Advertisement
Not a member of Pastebin yet?
Sign Up,
it unlocks many cool features!
- Matius98
- Wyprawa przez voxelowy świat
- Kończąc już liczenie monet, Rolan wstał z ziemi, po czym podniósł swoją
- różdżkę, rozglądając się na około niskiego wzniesienia. Niedaleko, za linią drzew,
- widać już było miasto Ikosel, do którego powoli zmierzali.
- - Jest! Znalazłem! - krzyknął podnieconym głosem jeden z towarzyszy. Rolan
- odwrócił się, by sprawdzić powód zachwytu Marcusa. Po chwili zmrużył oczy.
- - Wiesz, że tego nie weźmiesz - stwierdził Rolan. Marcus wstał, otrzepał się i
- podniósł z ziemi broń wykonaną głównie z drewna - była to kusza.
- - A to niby dlaczego? - zapytał Marcus.
- - Pamiętasz, co mówiliśmy? Idziesz z nami, ale nie możesz używać kuszy. Prosta
- zasada, zgodziłeś się.
- - No, ale spójrz na mój łuk - Marcus wyciągnął zza pleców popękany kawałek
- drewna. - Niby jak ja mam tym walczyć? Strzelać do wszystkich drzazgami?
- - To twój problem. Zasady to zasady.
- - Ale... Czym ci ta kusza tak zawiniła? Dostałeś taką kiedyś w głowę, czy jak?
- Dwójka pozostałych kompanów siedzących na pniu drzewa zachichotała cicho. Rolan
- tylko przelotnie rzucił na nich wzrokiem.
- - Wiesz dobrze czym mi zawiniła. Nie będziesz oszukiwał w trakcie walki. Chcesz
- szybko strzelać, to kup karabin.
- - Tylko że karabinów w tym świecie nie ma...
- - Na szczęście, że nie ma.
- Marcus spojrzał Rolanowi w oczy. Wiedział już, że go nie namówi, gdy więc
- on się odwrócił, błyskawicznym ruchem schował kuszę do torby. Pozostała dwójka
- znów zaczęła się śmiać. Rolan westchnął.
- - Ruszajmy. Trzeba spieniężyć te rupiecie.
- Reszta grupy ociężale wstała, zakładając plecaki wypełnione sprzętem wszelkiej
- maści. Mag jak zwykle ruszył przodem, za nim cicho dreptając podążył Marcus.
- Anelia mocnym pociągnięciem wyciągnęła dwa sztylety wbite w korę drzewa. Ostatni
- szedł Genrick, który oprócz plecaka niósł też masywny miecz, opierając go o własne
- ramię.
- Drużyna szybko wylądowała w mieścinie, przedzierając się przez dość gęsty
- las. Okolica wyglądała uroczo. Kilkadziesiąt kanciastych kamienic ciasno stało wokół
- wysokiej, szarej wieży, trochę dalej w mniejszej ilości znajdowały się pojedyncze
- domostwa przy polach uprawnych. Gdy jeszcze bardziej się zbliżyli, spostrzegli tylko
- odrobinę odróżniające się od reszty budynki – dom towarowy, sklep z bronią, karczmę
- i inne. Kiedy znaleźli się na jednej z uliczek bliżej centrum, usiedli na ławce.
- - Rozdzielmy się na razie – powiedział Rolan. – Niech każdy zrobi, co trzeba. Za
- piętnaście minut spotkamy się w tym miejscu.
- Każdy ruszył w swoją stronę. Genrick wybrał się do kupca, nie mając ochoty
- dłużej dźwigać na plecach złom. Anelia poszła na plac, gdzie stało ogólnodostępne
- kowadło. Rolan zaś skierował się w kierunku wysokiej wieży. Jedynie Marcus został.
