i spojrzał na stertę pieniędzy leżącą na stole
  1808. na wprost krzesła, które niedawno zajmował Król. Kiwając w zamyśleniu głową, przejrzał
  1809. banknoty i zatrzymał je w rękach. Wszystkie. Ogarnął spojrzeniem grube pliki pieniędzy
  1810. leżące przed każdym z graczy i powiedział z zadumą, nie wiadomo do kogo:
  1811. - Wygląda na to, że tu wszyscy wygrywają.
  1812. Król nic na to nie odpowiedział.
  1813. - Wygląda też na to, że stać cię na składkę.
  1814. - Mhm?
  1815. - Do jasnej cholery! On mi tu jeszcze mówi ,,mhm” - powiedział Brough i podniósł
  1816. 390
  1817. rękę z banknotami. - Mniej więcej tyle. Do wspólnej kasy. Oficerowie, żołnierze, bez
  1818. różnicy.
  1819. Król jęknął. Prawie czterysta dolarów, pomyślał.
  1820. - Rany boskie, Don... - zaczął.
  1821. - Hazard to nałóg - przerwał mu Brough. - Jak przeklinanie, do jasnej cholery.
  1822. Grasz w karty, więc mógłbyś po prostu przegrać te pieniądze. I co wtedy? Dasz składkę,
  1823. a zapisze ci się to jako dobry uczynek.
  1824. Potarguj się, głupi, myślał Król. Zgódź się na połowę.
  1825. - Fajnie, z wielką chęcią...
  1826. - Dobra. Ty też, Max - zwrócił się Brough do Maxa.
  1827. - Ależ kapitanie... - zaniepokoił się Król.
  1828. - Powiedziałeś już swoje.
  1829. Max starał się nie patrzeć na Króla.
  1830. - Tak jest, Max - mówił Brough. - Popatrz tylko na niego. Porządny facet. Dołożył
  1831. się do wspólnej kasy, dlaczego więc ty nie miałbyś zrobić tego samego?
  1832. Brough pozbierał po trzy czwarte z każdej kupki i szybko przeliczył to, co wziął.
  1833. Na ich oczach. Król nie miał innego wyboru, jak tylko siedzieć i patrzeć.
  1834. - Wypada dychę od łebka na tydzień przez sześć tygodni - oznajmił Brough. -
  1835. Wypłata w czwartek. Aha, byłbym zapomniał. Max! Zbierz wszystkie manierki i zanieś je
  1836. na wartownię. Ale już!
  1837. Wepchnął pieniądze do kieszeni i ruszył do wyjścia. Kiedy znalazł się przy
  1838. drzwiach, zaświtała mu pewna myśl. Wyjął zwitek pieniędzy i wyciągnął z niego
  1839. pięciodolarowy banknot. Patrząc na Króla, rzucił go na środek stołu.
  1840. - To na koszta stypy - powiedział z anielskim uśmiechem. - Dobranoc, chłopcy.
  1841. W całym obozie trwała zbiórka manierek. Mac, Larkin i Marlowe siedzieli w
  1842. baraczku pułkownika. Na łóżku obok Marlowe’a leżały trzy manierki.
  1843. - Moglibyśmy wymontować z nich radio i wpuścić pojemniki do latryny -
  1844. zaproponował Mac. - Trudno nam teraz będzie ukryć te cholerne manierki.
  1845. 391
  1846. - Moglibyśmy je spuścić do latryny, tak jak są - powiedział Larkin.
  1847. - Chyba nie mówi pan tego serio, pułkowniku? - zdziwił się Marlowe.
  1848. - Tak, masz rację, ale skoro już to powiedziałem, musimy wspólnie na coś się
  1849. zdecydować. Mac wziął do ręki manierkę.
  1850. - Może za parę dni zwrócą nam tamte - powiedział. -Nie wymyślimy lepszej
  1851. kryjówki dla radia niż ta. - Oderwał wzrok od manierki. - Kto jest tą świnią, która o niej
  1852. wie? - spytał jadowicie.
  1853. Popatrzyli na manierki.
  1854. - Czy to aby nie pora na wiadomości? - spytał Marlowe.
  1855. - Masz rację, chłopcze - rzekł Mac i spojrzał na Larkina.
  1856. - Też tak myślę - zgodził się Larkin.
  1857. Król nie spał jeszcze, kiedy przez okno zajrzał Timsen.
  1858. - Stary?
  1859. - Co jest?
  1860. Timsen pokazał mu zwitek banknotów.
  1861. - Mam te dziesięć kafli, które dałeś tamtemu - powiedział.
  1862. Król westchnął, otworzył czarną skrzynkę i wypłacił Timsenowi należność.
  1863. - Dzięki, bracie - powiedział Timsen i zachichotał. - Słyszałem, że miałeś starcie z
  1864. Greyem i Yoshimą.
  1865. - I co z tego?
  1866. - Nic. Szkoda tylko, że Grey nie znalazł tego kamyka. Nie chciałbym być w twojej
  1867. skórze ani Petera. Uchowaj Boże. To musi być okropnie niebezpieczne. Mam rację?
  1868. - Idź do diabła, Timsen.
  1869. Timsen roześmiał się.
  1870. - Ja cię tylko po przyjacielsku ostrzegam, no nie? Aha. Pierwsza partia siatki jest
  1871. już pod barakiem. Wystarczy na jakieś sto klatek. - Odliczył z otrzymanych pieniędzy sto
  1872. dwadzieścia dolarów. - Sprzedałem pierwszą partię po trzydzieści za udko. Masz swoją
  1873. działkę - pół na pół.
  1874. - Kto je wziął?
  1875. 392
  1876. - Znajomi - odparł Timsen robiąc perskie oko. - Dobranoc, bracie.
  1877. Król położył się i ponownie sprawdził, czy moskitiera jest wszędzie zatknięta pod
  1878. siennik. Czuł się zagrożony. Zdawał sobie sprawę, że w ciągu najbliższych dwu dni nie
  1879. zdoła wybrać się do wioski i że przez ten czas wiele par oczu będzie czekać i śledzić
  1880. każdy jego ruch. Tej nocy spał niespokojnie, a nazajutrz nie ruszał się z baraku, pozosta-
  1881. jąc pod strażą swoich ludzi.
  1882. Po obiedzie odbyła się niespodziewana rewizja baraków wyższych oficerów.
  1883. Strażnicy trzykrotnie przeszukali małe izdebki, zanim ich odwołano.
  1884. Z zapadnięciem zmroku Mac ruszył po omacku do latryny i wyciągnął z jednego z
  1885. dołów trzy manierki wiszące tam na sznurku. Oczyścił je, przyniósł do izdebki pułkownika
  1886. i połączył. Razem z Larkinem i Marlowe’em wysłuchał wiadomości, ucząc się ich na
  1887. pamięć. Potem jednak nie odniósł manierek do kryjówki, bo choć wyjmując je zachował
  1888. wielką ostrożność, zorientował się, że ktoś go podpatrzył.
  1889. Postanowili wspólnie, że nie będą chować manierek. Zdawali sobie sprawę, że
  1890. wkrótce zostaną schwytani. Ale nie poddawali się rozpaczy.
  1891. 393
  1892. ROZDZIAŁ XXIV
  1893. Król pędził przez dżunglę. Im bliżej obozu, tym był ostrożniejszy. Wreszcie znalazł
  1894. się dokładnie na wprost swojego baraku. Położył się na ziemi i z zadowoleniem ziewnął.
  1895. Czekał na chwilę, kiedy będzie mógł przemknąć przez ścieżkę, prześliznąć się pod
  1896. drutami i wrócić bezpiecznie do baraku. Kieszeń miał wypchaną pieniędzmi - resztą
  1897. należności za brylant.
  1898. Do wioski wybrał się sam. Marlowe był jeszcze za słaby, żeby mu towarzyszyć.
  1899. Król spotkał się z Czeng Sanem i oddał mu pierścionek. Potem biesiadowali, a na koniec
  1900. Król odwiedził Kasseh, która przywitała go z otwartymi ramionami.
  1901. Kiedy przekradł się pod drutami i wśliznął do baraku, jutrzenka malowała już
  1902. niebo na wschodzie. Dopiero gdy się położył, spostrzegł, że znikła czarna skrzynka.
  1903. - O żeż wy głupie skurwysyny! - wrzasnął na cały głos. - Za grosz nie można wam
  1904. ufać!
  1905. - Niech mnie cholera! - zaklął Max. - Była tu jeszcze parę godzin temu, kiedy
  1906. wychodziłem do latryny.
  1907. - No to gdzie jest teraz, co ?!!
  1908. Ale nikt w baraku nic nie widział ani nie słyszał.
  1909. - Sprowadź tu Samsona i Branta - polecił Król Maxowi.
  1910. - Rany boskie, jest ciut za wcześnie...
  1911. - Powiedziałem: sprowadź ich!
  1912. Po półgodzinie zjawił się pułkownik Samson, mokry ze strachu.
  1913. - Co się stało, kapralu? - spytał. - Przecież wiecie, że nikt nie może mnie tu
  1914. widzieć.
  1915. - Jakiś skurwysyn ukradł mi skrzynkę. Pan może mi pomóc go zdemaskować.
  1916. - Ale jakże ja...
  1917. - Nie obchodzi mnie jak - nie pozwolił mu dokończyć Król. - Niech pan tylko
  1918. słucha, co się mówi wśród oficerów. Nie ma dla pana forsy, dopóki się nie dowiem, kto to
  1919. 394
  1920. zrobił.
  1921. - Ależ kapralu, przecież ja nie mam z tym nic wspólnego.
  1922. - Dowiem się, to wznowię tygodniówkę. A teraz zmykaj pan stąd.
  1923. Parę minut później stawił się pułkownik Brant i spotkał się z podobnym
  1924. przyjęciem. Zaraz po jego odejściu Król zrobił sobie śniadanie, a tymczasem reszta
  1925. mieszkańców baraku przetrząsała obóz. Ledwie Król skończył jeść, wszedł Marlowe. Król
  1926. powiedział mu o kradzieży skrzynki.
  1927. - A to cholerny pech - rzekł Marlowe.
  1928. Król pokiwał głową, a potem mrugnął do niego.
  1929. - Nic nie szkodzi. Czeng San wypłacił mi resztę, więc forsy mamy w bród. Myślę,
  1930. że najwyższy czas dać trochę chłopcom do wiwatu. Zrobili się niedbali. Tu przecież
  1931. chodzi o zasadę. - Wręczył Marlowe’owi niewielki plik banknotów. - Twoja dola ze
  1932. sprzedaży brylantu.
  1933. Marlowe bardzo potrzebował tych pieniędzy. Ale mimo to potrząsnął przecząco
  1934. głową.
  1935. - Zatrzymaj je - powiedział. - I tak jestem ci winien tyle, że nigdy tego nie spłacę.
  1936. Nie mówiąc już o pieniądzach, które wyłożyłeś na lekarstwa.
  1937. - Jak chcesz, Peter. Ale nadal jesteśmy wspólnikami.
  1938. Marlowe uśmiechnął się.
  1939. - Dobrze - powiedział.
  1940. W podłodze uchyliła się klapa i do baraku wgramolił się Kurt,
  1941. - Jak na razie, siedemdziesiąt - oznajmił.
  1942. - Mhm? - mruknął Król.
  1943. - Dziś jest dzień U.
  1944. - Cholera, całkiem o tym zapomniałem.
  1945. - Ale nie ja. Za kilka dni zatłukę następne dziesięć sztuk. Samców nie trzeba
  1946. nawet karmić. Pięć czy sześć jest już dostatecznie dużych!
  1947. Królowi zrobiło się niedobrze, ale opanował się.
  1948. - Dobra. Dam znać Timsenowi – odparł.
  1949. 395
  1950. - Przez parę najbliższych dni nie będę do ciebie zachodził - powiedział Marlowe
  1951. po wyjściu Kurta.
  1952. - Co mówisz?
  1953. - Uważam, że tak będzie najlepiej. Nie możemy dłużej ukrywać radia. We trzech
  1954. postanowiliśmy, że będziemy się trzymać izby pułkownika.
  1955. - Chcecie popełnić samobójstwo? Wyrzućcie to cholerne radio, jeżeli wydaje wam
  1956. się, że ktoś je wypatrzył. A jak was zaczną wypytywać, nie przyznawajcie się do niczego.
  1957. - Myśleliśmy o tym, ale w obozie nie ma innego, więc chcemy z niego korzystać,
  1958. jak długo się da. Przy odrobinie szczęścia nie złapią nas.
  1959. - Pomyślałbyś lepiej o własnym karku, koleżko!
  1960. Marlowe uśmiechnął się.
  1961. - Tak, wiem. Dlatego przez jakiś czas nie będę tu przychodził. Nie chcę w nic cię
  1962. mieszać.
  1963. - A co zrobisz, jeśli zobaczysz, że idzie po was Yoshima?
  1964. - Wezmę nogi za pas.
  1965. - Ale dokąd uciekniesz, jak Boga kocham?
  1966. - Lepsze to, niż siedzieć i czekać.
  1967. Przez drzwi wetknął głowę Dino, który właśnie trzymał wartę.
  1968. - Przepraszam, ale idzie tu Timsen - poinformował.
  1969. - Dobrze. Porozmawiam z nim - odparł Król i zwrócił się do Marlowe’a. -
  1970. Wprawdzie sam decydujesz o własnym losie, Peter, ale radzę wam, pozbądźcie się tego
  1971. radia.
  1972. - Chcielibyśmy bardzo, ale nie możemy.
  1973. Król zrozumiał, że nic tu nie wskóra.
  1974. - Cześć, bracie - powiedział od progu Timsen. Twarz miał ściągniętą gniewem. -
  1975. Słyszałem, że miałeś cholernego pecha, zgadza się?
  1976. - Jedno jest pewne: potrzebuję nowej obstawy.
  1977. - Nie tylko ty, ja także - rzekł Timsen z wściekłością. - Ci złodzieje podrzucili twoją
  1978. skrzynkę pod mój barak. Pod mój barak!!!
  1979. 396
  1980. - Co takiego?
  1981. - To, co słyszysz. Leży tam, pod moim barakiem, wyczyszczona do cna. Cholerne
  1982. dranie, i tyle. Żaden Australijczyk nie ukradłby jej i nie podrzucił mi pod barak. Nie ma
  1983. mowy. To musiał zrobić jakiś Anglik albo Jankes.
  1984. - Na przykład kto?
  1985. - Nie wiem. Wiem tylko, że to żaden z moich chłopców. Masz na to moje słowo.
  1986. - Wierzę ci - uspokoił go Król. - Ale możesz rozgłosić, że na tego, kto udowodni,
  1987. że wie, kto mi zgrandził skrzynkę, czeka tysiąc dolarów nagrody.
  1988. Król sięgnął pod poduszkę i z rozmysłem wyciągnął cały plik banknotów, które dał
  1989. mu Czeng San na zakończenie transakcji. Odliczył trzysta dolarów i podał je Timsenowi,
  1990. pożerającemu wzrokiem stertę pieniędzy.
  1991. - Potrzebuję cukru, kawy, oleju... i może ze dwa orzechy kokosowe - powiedział. -
  1992. Załatwisz mi to?
  1993. Timsen wziął pieniądze, nie odrywając oczu od reszty banknotów.
  1994. - Widzę, że zakończyłeś transakcję. Słowo daję, nie myślałem, że ci się to uda.
  1995. Ale ci się udało, mam rację?
  1996. - Jasne - odparł niedbale Król. - Na miesiąc, dwa mi wystarczy.
  1997. - Na miesiąc? Na cały rok, bracie - powiedział Timsen, przytłoczony bogactwem
  1998. Króla. Odwrócił się, ruszył powoli ku drzwiom, ale obejrzał się i nagle się roześmiał.
  1999. -Powiedziałeś, tysiąc? Powinno poskutkować, no nie?
  2000. - Tak - odparł Król. - To tylko kwestia czasu.
  2001. Nie minęła godzina, gdy wieść o nagrodzie obiegła cały obóz. Wścibskie oczy
  2002. zaczęły się rozglądać z nowym zainteresowaniem. Wyczulano słuch na pogłoski.
  2003. Bezustannie grzebano w pamięci. Czyjeś zgłoszenie się po obiecany tysiąc było
  2004. rzeczywiście tylko kwestią czasu.
  2005. Przechadzając się wieczorem po obozie, Król po raz pierwszy odczuł z taką mocą
  2006. nienawiść, zazdrość i siłę śledzących go spojrzeń. Czuł się dzięki temu świetnie,
  2007. znakomicie, świadom, że wszyscy wiedzą o jego wielkim stosie pieniędzy, sami nie
  2008. mając nic, i że jemu jednemu wśród wszystkich naprawdę się powiodło.
  2009. 397
  2010. Szukali jego towarzystwa Samson, Brant i wielu, wielu innych, więc chociaż ich
  2011. łaszenie przyprawiało go o mdłości, to fakt, że po raz pierwszy robili to publicznie,
  2012. sprawiał mu niezwykłą przyjemność. Kiedy przechodził koło baraku żandarmerii, nawet
  2013. Grey, który stał przed progiem, odsalutował mu tylko, nie każąc wejść do środka dla
  2014. dokonania rewizji. Król uśmiechnął się do siebie, gdyż wiedział, że Grey też pochłonięty
  2015. jest myślami o stercie banknotów i o nagrodzie.
  2016. Nic już mu nie mogło zagrozić. Pieniądze zapewniały życie, bezpieczeństwo,
  2017. władzę. I należały wyłącznie do niego.
  2018. 398
  2019. ROZDZIAŁ XXV
  2020. Tym razem Yoshima nadszedł ukradkiem i błyskawicznie. Nie poszedł jak zwykle
  2021. drogą przez obóz, ale wraz z dużą grupą strażników przelazł przez ogrodzenie z drutu,
  2022. tak że kiedy Marlowe spostrzegł pierwszego z nich, baraczek Larkina został już otoczony
  2023. i nie było jak uciec. Gdy Yoshima wpadł do środka, Mac leżał jeszcze pod moskitierą ze
  2024. słuchawką przy uchu.
