Advertisement
Guest User

Untitled

a guest
Jan 19th, 2017
83
0
Never
Not a member of Pastebin yet? Sign Up, it unlocks many cool features!
text 30.64 KB | None | 0 0
  1. Mateusz przebudził sie w nieswoim łóżku, bez zarostu i z włosami sięgającymi ramion. Chciał zobaczyć która jest godzina, ale nie znalazł obok siebie telefonu. Z tych wskazówek, wywnioskował z największym zdziwieniem, że znów ma 15 lat, i musi iść do szkoły. Ze świata stale powracających na jawie i w śnie koszmarów, przeniósł sie do koszmaru samego w sobie. Piekielne więzy zaczęły coraz mocniej ściskać jego klatke piersiową, ale nie miał czasu na panike, bo po chwili do pokoju weszła starsza kobieta ze zmęczonym wyrazem twarzy. W dłoniach trzymała duży młot. Ta kobieta była jego matką.
  2. -No wstawaj. Wstawaj już – powiedziała spokojnie, ale stanowczo, i kilka razy lekko uderzyła go w ramię, otwartą dłonią. Brak reakcji. Chłopiec wygląda jakby spał, ale ona dobrze wie, że tylko udaje. Podnosi młot na wysokość głowy i uderza trzonkiem w pozłacany gong, wiszący nad łóżkiem, i krzyczy
  3. -Wstawaj! Wstawaj, no już! - jedyną odpowiedź na jej starania, stanowi zasłonięcie poduszką głowy, jak tarczą.
  4. -Boże, nie, znowu sie zaczyna. To niemożliwe! - chciał krzyczeć, ale słowa uwięzły mu w gardle. Nie chciał powracać do tego strasznego miejsca, do tych smutnych nauczycieli, i agresywnych kolegów, ale najbardziej nie chciał powracać do swojej własnej, neurotycznej osobowości. Chciał objąc poduszke mocno, i powrócić do nastoletnich snów, w których dziewczyny uśmiechają sie do niego i siedzą z nim na schodach, ale obawiał sie, że nie miał wyboru. Kobieta wyszła z pokoju złorzecząc, i pomyślał że może upiekło sie mu tym razem. Niestety, kobieta wróciła, wraz z garnkiem pełnym lodowatej wody. Zawartość wylądowała na nagim ciele kościstego gimnazjalisty. Wyskoczył jak poparzony, prosto na chłodne, poranne powietrze. Marznął, ale musiał iść, nie mógł stać w jednym miejscu, narażony na przeraźliwe krzyki kobiety. Jej chrapliwy, podniesiony głos, towarzyszył mu przy każdej czynności porannej toalety. Nie musiał mieć zegarka, żeby wiedzieć że jest już spóźniony. Za zegarek służyły mu wściekłe krzyki matki, odprowadzające go aż do drzwi: "jeszcze wolniej, i jeszcze sie tak zgarb. Co ja mam z tym chłopiekiem, skaranie boskie. Jezus maria, chryste, no idziesz już, czy nie idziesz?!" Wypchnięty przez wrzaski na wiosne, rozejrzał sie za ładnymi widokami, aby odwrócić swoją uwage od tego co go czeka. Niestety, nie było śladu po kwitnących jabłoniach, bielejących w słońcu, prawdopodobnie nie zostały jeszcze zasadzone.
  5. Gimnazjum powitało go ponurymi realiami brudnych, niekończących sie, klaustrofobicznych korytarzy, gdzie zamęt biegającej dzieciarni był przegryzany głośnym dzwonkiem na lekcje. Zwykle w tych czasach nie miał zainteresowań, więc przerwy były dla niego najgorsze. Głównie stał w kącie i czekał na dzwonek, ale czasem ogromne znudzenie zmusiło go do podjęcia rozmowy, co nigdy nie kończyło sie zbyt dobrze. Czuł sie wtedy jak na linie zawieszonej pomiędzy dachami wieżowców. W każdym momencie, gdy najmniej sie tego spodziewał, mógł zostać spoliczkowany, a jego rodzice mogli zostać zmieszani z błotem na najróżniejsze sposoby. Oponent rzucający tymi wyzwiskami miał zawsze śmiertelnie poważną mine, nie znoszącą żartów. Ach, to były czasy. Czuł sie żywy w tym nieprzerwanym niebezpieczeństwie. Krok w dowolnym kierunku mógł sie skończył traumą na całe życie. Nie można zresztą było odmówić łobuzom, że źle wywiązywali sie ze swojego łobuziarskiego obowiązku: zawsze wybierali miejsce upokorzenia tak, aby świadkami byli wszyscy. Pobicia też sie zdarzały, ale zawsze takie, żeby nie było siniaków. Słowem, starania tych chłopców z biednych rodzin zasługiwały na piątke z plusem.
