Advertisement
Guest User

Untitled

a guest
Dec 21st, 2016
124
0
Never
Not a member of Pastebin yet? Sign Up, it unlocks many cool features!
text 12.99 KB | None | 0 0
  1. W więzieniu na Skamilnej, nadeszła comiesięczna pora odbierania przesyłek Strażnicy mieli za zadanie sprawdzać, czy w niewinnie wyglądających ciastach, lub książkach, znajdują się przedmioty mogące umożliwić ucieczke nierzadko groźnym przestępcom. Jedna z paczek była zaadresowana wyłącznie na placówke, nie posiadała zaś żadnej wskazówki co do określonego więźnia, do którego miała zostać dostarczona. W środku znajdował się (jak łatwo można było się domyślić) tort. Strażnik był już zbyt doświadczony, by łatwo się dać zbić z tropu – więc gdy po pierwszym przekrojeniu nie znalazł w środku niczego podejrzanego, postanowił przyjrzeć się bliżej temu małemu dziełu sztuki cukiernictwa – w kolorze jasnego fioletu , z fantazyjnie poprowadzonymi, kremowymi ścieżkami na wierzchu. Odnalazł tam wreszcie wiadomość zapisaną na małej żółtej kartce. Od razu rzuciło mu się w oczy, że wiadomość nie była napisana grypsem. W pośpiechu przekazał wiadomość naczelnikowi więzienia, który po przeczytaniu, będąc w równie nerwowym nastroju, wydał odpowiednie, zgodne z tekstem zalecenia. Mineło kilka dni. Do celi zamieszkiwanej przez dwóch przestępców o podłych twarzach, i nieprzyjemnych fizjonomiach, przybył z polecenia naczelnika nowy więzień. O jego zbrodni zdawali się być poinformowani jedynie jego nowi znajomi z celi. Ta zbrodnia musiała być o podłożu seksualnym, można było to wywnioskować po losie nieszczęśnika, losie przesądzonym od pierwszego dnia, od pierwszej godziny jego pobytu.
  2. Architekt zajmujący się wyglądem ogólnym tego miejsca, musiał żywić najgłębszą awersje do zimnych murów typowych placówek tego typu, ponieważ zdecydował że więzienie według jego planu, zostanie wybudowane z drewna. Jeśli jego celem było ukrycie za murami legendy głodu, przemocy i zła; jakby chciał udekorować pułapke na myszy najwykwitnięjszym serem, by skusić ofiarę na smakołyk, którego ceną jest życie, to na pewno mu się udało. Z zewnątrz bardzo łatwo można było uznać przeznaczenie budynku za pewien hotel, bądź po prostu lokal do wynajęcia. Dach i okna były w stylu orientalnym, drewno sprawiało przytulne wrażenie, zachęcające do wizyty. Budynek znajdował się na wzgórzu, osadzony był mocno na palach, oferował interesujący widok na domy, ulice i latarnie na dole. To pewnie ten zwodniczy wygląd spowodował że jedna z cel, ta do której trafił pedofil, notabene o stosunkowo dużym rozmiarze (około dziesięć na dziesięć metrów) została wybrana jako miejsce na nasz półmetek. "Nasz" to nie do końca właściwe słowo. Nieważne, jak mocno wytężałem wzrok, i obracałem spojrzenie we wszystkie strony, nie mogłem odnaleźć żadnej przyjaznej, znajomej twarzy. Nie było Mariusza Piaskowskiego, mojego rówieśnika i przyjaciela, którego specjalizacją była druga wojna światowa, a zamiłowaniem ogólno pojęta militarystyka, a szczególnie czołgi. Nie było Marcina Ulama, pozytywnie do mnie nastawionego