  2025. Marlowe’a, Larkina i Maca zapędzono w kąt, a Yoshima wziął słuchawkę i
  2026. przyłożył ją do ucha. Radio nadal było włączone i Japończyk usłyszał koniec dziennika.
  2027. - Niezwykle pomysłowe - powiedział odkładając słuchawkę. - Jak się panowie
  2028. nazywacie?
  2029. - Ja jestem pułkownik Larkin, to major McCoy, a to kapitan lotnictwa Marlowe.
  2030. Yoshima uśmiechnął się.
  2031. - Zapalicie, panowie? - spytał.
  2032. Wszyscy trzej poczęstowali się papierosami i skorzystali z ognia podanego im
  2033. przez Japończyka, który również zapalił. Palili w milczeniu. Kiedy skończyli, Yoshima
  2034. powiedział:
  2035. - Proszę rozłączyć radio i iść ze mną.
  2036. Kiedy Mac pochylał się nad manierkami, ręce mu drżały. Obejrzał się
  2037. niespokojnie. Z mroków nocy wyłonił się niespodziewanie jakiś japoński oficer. Przybyły
  2038. szepnął coś w podnieceniu Yoshimie na ucho. Przez chwilę Yoshima wpatrywał się w
  2039. tamtego bez słowa, a potem warknął coś do strażnika, który natychmiast stanął w
  2040. drzwiach, i w pośpiechu odszedł z drugim oficerem i resztą strażników.
  2041. - Co się dzieje? - spytał Larkin, nie spuszczając oka z wartownika, który celował w
  2042. nich z karabinu uzbrojonego w bagnet.
  2043. Mac, ledwie oddychając, stał z trzęsącymi się kolanami obok łóżka, pochylony
  2044. nad radiem. Wreszcie odzyskał głos.
  2045. - Zdaje się, że wiem - powiedział chrapliwie. - Chodzi o wiadomości. Nie miałem
  2046. 399
  2047. wam kiedy przekazać. Mamy... nową bombę. Bombę atomową. Wczoraj rano o
  2048. dziewiątej piętnaście zrzucono jedną taką bombę na Hiroszimę. Zmiotła całe miasto.
  2049. Podali, że są setki tysięcy ofiar, mężczyzn, kobiet, dzieci!
  2050. - Boże święty!
  2051. Larkin nagle usiadł, a zdenerwowany strażnik odbezpieczył karabin i już naciskał
  2052. spust, kiedy Mac zawołał do niego po malajsku:
  2053. - Stój! On tylko usiadł!
  2054. - Wszyscy siadać! - krzyknął po malajsku strażnik i zaklął. - Głupcy! - powiedział,
  2055. kiedy wykonali polecenie. - Nie róbcie takich gwałtownych ruchów, bo ja odpowiadam za
  2056. to, żebyście nie uciekli. Siedźcie na swoich miejscach. I nie podnoście się! Będę strzelał
  2057. bez ostrzeżenia.
  2058. Trwali więc w bezruchu, milcząc. Po jakimś czasie przysnęli. Drzemali
  2059. niespokojnie w ostrym świetle lampy, tłukąc komary aż do świtu, który je przepędził.
  2060. O świcie zmieniono strażnika, a oni wciąż siedzieli. Ścieżką przed baraczkiem
  2061. przechodzili zaniepokojeni jeńcy, ale szli odwracając wzrok w drugą stronę, póki nie
  2062. znaleźli się w bezpiecznej odległości od tej celi śmierci.
  2063. Ponury dzień wlókł się pod rozpalonym niebem. Ciągnął się niemiłosiernie, był
  2064. dłuższy od najdłuższego obozowego dnia.
  2065. Dawno już minęło południe, kiedy trzej przyjaciele unieśli głowy i zobaczyli Greya,
  2066. który podszedł do strażnika i zasalutował. W ręku miał dwie menażki.
  2067. - Czy mogę im to dać? Makan?. - spytał i uchyliwszy pokrywki, pokazał
  2068. strażnikowi jedzenie.
  2069. Strażnik wzruszył ramionami i skinął przyzwalająco głową.
  2070. Grey przeszedł przez werandę i postawił blaszanki w progu izby. Miał
  2071. zaczerwienione powieki i badawcze spojrzenie.
  2072. - Przepraszam, że zimne - powiedział.
  2073. - Przyszedł pan nacieszyć oczy, kolego Grey? - spytał ponuro Marlowe.
  2074. - Dla mnie to żadna satysfakcja, że to oni, a nie ja, wsadzą pana do więzienia.
  2075. Chciałem pana przyłapać na łamaniu prawa, a nie patrzeć, jak łapią pana, gdy dla dobra
  2076. 400
  2077. nas wszystkich ryzykuje pan życie. Tylko dzięki cholernemu szczęściu odejdzie pan
  2078. opromieniony chwałą.
  2079. - Peter - szepnął Mac. - Zwróć na siebie uwagę strażnika!
  2080. Marlowe wstał i szybko podszedł do drzwi. Zasalutował i spytał strażnika, czy
  2081. może iść do latryny. Strażnik wskazał mu skrawek ziemi tuż przy baraczku. Marlowe
  2082. kucnął i załatwił się pełen wstrętu, że musi robić to na otwartej przestrzeni, a
  2083. jednocześnie wdzięczny, że nie każą im się załatwiać w środku. W czasie gdy strażnik
  2084. pilnował Marlowe’a, Mac szeptem przekazał wiadomości Greyowi, który słuchając ich
  2085. zbladł. Potem podniósł się, skinął głową Marlowe’owi, który odpowiedział mu skinieniem,
  2086. i ponownie zasalutował strażnikowi. Ten wskazał na obsiadłe przez muchy odchody i
  2087. polecił Greyowi przynieść kubeł i posprzątać.
  2088. Grey przekazał wiadomości Smedly-Taylorowi, ten paru innym i wkrótce poznało
  2089. je całe Changi. Poznało na długo przed tym, zanim Grey wystarał się o kubeł, sprzątnął
  2090. po Marlowie i postawił na tym miejscu inny kubeł, żeby trójka uwięzionych mogła z niego
  2091. korzystać.
  2092. Na obóz padł wielki strach. Strach przed odwetem.
  2093. O zachodzie słońca znów zmieniono strażnika, a tym nowym okazał się Shagata.
  2094. Marlowe próbował nawiązać z nim rozmowę, ale Shagata pokazał bagnetem, że ma się
  2095. cofnąć do środka.
  2096. - Nie wolno mi z panem rozmawiać. Przyłapano was z radiem, a radio jest
  2097. zabronione. I zastrzelę, jeśli któryś spróbuje uciekać. Nie chciałbym tego robić -
  2098. powiedział i wrócił do drzwi.
  2099. - Słowo daję, wolałbym, żeby nas od razu załatwili - wyznał Larkin.
  2100. Mac spojrzał na Shagatę.
  2101. - Panie strażniku - powiedział wskazując na łóżko. - Chciałbym pana o coś prosić.
  2102. Czy mógłbym tam spocząć? W nocy mało spałem.
  2103. - Proszę. Niech pan odpoczywa, póki czas.
  2104. - Dzięki ci. Pokój z tobą.
  2105. 401
  2106. - I z tobą.
  2107. Mac podszedł do łóżka, położył się i oparł głowę na poduszce.
  2108. - Cały czas gra - powiedział, z trudem opanowując głos. - Dają jakiś koncert.
  2109. Bardzo wyraźnie słychać.
  2110. Larkin dostrzegł leżącą koło głowy Maca słuchawkę i głośno się roześmiał. Po
  2111. chwili śmieli się wszyscy trzej. Shagata skierował karabin w ich stronę.
  2112. - Przestańcie! - krzyknął, przerażony ich wesołością.
  2113. - Proszę nam wybaczyć, ale nas, którzy stoimy na progu wieczności, śmieszą
  2114. rzeczy drobne i nieważne - wyjaśnił Marlowe.
  2115. - To prawda, że wkrótce umrzecie, ale głupcy z was, że daliście się przyłapać na
  2116. łamaniu prawa. Jednak i ja chciałbym się zdobyć na śmiech, kiedy wybije moja godzina.
  2117. Proszę - powiedział Shagata, rzucając im paczkę papierosów. - Przykro mi, że pana
  2118. schwytano.
  2119. - Mnie tym bardziej - odparł Marlowe. Rozdzielił papierosy i spojrzał na Maca. -
  2120. Co to za koncert? - spytał.
  2121. - Bach, chłopcze - odrzekł Mac, z całych sił powstrzymując wybuch śmiechu.
  2122. Przysunął głowę do słuchawki. - A teraz się zamknijcie, dobrze? Chciałbym sobie trochę
  2123. posłuchać.
  2124. - A może tak byśmy się zmieniali? - zaproponował Larkin. - Chociaż ten, kto z
  2125. przyjemnością może słuchać Bacha, musi mieć trochę nierówno pod sufitem.
  2126. - Dziękuję za papierosy - podziękował uprzejmie Shagacie Marlowe paląc.
  2127. Wokół kubła i na jego pokrywie roiło się od much. Popołudniowy deszcz spadł
  2128. wcześnie, tłumiąc panujący smród, a potem wyjrzało słońce i zaczęło osuszać wilgoć
  2129. Changi.
  2130. Król mijał baraczki oficerskiej starszyzny, czując na sobie spojrzenia. Przed
  2131. baraczkiem skazańców ostrożnie przystanął.
  2132. - Tabe, Shagata-san - pozdrowił strażnika. - Ichi-bon dzień, tak? Mogę
  2133. porozmawiać z moim ichi-bon przyjacielem?
  2134. 402
  2135. Japończyk spojrzał na niego nie rozumiejąc.
  2136. - On prosi, żeby pan pozwolił mu ze mną porozmawiać - wyjaśnił Marlowe.
  2137. Shagata zastanawiał się przez chwilę, po czym skinął przyzwalająco głową.
  2138. - Ponieważ zarobiłem na ostatniej transakcji, pozwolę wam porozmawiać - zwrócił
  2139. się do Marlowe’a. - Ale przyrzeknie mi pan, że nie będzie pan próbował uciekać.
  2140. - Przyrzekamy to obaj.
  2141. - Pośpieszcie się. Popilnuję - powiedział Shagata i ustawił się tak, żeby dobrze
  2142. widzieć drogę.
  2143. - Poszła plotka, że strażnicy walą kupą na wartownię - zaczął zdenerwowanym
  2144. głosem Król. - Niech mnie szlag, jeśli dzisiaj zmrużę oko. To bardzo podobne do tych
  2145. sukinsynów, żeby załatwić nas w nocy. - Zaschło mu w ustach. Przez cały dzień
  2146. wypatrywał jakiegoś znaku od partyzantów, po którym natychmiast zdecydowałby się na
  2147. ucieczkę. Ale żadnego znaku nie było. - Posłuchajcie - ściszył głos i przedstawił im swój
  2148. plan. - Kiedy zaczną nas wybijać, rzućcie się na wartownika i przedrzyjcie się przez
  2149. ogrodzenie koło naszego baraku. Będę starał się was osłaniać, ale za bardzo na to nie
  2150. liczcie.
  2151. Powiedziawszy to, wstał, skinął głową Shagacie i odszedł. Gdy tylko znalazł się w
  2152. swoim baraku, zwołał naradę wojenną. Nakreślił swój plan, zatajając jednak, że dotyczy
  2153. on zaledwie dziesięciu ludzi. Amerykanie przedyskutowali plan i postanowili czekać.
  2154. - Nic innego nam nie pozostaje - stwierdził Brough, powtarzając tylko to, czego
  2155. obawiali się wszyscy. - Gdybyśmy próbowali uciekać teraz, wystrzelaliby nas jak zające.
  2156. Tylko ciężko chorzy spali tej nocy. Albo ci - bardzo nieliczni - którzy zdali się na
  2157. łaskę Opatrzności lub losu. Spał także Dave Daven.
  2158. - Przywieźli po południu Dave’a z Outram Road - szepnął Grey, kiedy przyniósł
  2159. uwięzionym kolację.
  2160. - Jak się czuje? - spytał Marlowe.
  2161. - Waży tylko trzydzieści dwa kilo.
  2162. Daven przespał noc, złowieszczy dzień, który po niej nastąpił, i nie ocknąwszy się
  2163. 403
  2164. ze śpiączki zmarł, akurat w chwili, gdy Mac słuchał głosu spikera radiowego, podającego
  2165. ostatnie wiadomości: “Druga bomba atomowa zniszczyła Nagasaki. Prezydent Truman
  2166. przedstawił Japonii ostatnie ultimatum: bezwarunkowa kapitulacja albo całkowite
  2167. zniszczenie kraju”.
  2168. Nazajutrz brygady robocze wyruszyły do pracy, i, o dziwo, wróciły. Nadal
  2169. dostarczano do obozu żywność, a Samson publicznie odważał racje i odnosił nadwyżkę
  2170. tym, którzy powierzyli mu tę funkcję. W magazynie i kuchniach nadal przechowywano
  2171. zapas jedzenia na dwa dni, nadal wydawano gorące posiłki, nadal roiły się muchy i
  2172. obozowe życie toczyło się bez zmian.
  2173. Dokuczały pluskwy i komary, a szczury karmiły młode. Zmarło kilku jeńców. Na
  2174. Oddziale Szóstym przybyło trzech nowych pacjentów.
  2175. I tak minął kolejny dzień, noc i jeszcze jeden dzień. I wtedy Mac usłyszał
  2176. błogosławione słowa: “Mówi Kalkuta. Rozgłośnia tokijska podała przed chwilą, że rząd
  2177. Japonii ogłosił bezwarunkową kapitulację. Po trzech latach i dwustu pięćdziesięciu
  2178. dniach od japońskiego ataku na Pearl Harbour wojna się skończyła. Boże, zbaw Króla!”
  2179. Wkrótce dowiedział się o tym cały obóz. I słowa te stały się cząstką ziemi, nieba,
  2180. murów i więziennych cel obozu w Changi.
  2181. Ale mimo to przez dwa następne dni nic się nie zmieniło. Trzeciego dnia na
  2182. drodze biegnącej wzdłuż baraków pojawił się komendant obozu w asyście japońskiego
  2183. sierżanta Awaty.
  2184. Marlowe, Mac i Larkin, zobaczywszy zbliżającą się parę, po tysiąckroć przeżywali
  2185. własną śmierć obserwując każdy stawiany przez tamtych krok. Pojęli natychmiast, że oto
  2186. wybiła ich godzina.
  2187. 404
  2188. ROZDZIAŁ XXVI
  2189. - Szkoda - powiedział Mac.
  2190. - Tak - potwierdził Larkin.
  2191. Znieruchomiały Marlowe wpatrywał się w Awatę.
  2192. Zmęczenie wyryło na twarzy komendanta obozu głębokie bruzdy, niemniej trzymał
  2193. się prosto i szedł pewnym krokiem. Był jak zwykle schludnie ubrany, lewy rękaw koszuli
  2194. miał zatknięty równo za pasek, na nogach drewniane chodaki, a na głowie czapkę z
  2195. daszkiem, która po latach nasiąkania potem tropików nabrała szarozielonej barwy.
  2196. Komendant wszedł po schodach na werandę i zatrzymał się niepewnie w progu izby.
  2197. - Dzień dobry - przywitał ich ochrypłym głosem, kiedy wstali.
  2198. Awata rzucił gardłowy rozkaz strażnikowi, który ukłonił się i stanął obok niego.
  2199. Znów suchy rozkaz i obaj Japończycy, zarzuciwszy na ramiona karabiny, odeszli.
  2200. - Wojna skończona - oznajmił komendant. - Weźcie, panowie, radio i chodźcie ze
  2201. mną.
  2202. W odrętwieniu wykonali jego polecenie i wyszli z izdebki na słońce. Słońce i
  2203. powietrze sprawiło, że poczuli się lepiej. Ruszyli za komendantem, odprowadzani
  2204. zdumionymi spojrzeniami całego Changi.
  2205. W kwaterze komendanta czekała już cała szóstka pułkowników. Był też Brough.
  2206. Zgromadzeni oficerowie zasalutowali.
  2207. - Spocznijcie, panowie - rzekł komendant oddając salut, a potem zwrócił się do
  2208. trójki z radiem: - Siadajcie. Mamy wobec was dług wdzięczności.
  2209. - Czy to już naprawdę koniec? - wydobył wreszcie z siebie Larkin.
  2210. - Tak. Rozmawiałem właśnie z generałem - potwierdził komendant i rozejrzał się
  2211. po oniemiałych twarzach, zbierając myśli. - Przynajmniej według mnie to koniec - rzekł. -
  2212. U generała był Yoshima. Powiedziałem... powiedziałem: “Wojna skończona”. Kiedy
  2213. Yoshima tłumaczył moje słowa, generał tylko na mnie patrzył. Czekałem, ale on milczał,
  2214. więc powtórzyłem: “Wojna skończona. Żądam... żądam, żeby pan się poddał”. -
  2215. 405
  2216. Komendant potarł łysą głowę. - Nie wiedziałem, co mam mówić dalej. Generał wciąż
  2217. tylko na mnie patrzył, a Yoshima nie odzywał się ani słowem.
  2218. Wreszcie generał przemówił, a Yoshima przetłumaczył jego słowa: “Tak. Wojna
  2219. skończona. Obejmie pan z powrotem komendę nad obozem. Poleciłem już wartownikom
  2220. zrobić w tył zwrot i bronić was przed każdym, kto chciałby wedrzeć się tu siłą i was
  2221. zaatakować. Są teraz waszymi strażnikami i będą strzec waszego bezpieczeństwa, aż
  2222. do nadejścia dalszych rozkazów. Jest pan nadal odpowiedzialny za dyscyplinę w
  2223. obozie”.