  6. I tym razem postanowił zaryzykować. Jego "koledzy" na te 15 minut (zawsze tyle trwała przerwa przed pierwszą lekcją), byli tym razem zaskakująco mili dla niego, no co prawda rzucali zabawne komentarze na jego temat, ale za to powstrzymywali sie od otwartej agresji. Nie przypuszczał, że to tylko cisza przed burzą, to miłe przyjęcie to tylko maska, za którą diabelski plan sie formuje, w tych ich niewinnych główkach. Na pewno by sie domyślił, gdyby nie był tak naiwny. Najpierw zapytali go, czy przyniósł jajka. Pytanie miało sens, bo na pierwszej lekcji miała być plastyka, a nauczyciel organizował w tym dniu malowanie jaj wielkanocnych. Zapomniał jak zwykle, tak samo jak oni. Zaproponowali mu, aby we trójke przejść sie do kiosku oddalonego od kilkaset metrów. Nie było innego sposobu, by nie dostać jedynki, więc zgodził sie.
  7. Przez te kilkaset metrów zajmowali sie spokojną, wesołą konwersacją. Widocznie nie chcieli spłoszyć ofiary. Mateusz miał wejść i kupić 6 jajek, po dwa dla każdego. Po wyjściu z kiosku chłopcy, ich imiona W. i K., szeptali coś pomiędzy sobą i dawali sobie jakieś znaki, Mateusz był odwrócony plecami. Wreszcie w jednym momencie, obaj rozbili po jednym jajku na jego głowie. Usłyszał chrupot, i poczuł zimne białko ściekające po karku. Zaraz potem zaczeli uciekać, zanosząc sie śmiechem. Mateusz wdając sie w pogoń, sam ledwo powstrzymywał uśmiech, zastanawiał sie tylko gorzko, dlaczego te wszystkie śmieszne rzeczy muszą przytrafiać sie jemu? K od razu odbił w prawo i tym samym, mógł wrócić do szkoły normalnym krokiem, tymczasem W. skręcił w lewo, i uciekał dłuższą drogą na około, i to za nim biegł Mateusz. W był z pewnością lepszym biegaczem, ale Mateusz, mimo że beztalencie, w bieganiu nie był taki najgorszy, i nie zwiększając dystansu dzielącego ich, o długości kilku metrów, mógł rzucić i z łatwością trafić. Ale traf chciał, że bieg na złamanie karku, i rzucanie jajkami nie pasowały do siebie. Rzucił dwa razy, za każdym razem pocisk poleciał nad głową W, albo jakoś z boku. Dobiegli na plac przed szkołą, gdzie czekał już korowód powitalny. Cała klasa stała tam, obserwowała sytuacje i zanosiła sie od śmiechu. Pewnie zobaczyli przez szybe i poprosili nauczycielke o wyjście. Była tam dziewczyna, która podobała sie Mateuszowi, ona też nie próbowała powstrzymać sie od śmiechu. Nauczycielka od polskiego, pani T zresztą też tam była wśród nich, ale dlaczego? Sama sie chciała pośmiać? Najpewniej nie chciała zostawić dzieci samych, była przecież odpowiedzialna za nie, ale to nie tłumaczy, dlaczego pokazała zieloną kartke dla tego zbiorowego linczu? Mateusz był okropnie zawstydzony i czuł sie strasznie źle, ale w pewnym sensie rozumiał jej motywy. Od zawsze chciała być popularna wśród uczniów, zresztą brak popularności oznaczał wyrok, ta klasa była znana z najpodlejszego zachowania w stosunku do nauczycieli. Śmiejąc sie z nimi, okazywała solidarność, zrozumienie dla uczuć i problematyki ich zachowania. To przecież bardzo śmieszne wydarzenie, jak sie je ogląda z dystansu. Chłopak wysmarowany jajkiem, biegnący za swoim oprawcą – troche jak z niemej komedii. Dzieci to dzieci, takie właśnie sytuacje ich śmieszą! Potem z tego wyrosną! Na pewno tak właśnie myślała, zresztą pozostali też. Ta dziewczyna, która mu sie tak podoba na pewno nim osobiście nie gardzi, po prostu z samego wydarzenia sie śmieje, a ofiara była konieczna. Tak sobie tłumaczył te złośliwe śmiechy, poklepywania po plecach W, niewybredne komentarze ginące w jednostajnym jazgocie. Musiał tak sobie to tłumaczyć, inaczej chyba piorun by go strzelił tam na miejscu i zabił. W chwilach takie jak te, pragnął natychmiastowej śmierci. Po prostu położyć sie i umrzeć, błyskawicznie, nie być zmuszonym do przeżywania tego niezmiernego wstydu, a może nawet przyprawić te potwory o wyrzuty sumienia. Na przemian pochylając głowe i patrząc im w twarz, wątpił wtedy że mogą ich trapić wyrzuty. Ten plac był wypełniony esensją zła. Zło, samo w sobie, nie jest w ludziach, ale w sytuacjach w których czasem zdarza im sie uczestniczyć. Potem sami zapominają, kontynuują życie i wyrastają na przyzwoitych ludzi, mają samochody i dobre pozycje, i zostawiają zło poza sobą, ale zło nie znika. Ich zło już zawsze będzie na tym placu, w czarno-białych kolorach pamięci Mateusza,. Od obrazu tego zła, obrazu placu pełnego śmiejącego sie zła, nie uwolni sie aż do śmierci. Wracając do klasy, w akompaniamencie śmiechów i wytykania palcami, wyobrażał sobie, że nie jest pokryty jajkiem, lecz gnojówką. To by chociaż wyjaśniało odraze, jaką czuli wszyscy do niego. Inaczej nie mógł sobie tego wyjaśnić, może był zanadto niedojrzały i nie widział swojej winy.