człowieka wszechstronnie wykształconego, a jednocześnie zachowującego zawsze zdrowy rozsądek, i bezstronną opinie na tematy najbardziej go interesujące. Pierwsza osoba w pomieszczeniu która rzucała się w oczy był nagi, i całkowicie zakrwawiony mężczyzna, ze zmasakrowaną twarzą. Stał oparty o ściane w kącie, słychać było jego świszczący, ciężki oddech. Po jego stanie, a także po tym, że pomimo jego stanu był zmuszony stać choć obok niego była ławka, poznałem że jest więźniemo niskim statusie. Na wspomnianej ławce, na której zostało jeszcze sporo miejsca wolnego, siedziało dwóch mężczyzn w żonobijkach, także więźniowie, w których rozpoznałem osoby poznane przeze mnie zeszłego roku na szkolnej wycieczce w góry. Pamiętam gdy zapadł wieczór, po całodziennej wędrówce, dotarliśmy wreszcie do schroniska, i postanowiliśmy zapalić ognisko i pożywić się kiełbasą, aby być dobrze przygotowani na noc, która zgodnie z tradycją młodzieńczych wyjazdów, musiała trwać długo. Zwiedziony zapachem i entuzjastycznymi okrzykami, dołączył do nas duży pies przybłęda, chyba labrador, którego obfity ślinotok zdradzał apetyt na naszą kolacje. Szczególnie spodobała mu się kiełbasa bohatera naszej opowieści, blondyna w koniobijce. Każdy z nas będąc na jego miejscu, pewnie urwałby kawałek i dał psu, żeby się odczepił, ale nie on. On postanowił tylko podrażnić zwierzę, dał mu kiełbase do obwąchania, pozwolił mu polizać, po czym zjadł ją sam w całości. Moje wspomnienia z nocy następującej po tym wydarzeniu są bardzo wyblakłe, ale jestem pewien że obfitowała w równie dziwaczne sytuacje, ze zdegenerowanym i pewnym siebie blondynem w roli głównej. Gdy popiję sobie nieco, moje zachowanie staje się prowokacyjne, nigdy szczególnie podłe, lub wulgarne, ale prawie zawsze kontrowersyjne. Któreś z moich zachowań, bądź słów, nie mogę już sobie teraz przypomnieć o co chodziło, sprowokowało blondyna. Stanął nade mną w środku nocy, i kpiącym tonem zaczął mi grozić. Byłem słabszy od niego i już całkiem pijany, więc nie ruszyłem się z miejsca, a moje milczenie, pojednawczy humor, bądź reakcja przyjaciół załagodziła w jakiś sposób sytuacje. Z końcem nocy paliliśmy razem papierosy, i przepraszaliśmy się wzajemnie, choć następnego dnia nie odzywaliśmy się do siebie słowem, co więcej – udało mi się dosłyszeć rozmowe, w której blondyn wyrażał się o mnie, w sposób dość nieprzychylny. Można więc sobie wyobrazić inicjalny strach, gdy rozpoznałem groźnego przestępce, a on rozpoznał mnie. Chwile później, do pomieszczenia wszedł niski mężczyzna w kapturze, którego także poznałem od razu. Jego pseudomin: "mrówa", z uwagi na niski wzrost; naturalnie agresywny, popularny, nieprzychylny w stosunku do mnie, znajomy z czasów podstawówki. Zrozumiałem że znajduję się w przedsionku koszmaru – otaczają mnie wrogowie, nie ma przyjaciół, nikogo kto mógłby mnie obronić. Powinienem zniknąć stąd jak najszybciej jeśli nie chcę, by koszmar rozwinął się bardziej. Przechodząc korytarzem więziennym slyszałem za plecami niewybredne komentarze, cmokania, odgłosy walenia w kraty.
