Advertisement
Guest User

multikonto-tex

a guest
Nov 3rd, 2014
312
0
Never
Not a member of Pastebin yet? Sign Up, it unlocks many cool features!
text 227.56 KB | None | 0 0
  1. \documentclass[12pt,a4paper,oneside,openany]{book}
  2.  
  3. \usepackage{graphicx}
  4. \usepackage{graphics}
  5. \usepackage{epsfig}
  6. \usepackage{soul}
  7. \usepackage{microtype}
  8. \usepackage[utf8]{inputenc}
  9. \usepackage[OT4]{fontenc}
  10. \usepackage[polish]{babel}
  11. \usepackage[a4paper]{geometry}
  12. \usepackage{pslatex}
  13. \usepackage{color}
  14. \usepackage{fourier} % utopia font + fourier
  15. \usepackage{indentfirst}
  16. \usepackage[%
  17. colorlinks=true%
  18. ,linkcolor=blue%
  19. ,urlcolor=blue%
  20. ,backref=page%
  21. ]{hyperref}
  22. \selectlanguage{polish}
  23.  
  24. \newcommand{\paraSep}{\noindent\makebox[\linewidth]{\resizebox{0.3333\linewidth}{2pt}{$\bullet$}}\bigskip}
  25.  
  26. \newenvironment{itquote}
  27. {\begin{quote}\itshape}
  28. {\end{quote}}
  29.  
  30. \newenvironment{paratitle}
  31. {\begin{quote}\itshape}
  32. {\end{quote}}
  33.  
  34. \newcommand{\nick}[1]{\href{http://www.wykop.pl/ludzie/#1}{@#1}}
  35.  
  36. \newcommand{\chapterAuthor}[1]{\hfill\emph{Autor: \nick{#1}}\\
  37. \vspace{10pt}
  38.  
  39. }
  40.  
  41. \begin{document}
  42.  
  43. \frontmatter
  44.  
  45. \begin{titlepage}
  46. \newgeometry{left=1cm,right=1cm,top=1cm,bottom=1cm}
  47. \includegraphics[width=\textwidth]{multikonto.png}
  48. \end{titlepage}
  49.  
  50. \restoregeometry
  51. \tableofcontents
  52.  
  53. \chapter{Wstęp}
  54.  
  55. \paragraph{Pomysł i~zarys fabuły}
  56. \nick{kessubuk}
  57.  
  58. \vfill
  59.  
  60. \paragraph{Autorzy}
  61. \nick{klik34},
  62. \nick{efem},
  63. \nick{Kozajsza},
  64. \nick{nt22},
  65. \nick{krolka89},
  66. \nick{Pzanty},
  67. \nick{fuurikuuri},
  68. \nick{WarsDman},
  69. \nick{M4lutki},
  70. \nick{Kontestator},
  71. \nick{japer},
  72. \nick{Usmiech\_Niebios},
  73. \nick{fl4meee},
  74. \nick{BQP},
  75. \nick{bonnie\_21}
  76.  
  77. \vfill
  78.  
  79. \paragraph{Redakcja}
  80. \nick{qnebra},
  81. \nick{krolka89},
  82. \nick{efem},
  83. \nick{BluRaf},
  84. \nick{bonnie\_21}
  85.  
  86. \vfill
  87.  
  88. \paragraph{Okładka}
  89. \nick{Szokatnica}
  90.  
  91. \vfill
  92.  
  93. \begin{center}
  94. \noindent
  95. ©\href{http://www.wykop.pl/}{Wykop.pl}, Polska 2014
  96. \end{center}
  97.  
  98.  
  99. \mainmatter
  100.  
  101. \chapter{Prolog}
  102. \chapterAuthor{klik34}
  103. \begin{itquote}
  104. Spadam, znów lecę w~przepaść. Ciekaw jestem, ile jeszcze razy czeka mnie to samo. Nie potrafię zliczyć, jak wiele godzin spędziłem nad rozmyślaniem dlaczego ja, czemu to mnie wybrano. Za każdym razem czuję chłód, przeszywający ból i~pustkę, po czym cierpienie rozpoczyna się na nowo. Komu zawiniłem? Jaki jest tego cel? Nie mam pojęcia, wiem tylko, że niedługo ponownie się obudzę, ponownie będę musiał stawić czoła codzienności, mając w~sobie całą gorycz kilkuset lat egzystencji. Żegnałem już wielu przyjaciół i~ukochanych. Najzabawniejsze jest to, że niektórzy z~nich żegnali mnie kilkukrotnie, niczego nie podejrzewając. Za każdym razem, kiedy miałem tylko możliwość, próbowałem się do nich zbliżyć, lecz nie dając nic po sobie poznać. Po pewnym czasie całkowicie przestało mi zależeć, stałem się egoistą myślącym tylko o~sobie. Był jednak pewien okres, gdy starałem się swoje przekleństwo wykorzystać dla dobrych celów: tu dla kogoś spełniłem największe marzenia, tam okradłem bank i~rozdałem gotówkę potrzebującym. Boże, jaki ja byłem głupi! Zapomniałem całkowicie, że każdy czyn ma swoje konsekwencje. Zupełnie jakbym nie oglądał Efektu Motyla, a robiłem to przecież tysiące razy. Ten, z~pozoru zwykły film analizowałem klatka po klatce i~to jakoś pozwoliło mi utrzymać jasność umysłu. Jasność umysłu... przez ten cholerny dar spędziłem trzydzieści lat w~zakładzie zamkniętym. Nikt mi nie uwierzył, bo niby kto by uwierzył w~to, że za każdym razem rodzę się na nowo? A ty byś to zrobił?
  105. \end{itquote}
  106.  
  107. \chapter{Życie I}
  108. \chapterAuthor{klik34}
  109. ---~Paweł, nie zapomnij zabrać drugiego śniadania.
  110.  
  111. ---~Dobrze mamo. Mam nadzieję, że pamiętasz o~dzisiejszym dniu?
  112.  
  113. ---~Dzisiejszym? A który dziś mamy?
  114.  
  115. ---~Siedemnasty listopada dwa tysiące trzynastego roku? Mamo! Chyba nie powiesz mi, że zapomniałaś!
  116.  
  117. ---~Oj, już przestań, tylko się droczę. Idź już do tej szkoły, bo się spóźnisz, jednak niespodziankę sobie sam zepsułeś.
  118.  
  119. ---~Też mi niespodzianka, każdy normalny człowiek tylko na to czeka.
  120.  
  121. ---~Jeszcze kiedyś za tym zatęsknisz.
  122.  
  123. \paraSep
  124.  
  125. Pogoda potrafi być nieprzewidywalna, jak na tą porę roku było podejrzanie ciepło. Gdyby nie leżący wokół śnieg, można by pomyśleć o~późnej jesieni. Temperatura sięgała 10 stopni, przez co śniegi nieco stopniały, odkrywając skrawki płyt chodnikowych, pokrytych śliskim lodem.
  126.  
  127. Pod bramą szkoły zauważyć można było poruszenie na twarzach młodych ludzi. Jakaś myśl zaprzątała im głowę, a sądząc po uśmiechach były to raczej dobre wieści.
  128.  
  129. ---~Czyżbym o~czymś zapomniał? ---~pomyślałem, po czym szukając w~tłumie znajomej twarzy, nie zwróciłem uwagi na skradającą się do mnie niewysoką postać.
  130.  
  131. ---~MAM CIĘ! ---~rozległ się krzyk mężczyzny, a następnie poczułem na plecach ciężar, który bynajmniej nie był moim plecakiem.
  132.  
  133. Niewysoką osobą był nikt inny, jak mój najlepszy przyjaciel, Szymon. Znaliśmy się chyba od zawsze, a przynajmniej takie miałem wrażenie. Wiedziałem o~nim wszystko, za wyjątkiem jednej rzeczy -- jak się poznaliśmy. Wspólne wspinanie na drzewa, zabawy resorakami czy też budowanie ogromnych zamków z~piasku, wydaje się jakby było wczoraj, a ta jedna rzecz, wciąż jak przez mgłę, niezależnie od tego, jak bardzo próbowałem sobie to przypomnieć. Zawsze sobie powtarzałem, że byłem zbyt mały, by to pamiętać. Z~Szymonem można było zrobić absolutnie wszystko. Choćbyś miał najbardziej szalony pomysł, pełen uśmiechu zawsze się zgadzał. W~razie problemów nigdy nie zrzucił na mnie winy. Można na nim polegać jak mało na kim, choć nie można ukryć, ile razy źle się to kończyło. Zawsze jednak pozostawały wspomnienia, te wesołe jak i~te mniej.
  134.  
  135. ---~Musisz tak robić za każdym razem? Zawału kiedyś przez ciebie dostanę. Wiesz może, o~co tutaj chodzi?
  136.  
  137. ---~Też się cieszę, że cię widzę. To nie słyszałeś? Dziś jedziemy na całodniową wycieczkę, a to oznacza dobrze wiesz co. Wolne od zajęć! ---~jak zawsze radośnie oznajmił Szymon.
  138.  
  139. ---~Ta, wolne. Znasz przecież naszą wychowawczynię. Zawsze wymyśli jakiś sposób „żebyśmy tylko nie stracili cennych lekcji”.
  140.  
  141. ---~Oj przestań, jedziemy dziś do tego miasteczka, o~którym oglądaliśmy film w~zeszły wtorek.
  142.  
  143. ---~No nie gadaj! Ten, gdzie mieszkańcy próbują żyć jak w~średniowieczu!? ---~podekscytowany niemal zapiszczałem jak dziewczynka. Od zawsze historia była moją pasją.
  144.  
  145. ---~Dokładnie ten. Dobra, idziemy do autokaru, tam po lewej widzę naszą klasę.
  146.  
  147. Podróż zakończyła się błyskawicznie. Pochłonięci rozmową, nawet nie zwróciliśmy uwagi, kiedy minęły dwie godziny jazdy. Jeszcze chwilę temu otaczała nas betonowa dżungla, a teraz byliśmy w~centrum wioski jak z~XIV wieku. Słomiane domy, zbudowane na zasadzie owalu okrążały „dzielnicę handlową”, a na samym środku stała studnia. Nie mieliśmy przydzielonych zadań. Mogliśmy robić co tylko nam się podoba, lecz nie oddalając się zbytnio od grupy. Niby dziećmi już nie jesteśmy, ale nikt nie wie co tam siedzi w~tych młodych głowach. Ja z~Szymonem postanowiłem zobaczyć to, co każdy chłopak lubi najbardziej -- pracownię kowala. Dotarliśmy na miejsce po trzech minutach marszu, w~powietrzu wyczuwalny był zapach szybko chłodzonej stali. Kuźnia była jedynym miejscem, gdzie nie znalazł się ani jeden płatek śniegu. Temperatura była na to za wysoka. Wymusiło to też oczywiście zmianę materiału, z~którego wykonana była sama placówka. Kowalem był bardzo uprzejmy, starszy człowiek, który mając tego dnia przerwę, zadowolony oprowadził nas po swoim skarbie, pokazując jego wyroby. Pomimo tego, iż wioska to tylko rekonstrukcja, a sam zawód kowala niemal wymarły, jego dzieła naprawdę robiły wrażenie. Lśniące zbroje, podobne do tych, które widzieliśmy w~filmach i~niewiele gorszy oręż.
  148.  
  149. ---~Chłopcy, a chcecie poobserwować może łuczników? Ich sprzęt, to też moja działka ---~zaproponował kowal, widząc iskierkę w~naszych oczach.
  150.  
  151. Na wschodzie było miejsce, na które początkowo nie zwróciliśmy uwagi, wyglądało na część wykorzystywaną do zawodów łuczniczych lub czystego treningu.
  152.  
  153. ---~Oczywiście, że tak! Tylko wie pan… Z~tamtej linii do celu jest trochę daleko i~nie będziemy widzieć prawie tarczy.
  154.  
  155. Zawsze można było liczyć na Szymona. Do celów było maksymalnie 50 góra 80 metrów, a że ślepi nie jesteśmy, cel widać byłoby idealnie. Chciał on jednak wykorzystać znajdujący się pięć metrów przed celem i~pięć nad ziemią podest. Kowal od razu wykrył intencje, jednak pierwszy raz od dawien dawna otrzymał widownię naprawdę zainteresowaną tym co robi.
  156. Gdy dotarliśmy już na podest, na pozycjach stało sześciu łuczników. Każdy z~nich był gotów wypuścić strzałę w~dowolnym momencie.
  157.  
  158. ---~Stań tutaj, będziesz idealnie na wprost celu ---~zaproponował Szymon i~ustawił się tuż obok.
  159.  
  160. Wtedy wypuszczona była pierwsza salwa. Żadna ze strzał nie ominęła tarczy, widać było, że panowie znają się na swojej robocie. Cięciwa po chwili została ponownie naciągnięta. Z~emocji nie spojrzałem pod nogi, oblodzone drewno to najgorsze, co może was spotkać. Znajdowało się idealnie pode mną. Nogi uciekły mi, momentalnie usuwając grunt pod nogami. Spadając, poczułem jedynie ogromny ból, przeszywający moje ciało, dosłownie. Sześć strzał przebiło moje ciało w~niemal każdym newralgicznym miejscu. Strzała, która zadała śmiertelną ranę trafiła idealnie w~jabłko Adama. Ktoś złośliwy mógłby rzucić żart o~Wilhelmie Tellu. Zdążyłem tylko spojrzeć na Szymona, który był zadziwiająco spokojny jak na taką sytuację. Nie minęło kilka sekund, zanim ujrzałem ciemność. Nie spędziłem tego dnia jak planowałem, świętując wraz z~rodziną. Na zawsze zapamiętam dzień, w~którym po raz pierwszy skończyłem osiemnaście lat i~początek mojego koszmaru…
  161.  
  162. \chapter{Życie II}
  163. \chapterAuthor{efem}
  164. Smród. Pierwsze, co poczułem, kiedy wracały mi skrawki świadomości. Smród, który spotkać można było nad jeziorem w~wyjątkowo upalne dni. Jak gdyby zebrać wszystko, co porasta muliste nadbrzeże, wymieszać z~błotem i~zostawić na kilka dni w~pełnym słońcu. W~normalnych okolicznościach każda część ciała chciałaby jak najszybciej się od tego uwolnić, zostawić to za sobą, jednak w~tej konkretnej chwili o~tym nie myślałem. Do smrodu człowiek się szybko przyzwyczaja. Nie raz zastanawiałem się, jak to jest pracować w~fabryce karmy dla psów, gdzie zapach w~okolicy dwóch kilometrów jest nie do zniesienia. A jednak ktoś tam pracuje, znosi to -- przyzwyczaił się. Człowiek to istota posiadająca niesamowite zdolności adaptacji, a węch akurat przystosowuje się bardzo szybko.
  165.  
  166. Ciemność. Na początku, do końca nie wiedziałem, co powoduje tę ciemność -- czy były to środki farmakologiczne, czy to całe pomieszczenie jest odcięte od świata i~nie pozwala żadnemu sygnałowi z~zewnątrz tutaj dotrzeć. Ale gdzie było właściwie zewnątrz, a gdzie wewnątrz? Gdzie byłem ja? Otoczenie było nieprzeniknione i~jednorodne. Bez jakiegokolwiek wyłomu w~swej doskonałości. W~młodości interesowałem się kosmosem, gwiazdami i~wszystkim, co z~tym związane i~gdyby okoliczności były inne, próbowałbym się pewnie wczuć w~rolę kosmonauty, który po nieudanej wędrówce kosmicznej, utknął w~przestrzeni międzyplanetarnej, a otaczająca go ciemność, stara się nad nim zawładnąć, tocząc nierówną walkę z~jego umysłem i~emocjami. Tutaj sytuacja była podobna, tylko w~jednym wymiarze: ta walka na pewno nie była równa. Kiedy z~trudem otworzyłem drugie oko, poczułem, że coś mi usilnie w~tym chciało przeszkodzić. Chciałem sięgnąć ręką w~okolice łuku brwiowego, żeby to zdjąć z~siebie i~odrzucić jak najdalej, ale…
  167.  
  168. Ciało. Jakby nie moje. Na początku nie mogłem wykonać żadnego ruchu. Jakby jakaś siła w~tej ciemności miała inne plany i~pozwalała jedynie na otwarcie jednego oka, krępując resztę mojego ciała cuchnącą masą, na tyle szczelną, że po początkowym gwałtownym ruchu ręki, choćby o~centymetr, wracała ona zaraz w~to samo miejsce, jakby zassana przez podciśnienie. Po kilkunastominutowej walce o~jakiekolwiek oswobodzenie, która z~zewnątrz musiała wyglądać dość komicznie -- konwulsyjne ruchy ślepca, który stara się w~jakikolwiek z~dostępnym sposobów zyskać choć trochę przestrzeni, choć trochę zrozumieć, co mu się przytrafia.
  169.  
  170. Otoczenie. W~początkowych chwilach mojej walki miałem wrażenie, że niedostrzegalne ściany są coraz bliżej mnie, ciężko mi było złapać oddech, serce waliło niczym skrzydła kolibra, a w~uszach słyszałem jedynie pisk. Pisk pochodzący, jak się okazało w~całości z~wnętrza mojej głowy, gdyż po uspokojeniu otoczenie i~jego odgłosy zaczęły rzeczywiście przypominać przestrzeń kosmiczną -- zero jakichkolwiek bodźców z~zewnątrz. Pomyślałem, że to na pewno sen i~już czekałem, kiedy będę mógł się obudzić i~wypić solidny kubek mocnej kawy. Jednak podczas oczekiwania na wybudzenie, które wcale nie nadchodziło, moje zmysły zaczęły się uspokajać, a ja sam niejako zaakceptowałem ciemność i~wszystko, co z~tym związane. Serce biło wolniej, szum w~uszach ustawał. Zaczęło mi dokuczać zimno i~wtedy zdałem sobie sprawę, iż leżę zanurzony w~dziwnej, śmierdzącej mazi. Leżę nagi. Będąc ułożonym na wznak, z~rękami po bokach torsu, poczułem na policzkach ciepło własnego oddechu. Dmuchnąłem mocniej pionowo w~górę - powietrze się odbiło i~okoliło moją twarz niczym ciepła mgła. Zrozumiałem, że nade mną musi znajdować się swego rodzaju wieko zamykające cały pojemnik, który był na tę chwilę moim domem. A więc to tamtędy mnie tu włożyli. Tylko kto i~po co?
  171.  
  172. Postanowiłem znowu spróbować się poruszyć, tym razem wolniej. Przypomniałem sobie zasadę cieczy nienewtonowskiej, gdzie przy dużym nacisku na nią, przyjmuje cechy ciał stałych, a przy delikatnym ruchu zachowuje się jak wodnisty kisiel. Początkowo bez skutku, po pewnym jednak czasie poczułem, że moja ręka przesuwa się! Wędruje ku górze, a ja oboma oczami wlepionymi w~miejsce, które powinno być moim ramieniem, oczekuję ją zobaczyć. Nie dociera do mnie, że przecież nic nie widzę i~nic nie zobaczę. Ani ręki ani nic innego. Pomimo, jak mi się wydało, pół godziny spędzonej w~egipskich ciemnościach, dalej nie widziałem zupełnie nic. Po jakimś czasie i~solidnej porcji walki ze śmierdzącą breją, udało mi się wyswobodzić jedną rękę. Czułem, jakbym odzyskał wolność, jakbym nie miał jej przez sto lat, a teraz została mi przywrócona. Niesamowite uczucie wynagrodzenia za wysiłki. Uwolnioną rękę od razu wyciągnąłem ku górze i~rzeczywiście, na wysokości około 40 centymetrów nade mną, znajdował się swego rodzaju właz czy wrota, które pchnięciem próbowałem pokonać. Szybko jednak okazało się, że jedną ręką to można, co najwyżej się podetrzeć, a nie wyważyć solidne wieko. Skupiłem się zatem na wydostaniu drugiej ręki i~po kolejnych kilku minutach walki, miałem już obie kończyny na wierzchu.
  173.  
  174. Walka. Po wydostaniu obu rąk i~uspokojeniu oddechu, chciałem jak najszybciej wydostać się z~tej kaźni. Wyciągnąłem ręce do góry, położyłem je płasko na wieku. Był to solidny kawał metalu, zimny i~chropowaty od rdzy. Kiedyś pewnie pomalowano go na jakiś kolor i~służył czemuś innemu, niż przetrzymywaniu ludzi w~zamknięciu. Dłonie oparte całą powierzchnią, łopatki silnie zaparte o~dno zbiornika i~rozpocząłem naciskanie od dołu na olbrzymi właz. Na moją niekorzyść działało nie tylko to, że smolista substancja uciskając na klatkę piersiową pozbawiała mnie oddechu, sprawiając, że każdy haust powietrza musiał być wywalczony, ale też to, że nie mogłem do końca wyprostować rąk, właściwie to w~znacznym stopniu miałem je zgięte i~z całych sił starałem się unieść wieko, choćby na milimetr. Parłem z~całych sił, zaciskając zęby, napinając do granic moich możliwości każdy mięsień, który mógł mi w~tym pomóc. Plecy i~brzuch musiały być twarde jak stal, ale to ręce wykonywały największą pracę. Próbowałem zwiększając siłę falami, za każdym razem wizualizowałem sobie jak moje wysiłki zostają zwieńczone wydostaniem się z~niewoli. Po kilkunastu bezowocnych próbach zacząłem opadać z~sił -- wieko ani drgnęło. Nie mogłem w~to uwierzyć, nie mogłem się z~tym pogodzić. Jak to, ja? Miałem utknąć tutaj na zawsze? Oddychałem coraz ciężej, niewidoczne ściany znowu zbliżały się do mnie i~było to nie do zniesienia. Zacząłem krzyczeć i~walić pięściami w~wieko. Szarpałem się jak w~ukropie, marnując resztki sił na bezładne i~nieskoordynowane próby ucieczki, jednak coś mi mówiło, że to na nic. Ostatnie tchnienie wiosny. Kiedy już miałem stracić całą nadzieję, poczułem, że w~pewnym momencie pojemnik, w~którym byłem uwięziony, przesunął się po betonowej podłodze. Specyficzny, bardzo ostry i~chropowaty dźwięk metalu przesuwanego po surowym betonie, był pierwszym dźwiękiem, jaki usłyszałem od powrotu świadomości, który nie został wydany przez moje ciało. W~pierwszej chwili nie widziałem w~tym żadnej szansy, mózg osłabiony ogromem myśli, zmartwień i~różnych scenariuszy na to, co może się ze mną za chwilę wydarzyć potrzebował kilku chwil, aby dodać dwa do dwóch. Pomyślałem, że warto spróbować odpowiednio balansując ciałem, przechylić pojemnik ze mną i~resztą jego zawartości tak, aby znalazł się na boku, a wtedy wieko, które możliwie, że jest jedynie nałożone na górę, bez żadnych zamków po prostu zsunie się z~pomocą grawitacji. Zacząłem kołysać moim okrętem w~taki sposób, jak kiedyś straszyłem dziewczyny na łódce -- przenosiłem balans z~lewej strony na prawą i~z powrotem. Początkowo bez wzruszenia, po chwili jednak pojemnik zaczął odpowiadać i~jakby znalazłem z~nim wspólny rytm. Resztkami sił przerzucałem się od jednej do drugiej burty, coraz szybciej, z~coraz to większym impetem, aż w~pewnej chwili poczułem, że jeden bok odrywa się od ziemi. To jeszcze było za mało, ale dodało mi wiary w~siebie i~z jeszcze większym zacięciem zmusiło do kontynuowania kołyski. Po chwili pojemnik skakał z~jednego boku na drugi, aby w~pewnym momencie stracić równowagę i~wylądować na boku.
  175.  
