Advertisement
Not a member of Pastebin yet?
Sign Up,
it unlocks many cool features!
- Rozświetlony blado wpół przepalonymi neonami parkiet niewielkiej dyskoteki w pewnym
- mieście wojewódzkim nigdy nie przykuwał wielkiej uwagi mieszkańców, czy to z powodu
- eklektycznego dosyć gustu głównego didżeja, wielkiego wielbiciela mongolskiego rapu, czy to
- przez notorycznie rozwadniane wodą alkohole, czy raczej wodę rozwadnianą alkoholami.
- Przybytek ten mógł się poszczycić stosunkowo czystymi kafelkami w uczęszczanej przez dilerów
- toalecie, ponadto miał zgodne z BHP zraszacze przeciwpożarowe – na tym kończyły się jego zalety.
- A jednak odwiedzała dyskotekę niemalże noc w noc grupka stałych bywalców, zaprzyjaźnionych ze
- stojącym za barem właścicielem, panem Andrzejem Gozdawą-Rudawskim, primo voto Zbieć.
- Porządku i właściwego obuwia bronił jego współmałżonek i partner biznesowy, pan Ryszard. Para
- otworzyła dyskotekę dobrych dziesięć lat temu i jakoś zarabiała na życie, jak każdy.
- Pan Andrzej podniósł wzrok znad 100 Panoramicznych i zlustrował doświadczonym
- spojrzeniem nowego klienta, młodego chłopaka z dwiema dziewczynami po pachami. Ów zamówił
- po maluchu dla całej trójki i ruszyli na parkiet, nieco rozweseleni. O dziwo, dzisiaj didżej, pan
- Henryk Bocian, postanowił puścić utwory Tycho, amerykańskiego muzyka elektronicznego i
- sympatycznego ponoć człowieka. Pan Henryk bardzo cenił w artystach osobistą sympatyczność i z
- najwyższą niechęcią puszczał z głośników utwory buców i prostaków. Poza roztańczoną już na
- dobre trójką, w dyskotece przebywał tylko Gajcy, ćmiący cygaro na swoim ulubionym fotelu.
- Gajcy, którego prawdziwego nazwiska nikt nie był pewien, zaprzyjaźnił się z panami
- Gozdawami-Rudawskimi kilka lat temu i pomógł im wynegocjować wcale intratny kontrakt na
- alkohole wszelkie ze znajomą hurtownią, za co cieszył się ich dozgonną wdzięcznością i stałym
- miejscem na znoszonym już dosyć fotelu śp. ojca pana Ryszarda, obitym skórą i pachnącym tak
- jakoś przedwojennie. Na nim to Gajcy lubił czasem wypić kilka kieliszków brandy i wypalić
- potwornie cuchnące cygaro, czy to w samotności, czy omawiając interesy ze swoimi dosyć
- tajemniczymi wspólnikami zza wschodniej granicy. Z początku pana Ryszarda martwiły owe
- konszachty, jednak Gajcy przyrzekł uroczyście i w pełni na trzeźwo, że nigdy nie pozwoli swoim
- interesom jakkolwiek zagrozić jego ulubionej dyskotece, a lokal wybiera do rozmów z racji jego
- kameralnej, prywatnej atmosfery. Ta ostatnia uwaga mogła być równie dobrze prztyczkiem w nos
- dla właścicieli, ale woleli ją przyjąć jako komplement.
- Istotnie, dyskoteka była bardzo kameralna. W piątkowy wieczór bawiły się w niej grupy
- trzydziestu, w porywach czterdziestu osób, w tygodniu kilkanaście było absolutnym rekordem.
- Wynajmowano ją często dla wszelakich spotkań literackich i innych wydarzeń kulturalnych, przez
- miesiąc urzędował tu nawet miejscowy klub Dungeons & Dragons, dopóki członkowie nie znaleźli
- innego lokalu. Nad parkietem wielkości dziesięciu metrów na dziesięć kołysała podstarzała
- dyskotekowa kula, przypominająca panom Gozdawom-Rudawskim ich własną młodość, ale
- młodzieży kojarząca się raczej z cepeliadą z teledysków Braci Figo Fagot. Raz wyłącznie udało im
- się przekroczyć magiczną barierę pięćdziesięciu gości – gdy tańczyła tu Ola Hajs, rzecz jasna.