  2224. Nie wiedziałem, co mu odpowiedzieć, poprosiłem więc o podwojenie racji
  2225. żywnościowych i dostarczenie nam lekarstw, na co odparł: “Racje zostaną podwojone
  2226. jutro. Otrzymacie też lekarstwa. Niestety, nie mamy ich wiele. Ale dyscyplina to wasza
  2227. sprawa. Moi ludzie będą was chronić przed tymi, którzy chcieliby was pozabijać”. Spy-
  2228. tałem go, co to za “ci”. Generał wzruszył ramionami i powiedział: “Wasi wrogowie.
  2229. Uważam naszą rozmowę za skończoną”.
  2230. - Do diabła - odezwał się Brough. - Może chcą, żebyśmy stąd wyszli i dali im w
  2231. ten sposób pretekst do wystrzelania nas.
  2232. - Nie możemy wypuścić żołnierzy, bo mogliby się zbuntować - powiedział
  2233. przerażony Smedly-Taylor. - Ale coś zrobić musimy. Może zażądać od Japończyków zło-
  2234. żenia broni?...
  2235. Komendant uniósł rękę, nakazując ciszę.
  2236. - Moim zdaniem pozostaje nam tylko czekać. Jestem... Sądzę, że ktoś tu w końcu
  2237. dotrze. A do tego czasu chyba najlepiej będzie, jeśli wszystko pozostanie tak, jak jest.
  2238. Aha, jeszcze jedno. Pozwolono nam na wysyłanie ludzi oddziałami nad morze, żeby się
  2239. mogli wykąpać. Po pięciu z każdego baraku. Na zmianę. Mój Boże - powiedział, a słowa
  2240. te zabrzmiały jak modlitwa - oby tylko żadnemu nie uderzyło to do głowy. Wciąż nie
  2241. mamy gwarancji, że stacjonujący tu Japończycy usłuchają rozkazów i skapitulują. Mogą
  2242. walczyć nadal. Pozostaje nam tylko mieć nadzieję, że wszystko będzie dobrze, a
  2243. szykować się na najgorsze.
  2244. Urwał i spojrzał na Larkina.
  2245. 406
  2246. - Wydaje mi się, że radio powinno zostać tutaj - rzekł i skinął na Smedly-Taylora. -
  2247. Zorganizuje pan stałą straż.
  2248. - Rozkaz.
  2249. - Panowie oczywiście nadal będą je obsługiwać - zwrócił się komendant do
  2250. Larkina.
  2251. - Jeśli pan komendant nie ma nic przeciwko temu, to może zająłby się tym ktoś
  2252. inny - powiedział Mac. - Jeżeli coś się zepsuje, naprawię, ale pan będzie pewnie chciał,
  2253. żeby grało przez okrągłą dobę. Nie dalibyśmy rady, a zresztą przynajmniej ja tak to
  2254. odczuwam, teraz, kiedy można to robić otwarcie, niech inni też sobie posłuchają.
  2255. - Pan się tym zajmie, pułkowniku - polecił komendant.
  2256. - Rozkaz - odparł Smedly-Taylor.
  2257. - A teraz omówmy plan działania.
  2258. Przed kwaterą komendanta obozu rosła powoli grupa ciekawskich. Znalazł się
  2259. wśród nich Max. Czekali niecierpliwie na wyjaśnienia, czego dotyczą rozmowy, co się
  2260. właściwie stało i dlaczego japoński strażnik nie pilnuje już radia.
  2261. Nie mogąc dłużej znieść napięcia, Max pobiegł do swojego baraku.
  2262. - Hej, chłopaki! - wykrzyknął, z trudem łapiąc oddech.
  2263. - Japończycy idą? - spytał Król, gotów w każdej chwili wyskoczyć przez okno i
  2264. biec do ogrodzenia.
  2265. - Nie! O rany...
  2266. Max był tak zadyszany, że nie był w stanie mówić.
  2267. - No to co się, do diabła, dzieje?
  2268. - Japonce przestały pilnować Pete’a i radia - powiedział wreszcie Max. -
  2269. Komendant zabrał Pete’a, Larkina i tego Szkota, radio też, i poszedł z nimi do swojej
  2270. kwatery. A teraz jest tam wielka narada. Są wszyscy pułkownicy, a nawet Brough!
  2271. - Jesteś pewien?
  2272. - Mówię ci tylko to, co widziałem na własne oczy, chociaż sam w to nie mogę
  2273. uwierzyć.
  2274. Wśród nagłej ciszy Król wyciągnął papierosa i wtedy Tex wypowiedział na głos to,
  2275. 407
  2276. z czego Król właśnie zdał sobie sprawę.
  2277. - W takim razie to koniec wojny. Naprawdę koniec. To, że przestali pilnować radia,
  2278. może znaczyć tylko jedno! - rzekł Tex i rozejrzał się. - No nie?
  2279. Max opadł ciężko na pryczę i otarł spoconą twarz.
  2280. - Też tak myślę - powiedział Król. - Jeżeli odwołali strażnika, znaczy, że się
  2281. poddają... że przestają walczyć. - Spojrzał bezradnie na Texa. - No nie?
  2282. Ale Tex nie odpowiedział, oszołomiony tym, co się stało. Wreszcie powtórzył
  2283. beznamiętnie:
  2284. - Koniec wojny.
  2285. Król spokojnie palił papierosa.
  2286. - Uwierzę, kiedy sam zobaczę - powiedział i wtedy nagle wśród niesamowitej
  2287. ciszy obleciał go strach.
  2288. Dino machinalnie tłukł muchy. Byron Jones Trzeci bezmyślnie wykonał ruch
  2289. gońcem, Miller zbił mu go i odsłonił królową. Max wpatrywał się we własne stopy. Tex się
  2290. drapał.
  2291. - Ja tam czuję się tak samo - oświadczył Dino i wstał. - Muszę się odlać - dodał i
  2292. wyszedł.
  2293. - Sam nie wiem, śmiać się czy płakać - powiedział Max. - A w ogóle to chce mi się
  2294. rzygać.
  2295. - Nic z tego nie rozumiem. - Tex nawet nie zdawał sobie sprawy, że mówi na głos.
  2296. - Po prostu nic z tego nie rozumiem.
  2297. - Hej, Max - zawołał Król. - Może byś tak nastawił wodę na kawę?
  2298. Max odruchowo wyszedł z rondlem po wodę. Kiedy wrócił, włączył maszynkę i
  2299. ustawił na niej naczynie. Wracał już na pryczę, gdy nagle zatrzymał się, obrócił i spojrzał
  2300. na Króla.
  2301. - O co chodzi, Max? - spytał niepewnie Król.
  2302. Max wpatrywał się w niego bez słowa, a usta drżały mu bezgłośnie.
  2303. - No, co się tak gapisz?
  2304. Raptem Max schwycił rondel i wyrzucił go przez okno.
  2305. 408
  2306. - Czyś ty na łeb upadł?! - wybuchnął Król. - Przez ciebie jestem cały mokry!
  2307. - Masz pecha - krzyknął Max, wytrzeszczając oczy.
  2308. - Powinienem obić ci za to mordę! Zwariowałeś?
  2309. - Wojna się skończyła! Sam sobie zrób swoją zasraną kawę! - wrzasnął Max, a w
  2310. kącikach jego ust pojawiły się banieczki piany.
  2311. Król zerwał się na nogi i stanął wściekły z twarzą pokrytą czerwonymi cętkami.
  2312. - Spieprzaj stąd, zanim ci wsadzę nogę w ryj! - syknął.
  2313. - Spróbuj, tylko spróbuj, ale pamiętaj, że jestem sierżantem! I oddam cię pod sąd
  2314. wojenny!
  2315. Max wybuchnął histerycznym śmiechem, a potem nagle śmiech zamienił się w
  2316. płacz, rozdzierający płacz, i Max wybiegł z baraku zostawiając po sobie pełne grozy
  2317. milczenie.
  2318. - Zwariował sukinsyn - mruknął Król. - Nastaw mi wodę, dobrze, Tex? - powiedział
  2319. i usiadł na swoim miejscu w kącie.
  2320. Tex stał w progu, patrząc za Maxem. Obejrzał się powoli.
  2321. - Jestem zajęty - odparł, choć wiele go to kosztowało.
  2322. Króla aż zemdliło. Opanował się jednak i przybrał zaciętą minę.
  2323. - Rzeczywiście - powiedział z ponurym uśmiechem. - Właśnie widzę. - Panująca
  2324. w baraku cisza porażała. Król sięgnął po portfel i wyciągnął z niego banknot. - Tu jest
  2325. dycha. Przestań być zajęty i pójdź po wodę.
  2326. Nie okazując po sobie niepokoju, obserwował Texa.
  2327. Ale Tex milczał. Wzruszył tylko niespokojnie ramionami i odwrócił głowę.
  2328. - I tak musisz jeść... dopóki to się naprawdę nie skończy - powiedział Król z
  2329. pogardą i rozejrzał się po baraku. - Kto chce kawy? - spytał.
  2330. - Ja bym się napił - odezwał się bez skrępowania Dino. Poszedł po rondel, nalał
  2331. do niego wody i postawił na maszynce.
  2332. Król upuścił na stół dziesięciodolarowy banknot. Dino spojrzał na pieniądze.
  2333. - Nie, dziękuję - powiedział ochryple, potrząsając głową. - Wystarczy kawa.
  2334. Chwiejnym krokiem przeszedł przez barak wracając na swoje miejsce. Reszta
  2335. 409
  2336. obecnych z zakłopotaniem odwróciła się od Króla, od jego pałających pogardą oczu.
  2337. - Mam nadzieję, sukinsyny, że na wasze szczęście wojna rzeczywiście się
  2338. skończyła - powiedział.
  2339. Marlowe opuścił kwaterę komendanta obozu i pośpieszył do baraku Amerykanów.
  2340. Odruchowo odpowiadał na pozdrowienia znajomych, czując, że bez przerwy ściąga na
  2341. siebie zdumione i pełne niedowierzania spojrzenia. Tak, nawet ja sam w to nie wierzę,
  2342. pomyślał. Niedługo znajdę się w domu, będę znowu latać, już niedługo zobaczę się z
  2343. ojczulkiem, opijemy to i pośmiejemy się. Z całą rodziną. Boże, ależ to będzie dziwne.
  2344. Żyję. Żyję. Udało mi się!
  2345. - Witajcie, chłopaki! - zawołał rozpromieniony wchodząc do baraku.
  2346. - Jak się masz, Peter - przywitał go Tex, zeskakując z pryczy i ściskając mu
  2347. serdecznie rękę. - Nie masz pojęcia, stary, jak się ucieszyliśmy, kiedy odwołali strażnika!
  2348. - Co za mistrzowskie niedomówienie - odparł Marlowe ze śmiechem. Amerykanie
  2349. otoczyli go i rozczulili serdecznością swoich gratulacji.
  2350. - A co z “górą”? - spytał Dino.
  2351. Marlowe opowiedział im o odprawie u komendanta, a wtedy zlękli się jeszcze
  2352. bardziej. Wszyscy z wyjątkiem Texa.
  2353. - Co wy, o co tu się martwić? Najgorsze za nami. Wojna skończona! - oświadczył
  2354. z przekonaniem.
  2355. - Pewnie, że skończona - burknął Max, wchodząc do baraku.
  2356. - Cześć, Max, właśnie... - zaczął Marlowe, ale nie dokończył, przerażony wyrazem
  2357. jego oczu. - Dobrze się czujesz? - spytał zaniepokojony.
  2358. - A dlaczego miałbym się źle czuć?! - wybuchnął Max. Poszedł prosto do swojej
  2359. pryczy i zwalił się na nią. - Co się tak gapicie, do cholery?! Czy jak ktoś traci dobry
  2360. humor, to musicie tak od razu wybałuszać gały?
  2361. - Nie denerwuj się - uspokajał go Tex.
  2362. - Dzięki Bogu, niedługo wyjdę z tego szamba - powiedział Max. Twarz miał
  2363. szarobrązową, usta mu drżały. - To się odnosi także do was, gnoje!
  2364. 410
  2365. - Zamknij się, Max!
  2366. - Idź do cholery!
  2367. Max otarł z brody ślinę, sięgnął do kieszeni i wyciągnął zwitek
  2368. dziesięciodolarowych banknotów, podarł je z wściekłością i rozrzucił jak konfetti.
  2369. - Co cię, u licha, napadło? - spytał Tex.
  2370. - Nic mnie nie napadło, sukinsynu! Ta forsa jest do niczego.
  2371. - Co?
  2372. - Byłem przed chwilą w sklepie. A tak! Chciałem sobie kupić orzech. Ale ten
  2373. cholerny kitajec za nic nie chciał przyjąć tych pieniędzy. Za nic w świecie. Powiedział, że
  2374. wszystko, co miał, sprzedał komendantowi. Za weksel. “Rząd angielski zobowiązuje się
  2375. wypłacić tyle to a tyle malajskich dolarów!” Za to japońskimi dolarami możesz sobie teraz
  2376. dupę podetrzeć, bo tylko do tego się nadają!
  2377. - A to heca, toś nam zabił ćwieka - rzekł Tex. - Jeżeli Chińczycy nie przyjmą tej
  2378. forsy, no, to rzeczywiście wyszliśmy na swoje, co, Peter?
  2379. - Właśnie - odparł Marlowe, szczęśliwy, że cieszy się ich przyjaźnią. Uczucia tego
  2380. nie zakłócało nawet wrogie spojrzenie Maxa. - Nie macie pojęcia, chłopcy, jak bardzo mi
  2381. pomogliście, no, wiecie, wygłupami, żartami... wszystkim.
  2382. - Coś ty, przecież jesteś jednym z nas - rzekł Dino i szturchnął go po
  2383. przyjacielsku. - Całkiem niezły z ciebie gość, jak na Anglika!
  2384. - Zaraz po wyjściu stąd powinieneś kopnąć się do Stanów. Kto wie, może nawet
  2385. pozwolimy ci zostać Amerykaninem! - powiedział Byron Jones Trzeci.
  2386. - Musisz zobaczyć Teksas, Peter. Jeśli kiedyś trafisz do Stanów, to ten stan
  2387. odwiedź koniecznie!
  2388. - Raczej się na to nie zanosi - odparł Marlowe wśród gwizdów i wiwatów. - Ale
  2389. obiecuję, że jeśli przyjadę do Stanów, to Teksas odwiedzę na pewno. - Spojrzał w kąt
  2390. baraku zajmowany przez Króla. - A gdzie nasz nieustraszony wódz?
  2391. - Zdechł! - oznajmił Max i nieprzyzwoicie zarechotał.
  2392. - Żyje, żyje - wyjaśnił Tex. - Ale tak czy owak umarł.
  2393. Marlowe spojrzał na niego badawczo, potem dostrzegł miny innych i zrobiło mu
  2394. 411
  2395. się nagle bardzo przykro.
  2396. - Czy, waszym zdaniem, trochę nie za nagle? - spytał.
  2397. - Jakie tam nagle - rzekł Max i splunął. - Umarł, i tyle. Robiliśmy na skurwysyna, a
  2398. teraz koniec. Umarł, i już.
  2399. - Tak, tylko że kiedy było źle, żywił was, dawał wam pieniądze...
  2400. - Tyraliśmy na to! - wrzasnął Max z taką siłą, że na szyi wystąpiły mu ścięgna. -
  2401. Dość się nasłuchałem tego drania! - Jego wzrok spoczął na oficerskiej opasce na
  2402. ramieniu Marlowe’a. - I ciebie też, angielski wypierdku! Chcesz mnie pocałować w dupę,
  2403. tak jak jego całowałeś?
  2404. - Zamknij dziób, Max - ostrzegł go Tex.
  2405. - Spadaj, ty teksaski pomywaczu!
  2406. Max plunął na Texa. Na drewnianej podłodze pojawiła się strużka śliny.
  2407. Tex poczerwieniał. Rzucił się na Maxa i uderzył go na odlew w twarz. Max wyrżnął
  2408. w ścianę, zachwiał się i spadł z pryczy, ale natychmiast poderwał się na nogi, chwycił z
  2409. półki nóż i zamachnął się nim na Marlowe’a. Nóż zadrasnął tylko skórę na brzuchu
  2410. Anglika, bo Texowi udało się w porę złapać Maxa za rękę. Dino schwycił Maxa za gardło i
  2411. cisnął go na pryczę.
  2412. Max uniósł głowę. Twarz mu drgała, a oczy miał wlepione w Marlowe’a. Nagle
  2413. wrzasnął i zerwał się z pryczy z wyszczerzonymi zębami i rozcapierzonymi palcami, mio-
  2414. tając się nieprzytomnie i młócąc rękami powietrze. Marlowe złapał go za jedną rękę, a
  2415. potem wszyscy razem doskoczyli do niego i zaciągnęli z powrotem na pryczę. Kiedy
  2416. kopał, wrzeszczał, wyrywał się i gryzł, musiało go trzymać aż trzech ludzi.
  2417. - Odbiło mu! - krzyknął Tex. - Dołóż mu który!
  2418. - Dajcie sznur! - wrzasnął Marlowe, przytrzymując Maxa i wciskając mu
  2419. przedramię pod podbródek, tak żeby nie dosięgły go zgrzytające zęby.
  2420. Dino oswobodził jedną rękę i walnął Maxa w szczękę, pozbawiając go
  2421. przytomności.
  2422. - Chryste - powiedział do Marlowe’a, kiedy obaj wstali. - Mało brakowało, a by cię
  2423. zabił!
  2424. 412
  2425. - Prędzej - ponaglał Marlowe. - Włóżcie mu coś między zęby, bo sobie język
  2426. odgryzie.
  2427. Dino znalazł gdzieś kawałek drewna i wcisnęli go Maxowi między zęby. Potem
  2428. związali mu ręce.