  176. W jednej chwili usłyszałem ogromny hałas, jakby walącej się ściany zbudowanej z~żelaznych cegieł, a na twarzy i~reszcie ciała poczułem świeże powietrze. Musiało się stać to, na co miałem nadzieję i~niczym nie przytwierdzone wieko zsunęło się z~przewracającego się pojemnika, dając dostęp do życiodajnego tlenu. Breja, w~której byłem zanurzony wylała się wraz ze mną, przynosząc ulgę moim nogom, które przez ostatnie kilka godzin leżały jak martwe, pod warstwą swego rodzaju mułu. Mogłem wreszcie głęboko oddychać, w~dodatku świeżym powietrzem. Leżałem na betonowej podłodze, na śmierdzącej i~kleistej pierzynie i~bezgłośnie śmiałem się sam do siebie, że udało mi się stąd wydostać. W~uszach słyszałem bicie serca, poranione ręce pulsowały tym samym rytmem, a skóra paliła żywym ogniem. Odpocznę jeszcze trochę – pomyślałem patrząc w~sufit. Moją sytuację bardzo szybko przyszło mi ocenić, kiedy usłyszałem coś na kształt rozmowy dobiegający jakby zza ściany. W~jednej chwili zerwałem się, przywracając mój tułów do pionu z~nogami nadal spoczywającymi na ziemi, które wydawały się nienaturalnie lekkie i~gdyby przyszło mi w~tej chwili uciekać, jestem pewien, że 10 kroków byłoby wszystkim, co bym dał radę w~tej chwili pokonać. Zacząłem rozglądać się wokół, poszukując jakiegoś punktu zaczepienia. Nadal nie dało się dostrzec ani jednej rzeczy w~ciemności, nie widziałem swoich dłoni, które zbliżyłem na nie więcej, niż cal od twarzy. Dotykiem zbadałem pojemnik, w~którym spędziłem kilka ostatnich godzin. Okazało się to być swego rodzaju wanną o~długości około trzech metrów i~szerokości dwóch, wyposażona u podstawy w~komplet metalowych nóg. W~normalnych okolicznościach na pewno nie dałbym rady tego przewrócić, jednak jej stabilność została zachwiana przy pomocy nóg, na których opierała się cała konstrukcja. Twórca podnosząc środek ciężkości nieświadomie pomógł mi w~ucieczce.
  177.  
  178. Zanim do końca zbadałem moje otoczenie, już na czworaka, po raz drugi usłyszałem mocno stłumione głosy ludzi. Tak, to na pewno była rozmowa. Dało się wywnioskować, iż jest to raczej wydawanie poleceń przez przełożonego, niż luźne pogaduchy przy meczu. Zamarłem w~bezruchu, po kilku sekundach dźwięki ustały, a pokój zaczął nabierać kształtów i~kolorów. Odwróciłem głowę i~na drugim końcu pomieszczenia przy podłodze pojawił się wąski, święcący pasek. Drzwi -- pomyślałem. Z~jednej strony ucieszyłem się na myśl, że jest stąd wyjście i~chciałem krzyczeć o~pomoc, jednak po chwili przyszło opamiętanie i~obawa, że ten, kto na nie odpowie wcale nie musi być moim przyjacielem. Co więcej, raczej na pewno nim nie będzie.
  179.  
  180. W tej chwili zacząłem odtwarzać przebieg wydarzeń sprzed uprowadzenia. Jednak poprzedni dzień nie różnił się zasadniczo niczym od szeregu dni go poprzedzających. Pobudka wcześnie rano, przebieżka z~Aliasem wzdłuż wybrzeża, krótsza niż zazwyczaj, bo przerwana nagłym deszczem. Gdyby to zależało tylko ode mnie, biegłbym dalej, ale Alias to straszna maruda, nie lubi deszczu, w~ogóle nie lubi się moczyć. Kąpanie go jest straszną udręką, wzięło się to chyba stąd, że będąc szczeniakiem stąpając po wiszącym lodzie, wpadł do strumyka. Więcej było strachu niż szkód, ale awersja mu pozostała. Po śniadaniu standardowo praca -- oddanie projektu poszło gładko, a na zwieńczenie dnia spotkanie z~Oliwią, która przyjechała do mnie późnym popołudniem, od razu zastrzegając, że nie zostanie na noc, bo rano musi coś załatwić w~jej części miasta. Wypiliśmy wino słuchając muzyki i~rozmawialiśmy o~minionym dniu. Wspomniała coś o~nowej wystawie tandemu artystów Szlezwika i~Holsztyna, na której byliśmy w~zeszłym roku i~bardzo mi się podobała, więc zaproponowała, żebyśmy poszli w~moje urodziny, które już za tydzień, na co przystałem z~ochotą. Potem obejrzeliśmy odcinek jej ulubionego serialu i~odwiozłem ją na kolejkę. Wróciłem do domu, spacer z~Aliasem, wymiana smsów z~Oliwią i~sen.
  181.  
  182. Oliwia nie zna mojej tajemnicy, nikt jej nie zna. Uważam, że nie ma takiej potrzeby, a na pewno jeszcze nie teraz. Od ostatniej śmierci z~rąk domorosłego łucznika, staram się uważać na siebie i~na moich bliskich ze zdwojoną siłą. Moim zdaniem nie ma potrzeby obarczania jej wiedzą o~tym, że zdarzało mi się umrzeć, a potem odrodzić w~nowym ciele, w~nowej sytuacji, do której musiałem się dostosować. Tym razem trafiłem na dwudziestosiedmioletniego Roberta, co przy jego obecnym wieku, daje 8 lat w~moim nowym ciele. Bardzo dobre ciało -- wzrost ponad 190 centymetrów, silna muskulatura -- okaz zdrowia. Postaram się tego nie zmarnować, chociaż to samo mówiłem o~poprzednich skórach. Stąd ten codzienny jogging, zdrowe odżywanie, kursy tańca, nauka chińskiego dla dobrej kondycji umysłowej. Robert nie ma dużej rodziny; rodzice mieszkają w~Kanadzie, a jedyny brat robi karierę w~jednym ze Szwajcarskich banków. Kiedyś odwiedzałem moje stare rodziny, moich starych znajomych, sprawdzałem jak wygląda ich świat po moim odejściu, po odejściu jednego z~moich wcieleń. Reakcje, to zrozumiałe, były różne. Od depresji u jednych, poprzez obojętność i~szybkie pogodzenie się z~tym, aż po uczucie ulgi u niektórych. Z~czasem oswoiłem się z~tym, co zaowocowało nawykiem pogłębiania relacji z~wąską grupą ludzi w~moim otoczeniu. Staram się nie marnować czasu ani energii na nieznaczące znajomości czy beznamiętne uśmiechy w~pracy. Z~Oliwią jest mi dobrze, uważamy, że szczerość i~rozmowa są najważniejsze. Tak, szczerość -- brzmi to trochę ironicznie w~kontekście mojej historii, ale jeszcze nie teraz, jeszcze na to za wcześnie. Byłoby wielkim żalem stracić ją teraz, kiedy jest nam tak dobrze.
  183.  
  184. Kiedy oczy patrzą przez kilka godzin w~ciemność, najmniejszy promień światła rozbudza zmysł do tego stopnia, że człowiek czuje, jakby pozyskał nadludzkie możliwości. Widzenie zwykłych kształtów, odbiera się jak zdolność przenikania wzrokiem przez ściany. To delikatne światło wydostające się spod drzwi na końcu pokoju, pozwoliło mi pozyskać nieco więcej informacji odnośnie tego, gdzie aktualnie się znajdowałem. Wanna, w~której leżałem stała na środku pokoju, a po jego bokach z~obu stron ustawione były regały przemysłowe o~regulowanej wysokości półek. Na tych po lewej stronie panował kompletny nieporządek, nie mogłem rozpoznać, co się tam znajduje. Kształty były na tyle różne, że jednym razem wskazywały na narzędzia przemysłowe, a innym na bezkształtnie rzucone w~kąt tkaniny czy futra. Za to regał po prawej stronie zaciekawił mnie do tego stopnia, że postawiłem spróbować zatrudnić do pomocy nogi, które pokryte zastygającą szarą mazią, aż prosiły się o~wykorzystanie. Ostrożnie, uważając, aby się nie przewrócić, wstałem i~podszedłem do regału. Wytężając wzrok i~korzystając z~moich dłoni, które w~ciemności zdały się kilkukrotnie bardziej czułe na dotyk, zacząłem badać jego zawartość. Na dolnej części stały jakby wysokie buty, obok coś na kształt protez ludzkich nóg. Trochę chropowate, pewnie od tej wszechobecnej wilgoci i~starości - coś musiało się na nich osadzić. Piętro wyżej zajmowały różnego rodzaju kosmetyki, przynajmniej kształt butelek na to wskazywał. Nie mogłem rozpoznać zapachu, był on podobny do zapachu plastiku, przeszywającej chemicznie sztuczności. Ostatnie piętro zawierało dość osobliwy zbiór figur, które wyglądały na modele używane do prezentacji peruk. Głowy stojące na regale, niektóre przystrojone sztucznymi włosami, niektóre jeszcze łyse. Dziwnie przedstawiały się te bez oczu, przypomniał mi się obrazek lalki z~wydłubanymi oczami, widziany gdzieś w~dzieciństwie. Te z~oczami spoglądały bezmyślnie przed siebie, bez żadnego wyrazu, jakby uchwycone w~niebycie.
  185.  
  186. Następnie podszedłem do drzwi. Chciałem im się bliżej przyjrzeć, spróbować znaleźć jakiś słaby punkt, może nawet je otworzyć. Była to solidna drewniana konstrukcja na ciężkich zawiasach. Klamka była okrągła, kiedyś musiała być bladozłota, teraz metal starł się i~widać było jedynie moje wykrzywione oblicze na sino-srebrnej sferze. Z~mojej strony nie było żadnego zamku, widocznie nie zaprojektowano ich do przetrzymywania więźniów i~były rozwiązaniem tymczasowym, przejściowym miejscem mojej kaźni. Pomyślałem, że zanim dokonam próby ich pokonania, dobrze by było wyposażyć się w~jakieś odzienie i~może coś do samoobrony po opuszczeniu pokoju.
  187.  
  188. Wróciłem do regału po lewej stronie w~poszukiwaniu jakiegoś okrycia i~narzędzia, które by mi pomogło w~sforsowaniu drzwi. Znalazłem coś, co przysposobiłem na swoje odzienie nawiązujące do ludów prymitywnych. Był to kawał materiału, z~którego wydarłem dużą, pokrytą smarem przepaskę. Przerzuciłem ją przez ramię, przełożyłem między nogami i~zawiązałem na wysokości brzucha. Nie było to wiele, ale lepsze to niż nic. Wśród różnego rodzaju narzędzi, z~których większość była połamana, jedyną pomocą mógł służyć ręczny sekator. Wziąłem do go ręki, leżał dobrze. Spojrzałem po sobie jeszcze raz: sine stopy, nogi pokryte ciemną zastygającą breją, dalej cuchnąca szmata ledwo zakrywająca tors, a w~ręku narzędzie ogrodników. Twarz musiałem mieć czerwoną, niczym flagi na pochodzie pierwszomajowym, paliła mnie z~nerwów. Ciało jakby podzieliło się na dwa obozy: dolny, w~którym były nogi i~tors, które nadal odczuwały zimno i~niepewność, trochę drżały i~z oporem przyjmowały rozkazy wydawane im przez głowę. Górny obóz, czyli właśnie głowa, pulsowała jak czerwona żarówka podczas alarmu bombowego w~schronie. Było mi gorąco i~zimno zarazem, specyficzny stan pomieszania lęku, oczekiwania i~euforii, który wyzwolił się na chwilę przed próbą sforsowania drzwi.
  189.  
  190. Podszedłem do drzwi i~ostrożnie złapałem za klamkę i~starając się nie wydobyć z~niej żadnego dźwięku, przekręciłem ją powoli w~prawo. Drzwi drgnęły i~zaczęły się powoli otwierać. Czyżby to było aż tak proste? -- pomyślałem. W~pierwszej chwili sam sobie odpowiedziałem twierdząco, co dodało mi animuszu i~szarpnąłem drzwi mocniej, kiedy w~jednej chwili doniośle zadzwonił łańcuch, zawieszony na wysokości mojej głowy. Zamarłem. Za wszelką cenę chciałem uniknąć wydawania jakiegokolwiek dźwięku, ale na tym polu poległem. Łańcuch wydawał się niezbyt solidny, była to zapewne zwykła zasuwka antywłamaniowa, która pozwalała zajrzeć do środka pomieszczenia, jednak przełożenie ręki na zewnątrz było już wyzwaniem. W~pierwszej chwili starałem się przecisnąć dłoń na zewnątrz i~spróbować zdjąć blokadę ręcznie. Jednak konstrukcja przewidziała takie próby i~aby przesunąć blokadę zakotwiczoną na końcu łańcucha, trzeba było zmniejszyć kąt otwarcia drzwi, zapewne aż do ich całkowitego zamknięcia. Ten pomysł więc odpadł i~przyszedł czas na wykorzystanie podręcznego sekatora. Chwyciłem za jedno z~ogniw i~z całej siły zawiesiłem na nim swój ciężar. Ostrze narzędzia powoli wgryzało się w~metal - do ostatecznego przerwania jego ciągłości. Sekator został oznaczony dość głęboką szczerbą na obu jego ostrzach, ale nie było to ważne, liczyło się to, że blokada puściła i~byłem o~jeden krok bliżej do wolności.
  191.  
  192. Wyszedłem na korytarz. Ostrożnie rozglądając się, starałem rozeznać się w~sytuacji. Pomieszczenie było długości około 10 metrów i~szerokości dwóch i~nie było oświetlone. Na obu dłuższych ścianach umieszczono symetrycznie, naprzeciw siebie trzy pary drzwi podpisane u góry numerami, z~których widziałem 202, 204 i~206. Na korytarzu nie panowała całkowita ciemność jedynie za sprawą tego, że ostatnie drzwi na mojej ścianie musiały być przeszklone, bo biła od nich delikatna łuna oznaczająca czyjąś obecność. Jeden koniec korytarza był zaślepiony, natomiast drugi, przy którym biło owe źródło, był zakończony dużym wejściem sygnowanymi tabliczką EXIT. Zobaczyłem w~tym moją szansę na opuszczenie tego koszmarnego miejsca. Dłoń trzymająca sekator bezwiednie zacisnęła się i~powoli ruszyłem w~stronę światła. W~miarę zbliżania się, coraz wyraźniej słyszałem głosy dobiegające z~przeszklonych drzwi. Coś, co początkowo było zwykłym bełkotem, teraz przybierała coraz bardziej namacalny kształt, rozmowy dwóch osób, jakby konsultacji. Będąc tuż przy samych drzwiach dało się słyszeć:
  193.  
  194. ---~Nie tak! Musimy z~tym uważać, powoli ---~powiedział mężczyzna o~bardzo niskim głosie. Sprawiał wrażenie mającego przewagę nad tym drugim.
  195.  
  196. ---~Teraz jesteś taki mądry, ale kiedy mówiłem, żeby przyjechać tu ze swoimi narzędziami, to odmówiłeś ---~odburknął mu ktoś, kto wydał mi się osobą wykonującą polecenia pierwszego.
  197.  
  198. ---~Nie gadaj tyle. Jak chcesz to skończyć?
  199.  
  200. ---~Myślę, że rozetniemy całość do końca, skoro i~tak cała zawartość już wypłynęła. Tutaj można dać wycięcie o~tak, tamto zaszyjemy i~wrzucimy do formy.
  201.  
  202. ---~Dobra niech będzie, i~tak jesteśmy w~niedoczasie. Potem musimy zając się nowym, zaglądałeś do niego?
  203.  
  204. ---~Jak mu tam, Robert? Nie, od rana nie miałem czasu, sam wiesz ile mamy roboty, a czas nas goni.
  205.  
  206. ---~Racja, skończymy to i~podejdę do niego…
  207.  
  208. Zrozumiałem, że mówią o~mnie, nie miałem, więc dużo czasu. Szyba była mleczna i~dziwnie pofałdowana, jakby pod wpływem znacznego ciepła, zaczęła się topić w~nieregularny sposób. Nie chciałem ryzykować, że ktoś dostrzeże moją sylwetkę przemykającą za drzwiami. Położyłem się na ziemi i~powolnymi ruchami czołgałem się w~kierunku wyjścia. Każdy ruch wykonywałem powoli i~starannie, uważając, aby odgłosy szurania po surowym betonie nie stały się na tyle głośne, by wzbudzić ich uwagę. Kiedy byłem u celu, spojrzałem za siebie: na ziemi zostawiłem szaro-brunatny ślad z~substancji, w~której się obudziłem. Dopiero teraz, w~tym słabym świetle rozpoznałem w~tym coś na kształt gliny. Bardzo gęstej i~jednorodnej, możliwe, że z~jakimiś dodatkami. Powoli rozchyliłem duże drzwi i~przerzuciłem swoje ciało na drugą stronę progu. Przede sobą miałem klatkę schodową. Schody prowadziły zarówno w~górę jak i~w dół. Z~braku jakiegokolwiek punktu odniesienia, braku okien musiałem wybrać drogę ucieczki. Przypomniały mi się numery nad drzwiami, które mogły sugerować to, że znajduję się na drugim poziomie. Ratunek, zatem musiały przynieść schody w~dół.
  209.  
  210. Klatka schodowa pozbawiona była okien, tylko powieszone na półpiętrach nagie żarówki dawały trochę światła. Za oparcie dla rąk służyła bardzo zniszczona, metalowa rama przykręcona do schodzących w~dół wilgotnych ścian. Schodziłem dość szybko, bez butów byłem niemal bezszelestny, nie musiałem się więc martwić o~ten aspekt ucieczki. Jednak wszystko ma swoją cenę i~kiedy już widziałem główne drzwi wyjściowe, poczułem silne ukłucie w~lewej stopie. W~półświetle podniosłem nogę i~odwróciłem ją podeszwą do góry. Wystawał z~niej brunatny, zakrzywiony gwóźdź, a na posadzkę pode mną zaczęła kapać gęsta, ciemna krew. Ostrożnie złapałem za jego koniec i~powoli zacząłem wyciągać trzon gwoździa z~mojej stopy. Kiedy już cały był na zewnątrz, krew popłynęła obficiej, a jej ciepło poczułem na drugiej stopie, na której opierałem od kilku minut swój ciężar. Korzystając z~sekatora i~ciucha, który miałem na sobie, odciąłem pasek i~zawiązałem na stopie, aby zatamować upływ krwi i~chociaż prowizorycznie zabezpieczyć ranę. Wyprostowałem prawą nogę i~starałem się na niej stanąć, jednak ból był zbyt silny. Do drzwi doszedłem kulejąc i~jednym pchnięciem, otworzyłem je. Na twarzy poczułem wilgoć i~zapach deszczu. Na podwórzu już ciemniało, a brunatne chmury przesłaniały i~tak ledwo już widoczne niebo. Musiał się zbliżać wieczór, a mijający dzień należał do wyjątkowo deszczowych i~zimnych -- wnioskowałem po ilości błota na dziedzińcu przede mną.
  211.  
  212. Plac okrążał z~trzech stron budynek, z~którego właśnie wyszedłem. Na około był to prostokąt, a odstępy między ścianami jakieś 50 metrów. Długości musiał mieć przynajmniej drugie tyle. Wyjście mieściło się akurat vis-à-vis otwartej części dziedzińca. Miałem dobre przeczucie odnośnie ucieczki. Zostało mi już tak niewiele, aby dopiąć swego: za dziedzińcem, w~oddali widać było drogę i~jeżdżące na światłach samochody. Ostatni wysiłek, aby dostać się do drogi, złapać stopa i~wydostać się stąd na zawsze. Zebrałem w~sobie wszystkie siły, jakie mi pozostały i~zacząłem biec najkrótszą droga do wolności -- na wprost przez cały dziedziniec. Pierwsze metry, kiedy nogi zaczęły grząźć w~zimnym błocie, szybko zweryfikowały moje plany o~szybkiej ucieczce zmuszając, aby każdy krok okupiony był jeszcze większym wysiłkiem. Po przebiegnięciu jednej trzeciej drogi, usłyszałem za mną dziwny dźwięk, jakby kłus konia, serce podeszło mi do gardła -- odwróciłem głowę. Dwa psy rzuciły się za mną w~pogoń, wściekle szczerząc zęby. Wszystko, albo nic -- pomyślałem i~wykorzystując ostatnie skrawki energii biegłem co sił w~nogach. Zapomniałem o~bólu spowodowanym wcześniejszym zranieniem. Kiedy byłem może 20 metrów od końca dziedzińca, zauważyłem, że wcale nie był on otwarty na resztę świata. Był ogrodzony na całej szerokości siatką, która z~daleka zlewała się z~całym mrocznym otoczeniem i~dopiero teraz ukazał mi się pełen obraz tego, co mnie czekało -- musiałem sforsować metalowe ogrodzenie. W~tej chwili poczułem rwący ból w~prawej nodze. To jeden z~psów zacisnął zęby na moim goleniu. Szarpnęło mną nagle i~padłem jak długi na ziemię. Przypomniałem sobie, że nadal mam ostry sekator w~ręku i~zacząłem nim na oślep ciąć powietrze u stóp. Po kilku próbach trafiłem bestię w~oko -- zaczęła piszczeć i~wyć z~bólu, a w~tym momencie dopadła mnie druga. Hałas generowany przez naszą trójkę, musiał wywabić moich oprawców, gdyż w~pewnej chwili usłyszałem okrzyk i~strzał. Psy zamilkły. Jeden musiał właśnie dożyć swych dni, a drugi posłusznie wykonywał polecenie swego pana. Na tle brunatnego i~ciężkiego nieba, zobaczyłem podchodzącą do mnie zakapturzona postać. Następne, co poczułem to uderzenie w~głowę jakimś długim narzędziem i~przeszywający pisk w~uszach.
  213.  
  214. Obudziłem się w~moim pokoju. Nie, nie w~domu. W~pokoju z~wanną. Tym razem musiała zostać przysposobiona jako stół, odwrócona do góry nogami, a na nich położono te ogromne i~ciężkie wieko, które wcześniej blokowało mi drogę ucieczki. Spocząłem na wspomnianym włazie i~przypięto mnie pasami, takimi samymi jak przypina się chorych na schizofrenię w~szpitalach psychiatrycznych. Z~góry, centralnie nad moją głową została opuszczona przenośna lampa, świecąca tak silnym światłem, że łzy spływały mi po policzkach, a jedynym co widziałem była oślepiająca jasność. Po chwili usłyszałem kroki -- do pokoju weszły dwie osoby, to było tamtych dwóch mężczyzn. W~oszołomieniu słyszałem skrawki ich rozmowy:
  215.  
  216. ---~Prawie mu się udało ---~powiedział ważniejszy.
  217.  
  218. ---~No, prawie. Tylko psa szkoda, co im powiemy?
  219.  
  220. ---~Pierdolić co im powiemy! Skończmy cośmy zaczęli i~wracajmy przygotować lokal. Dostaną swoją działkę.
  221.  
  222. ---~Masz rację. To jak, robimy zgodnie z~planem?
  223.  
  224. ---~Tak, ma poranione nogi, ale i~tak nie mieliśmy w~planie ich wykorzystać. Najważniejsze są głowa i~palce, a te wyglądają w~porządku.
  225.  
  226. ---~To zaczynam ---~wymamrotał pomocnik.
  227.  
  228. Ze strachu wytrzeszczyłem oczy najmocniej, jak było to możliwe, chciałem zobaczyć, co na mnie szykują, ale im bardziej wytężałem wzrok, tym gęstsze płynęły mi łzy, a światło raziło mocniej. Zobaczyłem krępą postać, podchodząca do mego ramienia:
  229.  
  230. ---~No już ---~usłyszałem…
  231.  
  232. Zobaczyłem tylko błysk ostrza, które zmierzało z~góry, by spocząć tuż pod moim podbródkiem. Oczy wywinęły mi się na drugą stronę i~poczułem ulgę. Ciemność zaczęła zalewać wszystko dookoła, a mi było wszystko jedno.
  233.  
  234. \paraSep
  235.  
  236. Znowu to spadanie i~ból. Z~biegiem czasu nauczyłem się do tego przyzwyczajać. Ciekawe, kim będę tym razem -- pomyślałem. Procedura przechodzenia zawsze jest nieprzyjemna -- najpierw utrata świadomości, urwany film jako skutek zakończenia poprzedniego życia. Z~doświadczenia wiem, że brak przytomności trwa najwyżej kilka dni, po których zaczynam odczuwać pęd powietrza -- na początku delikatne muśnięcia, ale już po chwili drastycznie wzbiera na sile -- jakbym został strącony ze snu, który odbywałem na szczycie wieżowca. Kiedy czuję, że zbliżam się do ziemi, przychodzi silny ból głowy, połączony z~nieopisanym szumem w~uszach, podczas którego muszą być ładowane do mojego mózgu informacje, wspomnienia i~uczucia mojego nowego gospodarza. Po odzyskaniu przytomności trochę trwa, zanim całą nową wiedzę w~mojej głowie poukładam i~przyporządkuje do prawdziwego świata przede mną. Idealnie jest, kiedy dotknie mnie to w~domu, gdzie margines na poznanie otoczenie jest większy. Tym razem, jednak tak się nie stało.
  237.  
  238. ---~Artur, patrz tam! ---~usłyszałem, i~w jednej chwili poczułem szarpnięcie kobiecej ręki.
  239.  