- Olę znali wszyscy, młodzi i starzy, starzy bywalcy i nowe twarze. Przyjechała tu z samej
- Warszawy i prowadziła szkołę tańca nowoczesnego zaraz obok straży pożarnej, ucząc wszystkich
- chętnych dowolnego niemal stylu i kroku. Nie wyglądała Ola na starszą niż trzydzieści lat i z
- pewnością się tak nie zachowywała, jednak jej maniera i sposób bycia sugerowały niebywałe
- wprost doświadczenie życiowe. W mieszkaniu trzymała pamiątki z całego świata i często dostawała
- zza granicy pocztówki w wielu językach. Jej rzadkie odwiedziny na parkiecie tej małej dyskoteki
- były zawsze tchnieniem życia i zastrzykiem finansowym, za Olą Hajs przychodziła tu wszak wesoła
- hałastra tancerzy i psotników z całego miasta. Niestety, przychodzili tu za nią także dilerzy,
- świadomi słabości dziewczyny do niektórych substancji.
- Młody człowiek raz jeszcze podszedł do baru, nieco spocony i uśmiechnięty od ucha do
- ucha. Poprosił o kieliszek i natychmiast opróżnił go łapczywie, po czym wrócił do wesołych
- dziewczyn, pląsających w takt muzyki elektronicznej. Pan Andrzej pokiwał głową z uznaniem i
- wrócił do krzyżówek, w myślach odliczając czas do drugiej w nocy. Wtedy to budził Gajcego
- delikatnych szarpnięciem za rękę i pomagał mu wyjść z lokalu, następnie zamykał z mężem lokal i
- do godziny trzeciej sprzątali w nim dokładnie, mimo niewielkiego bałaganu. Didżej usypiał w
- swojej budce i wychodził dopiero nad ranem, gdy para właściciel już dawno spała w najlepsze wniewielkim mieszkaniu na pierwszym piętrze budynku. Znowu zanosiło się na spokojny wieczór, co
- cieszyło, i niemal wolny od utargu, co martwiło. Dorabiał publikując opowiadania erotyczne przez
- internet, pan Ryszard zaś w wolnej chwili wykonywał drobne naprawy zegarków i innego
- precyzyjnego sprzętu.
- Minęła pierwsza trzydzieści. Dwie dziewczyny podziękowały panu Andrzejowi za wieczór i
- odholowały ledwo żywego kolegę na zewnątrz, uregulowawszy najpierw rachunek jego kartą
- płatniczą. Skądś znały PIN, jak widać wprawione w naciąganiu chłopaczka na sumy duże i małe.
- Gajcy spał w najlepsze w swoim ulubionym fotelu, ściskając w zębach wypalone cygaro. Pan
- Henryk wrócił do mongolskiego rapu i kiwał się wesoło w swojej budce, ignorując zupełnie
- wszystko i wszystkich. Pan Andrzej westchnął tylko i odłożył krzyżówki, po czym wyszedł na dwór
- na papierosa. Jego mąż odprowadzał wzrokiem trójkę młodych ludzi i nucił coś pod nosem.
- – Przyjdzie ktoś jeszcze? – rzucił od niechcenia pan Andrzej, wyciągając z kieszeni spodni
- pomiętą paczkę Marlboro. – Zamknąłbym wcześniej, cholera. Dupa już mnie boli od tego siedzenia.
- – Później ci wymasuję – pan Ryszard uśmiechnął się pod wąsem.
- – Stary pedał. Daj przypalić, zostawiłem zapałki Gajcemu.
- – Odpal od mojego.
- Pan Andrzej nachylił się i zbliżył papierosa do tlącego się Camela męża. Papierosy zetknęły
- się delikatnie, Marlboro zapalił się od Camela leniwie i bez przekonania. Barman zaciągnął się od
- serca i oparł się o drzwi do dyskoteki. Nad nimi bure zwykle niebo ponad pewnym miastem
- wojewódzkim migotało od gwiazd, poetyckich do obrzydzenia. Pan Ryszard przeciągnął się,
- ziewając po aktorsku, aczkolwiek mało przekonująco, objął pana Andrzeja ramieniem i przysunął
- się, romantyk z Bożej łaski. Tkwili tak przez chwilę na październikowym chłodzie, ćmiąc papierosy
- i odliczając w myślach do ubłaganej drugiej w nocy. W lokalu coś zaszeleściło – jak nic Gajcy
- obudził się, jak mu się to czasem zdarzało, z własnej woli, po czym potruchtał do toalety. Pan
- Andrzej wypluł Marlboro i wrócił do środka, odtrącając wyciągnięte niewinnie mężowskie ramie.
- W toalecie coś solidnie gruchnęło. Barman skierował tam krok, przeklinając pod nosem
- niezgrabność starego przyjaciela, najpewniej leżącego pod pisuarem i jęczącego z bólu. Nie
- wiedzieć czemu, Gajcy wciąż, nieustannie poślizgał się na kratce odpływu i leżał obolały na
- posadzce, dopóki ktoś dobrej woli nie podniósł go za fraki. Tym razem było inaczej. Przed oczyma
- pana Andrzeja stanął widok niesłychany – Gajcy leżał jak zwykle pod pisuarem, tyle że w kałuży
- krwi.