- Poczekał chwilę i zauważywszy, że jego towarzysze są poza zasięgiem wzroku, z
- uśmiechem na twarzy pobiegł na strzelnicę. Na miejscu wyciągnął kuszę z torby,
- jeszcze szerzej się uśmiechając. Broń może nie była dziełem sztuki, ale przynajmniej
- wyglądała na solidną. Marcus delikatnie naciągnął cięciwę, włożył bełt, przycelował
- w tarczę. Gdy naciskał spust, zagryzł język. Bełt wbił się głęboko, blisko środka
- tarczy.
- Marcus wykonał jeszcze kilkanaście strzałów, za każdym razem zwiększając
- 1szybkość wykonywanych czynności. Kiedy uznał, że jest gotowy, zacisnął powieki i
- bardziej się skupił się na celu. W tarczę poleciało kilka pocisków naraz, błyszcząc i
- wydając dziwny dźwięk. Marcus zagryzł wargi.
- - Rolan nie będzie zachwycony – rzekł do siebie, cicho chichocząc.
- Mag tymczasem rozmawiał z starszym wioski.
- - Uważasz, że warto? – zapytał czarodzieja brodaty mężczyzna.
- - Niewątpliwie. Gdyby nam się udało, rozwinąłby się handel w całej krainie, a już na
- pewno w tym mieście. Dodatkowo, stamtąd można by w łatwy sposób dostać się na
- wulkaniczne ziemie, nie mówiąc nawet o ludziach zniewolonych przez tych…
- zbójów. Ikosel stałoby się centrum tego świata, jeżeli odpowiednio
- wykorzystalibyśmy zalety płynące z sukcesu.
- - Hmm… - Starszy wioski podrapał się po brodzie. – Korzyści naprawdę brzmią
- kusząco… Chyba możesz liczyć na moją pomoc. Na pewno znajdą się jacyś wojacy
- chętni do rozboju. Nawet, jeśli ich dużo tam nie mam... Ostateczną decyzję powiem ci
- jutro. Muszę się dowiedzieć ilu chłopów do walki się tam znajduje i zapytać innych o
- radę. Przyjdź rankiem, dostaniesz konkretną odpowiedź.
- - Zrozumiałem. Martwi mnie tylko, czy oni sobie poradzą.
- - Moi wojownicy?
- - Nie, moi. Są młodsi i silniejsi ode mnie, prawda. Ale mało doświadczeni.
- - Dadzą sobie radę. Droga przed nimi długa, więc na pewno się zahartują.
- - Mam nadzieję.
- - I to jest najważniejsze. – Starszy wioski poklepał Rolana po ramieniu. - Idź już, na
- pewno musisz jeszcze coś zrobić. Nabierzcie sił w karczmie i jeśli pójdzie po mojej
- myśli, to jutro już wyruszycie.
- Rolan wziął w dłoń opartą o ścianę różdżkę i wyszedł bez słowa. Starszy wioski
- skinął tylko głową w kierunku maga, który i tak tego nie zauważył.
- W tym samym czasie Genrick starał się pozbyć zbędnego ekwipunku.
- - Wysyp to na ladę, zobaczymy ile warte są te śmieci – oznajmił kupiec.
- Genrick podniósł z wysiłkiem plecak i odwracając go do góry dnem, wysypał
- niezliczone ilości przeróżnych przedmiotów, które kilkukrotnie przewyższały objętość
- plecaka. Od mieczy i sztyletów, po buty i rękawice. Kupiec z przerażniem spojrzał na
- górę śmieci, która się przed nim pojawiła.
- - Dam ci za to pięćdziesiąt srebnych monet i do widzenia, nie będę tego liczył - rzekł
- bezczelnie po krótkim zastanowieniu. Genrick spojrzał na kupca, podnosząc swoje
- kanciaste brwi.
- - Okej. Dla mnie lepiej. - Genrick złapał swój pusty już plecak, odebrał monety i
- wyszedł, kierując się już na miejsce spotkania.
- Gdy był już blisko zauważył, że Anelia czekała na ławce, jedząc dyniowe
- ciastka. Wtedy od strony powoli zachodzącego słońca przybiegł Marcus. Po chwili z
- przeciwnej strony nadszedł Rolan, idąc spokojnym krokiem.