  2429. Kiedy go unieruchomili, Marlowe odetchnął z ulgą.
  2430. - Dziękuję, Tex - powiedział. - Gdybyś nie zatrzymał tego noża, byłoby po mnie.
  2431. - Drobiazg. Działałem instynktownie. Co z nim zrobimy?
  2432. - Trzeba wezwać lekarza. Powiemy, że miał atak, i to wszystko. Żadnego noża nie
  2433. było - rzekł Marlowe i przyglądając się podrygującemu konwulsyjnie Maxowi, potarł
  2434. zadraśnięte miejsce. - Szkoda biedaka!
  2435. - Całe szczęście, że go przytrzymałeś, Tex - powiedział Dino. - Gorąco mi się robi,
  2436. jak o tym pomyślę.
  2437. Marlowe spojrzał w kąt zajmowany przez Króla. Sprawiał wrażenie
  2438. opustoszałego. Bezwiednie zgiął w łokciu wyleczoną rękę, ciesząc się, że jest zdrowa i
  2439. silna.
  2440. - Jak twoja ręka, Peter? - spytał Tex.
  2441. Marlowe długo szukał odpowiednich słów.
  2442. - Po prostu żyje, żyje, nie jest martwa - odparł, po czym obrócił się i wyszedł na
  2443. słońce.
  2444. Gdy wreszcie odszukał Króla, zapadał już zmierzch. Król siedział na rozwalonym
  2445. palmowym pniaku w północnym ogrodzie warzywnym, na wpół widoczny spoza winorośli.
  2446. Wpatrywał się smętnie gdzieś ponad ogrodzenie, udając, że nie usłyszał zbliżającego się
  2447. Marlowe’a.
  2448. - Cześć, stary - przywitał go wesoło Marlowe, ale jedno spojrzenie w oczy Króla
  2449. odebrało mu całą radość ze spotkania.
  2450. - O co chodzi, panie kapitanie? - spytał Król obraźliwym tonem.
  2451. - Chciałem się z tobą zobaczyć. To wszystko - odparł Marlowe. Przejrzał na
  2452. wskroś przyjaciela i było mu go żal.
  2453. - No więc zobaczyłeś mnie. I co? - spytał Król i odwrócił się do niego plecami. -
  2454. 413
  2455. Zjeżdżaj!
  2456. - Jestem twoim przyjacielem, przypominasz sobie?
  2457. - Ja nie mam przyjaciół. Zjeżdżaj!
  2458. Marlowe przykucnął obok pieńka i wydobył z kieszeni dwa papierosy, które mu
  2459. jeszcze pozostały.
  2460. - Zapal - powiedział. - Wyobraź sobie, że dostałem je od Shagaty.
  2461. - Sam sobie zapal. Kapitanie!
  2462. Marlowe żałował przez chwilę, że go odnalazł. Ale nie odszedł. Z uwagą przypalił
  2463. oba papierosy i podał jednego Królowi. Ten nawet nie drgnął.
  2464. - Weź, bardzo cię proszę.
  2465. Król wytrącił mu papierosa z ręki.
  2466. - Mam w dupie ciebie i twoje papierosy - powiedział. - Chcesz tu zostać? Proszę
  2467. bardzo!
  2468. Wstał i ruszył przed siebie. Marlowe przytrzymał go za rękę.
  2469. - Zaczekaj! Przecież to jest najwspanialszy dzień w naszym życiu! Nie psuj go
  2470. tylko dlatego, że twoi kumple trochę się zapomnieli.
  2471. - Zabierz tę rękę, bo ci ją wyrwę! - wycedził Król przez zęby.
  2472. - Nie przejmuj się nimi - powiedział Marlowe i słowa same potoczyły mu się z ust.
  2473. - Wojna się skończyła i tylko to się liczy. Skończyła się, a myśmy przeżyli. Pamiętasz, jak
  2474. stale wbijałeś mi do głowy, żeby dbać o siebie? No i miałeś rację! Udało się! Czy to
  2475. ważne, co oni mówią?
  2476. - Mam ich gdzieś! To wcale nie o nich chodzi. I ciebie też mam gdzieś!
  2477. Król wyrwał rękę z uścisku Marlowe’a.
  2478. Marlowe patrzył na niego bezradnie.
  2479. - Do diabła, przecież jestem twoim przyjacielem! Pozwól sobie pomóc - zawołał.
  2480. - Nie potrzebuję twojej pomocy!
  2481. - Wiem. Ale chciałbym, żebyśmy pozostali przyjaciółmi. Posłuchaj - ciągnął z
  2482. trudem. - Wrócisz niedługo do domu...
  2483. - Akurat - przerwał mu Król, w uszach szumiała mu krew. - Ja nie mam żadnego
  2484. 414
  2485. domu!
  2486. W liściach szeleścił wiatr. Monotonnie zgrzytały świerszcze. Wokół roiło się od
  2487. komarów. W barakach zapalano światła, które rzucały ostre, nierówne cienie, a po
  2488. aksamitnym niebie żeglował księżyc.
  2489. - Nie martw się, bracie. Wszystko się ułoży - powiedział ze współczuciem
  2490. Marlowe. Widział czający się w oczach Króla lęk, ale tego po sobie nie okazał.
  2491. - Ułoży? - spytał Król, dręczony niepokojem.
  2492. - Tak. - Marlowe zawahał się. - Żałujesz, że to już koniec, prawda?
  2493. - Odczep się. Odczep się, do cholery! - krzyknął Król i usiadł na pniu tyłem do
  2494. Marlowe’a.
  2495. - Wszystko będzie dobrze - powtórzył Marlowe. - I pamiętaj, że zawsze masz we
  2496. mnie przyjaciela. - Wyciągnął lewą rękę i położył ją na ramieniu Króla. Poczuł, jak ramię
  2497. usuwa się gwałtownie. - Dobranoc, bracie. Do jutra - pożegnał go cicho i odszedł
  2498. przygnębiony, obiecując sobie w duchu, że jutro, jutro zdoła mu pomóc.
  2499. Król poruszył się na palmowym pniu, zadowolony, że jest sam, a zarazem
  2500. przerażony swoją samotnością.
  2501. Pułkownicy Smedly-Taylor, Jones i Sellars z zapałem kończyli ucztę.
  2502. - Wyborne - rzekł Sellars oblizując się.
  2503. Smedly-Taylor wyssał kość, chociaż była już dokładnie oczyszczona z mięsa.
  2504. - Jones, muszę wyrazić panu uznanie - powiedział i czknął. - Co za wspaniałe
  2505. zakończenie takiego dnia jak dzisiejszy. Pyszne! Nie ustępuje królikowi! Trochę żylaste i
  2506. twarde, niemniej wyśmienite!
  2507. - Nie pamiętam, kiedy ostatni raz coś tak mi smakowało - rzekł Sellars i
  2508. zarechotał. - Mięso jest wprawdzie nieco za tłuste, ale mimo to cudowne. - Spojrzał na
  2509. Jonesa. - Możesz zdobyć więcej? Udko na głowę to niewiele!
  2510. - Zobaczymy - odparł Jones i wziął w dwa palce ostatnie ziarenko ryżu. Talerz był
  2511. pusty i czysty, za to on czuł się bardzo najedzony. - Mieliśmy szczęście, co?
  2512. - Gdzie je zdobyłeś?
  2513. 415
  2514. - Blakely powiedział mi, że sprzedaje je jakiś Australijczyk. - Jonesowi odbiło się. -
  2515. Kupiłem od niego wszystko, co miał. - Spojrzał na Smedly-Taylora. - Szczęście, że miał
  2516. pan pieniądze.
  2517. - Tak - mruknął Smedly-Taylor, a potem rozłożył portfel i rzucił na stół trzysta
  2518. sześćdziesiąt dolarów. - Starczy jeszcze na sześć. Nie mamy co sobie żałować, prawda,
  2519. panowie?
  2520. Sellars spojrzał na banknoty.
  2521. - Jeśli chował pan w zanadrzu aż tyle pieniędzy, dlaczego wcześniej nie wydał
  2522. pan choć trochę?
  2523. - Właśnie, dlaczego? - spytał Smedly-Taylor, wstał i przeciągnął się. - Ponieważ
  2524. odkładałem je na dzisiejszy dzień! I to wszystko, co mam na ten temat do powiedzenia -
  2525. dodał, utkwiwszy w Sellarsie kamienne spojrzenie.
  2526. - Och, człowieku, ani mi się śni ciągnąć pana za język. Po prostu nie pojmuję, jak
  2527. pan tego dokonał.
  2528. Jones uśmiechnął się.
  2529. - Trzeba mieć bezpośrednią “wtyczkę” - powiedział. - Słyszałem, że Król o mało
  2530. co nie dostał ataku serca!
  2531. - A co ma wspólnego Król z moimi pieniędzmi? - spytał Smedly-Taylor.
  2532. - Nic - odparł niewinnie Jones i zabrał się do przeliczania dolarów. Rzeczywiście,
  2533. było ich trzysta sześćdziesiąt, a więc dość, żeby nabyć dwanaście udek rusa ticusa po
  2534. trzydzieści dolarów sztuka, a nie, jak sądził Smedly-Taylor, po sześćdziesiąt. Jones
  2535. uśmiechnął się pod nosem pomyślawszy, że pułkownika stać na zapłacenie podwójnej
  2536. ceny, skoro ma tyle pieniędzy. Ciekaw był, w jaki sposób Smedly-Taylorowi udało się
  2537. okraść Króla, wiedział jednak, że pułkownik ma rację, trzymając język za zębami.
  2538. Podobnie jak on sam miał rację, zatajając trzy udka rusa ticusa, które z Blakelym
  2539. ugotowali potajemnie i zjedli dziś po południu. Blakely zjadł jedno, a on dwa. Tamte dwa
  2540. razem z tym, które dopiero co sprzątnął, sprawiły, że poczuł się syty.
  2541. - O mój Boże - powiedział, głaszcząc się po brzuchu. - Chyba nie dałbym rady co
  2542. dzień tyle zjeść!
  2543. 416
  2544. - Przyzwyczaisz się - rzekł Sellars. - Ja jestem jeszcze głodny. Postaraj się,
  2545. chłopie, o więcej, dobrze?
  2546. - A może tak roberka? - zaproponował Smedly-Taylor.
  2547. - Znakomicie odparł Sellars. - Kogo weźmiemy na czwartego?
  2548. - Samsona?
  2549. Jones roześmiał się.
  2550. - Byłby niepocieszony, gdyby się dowiedział o mięsie - rzekł.
  2551. - Ile czasu zajmie naszym dotarcie do Singapuru? - spytał Sellars, starając się nie
  2552. okazać po sobie niepokoju.
  2553. Smedly-Taylor spojrzał na Jonesa.
  2554. - Kilka dni. Najwyżej tydzień. Jeśli miejscowi Japończycy rzeczywiście złożą broń.
  2555. - Skoro zostawili nam radio, to chyba mają taki zamiar.
  2556. - Oby. Oby tak było.
  2557. Popatrzyli po sobie, zapominając o pożywnym posiłku, zatroskani o przyszłość.
  2558. - Nie martwmy się. Wszystko... wszystko na pewno będzie dobrze - powiedział
  2559. Smedly-Taylor bez przekonania. Był przerażony myśląc o Maisie, synach, córce i gubiąc
  2560. się w domysłach, czy żyją.
  2561. Tuż przed świtem nad obozem zahuczał samolot. Nikt nie wiedział - aliancki czy
  2562. japoński, ale gdy tylko usłyszano silniki, spodziewających się gradu bomb jeńców
  2563. ogarnęła panika. Kiedy bomby nie spadły i warkot samolotu ucichł, znów zapanował
  2564. blady strach. A może o nas zapomniano? - myśleli. A może nigdy nikt tu się nie zjawi?
  2565. Ewart wszedł po omacku do baraku i zbudził Marlowe’a.
  2566. - Peter, ludzie mówią, że ten samolot krążył nad lotniskiem i że ktoś wyskoczył z
  2567. niego na spadochronie.
  2568. - Widziałeś to?
  2569. - Nie.
  2570. - Rozmawiałeś z kimś, kto to widział?
  2571. - Nie. Tylko tak mówią - odparł Ewart, starając się ukryć lęk. - Boję się, że jak tylko
  2572. 417
  2573. nasza flota wpłynie do zatoki, Japończycy wpadną w szał.
  2574. - Nic podobnego!
  2575. - Zaszedłem pod kwaterę komendanta. Jest tam cały tłum facetów, którzy ciągle
  2576. ogłaszają komunikaty. W ostatnim było, że... - Ewart umilkł na chwilę, nie mogąc dobyć
  2577. głosu - ...że liczba ofiar w Hiroszimie i Nagasaki przekracza trzysta tysięcy - ciągnął. -
  2578. Podobno ludzie wciąż padają jak muchy. Ta straszna bomba robi coś z powietrzem i
  2579. zabija jeszcze przez długi czas. Mój Boże, gdyby taka bomba spadła na Londyn, a ja
  2580. miałbym pod sobą obóz taki jak ten, to... to wyrżnąłbym wszystkich do nogi. Słowo
  2581. honoru, tak bym właśnie zrobił.
  2582. Marlowe uspokoił go, a potem wyszedł z baraku i skierował się do północnej
  2583. bramy. Dniało. W duchu ciągle jeszcze bał się i przyznał Ewartowi rację. Taka straszliwa
  2584. bomba to już naprawdę za wiele, myślał. I wtedy nagle pojął wielką prawdę i poczuł
  2585. wdzięczność wobec tych, którzy wymyślili ową broń. To ona uratowała Changi od
  2586. zapomnienia. O tak, upewnił się, bez względu na skutki, muszę być wdzięczny dwu
  2587. pierwszym bombom i ludziom, którzy je skonstruowali. To one sprawiły, że żyję, choć
  2588. straciłem już wszelką nadzieję. I choć pochłonęły taką masę ofiar, przez to samo
  2589. uratowały życie niezliczonym setkom tysięcy innych ludzi. Naszych. A także ich. I taka
  2590. właśnie jest prawda!
  2591. Zauważył, że stoi przed główną bramą. Strzegli jej jak zwykle strażnicy. Zwróceni
  2592. byli plecami do obozu, ale nadal ściskali w rękach karabiny. Marlowe przyglądał się im z
  2593. ciekawością. Pewien był, że bez wahania oddaliby życie w obronie wczorajszych
  2594. wrogów, którymi tak pogardzali.
  2595. Mój Boże, aż się nie chce wierzyć, że tacy potrafią być ludzie.
  2596. Wtem w coraz jaśniejszym świetle poranka dostrzegł zjawę - dziwnego człowieka,
  2597. prawdziwego trójwymiarowego człowieka, który nie tylko miał ciało, ale również wyglądał
  2598. jak człowiek. Biały człowiek. Ubrany w dziwny zielony mundur, wypucowane buty
  2599. lotnicze, beret ze znaczkiem rzucającym oślepiające błyski, u szerokiego pasa miał
  2600. pistolet, a na ramionach schludny plecak.
  2601. Przybysz szedł środkiem drogi postukując obcasami, aż znalazł się przed
  2602. 418
  2603. wartownią. Był w stopniu kapitana; z tej odległości Marlowe widział już wyraźnie jego
  2604. szarżę. Obcy zatrzymał się przed wartownią, obrzucił strażników piorunującym
  2605. spojrzeniem i przemówił:
  2606. - Salutować, gnojki.
  2607. Widząc, że strażnicy tępo wpatrują się w niego, podszedł do najbliższego z nich,
  2608. wyrwał mu z rąk karabin z bagnetem, wbił go ze złością w ziemię i powtórzył:
  2609. - Salutować, gnojki.
  2610. Strażnicy popatrzyli na niego z obawą. Wówczas wyciągnął pistolet, wystrzelił
  2611. cały magazynek w ziemię tuż przed ich stopami i ponownie rozkazał:
  2612. - Salutować, gnojki.
  2613. Sierżant Awata, Awata zwany Nieustraszonym, cały spocony i drżący zrobił krok
  2614. do przodu i ukłonił się. Za jego przykładem ukłonili się pozostali.
  2615. - Tak już lepiej - powiedział kapitan, a potem jednemu po drugim odebrał broń i
  2616. cisnął ją na ziemię. - A teraz jazda do wartowni - rozkazał.
  2617. Awata zrozumiał gest jego ręki i polecił strażnikom ustawić się w szeregu. Potem
  2618. na jego komendę wszyscy jeszcze raz się ukłonili.
  2619. Kapitan stał i przyglądał się im. W odpowiedzi na ich ukłon przyłożył dłoń do
  2620. czapki i znowu powtórzył:
  2621. - Salutować, gnojki.
  2622. Strażnicy ponownie się ukłonili.
  2623. - Dobrze - pochwalił kapitan. - A następnym razem, kiedy powiem: salutować,
  2624. macie salutować!
  2625. Awata i pozostali ukłonili się, a kapitan obrócił się i podszedł do barykady z drutu
  2626. kolczastego, zagradzającej drogę do obozu.
  2627. Marlowe czując, że oczy przybysza spoczęły na nim i na stojącym obok jeńcu,
  2628. drgnął przestraszony i cofnął się. W oczach tych dostrzegł wpierw obrzydzenie, a potem
  2629. współczucie.
  2630. - Otwórzcie tę cholerną bramę, gnojki - krzyknął kapitan na strażników.
  2631. Awata pojął, co wskazuje wyciągnięta ręka, wybiegł szybko z wartowni wraz z
  2632. 419
  2633. trzema podwładnymi, by odciągnąć barykadę na bok.
  2634. Kapitan wkroczył do obozu, a kiedy tamci zabrali się do zastawiania drogi
  2635. barykadą, krzyknął:
  2636. - Zostawić mi to, do cholery!