  8. W wyciągnął do niego ręke, może z litości. Poszli razem do łazienki. Mateusz nie mógł zobaczyć wszystkich plam na plecach, i nie mógł sięgnąć do nich dłonią. W wycierał mu kark mokrym kawałkiem papieru toaletowego, Mateusz opędzał sie od niego, jak od gnojnych much, ale W odpowiadał na te gesty tylko "zostaw" i "poczekaj chwile" i wycierał dalej.
  9. -Ale myślałem że trafisz, byłeś naprawde blisko. Stary, nie podejrzewałem że umiesz tak szybko biegać – nadal sie uśmiechał w sposób zahaczający o serdeczność. Mateusza nie stać było żeby sie rzucić na niego pięściami, nawet by go sklnąć, i odepchnąć, po prostu stał tam głupkowato i poddawał sie tym zabiegom. Do łazienki weszło dwóch chłopców z wcześniejszych klas, i patrzyli na scene z grymasem zdziwienia i zażenowania.
  10. -Co wy tu robicie? - zapytał jeden z nich
  11. -Spierdalać – przez zęby wymówił mój nowy "przyjaciel"
  12. Dzwonek na lekcje wybił kilka minut temu, byli spóźnieni. Mateusz zastanawiał sie czy po prostu nie uciec, ale teraz to było niemożliwe, nie pod bacznym i nad wyraz opiekuńczym okiem prześladowcy. O nauczycielu plastyki krążyły pewne plotki, ponoć lubił bić dzieci kablem od zasilania, ale nie uważał tego za swoj największy problem.
  13. Polski. Wszedł do sali, gdzie ludzie pluli mu pod nogi jako wyraz uznania i swoiste powitanie dla cezara. Usiadł tam gdzie zwykle, w tylnej ławce. Widział kiedyś zabawny obrazek – pokazywał kategoryzowanie ludzi, w zależności, od ławek w których siedzieli w szkole. On siedział najczęściej w w ostatniej kolumnie pierwszego rzędu, i w ostatniej kolumnie ostatniego rzędu, czyli kolejno: "pizdy" i "cichociemni". Cóż, najwyraźniej nic sie z tym nie da zrobić. Siedział w ławce z mocno nieatrakcyjną dziewczyną, i to też nie było przypadkowe, też wskazywało na najniższy status jaki tu posiadał. Jednak nie zdołał nacieszyć sie jej urodą (zwykle musiał, nie miał szans na nic lepszego), bo nauczycielka ogłosiła sprawdzanie zadania domowego, i w klasie zapanowała niepokojąca cisza.
  14. -No, to może ktoś na ochotnika, śmiało – powiedziała ciepło i zachęcająco. Nikt sie nie zgłasza, cisza, słychać przelatującą muche. Banda analfabetów. Nawet te niezwykle rezolutne dziewczyny, które mają najlepsze oceny ze wszystkiego, a rodzice pozwalają im pić wino, i w ogóle są bardzo bardzo, nawet one milczą jak zaklęte, i tylko rozglądają sie dookoła z ustami, otwartymi w grymasie młodzieńczej pasji. Na prawde nie miał ochoty czytać tym razem, i to dla nich, którzy zadali mu tyle bólu przed chwilą. Był na skraju rozpaczy, czuł że głos będzie mu sie łamać. Zwykle to on zawsze przedstawiał wypracowania, nie było innych chętnych, więc siłą rzeczy to on był "utalentowany", czasem nawet bili mu brawo. I tym razem, czuł na sobie ciężki wzrok nauczycielki. Nie widząc więc innego rozwiązania, podniósł ręke.
  15. -A może tym razem ktoś inny... Nie? No dobra, Mateusz to prosimy. Czytaj.