  240. Rozejrzałem się dookoła i~szybko uświadomiłem sobie, że jesteśmy razem z~moją nową kobietą w~jakiejś galerii. Właśnie trwała, sądząc po tłumach, oblegana wystawa, a ona ciągnęła mnie do osobliwej gabloty. W~ręku miałem ulotkę o~tytule „Nowa wystawa duetu Szlezwik \& Holsztyn”. Podeszliśmy wspólnie do gabloty -- stała tam jakby sztuczna głowa, jak z~muzeum figur woskowych, która ogolona była na łyso, patrząc beznamiętnie na wprost z~palcami przyklejonymi do łysej glacy, tworzącymi swego rodzaju irokeza. Poczułem się słabo, uderzenie krwi do głowy zwaliło mnie z~nóg.
  241.  
  242. Przestraszona Anna padła ze mną na ziemię dopytując co się stało, ale jedynym, co udało mi się z~siebie wydusić zanim straciłem przytomność było:
  243.  
  244. ---~Jestem Robert, a to jest moja głowa!
  245.  
  246. \chapter{Życie III, IV, V}
  247. \chapterAuthor{Kozajsza}
  248. ---~You're going to be just fine Mr. Finchley ---~lekarz spojrzał beznamiętnie na kartę z~wynikami rezonansu magnetycznego.
  249.  
  250. ---~Słucham?
  251.  
  252. ---~Wszystko będzie w~porządku. To niewielkie uderzenie, a omdlenie było prawdopodobnie spowodowane przemęczeniem. Proszę się tak nie forsować, żona mówiła, że ostatnio sporo pan pracuje.
  253.  
  254. No tak. Znam przecież angielski, byłem kiedyś anglikiem, teraz jestem Amerykaninem. Czasami opanowuje się ciało w~najmniej spodziewanym momencie. Mój osobisty numer jeden to bitwa pod Waterloo w~trakcie odwrotu. Żyłem okrągłe pięć minut, bo przecież gwardia umiera, ale nie poddaje się.
  255.  
  256. ---~Dziękuje doktorze. Mogę już iść?
  257.  
  258. ---~Oczywiście, lecz mam do pana jeszcze jedno pytanie. Mogę?
  259.  
  260. ---~Słucham?
  261.  
  262. ---~Zauważyłem lekką zmianę w~sposobie pana wypowiedzi, jest coś innego w~pana akcencie. Mój znajomy badał kiedyś pacjentów po omdleniach i~udarach. Czasem mają potem inny akcent, czasem nawet przyznają, że rozumieją języki, których wcześniej nie znali. Czy mógłby się pan z~nim spotkać? Na pewno bardzo by się ucieszył.
  263.  
  264. ---~Przepraszam doktorze, ale nie sądzę, by zmienił mi się akcent ---~ewakuuję się powoli w~kierunku drzwi. ---~Upadając przyciąłem sobie język, myślę, że stąd lekka zmiana, wciąż czasami seplenię. Do widzenia doktorze.
  265.  
  266. \paraSep
  267.  
  268. Znam takich „badaczy”. Od czasu rozwoju medycyny w~XIX wieku niektórzy upodobali sobie wcielanie się w~takich właśnie ludzi. Urządzają sobie polowania, a jeśli tylko wyłapią kogoś, kto zaszedł im za skórę -- kończy się to na wystawie w~galerii. Albo w~jakikolwiek inny spektakularny sposób, najlepiej taki, żeby w~następnym życiu ciężko było o~tym zapomnieć.
  269.  
  270. Wsiadam do samochodu, włączam radio i~ruszam do domu. Kwiaty dla Anny same się nie kupią, muszę więc zajechać do sklepu. Ciężko przeżyła mój wybryk w~galerii, dziwnie się zachowuje, boje się, że coś podejrzewa. Nie mogę się wydać. Nie podoba mi się to życie, ale muszę z~niego wydobyć jak najwięcej. Jako dyrektor finansowy firmy, która właśnie umoczyła dwa miliardy dolarów w~rozwijanie bezużytecznych technologii, jestem cały czas na świeczniku. Jeden głupi ruch i~wypadam z~gry, jedno głupie słowo i~resztę swojej wspaniałej egzystencji spędzę oglądając świat w~kratę. Przynajmniej miałbym czas, by spisać swoje przeżycia, chociaż wątpię bym był w~stanie przeżyć w~więzieniu. Podanie mojej twarzy do wiadomości we wszystkich mediach raczej zwróciłoby na mnie ich uwagę. Mam ochotę zabrać pieniądze z~banku i~spieprzyć w~najdalsze rejony świata, by zyskać choć trochę cennego czasu. Tego czasu, który jak tłumaczył mi T -- nie jest linią a powierzchnią, po której swobodnie podróżujemy. Jest jednak rok 2047 i~raczej istnieją marginalne szanse na to, że w~ogóle znajdę skrawek tej planety, którego nie obejmuje wzrok kamer i~czujników, a który nie jest jednocześnie strefą radiacyjną, czy jak to się kiedyś mówiło -- bliskim wschodem.
  271.  
  272. „Już ponad 80 procent bogactwa planety jest w~rękach zaledwie stu dwudziestu rodzin. Rozwarstwienie społeczne nasila się. Kolejne protesty wybuchają w~Chinach, zwłaszcza na terenach najbiedniejszych, dotkniętych ostatnimi wojnami z~Rosją i~Indiami. Jak podaje agencja Reuters, na ulicach może być nawet trzy miliony demonstrantów. Rząd Chin nie wyklucza użycia wojska”. Zawsze tak jest. Maluczcy się buntują, wierząc, że mogą coś wywalczyć. Wolność, niezależność, sprawiedliwość. Nie rozumieją, że to co zostało im dane, może zostać odebrane w~każdym momencie. To są wartości, które trzeba wyznawać, które trzeba wziąć i~bronić ich przez całe życie. I~nawet wtedy nie masz pewności. Nikt nie ma pewności tego co będzie. Nawet ja. Nawet ja kiedyś zniknę bezpowrotnie, a moja dusza rozpryśnie się na tysiąc kawałków. Widziałem jak to się dzieje. Nie potrafiłem temu zapobiec. Zawiodłem.
  273.  
  274. Zjeżdżam na stację benzynową i~idę do łazienki, by zwymiotować. Nowe ciało próbuje odrzucić pasożyta, którym jest moja dusza. Wyrzygać coś, czego fizycznie nie ma. Trochę to potrwa, zanim się przyzwyczai. Patrzę w~lustro i~widzę twarz faceta po czterdziestce, szczęśliwego, ale jednocześnie zmęczonego ciągłą walką, którą prowadzi od dwudziestu lat. Walką ze sobą i~swoimi słabościami, walką z~otoczeniem, walką o~lepszy byt dla siebie i~bliskich. Który umrze już niebawem i~którego majątkiem podzielą się bliscy, szybciej niż jego ciało osiągnie temperaturę pokojową. Opłukuję twarz wodą i~zamykam oczy.
  275.  
  276. \paraSep
  277.  
  278. Ma twarz odbija się w~gładkiej tafli jeziorka, na zapleczu pałacu shoguna. Stoję na mostku, przyglądając się płynącym po jego powierzchni złotym liściom. Jesień przyszła szybko tego roku.
  279.  
  280. ---~Jesień przyszła szybko tego roku ---~słyszę zza swoich pleców. Bladoniebieskie oczy Takiyamy -- doradcy shoguna, przecinają mnie spojrzeniem niczym wakizashi. Kłaniam się, choć mam ochotę rozciąć jego twarz na pół.
  281.  
  282. ---~Shogun odmawia audiencji. Uważa, że sprawa jest przesądzona. Nie wpuścimy tu barbarzyńców. Twój trud jest równie bezużyteczny, co niepokojący. Nie chcesz chyba, by twój ród został uznany za kolaborujący z~cudzoziemcami i~innowiercami?
  283.  
  284. ---~Jak śmiesz ---~wyduszam z~siebie. ---~To dla dobra moich ludzi. Czy nie widzisz dalej, niż te kilka lat w~przód? Chcesz bogactw dla siebie, wypędzicie cudzoziemców, a za sto lat wrócą tu, kiedy kraj będzie głodował i~zdobędą go bez najmniejszych problemów. Jeśli ktoś działa na szkodę kraju to tylko ty!
  285.  
  286. ---~Ta rozmowa jest skończona, Itagaki.
  287.  
  288. Patrzę na niego ze wściekłością jeszcze przez chwilę i~wychodzę. Schodzę po murowanych schodach pałacu tak wściekły, że prawie zapominam o~swoich mieczach. Odbieram katanę i~wakizashi od chłopca już za bramą i~udaję się w~kierunku parku. Muszę odetchnąć. Zastanawiam się czy szogun rozumie konsekwencje swojej decyzji. Mawia się, że w~krainie ślepców jednooki jest królem. Jesteśmy na etapie, gdy jednoocy chcą wyrwać mi oczy, bym stał się ślepcem. Przejmując ciało, często przejmuje się motywacje swojego „gospodarza”. Ten zaś jak nikt dba o~swój kraj i~swoich ludzi. Po ostatnich buntach chłopskich powinienem cieszyć się, że jeszcze mam głowę, a jednak nadal chodzę do shoguna i~błagam go o~wysłuchanie. Jestem głupcem, z~kilkusetletnim doświadczeniem w~temacie. Żałosne.
  289.  
  290. Stoi na drugim końcu drogi, pomiędzy drzewami, pośród spadających na ziemię żółtych liści. Wiedziałem, że po mnie przyjdą. Takiyama się o~to postarał. Nie mam nic do stracenia. Gdy podchodzę bliżej, widzę, że to cudzoziemiec. Ubrany w~brązowe kimono, dzierżący miecze niczym samuraj, ale cudzoziemiec, prawdopodobnie holender, wnioskując po blond włosach zaczesanych do tyłu, w~stylu eleganckiego przedsiębiorcy.
  291.  
  292. ---~Ik ben blij u degene die reist tussen tijd.
  293.  
  294. ---~A ty jesteś?
  295.  
  296. ---~Przyjacielem, wrogiem, ojcem, bratem, katem, wybawcą i~oprawcą.
  297.  
  298. ---~Przysłał cię Takiyama?
  299.  
  300. ---~Takiyama? ---~zaśmiał się grubym głosem. ---~Od kiedy pionki wydają rozkazy królom?
  301.  
  302. ---~Kim więc jesteś?
  303.  
  304. ---~Vous connaissez la réponse.
  305.  
  306. ---~Przestań popisywać się znajomością języków. Nie imponuje mi to.
  307.  
  308. ---~Tak myślałem. Ciężko zaimponować spartaninowi. Nieprawdaż Demastrosie?
  309.  
  310. ---~Tym razem Itagaki.
  311.  
  312. ---~Ten raz, tamten raz, cóż za różnica? Ten sam wilk w~wielu skórach nadal jest wilkiem, prawda? Demastros zaś miał bronić swej siostry. Cóż za paradoks. Wilk broniący owcy. Nic dziwnego, że nie podołał zadaniu.
  313.  
  314. ---~Mojej siostry nie dało się obronić. Dobrze o~tym wiesz.
  315.  
  316. ---~Ciebie też nikt nie uratuje. Nigdy. Będę zawsze. Będę wszędzie. By obrócić twoje szczęście w~popiół. Myślisz, że jesteś jedyny w~swoim rodzaju? Myślisz, że będziesz wieczny? Z~każdym kolejnym życiem tracisz jedno oczko w~łańcuszku, który wisi na twej szyi. Jak myślisz, jak szybko uda mi się go zacisnąć? Równie szybko co ty na szyi Aidy? Byłeś dobry w~duszeniu, prawda bracie?!
  317.  
  318. Dobył miecza tak szybko, że nie zdążyłem nawet zareagować. Nie ciął jednak by zabić, gdyby chciał mojej śmierci, ciąłby w~szyję. Upadłem na ziemię i~poczułem jak robi mi się zimno. Brunatna krew broczyła z~uciętej dłoni na liście dookoła mnie i~błyskała w~słońcu. Poczułem jak moje oczy gasną. Znowu pozwoliłem mu wygrać. Moja twarz wpadła wprost w~miękkie, złote liście.
  319.  
  320. \paraSep
  321.  
  322. Słyszę jej śpiew. Cichy, cienki niczym struna głos, przecinający pustkę ciemnego pokoju.
  323.  
  324. \begin{itquote}
  325. mado kara mieru\\
  326. sawayaka akikaze no\\
  327. yama o~mawaru ya\\
  328. ano kane no koe\\
  329. yomei\\
  330. ikubaku ka aru\\
  331. koyoi hakanashi\\
  332. inochi mijikashi\\
  333. \end{itquote}
  334.  
  335. Jedna z~wielu melodii przeszłości. Echo pośrodku mej głowy, które rezonuje tak mocno, że nie pamiętam, kiedy został wydany pierwszy dźwięk. Wszystko się nakłada. Wszystkie życia jednocześnie. Macham w~kierunku przystani odpływając na statku. Na wojnę z~Persją, na wojnę z~Chinami, na wojnę z~Niemcami. Kolejne wojny, kolejna śmierć, kolejne zmarnowane życie. Kolejne „tym razem będzie inaczej”. I~być może ostatni jesienny wiatr na mej twarzy.
  336.  
  337. Znów słyszę walkę. Metal uderza o~metal, strzały świszczą. Tnie materiał i~mięso, kruszy kości. Przyszli. To dlatego mnie nie zabił. Chciał bym cierpiał. Tak jak on przeze mnie i~moją nierozwagę. Teraz będę widział śmierć tych wszystkich dobrych ludzi. Mojej żony i~syna. Moich przyjaciół, poddanych i~służby. Winnych temu, że urodzili się w~złym miejscu i~czasie. Ludzie wrzuceni żywcem w~tryby historii.
  338.  
  339. \paraSep
  340.  
  341. Obmywam twarz i~przecieram lustro z~pary. Jest tu piekielnie duszno. Era globalnego ocieplenia i~dwóch pór roku. Słyszę głos, wydobywający się z~ciemności.
  342.  
  343. ---~Artur Gible? ---~widzę w~lustrze policjanta. ---~Pójdzie pan ze mną.
  344.  
  345. Albo mają swoje macki wszędzie i~już mnie znaleźli, albo mój nowy gospodarz nie był do końca kryształowy. Wymazywanie pamięci to w~dzisiejszych czasach popularna praktyka. Żaden wykrywacz kłamstw nie działa, kiedy przesłuchiwany niczego nie pamięta.
  346.  
  347. ---~Mogę spytać w~jakim celu?
  348.  
  349. ---~Idziesz czy nie? ---~widzę, jak powoli chwyta pistolet w~kaburze. Próbuje zgrywać rewolwerowca. Doskakuję do niego jednym susem i~wbijam mu klucz od samochodu w~tętnicę. Wydaje z~siebie ciche charknięcie. Raz, dwa, trzy. Trzy uderzenia serca, trzy coraz mniejsze fontanny jasnej krwi z~tętnicy. Upuszczam go na ziemię i~widzę faceta stojącego w~drzwiach łazienki z~oczami wytrzeszczonymi, jakby dostał deską w~potylicę.
  350.  
  351. ---~O, kurwa… ---~duka cichym, przerażonym głosem.
  352.  
  353. ---~O, kurwa ---~powtarzam patrząc za jego plecy, na dwóch policjantów zamawiających kawę.
  354.  
  355. \chapter{Życie VI}
  356. \chapterAuthor{nt22}
  357. ---~Adam, czemu tak przeraźliwie krzyczysz, czy coś się stało?
  358.  
  359. ---~Nic się nie stało, ale miałem straszny sen.
  360.  
  361. ---~Co ci się śniło?
  362.  
  363. ---~Czy ty musisz wszystko wiedzieć? Nie chcę o~tym mówić.
  364.  
  365. ---~Jeśli nie chcesz o~tym rozmawiać, to nie, ale ostatnio coraz częściej miewasz złe sny.
  366.  
  367. ---~Wiem, ale to jest moja sprawa i~nic ci do tego. Zresztą nie mam czasu, śpieszę się na pociąg.
  368.  
  369. ---~Dobrze, dobrze… Znowu się denerwujesz, a ja chcę ci pomóc.
  370.  
  371. Taaaaaaa, pomóc… Dobre sobie – pomyślałem.
  372.  
  373. ---~Haniu! wezmę szybki prysznic, a ty przygotuj mi proszę, śniadanie.
  374.  
  375. Od kiedy mam koszmary nocne, budzę się spocony jak mysz. Nie wiem co się dzieje, ale to nie jest normalne, z~dnia na dzień czuje się coraz gorzej. Czasami wydaje mi się, że już dłużej tego nie wytrzymam i~coś sobie zrobię. Dziwię się mojej żonie, że jest taka spokojna, w~końcu zabójstwo człowieka to poważna sprawa, a ona zachowuje się jakby nic się nie stało. Cholera, w~końcu to ona zabiła, a nie ja!
  376.  
  377. Ciężko się żyje z~morderczynią pod jednym dachem. Gdybym zeznał wtedy, jak było naprawdę, to dzisiaj siedziałaby w~więzieniu, a tak siedzi tam niewinna osoba. Co ja najlepszego narobiłem…
  378.  
  379. Dobra, kończę brać ten prysznic i~ubieram się, bo znowu się spóźnię do pracy.
  380.  
  381. ---~Znowu z~salcesonem? Przecież wiesz, że nie lubię.
  382.  
  383. ---~Jedz to co jest i~nie marudź! Dobrze wiesz, że od czasu jak straciłam pracę, to nie mamy pieniędzy. Zresztą od dłuższego czasu nic nam nie wychodzi, nie wiem co się z~nami dzieje.
  384.  
  385. ---~Wiesz co? Już mi się odechciało. Wychodzę! Zepsułaś mi humor, znowu robisz ze mnie wariata!
  386.  
  387. ---~Co ja takiego zrobiłam? Z~ciebie wariata?
  388.  
  389. ---~Jak zwykle nic, mniejsza o~to!
  390.  
  391. Ta kobieta jest po prostu żałosna, zabiła moją koleżankę z~powodu chorobliwej zazdrości i~udaje, że nie wie co się stało, zachowuje się tak, jakby ta sytuacja nie miała miejsca. Gdybym miał siłę, to załatwiłbym sprawę po męsku, ale do tego trzeba być mężczyzną. Niestety ja nim nie jestem, każda kobieta z~którą się wiązałem owijała sobie mnie wokół palca.
  392.  
  393. Od wielu lat sytuacja wygląda identycznie, ona zawsze psuje mi humor, z~jej strony nigdy nie spotkało mnie nic dobrego, a na dodatek nie potrafi mi nawet przygotować porządnego śniadania! Żeby chociaż była dobra w~łóżku… Co ja mówię, przecież ona jest zimna jak lód! Zresztą od wielu lat nie sypiamy ze sobą. Czasami odechciewa mi się żyć przez to wszystko. Dlaczego nie spotyka mnie nic dobrego? Dlaczego? Pewnie dlatego, że jestem głupi! Kiedy inni mnie ostrzegali przed nią, ja się uparłem i~ożeniłem się z~nią, wbrew wszystkim. Teraz mam za swoje… Cierpię za swoją głupotę i~nie liczę na szczęście. Jestem realistą.
  394.  
  395. ---~Dobra, koniec użalania się nad sobą. Idę, bo się spóźnię na pociąg.
  396.  
  397. 15 minut później siedziałem już w~pociągu. Jeżdżę nim codziennie od kilkunastu lat do pracy, której nienawidzę. Niestety nie mam wyjścia, pracować muszę, za coś trzeba żyć. Hania nie pracuje, więc jestem jedynym żywicielem rodziny.
  398.  
  399. ---~Dzień dobry Adamie!
  400.  
  401. ---~Dzień dobry ---~odpowiadam, mimo tego, że nikogo nie widzę.
  402.  
  403. Nagle widzę twarz jakby znajomą, ale jeszcze nie wiem kto to jest. Skupiam myśli, kto to może być, no nie mam pojęcia. Mam 43 lata, a pamięć jak dziewięćdziesięciolatek, co się ze mną dzieje? Jedno jest pewne, kobieta jest bardzo piękna, jak z~bajki. Miło popatrzeć na ładną kobietę.
  404.  
  405. Niestety, ja na co dzień mam wstrętną ropuchę, której nie cierpię. Mniejsza o~to…
  406.  
  407. ---~Adam, to Ty?
  408.  
  409. ---~Kim pani jest?
  410.  
  411. ---~Jestem Julia, chodziliśmy razem do szkoły podstawowej.
  412.  
  413. ---~Przepraszam, ale nie poznałem cię w~pierwszej chwili.
  414.  
  415. Tak szczerze, to w~ogóle jej nie poznałem, kiedyś nie była zbyt urodziwą kobietą, a teraz wygląda olśniewająco, rewelacyjnie, bosko, cudownie, wspaniale, kobieco, po prostu super!
  416.  
  417. ---~Muszę przyznać, że jesteś jeszcze piękniejsza niż kiedyś.
  418.  
  419. Skłamałem, bo kiedyś była raczej brzydka, ale nie muszę jej o~tym mówić.
  420.  
  421. ---~Dziękuję, a ty nic się nie zmieniłeś ---~nie wiem, czy to uznać za komplement, ale chyba nie, bo nie byłem nigdy zbyt urodziwym facetem, to wyjaśnia dlaczego mam nieznośną i~brzydką żonę.
  422.  
  423. PIK, PIK, PIK…
  424.  
  425. ---~Przepraszam cię na chwilę, dostałem SMS-a. To nic takiego, telefon z~sieci ---~znowu skłamałem.
  426.  
  427. \begin{itquote}
  428. Jak będziesz wracał z~pracy kup ziemniaki.
  429. \end{itquote}
  430.  
  431. Ta kobieta na odległość wyczuwa, kiedy może spotkać mnie coś dobrego i~wysyłając taką wiadomość sprawia, że w~środku cały się trzęsę. To nie jest normalne.
  432.  
  433. ---~Co tam u ciebie? ---~zapytałem.
  434.  
  435. ---~Jestem rozwódką, kilka lat temu rozwiodłam się. Miałam męża tyrana, z~którym nie dało się wytrzymać.
  436.  
  437. ---~Ja też jestem w~trakcie rozwodu, nie układa mi się z~żoną ---~skłamałem kolejny raz.
  438.  
  439. Zachowuję się tak już od wielu lat, żyję w~ciągłym kłamstwie, ale nie mam innego wyjścia, nie jestem już w~stanie żyć normalnie. Mam dwie możliwości na uzyskanie świętego spokoju: pierwsza to śmierć, ale jestem na to za słaby, nie mam siły żeby założyć sobie smycz na szyję i~tak po prostu odejść. Opcja druga, to rozejść się z~kobietą, której nienawidzę, ale na to także nie mam sił. Najgorsze jest to, że tkwię w~tym całe lata i~nie robię nic żeby zmienić swój los.
  440.  
  441. ---~Przepraszam cię, ale niedługo będę wysiadał.
  442.  
  443. ---~Podasz mi swój numer telefonu?
  444.  
  445. ---~Tak, 505-678-…
  446.  
  447. ---~Dziękuję.
  448.  
  449. ---~W~najbliższym czasie się do ciebie odezwę.
  450.  
  451. ---~OK, będę czekała na kontakt.
  452.  
  453. Dzień w~pracy, której tak nie cierpię minął bardzo szybko, może dlatego, że cały czas miałem w~głowie dzisiejszy poranek i~spotkanie z~koleżanką z~podstawówki, która przez niemal trzy dekady z~brzydkiego kaczątka, stała się pięknym łabędziem. Niestety teraz wracam do domu, do kobiety, której nienawidzę, której się boję -- zresztą ilekroć przypomnę sobie o~niej, albo spojrzę na nią, kiedy jest w~zasięgu mojego wzroku, czuję strach, niechęć, obrzydzenie.
  454.  
  455. Teraz idę na pociąg, potem kilka minut pieszo i~jestem już w~domu. Z~oddali widzę szary blok z~wielkiej płyty -- prawdę mówiąc od kiedy pamiętam, ten widok mnie przytłacza. Wiem, że po przekroczeniu drzwi mojego mieszkania atmosfera się zagęści, będzie niemiło jak zawsze.
  456.  
  457. ---~Cześć Adam, jak było w~pracy?
  458.  
  459. ---~Normalnie, a jak miało być?
  460.  
  461. ---~Kupiłeś ziemniaki?
  462.  
  463. ---~Nie, na śmierć zapomniałem, kupię jutro.
  464.  
  465. Cały dzień miała na to, żeby to zrobić, ale nie zrobiła, jak zawsze wszystko jest na mojej głowie. Ona zrobi wszystko, żeby wbić mi szpilkę, zrobi wszystko, żebym poczuł się gorzej, może robi to podświadomie, ale faktem jest to, że czuje się w~tym małżeństwie po prostu źle.