- - No cóż, skoro wszyscy są, możemy od razu iść do tawerny.
- * * *
- Następnego dnia już o świcie wszyscy byli na nogach. Oprócz Marcusa.
- Podczas jego ciężkiego snu pozostali szykowali się do wędrówki. Jedyne, co mogłoby
- go obudzić to zrzucenie z łóżka. Tak też się stało, tylko że... Genrick zrzucił go z
- łóżka przez okno. Marcus z impetem wylądował piętro niżej, a nad jego głową
- pojawiły się gwiazdy. Anelia wyjrzała przez okno.
- 2- Wyjaśni mi ktoś jedną rzecz? Dlaczego akurat gwiazdy? - zapytała. - Przecież to
- mogły być równie dobrze... nie wiem, kwiatki?
- - Kwiatki? Przecież to by było bez sensu - skwitował ją Genrick.
- - No, faktycznie, gwiazdy mają o wiele więcej sensu - odpowiedziała ironicznie.
- - Eee, a może by mi tak ktoś pomógł, co?! - krzyknął z dołu Marcus, przecierając
- oczy. Rolan podszedł do okna. Chwilę później zakrył twarz dłonią.
- - Zapomnij - powiedział i zamknął okno.
- Po niecałym kwadransie, gdy wszyscy już byli gotowi, a Marcus ostatecznie
- wrócił na górę o własnych nogach, cała drużyna z Rolanem na czele wyruszyła na
- południe od miasta. Wędrówka przez zielone lasy obyła się bez problemów. Grupa
- bezproblemowo radziła sobie z okolicznymi istotami. W końcu las się rozrzedził, a
- zielone tereny zamieniły się w gorący piasek. Nagle Genrick się zatrzymał, a wraz z
- nim pozostali. Wojownik spojrzał na ostatnią kępę trawy pod swoimi nogami,
- następnie rzucił wzrokiem na daleko umiejscowione żółtobrązowe wzniesienia.
- - Nie uważacie, że to trochę żenujące? - zapytał ich Genrick.
- - Co? - odpowiedzieli chórem. Genrick westchnął.
- - Powiedzcie mi tylko, czy to jest ogółem normalne? Takie nagły zmiany temperatury
- i otoczenia?
- - Nie - powiedziała Anelia.
- - Też tak myślę, ale tu... nie jest wiele rzeczy w pełni normalnych - rzekł mag.
- - To fakt - odparował Genrick.
- - Wiecie co? - zaczął Marcus. - Tak właściwie to ten świat mi coś przypomina. Taki
- inny świat. Nie pamiętam tylko jak on się nazywał. Jakoś na M... Mi... Min...
- - Oszczędź sobie. Wątpię, by kogoś teraz interesował twój wywód na ten temat -
- powiedział stanowczo Rolan.
- - Ale...
- - Powiedziałem: nie - krzyknął. Marcus opuścił głowę.
- - Znowu mi wszystkiego zabraniasz. Tak samo jak zabrania ze sobą kuszy.
- - Ale kuszę ze sobą i tak wziąłeś, więc teraz nie chcę słuchać tych głupot.
- - Ale ja przecież nie mam żadnej kuszy! - odpowiedział Marcus, nieudolnie kłamiąc.
- - No jasne, a ja nie jestem stworzony z sześcianów.
- Genrick i Anelia z szerokimi uśmiechami spoglądali na sprzeczkę dwójki kompanów.
- Uważali, że oni są jak ogień i woda, co miało nawet sens - Rolan był przecież magiem
- wody.
- - Ale... mogę już ją sobie zostawić, prawda? - zapytał po dłuższej chwili Marcus.
- - A jak ci nie pozwolę, byś ją ze sobą dalej brał, to mnie posłuchasz?
- - Chyba nie.
- - Tak też myślałem.
- - Dobra, ruszajmy, chcę już oficjalnie wejść na tę pustynię - wtrącił Genrick, stawiając
- jedną nogę na piasku.