  16. Otwarłem zeszyt na stronie mojego wypracowania, i mało brakowało żebym zwymiotował na nie. Zaczął wreszcie czytać, ale z każdym kolejnym źle dobranym słowem, z każdym błędem składniowym i stylistycznym, zagłębiał sie w coraz głębszą spirale pogardy i samonienawiści. "Co to właściwie jest? Czy... czy to możliwe, że to ja napisałem ten nonsens?" Owe wypracowanie to miała być recenzja filmu Krzyżacy, ale dlaczego filmu a nie książki? "Czy ja w ogóle widziałem ten film?" Krzyżacy jest to ekranizacja słynnej powieści Henryka Sienkiewicza o tym samym tytule. Opowiada on o burzliwym okresie w historii Polski, latach 1390-1410 (około), zaczyna się 20 lat przed Bitwą pod Grunwaldem, kończy się po bitwie
  17. "Danusia nie jest dokładnie odwzorowaną postacią z książki [...]" a chwile później "[...] paradoksalnie jego największym problemem, jest duże podobieństwo do książki [...]" czytał i nie mogłem uwierzyć własnym oczom, chciał to zakończyć, chciało mu sie płakać, ale wzrok nauczycielki zmuszał, by kontynuował "sporej ilości postaci" Czy oni naprawde nie slyszą tych błędów? Widocznie nie, bo siedzą w ciszy i ani nie pisną, choć powinni głośno zakrzycznąć: "weto". Wreszcie skończył, czuł sie jakby mu przez gardło przelali wrzący ołów. Spojrzał na nauczycielke, i czekał na druzgocące krytyke.
  18. -To jest... świetne, naprawde. A powiedz nam Mateuszu, ile czasu Ci zajęło napisanie tego?
  19. -O-około 10 minut. - nie kłamał, ale to go nie usprawiedliwiało, zresztą cały ten esej składał sie z raptem kilku zdań. Po sali przetoczyły sie głosy podziwu, nauczycielka wysłała uczniom spojrzenie pełne mądrości, i powiedziała
  20. -Widzicie? Bierzcie z niego przykład, bierzcie, i uczcie sie. To prawdziwy talent, krótko siedział, a napisał coś takiego.... No, no, prawdziwy talent.
  21. "To jest niemożliwe... Skoro wieszczy tak o moim talencie, to dlaczego chociaż nie przeczyta na własne oczy, co napisałem? Nie chce sie jej? Jasne by były dla niej chociaż te przecinki, jakie postawiłem na oślep, gdzie popadnie. W jak okropnej szkole, przyszło mi zmarnować najważniejsze dla mnie lata? Wiele złego spotkało mnie w życiu, i wiele złego spotkało mnie tego tylko dnia, ale ona jest w tym wszystkim najgorsza. Broń mnie Panie Boże, przed sądami osób nienadających na stanowisko sędziego. Uchroń mnie przed pustymi pochwałami, napełniającymi bezwartościową nadzieją. Spraw aby tylko ode mnie pochodził mój cel, mój sens."
  22. Część polęgająca na sprawdzaniu wiedzy mineła, pora na przyswojenie nowej.
  23. -Otwieramy podręczniki na stronie 64. Chce ktoś czytać na ochotnika?
  24. Mieliśmy pracować nad jakimś miernym opowiadaniem. Nie pamiętam tytułu ani twórcy. Było skierowane do młodszego czytelnika, opowiadało o starciu pomiędzy nieśmiałym okularnikiem, a szkolnym łobuzem, który mu dokucza, a dokładnie nazywa go "sową", i śmieje sie z jego okularów. Jednak ofiara nie daje sie tak łatwo, tylko wali w morde owego łobuza, po czym (oczywiście!) natychmiastowo wymiotuje, z powodu tej okropnej przemocy, w której wziął udział. Wracając do domu, towarzyszy mu niebo zasłane czarnymi chmurami, edukacyjne pytanie pod tekstem: "Wyjaśnij w jaki sposób pogoda, koresponduje z nastrojami bohaterów." Kurtyna podnosi sie, następuje ostatnia konfrontacja ofiary z łobuzem. Tenże okazuje sie być ubogi, ma niewesołą sytuacje w domu, i przeżywa jakąś traume, ponadto jest strasznie samotny. Koniec. Teraz w rękach uczniów, jest podążac po niciach rozwiniętych, przez sugerujące rozwiązanie odpowiedzi, aby dojść do prawidłowych morałów: przemoc jest zawsze obrzydliwa, a znęcając sie nad kolegą, przedstawiasz samego siebie jako mocno pokiereszowanego psychicznego osobnika, który sam potrzebuje pomocy.