  466.  
  467. Wieczór minął jak zawsze na niczym. Próbowałem wysłać SMS-a do Julii, ale od kilku godzin nie udało mi się to z~tego względu, że od zawsze po przyjściu z~pracy kładę moją komórkę na segmencie, jeśli jej tam nie będzie chociaż przez chwilę, to moja żona niczym hitlerowiec urządzi mi piekło, odechce mi się wszystkiego, kontaktu z~kimkolwiek, dlatego wolę uważać. Wiadomość do koleżanki z~podstawówki wyślę zaraz po tym, jak Hania położy się spać – na szczęście chodzi spać szybko, pewnie jest zmęczona nieróbstwem i~knuciem. Parszywa gnida.
  468.  
  469. SMS-a wysłałem zaraz po tym, jak Hania położyła się spać, dostałem szybko odpowiedź. Umówiliśmy się na jutro -- wezmę wolne na żądanie i~tyle. Nie mam nic do stracenia. Już długo nie czułem się tak, jak się teraz czuję. Ciężko opisać to uczucie. Jest ono raczej przyjemne.
  470.  
  471. Położyłem się spać trochę po północy, byłem bardzo zmęczony. To był dzień inny niż wszystkie.
  472.  
  473. \paraSep
  474.  
  475. Następnego ranka obudziłem się bardzo szybko, dwie godziny wcześniej niż normalnie -- tej nocy na szczęście nic mi się nie śniło i~nie wydzierałem się jak stare prześcieradło. Bałem się, że ona się czegoś domyśli, bałem się wstać z~łóżka, wiem o~tym, że Hania by usłyszała, ona nie śpi jak człowiek, śpi na tak zwanej czujce i~dzięki temu kontroluje wszystko to co robię, wie o~mnie wszystko. Dlatego wolę sobie poleżeć dwie godziny, wstanę o~tej porze co zawsze, mam tylko nadzieję, że nie zrobię czegoś głupiego z~samego rana, bo mogę zaliczyć wpadkę i~jeszcze mnie kropnie ta wariatka, a tego przecież nie chcę.
  476.  
  477. ---~Haniu idę pod prysznic, zrób mi proszę coś do zjedzenia, śpieszę się do pracy.
  478.  
  479. ---~Dobrze, kochanie.
  480.  
  481. Kochanie? Ona do mnie nigdy nie mówi kochanie, mam nadzieję, że niczego nie podejrzewa i~się tylko przejęzyczyła. Telefon leży na segmencie jak zawsze, ja pod prysznicem jak co dzień, wszystko jest OK. Przynajmniej mam taką nadzieję. Ona ma wiele zmysłów i~jest nieobliczalna.
  482.  
  483. Koniec ociągania się, ubieram się, zjem śniadanie i~lecę na pociąg. Muszę pamiętać, żeby po drodze zadzwonić do szefa, wezmę dzień wolny na żądanie, raz na kilkanaście lat można.
  484.  
  485. ---~Co dzisiaj jest na śniadanie?
  486.  
  487. ---~Bułka w~mleku.
  488.  
  489. Znamy się tyle lat, przecież wie, że nie cierpię bułki w~mleku! Czy ona robi to specjalnie? Pewnie tak, ale nie mogę dać po sobie poznać, że mi nie smakuje. Nie dzisiaj, nie w~taki dzień. Będę udawał, że bułka w~mleku jest perfekcyjna, wręcz idealna, boska.
  490.  
  491. ---~Śniadanie było wyjątkowo smaczne, uciekam do pracy.
  492.  
  493. ---~Uciekaj, uciekaj, do zobaczenia, do wieczora.
  494.  
  495. Lecę na pociąg, bo się spóźnię, a dzisiaj bym tego nie chciał. Do szefa zadzwonię z~pociągu, powiem, że z~powodów rodzinnych dzisiaj nie będzie mnie w~pracy. Nie potrafię kłamać, boję się, że przez to ktoś się czegoś domyśli, chociaż dzisiaj jestem zmotywowany, dzisiaj będę kłamał ile wlezie, byle tylko spotkać się z~Julią. W~tym momencie myślę sobie: będzie, kurwa, dobrze!
  496.  
  497. Udało się, szef dał mi dzień wolny, teraz jadę do kawiarni, która znajduje bardzo blisko mojej pracy, to właśnie tam umówiłem się z~Julią. Niestety nie mogłem jej zaprosić w~inne miejsce, bo nie mam zbyt wiele pieniędzy -- od lat Hania zabiera mi całą wypłatę.
  498.  
  499. Wysiadłem z~pociągu, droga do miejsca w~którym się umówiliśmy nie jest zbyt długa, ale mimo wszystko muszę się zastanowić co jej powiem, cholera powinienem kupić jej kwiaty, no ale nie bardzo mam za co, mam nadzieję, że zrozumie moją sytuację. Zresztą lepsza kawa i~ciasto w~kawiarni, niż bukiet kwiatów, które za chwilę wyrzuci do kosza na śmieci. Przynajmniej tak myślę, może się mylę, sam nie wiem, chyba już zapomniałem jak się postępuje z~kobietami. Już jestem na miejscu, nie ma jej jeszcze, mam nadzieję, że zaraz przyjdzie. Po chwili słyszę:
  500.  
  501. ---~Cześć Adam.
  502.  
  503. ---~Cześć Julia.
  504.  
  505. ---~Jak pięknie dzisiaj wyglądasz, dobrze ci w~czerwonym.
  506.  
  507. ---~Ty też wyglądasz całkiem nieźle.
  508.  
  509. Dobrze wiem, że skłamała, ja doskonale wiem jak wyglądam, według mnie wyglądem przypominam raczej menela, niż człowieka, który wygląda „całkiem nieźle”, plus dla niej za to, że potrafi być miła.
  510.  
  511. ---~Wejdziemy do środka? ---~zapytałem.
  512.  
  513. ---~Pewnie, że tak.
  514.  
  515. Lokal może nie należy do najpiękniejszych, ale dla mnie najważniejsze jest to, że jest tutaj Julia, która wygląda wręcz olśniewająco. Swoją drogą, niektóre kobiety są jak wino.
  516.  
  517. ---~Czego się napijesz? ---~zapytałem Julię.
  518.  
  519. ---~Kawę poproszę ---~odpowiedziała szybko.
  520.  
  521. ---~Zaraz wracam, idę złożyć zamówienie.
  522.  
  523. Poprosiłem o~dwie kawy i~dwa małe ciastka -- zresztą na więcej mnie nie stać. Mam nadzieję, że mi wystarczy pieniędzy, jeśli nie, to pożyczę od Julii, ale to się nie może zdarzyć, jakby to wyglądało, 43-letni facet zaprasza kobietę do kawiarni i~pożycza od niej pieniądze, aż strach pomyśleć.
  524.  
  525. ---~Proszę bardzo Julio.
  526.  
  527. ---~Dziękuję.
  528.  
  529. ---~Nie ma za co.
  530.  
  531. ---~Co tam u ciebie słychać?
  532.  
  533. Spotkanie mijało szybko i~było bardzo miło -- rozmawiało się nam super. Mimo tego, że ja po latach bycia z~tym potworem, odzwyczaiłem się od normalnych rozmów z~kobietami, to śmieszne, ale odzwyczaiłem się od obcowania z~nimi. Zapomniałem jak to jest być z~kobietą.
  534.  
  535. ---~Julio, będę musiał już powoli uciekać.
  536.  
  537. ---~Tak szybko, czy coś się stało?
  538.  
  539. ---~Nic się nie stało, wręcz przeciwnie.
  540.  
  541. ---~To czemu chcesz już uciekać?
  542.  
  543. ---~Niestety muszę być w~domu o~normalnej porze, Moja żona to wariatka i~mimo tego, że się rozwodzimy robi mi jazdy. Nigdy nie miałem z~nią łatwo, dlatego się rozwodzę.
  544.  
  545. ---~Dobrze, rozumiem.
  546.  
  547. Musiałem skłamać Julii, mimo tego, że bardzo tego nie chciałem, ona nie mogła się dowiedzieć jak jest, zależy mi na tej znajomości, w~końcu mam możliwość obcowania z~normalną kobietą.
  548.  
  549. ---~Do widzenia, Julio.
  550.  
  551. ---~Do widzenia, Adam. Odezwiesz się jeszcze?
  552.  
  553. ---~Pewnie, że tak, możesz być tego pewna, a ty się odezwiesz?
  554.  
  555. ---~Tak, odezwę się na pewno.
  556.  
  557. ---~To świetnie, biegnę na pociąg, żegnaj.
  558.  
  559. ---~Żegnaj.
  560.  
  561. Podróż do domu minęła jak zawsze, jak co dzień, nie zdarzyło się nic nadzwyczajnego. Zastanawiałem się tylko jak będę się zachowywał w~domu, czy Hania niczego się nie domyśli, nie powinna, nic przecież się takiego nie stało. No chyba, że ja zrobię coś głupiego.
  562.  
  563. ---~Hej Haniu.
  564.  
  565. ---~No cześć.
  566.  
  567. ---~Jak w~pracy? Wszystko dobrze?
  568.  
  569. ---~Tak, wszystko dobrze.
  570.  
  571. Co ona się tak wypytuje, nagle się ciekawska zrobiła, ale na szczęście nie powiedziałem nic głupiego, nie zająknąłem się, jest dobrze, przynajmniej mam taką nadzieję, bo po niej nigdy nic nie wiadomo. Ciężko przewidzieć jak się zachowa, ale żyję w~tej niepewności już kilkanaście lat, także zdążyłem się przyzwyczaić i~nauczyłem się z~tym żyć, w~sumie nie miałem wyjścia.
  572.  
  573. Wieczór minął jak zawsze na niczym, dużo myślałem o~Julii, wysłałem do niej nawet SMS-a w~czasie gdy Hania brała prysznic. Cały czas myślę o~tej sytuacji i~tak szczerze mówiąc nie wiem co począć, czy spotykać się dalej z~Julią, czy ze strachu przed żoną dać sobie spokój. Jedno jest pewne, Julia to przesympatyczna kobieta, z~którą można miło porozmawiać na każdy temat.
  574.  
  575. ---~Haniu, idę pod prysznic, a ty przygotuj mi proszę kanapki.
  576.  
  577. ---~Dobrze, zaraz ci przygotuję coś do zjedzenia
  578.  
  579. ---~Dziękuję.
  580.  
  581. Dobra, wezmę szybki prysznic, coś zjem i~kładę się spać. Niby nic takiego się dzisiaj nie stało, a mimo to jestem tak zmęczony, jakbym cały dzień w~kamieniołomach przepracował!
  582.  
  583. ---~Adam, siadaj do stołu.
  584.  
  585. ---~Już idę, co jest dzisiaj na kolację?
  586.  
  587. ---~Chleb ze smalcem i~solą, niestety nic innego nie ma w~domu.
  588.  
  589. ---~Czy Ty jesteś normalna? Czy ja jestem zwierzęciem? Chcę jeść normalnie, jak człowiek.
  590.  
  591. ---~Żeby jeść jak człowiek trzeba na to zasłużyć!
  592.  
  593. ---~Znowu Ci odbija, przecież ja nic takiego nie zrobiłem!
  594.  
  595. ---~Nic nie zrobiłeś? W~takim razie powiedz mi, kim jest Julia?
  596.  
  597. ---~To tylko koleżanka.
  598.  
  599. ---~Przeczytałam SMS-y i~z nich wynika, że to jest ktoś więcej niż koleżanka!
  600.  
  601. ---~Znowu grzebałaś mi w~telefonie? Ty kurwo, ja ci pokażę, popamiętasz mnie!
  602.  
  603. ŁUBUDU, ŁUBUDU, ŁUBUDU…
  604.  
  605. Ma za swoje, mam nadzieję, że się jej nic nie stało, od takiego uderzenia mogła dostać wstrząśnienia mózgu, ale znając jej szczęście pewnie wyjdzie z~tego bez szwanku.
  606.  
  607. ---~Hania wstawaj, Hania wstawaj, słyszysz mnie? Hania!
  608.  
  609. Muszę sprawdzić jej tętno. Czemu ona się nie odzywa, pewnie udaje, żeby mnie nastraszyć. Ona zrobi wszystko, żebym się zdenerwował, robi mi to ciągle od lat. Moje cierpienie sprawia jej przyjemność. Najgorsze jest to, że nie czuję tętna!
  610.  
  611. ---~Hania wstawaj! Nie udawaj!
  612.  
  613. O kurwa. Wygląda na to, że to ścierwo nie żyje. Zgniję w~pierdlu do końca życia!
  614.  
  615. Już wiem co zrobię, poćwiartuje tę szmatę, a w~nocy wyniosę ją do lasu, mam nadzieję, że zjedzą ją zwierzęta, to jest chyba jedyne sensowne wyjście z~tej sytuacji, innego pomysłu nie mam.
  616.  
  617. DRYŃ, DRYŃ, DRYŃ
  618.  
  619. O kurwa policja, już tutaj są, a nie to dzwonek mojego telefonu!
  620.  
  621. ---~Adam, to ty? Z~tej strony Julia.
  622.  
  623. ---~Tak, to ja, czy coś się stało, że dzwonisz o~tej porze?
  624.  
  625. ---~Tak.
  626.  
  627. ---~Możesz mi powiedzieć co takiego?
  628.  
  629. ---~Kocham Cię!
  630.  
  631. ---~Ja też cię kocham, szczerze mówiąc bałem się ci to wyznać. Nie bardzo mogę teraz rozmawiać, ale mogę odezwać się do ciebie jutro?
  632.  
  633. ---~Tak, możesz. Rozumiem, że twoja żona jest w~domu?
  634.  
  635. ---~Nie, nie, żony nie ma, wyjechała, mam tutaj małą awarię i~chcę to naprawić.
  636.  
  637. ---~Nie ma problemu, czyli mam czekać na telefon?
  638.  
  639. ---~Tak, odezwę się na sto procent.
  640.  
  641. ---~Kocham cię.
  642.  
  643. ---~Też cię kocham.
  644.  
  645. ---~Dobranoc.
  646.  
  647. ---~Dobranoc.
  648.  
  649. \paraSep
  650.  
  651. JAPONIA
  652.  
  653. ---~Hanako wstawaj, jest już 10.00.
  654.  
  655. ---~Wiem, wiem, jest już późno.
  656.  
  657. ---~Byłaś bardzo nerwowa tej nocy, strasznie krzyczałaś…
  658.  
  659. ---~Przepraszam, ale miałam koszmar.
  660.  
  661. ---~Właśnie przeczytałam pierwszy rozdział książki, którą ostatnio zaczęłaś czytać i~muszę ci powiedzieć, że to chyba nie jest książka dla osób w~twoim wieku.
  662.  
  663. \chapter{Życie VII}
  664. \chapterAuthor{krolka89}
  665. Zaraz, zaraz. Hanako? To czasem nie jest żeńskie imię? Jestem kobietą? Nie sądziłem, że to w~ogóle możliwe. Po tylu przemianach nagle zmieniam płeć? Myśl, szybko.
  666.  
  667. ---~Wiem tato. Chyba jednak jej nie skończę ---~odpowiedziałem zmieszany.
  668. ---~Mam nadzieję, córeczko. A teraz wstawaj i~zjedz śniadanie. Mama już usmażyła jajka ---~powiedział cicho ojciec, a troskę widoczną na jego twarzy zastąpił malutki uśmiech.
  669.  
  670. Mam chwilę dla siebie. Muszę gdzieś znaleźć lustro. Ile w~ogóle mam lat? Rozglądam się po pokoju. Na ścianach porozwieszane są jakieś plakaty zespołów, o~których nigdy w~życiu nie słyszałem. Jest też mnóstwo pluszowych kotów. O~rany, wszędzie koty. Nawet piżama i~pościel jest ozdobiona tymi sierściuchami. Nie to, żebym miał coś do kotów, ale to one nigdy mnie nie lubiły. Zawsze na mnie prychają i~fuczą, dziwne stworzenia. I~w~tej chwili zauważam zakrwawione bandaże na moich rękach. O~co tu chodzi? Nic nie pamiętam. Na szafie oklejonej zdjęciami widzę lustro. Pochodzę lekko przerażony i~widzę siebie. Mam nie więcej niż 16 lat. Dziewczyna jest nawet ładna. Ciemne, długie włosy, zielone oczy, pociągła twarz, ale też widoczne worki pod oczami i~poszarzała cera. Otwieram szafę i~uderza mnie burza kolorów. Więc chyba jednak dziewczyna nie należy do jakiejś szatańskiej subkultury i~nie tnie się dla zabawy. Chyba czas się ubrać. Ściągam piżamę i~staram się nie patrzeć na moje nowe ciało. Bardzo dziwnie się z~tym czuję, choć muszę przyznać, że dziewczyna jest całkiem niezła, jak na swoją małoletniość. Znajduję jakąś bluzkę z~długimi rękawami, żeby ukryć bandaże. Jest w~żółtym kolorze z~cienkiego materiału, więc nie będzie mi gorąco. Wkładam do niej jasne jeansy. Koło łóżka leżą kapcie. Kapcie w~kształcie kota. To wcielenie, to chyba moje przekleństwo. Ale jestem teraz gotowy, żeby zmierzyć się z~moją nową rodziną.
  671.  
  672. W międzyczasie mój umysł przesłaniają urywki życia Hanako. Wiem już, że ma starszą siostrę i~obojga rodziców. I~kota. Cholera, czemu ze wszystkich żyjących stworzeń musiało paść na kota? Ale nadal nie wiem, dlaczego mam pocięte nadgarstki.
  673.  
  674. Kiedy tylko wszedłem do kuchni, mama właśnie z~niej wychodziła. Właściwie wyglądało na to, że ucieka ode mnie. Mimo wszystko śniadanie upłynęło mi całkiem miło. Tata dotrzymywał mi towarzystwa i~czytał przy stole gazetę. Ale było też strasznie cicho. Widocznie takie mają nawyki. Jeszcze nie wszystkie wspomnienia do mnie wróciły, więc czuję się dość dziwnie. Ale zachowanie matki było co najmniej paskudne. Domyślam się, że jest na mnie zła o~to, co zrobiła Hanako. Po śniadaniu poczułem się trochę lepiej, ale mimo wszystko byłem wyczerpany.
  675.  
  676. ---~Dziecko, idź się połóż, bo jesteś strasznie blada. Niedługo przyjdzie pan doktor i~być może pozwoli ci jutro wyjść z~domu ---~powiedział z~troską ojciec.
  677.  
  678. ---~Właśnie o~tym myślałam, bo trochę kręci mi się w~głowie ---~odpowiedziałem i~poszedłem na górę.
  679.  
  680. Niedługo po tym ktoś zapukał do mojego pokoju i~bez zaproszenia nacisnął na klamkę. W~drzwiach pojawił się tato i~jakiś starszy facet. Zapewne pan doktor.
  681.  
  682. ---~I~jak się dzisiaj czujesz, młoda panno? ---~zapytał wesoło lekarz. Nie czekając na odpowiedź zabrał się do odwiązywania bandaży.
  683.  
  684. ---~Dużo lepiej, dziękuję ---~odpowiedziałem, patrząc ciekawie na moje ręce. Nacięć było cztery, wydają się być dość głębokie, ale zagojone. W~teczce doktora zauważyłem moją historię choroby. Ciekawe czy będę mógł ją przeczytać.
  685.  
  686. ---~Panie Hunh, może pan zostawić nas na chwilę? ---~tata skinął głową i~wyszedł, zamykając za sobą drzwi.
  687.  
  688. ---~Nadal nie chcesz mi powiedzieć, dlaczego to zrobiłaś? ---~zapytał doktor. ---~I~tak będziesz miała obowiązkowe spotkania z~psychologiem, więc pewnie w~końcu się przyznasz. Ale mimo wszystko chciałbym cię zrozumieć ---~powiedział cicho.
  689.  
  690. ---~Ale ja naprawdę niczego nie pamiętam. Nie miałam powodu, żeby się zabić ---~odpowiedziałem pewnym głosem.
  691.  
  692. ---~To może chodziło o~zwrócenie na siebie uwagi? Jesteś nastolatką, a to się zdarza.
  693.  
  694. ---~Nie, panie doktorze, nie jestem taka. Nie zrobiłabym tego moim rodzicom, a z~pewnością nie ojcu.
  695.  
  696. Doktor siedział przez chwilę zamyślony, potem zbadał mi puls, odkaził ranę i~zawiązał czysty bandaż.
  697.  
  698. ---~No dobrze, rana ładnie się goi, myślę że jak tylko poczujesz się na siłach możesz robić co chcesz. Koniec przymusowego siedzenia w~domu. I~uważaj na siebie ---~powiedział lekarz, po czym pogłaskał mnie po głowie i~wyszedł.
  699.  
  700. Za drzwiami słyszałam jeszcze przytłumione, męskie głosy. Zapewne ojciec rozmawiał jeszcze z~lekarzem. Po chwili wszedł do mnie do pokoju i~przysiadł na skraju łóżka. Wpatrywał się we mnie przez chwilę i~opuścił wzrok na kolana.
  701.  
  702. ---~Mam nadzieję, że kiedyś mi powiesz dlaczego to zrobiłaś ---~wstał ze zwieszoną głową i~wyszedł.
  703.  
  704. Zrobiło mi się bardzo przykro, że własna córka potrafiła tak zranić rodziców. A właściwie ojca, bo widać było jak na dłoni, że z~matką nie miała najlepszych relacji. Zszedłem na dół pooglądać telewizję. Matka krzątała się po kuchni, a ojciec siedział w~wysłużonym fotelu, zupełnie nie pasującym do wystroju salonu.
  705.  
  706. ---~Sakuro, jedź dzisiaj z~Hanako na zakupy, bo ja muszę popracować w~gabinecie ---~zatrzymał ją ojciec w~progu. Jego ton był surowy i~nieznoszący sprzeciwu. Zupełnie inaczej zwracał się do mnie. Ale właściwie nie dziwię mu się, że tak się zachowuje. Do matki jakby nic nie docierało. Ale na podniesiony ton ojca wstała, zaniosła filiżankę do zlewu i~zaczęła się ubierać. Trochę jak robot, zupełnie bez uczuć.
  707.  
  708. ---~Ubieraj się, Hanako. Nie mamy całego dnia, a chciałabym załatwić jeszcze kilka spraw na mieście ---~powiedziała bezbarwnym tonem. Ależ biła od niej szorstkość. Ale zrzuciłem to na wyczyn Hanako. W~końcu, która matka przeszłaby do codzienności zaraz po tym, jak jej dziecko próbowało się zabić?
  709.  
  710. ---~Już jestem ubrana ---~powiedziałem, zakładając jakieś sandałki. Na szczęście bez obcasów.
  711.  
  712. ---~Ach tak ---~nawet na mnie nie spojrzała i~wyszła.
  713.  
  714. W samochodzie przyszły do mnie wspomnienia z~dzieciństwa. Zabawy z~siostrą, śmiech mamy, radość ojca. Zupełnie inny obraz tego, co przed chwilą widziałem. Potem doszły jakieś dziwne, niekompletne przebłyski. Burza, hałas, krzyki. Jeszcze głośniejsze krzyki. Sygnał karetki, policji, wrzeszczący tłum. Potrząsnąłem mocno głową, żeby przywrócić się do porządku i~poskładać wszystko do kupy. I~już wiem. Moja starsza siostra zginęła dwa lata temu podczas ratowania jakiegoś małego chłopca z~rwącej rzeki. Udało jej się wyrzucić go na brzeg, ale ją samą porwał nurt i~nie udało jej się wyjść z~tego cało. Cholera, matka nie może patrzeć na moje nowe wcielenie, bo najpierw straciła jedno dziecko, a teraz mało co nie straciła drugiego? Co ta Hanako w~ogóle sobie myślała? Nie wiem jak długo uda mi się być w~tym wcieleniu, ale czuję wewnątrz, że muszę naprawić wszystko w~tej rodzinie, żeby móc znów usłyszeć śmiech tej kobiety.
  715.  
  716. Całą drogę do sklepu i~podczas zakupu milczeliśmy. Matka nawet nie wykazała chęci rozmowy. Próbowałem zagaić o~pogodzie, wysokich cenach, ale nic z~tego. Sakuro tylko coś wymruczała w~odpowiedzi. Z~zamyślenia wyrwał mnie znak informujący, że jesteśmy na terenie cmentarza. Wysiadłem za matką i~podążyłem za nią. Kupowała już świeże kwiaty i~znicze. Już po chwili staliśmy nad grobem mojej siostry. Ależ były do siebie podobne! Przypominają mi się zdjęcia na szafie w~mojej sypialni. Byłem pewny, że to zdjęcia Hanako, ale teraz widzę, że poprzyklejała tam zdjęcia swojej siostry. Miesiąc temu minęły dwa lata od śmierci Yoko.