  3. Gdy przechodziłem przez parking, zatrzymała mnie nauczycielka historii. Zapytała czy szukam swojej grupy. Nie wiedziałem gdzie zacząć wyjaśnienia, więc po prostu potwierdziłem. Zapytała mnie o nazwisko, po czym zgodnie z pierwszą literą, zaprowadziła mnie do innego budynku, wystrojonego panelami z jasnego drewna, pozbawionego krat. W środku kilkanaście moich rówieśników rozmawiało między sobą. Wyglądali na zgrana paczke przyjaciół, rozmowy pełne niejasnych nawiązań były często przerywane śmiechami. Nie znałem nikogo. Sprawiali wrażenie radosnego, ale jednocześnie zamkniętego grona. Moje obawy zostały potwierdzone, gdy chwile potem przybył chłopak, którego znałem z widzenia – posiadacz rekordu szkoły w biegu na sto metrów. Został przywitany gromkimi, entuzjastycznymi okrzykami. Byli zbyt dobrzy w porównaniu ze mną. Gdyby tylko Mariusz Piaskowski tu był...
  4. Nauczycielka nadal mi towarzyszyła, zapytałem ją czy znane jest już miejsce, w którym odbędzie się studniówka. Odpowiedziała że owszem, spedziła cały ten wieczór na zgromadzeniu pedagogicznych (sama śmietanka – niezwykle popularny wśród uczniów anglista, fizyk będący twórcą głośnej publikacji na temat poglądów Hawkinsa, historyk stojący za pomysłem założenia popularnej organizacji, zajmującej się kultywowaniem historii Polski, wszyscy byli specjaistami w swoich dziedzinach, ale mimo to, poświęcili swoje kariery na najlepszych uniwersytetach, bo wierzyli że praca z młodzieżą jest tą szlachetniejszą), mającym na celu ustalenie lokalu. Powiedziała żebym poszedł za nią, jeśli chcę dowiedzieć się wyniku głosowania.
  5. U podnóża góry znajdowały się dwa rowery. Nauczycielka usiadła na jednym z nich i kazała mi jechać za nią. Gdy tylko ruszyłem, brunetka którą widziałem pierwszy raz na oczy, krzykneła w moim kierunku, stojąc na przeciwległym chodniku:
  6. -Hej! Ile macie lat?
  7. -Ja 18 – po zastanowieniu dodałem – a dlaczego właściwie pytasz?
  8. -Ja mam 25, a jakoś bardzo się nie różnimy – machnąła ręką i znów wybuchła śmiechem. Tymczasem kobieta, za której śladami miałem podążać, znikła z widoku. Musiałem mocniej pedałować, ale było już bardzo ciemno, a latarka zaczepiona u kierownicy oświetlała drogę słabym światłem. Co gorsza, za zakrętem znak "roboty drogowe", oznaczał zagęszczanie się koszmaru. Kilkanaście metrów dalszej drogi było usłane koparkami, buldożerami, betoniarkami. Lawirowałem wokół nich, wytracając prędkość. Straciłem ślad nauczycielki, a także nadzieje że odnajdę ją w tą noc, wtem usłyszałem jej znajomy głos, dobiegający z zakrętu prowadzącego w lewo. Przestraszony, niewiele myśląc nacisnąłem dźwignię przedniego hamulca. Zahamowałem zbyt gwałtownie i przeleciałem przez kierownicę. Nic mi się nie stało, co więcej, nie czułem szczególnego bólu, być może szok jeszcze nie minął, a ja musiałem wracać w dalszą drogę – nauczycielka zaśmiała się tylko i ruszyła z miejsca. Ze Skamilnej skręciliśmy na Radławską, następnie w lewo na Polterbieską, ulicą do końca i w lewo, i znaleźliśmy się... znów na Skamilnej, obok więzienia na wzgórzu. Zapytałem ją, po co jechaliśmy taki szmat drogi, zaśmiała się tylko. Podróż skończyliśmy ostatecznie kilkanaście metrów od wzgórza, w lokalu od którego bił czerwony blask neonów. Miejsce cechowało się trzema