- Nastąpiła wymiana spojrzeń, po której kompania ruszyła dalej. Wyprawa
- grupy, mimo słów starszego wioski z Ikosel, nie była długa. Głównie ze względu na
- wiele "atrakcji" w jej trakcie. Drużyna na pewno się nie nudziła i na pewno nie
- ominęło jej wiele wrażeń. Zanim znaleźli się w punkcie docelowym, który znajdował
- się prawie na drugim końcu gorącej pustyni, pokonali wiele potworów i bandytów.
- Największym dla nich wyzwaniem byli oczywiście nomadzi, choć nikt nie został
- ciężko ranny w czasie walki z nimi, głównie za sprawą maga wody w drużynie.
- Rolan i jego drużyna prawie do samego końca nie byli pewni, czy cel ich
- podróży faktycznie dalej stoi tam, gdzie stać powinien. Wszystko za sprawą wysokiej
- 3góry, zasłaniającej spory obszar terenu znajdującego się za nią. Jednocześnie obiekt
- ten miał jedną zaletę - służył jako idealny punkt widokowy.
- Była noc. Zaraz po wspięciu się na szczyt (lub po wleceniu na lotni, jak to
- uczynił Marcus), wszyscy padli na ziemię i poczęli obserwować całą okolicę. Rolan
- skupił się, przeczesując wzrokiem wszystko, co znajdowało się przed szczytem.
- Na dość dużym obszarze piasku stały gęsto prawie idealnie sześcienne
- budynki wykonane z piaskowca, najczęściej znisczone i opuszczone, gdzieniegdzie
- prymitywnie odbudowane deskami. W centrum zniszczonego miasta rozbite były
- szare namioty wokół jedynej w okolicy zadbanej posiadłości . Pod samym
- domostwem świeciło duże ognisko, rozpalone najwyraźniej przez drewniane elementy
- niegdyś podtrzymujące strop któregoś z domów.
- Dalej, w miejscu, gdzie gęstość zabudowań malała, stała drewniana palisada,
- szczelnie otaczając siedzibę bandytów. Za palisadą znajdowała się już tylko rzeka i
- oaza, jednak gdy Rolan dokładniej się przyjrzał, zauważył coś jeszcze, a mianowicie...
- portal, otoczony przez małą grupkę bandytów.
- - Patrzcie. - Rolan wskazał palcem. - Cel naszej podróży.
- Pozostali zaczęli uważnie spoglądać we wskazaną okolicę.
- - Czyli problem szukania portalu z głowy. Pozostały tylko dwa - powiedziała Anelia.
- - Racja. Załatwimy to tak: my zajmiemy się dowódcą tych szumowin, zaś wojownicy
- zajmą się samymi bandytami - powiedział Rolan.
- - Właśnie, a gdzie ich obóz? Miał być niedaleko - rzekł Genrick.
- - Starszy wioski mówił, że kryjówkę mają w jaskini pod rzeką. Nie wiem jak tam
- funkcjonują, ale na pewno zauważą sygnał i na pewno nie śpią z nogami w wodzie.
- Nastąpiła chwila ciszy. Rolan zauważywszy, że reszta nie ma więcej pytań, wyciągnął
- flarę z plecaka.
- - Chwila, przecież to nas zdradzi! - krzyknął Marcus, jakby zapominając, że w okolicy
- są bandyci.
- - O to chodzi, durniu. Oni pójdą nas szukać w tej okolicy, my się schowamy, a
- sojusznicy z Ikosel spokojnie zaatakują z drogiej strony. To znaczy, raczej nie
- spokojnie, ale na pewno będzie tam mniej wrogów niż tu - wyjaśnił Genrick.
- - To zaczynamy? - zapytał niepewnie Rolan, nadal obawiając się o brak
- doświadczenia jego towarzyszy.
- - Im szybciej tym lepiej - odpowiedział tylko wojownik.
- - Biegnijcie więc w kierunku tego niskiego wzniesienia. - mag kiwnął głową w owym
- kierunku. - Odpalę to i do was dołączę.