  717.  
  718. ---~Mamo, czy ty mnie w~ogóle kochasz? ---~odważyłem się zapytać. Matka powoli podniosła głowę i~spojrzała na mnie pustymi oczami.
  719.  
  720. ---~Oczywiście, kochanie. Skąd ci przyszło do głowy, że może być inaczej? ---~zapytała i~pierwszy raz usłyszałem w~jej głosie jakieś nienazwane uczucie.
  721.  
  722. ---~Nie przejmuj się mamo, tak mi to przyszło teraz do głowy ---~powiedziałem, chociaż miałem wątpliwości co do szczerości jej wypowiedzi.
  723.  
  724. Kiedy wróciliśmy do domu, poszedłem od razu do swojego pokoju. Na środku łóżka leżał kot. Chciałem się do niego zbliżyć, ale reakcja była taka jak zwykle -- kot fuknął i~uciekł. Zacząłem przeglądać szuflady i~szafki, żeby móc jak najlepiej wczuć się w~nową rolę. Hanako była zwykłą nastolatką, na szafie faktycznie wisiały zdjęcia jej siostry, było też kilka ujęć przyjaciół i~kota. Po zdjęciach widać, że tworzyli szczęśliwą rodzinę, a siostry były ze sobą blisko. Telefon na biurku zawibrował. Na ekranie pojawiła się koperta.
  725.  
  726. \begin{itquote}
  727. Tam gdzie zawsze, czekam.
  728. \end{itquote}
  729.  
  730. Nadawcą jest jakiś Josuke. Czuję lekki zawrót głowy i~po chwili już wiem, najlepszy przyjaciel Hanako. Zauważyłem, że wspomnienia teraz przychodzą coraz wolniej. I~boli mnie od nich głowa. Dziwne, bo nigdy wcześniej się tak nie czułem. Podejrzewam, że to przez zmianę płci. Może faktycznie mózgi kobiet i~mężczyzn działają inaczej?
  731.  
  732. Idę ulicami, które znam, mimo że nigdy wcześniej mnie tu nie było. Chyba nigdy się do tego nie przyzwyczaję. To jakby żyć w~świecie snu. Niby wiesz, że to nie twoje życie i~wspomnienia, ale teraz musisz się dostosować. Nogi same mnie niosą do miejsca spotkania. I~widzę go, siedzi na murku i~gryzie batona. Siadam obok niego, Josuke bez słowa podaje mi baton to ugryzienia. Odgryzam kawałek, bo wiem, że Hanako właśnie tak by postąpiła. Nie chcę wzbudzać podejrzeń, wiem, że i~tak nikt mi nie uwierzy. I~siedzimy chwilę w~ciszy, w~międzyczasie napływają do mnie informacje o~moim towarzyszu.
  733.  
  734. Jak ona mogła być taka ślepa? Przecież to od razu widać, że on jest zakochany w~Hanako. Tylko tego mi jeszcze brakowało! Miłość faceta? O~nie, nigdy się na to nie zdobędę. Będę udawał, że tego nie wiem i~może jakoś oddalę się od niego, przestanę się z~nim spotykać i~po prostu zapomnimy o~sobie. Ale też od razu zaczyna mi być go szkoda. Był z~Hanako, kiedy zmarła jej siostra, pocieszał i~wspierał. Był z~nią od zawsze. Widzę go w~każdym szczęśliwym momencie życia mojego nowego wcielenia. To było by nie porządku, tak zostawić go nagle bez wyjaśnienia. Cholera, zaczynam mieć rozterki jak prawdziwa nastolatka.
  735.  
  736. ---~Wiesz, Hanako ---~zaczął cicho Josuke. ---~Tak sobie myślałem o~tym, co mi ostatnio powiedziałaś. Muszę najpierw porozmawiać ze swoimi rodzicami. Ale myślę, że się zgodzą. W~końcu niedługo wakacje i~mamy prawo wyjechać, gdzieś odpocząć po egzaminach.
  737.  
  738. Cholera, ale się wpakowałem. I~co, może jeszcze spać razem? Najgorsze jest to, że oprócz wspomnień, przejąłem też uczucia Hanako i~zaczynam naprawdę, ale tak naprawdę lubić tego chłopaka. Jedynym plusem jest to, że lubi go tylko jako przyjaciela.
  739.  
  740. ---~Jasne, już nie mogę się doczekać ---~skłamałem. I~kiedy już zaczynałem wymyślać milion wymówek, jak się z~tego wykręcić, Josuke przerwał mój bieg myśli.
  741.  
  742. ---~Coś się stało, mała? Jesteś jakaś dziwna dzisiaj. Jeszcze niedawno szalałaś z~radości na myśl o~wycieczce, a teraz wydajesz się w~ogóle nie zainteresowana tematem.
  743.  
  744. ---~Masz rację, przepraszam. Po prostu byłam dzisiaj z~mamą na cmentarzu. Była jakaś dziwna, zapytałam ją czy mnie kocha. Gorąco mnie zapewniła, ale wydaje mi się, że zupełnie nieszczerze. Jej oczy ciągle są takie puste. Ciężko ją rozgryźć.
  745.  
  746. ---~Twoja matka bardzo przeżyła śmierć Yoko, sama wiesz o~tym najlepiej. Widocznie jeszcze się z~tym nie pogodziła. A rodzice od tego są, żeby kochać swoje dzieci, więc na pewno twoja matka cię kocha ---~mówiąc to otoczył mnie ramieniem i~zaznałem dziwnego uczucia. Jakby poczucie bezpieczeństwa, otuchę i~wsparcie. Mimo zakłopotania poczułem się lepiej.
  747.  
  748. ---~Dziękuję. Może pójdziemy na jakieś lody, kawę? Masz na coś ochotę? ---~zaproponowałem, bo chciałem jakoś uciec od tej bliskości.
  749.  
  750. ---~Kawę? Przecież wiesz, jak bardzo jej nie znoszę ---~zmrużył oczy i~spojrzał na mnie przenikliwie. ---~Naprawdę nie jesteś dziś sobą.
  751.  
  752. I wpadłem. To wszystko przez to, że jeszcze nie wróciły do mnie wszystkie wspomnienia z~życia Hanako. Zawsze działo się to w~ciągu kilku minut, maksymalnie do godziny. A teraz? Minął już ranek, jest prawie szósta po południu, a ja ciągle mam braki. Właściwie to nie wiem chyba nawet połowy.
  753.  
  754. ---~Mam dzisiaj gorszy dzień, miałam na myśli, że ja chętnie bym napiła się kawy, a ty możesz zjeść lody ---~próbowałem jakoś wybrnąć z~tej niezręcznej sytuacji.
  755.  
  756. Zdziwiło mnie to, że w~ogóle nie wspomniał o~mojej niedoszłej misji samobójczej. Widocznie rozumie mnie jak nikt inny. A może wie? Będę musiał to jakoś delikatnie wybadać.
  757.  
  758. \paraSep
  759.  
  760. Następnego dnia obudziłem się dużo wcześniej. O~siódmej byłem już na nogach. Poczłapałem do kuchni, żeby napić się kawy i~spotkałem siedzącego tam już ojca, który czytał poranną gazetę. Nawet ubrany w~kraciasty szlafrok i~śmieszne kapcie wyglądał na poważnego człowieka.
  761.  
  762. ---~Cześć córeczko, co tak wcześnie dzisiaj? Przecież są wakacje ---~zapytał podnosząc głowę znad gazety i~uśmiechnął się do mnie. Chociaż on w~tej rodzinie jeszcze mnie lubi.
  763.  
  764. ---~Położyłam się wczoraj dużo wcześniej, przez ten ostatni koszmar szybko zrobiłam się śpiąca ---~powiedziałem i~odwzajemniłem uśmiech. Nastawiłem ekspres do kawy, pamiętając, że ulubiona kawa Hanako to latte z~syropem miętowym. To jest ohydne, ale jakoś muszę ją wypić, bo wydaje mi się, że ojciec jest równie przenikliwy, co mój przyjaciel. Postanowiłem nie popełniać więcej wpadek, bo jeśli się wyda, że Hanako faktycznie nie jest sobą, to nie wyniknie z~tego nic dobrego. Już ja to dobrze wiem.
  765.  
  766. ---~Jadłeś już coś? Ja mam ochotę na jajecznicę. Zjesz ze mną? ---~zapytałem, zerkając do wnętrza lodówki.
  767.  
  768. ---~Chętnie, dziękuję skarbie ---~odpowiedział z~zadowoloną miną. ---~Mama dzisiaj niestety z~nami nie zje, bo boli ją głowa ---~dodał. Ale powiedział to takim tonem, jakby było to normalne.
  769.  
  770. Przeszukując wśród wspomnień, nie znalazłam takiego, które pokazywałoby wspólne śniadanie: ja mama i~tata. Owszem, widzę nas przy stole, ale razem z~moją zmarłą siostrą, więc domyślam się, że mama przestała jadać z~nami, odkąd nie ma z~nami Yoko. Chyba wcale nie mam paranoi. Matka z~pewnością ma do mnie jakiś żal. Nawet nie jest w~stanie zjeść ze mną śniadania. To jest przykre nawet dla mnie, Hanako musiała cierpieć katusze, kiedy matka tak się zachowywała. Może dlatego chciała zrobić sobie krzywdę? Zastanawia mnie fakt, dlaczego jeszcze tego nie wiem. Zauważyłem, że jeśli o~czymś myślę, to po chwili wszystko staje się jasne. Wspomnienia przychodzą, jakby na zawołanie. A to jedno nie, chociaż bardzo często i~bardzo intensywnie o~tym myślę. Pamiętam tylko kolację, którą Hanako zjadła razem z~rodzicami. Po posiłku położyła się do łóżka i~następną rzeczą jaką pamiętam, jest to, że obudziłem się w~jej łóżku, w~jej ciele.
  771.  
  772. ---~O~czym tak myślisz, córeczko? ---~zapytał mnie zaniepokojony ojciec. Chyba obserwował moje wewnętrzne rozterki.
  773.  
  774. ---~Pamiętasz jak opowiadałam ci o~wycieczce z~Josuke? Wczoraj z~nim rozmawiałam i~zastanawiamy się, gdzie się wybrać, może masz jakiś pomysł? ---~próbowałem improwizować, żeby odwrócić uwagę ojca.
  775.  
  776. ---~I~to tak cię martwi? ---~miałem rację, ojciec jest bardzo przenikliwym człowiekiem. ---~Ja bym proponował jakieś jezioro, jest bardzo ładna pogoda, ale najpierw musisz wydobrzeć ---~powiedział patrząc na mój owinięty nadgarstek. ---~I~dorosnąć. ---~mruknął tak, że ledwie go usłyszałem.
  777.  
  778. ---~Jasne, tato. Tylko sobie planujemy ---~patrzyłem mu prosto w~oczy szukając jakichkolwiek oznak zmartwienia, że jego szesnastoletnia córka wybiera się sam na sam z~chłopakiem na wycieczkę. Widać było, że jest w~rozterce, jakby nie chciał się ze mną kłócić, ale pomysł wcale mu się nie podobał. Nie wiadomo skąd pojawiła się matka, która wtrąciła się do naszej rozmowy.
  779.  
  780. ---~Powinniście wyjechać jak najszybciej, bo podobno niedługo zepsuje się pogoda ---~brzmiało to dość niegrzecznie jak na mój gust, jakby chciała się mnie pozbyć. Ojciec spojrzał na nią krzywo, ale nic nie powiedział.
  781.  
  782. ---~Chciałabym, mamo, ale rodzice Josuke jeszcze nie wyrazili zgody ---~powiedziałem zgodnie z~prawdą.
  783.  
  784. ---~To ja zaraz do nich zadzwonię i~wszystko z~nimi ustalę ---~powiedziała i~poszła do salonu, gdzie zostawiła telefon.
  785. Ojciec miał niezadowoloną minę, którą próbował zakryć uśmiechem. Nie wiem czy kiedykolwiek uda mi się rozgryźć to, co się tutaj dzieje.
  786.  
  787. Wciąż nie mogę się przyzwyczaić do obecnej sytuacji. Za każdym razem, kiedy wcielałem się w~kogoś nowego, po prostu czułem, że jestem nim. A teraz żyję jakby obok. Niby życie Hanako to teraz moje życie, ale wciąż jestem sobą. Zastanawiam się, kiedy to się zmieni. Z~rozmyślań wyrwał mnie dźwięk telefonu. Kolejny SMS od Josuke. Czy ona nie ma innych przyjaciół?
  788.  
  789. \begin{itquote}
  790. Załatwione. Rodzice mówili, że dzwoniła twoja mama. Będę musiał jej podziękować.
  791. \end{itquote}
  792.  
  793. Podziękować za to, że chce się mnie pozbyć z~domu? Pewnie byłaby zadowolona, gdybym zaszedł w~ciąże i~mogła mnie wyrzucić z~domu. Cholera, ciąża. Jestem teraz kobietą. Wciąż nie mogę w~to uwierzyć. Odpisuję.
  794.  
  795. \begin{itquote}
  796. Matka była aż za bardzo zadowolona z~tego wyjazdu. Jakby chciała się mnie pozbyć z~domu.
  797. \end{itquote}
  798.  
  799. No i~proszę, niech Josuke rozgryzie to ze mną. W~końcu od tego są przyjaciele.
  800.  
  801. \begin{itquote}
  802. Zaraz będę.
  803. \end{itquote}
  804.  
  805. O nie, on tu idzie, a ja mam na sobie wyciągnięty dres i~dziurawą koszulkę! O~rany, dlaczego ja w~ogóle się tym przejmuję? Przecież powinienem mieć to głęboko w~dupie. Powoli naprawdę staję się nastolatką. Ale i~tak idę do szafy i~zakładam na siebie przyzwoitą bluzkę bez rękawów i~szorty. Patrzę w~lustro.
  806.  
  807. ---~No, całkiem nieźle się prezentuję ---~mówię do siebie i~w tym czasie wchodzi Josuke.
  808.  
  809. ---~Całkiem, całkiem, mała ---~mówi do mnie z~uśmiechem. ---~Nie musisz się dla mnie stroić, we wszystkim pięknie wyglądasz ---~puszcza do mnie oczko i~śmieje się w~głos.
  810.  
  811. Zrobiło mi się głupio, bo faktycznie przebrałem się z~jego powodu. Ale próbowałem to ukryć, śmiejąc się razem z~nim.
  812.  
  813. ---~No więc? O~co chodzi z~matką? ---~pyta autentycznie zainteresowany.
  814.  
  815. ---~No bo pomyśl. Która matka tak chętnie puszcza swoją córkę z~chłopakiem za miasto? Ostatnio zachowywała się jak mumia, ale kiedy tylko nadarzyła się okazja, żeby się mnie pozbyć, ożywiła się i~pofrunęła do telefonu.
  816.  
  817. ---~Moi już dali mi wykład o~bezpiecznym seksie. Wyobrażasz to sobie? ---~wywrócił oczami i~uśmiechnął się do mnie. Mój Boże, tylko nie to. Na pewno nie jest to dobry temat do rozmowy.
  818.  
  819. ---~Moi wykładali mi to już kilka lat temu -- powiedziałem, zaraz po tym, kiedy tylko sobie o~tym przypominałem. ---~Ależ to było niezręczne. Współczuję ci ---~i~śmialiśmy się oboje. Dobrze mi było w~jego towarzystwie. Fajny z~niego przyjaciel. Ale byłoby prościej, gdybym całkowicie stał się Hanako, albo gdybym w~moim prawdziwym życiu był gejem.
  820.  
  821. ---~Masz już jakiś pomysł, gdzie pojedziemy? ---~zapytał, nagle poważniejąc.
  822.  
  823. ---~Tata rzucił hasło jezioro i~myślę, że to nie byłoby głupie ---~cholera, jemu naprawdę na tym zależy. A ja chętnie bym się gdzieś wyrwał, pomyślał nad tym wszystkim, ale bez jakiegoś cholernego, gejowskiego romansu w~tle.
  824.  
  825. Oboje spojrzeliśmy na drzwi, które otworzył tata, niosąc tacę z~sokiem i~ciastkami. Kochany jest.
  826.  
  827. ---~Dzięki ---~powiedzieliśmy równocześnie. Tata uśmiechnął się do nas.
  828.  
  829. ---~Ależ nie ma za co, dzieciaki ---~powiedział i~wyszedł, ale drzwi zostawił rozchylone, na co zareagowaliśmy głośnym śmiechem. Wróciliśmy do naszego planowania wycieczki.
  830.  
  831. Czułem się taki odprężony. Kiedy umarłem po raz pierwszy, byłem w~tym samym wieku co Hanako. Miło powrócić do tamtych beztroskich czasów. Szkoda tylko, że musiałem wrócić do tych czasów jako nastolatka z~burzą hormonów, w~której jej najlepszy przyjaciel jest zakochany od lat. Postaram się wyciągnąć z~tego życia jak najwięcej. Może nawet napiszę kiedyś książkę „Jak zrozumieć kobietę?”. To byłby hit.
  832.  
  833. Nagle Josuke spoważniał.
  834.  
  835. ---~Mała, ty naprawdę nic nie pamiętasz? Wiesz, że mi możesz powiedzieć wszystko ---~powiedział patrząc mi gorąco w~oczy, zapewniając o~szczerości. Więc on też nie wie. Może uda nam się rozgryźć to razem.
  836.  
  837. ---~Nie, naprawdę. Pamiętam tylko, że położyłam się spać, a potem obudziłam się w~domu z~bandażami na rękach. Cały czas o~tym myślę. Przecież nie zrobiłabym tego mojemu ojcu ---~powiedziałem, oczekując jakichś nowych spostrzeżeń od mojego przyjaciela.
  838.  
  839. ---~Bardzo dziwne. Pamiętam jak leżałaś w~domu nieprzytomna przez dwa dni. Kiedy cię odwiedziłem, twój ojciec był załamany. Powiedział mi tylko, że wzięłaś jakieś świństwo i~podcięłaś sobie żyły w~łazience. Nie mówiłem mu o~wiadomości, którą mi wysłałaś. Możesz mi odpowiedzieć o~co się z~nią pokłóciłaś?
  840.  
  841. Z nią? Jaka wiadomość? W~końcu jakiś pasujący kawałek układanki.
  842.  
  843. ---~Mogę zobaczyć tą wiadomość? ---~pytam pełny nadziei. Josuke wyciągnął swojego smartfona z~tylnej kieszeni i~przeszukiwał wiadomości.
  844.  
  845. ---~Mam, popatrz ---~powiedział i~skierował wyświetlacz w~moją stronę.
  846.  
  847. \begin{itquote}
  848. Ależ ja jej nienawidzę! Wypiła za dużo wina i~wykrzyczała mi w~twarz, że przeze mnie ojciec jej już nie kocha!
  849. \end{itquote}
  850.  
  851. ---~Rano odpisałem ci, że jak chcesz to do ciebie wpadnę i~pogadamy, ale nie odpisywałaś i~nie odbierałaś, więc zadzwoniłem do twojego ojca i~powiedział mi, że leżysz nieprzytomna w~łóżku, bo chciałaś się zabić. Wypytywał mnie czy nic nie wiem, ale nic mu nie powiedziałem. Zresztą byłem w~takim szoku, że nawet nie wiedziałem co mam mu powiedzieć. I~nie wspomniałem mu o~twoim smsie, bo chciałem najpierw obgadać to z~tobą. A że wcześniej jakoś nie było okazji i~widocznie nie byłaś w~nastroju na tę rozmowę, więc czekałem, aż będziesz gotowa ---~wyznał Josuke i~wpatrywał się we mnie szukając odpowiedzi na niezadane pytanie. Czy rzeczywiście kłótnia z~matką mogła mieć taki wpływ na Hanako? Jakoś nie wyglądało na to, żeby były ze sobą bardzo blisko i~nie sądzę, że byle kłótnia mogła być tego powodem.
  852.  
  853. ---~Pamiętam jak przez mgłę, że leżąc w~łóżku, trzymałam telefon ---~coś zaczyna mi świtać w~głowie, widocznie potrzebuję jakichś szczegółów, żebym mógł sobie przypomnieć życie Hanako. ---~Ale potem, zaczęło mi wirować w~głowie i~zasnęłam. Więcej już naprawdę nie pamiętam ---~powiedziałem zamyślony.
  854.  
  855. ---~Podkradałaś alkohol rodzicom? Sama wiesz, jak reagujesz na używki ---~powiedział z~lekkim uśmiechem, który przypomniał mi, co Hanako wyprawiała po małej dawce alkoholu. Rany, ta dziewczyna nie powinna nawet wąchać procentowych napojów. Dobrze, że Josuke jest jej prawdziwym przyjacielem i~nie wykorzystał wtedy jej stanu.
  856.  
  857. ---~Nie, mama wtedy przygotowała kolacje, rodzice pili wino, ja oczywiście dostałam piwo bezalkoholowe. Nie przypominam sobie, żebym była nawet bardzo zmęczona, co wyjaśniałoby dlaczego tak szybko usnęłam. To wszystko jest bardzo dziwne.
  858.  
  859. Porozmawialiśmy chwilę, włączyliśmy jakiś film i~zjedliśmy to, co przyniósł tata. Josuke czasem patrzył na mnie pytająco, albo przyglądał mi się, kiedy myślał, że nie widzę. Wydawało mi się, że albo podejrzewa, że coś jest nie tak z~jego najlepszą przyjaciółką, albo już wie i~szuka dowodów, że jednak nie oszalał. W~końcu, kiedy zrobiło się już późno, tata zaczął się głośno krzątać po domu, co chyba miało oznaczać, że Josuke już powinien wyjść. Pożegnaliśmy się w~drzwiach, przytulił mnie, a ja podziękowałem mu za wszystko. Bez niego nie przypomniałbym sobie tamtego wieczoru.
  860.  
  861. Tata podał kolację, jakieś mięso i~surówki. Grzebałem tylko w~talerzu, myśląc cały czas, co się wydarzyło tamtego wieczoru. Patrząc na wspomnienia, jak wyglądały relacje ojca z~córką, to było coś wspaniałego i~nie wierzę, po prostu nie wierzę, że mogłaby umyślnie chcieć go skrzywdzić. Intuicja podpowiada mi, że matka jest w~to zamieszana. Czyżby to kobieca intuicja? Nie wiem czy można temu ufać, ale na pewno wezmę tę opcję pod uwagę, z~racji tego, że nie mam lepszych pomysłów.
  862.  
  863. ---~Nie smakuje ci? ---~zapytał ojciec znad talerza.
  864.  
  865. ---~Nie, nie, jest pyszne. Tylko jakoś nie jestem głodna ---~odpowiedziałem. Otrząsnąłem się z~rozmyślań nad niedoszłą śmiercią Hanako. Właściwie teraz moją niedoszłą śmiercią.
  866.  
  867. ---~Tylko nie mów, że znowu zaczynasz się odchudzać ---~zaśmiał się ojciec, a ja mu zawtórowałem. W~tym momencie do kuchni weszła matka. Spojrzała na mnie przez ułamek sekundy, ale w~tym spojrzeniu było tyle nienawiści, że aż skurczyłem się w~sobie. I~w~tym momencie uświadomiłem sobie, że matka musiała mieć z~tym coś wspólnego. Będę musiał na nią uważać, jeśli chcę jeszcze dłużej pobyć w~tym ciele. A muszę przyznać, że spodobało mi się to ciało, a właściwie życie, które teraz prowadzę, wykluczając oczywiście relacje z~rodzicielką.
  868.  
  869. ---~Z~czego się tak śmiejecie? ---~zapytała grobowym tonem.
  870.  
  871. ---~Z~niczego takiego, kochanie. Siadaj zjedz z~nami ---~powiedział tata, a ona ulegle usiadła i~nałożyła sobie trochę surówki na talerz.
  872.  
  873. ---~Ja już więcej nie zjem ---~powiedziałam. ---~Pójdę już do siebie. Dzięki za kolację, tatusiu ---~tata w~tym momencie uśmiechnął się do mnie i~skinął głową, a w~matce aż się zagotowało.
  874.  
  875. To możliwe, żeby żona była zazdrosna o~córkę? Przecież to chore. Idę po schodach i~słyszę przymilny, kobiecy głos, który zupełnie nie pasował do mojej matki. Dziwne, chyba zmieniła taktykę, bo wcześniej z~pewnością się tak nie zachowywała. Chyba zaczynę się cieszyć z~zaplanowanej wycieczki, bo wyrwę się na chwilę z~tej chorej sytuacji. Leżę na łóżku i~sprawdzam telefon. Żadnych wiadomości. Ale muszę napisać Josuke o~moich spostrzeżeniach.