dziwactwami, rzucającymi się w oczy niemal jednocześnie. Parking był pod kątem 45 stopni, lub nawet więcej, jakby był pułapką, specjalnie pomyślaną dla kierowców zapominających o zaciągnięciu hamulca ręcznego. Z trudem utrzymując się tam, z zacisniętą dźwignią hamulca, obawiając się że w którymś momencie, przechylę się do tyłu, i piekielnie zmęczony, wysłuchiwałem przemówienia pewnego eleganckiego mężczyzny pod krawatem, jakim zdawał się witać każdego gościa. Wybór słów, lub sama sytuacja gospodarza witającego gości przemową w środku nocy, nie była tak dziwna, jak temat jego przemowy. Otóż niezwykle podekscytowany, opowiadał o wyjątkowości jego restauracji. Tą niespotykaną właściwością było osobliwe usadowienie stół i krzeseł, a dokładniej – przymocowanie ich do ścian restauracji. Mężczyzna rozpływał sie wprost genialnością swojego pomysłu, i za wszelką cenę chciał nas zarazić swoim uniesieniem. "Niech państwo tylko pomyślą – klienci nie muszą przekraczać progu restauracji, jeśli na przykład uważają że przyniesie im to pecha, mogą zjeść kolacje na ścianie. Nie tylko nawet mogą. Raczej serdecznie pragne ich do tego zachęcić! Jaka to wygoda, pomyślcie tylko! Nie trzeba wchodzić do środka, można zjeść na zewnątrz, ot tak, z marszu! Jaki to bezpretensjonalny ukłon, w strone naszych czasów, pędem przepełnionych!". Wysłuchując nerwowo słów szaleńca, przypomniałem sobie nagle, że już kiedyś słyszałem podobną historię. Potrzebowalem jeszcze kilku minut, by dokładnie zlokalizować ją w odmętach pamięci: tak, historia o restauracji, gdzie stoły i krzesła były przymocowane do ścian, wchodziła do zbioru opowiadań "Legendy Ziemi Skamilnej". Zrozumiałem że tak jak restauracja nie jest prawdziwa, tak też żadne z wydarzeń dzisiejszej nocy nie muszą być prawdziwe. Fikcja zastąpiła prawdziwe wspomnienia, które były zbyt bolesne do zaakceptowania, jednocześnie ucieczka w fikcje nie udała się – historie zaczynały się wykręcać i przemieniać w koszmar, by uratować mnie przed utratą kontaktu z tym co rzeczywiste. W rzeczywistości bowiem mój półmetek był jeszcze gorszy niż tej nocy. Poznałem wtedy co to znaczy zdrada przyjaciela, poznałem co to znaczy odtrącenie,. Więzienie wyrzutów sumienia było gorsze dla mnie niż więzienie o najbardziej zaostrzonym rygorze, bo było dla mnie prawdziwe, w porównaniu ze wszystkimi obrzydliwościami które znałem jedynie ze zdjęć. Ta rzeczywistość przypominała o sobie tej nocy, poprzez fakt niemożliwości odnalezienia moich przyjaciół. Mój prawdziwy półmetek miał miejsce kilka lat temu, i był traumatycznym przeżyciem, po nim odizolowałem się od wszystkich i popadłem w alkoholizm. Na studniówce nie pojawiłem się w ogóle. Te krzesła przyspawane do ścian były niemożliwe do dosięgnięcia, sama myśl o tym by na nich usiąść była absurdem. Podobnym absurdem była dla mnie myśl żeby wyjść z domu kilka lat temu, gdy byłem stale pijany i zawiedziony na cały świat. Teraz w tej restauracji myśli o dualizmie prawdy i wymysłu opanowały mnie, ale nie na długo, z zadumy wyrwał mnie pulsujący ból ręki, w tej chwili całkowicie realny, całkowicie przerażający. Chyba była złamana.
  9. Już trzy lata mineły od kiedy nie widziałem się z moim przyjacielem, Mariuszem Piaskowskim.
Advertisement
Add Comment
Please, Sign In to add comment
Advertisement