- Już miał zacząć z całych sił wrzeszczeć i wołać pana Ryszarda na pomoc, gdy ktoś
- wprawnym i nieznoszącym sprzeciwu ruchem zacisnął mu wilgotną szmatę na ustach,
- przykrywając też szczelnie nos. Pan Andrzej zakotłował się chwilę w silnym, spokojnym uścisku
- napastnika, podczas gdy resztki jego świadomości odpływały wraz z zapachem chloroformu.
- Następnie, napastnik bardzo starannie ułożył pana Andrzeja pod umywalką i podwinął mu rękaw,
- następnie wyciągnął z przenośnej torby świeżą strzykawkę, rozpakował ją i napełnił zawartością
- niewielkiej buteleczki. Ba, przezornie wycisnął ze strzykawki resztki powietrza, by niechcący nie
- uśmiercić barmana przez zator w żyłach. Tak przygotowaną wbił panu Andrzejowi w ramię i
- starannie wstrzyknął całość, co do ostatniej kropelki. Następnie podłożył strzykawkę obok
- nieprzytomnego i oddalił się z toalety.
- Otwierając oczy, pan Andrzej dziękował Bogu za ratunek z narkotycznej niewoli – przez
- zawartość strzykawki śniły mu się okropne koszmary, w tym napotkanie Gajcego w kałuży krwi.
- Jakże był zdziwiony, gdy na miejscu Gajcego znalazł jeszcze zwłoki męża i pana Henryka.
- – C-co tu się kurwa… – zdołał wyszeptać, czołgając się ku zastygłej w śmiertelnym
- grymasie twarzy pana Ryszarda. – Rysiu. Rysiu! Rysiu, kurwa, co tu się…
- – Pana mąż nie żyje – Pan Andrzej obrócił się błyskawicznie. W wejściu do toalety stała Ola
- Hajs, ubrana w wojskowy kombinezon. – Proszę się tak nie dziwić na mój widok, panie Rudawski.
- – Ola! Zaraz, Ola? Czy to… Czy to ty żeś ich… Nie, kurwa, to niemożliwe!– Pewnie, że możliwe – Wyciągnęła z zamaskowanej kabury groźnie wyglądający pistolet,
- wycelowała go w środek czoła pana Andrzeja i odbezpieczyła przerażająco głośno. – Proszę się
- zamknąć i posłuchać chwilę. Czy jednym z leżących tam jest niejaki Jerzy Owsiak, pseudonim
- Gajcy? Proszę kiwnąć tylko głową.
- Pan Andrzej kiwnął głową, przełykając głośno ślinę.
- – Aha. I przyjmował tu, zapewne, różnorakich kontrahentów, w tym mówiących w języku
- rosyjskim.
- Pan Andrzej raz jeszcze kiwnął głową. Ola Hajs nie pytała, stwierdzała co już wiedziała
- doskonale.
- – I nigdy się pan tym nie zainteresował. Nigdy nie zainteresował pan tym organów ścigania,
- choćby i z wrodzonej ostrożności. Gajcy załatwił panu przecież wódę za pół ceny. Dla kogo pański
- mąż naprawia różne „zegarki” i inne czułe mechanizmy też się pan nie interesował. Ani skąd didżej
- zna język mongolski.
- Pan Andrzej kiwał energicznie głową. W oczach zakręciły mu się łzy. Rysiu, mój Rysiu…
- – Gajcy, czy raczej Jurek Owsiak, sprzedawał uran Czeczenom. Pański mąż konstruował dla
- nich elementy do bomb jądrowych. Pański didżej służył jako wtyka FSB, pilnował wszelkich
- transakcji i konsultował je z centralą w Moskwie. Panie Rudawski, wszyscy pana współpracownicy,
- w tym najbliższa rodzina, to wrogowie ojczyzny. Czy raczej byli nimi do niedawna.
- – Zamknij się, ty kurwo! – wyrwało mu się z ust. Ola Hajs oddała strzał w jego łydkę,
- dziurawiąc ją na wylot. Pan Andrzej skulił się z bólu.
- – Panie Andrzeju, pozwolę się panu przedstawić po raz ostatni. Nazywam się major
- Aleksandra Pieniążek, oficer Obrony Terytorialnej Rzeczypospolitej Polskiej. W imieniu Polski
- odrodzonej skazuję pana na karę śmierci za zdradę ojczyzny. Niech się Bóg nad panem zlituje.
- Zamknął oczy. Сука блядь, pomyślał. Nakryła nas.
Advertisement
Add Comment
Please, Sign In to add comment
Advertisement