- Grupa posłuchała. Rolan spojrzał w ich kierunku, wziął głęboki oddech,
- zapalił flarę i rzucił ją dwa metry na bok, po czym pobiegł do pozostałych. W
- momencie, gdy znowu byli razem, usłyszeli głośny dźwięk - sygnał alarmowy. W dali
- już słychać było wrzaski i pospiesznie wydawane rozkazy. Grupa czekała, aż
- większość bandytów znajdzie się w okolicy flary. Gdy tak się stało, pobiegli szybko
- pod mur palisady i wysadzili go bombą. Jednak zamiast wysadzić drewnianą osłonę,
- eksplozja znisczyła tylko ziemię pod samym murem. Grupa, najpierw zdenerwowana,
- po chwili rzuciła się mały przesmyk, który przed chwilą powstał. Tam czekało na
- nich dwóch zdezorientowanych rozbójników. Jeden nawet nie zauważył, kiedy dostał
- kulą wody w tułów, od razu rozpadł się na małe klocki. To samo spotkało drugiego,
- który otrzymał celną strzałą prosto w głowę. Rolan natychmiast skierował się wraz z
- pozostałymi do centrum, starając się unikać walki.
- Mijając kilka domów, napotkali na przeszkodę w postaci zawalonej drogi
- przez zgliszcza pozostałe po domu kupca, na co wskazywała leżąca tablica z
- 4namalowaną sakiewką. Genrick po krótkiej obserwacji zaszarżował na drzwi
- prowadzące do sąsiedniej ruiny. Gdy znaleźli się w środku, zaczęli przedzierać się
- przez zawalone sufity i zburzone ściany. Unikali tak uliczek, po których wciąż
- dreptali bandyci. Nagle przed nimi zawaliła się jedyna droga do następnej budowli.
- Musieli wyjść na zewnątrz.
- Rolan pociągnął za klamkę drzwi lekko już uchylonych. Wyjrzał na zewnątrz i
- ucieszył się - wojownicy już tu byli, więc wrogowie zajęci byli walką. Mag machnął
- jednoznacznie dłonią i wybiegli na zewnątrz. Stąd już wyraźnie widzieli siedzibę
- dowódcy, otoczoną palącymi się aktualnie namiotami. Otoczeni pożogą wojny, z
- łatwością dostali się pod wysokie i solidne drzwi siedziby ich kapitana. Rolan znowu
- rzucił bombę i na szczęście tym razem przyniosło to lepszy efekt. Drzwi padły na
- grunt, a grupa wskoczyła do środka.
- W przestrzennym pomieszczeniu stał murem liczny oddział bandytów. Fargit,
- ich dowódca, w tej samej chwili pociągnął za dźwignię w rogu domostwa, która
- otworzyła mu przejście na zewnątrz. Anelia instynktownie odwróciła się o 180o
- stopni
- i pobiegła do wyjścia. Zatrzymali ją jednak przeciwnicy, którzy najwyraźniej otoczyli
- już drużynę. Podczas tego krótkiego czasu, Rolan zdążył tylko rzucić zaklęcie na
- tarczę many.
- Grad pocisków runął w ich kierunku. Gdy udało im się osłonić lub uniknąć
- świszczących strzał, przeszli do kontrataku. Genrick skoczył do przodu, tnąc mieczem
- prosto przed siebie, trafiając jednego z oponentów w głowę. Od razu za ciosem
- zamachnął się poziomo, trafiając wszystkich w bliskim kontakcie. Gdy trzymał już
- pewnie miecz, po wrogach pozostały tylko małe klocki na posadzce. W tym czasie
- Anelia wykonywała przewrót, po którym wbiła swoje ostrze w plecy napastnika.
- Sztylet błyskawicznie zniknął, by znaleźć się w tułowiu rzezimieszka naprzeciwko.