  876.  
  877. \begin{itquote}
  878. Stawiam na matkę. Spojrzała dzisiaj na mnie z~taką nienawiścią, że jestem przekonana, że maczała w~tym palce.
  879. \end{itquote}
  880.  
  881. \begin{itquote}
  882. Twoja matka nie jest matką roku, ale żeby chcieć zabić własne dziecko? Czy ty czasem nie masz paranoi?
  883. \end{itquote}
  884.  
  885. \begin{itquote}
  886. A jeśli dosypała mi czegoś do picia podczas tamtej kolacji i~chciała upozorować moje samobójstwo? Nie zapominaj, że była pijana jak miś koala.
  887. \end{itquote}
  888.  
  889. \begin{itquote}
  890. Jutro to przeanalizujemy, idź już spać, mała. Dobranoc :*
  891. \end{itquote}
  892.  
  893. Matka zabijające swoje dzieci? To chyba tylko w~patologicznych rodzinach. Moja wydaje się być całkiem w~porządku. Ale i~to wygląda na jakąś chorobę psychiczną matki. Internet może okazać się przydatny. Zapytam wujka Google, co to o~tym sądzi.
  894.  
  895. Siedzę z~laptopem na kolanach i~myślę od czego zacząć. „Matka chciała mnie zabić”? To chyba nie przejdzie. „Matka jest o~mnie zazdrosna”. Przecież to bez sensu. Odkładam ze złością laptopa. Pewnie i~tak znalazłabym same bzdury. Znalazłabym? Cholera, zaczynam się zamieniać w~Hanako. Ciekawe czy niedługo stracę świadomość samego siebie. Chociaż muszę przyznać, że już dawno nie udało mi się zostać w~czyimś życiu na długo. To jakieś moje przekleństwo, że kiedy tylko się odrodzę, zaraz ginę ponownie.
  896.  
  897. Wstaję wypoczęty, jest ósma rano, wszyscy chyba jeszcze śpią. Nawet kot leży na moim łóżku. Czyżby już ode mnie nie uciekał? Wyciągam ostrożnie rękę, ale kot patrzy na mnie nieufnie, więc ją zabieram. Nie chcę mieć do czynienia z~jego pazurami. Ale i~tak muszę przyznać, że to jakiś postęp z~kocią sprawą.
  898.  
  899. Ale to domniemane samobójstwo nie daje mi spokoju. Muszę jakoś sprowokować matkę, żeby przekonać się, że nie oszalałem. Jeśli jeszcze raz spojrzy na mnie tak jak wczoraj, będę miał pewność, że to wszystko jej wina. Może naprawdę jest chora psychicznie i~potrzebuje pomocy? Od śmierci mojej siostry, zachowywała się dziwnie. Może wtedy zwariowała?
  900.  
  901. Po południu spacerujemy z~Josuke. Jak zwykle on wcina swoje ulubione, bakaliowe lody, a ja piję mrożoną kawę, na szczęście bez żadnego syropu. Powoli może uda mi się zmienić przyzwyczajenia Hanako tak, żeby nikt nie zauważył. Mój przyjaciel na razie nie podejmuje tematu mojej matki. Widocznie czeka, aż ja zacznę. Ale chwilowo nie chce mi się o~tym rozmawiać, ani nawet myśleć. Kiedy mijamy kolejną lodziarnię, Josuke patrzy na mnie z~uśmiechem od ucha do ucha i~idzie po kolejną porcję. Kolejka jest spora, więc pokazuję mu na migi, że idę do pobliskiego sklepu po zimny napój. I~nagle wszystko dzieje się tak szybko. Słyszę krzyk, potem czuję ogromny ból, po czym unoszę się w~powietrzu i~upadam na beton. Wszystko mnie boli, ludzie się zbiegają. Tłum jest coraz większy. Znad wrzasków przebija się głos Josuke. Słyszę jego przerażenie i~ rozpacz. Podbiega do mnie, a ja ostatkiem sił próbuję wyszeptać mu to, co zapamiętałem bardzo dobrze. Kierowca samochodu z~najszerszym uśmiechem jaki w~życiu widziałem i~z najbardziej przerażającym wzrokiem, takim pustym i~szalonym, wjeżdża we mnie z~premedytacją i~nawet się nie zatrzymując, ucieka.
  902.  
  903. ---~To była moja matka, widziałam ---~udało mi się wyszeptać z~trudem. Mam nadzieję, że zrozumiał. A ja odchodzę w~ciemność.
  904.  
  905. \chapter{Życie VIII}
  906. \chapterAuthor{Pzanty}
  907. Kurz w~nosie, zimna podłoga. Powstrzymałem kichnięcie. Mój boże, w~tamtym ciele… byłem dziewczyną. Żyłem sobie ciałem młodej, widziałem się w~lustrze. Teraz wydawało mi się to obrzydliwie kuszące. Czułem się pewniejszy niż w~tamtej małej główce. Musiałem leżeć. Nie ruszać się, nie wstawać, nie otwierać oczu. Jak umówione, czekać na sygnał. Nade mną rozbrzmiewały głosy.
  908.  
  909. ---~Nie naga jeszcze jestem, lecz w~ubraniu. Weź mnie.
  910.  
  911. ---~Skończ tę serenadę, dobrze?
  912.  
  913. Usłyszałem kroki, but tupnął przy uchu.
  914.  
  915. ---~Nie naga jeszcze jestem…
  916.  
  917. ---~Skończ!
  918.  
  919. Cisza.
  920.  
  921. Poderwałem się nagle z~ziemi, ledwo otwarłszy oczy złapałem dziewczynę za szyję, drugą ręką dociskając brzuch. W~ciemności, gdzieś niżej, błysk okularów. Mimo światła reflektorów dostrzegłem pełną salę ludzi. To publiczność. Publiczna egzekucja? Nie… Nie jestem żadnym chanem czy chińskim wojownikiem, nie tym razem. Dziewczyna nie próbowała uciec, więc rozluźniłem uchwyt. Ona raczej drżała, ogrzewała mnie sobą. Bardzo dokładnie, dreszcz po dreszczu. Ja sam byłem nagi. Zupełnie. A ona pachniała coraz intensywniej. Wydusiłem z~siebie…
  922.  
  923. ---~Ale ja nagi jestem kobieto. I~moje ty dziecko urodzisz tej nocy. Moją chwałę głosić będą twe usta i~w me… ---
  924. poczułem podniecenie. Napływ krwi. Stało się coś niedobrego. Kiedy jeszcze nie całkiem stałem się nową osobą, wydawało mi się, że wiem wystarczająco dużo. Miałem uważać, a teraz fikcja stała się faktem. Trzymałem swoją twarz blisko niej. Poczułem jej łzy. Spływały aż do ręki. Cokolwiek się stanie… Ale już się stało. Idziemy dalej.
  925.  
  926. ---~I~teraz, gdy już Cię napełniłem, zetknij się z~ziemią i~czekaj na swój czas.
  927.  
  928. Co za durnowaty tekst. Rzuciłem nią jak w~scenariuszu, na ziemię. Chyba zbyt mocno. Byliśmy na scenie już sami. Kurtyna opadła, a z~dołu rozległy się pierwsze brawa.
  929.  
  930. ---~Kurwa, chyba przegiąłem. Ale ponoć nie ma przegięcia. Nic Ci nie jest?
  931.  
  932. Ale ona leżała na ziemi. Nie całkiem naga? Była rozebrana wystarczająco. Seks na scenie, to dopiero szok. Ale ta denna publika już wszystko widziała. Czekali dziś na morderstwo. Chore skurwysyny. Coraz lepiej rozumiałem nową osobę. Nowe ciało, nowe myśli. Współczucie wobec dziewczyny mijało. Leży, popłacze. Potem się pomartwię. Ruszyłem za kulisy, z~myślą o~piciu. Tam już nikogo nie było. W~powietrzu unosił się smród papierosów. Włożyłem płaszcz. Leżał na ziemi, bo jakiś idiota nie patrzył. Miałem wyjść, ale na scenie paliło się jeszcze światło. No tak, Agnieszka.
  933.  
  934. ---~Co do kurwy? Agnieszka?
  935.  
  936. Nie odpowiadała. Wróciłem na scenę, kurtyna zaciągnięta. W~tym dziwnym teatrze ludzie dostają po flaszce wódki i~są wypraszani zaraz po występie. Żadnych gratulacji, kwiatów. Teatralna sekta dla czubków.
  937.  
  938. ---~Agnieszka, kurwa, nie rób sobie jaj. Nic się nie stało.
  939.  
  940. Zza przeciwległej kulisy usłyszałem dziwne stękanie. Odsłoniłem czarny materiał. Agnieszka leżała na ziemi z~zawiązaną linką na szyi. Nie wytrzymała nawet pod ciężarem jej kruchej figury. Agnieszka to miała farta.
  941.  
  942. ---~Wstawaj Agnieszka, do reszty Cię pojebało?
  943.  
  944. Podniosłem ją śmiejąc się do rozpuku.
  945.  
  946. ---~Agniesia. Popłakała się na występie i~chciała sobie krzywdę zrobić. Pomyśl co by było jakbyś musiała wyjść się ukłonić. Musielibyśmy chyba Cię pobujać, żeby publika nie padła na zawał. Myślisz, że by uwierzyli? Bez znaczenia. Te chore skurwysyny zanudziłyby się na śmierć widząc coś takiego. Oni by chcieli obrzydliwości od buzi po tyłek.
  947.  
  948. Tak miało być drodzy państwo. Ale teraz było pusto i~cicho. I~dziwnie zaczęło być. Bo widziałem ludzi palących papierosy. Tam gdzie leżał wcześniej płaszcz, zaraz przy stole, było kilka foteli. Na nich siedzieli ci nałogowi palacze. Nad Agnieszką, teraz leżącą już na stole, stał doktor. Reperował jej ścięgna i~zaglądał do czaszki. Nie przerywając operacji, uniósł głowę i~zwrócił się do mnie.
  949.  
  950. ---~Pan przebił na wylot. Widzi pan tu, co ona ma? Co ona ma w~głowie? Widzi pan, co ona widziała?
  951.  
  952. W jej oczach nie dostrzegłem śmierci. Ciągle te łzy. Ludzie siedzieli na fotelach, palili wciąż papierosy. Doktor Tulp sprawdzał coś przy jej uchu. Uśmiechnął się tak mocno, że pękła mu głowa obryzgując twarz Agnieszki tym co miał w~środku. A wszyscy dookoła się śmiali. Też się zaśmiałem. Zapaliłem, sięgając wcześniej do wewnętrznej kieszeni płaszcza. Zacząłem rozumieć. Ktoś nas wszystkich naćpał przed występem. Zrobiło mi się słabo w~nogach. Zrobiłem poważną minę, a Ci się Ciągle śmiali.
  953.  
  954. ---~Co się śmiejecie? Zaraz was wszystkich pozabijam, ale najpierw sam sobie umrę.
  955.  
  956. Ktoś nas naćpał i~otruł. Kurtyna opadła. Nowe ciało. Dobrze, że nie byłem tą Agnieszką.
  957.  
  958. \chapter{Życie IX}
  959. \chapterAuthor{fuurikuuri}
  960. Usłyszałem głosy.
  961.  
  962. Przytłumione, tak jakbym miał zatkane uszy, a ktoś obok mnie rozmawiał. Albo szum oceanu.
  963.  
  964. Nie, to jednak ludzie.
  965.  
  966. Po chwili udało mi się wyróżnić słowa:
  967.  
  968. ---~Panie prezydencie to on. Najlepszy ze wszystkich dotychczas.
  969.  
  970. ---~Mhm, widzę, widzę… Psychika?
  971.  
  972. ---~Spotyka się z~lekarzem, w~jej opinii jest wszystko dobrze ---~powiedział mężczyzna z~zadowoleniem w~glosie.
  973.  
  974. ---~Hmm… Wie pan, panie generale, że nie możemy sobie pozwolić na powtórkę?
  975.  
  976. ---~Tak, tak ---~szybka i~nerwowa odpowiedź ---~oczywiście, panie prezydencie. Mogę zaaranżować spotkanie z~jego psychologiem, jeśli…
  977.  
  978. ---~Nie, nie trzeba. W~najgorszym wypadku zrobimy to, co.…
  979.  
  980. Znowu przyszedł szum oceanu. To przyjemne uczucie. Bardzo.
  981.  
  982. Przez ostatnie lata, dekady, wieki bałem się każdej nocy, bałem się tego, co do mnie wróci podczas snu. Teraz nie muszę. Wydaje mi się, że moje poświęcenie jest warte mojego spokoju ducha.
  983.  
  984. Obudziłem się. Nie byłem do końca przekonany znaczeniem mojego snu. Może to tylko dźwięki z~radia dochodzące z~pokoju pielęgniarki.
  985.  
  986. Najgorsza część. Otworzyć oczy. Dwa lata już minęły, a ja wciąż nie mogłem się przyzwyczaić do tego sztucznego światła. Usłyszałem kroki.
  987.  
  988. ---~I~jak dzisiaj było? ---~zapytała rozmazana twarz.
  989.  
  990. ---~Hmm… – nie wiedziałem. Było inaczej. A może to moje ciało już się przyzwyczaja do rutyny dnia? ---~Wszystko ok.
  991.  
  992. Podniosłem się i~omiotłem wzrokiem pokój. Świeże kwiaty, neutralne blade ściany, jakiś obraz nad kominkiem, pielęgniarka zapisywała jakieś pomiary w~dzienniku. Wszystko wyglądało blado w~świetle sztucznych lamp.
  993. Ale czego oczekiwać od budynku ukrytego 60 metrów pod ziemią.
  994.  
  995. ---~Do zobaczenia jutro! ---~powiedziałem jej na odchodne, jak ona ma na imię? Nie wiem, tak często się zmieniają…
  996.  
  997. Jak zwykle zgłodniałem po kroplówce. Nie wiem jaki jest sens dawania mi płynów odżywczych, skoro jestem po nich głodny. Ale to nie ja jestem tutaj lekarzem, ba nawet gdybym był to i~tak nie dorastałbym do pięt ludziom, którzy się mną opiekują. Najlepsze głowy na świecie. Ciekawe czy są tutaj, bo mogą pomagać tym wszystkim dzieciom, czy USA im tak dobrze płaci.
  998.  
  999. Nieważne. Oni przynajmniej mogą wyjść, wrócić na powierzchnię, zobaczyć inne twarze. Ja nie. Czasami wracam myślami do tamtego dnia. Nie sądziłem, że ktoś mi uwierzy. Kolejne życie mieszało mi się z~poprzednimi, znowu nie wiedziałem co ze sobą zrobić. Nie chciałem oddawać się w~ręce zwykłego lekarza, pewnie znowu wylądowałbym w~wariatkowie. Nie, to już przerabiałem. Jedyna opcja to wyjazd do USA. Pamiętam dzień, w~którym stałem przed drzwiami wielkiego budynku, w~którym ludzie zapracowywali się prawie na śmierć, aby rozwiązywać zagadki medyczne i~szukać leków na choroby, które zabierają tyle żyć…
  1000.  
  1001. Zdziwiła mnie ich reakcja na to, co im powiedziałem. Spodziewałem się szoku, śmiechu, oburzenia, ba, nawet myślałem, że ochroniarze zastrzelą mnie na miejscu, albo ktoś zamknie mnie w~pierdlu. Wszystko stało się tak szybko. Zostałem przywieziony helikopterem do jakiejś dziwnej bazy po środku niczego. Po drodze podpisywałem jakieś dokumenty, a podniecony lekarz tłumaczył mi, że moja krew jest lepsza niż chemioterapia. Zastanawiało mnie zawsze, czemu tak się ze mną dzieje. Czemu nie jest mi dane po prostu odejść. Czy to kwestia jakiegoś żartu i~mojej przeklętej duszy? Czy te ciała, które mam we władaniu zmieniają się po tym, jak połączymy się w~jedno?
  1002.  
  1003. Szumiało mi w~głowie od tego. Może to, co przeżywałem, wszystko co zostawiłem za sobą i~o czym chciałem zapomnieć miało jakiś cel? Może musiałem dojrzeć do decyzji o~oddaniu się w~ręce nauki? Czyżbym w~końcu znalazł sens? Może jednak nie jestem skazany na budzenie się w~nowym życiu i~egzystowaniu czekając na nowe. Zastanawiałem się nad tym co noc, ale nadszedł moment, w~którym postanowiłem przestać rozkładać wszystko na czynniki pierwsze i~analizować to, co się dzieje. Cieszyłem się z~tego, że może w~końcu będę mógł oddać od siebie wystarczająco, aby pokryć wszystkie krzywdy, które wyrządziłem na przestrzeni dekad. Wiele się zmieniło od tego czasu. Pracownicy bazy poświęcili mi wiele, abym poczuł się tutaj jak najlepiej. Na początku ciężko było mi się przyzwyczaić do myśli zamknięcia, ale wiem, że jestem traktowany jak skarb. Nie, nie będzie to przesada. Pamiętam, że pewnego dnia przyjechał ktoś ważny, bo poprzedzający tydzień był pełen przygotowań i~wszyscy pocili się ze zdenerwowania. Nie byłem na tym spotkaniu, ale okazało się, że maja mi zapewnić wszystko. Nie chciałem nic, miałem już wszystko -- sens w~życiu, ale nalegali.
  1004.  
  1005. Popływałem trochę w~basenie i~wróciłem do swojego apartamentu. 16:30. Za pół godziny idę oddać tygodniową dawkę krwi. To były najlepsze momenty. Patrzyłem z~radością na napełniający się worek, wiedząc, że z~każdą kroplą pojawia się nadzieja dla kogoś chorego…
  1006.  
  1007. Co drugi dzień miałem spotkania z~nią. Psycholog nie był mi potrzebny, czułem się wyśmienicie, ale zgadzałem się na sesje tylko i~wyłącznie żeby się z~nią spotkać. Obiecałem sobie jedno. Nigdy więcej nie wyznam miłości drugiej osobie. Miałem już swoja dawkę romansu w~życiu, a raczej w~życiach. Złamane serca, rodziny, oglądanie jak ludzie odchodzą i~wiesz, że nie odżyją tak jak ty… Widziałem zawód w~oczach ludzi, widziałem jak ich życia przemijają obok mnie. Każdy nowy związek, nawet z~ojcem czy matką powodował rozpadanie się mojego serca kawałek po kawałku. Wystarczy… Ale pozwoliłem sobie na spotkanie z~nią. Przecież nie musi wiedzieć, a ja czułem się bezpiecznie tłumiąc w~sobie chęć zrobienia pierwszego kroku. Tak było dobrze. Tak mi się podobało. Najbardziej podobał mi się jej uśmiech, kiedy pukałem do drzwi jej gabinetu. Doskonale wiedziałem, że nie ma innych pacjentów, że nie jest zajęta, ale to był taki nasz mały powrót do normalności. Chociażby zapukać do drzwi.
  1008.  
  1009. Tym razem nie zobaczyłem uśmiechu. Była poddenerwowana.
  1010.  
  1011. ---~Usiądź ---~wskazała fotel. ---~Jak się czujesz?
  1012.  
  1013. ---~Ja? Raczej jak ty się czujesz? Pierwszy raz widzę ciebie taką…
  1014.  
  1015. ---~Zastępują mnie ---~urwała mi w~połowie zdania i~spojrzała ze smutkiem w~sztuczne okno wyświetlające widok na Alpy.
  1016. Nie rozumiałem. Dlaczego? Po co? Czemu?
  1017.  
  1018. ---~Powiem im, że nie chcę!
  1019.  
  1020. ---~Nic to nie da. ---~Dlaczego ona na mnie nie spojrzy? ---~To nie twoja decyzja…
  1021.  
  1022. Wydawało mi się ze się waha. Widziałem, że walczy z~myślami. Przygryzła dolną wargę i~w jej oczach pojawiły się łzy.
  1023.  
  1024. ---~Spędzisz ze mną ostatni dzień?
  1025.  
  1026. ---~Tak ---~odpowiedziałem. Wróciły do mnie te najgorsze myśli i~pytania. Kiedy ja będę miał swój ostatni dzień?
  1027.  
  1028. Nie miałem zaplanowanych żadnych medycznych zabiegów tego dnia, więc zgodnie z~umowa mój czas należał do mnie. Przechadzaliśmy się po sztucznym ogrodzie i~staraliśmy nacieszyć się swoją obecnością na zapas. Po obiedzie zaproponowałem pójście do galerii, w~której dla mojej kulturalnej rozrywki trzymane były kopie wielkich dzieł.
  1029.  
  1030. ---~Nie ---~odpowiedziała z~bólem na twarzy ---~muszę coś ci pokazać.
  1031.  
  1032. Zdziwiony poszedłem za nią w~stronę magazynów i~wind dostarczających zapasy z~powierzchni, skręciliśmy w~boczny korytarz. Zawsze omijałem te miejsca, bo nie czułem potrzeby ciągłego zwiedzania całego piętra, a poza tym ta część była zimna, surowa. Wszędzie beton, wiszące u sufitu kable. Za bardzo przypominało mi to, że żyję w~bunkrze.
  1033.  
  1034. ---~Dokąd idziemy?
  1035.  
  1036. ---~Zanim odejdę musisz to zobaczyć.
  1037.  
  1038. Użyła swojej karty dostępu i~weszliśmy do jednego z~magazynów.
  1039.  
  1040. \paraSep
  1041.  
  1042. ---~Nie rozumiem? ---~nie wiedziałem, czego chcę. Nie wiedziałem po co zabrała mnie do miejsca z~którego wysyłane są śmieci, pozostałości jedzenia czy inne niepotrzebne rzeczy.
  1043.  
  1044. Otworzyła jedno z~pudełek. Ku mojemu zdziwieniu w~środku było drugie.
  1045.  
  1046. ---~Co tu się dzieje?
  1047.  
  1048. ---~Zamknij drzwi ---~powiedziała szorstko.
  1049.  
  1050. Wyciągnęła metalowe pudło ukryte w~drewnianej skrzyni i~podała mi je z~łzami w~oczach. Spojrzałem na etykietę – „TOP SECRET”. Nie dziwiło mnie to. Wszystko co się dzieje w~tym bunkrze jest w~najwyższej tajemnicy. Spojrzałem na nią pytająco. Zniecierpliwiona obróciła pudło i~pokazała mi druga stronę.
  1051. Widniał tam napis: „Afghanistan -- property of US Army”. Wciąż nie rozumiałem.
  1052.  
  1053. Wyrwała mi pudełko z~rąk i~otworzyła. W~środku były worki z~krwią. Moją krwią.
  1054.  
  1055. ---~Niemożliwe ---~czułem, że w~głowie mi szumi, miałem wrażenie ze zaraz zemdleje.
  1056.  
  1057. ---~Przykro mi ---~odparła gładząc mnie po włosach. ---~Przykro…
  1058.  
  1059. ---~Ale… Ale ja im powiem. Powiem, że nie chcę. Jak to możliwe?! ---~zacząłem ciężko oddychać nie wiedząc, jak sobie poradzić z~napływającą złością ---~Skąd mam wiedzieć ze to prawda? Skąd?! ---~złapałem ja za ramiona i~zacząłem potrząsać.
  1060.  
  1061. Nie zareagowała, pozwoliła mi na wyładowanie swojej złości. Opamiętałem się po chwili.
  1062.  
  1063. ---~Przepraszam.
  1064.  
  1065. ---~Nie mów im…
  1066.  
  1067. ---~Dlaczego?
  1068.  
  1069. Złapała mnie za rękę i~pociągnęła w~dalszą część korytarza. Zatrzymaliśmy się przy wielkich metalowych drzwiach. Spojrzała na mnie ze smutkiem w~oczach i~wpisała kod. To co zobaczyłem za drzwiami przyprawiło mnie o~mdłości. Pod światłem sztucznych lamp na metalowym łóżku leżał człowiek. Raczej był to cień człowieka podłączony do ogromnej ilości maszyn, rurek i~innych instrumentów. Do jego ręki pompowana była potrójna dawka tej samej kroplówki, którą ja sam dostawałem niemal każdego dnia. Podszedłem bliżej i~zobaczyłem zbiornik z~krwią. Kap, kap, kap. Wpatrywałem się jak zaczarowany w~powoli napełniający się worek.
  1070.  
  1071. Poczułem jej bliskość i~złapałem ja za rękę.
  1072.  
  1073. ---~Przykro mi ---~powiedziała.
  1074.  
  1075. Spojrzałem w~oczy tego człowieka. Oczy puste, oczy proszące o~śmierć.
  1076.  
  1077. ---~Co ci jest? ---~zapytałem cicho leżący cień człowieka.
  1078.  