  25. Mateusz miał wrażenie że nauczyciele, kurczowo trzymając sie tego co napisane jest w ich "specjalistycznych" podręcznikach, popełniają duży błąd. Podręcznikom takim jak ten, udaje sie ominąć szerokim, jak autostrada łukiem, zarówno wartościowe dzieła polskiej literatury, jak i światowej, klasycznej. Wszystko na użytek tendecyjnych opowiastek, których zadaniem jest ogłupiać, i wszystko upraszcząć. Co wyniosą uczniowie z dzisiejszej lekcji, czy zniechęci ich do zła i przemocy? Czy szlachetny morał może istnieć sam, tak po prostu, i nie potrzebuje wsparcia walorów artystycznych, aby wywrzeć na kimkolwiek, jakiekolwiek wrażenie? O ile więcej dobrego mogłaby przynieść uważna lektura, z pomocą obeznanego nauczyciela, dajmy na to klasyków antycznych? Mateusz zmartwiony zamknął książke, nie opuszczały go ponure myśli: "Te wszystkie zagubione dusze, zamknięte na okres 40 minut, oko w oko z czystą "cnotą", i "dzielnością etyczną", i niech to wszystko piorun spali, jeśli nie wyjdą z klasy z załzawionym oczami. A niechby tak spróbować nauczyć tą hołote Republiki Platona. Idea eugeniki powinna znaleźć dla siebie miejsca w ich bezwzględnych światopoglądach, i pod wpływem antycznej propagandy nieuchronnie by mnie zabili, uznając za człowieka gorszego, pozbawionego potencjału. Przynajmniej nie musiałbym tyle cierpieć."
  26. Wszystko sie okropnie skomplikowało. Mateusz nie tylko czuł na sobie wzrok wszystkich, ale jego własny głos mówił mu straszne rzeczy. Aby go uciszyć musiął osiągnąć satyfakcje, rozwiązanie jak w filmach. Musiał sie zemścić. Wybrał najdłuższą przerwe tego dnia, aby wyjść do sklepu, tego samego. Siłą rzeczy przechodził obok boiska, gdzie jego największy wróg, najpodlejszy i najbardziej nienawistny człowiek jakiego znał S. biegał za piłką. Przerwał do zajęcie, wykopał piłke do najbliższego zawodnika, tylko po to by zbliżyć sie do ogrodzenia, i obrzucić Mateusza okropnymi wyzwiskami.
  27. Kiosk. Kupił cały karton jajek. Wychodzi ze sklepu, a tu W. Pewnie szedł za nim całą droge, żeby ukazać mu swoją przewage, i znowu go upokorzyć
  28. -Co Ty robisz? Co ty odwalasz? Możesz sie nie popisywać?
  29. Mateusz otwiera pudełko i wyciąga jajko.
  30. -No. Dawaj. Rzucaj. Smialo.
  31. Dzieli ich kilka zaledwie metrów. Rzuca. Nie trafia. Jajko przelatuje nad głową. Rzuca następne i jeszcze jedno. W zręcznie unika na boki, jajka omijają go i rozbijają sie w okolicy drzwi do sklepu. Mateusz czuje sie do głębi zmęczony i zrozpaczony, nie może inaczej wytłumaczyć swojej niecelności. Jakby głaz przygniótł mu wątrobe i uciskając, wyciskał z niego chęci podjęcia starań, chęci triumfu. W przyszłości to uczucie nawiedzi go wielokrotnie. Starsza kobieta nagle wychodzi ze sklepu wśród latających jajek, i lepkiej żółci rozlewającej sie po chodzniku. Właścicielka sklepu i znajoma jego rodziców, otyła i o wyglądzie rezolutnym, wiejskiej kobiety, która potrafi sobie poradzić w życiu, mówi: "Ale przestańcie, nie wolno tak robić. No, pogódźcie sie, i idźcie już stąd. Nie wolno sie tak kłócić." Na jej zwykle radosnej twarzy, odbija sie delikatny grymas złości. Ktoś obrzucił jajkami jej sklep zupełnie bez powodu, i sam fakt wytrącił ją z równowagi. Nie może pozwolić nikomu wchodzić na głowe w ten sposób.
  32. W stuka sie w głowe i odchodzi. Mateusz wyrzuca reszte jajek, idzie powrotną drogą. Przechodzi obok tego samego ogrodzenia, gdzie czeka już na niego ten sam chłopak. Z rękoma założonymi krzyczy "ty debilu!", i spluwa obficie pod nogi. Nie słychać w jego głosie, żeby "naprawde tak uważał", nie słychać nienawiści, jedynie czystą, dojmującą pogarde. Jego głos sie śmieje w sposób okrutny, cyniczny, że aż trudno uwierzyc w istnienie właściciela tego śmiechu. Brzmi jak istota z koszmaru. Nie da sie już nic zrobić, trzeba porzucić nadzieje na rozwiązanie, szczęśliwe zakończenie, jak w filmach. Gorycz zostaje i nie ma cukru, żeby choć troche zniwelować jej smak. Pozostaje tylko zignorować ją, i stanąć w szeregu, i tkwić w nim, aż ostatni dzwonek oznajmi koniec dnia. Położyć na poduszce głowe, ciężką jak kamień i mieć nadzieje, że następny dzień, czas i pamięć uleczą to co nierozwiązane.