  2637. Strażnicy odstąpili od barykady i ukłonili się.
  2638. Marlowe usiłował zebrać myśli. Nie tak to sobie wyobrażał. Zupełnie nie tak. To
  2639. się nie mogło dziać naprawdę. Wtem zobaczył tuż przed sobą kapitana.
  2640. - Dzień dobry - odezwał się przybysz. - Nazywam się Forsyth. Kto tu jest
  2641. dowódcą?
  2642. Mówił cicho i bardzo łagodnie. Ale Marlowe widział tylko jego oczy, bacznie
  2643. oglądające go od stóp do głów.
  2644. O co chodzi? Czy ja źle wyglądam? - zastanawiał się rozpaczliwie. Co mi jest?
  2645. Przestraszony, cofnął się o krok.
  2646. - Nie trzeba się mnie bać - powiedział kapitan tubalnym głosem, w którym
  2647. brzmiało współczucie. - Wojna skończona. Przysłano mnie tu po to, żeby was dobrze
  2648. traktowano.
  2649. Zrobił krok do przodu, ale Marlowe wzdrygnął się, więc się zatrzymał. Potem wyjął
  2650. powoli paczkę papierosów. Porządnych, angielskich playersów.
  2651. - Zapali pan? - spytał.
  2652. Kiedy zrobił następny krok, przerażony Marlowe uciekł.
  2653. - Chwileczkę! - krzyknął za nim kapitan, a potem zwrócił się do drugiego jeńca,
  2654. ale ten również zrobił w tył zwrot i czmychnął. Wszyscy przed nim uciekali.
  2655. Po raz drugi padł na Changi wielki strach.
  2656. Strach o siebie. Czy jestem normalny? Przecież to tyle czasu, więc czy aby na
  2657. pewno normalny? To znaczy, czy mam po kolei w głowie? W końcu to całe trzy i pół roku.
  2658. Boże, jak przypomnę sobie, co Van de Velde mówił o impotencji!... Czy jestem zdrów?
  2659. Czy się sprawdzę w łóżku? Czy będę mógł...? Przecież w oczach tamtego zobaczyłem
  2660. przestrach. Dlaczego? Czy coś ze mną nie tak? Czy ośmielę się go spytać, czy odważę
  2661. się?... Czy jestem zdrów?
  2662. 420
  2663. Wieść o kapitanie dotarła do Króla, kiedy leżał na łóżku pogrążony w myślach. Co
  2664. prawda nadal zajmował uprzywilejowany kąt pod oknem, ale miał teraz tyle samo
  2665. miejsca co inni, czyli mniej więcej metr na dwa. Kiedy powrócił wczoraj z ogrodu, zastał
  2666. łóżko i fotele przesunięte, a przestrzeń, do której miał prawo, zajęły teraz cudze prycze.
  2667. Nic na to nie powiedział, jego współtowarzysze także, ale kiedy na nich spojrzał,
  2668. pospuszczali oczy.
  2669. Nikt też nie zadbał o jego kolację. Po prostu zjedli ją.
  2670. - O rany - powiedział z roztargnieniem Tex. - Musieliśmy o tobie zapomnieć. Na
  2671. przyszłość bądź na miejscu. Każdy odpowiada za swoje żarcie.
  2672. Wobec tego przyrządził sobie na kolację kurę. Oczyścił ją, usmażył i zjadł. To
  2673. znaczy zjadł pół, drugą połowę zachowując na śniadanie. Zostały mu już tylko dwie kury.
  2674. Pozostałe zjedzono w ciągu ostatnich kilku dni: Król podzielił się mięsem z tymi, którzy
  2675. przygotowywali posiłek. Wczoraj chciał coś kupić w obozowym sklepie, ale stos
  2676. pieniędzy, które otrzymał za brylant, stracił wszelką wartość. Król miał jeszcze w portfelu
  2677. jedenaście amerykańskich dolarów, i te były coś warte, zdawał sobie jednak sprawę, a
  2678. myśl o tym przejmowała go dreszczem, że z jedenastu dolarów i dwóch kur nie można
  2679. żyć wiecznie.
  2680. Zeszłej nocy mało spał. Udręczony bezsennością ponurych godzin przedświtu,
  2681. zebrał się w sobie i skarcił za to, że okazał słabość i głupotę i zachował się nie tak, jak
  2682. przystało na Króla. Tylko to miało znaczenie, a nie fakt, że kiedy przechadzał się po
  2683. obozie, ludzie nie zauważali go. Brant, Prouty, Samson i cała reszta mijali go, nie odpo-
  2684. wiadając na saluty. Tak było ze wszystkimi. Tinker Bell, Timsen, żandarmi, donosiciele i
  2685. ci, których zatrudniał -jednym słowem, ludzie, których znał, którym pośredniczył w
  2686. sprzedaży, pomagał, dawałjedzenie, papierosy albo pieniądze - wszyscy oni patrzyli na
  2687. niego jak na powietrze, jakby w ogóle nie istniał. Gdzie te oczy, nieustannie szpiegujące
  2688. każdy jego krok, gdzie nienawiść, która go otaczała, kiedy szedł przez obóz? Nic z tego
  2689. nie zostało. Ani oczu, ani nienawiści, ani śladu zainteresowania.
  2690. Wszystko w nim zamierało, kiedy chodził po obozie, wracał do baraku i kładł się
  2691. 421
  2692. na łóżku, jakby był niewidzialnym duchem, a nie człowiekiem z krwi i kości.
  2693. Nicość.
  2694. A teraz słuchał niewiarygodnej opowieści Texa o przybyciu kapitana i wyczuwał
  2695. lęk nękający tamtych.
  2696. - O co właściwie chodzi? - spytał. - Coście tak zaniemówili? Przyjechał gość
  2697. spoza obozu, i to wszystko.
  2698. Nikt się nie odezwał.
  2699. Nie mogąc znieść tej ciszy, zirytowany Król wstał, ubrał się w najlepszą koszulę,
  2700. czyste spodnie, starł pył z wypastowanych butów i nałożył na bakier czapkę. Przed wy-
  2701. jściem z baraku zatrzymał się na chwilę w drzwiach.
  2702. - Chyba sobie coś dzisiaj ugotuję - powiedział nie wiadomo do kogo.
  2703. Gdy patrzył po otaczających go twarzach, dostrzegł w nich głód, a w oczach
  2704. ledwie skrywaną nadzieję. Zrobiło mu się lżej na sercu i znów poczuł się normalnie.
  2705. Przyjrzał się im, dokonując wyboru.
  2706. - Jesteś dzisiaj zajęty, Dino? - spytał wreszcie.
  2707. - Ee, nie. Nie - odparł Dino.
  2708. - Mam nie posłane łóżko i trochę bielizny do uprania.
  2709. - Chcesz... żebym się tym zajął? - spytał Dino, czując się nieswojo.
  2710. - A ty?
  2711. Dino zaklął w duchu, ale na wspomnienie aromatu wczorajszej kury złamał się.
  2712. - Dobra - powiedział.
  2713. - Dziękuję, kolego - rzekł z drwiną Król, ubawiony jego wewnętrzną walką, a
  2714. potem odwrócił się i zszedł ze schodów.
  2715. - A... a którą kurę chcesz zjeść? - zawołał za nim Dino.
  2716. - Jeszcze się nad tym zastanowię. Zajmij się tylko łóżkiem i praniem - odparł Król,
  2717. nie zwalniając kroku.
  2718. Oparty o framugę drzwi Dino obserwował go, jak idzie w słońcu pod murem
  2719. więzienia, a potem skręca za róg.
  2720. - Skurwysyn! - wycedził.
  2721. 422
  2722. - Złap się za pranie - dociął mu Tex.
  2723. - Odwal się! Jestem głodny.
  2724. - Dałeś się wrobić i gówno będziesz z tego miał, a nie kurę.
  2725. - On będzie jadł dzisiaj kurę - upierał się Dino. - A ja mu w tym pomogę. Jeszcze
  2726. się nie zdarzyło, żeby zjadł całą sam i nie dał trochę temu, który mu pomaga.
  2727. - A wczoraj?
  2728. - Wczoraj miał prawo się spienić, bo zabraliśmy mu miejsce.
  2729. Dino myślał o angielskim kapitanie, o domu i swojej dziewczynie, zastanawiając
  2730. się, czy na niego czeka, czy też wyszła już za mąż. Pewnie, że wyszła, odpowiedział
  2731. sobie ponuro w myślach. Nikogo już nie zastanę. Do diabła, jak ja sobie znajdę robotę?
  2732. - Tak było kiedyś. Założę się, że sukinsyn ugotuje kurę i zje ją, a my będziemy
  2733. tylko na to patrzeć - mówił Byron Jones Trzeci, ale myślał o czym innym. O domu. Niech
  2734. skonam, jeśli tam wrócę, przysięgał sobie. Muszę znaleźć samodzielne mieszkanie.
  2735. Jasne. Tylko skąd, u licha, wezmę forsę?
  2736. - A jeśli nawet, to co? - spytał Tex. - Zostało nam dwa, może trzy dni do wyjazdu.
  2737. A potem do domu, do Teksasu, pomyślał. Czy uda mi się wrócić do starej pracy?
  2738. Gdzie ja się podzieję? Czym będę płacił? A co będzie, jak pójdę z dziewczyną do łóżka?
  2739. - To co z tym Anglikiem, Tex? Uważasz, że powinniśmy do niego pójść i pogadać?
  2740. - Owszem. Ale nie teraz, później albo jutro. Musimy się oswoić z tą myślą - odparł
  2741. Tex, opanowując dreszcz niepokoju. - Kiedy na mnie spojrzał... miał taką minę, jakby
  2742. patrzał na... cyrkowego dziwoląga! Kurczę blade, czy aż tak ze mną źle? Przecież chyba
  2743. wyglądam normalnie, no nie?
  2744. Wszyscy przyjrzeli mu się, starając się zobaczyć w nim to, co dostrzegł przybysz.
  2745. Ale wciąż widzieli tylko Texa takiego, jakiego znali od trzech i pół roku.
  2746. - Dla mnie wyglądasz normalnie - zawyrokował Dino. - Jeżeli ktoś tu jest
  2747. cudakiem, to właśnie on. Prędzej bym skonał, niż skakał sam jeden na Singapur między
  2748. tych wszystkich Japońców. Szkoda gadać! To on jest nienormalny.
  2749. Król szedł pod więziennym murem, rozmawiając sam ze sobą. Ależ z ciebie
  2750. 423
  2751. cymbał. Czym się tak właściwie przejmujesz? Świat się kręci i dobra jest. Jasne, że tak.
  2752. Wciąż jesteś Królem. Wciąż tylko ty jeden wiesz, jak sobie radzić.
  2753. Zsunął czapkę zawadiacko na ucho i przypomniawszy sobie Dina zaśmiał się. Nie
  2754. ma co, drań będzie klął i martwił się, czy dostanie kurę, wiedząc, że wcisnąłem mu
  2755. robotę. Pies go trącał, niech się męczy, pomyślał radośnie.
  2756. Przekroczył ścieżkę biegnącą między dwoma barakami. Zgromadziły się przy nich
  2757. grupki mężczyzn. Zamarli w bezruchu, spoglądali na północ, w stronę bramy. Król
  2758. obszedł następny barak i zobaczył odwróconego tyłem przybysza. Stał na środku
  2759. pustego placu i oszołomiony rozglądał się dookoła. Widząc, jak oficer podchodzi do kilku
  2760. jeńców i jak tamci się wycofują, Król zaśmiał się szyderczo.
  2761. Dom wariatów, pomyślał cynicznie. Istny dom wariatów. Czego tu się bać?
  2762. Przecież to tylko kapitan. Tak, bez pomocnika nie da sobie rady. Ale czego on taki
  2763. wystraszony? Tego już zupełnie nie rozumiem!
  2764. Przyśpieszył kroku, choć nadal szedł bezszelestnie.
  2765. - Dzień dobry, panie kapitanie - rzekł dobitnie i zasalutował.
  2766. Zaskoczony kapitan Forsyth obrócił się gwałtownie.
  2767. - Och! Dzień dobry - powiedział i odetchnął z ulgą. - Bogu dzięki, że jest tu ktoś
  2768. normalny. - Zorientował się, co powiedział, i dodał: - Ach, przepraszam. Nie chciałem...
  2769. - Nie szkodzi - odparł uprzejmie Król. - W takim miejscu każdemu może odbić.
  2770. Chłopie, nie ma pan pojęcia, ile pan nam sprawił radości. Witamy w Changi!
  2771. Forsyth uśmiechnął się. Był znacznie niższy od Króla, za to masywny jak czołg.
  2772. - Dziękuję. Nazywam się Forsyth. Wysłano mnie, żebym zajął się obozem, aż
  2773. do przybycia floty.
  2774. - A kiedy przypłyną?
  2775. - Za sześć dni.
  2776. - Nie mogliby się pośpieszyć?
  2777. - Takie sprawy zawsze wymagają czasu - rzekł Forsyth i wskazał najbliższy barak.
  2778. - Co jest z tymi ludźmi? Zachowują się tak, jakbym był trędowaty.
  2779. Król wzruszył ramionami.
  2780. 424
  2781. - Pewnie są tak zaskoczeni, że nie mogą dojść do siebie - odparł. - Nie wierzą
  2782. jeszcze własnym oczom. Wie pan, jak to jest z niektórymi. W końcu to kawał czasu.
  2783. - No tak, oczywiście - rzekł powoli Forsyth.
  2784. - To idiotyzm, żeby aż tak się pana bać - ciągnął Król i znów wzruszył ramionami. -
  2785. Ale to ich sprawa, takie jest życie.
  2786. - Jesteście Amerykaninem?
  2787. - Tak. Jest nas tu dwudziestu pięciu. To znaczy, żołnierzy i oficerów. Naszym
  2788. dowódcą jest kapitan Brough. Zestrzelono go w czterdziestym trzecim nad górami. Chce
  2789. pan się z nim zobaczyć?
  2790. - Oczywiście.
  2791. Forsyth był śmiertelnie zmęczony. Zadanie to powierzono mu cztery dni temu w
  2792. Birmie. Oczekiwanie, przelot, skok ze spadochronem, droga do wartowni i niepokój o to,
  2793. co tu zastanie, jak zachowają się Japończycy i jak, do diabła, wypełni rozkazy - wszystko
  2794. to prześladowało go w snach i spędzało sen z powiek. No i co, przyjacielu, myślał. Sam
  2795. prosiłeś o to zadanie, dostałeś je, więc rób, co do ciebie należy. W końcu pierwszą próbę
  2796. przy bramie przeszedłeś pomyślnie. Stanąłeś, idioto, jak słup i w kółko powtarzałeś
  2797. jedno: “Salutować, gnojki”.
  2798. Z miejsca, gdzie stał, widział gromadki wpatrujących się w niego mężczyzn,
  2799. wyglądających z okien i drzwi, zza węgłów i z cieni. Milczeli.
  2800. Forsyth widział też biegnącą środkiem obozu drogę, a w oddali latryny.
  2801. Obejmował wzrokiem dziesiątki baraków, a w nozdrza wdzierał mu się smród potu, pleśni
  2802. i moczu. Gdziekolwiek się obrócił, wszędzie dostrzegał żywe trupy - szkielety w
  2803. łachmanach, w przepaskach na biodrach, w sarongach - same obleczone w skórę kości.
  2804. - Dobrze się pan czuje? - spytał troskliwie Król. - Bo nie wygląda pan najlepiej.
  2805. - Czuję się dobrze. Kim są ci nieszczęśnicy?
  2806. - To paru naszych - odparł Król. - Oficerowie.
  2807. - Co takiego?
  2808. - Tak, oficerowie. Coś się w nich panu nie podoba?
  2809. - Mówicie, że ci ludzie to oficerowie?
  2810. 425
  2811. - Tak jest. Wszystkie te baraki należą do oficerów. A w tamtych mniejszych, które
  2812. stoją rzędem, mieszka “góra”, majorzy i pułkownicy. W barakach na południe od
  2813. więzienia mieszka około tysiąca Australijczyków i dżemoja... i Anglików. A w więzieniu
  2814. jest ich jakieś siedem, osiem tysięcy. Sami żołnierze.
  2815. - Czy wszyscy są w takim stanie?
  2816. - Nie rozumiem, panie kapitanie.
  2817. - Czy wszyscy tak wyglądają, tak są ubrani?
  2818. - Tak - potwierdził Król i roześmiał się. - Rzeczywiście, kiedy im się przyjrzeć,
  2819. można ich wziąć za zgraję żebraków. Jakoś nigdy nie przyszło mi to do głowy.
  2820. W tym momencie zauważył, że Forsyth bacznie mu się przygląda.
  2821. - O co chodzi? - spytał, gubiąc gdzieś swój uśmiech.
  2822. Zewsząd obserwowali ich jeńcy, a wśród nich Peter Marlowe. Ale wszyscy
  2823. trzymali się z daleka, wciąż zadając sobie pytanie, czy naprawdę widzą Króla
  2824. rozmawiającego z człowiekiem, który ma u pasa pistolet i wygląda naprawdę jak
  2825. człowiek.
  2826. - Dlaczego tak bardzo różnicie się od nich? - spytał Forsyth.
  2827. - Nie rozumiem, panie kapitanie.
  2828. - Jesteście porządnie ubrani, a tamci mają na sobie łachmany.
  2829. Na twarzy Króla znów pojawił się uśmiech.
  2830. - Bo ja dbałem o swoje ubranie. A oni chyba nie - odparł.
  2831. - Jesteście, jak widzę, w niezłej formie.
  2832. - Nie w takiej, jak bym chciał, ale owszem, trzymam się dobrze. Chce pan, żebym
  2833. pana oprowadził po obozie? Właśnie pomyślałem, że przyda się panu ktoś do pomocy.
  2834. Mógłbym skrzyknąć paru chłopców, zorganizować oddział. O zaopatrzeniu w obozie
  2835. szkoda nawet mówić. Ale w garażu stoi ciężarówka. Moglibyśmy pojechać do Singapuru i
  2836. skombinować...