  1079. Wydało się z~niego dziwne mamrotanie.
  1080.  
  1081. ---~Nic ci nie powie. Ucięli mu język, żeby go nie połknął…
  1082.  
  1083. Nie rozumiałem, a raczej nie chciałem rozumieć.
  1084.  
  1085. ---~Był tu przed tobą. Miał dość i~chciał wracać, ale mu nie pozwolili. Jest zbyt cenny ---~słyszałem, jak mówi przez łzy. ---~A potem pojawiłeś się ty… Mają nową zabawkę, ale starej nie wyrzucą.
  1086.  
  1087. Patrzyłem z~przerażeniem w~oczy tego człowieka. Patrzyłem na to, co może mnie spotkać.
  1088.  
  1089. ---~Kto to?! ---~usłyszeliśmy czyjś głos.
  1090.  
  1091. Zobaczyłem tę samą pielęgniarkę z~anielską twarzą, która podawała mi kroplówki. Gdy nas zobaczyła z~przerażeniem w~oczach podbiegła do przycisku i~włączyła alarm.
  1092.  
  1093. ---~Stać! ---~krzyknęła, po czym skierowała w~naszą stronę broń. Patrzyłem w~lufę sparaliżowany.
  1094.  
  1095. ---~Uciekamy!
  1096.  
  1097. Czułem jak ręka, którą trzymałem zaczyna ciągnąć mnie w~stronę wyjścia. Za nami rozległy się strzały. Wszystko było tak surrealistyczne. Wszędzie migały światła alarmu i~w mózg wciskał się wyjący dźwięk. Zaczęliśmy biec betonowymi korytarzami, których ściany wyglądały jak pokryte krwią przez obecną dookoła czerwoną poświatę. Słyszałem zbliżające się szybkie kroki, w~każdym korytarzu widać było zbliżające się cienie biegnących ludzi. Czułem się jak zwierzę zaganiane przez łowców.
  1098.  
  1099. ---~Tutaj! ---~usłyszeliśmy krzyk z~pomieszczenia obok i~skręciliśmy w~kolejny korytarz w~labiryncie. Zobaczyłem jak kawałki ścian odlatują od uderzeń pocisków.
  1100.  
  1101. ---~Idioto! ---~ktoś krzyknął za naszymi plecami. ---~Nie w~niego!
  1102.  
  1103. ---~Szybko! ---~powiedziała zadyszana i~ciągnęła mnie w~coraz to głębsze i~ciemniejsze korytarze. Oby jak najdalej od nich, oby jak najdalej od czerwonego światła i~dźwięku dziesiątek ciężkich butów uderzających o~zimną, betonową posadzkę.
  1104.  
  1105. W końcu poczułem szarpnięcie i~wciągnęła mnie w~jakiś schowek, zatrzaskując za sobą drzwi.
  1106.  
  1107. ---~Co się dzieje?! ---~zapytałem przerażony. Miałem wrażenie, że serce wyskoczy mi z~piersi. Nie bylem w~stanie się uspokoić i~pierwszy raz w~życiu chciałem, żeby to był jeden z~tych snów, od których budziłem się z~krzykiem w~środku nocy.
  1108.  
  1109. Spojrzałem na nią. Była uśmiechnięta. To był ten sam uśmiech, który widziałem pukając do drzwi jej gabinetu.
  1110.  
  1111. ---~Nie martw się ---~zdziwiony byłem jej spokojem. ---~Obiecaj mi, że mnie znajdziesz.
  1112.  
  1113. Nie rozumiałem, nie rozumiałem niczego. Przecież pomagałem ludziom, pomagałem dzieciom. Co oni zrobili? Dlaczego kłamali?
  1114.  
  1115. ---~Obiecaj mi, że mnie znajdziesz! ---~powiedziała zbliżając swoja twarz do mojej.
  1116.  
  1117. ---~Jak mam cię znaleźć? Jak?!
  1118.  
  1119. Usłyszeliśmy zbliżające się kroki i~szczek broni. Zamarłem i~starałem się nie oddychać.
  1120. Poczułem coś zimnego na piersi. To lufa pistoletu.
  1121. Jej pistoletu.
  1122.  
  1123. ---~Musisz mnie potem znaleźć ---~łzy spływały jej po policzku.
  1124.  
  1125. Pociągnęła za spust. Poczułem, jak coś rozlewa mi się po koszuli. Krew. Czerwona i~gorąca. Upadłem na ziemię nie wiedząc, co się dzieje.
  1126.  
  1127. Zamknąłem oczy. Uspokoiłem się. Przeżywałem swoją śmierć nie raz. Za każdym razem było tak samo – człowiek ma jeszcze chwilę świadomości. Kilka pierwszych razów zmarnowałem tą chwilę na panikę, ale nauczyłem się z~tym godzić. Kap, kap, kap. Plama zaczęła teraz rozlewać się na podłogę.
  1128.  
  1129. Usłyszałem kolejny strzał i~upadające obok mnie ciało. Myśli szumiały mi w~głowie. Czy to możliwe, że ona też? Prawdopodobnie tak, spotkałem już wcześniej jednego z~nas. Nie był zbyt przyjaźnie nastawiony.
  1130.  
  1131. Ostatnie co usłyszałem przed ostatecznym oddechem to otwierające się drzwi. Ujrzałem czarną sylwetkę trzymającą telefon.
  1132.  
  1133. ---~Panie prezydencie, mamy sytuację… – powiedział ten sam głos, który słyszałem w~swoim dziwnym śnie.
  1134.  
  1135. \chapter{Życie X}
  1136. \chapterAuthor{WarsDman}
  1137. Otworzyć oczy, tylko otworzyć oczy… Kurwa dlaczego nie mogę ich otworzyć? Co się ze mną dzieje tym razem? Brak szumu w~głowie. Nie mogę otworzyć oczu. Nic mnie nie boli. Jak to? Co się dzieje… To nie tak zwykle wygląda. Coś jest nie tak – podpowiadał mi wewnętrzny głos. Tylko co?
  1138.  
  1139. I coś, co cały czas nie dawało mi wewnętrznego spokoju, te ostatnie obrazy, cała historia, czy to może być prawda? Nie jestem sam? Kim była ta kobieta i~jak ją mam niby znaleźć. Jak ostatnio stąpałem po ziemi ludzi było blisko 6 miliardów, a ja mam jej szukać? Tym zajmę się później, najpierw muszę coś widzieć! Mówić też nie mogę, najgorszy jest brak bodźców. Nic nie czuję, nie wiem czy jestem skrępowany, czy po prostu jestem jakimś warzywem… Co jest grane. Mam kończyny czy ich nie mam, do kurwy nędzy.
  1140.  
  1141. Poczułem zrywany plaster, nic przyjemnego i~do tego szczypie jak cholera! Ale zaraz, to był plaster na oku, „ałł!” chciałem krzyknąć, gdy poczułem zrywanie drugiego plastra z~oka. I~to jasne światło prosto w~oczy. Oślepiało, to nie to samo, co poranne słońce, zimne, jasne, białe światło waliło mi prosto w~twarz, a ja nadal nie mogę się ruszyć i~gówno widzę nie wiedząc, co się dzieje… Po paru sekundach przed oczami zaczęła migać mi jakaś postać, do głowy zaczęły docierać dźwięki i~poczułem liny. To one mnie krępowały, nie mogę nawet drgnąć. Cień postaci, którą widziałem, starał się pozbyć lin, szumy w~uszach były coraz wyraźniejsze. Spadły więzy i~w tym samym momencie usłyszałem:
  1142.  
  1143. ---~Cięcie! Świetna scena, brawo, brawo, brawo!!! Tak się teraz kręci! To lubię, jedno podejście i~mamy to, co chcemy, świetna robota, Filip.
  1144.  
  1145. Koleś, który to mówił zeskakując z~krzesła, poklepał mnie po ramieniu.
  1146.  
  1147. ---~Idź odpocznij, starczy na dzisiaj. Marta odprowadź biedaka do siebie, przez te zaklejone oczy nie może dojść do siebie.
  1148.  
  1149. Dopiero gdy reflektory zgasły, dostrzegłem resztę ludzi stojących przede mną, kamery mikrofony i~cały ten sprzęt. Masa ludzi, gdzie ja jestem i~co najważniejsze: kim jestem?
  1150.  
  1151. Uległem dziewczynie… Marta, tak? – pytałem sam siebie. Złapała mnie pod bok i~odprowadziła do dużej przyczepy, która stała przed hangarem, z~którego dopiero wyszliśmy. Szedłem oparty o~jej bark. Ciało nie doszło jeszcze do siebie po tym skrępowaniu.
  1152.  
  1153. ---~Lepiej już? ---~zapytała ciepłym kobiecym głosem. Miała na oko 25-30 lat. Ładna, szczupła brunetka, nie za wysoka.
  1154.  
  1155. ---~Wiesz co, sam nie wiem ---~wyszeptałem niepewny, czy mowa mi już wróciła.
  1156.  
  1157. ---~Połóż się na łóżku, zrobię ci ciepłej herbaty ---~usłyszałem. Nie musiała mnie długo namawiać, pomimo że w~pierwszych momentach byłem pewny, że mam spore pokłady energii, kiedy dostrzegłem wreszcie świat wszystko uleciało, nie wiem kiedy. A do tego nie mogłem przestać myśleć o~psycholożce. Pierwszy raz spotkało mnie coś takiego. W~tym wszystkim zapomniałem nawet przypatrzeć się sobie. Mężczyzna, po odbiciu w~szybie, które dostrzegłem oceniam się na jakieś 35-40 lat. Zadbany, i~co to za język? Niby angielski, ale jakiś dziwny akcent. Sam nie wiem. Walkę z~własnymi myślami przerwała mi Marta podając kubek gorącej herbaty:
  1158.  
  1159. ---~Trzymaj, dobrze ci zrobi. Ciężki dzień dzisiaj miałeś.
  1160.  
  1161. ---~Powiedz mi, który dzisiaj? Z~tego wszystkiego straciłem rachubę ---~zapytałem.
  1162.  
  1163. ---~25 maja, aż tak Cię dzisiaj wymęczyli? ---~nie odpuszczała.
  1164.  
  1165. ---~Strasznie się czuję. ---~Nie będę jej kłamał, stwierdziłem. ---~Wiedziałem, że będzie ciężko, ale nie, że aż tak, wiesz może jaki jest plan na jutro? ---~dopytywałem. Chciałem wiedzieć jak najwięcej i~jak najszybciej.
  1166.  
  1167. ---~Jutro przecież niedziela, masz wolne, zaraz zobaczę, co sobie kazałeś wpisać w~kalendarz. ---~Na te słowa kamień spadł mi z~serca. Wolny dzień przyda się na pewno, łatwo też dowiedziałem się, że prawdopodobnie jest kimś w~rodzaju mojej sekretarki.
  1168.  
  1169. ---~Trzymaj ---~powiedziała podając mi ręki coś błyszczącego. Nie skojarzyłem na początku. ---~Załóż, bo się odzwyczaisz ---~powiedziała, cicho chichocząc. Urokliwy ten śmiech -- pomyślałem i~chwyciłem w~rękę owalny przedmiot. Dopiero, gdy zacisnąłem pięść wszystko stało się jasne. Obrączka. Była kimś więcej niż asystentką. Nie powiem, wolałbym być sam po poprzednim wcieleniu, ale wyboru mi nikt nie dał.
  1170.  
  1171. Wieczór upłynął szybko ---~kolacja, prysznic, spać. Marta nago wygląda jeszcze lepiej, nie dziwie się, że została moją żoną. Zgrabna i~wydaję się zaradna, do tego ten aksamitny głos, w~który wsłuchałem się dopiero, kiedy wszystkie zmysły wyostrzyły się ostatecznie. Tym razem przeszło to wszystko jakoś łagodniej. Szkoda, że nie w~momencie snu w~przyczepie, a w~trakcie zdjęć do jakiegoś filmu. Oby był dobry! Pomyślałem gdzieś głęboko w~sobie. Pierwsze promienie słońca zaczęły rozświetlać przyczepę. Marta dalej słodko spała, zrzuciłem ciało z~łóżka i~po porannej toalecie postanowiłem się przejść po okolicy. Plan filmowy na obrzeżu sporego miasta, gdy spacerowałem zdałem sobie sprawę, że pustki na ulicach to kwestia godziny, było ledwo parę minut po 6 rano.
  1172.  
  1173. No nic pomyślałem, wracam, trzeba swoje przepracować.
  1174.  
  1175. \begin{paratitle}
  1176. 3 miesiące później
  1177. \end{paratitle}
  1178.  
  1179. Lato było piękne, ciepłe, bezdeszczowe. Fresno o~tej porze roku tętniło życiem. Mieliśmy z~Martą piękny dom, nie za duży, nie za mały. Na małym wzniesieniu z~ładnymi widokami z~tarasu. Przez cały czas starałem się dowiedzieć jak zwykle wszystkiego, co mogłem o~osobie, którą się stałem. Tym razem natrafiłem na fajną żonę, ciekawą pracę i~co ważne teraz sporo dolarów na koncie. To pozwoliło mi zacząć planować poszukiwania.
  1180.  
  1181. \paraSep
  1182.  
  1183. Nie wiem ile czasu mi to zajęło. Straciłem rachubę, pierwsza podróż do Europy, druga, trzecia. Nie pracowałem, wycofałem się. Pieniędzy nie brakowało nam na nic, Marta nie protestowała. Zawsze mówiłem, że jedziemy zwiedzać. Jednak nigdzie nawet śladu… Nie wiedziałem czego szukać. Kogo? Organizacji, firmy, instytutu? Wszystkie moje działania były jak błądzenie po omacku. Zero nadziei na powodzenie, jest cała Afryka, Azja nie mówiąc o~Australii. Mogła być wszędzie. O~ile naprawdę istnieje. I~nadal jest kobietą.
  1184.  
  1185. \paraSep
  1186.  
  1187. Sam nie wiem czemu ta Europa, tylko ona chodziła mi po głowie. Ciepłe kraje i~te bardziej na północ, byliśmy wszędzie, skupiałem się na ośrodkach medycznych i~uczelniach wyższych. Struktury tych miejsc znałem już na pamięć w~nie jednym kraju. Tym razem padło na Izrael, a co mi tam, powiedziałem, może ten na górze mi coś podpowie…
  1188.  
  1189. \begin{paratitle}
  1190. W tym samym czasie
  1191. \end{paratitle}
  1192.  
  1193. ---~Proszę pani, ja rozumiem, że ma pani swoje terminy! Ale wymaga pani ode mnie, żebym podpisał się pod pracą, która nie jest gotowa! ---~złościł się starszy, lekko otyły mężczyzna. Młoda blond studentka słuchała tylko z~lekkim rumieńcem, trzymając pod pachą oprawione prace.
  1194.  
  1195. ---~Ale panie doktorze ---~wtrąciła ---~praca jest jak najbardziej gotowa, badania przeprowadzone, wyniki prawidłowe, co więcej można w~tym temacie napisać? Mam nadzieję, że nie robi mi pan tego, ze względu na moją odmowe o~kontynuowaniu studiów na tej uczelni?
  1196.  
  1197. ---~Jak pani śmie?! Ja nikogo się nie będę prosił ---~stanowczo zaprzeczył profesor. ---~To pani decyzja i~tracenie życiowej szansy na karierę! Niech pani już da te prace, jeśli ocena recenzenta będzie pozytywna, to dopuszczę pracę do obrony, niech stracę.
  1198.  
  1199. Rozeszli się, kobieta ze stanowczym uśmiechem opuściła mury uczelni, kierując się na pobliski targ, gdzie złapała busa prosto na lotnisko.
  1200.  
  1201. \paraSep
  1202.  
  1203. ---~Jebana wichura! ---~krzyczałem na lotnisku, a Marta starała się mnie uspokoić.
  1204.  
  1205. ---~Misiek spokojnie, pojedziemy jak pogoda się poprawi, nic pilnego! ---~starała się mi przetłumaczyć.
  1206.  
  1207. Z wyjazdu nici, zbliżające się burze i~wichury zablokowały cały ruch na lotnisku, wyjazd anulowaliśmy, no bo co niby innego nam zostało. Jeszcze parę dni przed wyjazdem słabo czułem się kilka dni z~rzędu, Marta swoim czujnym okiem od razu zauważyła, że coś jest nie tak i~korzystając z~faktu że zostaliśmy w~domu, postanowiła dokładnie mnie przebadać. Niecałe dwa tygodnie później, usłyszałem od lekarza dwa proste zdania, które zmieniły moje dotychczasowe poglądy:
  1208.  
  1209. ---~Nic się już nie da zrobić, proszę się przygotować, daję panu maksymalnie rok.
  1210.  
  1211. Ja nic nie mówiłem, z~tego dnia pamiętam tylko płacz Marty. Odpuściłem sobie poszukiwania, postanowiłem ten rok oddacie Marcie, zasłużyła. Nie dałem jej dzieci, nigdy nie było czasu, a może chęci? Za bardzo zagubiłem się w~poszukiwaniach. Niecałe dziewięć miesięcy później wiedziałem że umieram, inaczej niż zwykle, trochę chore, nieprawdaż?
  1212.  
  1213. \chapter{Życie XI}
  1214. \chapterAuthor{M4lutki}
  1215. Znowu ciemność, znowu spadam. Ciekawe co teraz? Błagam, jakiś sławny aktor filmowy, lub piosenkarz, może być nawet jakiś celebryta. Chciałbym w~końcu zaznać hulaszczego życia, a nie jak dotąd, trafiać na nosicieli z~rozwodami, problemami finansowymi, albo menstruacją jak wtedy gdy byłem nastolatką. Niestety, już po pierwszej chwili wiedziałem, że moje nowe życie nie będzie sielanką. Zaczęło się z~grubej rury. Ciemność, jakieś krzyki, głośne eksplozje coś gorącego, zapewne metalowego, ciągle uderzającego w~moją szyję. Totalny chaos, kurwa mać -- moja świadomość ugrzęzła w~kimś, kto bez wątpienia jest w~tym momencie w~gównianej sytuacji.
  1216.  
  1217. ---~Tony! Tony! Wstawaj, obudź się! Kurwa, Tony błagam, daj jakiś znak! ---~brzmiał z~boku czyjś przerażony głos.
  1218.  
  1219. Ktoś mnie woła -- przynajmniej nie jestem sam… To już coś. Po doświadczeniu z~sarkofagiem wypełnionym jakimś gównem, nauczyłem się, że wszystko jest lepsze od tamtego poczucia samotności i~zwątpienia. Próbowałem otworzyć oczy, ale powieki wydawały się jakby były zrobione z~ołowiu. Podniosłem głowę. „Dalej, dalej, oczy Gadżeta” -- próbowałem zmusić swoje powieki do rozwarcia i~wpuszczenia chociaż odrobiny światła do oka, bym mógł dokładnie zorientować się w~sytuacji, w~której ugrzęzłem tym razem. Z~niewiadomego mi powodu obraz, który ujrzałem, był cały czerwony. Sięgając ręką do czoła poczułem kleistą maź. Krew? To by tłumaczyło, dlaczego widzę w~takim kolorze. Jest gorzej niż myślałem, nie dość, że jestem w~tak posranej -- bo tak mi się wydawało -- sytuacji, to jeszcze uszkodzony na starcie. Zajebiście.
  1220.  
  1221. ---~Tony! Kurwa jego mać, Anthony Sulivan, wstawaj i~weź się w~garść, jesteś nam zajebiście potrzebny! ---~znowu ktoś do mnie krzyczał.
  1222.  
  1223. Zanim ostrość widzenia powróciła, zdążyłem rozeznać się w~życiorysie mojego nowego nosiciela. Był nim Anthony Sulivan, obywatel USA i~tegoż państwa przedstawiciel na froncie. Żołnierz. Kawaler, syn zasłużonego pułkownika US Army, który poszedł w~ślady ojca i~postanowił spróbować swoich sił w~szeregach armii. Raczej to jeden z~tych typów twardzieli, nie bojący się wyzwań i~łaknący adrenaliny. W~końcu udało mi się dostrzec, gdzie jestem. Była to wojskowa baza USA w~prowincji Oruzgan w~Afganistanie. W~pozycji półsiedzącej leżałem oparty o~metalowy kosz wypełniony kamieniami, służący za dość skuteczne ogrodzenie i~ochronę, oddzielającą bazę od reszty, dzikiej, prowincji. W~około mnie leżały szczątki budki wartowniczej, a obok mnie stał Dan, mój przyjaciel i~brat w~armii -- to on ciągle nawoływał moje imię.
  1224.  
  1225. ---~Tony, bierz swój karabin i~pomóż!
  1226.  
  1227. ---~Co się stało?
  1228.  
  1229. ---~Zaatakowali nas! Ciapate skurwiele zaatakowały naszą bazę! Bierz karabin i~pokaż im kto tu rządzi!
  1230.  
  1231. Teraz wszystko stało się jasne. Był 7 sierpnia 2007 roku, a ja tkwiłem w~wojskowej bazie w~najmniej gościnnym państwie na świecie, do tego podczas szturmu nieznanej nam liczby talibańskich bojowników. Z~tego, co zdołałem sobie przypomnieć, pocisk RPG trafił w~naszą budkę wartowniczą, ale jakimiś cudem udało nam się z~Danem uciec przed śmiertelną falą uderzeniową i~odłamkami. Musiałem wtedy stracić przytomność, bo gdy się ocknąłem faza ofensywy była już w~dość zaawansowanym stadium, a nasze baza broniła się całych sił. Trzeba im to przyznać, mają wyczucie czasu -- akurat podczas mojej warty zachciało im się nas szturmować. Kurwa, trzeba było zostać w~domu.
  1232.  
  1233. Gorące coś, co ciągle uderzało w~moją szyję, nie było powietrzem, jak z~początku sądziłem. Były nimi łuski wylatujące z~karabinu Dana, który posiał już -- sądząc po ich ilości na ziemi -- dość pokaźną ilość ołowiu w~stronę wroga. Teraz czas na mnie! -- pomyślałem. Szczęśliwym trafem, moja broń leżała kawałek ode mnie. Chwyciłem „miotełkę” w~moje łapy. Był to karabin Mk14 EBR, używany przez jednostki specjalne i~piechotę US Army. Zasilany nabojem 7,72x51mm NATO, który mogłem celnie posłać na odległość mocno przekraczającą zasięg zwykłego żołnierza, za sprawą celownika teleskopowego Leupold Mark 4. To był kawał świetnego karabinu, a pieszczotliwy przydomek „miotełka” nadałem jej ze względu na to, że miała służyć w~jednym celu -- do sprzątania ciapatych. Wiecie, taki żołnierski humor, który w~tym momencie zupełnie się mi nie udzielał. Powolutku wychyliłem głowę ponad metalowy kosz.
  1234.  
  1235. ---~O~kurwa, Dan, nie jest dobrze ---~krzyknąłem.
  1236.  
  1237. ---~No nie pierdol? Wczoraj się urodziłeś? To jest wojna! Weźmiesz się do roboty czy dalej będziesz tak stał, jak widły w~gnoju?
  1238.  
  1239. ---~Rozkaz, panie kapitanie! ---~z~lekkim uśmiechem odpowiedziałem.
  1240.  
  1241. Spostrzegłem, że z~oddali zbliża się do nas ciężarówka. Talibowie czasami używali dużych samochodów dostawczych, wypełnionych materiałami wybuchowymi, by zrobić wyrwę w~ogrodzeniu, dzięki czemu mogli zdobyć możliwość wejścia do obiektu, który atakują i~to w~miejscu w~którym sobie teko zażyczą. Drugim wariantem mogło być, to, że to wcale nie ciężarówka-taran tylko jeżdżąca bomba, która mogłaby zrównać z~ziemią pokaźną część bazy. Tak czy siak, mieliśmy przesrane. Akurat południowo-wschodnia część bazy była idealnym miejscem na tego typu zagrywkę, a my z~Danem i~resztą chłopaków, właśnie tej części mieliśmy bronić. To była moja szansa. Szansa na odegranie się za rozjebanie mojej zajebistej wieżyczki wartowniczej, w~której przesiadywałem całymi dnami przyglądając się tej zasranej pustyni… A w~szafce miałem chipsy i~batony, które przegryzałem w~wolnych chwilach.
  1242.  
  1243. ---~Dan, ciężarówka, strzelaj w~ciężarówkę! Ja spróbuję zlikwidować kierowcę! – krzyknąłem.
  1244.  