  33. Wkrótce jednak zrozumie, że to tak nie działa. Konsekwencje wydarzeń nie sięgają końca dnia, ani nawet końca gimnazjum. Wiele lat minie, a to wspomnienie będzie wracać do niego. Potem znowu, znowu i kolejny raz, aż do śmierci. Jak chomik będzie biegać po kółku, obracać je w nieskończoność, bo gdy sie zatrzyma, to cała maszyna stanie, cała pamięć zostanie unicestwiona. To bolesne wspomnienie to budelec, wystarczy wyjąć jedną cegłe i struktura runie. Tylko w demencji starczej kryje sie nadzieja, że kiedykolwiek będzie mógł odczuwać przyjemność, bez obawy że satysfakcja zostanie zagłuszona przez dreszcz, wywołany przez losowo przywołane wspomnienie. Tylko gdy już będzie taki stary, to pewnie samoistnie, nic już go nie będzie cieszyć.
  34. Koniec szkoły, nie oznaczał końca kłopotów. Pierwszą czynnością jakiej sie poddał po powrocie do domu, to nalanie wody do szaflika, aby zmyć z siebie tą hańbe. Matka zauważyła jego brudne, posklejane włosy i spytała co sie stało. Gdy wyjaśnił, zrobiła to, czego sie spodziewał. Zaczeła go obwiniać. "Dlaczego sie tak dajesz upokarzać?", "ale musiałeś coś im zrobić.", "musisz coś z tym zrobić, słyszysz mnie?!" Macierzyńska miłość skłoniła ją do zadawania pytań trudnych i bolesnych. Gdy nie doczekała sie odpowiedzi, powtarzała pytanie kilkukrotnie, z coraz to większą niecierpliwością, ale odpowiedź zawsze stanowiły mruknięcia. Tego dnia Mateusz nie mógł iść spać wcześnie. Chciał sie ukryć, zniknąć, ale jednocześnie, czuł silną potrzebe, żeby z kimś porozmawiać. Nie dawał spać matce, mówił jej że jest nieszczęśliwy, mówił:
  35. -Ludzie mnie nienawidzą, a nie mam pojęcia. Dlaczego oni mnie tak nienawidzą?
  36. -Na pewno nie bez powodu. Ja cie doskonale znam. Nie przywitałeś sie z nimi raz, drugi, ktoś sie do Ciebie odezwie, a Ty mu odburkniesz. Teraz nagle jesteś zdziwiony.
  37. Sugestie, że wszystko jest jego winą doprowadzały go do furii. Łzy zatykały mu gardło, i wypowiedzenie każdego słowa sprawiało mu ból, ale robił to krzykiem. Krzyczał i rozpaczał aż zapadła noc, twarz matki zrobiła sie czerwona, i poprzecinana była bruzdami ukształtowanymi przez wiek, złość, cierpienie. Straciła cierpliwość, szeptała ale coraz głośniej: "zamknij sie", atmosfera była coraz gęstsza i wyzwiska wisiały w powietrzu. Wreszcie nie mogła dłużej znieść jego płaczu i krzyków, "czy to ma być mężczyzna? Kto sie mną zaopiekuje gdy będe stara i niedołężna". Rozkazy milczenia były coraz bardziej napełnione złością, aż wreszcie wstała i zaczeła go bić zamkniętą pięścią po głowie, aż przestał płakać i mówić cokolwiek. Biła go nadal, aż do krwi, aż był zmuszony odejść, bo ból czysto fizyczny był nie do zniesienia. Rozebrał sie, i położył w swoim łózku. Przewracał sie na boki, co chwila był wstrząsany atakami spazmów. Zasnął po kilkugodzinnych zmaganiach ze sobą i z milczącą pościelą, towarzyszem w cierpieniu.