  2837. - Jak to jest, że najwyraźniej stanowicie tu wyjątek? - przerwał mu Forsyth,
  2838. wyrzucając z siebie słowa jak pociski.
  2839. - Słucham?
  2840. 426
  2841. Forsyth wskazał palcem wprost na obóz.
  2842. - Na tych paruset ludzi, których tu widzę, tylko wy jesteście ubrani - powiedział. -
  2843. Gdzie spojrzę, widzę ludzi wychudzonych jak szczapy, tylko wy - tu obrócił się i spojrzał
  2844. twardo na Króla - wy jeden trzymacie się dobrze.
  2845. - Niczym się od nich nie różnię. Miałem tylko głowę na karku. I szczęście.
  2846. - W takim piekle nie ma miejsca na szczęście czy pech!
  2847. - Ależ jest - sprzeciwił się Król. - A poza tym, to nic złego dbać o ubranie, o to,
  2848. żeby nie wyjść z formy. Człowiek musi o sobie myśleć. To nie zbrodnia!
  2849. - Owszem, to nie zbrodnia - odparł Forsyth. - Pod warunkiem, że nie dzieje się to
  2850. cudzym kosztem! Gdzie jest kwatera komendanta obozu? - warknął.
  2851. - Tam. - Król wskazał kierunek. - W pierwszym rzędzie tamtych baraczków.
  2852. Naprawdę nie wiem, co pana ugryzło. Chciałem pomóc. Myślałem, że przyda się ktoś,
  2853. kto wprowadziłby pana w sytuację...
  2854. - Nie potrzebuję waszej pomocy, kapralu! Jak nazwisko?
  2855. Król żałował, że zadał sobie tyle trudu. Kurwa mać, pomyślał z wściekłością,
  2856. chcesz komuś pomóc, no to masz!
  2857. - Król, panie kapitanie - odparł.
  2858. - Możecie odmaszerować, kapralu. Zapamiętam was sobie. I wiedzcie, że
  2859. postaram się jak najszybciej zobaczyć z kapitanem Broughem.
  2860. - A to dlaczego?
  2861. - Dlatego, że jesteście wysoce podejrzani - odparł ostro Forsyth. - Chcę wiedzieć,
  2862. dlaczego w przeciwieństwie do innych tak dobrze wyglądacie. Żeby utrzymać się w takim
  2863. obozie w formie, trzeba mieć pieniądze, a niewiele mogło być sposobów ich zdobycia.
  2864. Bardzo niewiele. Na przykład, donosicielstwo! Po drugie, handel lekarstwami lub
  2865. żywnością...
  2866. - Nie mam zamiaru wysłuchiwać tych bredni...
  2867. - Odmaszerować, kapralu! I pamiętajcie, że osobiście się wami zajmę!
  2868. Z największym trudem Król powstrzymał się, żeby nie dać mu w zęby.
  2869. - Odmaszerować - powtórzył Forsyth i wysyczał: - Zejdźcie mi z oczu!
  2870. 427
  2871. Król zasalutował i odszedł oślepiony wściekłością.
  2872. - Witaj - rzekł Marlowe, zachodząc mu drogę. - Boże, chciałbym mieć tyle odwagi
  2873. co ty.
  2874. Król oprzytomniał.
  2875. - Czołem, panie kapitanie - wychrypiał i nie zatrzymując się zasalutował.
  2876. - O mój Boże, Radża, co się stało?
  2877. - Nic. Tylko... nie mam ochoty na rozmowę.
  2878. - Dlaczego? Jeżeli czymś cię uraziłem albo masz mnie dość, to powiedz. Proszę
  2879. cię.
  2880. - Pan nie ma z tym nic wspólnego - odparł Król i zmusił się do uśmiechu, choć
  2881. wszystkie jego myśli zagłuszało pytanie: Jezu, co ja takiego zrobiłem? Karmiłem drani,
  2882. pomagałem im, a teraz traktują mnie jak powietrze.
  2883. Obejrzał się i zobaczył, jak Forsyth idzie między barakami, a potem znika. A ten?
  2884. Ten bierze mnie za donosiciela, pomyślał z udręką.
  2885. - Co ci powiedział? - spytał Marlowe.
  2886. - Nic. Chcę... muszę... coś dla niego zrobić.
  2887. - Jestem twoim przyjacielem. Pozwól sobie pomóc. Czy nie wystarcza ci, że
  2888. jestem z tobą?
  2889. Ale Król pragnął tylko jednego - ukryć się. Forsyth i cała reszta pozbawili go
  2890. władzy. Wiedział, że jest stracony. A brak władzy napawał go przerażeniem.
  2891. - No, to na razie - bąknął, zasalutował i oddalił się pośpiesznie... Jezu - łkał w
  2892. duchu - spraw, żeby mnie poznawano. Błagam cię, spraw, żeby mnie poznawano.
  2893. Nazajutrz nad obozem zahuczał samolot. Z jego wnętrza wyleciały zrzuty. Część
  2894. z nich spadła na teren obozu. Tych, które spadły poza ogrodzenie, nie próbowano nawet
  2895. odszukać. Nikt nie opuszczał Changi, tu było najbezpieczniej. Przecież mogła to być
  2896. pułapka. Roiło się od much. Kilku jeńców zmarło.
  2897. Kolejny dzień. Nad lądowiskiem zaczęły krążyć samoloty. Do obozu wkroczył
  2898. angielski pułkownik, a wraz z nim doktorzy i sanitariusze. Przywieźli ze sobą lekarstwa.
  2899. 428
  2900. Nadlatywały i lądowały coraz to nowe samoloty.
  2901. Ni stąd, ni zowąd zawyły w obozie jeepy, zjawili się potężni mężczyźni z cygarami
  2902. w zębach i czterej lekarze. Byli to Amerykanie. Wpadli do obozu, pokłuli swoich
  2903. współziomków igłami, napoili świeżym sokiem pomarańczowym, nakarmili, nawtykali im
  2904. papierosów i wyściskali ich - swoich chłopców, swoich bohaterów. A potem wsadzili
  2905. wszystkich do jeepów i podwieźli do głównej bramy Changi, gdzie czekała ciężarówka.
  2906. Marlowe przyglądał się temu zaskoczony. Przecież oni nie są bohaterami, myślał
  2907. ze zdumieniem. Ani my. My przegraliśmy. Przegraliśmy wojnę, naszą wojnę. Tak czy nie?
  2908. A więc jacy z nas bohaterowie? Jacy?
  2909. Gdy głowa pękała mu od sprzecznych myśli, dostrzegł Króla, swojego przyjaciela.
  2910. Przez te wszystkie dni szukał okazji, żeby z nim porozmawiać, ale ilekroć się spotykali,
  2911. Król zbywał go powtarzając, że później, że teraz jest zajęty. A kiedy przyjechali
  2912. Amerykanie, zupełnie już nie było czasu na rozmowę.
  2913. Marlowe stał więc przy bramie w tłumie gapiów, przyglądając się przygotowaniom
  2914. Amerykanów do odjazdu. Pragnął pożegnać się ze swoim przyjacielem. Czekał cierpliwie
  2915. na sposobność, kiedy będzie mógł mu podziękować za uratowanie ręki i za chwile
  2916. wspólnej radości.
  2917. Pośród gapiów był również Grey.
  2918. Przy ciężarówce stał zmęczony Forsyth. Wyciągnął rękę z listą.
  2919. - Oryginał dla pana, majorze - powiedział do Amerykanina. - Pańscy ludzie są tu
  2920. spisani według stopnia, rodzaju służby i numeru identyfikacyjnego.
  2921. - Dziękuję - odparł major, przysadzisty spadochroniarz o wydatnych szczękach.
  2922. Podpisał dokument i zwrócił pięć kopii. - Kiedy zjawi się reszta waszych? - spytał.
  2923. - Za parę dni.
  2924. Major rozejrzał się i wzdrygnął.
  2925. - Z tego, co widzę, przydałaby się panu pomoc.
  2926. - Czy przypadkiem nie ma pan na zbyciu leków?
  2927. - Ależ mam. W naszym samolocie jest ich mnóstwo. Wie pan co? Jak tylko
  2928. wyprawię w drogę naszych chłopców, przywieziemy panu to wszystko jeepami. Zostawię
  2929. 429
  2930. panu lekarstwa i dwóch sanitariuszy do czasu, aż dotrą tu wasi.
  2931. - Dziękuję - rzekł Forsyth i potarł twarz, usiłując odpędzić znużenie. - Bardzo nam
  2932. się przydadzą. Pokwituję panu odbiór lekarstw. Władze będą honorowały mój podpis.
  2933. - Żadnych papierzysk. Potrzebuje pan lekarstw, to je pan dostanie. Po to przecież
  2934. są - powiedział major i odwrócił się. - Dobra, sierżancie, każcie im wsiadać do ciężarówki
  2935. - zawołał.
  2936. Podszedł do jeepa i przyjrzał się noszom umocowanym przez sanitariuszy.
  2937. - I co pan na to, doktorze? - spytał.
  2938. - Do domu dojedzie - rzekł doktor, odrywając wzrok od nieprzytomnego
  2939. mężczyzny, starannie skrępowanego kaftanem bezpieczeństwa. - Ale to wszystko.
  2940. Zwariował na dobre.
  2941. - Pechowiec - powiedział major znużonym głosem i zrobił na liście znaczek przy
  2942. nazwisku Maxa. - To niesprawiedliwe - dodał i ściszył głos. - A co z resztą?
  2943. - Niedobrze. Najczęściej ucieczka przed rzeczywistością. Lęk przed przyszłością.
  2944. A fizycznie tylko jeden z nich jest w jakim takim stanie. Nie mogę pojąć, jak oni to
  2945. wytrzymali. Był pan w więzieniu?
  2946. - Oczywiście. Zajrzałem tam na chwilę. To mi w zupełności wystarczyło.
  2947. Przygnębiony Marlowe obserwował ruch przy bramie. Czuł, że jest nieszczęśliwy
  2948. nie tylko z powodu odjazdu przyjaciela. Chodziło o coś więcej. Było mu smutno, bo
  2949. odjeżdżali Amerykanie. Miał wrażenie, że poniekąd należy do nich. Absurdalne, bo
  2950. przecież byli obcokrajowcami. A jednak przebywając wśród nich nie czuł się obco. Czy to
  2951. zazdrość? - zastanawiał się w duchu. Nie, to nie to. Nie wiem czemu, ale czuję się tak,
  2952. jakby oni jechali do domu, a mnie zostawiali.
  2953. Kiedy wydano rozkazy i Amerykanie zaczęli wdrapywać się na ciężarówkę,
  2954. Marlowe podszedł nieco bliżej. Brough, Tex, Dino, Byron Jones Trzeci i cała reszta, we
  2955. wspaniałych, nowych, sztywnych mundurach, wydawali się przywidzeniem. Wszyscy
  2956. mówili, pokrzykiwali, śmiali się. Tylko Król stał nieco z boku. Sam.
  2957. Marlowe ucieszył się, że przyjaciel znów jest wśród swoich, i życzył mu w duchu,
  2958. żeby doszedł do siebie, jak tylko ruszy w drogę.
  2959. 430
  2960. - Wsiadać, chłopcy.
  2961. - Jazda, wsiadać na ciężarówkę.
  2962. - Następny przystanek: Ameryka!
  2963. Grey nie zdawał sobie sprawy, że stoi tuż obok Marlowe’a.
  2964. - Podobno mają samolot, którym polecą prosto do Stanów - powiedział, patrząc
  2965. na ciężarówkę. - Specjalny samolot, wyłącznie do ich dyspozycji. Czy to możliwe? Dla
  2966. takiej garstki żołnierzy i paru młodszych oficerów?
  2967. Marlowe do tej pory również nie zdawał sobie sprawy z obecności Greya.
  2968. Przyjrzał mu się teraz z pogardą.
  2969. - Jak przyjdzie co do czego, zaraz wychodzi z pana cholerny snob - powiedział.
  2970. Grey gwałtownie odwrócił głowę.
  2971. - Ach, to pan - wycedził.
  2972. - Tak - odparł Marlowe i skinął głową na ciężarówkę. - Oni nie dzielą ludzi na
  2973. gorszych i lepszych, więc dają samolot wyłącznie do ich dyspozycji. I to właśnie jest
  2974. wspaniałe.
  2975. - Nie powie pan chyba, że klasy posiadające zrozumiały wreszcie...
  2976. - Zamknij się pan! - warknął Marlowe i czując, że rośnie w nim gniew, odsunął się
  2977. od Greya.
  2978. Przy ciężarówce stał sierżant, potężny mężczyzna z naszywkami na rękawie i nie
  2979. zapalonym cygarem w zębach, który cierpliwie powtarzał:
  2980. - Jazda! Wsiadać, wsiadać!
  2981. Nie wsiadł jeszcze tylko Król.
  2982. - Wsiadać, jak rany Boga! - warknął sierżant.
  2983. Król ani drgnął. Sierżant zniecierpliwionym gestem rzucił cygaro i dźgając palcem
  2984. powietrze, krzyknął:
  2985. - Ej, wy! Kapralu! Ruszcie tyłek, do jasnej cholery!
  2986. Król ocknął się z odrętwienia.
  2987. - Tak jest, panie sierżancie. Przepraszam, panie sierżancie.
  2988. Potulnie wdrapał się na tył ciężarówki i stanął tam, choć wszyscy inni siedzieli.
  2989. 431
  2990. Otoczony był zewsząd przez rozgadanych, podnieconych żołnierzy i tylko do niego nikt
  2991. się nie odzywał. Nie zauważali go. Musiał przytrzymać się bocznej ścianki, bo
  2992. ciężarówka właśnie ruszyła, wzbijając w powietrze kurz Changi.
  2993. Marlowe rzucił się raptownie do przodu i podniósł rękę, żeby pomachać
  2994. przyjacielowi na pożegnanie. Ale Król nie obejrzał się. Nie robił tego nigdy.
  2995. I wtedy nagle, tam, przy głównej bramie Changi, Marlowe poczuł się straszliwie
  2996. samotny.
  2997. - Warto było to zobaczyć - powiedział z satysfakcją Grey.
  2998. - Niech pan stąd lepiej odejdzie, zanim zrobię panu coś złego - naskoczył na
  2999. niego Marlowe.
  3000. - Przyjemnie było słyszeć, jak mu mówią: ,,Ej, wy! Kapralu! Ruszcie tyłek, do
  3001. jasnej cholery!” - Oczy Greya błysnęły nienawistnie. - Dobrze mu tak, łobuzowi.
  3002. Ale Marlowe pamiętał Króla tylko takim, jakim był naprawdę. Prawdziwy Król nie
  3003. odpowiadał potulnie: “Tak jest, panie sierżancie”. To nie był Król. To był inny człowiek,
  3004. wydarty z łona Changi, człowiek, którego Changi tak długo hołubiło.
  3005. - Dobrze mu tak, złodziejowi - dodał Grey z premedytacją.
  3006. Marlowe zacisnął lewą, zdrową pięść.
  3007. - Ostrzegałem pana - powiedział, po czym walnął go w twarz. Grey zatoczył się do
  3008. tyłu, ale nie stracił równowagi i rzucił się na Marlowe’a. Zaczęli się bić. Nagle znalazł się
  3009. przy nich Forsyth.
  3010. - Dość - rozkazał. - Do diabła, o co się bijecie?
  3011. - O nic - odparł Marlowe.
  3012. - Puszczaj pan - rzekł Grey i wyrwał rękę z uścisku Forsytha. - Z drogi!
  3013. - Jeszcze raz któryś z was narozrabia, a dostanie areszt domowy - ostrzegł
  3014. Forsyth i z przerażeniem stwierdził, że ma przed sobą dwu kapitanów. - Jak wam nie
  3015. wstyd, panowie, awanturować się jak zwykli żołnierze! Już was tu nie ma. Na miłość
  3016. boską, przecież wojna się skończyła!
  3017. - Czyżby?
  3018. Grey obrzucił Marlowe’a groźnym spojrzeniem i odszedł.
  3019. 432
  3020. - O co wam poszło? - spytał Forsyth.
  3021. Marlowe patrzył w dal. Nie było już widać ciężarówki.
  3022. - I tak by pan nie zrozumiał - odparł i odwrócił się.
  3023. Forsyth obserwował go, dopóki nie znikł mu z oczu. Masz rację, i to jaką rację,
  3024. pomyślał bezsilnie. Każdy z was jest dla mnie niepojętą zagadką.
  3025. Zawrócił w stronę bramy. Jak zwykle stały tam milczące .grupki mężczyzn,
  3026. wpatrujących się w przestrzeń za drutami. I jak zwykle brama była strzeżona. Ale teraz
  3027. strzegli jej oficerowie, a nie Japończycy i Koreańczycy. W dniu, kiedy tu przybył, zwolnił
  3028. ich i wystawił straż złożoną z oficerów, by strzegli obozu i nie wypuszczali żołnierzy na
  3029. zewnątrz. Ale straż okazała się zbędna, bo nikt nie próbował uciekać. Nic z tego nie
  3030. rozumiem, zwierzał się sobie zmęczony. To wszystko nie ma sensu. A zresztą tu
  3031. wszystko jest na opak.
  3032. I wtedy dopiero uświadomił sobie, że nie zameldował o tym podejrzanym
  3033. amerykańskim kapralu. Musiał myśleć o tylu rzeczach naraz, że zupełnie mu to wyleciało
  3034. z głowy. Zły był na siebie, że jest już na to za późno. Ale potem przypomniał sobie, że
  3035. przecież wróci do obozu amerykański major. Świetnie, pomyślał. Powiem mu o tamtym. A
  3036. on już sobie z nim poradzi.