- Marcus stał z boku i ostrzeliwał tylko tych, którzy się do niego zbliżali, śląc strzały
- między oczy, czasem nie trafiając. Rolan przede wszystkim zajmował się ochroną
- przyjaciół i nadzorowaniem sytuacji. Obawiał się, że w końcu się zmęczą, a wtedy
- prawdopodobnie zostaliby posłani po statuę. Rolan nietypowo zmarszczył brwi.
- - Trzymajcie się najbliżej ściany po lewej! - krzyknął, posyłając kulę wody w
- kierunku drzwi frontowych. Reszta posłuchała bez pytań. Nie mieli na nie z resztą
- czasu. Niespodziewanie usłyszeli gromki świst, który zamienił się w ciężki łomot.
- Sporej wielkości kula wleciała z kierunku drzwi wejściowych. Przebiła też tylnią
- ścianę i wylądowała na dziedzińcu. Grupa bez wahania wybiegła powstałą dziurą
- wylotową.
- - Cholerna katapulta? Skąd oni to mają!? - wykrzyczał zadyszany Genrick. Nikt nie
- raczył mu odpowiedzieć. Wówczas Rolan wydał rozkaz podążania za nim, kierując
- się do schowanego za roślinami tunelu. Czarodziej wyciągnął lampę, która dawała
- zbyt dużo światła, jak na jej realistyczne możliwości.
- - I kto tu jest oszustem - powiedział lekko urażony Marcus.
- Poruszając się po tunelu, który ku uciesze drużyny nie miał odnóg, słyszeli
- ciągle marsz lub żelazo uderzające o siebie. Kilkaset metrów później wydostali się na
- powierzchnię. Pierwsze, co rzuciło im się w oczy, to wschodzące powoli słońce. Na
- skalistym wzgórzu stał Fargit, przezabawnie wymachując rękoma. Marcus napiął
- cięciwę.
- - Dostanie strzałą prosto w kolano! - krzyknął. Anelia pokręciła pogardliwie głową.
- - On nie ma kolan. Jak my wszyscy... - powiedziała, na co Marcus opuścił łuk i
- oburzony odwrócił się w drugą stronę.
- - Marcus, ty zostań tu. Ostrzelasz go z bezpiecznej odległości - powiedział Rolan, na
- 5co Marcus jeszcze bardziej się oburzył. - Ja pójdę z wami, ale również zachowam
- bezpieczną odległość. Będę starał się was leczyć, wy musicie go zlikwidować.
- Choć nikt nie wyglądał na zadowolonego z planu Rolana, każdy wykonał
- polecenie. Jednakże gdy Genrick i Anelia byli blisko Fargita, ten przestał
- wymachiwać rękoma, teleportował się kilka metrów dalej i... w jego miejsce pojawił
- wielki troll.
- Potwór wykonał potężny zamach wielką kłodą, niszcząc okolicę. Marcus
- zaczął prowadzić ostrzał (po tym jak już zebrał swoją szczękę z ziemi), który mało
- jednak się zdawał. Genrick i Anelia nawet nie myśleli o atakowaniu, próbując
- nieustannie nie dać się trafić. Nieoczekiwanie Genrick wbił się w drzewo, zaś Anelia
- z impetem wylądowała w miejscu, gdzie jeszcze niedawno stał Rolan.
- - Gdzie on jest do diaska? - powiedział Marcus sam do siebie.
- Troll nieubłagalnie zbliżał się w kierunku niedoświadczonego łucznika, zaś on
- starał się przygwoździć bestię swym ostrzałem. Nadaremnie. Wtem wpadł na genialny
- pomysł, co nie było w jego stylu. Marcus rozszerszył niesamowicie źrenice, jakby się
- przestraszył, po czym wyciągnął z plecaka kuszę, którą "przemycił".
- - Przepraszam, Rolan.
- Z kuszy wydostały się tuziny bełtów, które przyćmiły widok trollowi. Nie
- wiedząc skąd i nie wiedząc dlaczego, pociski wciąż jakby produkowały się w kuszy i
- wędrowały najczęściej w głowę olbrzymiego oponenta. Nastąpił w końcu taki
- moment, kiedy troll zatrzymał się przez wydające dziwny dźwięk pociski.