  38. EPILOG
  39. Długo jeszcze tkwił w labiryncie traumy. Ferelne wspomnienie zataczało krąg za kręgiem, dzień kończył i zaczynał w tym samym miejscu, od kilku lat przeżywał ten sam dzień, najgorszy w jego życiu. Wreszcie jakimś cudem udało mu sie obudzić. Zdał sobie sprawe, że zrzucił z siebie starą skóre jak wąż, obudził sie w nowej, świeżej. Przetarł dłońmi oczy i zabrał sie do powtórnego składania swojego świata, rozbitego na tysiące kawałków. Zaraz po przebudzeniu uśmiechnął sie, bo wiedział jaki powinien być jego pierwszy ruch, w drodze do odbudowania tej skomplikowanej konstrukcji. Ma 20 lat i może wszystko – po raz pierwszy od bardzo długiego czasu, obudziła go taka właśnie myśl, musi z tego skorzystać, musi płynąć na tej fali, bo jeśli ją ominie, to będzie już wiecznie smażyć w słonecznym oknu, tkwiąc w środku oceanu. Dzisiejszy dzień jest tym dniem. Dniem w którym zrobi to czego zechce, bo nie chce więcej wracać do koszmaru, nie chce więcej pluć sobie w brode. Dziś, albo nigdy. Wiedział już dokładnie co zrobić, kwestią było tylko nie dać sie przestraszyć.
  40. Pokój jego matki, odeszła dawno, na pamiątke nad łóżkiem zawieszony młot, którym zwykła walić w gong. Idealnie sie nada. Mateusz chwyta młot, chowa do plecaka i wychodzi z domu. Jak zwykle kieruje swoje kroki na przystanek, ale nie wsiada do autobusu, który codziennie wiózł go do pracy. Tym razem wsiada do autobusu jadącego w odwrotną strone. Wchodząc po schodkach, przez ułamek sekundy waha sie, ale szybko udaje mu sie zgasić wszelkie niepewności. Może nie powinien robić tego, ale musi to zrobić. Nie wytrzyma wielu lat żałowania, że sie nie zdecydował, odpuścił w ostatnim momencie, nie spojrzał jej w oczy, z chwilą gdy... Nie, nie wytrzyma dłużej niepewności, wyrzutów, pustych rozmyślań. Niech żyje czyn! Bez wzgędu na to czy dobry, czy zły.
  41. Miejscowość niewiele sie zmieniło od kiedy był tu ostatnio, a mineło przecież pięć lat. Te same wielkie, rozłożyste drzewa, liście filtrujące promienie, tworzące na asfalcie skomplikowane wzory. Kasztany. Szkoła wygląda tak samo. Tylko jakby mniej ludzi w około. Wysiada na tym samym przystanku, obklejonym na poły zdartymi ogłoszeniami i plakatami wyborczymi, niezmienionym od pięciu lat, wchodzi do szkoły tym samym wejściem co kiedyś. Widzi te same korytarze. Tylko ludzie troche inni, same dzieci, zdziwieni troche jego widokiem. Czekając na lekcje polskiego, pyta sie dziewczynki z blond warkoczykami, czy pani T. nadal tu pracuje. Odpowiada twierdzącą, to nazwisko wydaje sie wywoływać u niej nieprzyjemną reakcje. Wyje dzwonek, ten sam nieprzyjemny, ogłuszający dźwięk. Pamięta jak zwykł zatykać uszy obiema dłońmi i krzyczeć ile sił w płucach, gdy tylko go usłyszał. Szybko wybito mu ten pomysł z głowy, nauczycielka powiedziała: "gdyby wszyscy tak sie darli, to nie dałoby sie tu zupełnie wytrzymać". Siada w ławce, tej samej co w pamiętnym dniu. Dziewczynka obok niego pyta sie kim jest, on na to przykłada palec do ust i mówi "ćśśśś". Pani T. wchodzi do klasy, nie zajmuje jej długo czasu, zorientowanie sie kto ją odwiedził. Uśmiecha sie, mowi do całej klasy: "pewnie zastanawiacie sie, kim jest ten wyrośnięty chłopak, w ostatniej ławce. Chciałabym Was z miejsca uspokoić, nie powtarza wcale klasy kilka razy z rzędu, ale ukończył ją wiele lat temu, i jest nawet na tyle miły, aby nie zapomnieć o swojej ulubionej nauczycielce. Mam nadzieje, że weźmiecie z niego przykład. No więc jak tam u Ciebie Mateusz? Co robisz, uczysz sie gdzieś, pracujesz?" Wszyscy odwracają sie w moją strone. Uśmiech stopniowo znika z twarzy nauczycielki, gdy widzi jak bardzo zmienił sie ten absolwent. Jego wzrok wpatrzony w daleki, nieokreślony punkt, jego usta zastygłe jak w kamieniu, jego milczenie, to wszystko ją zaczyna przerażać. Zdaje sobie sprawe, że ma problem, chciałaby krzyczeć, ale jest na to zbyt dumna. Wreszcie przybysz odzywa sie zimnym, monotonnym głosem
  42. -Zniszczyła mi Pani życie. Niedawno dotarło to do mnie. Nie chciałbym umrzeć, nie powiadamiając Panią o tym moim odkryciu. Gardze Panią, chciałbym żeby Pani o tym wiedziała.