  3037. W dwa dni później zjechali do obozu nowi Amerykanie. Przyjechał też prawdziwy
  3038. amerykański generał. Otaczał go rój fotografów, sprawozdawców wojennych i
  3039. adiutantów. Zaprowadzono generała do baraczku komendanta obozu. Wezwano tam też
  3040. Marlowe’a, Maca i Larkina. Generał wziął słuchawkę udając, że słucha radia.
  3041. - Proszę się nie ruszać, panie generale!
  3042. - Jeszcze tylko jedno ujęcie, panie generale!
  3043. Marlowe’a ustawiono z przodu i kazano mu pochylić się nad radiem, tak jakby
  3044. właśnie objaśniał generałowi jego konstrukcję.
  3045. - Nie tak, niech pan się zwróci twarzą do nas. O tak, i niech pan da do światła te
  3046. chude ręce. Teraz może być.
  3047. Tej nocy po raz trzeci i ostatni padł na mieszkańców Changi strach, i to strach
  3048. 433
  3049. najsilniejszy. Przed tym, co przyniesie jutro.
  3050. Teraz już całe Changi wiedziało, że wojna skończyła się naprawdę. Że trzeba
  3051. będzie spojrzeć w oczy przyszłości. Przyszłości poza Changi. Przyszłości zaczynającej
  3052. się od dziś. Od dziś!
  3053. Ludzie z Changi pozamykali się w sobie, bo poza sobą nie było dokąd się udać
  3054. ani gdzie się schronić. Ale tam czyhało na nich przerażenie.
  3055. Do portu w Singapurze wpłynęła aliancka flota. Do Changi zjeżdżało coraz więcej
  3056. obcych.
  3057. I wtedy zaczęło się wypytywanie:
  3058. - Nazwisko, stopień, numer identyfikacyjny, jednostka?
  3059. - Gdzie pan walczył?
  3060. - Kto umarł?
  3061. - Kogo zabito?
  3062. - A przypadki okrucieństwa? Ile razy pana bito? Kogo na pana oczach zakłuto
  3063. bagnetem?
  3064. - Nikogo? Niemożliwe. Niech pan się zastanowi. Wytęży pamięć. Przypomni
  3065. sobie. Ile osób zginęło? Na statku? Trzy, cztery, pięć? Dlaczego? Kto tam był?
  3066. - Ilu zostało z pana jednostki? Dziesięciu? Z całego pułku? Dobrze, to już coś. No,
  3067. a jak zginęli pozostali? Tak, ze szczegółami!
  3068. - Aha, więc widział pan, jak zakłuto ich bagnetami?
  3069. - Przełęcz Trzech Pagód? Aha, tory kolejowe! Tak. Już o tym wiemy. Co pan
  3070. mógłby dodać? Ile dostawaliście jedzenia? Środki znieczulające? No tak, oczywiście,
  3071. przepraszam, zapomniałem. Cholera?
  3072. - Tak, mam już dokładne informacje o obozie numer trzy. A obóz numer
  3073. czternaście? Ten na granicy birmańsko-syjamskiej? Zdaje się, że umarło tam tysiące
  3074. ludzi?
  3075. Obcy nie tylko pytali, ale również komentowali. Mieszkańcy Changi słyszeli, jak
  3076. szepcą do siebie ukradkiem:
  3077. 434
  3078. - Widziałeś tamtego? O rany, to niemożliwe! On chodzi nago! W obecności
  3079. wszystkich!
  3080. - A spójrz tam! Któryś załatwia się na oczach ludzi! Rany boskie, on nie używa
  3081. papieru! Podmywa się wodą! Kurczę, inni też!
  3082. - Popatrz tylko na tę brudną pryczę! Chryste Panie, tu wszystko chodzi od
  3083. pluskiew.
  3084. - Na jakie dno się stoczyły te świnie... Gorsi od bydląt!
  3085. - Powinni siedzieć w domu wariatów! Pewnie, że to żółtki z nimi to zrobiły, ale
  3086. mimo to byłoby bezpieczniej trzymać ich pod kluczem. Przecież oni nie odróżniają dobra
  3087. od zła!
  3088. - Przyjrzyj się tylko, jak pożerają to świństwo! Boże święty, i dawaj takim chleb i
  3089. ziemniaki, kiedy oni chcą jeść tylko ryż!
  3090. - Muszę wrócić na okręt. Nie mogę się doczekać, żeby sprowadzić tu kumpli.
  3091. Takie coś widzi się tylko raz w życiu.
  3092. - No, a pielęgniarki, które tu spacerują! Te to dopiero ryzykują.
  3093. - Bzdura, nic im nie grozi. Widziałem tu sporo dziewczyn, które przychodzą sobie
  3094. popatrzeć. O kurczę, co za szprota!
  3095. - To obrzydliwe, jak oni na nie patrzą.
  3096. Obcy nie tylko zadawali pytania i wygłaszali komentarze, ale również udzielali
  3097. odpowiedzi.
  3098. - A, kapitan Marlowe? Tak, dostaliśmy telegraficzną odpowiedź z admiralicji.
  3099. Kapitan Marlowe, Królewska Marynarka Wojenna. Niestety, pański ojciec nie żyje. Zginął
  3100. pod Murmańskiem. Dziesiątego września czterdziestego trzeciego roku. Bardzo mi
  3101. przykro. Następny!
  3102. - A, kapitan Spence? Tak. Mamy dla pana dużo listów. Są do odebrania w
  3103. wartowni. No tak. Pańska... pańska żona i dziecko zginęli podczas nalotu na Londyn. W
  3104. styczniu tego roku. Bardzo mi przykro. To był V2. Straszne. Następny!
  3105. - Podpułkownik Jones? Tak, panie pułkowniku. Odjeżdża pan jutro pierwszym
  3106. transportem. Pojadą wszyscy wyżsi oficerowie. Szczęśliwej podróży! Następny!
  3107. 435
  3108. - Major McCoy? Ach tak, dowiadywał się pan o żonę i syna. Zaraz sprawdzę.
  3109. Płynęli ,,Empress of Shorpshire”, tak? Statkiem, który wypłynął z Singapuru dziewiątego
  3110. lutego czterdziestego drugiego? Niestety, nic nie wiemy poza tym, że został zatopiony
  3111. gdzieś u wybrzeży Borneo. Podobno niektórzy się uratowali, ale czy to prawda i gdzie
  3112. teraz przebywają, nie wie nikt. Musi się pan uzbroić w cierpliwość! Dowiadujemy się, że
  3113. obozy jenieckie są wszędzie, na Celebes, na Borneo... Musi pan cierpliwie czekać.
  3114. Następny!
  3115. - A, pułkownik Smedly-Taylor? Bardzo mi przykro, panie pułkowniku, mam dla
  3116. pana złe wiadomości. Pańska żona zginęła podczas nalotu. Dwa lata temu. Najmłodszy
  3117. syn, major lotnictwa P.R. Smedly-Taylor, przepadł bez wieści w czterdziestym czwartym
  3118. nad terytorium Niemiec. Pański syn John przebywa obecnie w Berlinie z wojskami
  3119. okupacyjnymi. Oto jego adres. Stopień? Podpułkownik. Następny!
  3120. - Pułkownik Larkin? Australijczycy są przyjmowani gdzie indziej. Następny!
  3121. - Kapitan Grey? No tak, to trudna sprawa. Widzi pan, zgłoszono, że poległ pan w
  3122. czterdziestym drugim. Niestety, pańska żona wyszła powtórnie za mąż... Jest... mmm...
  3123. Oto jej aktualny adres. Nie orientuję się, panie kapitanie. Musi pan się dowiedzieć w
  3124. biurze radcy prawnego. Przykro mi, ale kwestie prawne to nie moja branża. Następny!
  3125. - Kapitan Ewart? Tak, przypominam sobie. Pułk Malajski? Owszem, z
  3126. przyjemnością zawiadamiam pana, że pańska żona i troje dzieci są zdrowe i bezpieczne.
  3127. Przebywają w obozie Cha Song w Singapurze. Tak, będzie pan mógł odjechać dziś po
  3128. południu. Słucham? Trudno mi powiedzieć. W notatce jest mowa o trojgu, a nie dwojgu
  3129. dzieciach. Może to jakaś pomyłka. Następny!
  3130. Coraz więcej jeńców chodziło się kąpać w morzu. Ale nadal wszystko na zewnątrz
  3131. ogrodzenia budziło lęk i kąpiący się oddychali z ulgą, wróciwszy do obozu. Sean także
  3132. wybrał się nad morze. Szedł na plażę wraz z innymi, niosąc w ręku zawiniątko. Kiedy
  3133. grupa dotarła na brzeg morza, Sean odwrócił się tyłem, a wtedy prawie wszyscy zaczęli
  3134. się wyśmiewać i szydzić ze zboczeńca, który nie chciał się rozebrać jak reszta.
  3135. - Pedzio!
  3136. 436
  3137. - Parowa!
  3138. - Pedał!
  3139. - Ciota!
  3140. Uciekając od szyderstw, Sean ruszył brzegiem, aż znalazł zaciszne, odludne
  3141. miejsce. Zdjął szorty i koszulę, założył wieczorowy sarong, pas, pończochy, wypchany
  3142. stanik, uczesał się i umalował. Niezwykle starannie. A potem dziewczyna wstała, pewna
  3143. siebie i szczęśliwa. Włożyła pantofle na wysokich obcasach i weszła w morze.
  3144. Morze przyjęło ją i ukołysało do snu. Z czasem wchłonęło jej ubranie, jej ciało i
  3145. wszelki po niej ślad.
  3146. W progu baraku Marlowe’a stanął jakiś major. Bluzę miał pokrytą baretkami.
  3147. Wyglądał bardzo młodo. Rozejrzał się po leżących, przebierających się, szykujących pod
  3148. prysznic plugawcach. Jego wzrok spoczął na Marlowie.
  3149. - Czego pan tak się gapi, do cholery! - wrzasnął Marlowe.
  3150. - A pan niech się tak do mnie nie odzywa! Jestem majorem i...
  3151. - Może pan sobie być nawet Jezusem Chrystusem, gówno mnie to obchodzi.
  3152. Jazda stąd! Jazda!!!
  3153. - Baczność! Oddam pana pod sąd wojenny! - krzyknąt major. Oczy wychodziły mu
  3154. z orbit, oblewał się potem. - Jak panu nie wstyd? Oficer w spódnicy...
  3155. - To jest sarong...
  3156. - To jest spódnica! Chodzi pan półnagi i do tego w spódnicy! Wy, z obozu,
  3157. myślicie, że wszystko wam wolno. No, całe szczęście, że nie wszystko. A teraz nauczę
  3158. pana szacunku dla...
  3159. Marlowe chwycił oprawiony bagnet, podbiegł do majora i podsunął mu go pod
  3160. nos.
  3161. - Zjeżdżaj stąd, bo ci poderżnę gardło! - krzyknął.
  3162. Major ulotnił się.
  3163. - Nie denerwuj się, Peter - mruknął Phil. - Jeszcze narobisz nam kłopotów.
  3164. - Dlaczego oni tak się na nas gapią? Dlaczego? Dlaczego, do jasnej cholery?! -
  3165. 437
  3166. krzyczał Marlowe.
  3167. Ale nikt mu na to pytanie nie odpowiedział.
  3168. Do baraku wszedł lekarz z opaską Czerwonego Krzyża na rękawie. Śpieszyło mu
  3169. się, ale nie okazywał tego. Uśmiechnął się do Marlowe’a.
  3170. - Niech pan nie zwraca na niego uwagi - powiedział, wskazując idącego przez
  3171. obóz majora.
  3172. - Dlaczego wy tak się na nas gapicie?
  3173. - Niech pan sobie zapali i uspokoi się.
  3174. Wprawdzie doktor sprawiał przyjemne wrażenie, ale przecież był przybyszem z
  3175. zewnątrz, a więc nie należało mu ufać.
  3176. - Niech pan sobie zapali i uspokoi się! Tylko tyle potraficie nam powiedzieć! -
  3177. pieklił się Marlowe. - Zadałem panu pytanie: dlaczego tak się na nas gapicie?
  3178. Doktor zapalił papierosa i przysiadł na pryczy, czego natychmiast pożałował,
  3179. zdając sobie sprawę, że wszystkie prycze roją się od zarazków. Chciał jednak pomóc
  3180. tym ludziom.
  3181. - Spróbuję to panu wyjaśnić - rzekł cicho. - Cierpieliście tu wszyscy ponad ludzką
  3182. miarę i przeszliście więcej, niż, zdawałoby się, można znieść. Jesteście chodzącymi
  3183. szkieletami. W waszych twarzach widać tylko oczy, a w tych oczach jest coś... - Zamilkł
  3184. na chwilę, szukając odpowiednich słów, wiedział bowiem, że ci ludzie potrzebują
  3185. troskliwej opieki i łagodności. - Nie bardzo wiem, jak to określić. Patrzycie ukradkiem...
  3186. nie, to nie jest właściwe słowo. Nie jest to również strach. No i żyjecie, chociaż według
  3187. wszelkich reguł powinniście dawno umrzeć. Nie możemy tego pojąć, ani tego, dlaczego
  3188. to wy akurat przeżyliście, to znaczy, pan i pańscy koledzy. Dlaczego akurat wy? A my, ci
  3189. z zewnątrz, przyglądamy się wam, ponieważ nas intrygujecie...
  3190. - Pewnie tak, jak pokazywane w cyrkach wybryki natury?
  3191. - Tak - odparł spokojnie doktor. - Można by i tak to nazwać, ale...
  3192. - Przysięgam, że zabiję pierwszego drania, który spojrzy na mnie jak na małpę.
  3193. - Proszę, niech pan weźmie te pigułki - powiedział doktor, chcąc go uspokoić. -
  3194. Będzie pan się mniej denerwował...
  3195. 438
  3196. Marlowe wytrącił mu z rąk lekarstwo i krzyknął:
  3197. - Nie chcę żadnych pigułek, do cholery! Chcę, żeby mi dano święty spokój!
  3198. Wybiegł z baraku.
  3199. W baraku amerykańskim nie było nikogo.
  3200. Marlowe położył się na łóżku Króla i zapłakał.
  3201. - Do widzenia, Peter - rzekł Larkin.
  3202. - Do widzenia, pułkowniku.
  3203. - Do widzenia, Mac.
  3204. - Trzymaj się, chłopcze.
  3205. - Dajcie o sobie znać.
  3206. Larkin uścisnął im dłonie, a potem podszedł do bramy Changi, gdzie czekały
  3207. ciężarówki mające zawieźć ostatnich Australijczyków do portu. Do domu.
  3208. - Kiedy wyjeżdżasz, Peter? - spytał Mac, kiedy Larkin znikł im z oczu.
  3209. - Jutro. A ty?
  3210. - Zaraz, ale zatrzymam się w Singapurze. Nie ma sensu wsiadać na statek,
  3211. dopóki nie wiem, dokąd płynąć.
  3212. - Ciągle nic nie wiadomo?
  3213. - Nic. Mogą być gdziekolwiek w Indiach Wschodnich. Wydaje mi się, że gdyby
  3214. ona i Angus nie żyli, coś by mi o tym powiedziało tu, w środku - rzekł Mac, wziął plecak i
  3215. odruchowo sprawdził, czy ukryta potajemnie puszka sardynek leży tam, gdzie ją
  3216. schował. - Doszły mnie słuchy, że w jednym z obozów w Singapurze są jakieś kobiety,
  3217. które płynęły tym samym statkiem. Może któraś z nich będzie coś wiedziała albo da mi
  3218. wskazówkę, żebym mógł ich odnaleźć.
  3219. Mac wyglądał staro, twarz miał pokrytą zmarszczkami, ale był bardzo krzepki.
  3220. Wyciągnął rękę.
  3221. - Salamat - powiedział.
  3222. - Salamat.
  3223. - Puki ‘mahlu!
  3224. 439
  3225. - Senderis - odparł Marlowe, czując jak po policzkach spływają mu łzy. Ale nie
  3226. wstydził się ich. Mac też się nie wstydził, że płacze.
  3227. - Zawsze możesz do mnie napisać, chłopcze, na adres banku w Singapurze.
  3228. - Napiszę na pewno. Trzymaj się, Mac.
  3229. - Salamat!
  3230. Stojąc na drodze biegnącej środkiem obozu, Marlowe patrzał, jak przyjaciel
  3231. wspina się na wzniesienie. Na jego szczycie Mac zatrzymał się, odwrócił i pomachał
  3232. ręką. Marlowe pomachał mu w odpowiedzi i po chwili Mac znikł w tłumie odjeżdżających.
  3233. Marlowe został zupełnie sam.
  3234. Ostatni ranek w Changi. Ostatni zgon. Niektórzy oficerowie, ci najciężej chorzy,
  3235. opuścili już barak numer szesnaście.
  3236. Marlowe leżał na pryczy, na wpół drzemiąc pod moskitierą. Mieszkańcy baraku
  3237. budzili się, wstawali, wychodzili się załatwić. Barstairs stał na głowie ćwicząc jogę, Phil
  3238. Mint jedną ręką dłubał w nosie, a drugą rozprawiał się z muchami, rozpoczęto już grę w
  3239. brydża, Mylner ćwiczył gamy na drewnianym ksylofonie, a Thomas jak zwykle narzekał,
  3240. że śniadanie się spóźnia.
  3241. - Jak ci się podobam, Peter? - spytał Mike.
  3242. Marlowe otworzył oczy i przyjrzał mu się uważnie.
  3243. - Zmieniłeś się, to pewne - powiedział.
  3244. Mike potarł wierzchem dłoni wygoloną skórę nad górną wargą.
  3245. - Czuję się, jakbym był nagi - rzekł. Przejrzał się jeszcze raz w lustrze. Wzruszył
  3246. ramionami. - No cóż, były, nie ma, i tyle.
  3247. - Hej, dają żarcie! krzyknął Spence.
  3248. - A co jest?
  3249. - Owsianka, grzanki, dżem, jajecznica, boczek, herbata.