- Ostatecznie, po około dwóch minutach ciągłego ostrzału troll rozpadł się na
- niezliczone sześciany, zasypując kawałek terenu. Marcus podniósł się i pobiegł
- pomóc towarzyszom.
- - Rolan! Rolan, gdzie jesteś! - krzyczał. Łucznik najpierw zbliżył się do Anelii.
- Wyciągnął zza pasa eliksir życia i go otworzył. Powoli wlał go Anelii, co przyczyniło
- się do zniknięcia latających gwiazdek nad jej głową. Marcus to samo powtórzył przy
- Genricku. Wojownik również stracił gwiazdki nad swoją czupryną. Przestraszony
- Marcus od razu poszedł rozglądać się za Rolanem. Przeszedł długi odcinek drogi,
- kiedy postanowił wrócić do rannych.
- - Gdzie on jest? On mu coś zrobił czy jak? - zapytał zdezorientowany wojak.
- - Nie wiem. Zniknął... to pamiętam.
- - Tyle to i ja pamiętam. Anelia, wiesz coś więcej?
- - Nie... - odpowiedziała. Zapadła krótka cisza.
- - Właśnie. Zauważyliście? Nie słychać już walk w mieście. Musieliśmy wygrać, skoro
- nie ma tu jeszcze chmary tych zbójów - powiedział Genrick.
- - Hmm... Skoro tak, to rozbijmy obóz i na niego poczekajmy. Na pewno o nas nie
- zapomniał - powiedziała.
- - Dobry pomysł. Marcus, przynieś drewno na opał.
- Zmartwiony poszedł ociężale poszukać krzaków, z których mógłby owe
- drewno zabrać. Gdyby nie to, że naprawdę był przejęty zaginięciem maga,
- prawdopodobnie wkurzyłby się na fakt, że nie można tego surowca pozyskać z drzew.
- Gdy zlokalizował jeden z takich krzaczków, zbliżył się do niego, strzelił dwa
- razy z kuszy i schylił się po kłody. Po ich podniesieniu znowu wstał na nogi i spojrzał
- przed siebie.
- Na tle już pełnego, wschodzącego słońca szedł z wolna w jego kierunku
- Rolan, posiniaczony na twarzy i podrapany na całym ciele. Gdy jego sylwetka bardziej
- się zbliżyła, zauważył, że ciągnie za nogę Fargita, jeszcze bardziej obitego i
- nieprzytomnego.
- 6- Genrick, Anelia! Wrócił! - krzyknął Marcus i pobiegł do Rolana. Pozostała dwójka
- szybko do niego dołączyła.
- Rolan, widząc że wszyscy są cali i razem, puścił Fargita i siadł na pobliskim
- kamieniu, lekko się uśmiechając.
- - Udało nam się. Ikosel będzie zadowolone. Będą z was dumni... Wszyscy będą z was
- dumni - rzekł, po czym uleczył się, wstał i objął przyjaciół. - Oby wasza waleczność
- nigdy się nie zmieniła.
- - Nie mogłeś uleczyć się wcześniej? - zapytał zirytowany Genrick.
- - Chciałem dodać trochę dramaturgii - odpowiedział z uśmiechem.
- W tym samym czasie przez tunel i boczną bramę palisady wyszedli żołnierze,
- którzy na widok żywej czwórki wpadli w euforię.
- - Niech żyje Ikosel! - krzyczęli.
- - Szkoda, że to koniec naszej podróży... Tak czy owak, chodźmy zjeść dyniowe
- ciasteczka lub coś innego. - Gdy to powiedział, ruszył z drużyną w kierunku
- zdobytego miasta.
- - A, i jeszcze coś. Zajmijcie się tym panem. - Rolan wskazał palcem na Fargita, który
- leżał półprzytomny, po czym zniknął za palisadą idąc wesołym krokiem, na tle
- żółtego, wschodzącego słońca.
Advertisement
Add Comment
Please, Sign In to add comment
Advertisement