  43. Zbladła. Miała ochote kazać mu sie wynosić natychmiast, ale coś ją kusiło, żeby wdać sie z nim w rozmowe, żeby dowiedzieć sie, dlaczego dorosły w dzień powszedni przychodzi do swojej dawnej szkoły i obraża swoją nauczycielke. Było w tym coś druzgocącego, czuła nawet do niego coś w rodzaju litości, wyglądał jak trup i z pewnością nie był w swojej najlepszej formie.
  44. -Ale... nie rozumiem o co chodzi. Zacznij od początku.
  45. Wstał i zaczął nerwowo chodzić w przejściu pomiędzy ławkami. Kilka kroków do przodu i powrót. Wreszcie wskazał ją palcem i zwrócił sie w strone uczniów.
  46. -Ta kobieta zniszczyła mi życie. Przez kilka lat nic niewartej edukacji pod jej skrzydłami, uparcie mi powtarzała, że mam talent, jednocześnie nie zmuszając mnie do żadnej pracy. Rozbudziła moją nadzieje, a potem pozwoliła jej gnić. Osiadłem przez nią na laurach. Pewnego dnia obudziłem sie ze świadomością, że jestem. Wtedy było już za późno. - Zrobił kilka kroków w strone katedry, i ponownie podniósł palec – Niektórzy nie nadają sie do bycia nauczycielami. Spójrzcie na nią. Ta kobieta jest waszą nauczycielką, pewnia ją lubicie, bo niezła z niej populistka, wiem co mówie, ale jej słowa są pozbawione treści. Nie wierzcie jej.
  47. T. obserwowała scene biernie, ze wściekłością w oczach. Jej wykreowany świat, jej tożsamość była niszczona, a po raz pierwszy w życiu, nie czuła że ma nad czymś kontrole. Była zszokowane, a jednocześnie przepełniona furią. Po wysłuchaniu przemowy, odezwała sie głosem przypominającym tarcie gwoździa o papier ścierny:
  48. -Wynoś sie stąd, bo zadzwonie na policje.
  49. -Pamiętam jak stała Pani tam na placu, wśród gromady wilków, w chwily gdy szarpały moje truchło. Miała Pani autorytet, ale nigdy nie próbowała Pani coś dzięki temu zmienić. Zawsze szła Pani z prądem, wtórowała Pani każdemu głupiemu pomysłowi, o ile nie przeszkadzał on w prowadzeniu lekcji. Co z Pani za nauczycielka, skoro pozwala Pani na moralność stada, jakby bała sie Pani opinii dzieci? Bardzo sie na Pani wtedy zawiodłem.
  50. T. uśmiechneła sie ponuro. Zdała sobie sprawe, że może mieć problem z pozbyciem sie gościa, który na pierwszy rzut oka jest chory. Bała sie, ale musiała grać według jego zasad, przynajmniej dopóki ktoś nie wkroczy i nie zakończy tego. Przymilnie rzekła
  51. -Daj spokój. Zupełnie nie pamiętam o czym mówisz. Powinieneś patrzyć w przyszłość zamiast ciągle rozdrapywać stare rany. Idź do domu, prześpij sie, jutro będzie lepiej.
  52. Mateusz spochmurniał jeszcze bardziej, ze spuszczoną głową podszedł do swojego plecaka.
  53. -Myślałem że przynajmniej Pani przeprosi. Mogłem sie domyślić, że stać Panią będzie jedynie na tanie kąski z magazynów kobiecych. Nie potrzebuje kazań, potrzebuje zrozumienia, ale Pani nigdy nie zrozumie, przez co musiałem przejść. Lata które mnie ukształtowały były koszmarem... zresztą i tak już za późno. Niech mi Pani wybaczy, ale musze już iść, szkoda tylko że Pani mnie nie chce przeprosić.
  54. Wyjął z plecaka młot i powoli zaczął sie zbliżać do T. . Zerwała sie do ucieczki, ale w drodze do drzwi stanął Mateusz. Uderzył młotem w jej twarz, zamienając ją na abstrakcyjną konstrukcje. Siła uderzenia posłała ją na podłoge. Nie przypominała już człowieka, gdy czołgała sie sie po posadzce w strone drzwi i charczałą nieludzko poprzez wybite zęby. Uniósł młot i uderzył w jeszcze raz w jej głowe. Została po niej nierozpoznawalna miazga, przestała krzyczeć, przestała cierpieć. Ale on cierpieć nie przestał. Westchnął, opuścił młot i otarł chusteczką zakrwawioną twarz. Nie czul sie o wiele lepiej niż przedtem. Wśród oszalałych krzyków dzieci wyszedł ze szkoły i poszedł w strone kościoła z którego dobiegały odgłos bicia w dzwony.
Advertisement
Add Comment
Please, Sign In to add comment
Advertisement