  3250. Jedni narzekali, że porcje są za małe, inni, że za duże.
  3251. Marlowe wziął tylko jajecznicę i herbatę. Zmieszał jajka z odrobiną ryżu, który
  3252. zachował z wczorajszego dnia, i z wielką przyjemnością jadł.
  3253. 440
  3254. Oderwał wzrok od jedzenia, kiedy do baraku wpadł Drinkwater.
  3255. - A, Drinkwater - zatrzymał go. - Ma pan chwilkę czasu?
  3256. - Ależ tak, oczywiście.
  3257. Drinkwater był zaskoczony niespodziewaną uprzejmością Marlowe’a. Jednakże
  3258. obawiając się, że wybuchnie nienawiścią, jaką do niego żywił, spuścił w dół swoje nie-
  3259. bieskie wyblakłe oczy. Spokojnie, Theo, mówił sobie w duchu. Wytrzymałeś tyle miesięcy,
  3260. wytrzymaj i teraz. Jeszcze tylko kilka godzin i będziesz mógł o nim zapomnieć, tak samo
  3261. jak o tych wszystkich strasznych ludziach. Lyles i Blodger nie mieli najmniejszego prawa
  3262. cię kusić. No i mają to, na co zasłużyli.
  3263. - Pamięta pan to królicze udko, które pan mi ukradł?
  3264. Drinkwaterowi błysnęły oczy.
  3265. - O czym... o czym pan mówi?
  3266. Siedzący po drugiej stronie przejścia Phil przestał się drapać i spojrzał na nich.
  3267. - No, niech pan się przyzna, Drinkwater - mówił Marlowe. - Mnie jest już wszystko
  3268. jedno. Po co, u licha, miałbym się tym przejmować? Wojna skończona i mamy ją za
  3269. sobą. Och, musi pan przecież pamiętać to królicze udko.
  3270. Drinkwater był za sprytny, żeby tak łatwo dał się podejść.
  3271. - Nie pamiętam - burknął, choć miał wielką ochotę powiedzieć, że było
  3272. wyśmienite, wyśmienite!
  3273. - Wie pan, to wcale nie był królik.
  3274. - Doprawdy? Przykro mi, Marlowe, ale to nie ja. I do dziś nie mam pojęcia, kto to
  3275. wziął, cokolwiek to było!
  3276. - Powiem panu, co to było - rzekł Marlowe, rozkoszując się tą chwilą. - To był
  3277. szczur. Mięso szczura.
  3278. Drinkwater roześmiał się.
  3279. - To zabawne, co pan mówi - powiedział z drwiną.
  3280. - Ależ to naprawdę było szczurze mięso! Naprawdę. Złapałem szczura. Był wielki,
  3281. włochaty i cały w strupach. Chyba miał dżumę.
  3282. Broda Drinkwatera zadrżała i zatrzęsły mu się szczęki.
  3283. 441
  3284. Phil mrugnął porozumiewawczo do Marlowe’a i kiwnął radośnie głową.
  3285. - Tak jest, pastorze. Był cały w strupach. Widziałem, jak Peter ściągał mu z nogi
  3286. skórę...
  3287. W tym momencie Drinkwater zwymiotował na swój piękny, czysty mundur, a
  3288. potem wybiegł i zwymiotował po raz drugi. Marlowe wybuchnął śmiechem i wkrótce
  3289. zatrząsł się od śmiechu cały barak.
  3290. - O Jezu - powiedział Phil słabym głosem. - Genialnie to wymyśliłeś, Peter. Żeby
  3291. wmówić mu, że to był szczur! Rany boskie! A to się łajdakowi odpłaciłeś!
  3292. - Ależ to był naprawdę szczur - zaprotestował Marlowe. - Tak mu podłożyłem,
  3293. żeby ukradł.
  3294. - A pewnie, pewnie - przyznał z ironią Phil, machając odruchowo packą na muchy.
  3295. - Tylko nie próbuj ulepszać tej fantastycznej historii! To było kapitalne!
  3296. Marlowe zrozumiał, że mu nie uwierzą, więc zamilkł. Nikt by mu nie uwierzył,
  3297. chyba że pokazałby fermę... Boże! Ferma! Na myśl o niej zrobiło mu się niedobrze.
  3298. Założył nowy mundur. Na pagonach widniały kapitańskie gwiazdki. Na lewej piersi
  3299. lotnicze skrzydełka. Ogarnął wzrokiem swoje rzeczy: pryczę, moskitierę, siennik, koc,
  3300. sarong, koszulę roboczą, wyświechtane szorty, dwie pary chodaków, nóż, łyżkę i trzy
  3301. aluminiowe miski. Zgarnął wszystko, co leżało na pryczy, wyniósł przed barak i podpalił.
  3302. - Ej, ty... Ach, przepraszam, panie kapitanie - powiedział sierżant. - Ogniska grożą
  3303. pożarem.
  3304. Sierżant był spoza obozu, ale Marlowe przestał już się bać obcych.
  3305. - Zjeżdżaj - warknął.
  3306. - Ale panie kapitanie...
  3307. - Powiedziałem: zjeżdżaj, do jasnej cholery!
  3308. - Tak jest, panie kapitanie.
  3309. Sierżant zasalutował, a Marlowe ogromnie się ucieszył, że już się nie boi obcych.
  3310. Podniósł rękę, żeby mu odsalutować, ale pożałował tego, ponieważ nie miał na głowie
  3311. czapki.
  3312. - Gdzie się, u licha, podziała moja czapka - powiedział, chcąc zatuszować
  3313. 442
  3314. pomyłkę, i wszedł z powrotem do baraku, czując nawrót strachu przed obcymi. Zdusił go
  3315. jednak i przysiągł sobie na wszystko, że już nigdy, przenigdy nie będzie się bał.
  3316. Włożył czapkę i wyjął ze schowka puszkę sardynek. Wsunął ją do kieszeni, zszedł
  3317. po schodkach baraku i ruszył ścieżką wzdłuż ogrodzenia. Changi było niemal całkowicie
  3318. puste. Dzisiaj tym samym konwojem co on odjeżdżały ostatnie angielskie oddziały.
  3319. Opuszczały obóz. Dawno temu wyjechali Australijczycy, a jeszcze wcześniej od nich
  3320. Amerykanie. W końcu należało się tego spodziewać. Anglicy są powolni, ale za to
  3321. niezawodni.
  3322. Marlowe zatrzymał się przed barakiem amerykańskim. Brezentowa płachta
  3323. zwisała z dachu, smutno trzepocząc na wietrze, który należał do przeszłości. Marlowe po
  3324. raz ostatni wszedł do środka.
  3325. Barak nie był pusty. Stał w nim Grey, ubrany w mundur i błyszczące buty.
  3326. - Przyszedł pan po raz ostatni spojrzeć na miejsce swoich triumfów? - spytał
  3327. nienawistnie.
  3328. - Można to i tak określić - odparł Marlowe. Skręcił papierosa, wrzucił nadmiar
  3329. tytoniu do pudełka. - A więc wojna skończona. Staliśmy się równi sobie, pan i ja.
  3330. - Właśnie - powiedział Grey ze ściągniętą twarzą, mierząc go żmijowatym
  3331. wzrokiem. - Nienawidzę pana.
  3332. - Pamięta pan Dina?
  3333. - Bo co?
  3334. - Był pańskim donosicielem, prawda?
  3335. - Chyba już nie muszę się z tym kryć.
  3336. - Król dobrze o tym wiedział.
  3337. - Nie wierzę.
  3338. - Dino informował pana na polecenie. Polecenie Króla! - rzekł Marlowe i roześmiał
  3339. się.
  3340. - Kłamie pan jak z nut!
  3341. - A po cóż miałbym to robić? - spytał Marlowe, nagle poważniejąc. - Czas kłamstw
  3342. minął. Skończył się. A Dino robił to naprawdę na polecenie Króla. Przypomina pan sobie,
  3343. 443
  3344. że zawsze zjawiał się pan o ułamek sekundy za późno? Zawsze.
  3345. O mój Boże, pomyślał Grey. Tak. Tak, teraz to widzę.
  3346. Marlowe zaciągnął się papierosem.
  3347. - Król uznał, że jeśli nie będzie pan dostawał prawdziwych informacji, to naprawdę
  3348. zacznie pan się rozglądać za donosicielem. Dlatego sam go panu podsunął.
  3349. Grey poczuł się nagle bardzo, bardzo zmęczony. Tylu rzeczy nie mógł zrozumieć.
  3350. Tyle było niepojętych spraw. Wtem spojrzał na Marlowe’a i widząc jego szyderczy
  3351. uśmiech, zawrzał na wspomnienie wszystkich doznanych krzywd. Skoczył pod ścianę,
  3352. przewrócił kopniakiem łóżko Króla, porozrzucał jego rzeczy, a potem obrócił się
  3353. gwałtownie.
  3354. - Bardzo chytrze! Ale ja widziałem, jak go usadzono, i doczekam się, że pana też
  3355. usadzą. Pana i pańską zgniłą klasę!
  3356. - Doprawdy?
  3357. - A żeby pan wiedział! Już ja pana załatwię, choćby mi to miało zająć resztę życia.
  3358. W końcu pana zwyciężę. Skończy się kiedyś pańskie szczęście.
  3359. - Szczęście czy pech nie mają z tym nic wspólnego.
  3360. Grey wycelował palec prosto w twarz Marlowe’a.
  3361. - Miał pan szczęście dobrze się urodzić. Miał pan szczęście przeżyć Changi.
  3362. Więcej, udało się panu ocalić swoją niepokalaną duszyczkę!
  3363. - O czym pan mówi? - spytał Marlowe, odpychając rękę Greya.
  3364. - O zepsuciu. O moralnym zepsuciu. W samą porę pan się uratował. Jeszcze kilka
  3365. miesięcy nasiąkania złem w towarzystwie Króla, a zmieniłby się pan bezpowrotnie. Już
  3366. powoli stawał się pan kłamcą i oszustem takim jak on.
  3367. - Król nie był zły i nikogo nie oszukiwał. Po prostu przystosował się do sytuacji.
  3368. - Żałosny byłby ten świat, gdyby każdy tłumaczył w ten sposób swoje czyny.
  3369. Istnieje coś takiego jak moralność.
  3370. Marlowe rzucił skręta na podłogę i rozgniótł go.
  3371. - Nie powie pan chyba, że wolałby pan umrzeć pełen cnót, niż żyć ze
  3372. świadomością, że zgodził się pan pójść na niewielki kompromis.
  3373. 444
  3374. - Niewielki? - Grey roześmiał się chrapliwie. - Sprzedał pan wszystko. Honor,
  3375. uczciwość, godność... I to za co? Za jałmużnę od najgorszego drania w tym bagnie!
  3376. - Właściwie to Król cenił sobie honor wcale wysoko. Ale pod jednym względem ma
  3377. pan rację. Rzeczywiście mnie zmienił. Przekonał mnie, że ludzie są tacy sami, bez
  3378. względu na pochodzenie. To była lekcja przeciwna wszystkiemu, czego mnie nauczono.
  3379. Dlatego też źle postąpiłem, drwiąc z tego, na co nie miał pan wpływu, i za to
  3380. przepraszam. Natomiast nie przestałem gardzić panem za to, jaki pan jest.
  3381. - Ja przynajmniej się nie zaprzedałem!
  3382. Grey, na którego mundurze pojawiły się wilgotne smugi potu, wrogo
  3383. wpatrywał się w Marlowe’a. W duchu jednak dławiła go nienawiść do samego siebie. No
  3384. a Smedly-Taylor? - zadawał sobie pytanie. Tak, ja też się zaprzedałem. Ja też. Ale ja
  3385. przynajmniej wiem, że postąpiłem źle. Tak, wiem o tym. Tak samo jak wiem, dlaczego to
  3386. zrobiłem. Wstydziłem się swojego pochodzenia, chciałem należeć do wyższych sfer. Do
  3387. tych, do których ty, Marlowe, należysz. W wojsku. Ale teraz gwiżdżę na to.
  3388. - Wy, łajdaki, trzymacie świat w garści - powiedział na głos. - Ale to już niedługo
  3389. potrwa. Daję słowo, skończy się raz na zawsze. My, ja i mnie podobni, wyrównamy
  3390. rachunki. Nie po to biliśmy się na tej wojnie, żeby nas opluwano. Jeszcze się policzymy.
  3391. - Życzę powodzenia!
  3392. Grey starał się zachować równy oddech. Z wysiłkiem rozprostował zaciśnięte w
  3393. pięści palce i starł pot zalewający mu oczy.
  3394. - Ale z panem, z panem nie warto się bić. Pan umarł!
  3395. - Sęk w tym, że obaj jesteśmy jak najbardziej żywi.
  3396. Grey odwrócił się i podszedł do drzwi. Stanąwszy przy schodach, obrócił się w
  3397. stronę Marlowe’a.
  3398. - Właściwie to powinienem podziękować panu i Królowi za jedno - powiedział
  3399. zjadliwie. - Dzięki nienawiści do was obu utrzymałem się przy życiu.
  3400. Powiedziawszy to odszedł, nie oglądając się za siebie.
  3401. Marlowe popatrzał na obóz, a potem jeszcze raz na wnętrze baraku i rozrzucone
  3402. rzeczy Króla. Podniósł talerz, na którym niegdyś jedli jajka, i zobaczył, że zdążył na nim
  3403. 445
  3404. osiąść kurz. Machinalnie postawił na nogi stół, a na nim talerz, i zamyślił się. Myślał o
  3405. Greyu i o Królu, o Samsonie i Seanie, o Maxie i Texie, o tym, gdzie może być żona Maca
  3406. i czy N’ai była tylko snem, myślał o japońskim generale, o przybyszach spoza obozu, o
  3407. domu i o Changi.
  3408. Czy ja wiem, czy ja wiem, zastanawiał się bezradnie, czy to źle się przystosować?
  3409. Czy to źle starać się przeżyć? Co bym zrobił na miejscu Greya? A co on by zrobił na
  3410. moim miejscu? Co jest dobre, a co złe?
  3411. Pomyślał z bólem, że jedyny człowiek, który - być może - potrafiłby odpowiedzieć
  3412. mu na to pytanie, zginął w mroźnych falach morza pod Murmańskiem.
  3413. Jego wzrok napotkał przedmioty należące już do przeszłości: stół, na którym
  3414. opierał chorą rękę, łóżko, na którym się ocknął, ławę, na której siadywał z Królem, fotele,
  3415. na których siedzieli i śmiali się - zestarzałe, butwie-jące.
  3416. W kącie leżał zwitek japońskich dolarów. Marlowe podniósł je, przyjrzał się im, a
  3417. potem wypuścił z rąk jeden po drugim. Lądujące na podłodze banknoty obsiadł rój much,
  3418. który zrywał się i znów je obsiadał.
  3419. W progu Marlowe zatrzymał się.
  3420. - Żegnajcie - powiedział, ostatecznie rozstając się ze wszystkim, co niegdyś
  3421. należało do jego przyjaciela. - Żegnajcie i dziękuję.
  3422. Wyszedł z baraku i podążył wzdłuż muru więzienia do bramy obozu, gdzie czekał
  3423. cierpliwie konwój ustawionych rzędem ciężarówek.
  3424. Przy ostatniej z nich stał Forsyth, który wprost nie posiadał się z radości, że jego
  3425. zadanie dobiegło końca. Ledwo się trzymał na nogach, a w oczach miał piętno Changi.
  3426. Wydał komendę do odjazdu.
  3427. Ruszyła pierwsza ciężarówka, za nią druga i trzecia, aż wreszcie wszystkie
  3428. opuściły obóz. Marlowe tylko raz obejrzał się za siebie.
  3429. Był już wtedy daleko.
  3430. Changi przypominało perłę w szmaragdowej muszli, niebieskobiałą perłę pod
  3431. kopułą nieba tropików... Zajmowało niewielkie wzniesienie, otoczone zewsząd pasem
  3432. zieleni; nieco dalej zieleń ustępowała miejsca zielonkawoniebieskiemu morzu, a morze
  3433. 446
  3434. gubiło się w nieskończoności horyzontu.
  3435. Marlowe odwrócił głowę i tak jak inni nie obejrzał się więcej.
  3436. 447
  3437. Tej nocy było w Changi pusto. Ludzie odjechali. Zostały tylko owady.
  3438. I szczury.
  3439. Były tam, gdzie zawsze. Pod barakiem. Wiele ich padło, bo ci, którzy je schwytali,
  3440. zapomnieli o nich. Ale najsilniejsze żyły nadal.
  3441. Adam darł pazurami siatkę, żeby przedrzeć się na drugą stronę, do jedzenia.
  3442. Rzucał się na nią i szarpał z tą samą zawziętością, z jaką robił to niezmiennie od dnia, w
  3443. którym go zamknięto. I wytrwałość jego została nagrodzona. Ścianka klatki puściła, a on
  3444. dopadł jedzenia i pożarł je. A kiedy odpoczął, ze zdwojoną siłą rzucił się na następną
  3445. klatkę, aż z czasem pożarł znajdujące się w niej mięso.
  3446. Przyłączyła się do niego Ewa i nasycił się nią, a ona nim, i zaczęli buszować
  3447. razem. Później z jednej strony rów się zawalił, wiele klatek otwarło i żywi karmili się
  3448. martwymi, słabi stawali się pokarmem dla silnych, aż ci, którzy przetrwali, byli równi siłą.
  3449. I buszowali, i walczyli między sobą.
  3450. A rządził Adam, bo był Królem. Aż do dnia, kiedy wola, żeby być Królem, opuściła
  3451. go. Wówczas padł, służąc za pokarm silniejszemu. Bo Królem jest zawsze najsilniejszy,
  3452. nie tylko dzięki samej sile, ale dzięki sile, sprytowi i szczęściu. Królem wśród szczurów.
  3453. 448
Advertisement
Add Comment
Please, Sign In to add comment
Advertisement