  1245. Dan, wymieniając magazynek, tylko skinął głową i~zaczął ostrzeliwać pędzący w~naszą stronę pojazd. Ja tymczasem powolutku wychyliłem lufę „mioły” poza obręb kosza. Przystawiłem kolbę do dołka strzeleckiego i~spróbowałem wycelować. Na szkoleniu zawsze powtarzali, że nawet bicie serca wpływa na osiągi strzelca podczas oddawania strzału, dlatego należy się najpierw uspokoić a dopiero później oddać strzał. Łatwo im to, kurwa, mówić, gdy w~prawdziwym starciu koło Ciebie przemykają pociski, które tylko czyhają by zatopić się w~twojej dupie, a bazę pustoszą bomby moździerzowe. „Ok, Tony, uspokój się, wyceluj w~kierowcę i~ściśnij spust” -- powtarzałem. Tak też zrobiłem. W~obrębie mono okularu pojawiła się sylwetka kierowcy, który miał być moją pierwszą ofiarą tym wcieleniu, a jedną z~wielu, którym życie odebrałem w~innych wcieleniach.
  1246.  
  1247. Nie miałem skrupułów. Ściągnąłem spust gdy tylko krzyż celowniczy zatopił się w~klatce piersiowej człowieka z~ciężarówki. Trafiony! Jeden mniej. Niestety ciężarówka nadal z~potworną prędkością pędziła w~naszą stronę. Biorąc pod uwagę to, że pewnie jedzie na maksymalnym gazie, wiec pokonuje jakieś 25-35 metrów na sekundę, to od kolizji z~naszą bazą dzieliły nas sekundy. Decyzja zapadła błyskawicznie.
  1248.  
  1249. ---~Tony, to się nie zatrzyma! Pędzi prosto na nas, stary musimy stąd spierdalać inaczej wyparujemy! ---~oznajmił Dan.
  1250.  
  1251. ---~Skurwiel czyta mi w~myślach ---~pomyślałem i~zacząłem krzyczeć: W~nogi!!!
  1252.  
  1253. Uwierzcie mi. W~tamtym momencie nawet Usain Bolt był przy mnie pierdołą, a struś pędziwiatr mógłby mi czyścić buty. Razem z~Danem i~resztą chłopaków znajdujących się w~pobliżu, biegliśmy ile sił w~nogach, by znaleźć się za jakąkolwiek osłoną. Część zdążyła dobiec do jednego ze schronów, a część tak jak ja i~Dan, schowała się za uszkodzonymi MRAPami, które mechanicy parkowali nieopodal naszego punktu obserwacyjnego. Mimo, że nie jestem osobą religijną, w~tamtej chwili błagałem, by -- jeśli jakikolwiek bóg istnieje -- sprawił, że osłona z~którą się ukryliśmy wytrzymała. Nastąpił wybuch.
  1254.  
  1255. \chapter{Życie XII}
  1256. \chapterAuthor{Kontestator}
  1257. Niestety nie udało mi się przeżyć wybuchu. W~ostatnim momencie przezwyciężyłem instynkt samozachowawczy i~zakryłem swoim ciałem Dana. Niestety najprawdopodobniej nigdy się nie dowiem, czy udało mi się go uratować. Ostatecznie nie była to najgorsza decyzja, bo ja przecież i~tak nie umieram. W~następne ciało przenosiłem się z~poczuciem wypełnionego obowiązku.
  1258.  
  1259. Ponownie jestem zaskoczony moim nowym nosicielem, bo tak postanowiłem nazywać ciała, w~których przebywałem. Tym razem było to niemowlę. Początkowo myślałem, że utknąłem w~ciele niezdatnym do samodzielnej egzystencji. Jednak szybko przystosowałem się do nowej sytuacji. Miałem szczęście, że trafiłem do normalnej rodziny. Opiekowano się mną troskliwie, aż wykazałem pierwsze oznaki samodzielności. Nawet chodzenie okazało się trudne do opanowania w~tym młodym i~wątłym ciele. Całe szczęście, że udało mi się zachować jasność umysłu podczas, jak mi się wydawało niezwykle długiego okresu dorastania.
  1260.  
  1261. Miałem dostatecznie dużo czasu, żeby ułożyć sobie plan na nadchodzące życie. Zabawnie to brzmi – niemowlę leżące w~łóżeczku i~wrzeszczące o~zmianę pieluchy czy podanie kolacji, rozmyśla nad swoim życiem. Jednak dokładnie tak to wyglądało. Podczas swoich poprzednich wcieleń zdążyłem się przekonać, że nie jestem jedynym człowiekiem obdarzonym taką zdolnością, jak pewien rodzaj reinkarnacji. Jednak moim zdaniem użyłem złego określenia. Chyba jednak nie można nazwać mnie człowiekiem, istotą ludzką. Normalni ludzie przecież po śmierci idą sobie gdzieś, do nieba, piekła czy w~inne mniej lub bardziej przyjemne miejsca, których chyba nie będzie dane mi poznać. Ja tymczasem krążę po świecie odzierając z~tożsamości dziesiątki ludzi, będąc przy tym niesamowitym nieudacznikiem, który umiera krótko po przejęciu nowego ciała. Postanowiłem, że tym razem będzie inaczej.
  1262.  
  1263. Musiałem się skupić nad tym, jak dowiedzieć się, kim tak naprawdę jestem. Długotrwały pobyt w~szpitalu psychiatrycznym podczas jednego z~wcieleń, utwierdził mnie w~przekonaniu, że moja przypadłość nie jest typowa dla mieszkańców tej planety. Co więcej, przysparza mi ona wrogów. I~nie do końca wiem, czy negatywne nastawienie otaczających mnie ludzi jest spowodowane błędami mojego nosiciela z~czasów zanim go zająłem, czy też z~racji moich wewnętrznych cech. O~ile w~przypadku Hanako można śmiało powiedzieć, że niechęć matki była zbiegiem okoliczności, to sytuacja, w~której się znalazłem zanim poznałem panią psycholog, może już budzić wątpliwości. Poza tymi epizodami były także takie, które nie pozostawiły mi cienia złudzeń, że są tacy, którzy polują na podobnych mi osobników.
  1264.  
  1265. Tym razem dostałem niepowtarzalną szansę na odkrycie tego, kim tak naprawdę jestem i~jak wreszcie odnaleźć spokój. Drugi raz podczas mojej egzystencji miałem całkowitą kontrolę nad własnym życiem. W~tym życiu postanowiłem zacząć rozpracowywać własną tajemnicę. Wiedziałem od czego musiałem rozpocząć swoje dociekania. Musiałem ją znaleźć. Pani psycholog, która najpierw postrzeliła mnie, a następnie popełniła samobójstwo. Chociaż poprawniej byłoby stwierdzić, że przeskoczyła do następnego ciała. Jej ostatnie słowa jasno wskazały, że pod tym względem była podobna do mnie. Udało się jej dowiedzieć więcej niż mi na temat naszego położenia. Problem tkwił jednak w~tym, że nie wiedziałem czy mogę jej zaufać. Nie miałem jednak innego wyjścia niż ją odnaleźć. Musiałem się jednak najpierw do tego porządnie przygotować.
  1266.  
  1267. Z uwagi na to, że swoje już przeżyłem, po szkole nie musiałem poświęcać czasu na naukę. Nie licząc zadań domowych, które odrabiałem regularnie. Robiłem tak, aby nie ściągać na siebie zbyt wiele uwagi. Z~drugiej strony musiałem się też pilnować, żeby nie popisywać się ponadprzeciętną wiedzą. Wychodziło mi to nawet dobrze. Byłem ogólnie uznawany za bardzo dobrego ucznia i~udało mi się uniknąć losu 10-letniego geniusza kończącego uniwersytet. Efektem takich działań było to, że miałem bardzo dużo wolnego czasu. Pierwszym etapem przygotowań poszukiwań, były regularne ćwiczenia. Doszedłem do wniosku, że stąpam po kruchym lodzie i~muszę być przygotowany fizycznie. W~razie konieczności musiałem się bronić. Od najmłodszych lat sporo czasu wolnego poświęcałem na treningi sztuk walki. Poza tym sporo czasu spędzałem ze znajomymi na podwórku. Gra w~piłkę i~inne zabawy nie stały na przeszkodzie w~przygotowaniu kondycyjnym, a pozwoliło mi to uchodzić za w~miarę normalnego.
  1268.  
  1269. Znacznie większym wyzwaniem było odszukanie mojej \emph{bliźniaczki}. Tak zacząłem o~niej myśleć, ponieważ teraz już na pewno nazywa się inaczej, chociaż nie musiała nadal być kobietą. Nie mogłem mieć pewności, że znajdowała się w~ciele osoby żyjącej w~tym samym czasie co ja, ale jakieś dziwne przeczucie podpowiadało mi, że tak jest. Szczęśliwie trafiłem do czasów, w~których Internet był już powszechny. Jednak poszukiwania utrudniał fakt, że nie mogłem wprost ogłosić kogo szukam. Jeśli tamci wpadliby na nasz trop, prawdopodobnie ponownie by nas rozdzielili, albo nawet w~porę zapobiegli ponownemu spotkaniu. Musiałem być bardzo dyskretny. Niestety, w~poprzednim życiu nie zdążyłem jej zbyt dobrze poznać. Skąpa ilość wspólnych wspomnień nie ułatwiała zadania.
  1270.  
  1271. Będąc w~liceum, zacząłem prowadzić własnego bloga. Jego tytuł to były ostatnie słowa \emph{bliźniaczki}.
  1272.  
  1273. \begin{itquote}
  1274. Obiecaj mi, że mnie znajdziesz!
  1275. ---~Musisz mnie potem znaleźć.
  1276. \end{itquote}
  1277.  
  1278. Na szczęście, u nikogo ze znajomych ten tytuł nie wydał się dziwny. Pewnie uznali, że to kolejne z~moich dziwactw, którymi nie warto się zajmować. Pomyślałem, że skoro w~ostatnich słowach nie dała mi wskazówek jak ją odnaleźć, to może ja powinienem dać jakiś sygnał, aby ona mogła odnaleźć mnie. Szczerze mówiąc, nie spodziewałem się wiadomości od niej. To był pierwszy krzyk rozpaczy.
  1279.  
  1280. W związku ze swoim położeniem, zacząłem zajmować się ezoteryką. Zwracałem uwagę na różne aspekty reinkarnacji. Jedyne, co udało mi się odnaleźć, to albo niejasne zapiski, albo totalne bzdury. Co prawda, istnieje na świecie wiele odłamów religijnych wierzących w~reinkarnację, jednak nigdzie nie znalazłem informacji pożytecznych z~mojego punktu widzenia. W~liceum podjąłem desperacką decyzję. Skoro w~otwartym obiegu nie było żadnych interesujących danych, a wstąpienie do jakiejś sekty na pewno mi nie pomoże, to pozostało mi tylko jedno -- wstąpienie do służb specjalnych. Istnieje mnóstwo teorii spiskowych, że służby takie, zajmują się przeróżnymi dziwnymi sprawami, jak UFO czy starożytne artefakty, jak Św. Graal czy inne mityczne skarby. Jedynym wyjściem na sprawdzenie prawdziwości tych domniemywań, było zaciągnięcie się do służby i~być może z~czasem przydzielenie do takich zadań, o~ile istnieją przeznaczone ku temu komórki.
  1281.  
  1282. Aplikacja na studia policyjne na specjalność bezpieczeństwo wewnętrzne została przyjęta bez najmniejszego problemu. Wszystkie testy przeszedłem bez problemu. W~końcu uczyć wielu rzeczy się nie musiałem, a o~kondycję dbałem już od dawna. Same studia nie były niczym nadzwyczajnym. Rygor jak w~wojsku, ścisła hierarchia i~praktyki polegające na asyście doświadczonym śledczym. Jednak sprawy, do których nas przydzielano nie były niczym nadzwyczajnym. Gangsterskie porachunki czy tropienie seryjnego mordercy. Praca bardzo ciężka i~nie tak satysfakcjonująca jak mogłyby to wskazywać filmy sensacyjne. Nie uczestniczyłem w~żadnej strzelaninie czy pościgu, za to naoglądałem się trochę gnijących trupów. Jednym słowem -- nic przyjemnego.
  1283.  
  1284. Zmianę sytuacji przyniósł dopiero egzamin końcowy, składany przed specjalną komisją składającą się z~wysokich rangą i~doświadczonych agentów. W~sumie, to mogłem się tego tylko domyślać po ich wyglądzie i~zachowaniu, bo nazwisk egzaminatorów nie poznałem nigdy. Wszystko było owiane aurą tajemnicy i~być może była to część testu -- sprawdzenie naszej postawy wobec nieznanych wyższych rangą oficerów. Część pisemna egzaminu nie była niczym nadzwyczajnym. Każdy otrzymał opis sytuacji i~miał punkt po punkcie opisać swoje zachowanie. Wszystko to było ćwiczone dziesiątki razy, więc ten papierek był w~zasadzie formalnością. Zdecydowanie ciekawsza była część ustna.
  1285.  
  1286. ---~Dzień dobry, proszę się przedstawić. Może pan usiąść ---~wysoki, siwiejący już, ale budzący respekt swoją posturą, przewodniczący komisji wskazał mi krzesło oddalone około 2 metry od długiego stołu, przy którym siedziała pięcioosobowa komisja.
  1287.  
  1288. ---~Dzień dobry, Artur Grimm ---~odpowiedziałem siadając na krześle. Zastanawiałem się, po co kazali mi się przedstawić, skoro doskonale wiedzą kogo mają przed sobą.
  1289.  
  1290. ---~Jest pan z~pochodzenia Włochem?
  1291.  
  1292. ---~Nie, moi rodzice urodzili się tutaj. Być może moi wcześniejsi przodkowie stamtąd pochodzą.
  1293.  
  1294. ---~Rozumiem, egzamin napisał pan oczywiście wyśmienicie, więc możemy teraz porozmawiać o~konkretach. Opinie pana prowadzących są jak najlepsze, dlatego chcielibyśmy jak najszybciej przydzielić pana do pracy.
  1295.  
  1296. Tego się nie spodziewałem. Myślałem, że egzamin ustny będzie serią trudnych pytań. Trochę mnie to uspokoiło, jednak dalej czułem pewną niepewność. Wszyscy którzy wchodzili do tej sali nie wracali z~powrotem na ten sam korytarz. Prawdopodobnie chcieli dysponować wobec każdego elementem zaskoczenia. Przewodniczący kontynuował.
  1297.  
  1298. ---~W~takim układzie chciałbym się dowiedzieć, co pana interesuje. Czy coś spośród rzeczy, które robił pan do tej pory wydają się warte uwagi?
  1299.  
  1300. ---~Szczerze mówiąc to nie za bardzo. Chciałbym zająć się czymś bardziej nietypowym, nieszablonowym.
  1301.  
  1302. ---~Chce pan zostać agentem 007, Jamesem Bondem? ---~komisja wybuchła śmiechem. Widać uznali to za dobry dowcip. Ja poczułem się jednak trochę zażenowany.
  1303.  
  1304. ---~Przepraszamy, rozumiemy. Spełnia pan wymogi takiej pracy, jednak musi się pan liczyć z~wieloma konsekwencjami takiego wyboru. Taka decyzja przyniesie sporo konsekwencji.
  1305.  
  1306. ---~Rozumiem, jednak co tak właściwie mi państwo proponujecie? ---~nie wiem skąd nagle wzięło się we mnie tyle odwagi, żeby zapytać wprost.
  1307.  
  1308. ---~Z~jednej strony nie możemy panu powiedzieć zanim nie wyrazi pan zgody, z~drugiej zaś szczerze mówiąc sami nie do końca wiemy. ---~Pomyślałem sobie, że to trochę dziwne -- kierować mnie do pracy, o~której sami nie mają specjalnie pojęcia?
  1309.  
  1310. ---~No dobrze. W~takim razie jakie są warunki?
  1311.  
  1312. ---~W~zasadzie to musi pan umrzeć. ---~Już miałem powiedzieć, że to nic nowego, ale ugryzłem się w~język. ---~praca wymagać będzie zmiany tożsamości i~zerwania z~dotychczasowymi nawykami. Oczywiście oficjalnie pana nie uśmiercimy. Dostanie pan dyplom i~pracę analityka. Nieoficjalnie natomiast otrzyma pan nową tożsamość i~pana praca zostanie ściśle tajna. Rozumie pan tego konsekwencje?
  1313.  
  1314. ---~Oczywiście, odpowiadają mi takie warunki ---~w~ten sposób przypieczętowałem swój los. Chociaż nie do końca wiedziałem, co będę robić, czułem, że postąpiłem słusznie.
  1315.  
  1316. Budynek w~którym rozpocząłem pracę, niczym się nie wyróżniał. Wyglądał jak dziesiątki innych biurowców w~dużych miastach. Różnice pojawiły się dopiero po przekroczeniu drzwi strzeżonych przez recepcjonistkę. Budynek podzielony był na strefy oznaczone cyframi od 1 do 5. Aby wejść do każdej z~nich, należało zeskanować swoją kartę dostępową. Na mojej wydrukowana została wielka trójka. Jednak nie dane mi było jej użyć ani razu. Byłem prowadzony przez postawnego jegomościa przez kolejne korytarze, aż do przestronnego gabinetu. Za biurkiem siedział brunet w~średnim wieku, który wnikliwie mi się przyglądał. Odprawił za drzwi mojego towarzysza i~nadal mi się przypatrywał.
  1317.  
  1318. ---~Miał pan kiedyś bardzo ciekawe zainteresowania ---~powiedział bardzo pewny siebie. Teraz dopiero uświadomiłem sobie, z~kim tak właściwie się zadaję. Ciekawe ile wiedzą na mój temat. Kontynuował:
  1319.  
  1320. ---~Co pana skłoniło do zainteresowania się tematem reinkarnacji?
  1321.  
  1322. Nie panikowałem. Odpowiedź przyszła mi do głowy bardzo szybko.
  1323.  
  1324. ---~Kilka lat temu będąc na wycieczce w~Niemczech spacerowałem ulicami Monachium. W~pewnym momencie poczułem, jakbym znał niektóre zakątki. Zupełnie jakbym bywał tam wielokrotnie. Niektórych miejsc jednak nie mogłem rozpoznać, ale po przejściu paru metrów odzyskiwałem orientację. Tak jakbym był tam w~odległej przeszłości. Wrażenie tego jakbym pamiętał to miejsce, mimo że nigdy tam nie byłem było tak silne, że postanowiłem poszukać informacji, czy coś takiego jest w~ogóle jest możliwe. Bardzo mnie to wtedy zaintrygowało.
  1325.  
  1326. W sumie to skłamałem tylko częściowo. Agent nadal mi się przyglądał, ale chyba był zadowolony z~mojej odpowiedzi.
  1327.  
  1328. ---~Zatem wygląda na to, że trafił nam się nieintencjonalny. W~międzyczasie postaramy się pana uświadomić, jednak póki co, pomoże pan nam w~poszukiwaniach tych, którzy odwrócili się od nas.
  1329.  
  1330. Zrozumiałem, że najprawdopodobniej zbliżyłem się do odnalezienia mojej \emph{bliźniaczki} oraz, że takich jak ja jest więcej. Moja sytuacja w~każdym razie się poprawiła, udało mi się zyskać zaufanie agentów i~z ofiary zostać myśliwym.
  1331.  
  1332. \chapter{Życie XIII}
  1333. \chapterAuthor{Japer}
  1334. Wraz z~bolącym karkiem, który mnie iście piekł, próbowałem ogarnąć otoczenie. Nic nowego, bo skądś w~sumie to znałem. Ciężko nazwać skąd. Mianowicie ciemność. Próbowałem rozpierać się rękoma, żeby zbadać ów teren, lecz stawiał mi opór jakiś szyty materiał. Coś jak sukno, albo inne tekstylia. Wyciągnąłem moje ręce do przodu i~moim oczom ukazał się strumień światła wraz z~widocznym kurzem. Światło było barwy białej, jak zza okna podczas naprawdę angielskiej pogody. Typowa szarówka.
  1335.  
  1336. Gdyby wyłącznie bolał mnie ten kark… Zmęczenie ogarniało mnie ciągle. Jakbym nie tylko się nie wyspał. Wręcz czułem błogi bezkres wraz z~przerażającą rozciągłością. Tak, jakbym odczuwał dwa wątki równocześnie. Ciężko skupić się nad jedną myślą, gdy druga jest w~pobliżu, żeby zaćmiła tą pierwszą.
  1337.  
  1338. Zresztą jebać to, „spróbuję pchnąć to coś, skoro się rusza” -- myślę. No i~pchnąłem. Moje oczy nie wytrzymały nawału jasności. Wypaliło mi oczy.
  1339.  
  1340. \paraSep
  1341.  
  1342. Z klasą wyszedłem z~szafy -- mój tułów ruszył się wraz z~tymi drzwiami i~wywalił się na betonową posadzkę, która miała białe wtopione kamyczki. Prawie bym wybił sobie zęby. Próbowałem się czołgać, bo od leżenia, o~ile można nazwać to leżeniem, nie mogłem ruszyć nóg; jakby mi napuchły. Moim oczom ukazał się długi korytarz oświetlony migającymi świetlówkami. W~tle było słychać szum radia wyczerpanego od słabych baterii. Jak się potem przekonałem, było niedaleko mnie ów radio i~wyłączyłem je, żeby nie generowało zbędnego szumu, jak w~drętwym ambiencie. Zdobyłem się na powstanie i~wstałem. Chodziłem niepewnie, gdy napotkałem zarzyganą postać w~kapturze, która opierała się o~filar. Chciałem podejść do tej osoby i~zdjąć kaptur. Lekko dotknąłem to coś i~obsunęło się to na bok, wylewając większy potok wymiocin obok moich butów. Wymioty przypominały fusy z~kawy, okropieństwo. Z~odrazą ściągnąłem kaptur, który niemiłosiernie jebał niczym odyniec po godach, i~moim oczom ukazała się kobieta. Była blada, miała dość pociągłą twarz i~blond włosy zwinięte w~kok z~tyłu. Po czasie zaczęła mi sinieć. Byłem bezradny, nie wiedziałem nawet, jakby jej pomóc. Pewnie i~tak była już martwa. Mnie do martwych nie ciągnie, amatorem kwaśnych jabłek nie jestem.
  1343.  
  1344. Idę dalej. Patrzę na pomalowane farbą olejną okna. Postkomunistyczne. Za oknem widzę żółtą łąkę od zeschłych traw. Idę dalej, do innej sekcji budynku. Przed wejściem było widać jakiś napis w~cyrylicy. Litery schodziły z~niego. Naniesione pewnie były na blachę.
  1345.  
  1346. Moim oczom ukazały się setki ludzkich ciał. Przestraszyłem się. Było pełno osmolonych łyżeczek, zapalniczek, palników spirytusowych i~brudnych strzykawek wraz z~igłami. Zalatywało mi jakimś masowym zaćpaniem się. Może było im raźniej, ale mi jakoś tak nie pasowało. Poczułem odrazę do tych ludzi. Wręcz się zląkłem, jakbym stawiał czoła uosobieniu strachu. W~tle słyszałem, jakby ktoś puścił kaseciakiem od tyłu jakieś jęki.
  1347.  
  1348. Zauważyłem, że ktoś się rusza. Ta osoba powoli wstała, kiedy ja szybko się schowałem za taką glinianą wanienką. Wstałem i~przyglądałem się. Niepotrzebnie. Ten ktoś się do mnie odwrócił. Nie miał kawałków skóry w~oczodołach, wyglądał, jakby oczy miały mu wystrzelić. Był to mężczyzna. Z~grymasem na twarzy podszedł do mnie i~przyjrzał się z~bardzo bliskiego bliska. Czułem odór rozkładającego się jakiegoś gówna; trampek w~gębie razy tysiąc. Byłem, lekko mówiąc, osrany. Wycofał się on ode mnie, a ja od niego. Potem wrzeszczał, uciekając w~dół. Ja też uciekłem w~przeciwną stronę. On w~schody, ja w~stronę tamtej babki. Usłyszałem potem trzask łamiących się kości i~rzucanego ciała. Na (nie)szczęście się połamał. Schodzę tamtędy schodami. Zakrwawione schody od jego pierdolnięcia, niczym drop u Stanisława Skrileksowicza głową w~stopień. Widziałem wielkie niebieskie drzwi, które dało się otworzyć. Uciekłem stąd.
  1349.  
  1350. \paraSep
  1351.  
  1352. Na zewnątrz nikogo nie było. Opuszczone wielkopłytowe bloki z~chropowatą fakturą, drzewa, gdzieniegdzie z~liśćmi. Zacząłem biegać. Bieganie było bardzo szybkie, jakbym za jednym krokiem skoczył dziesięć metrów. Przeszedłem się w~stronę jednej z~dłuższej ulic obok tej opuszczonej ćpuńskiej rudery. Widziałem dwóch ludzi. Też biegali, lecz po jakimś czasie jakby spadali z~nóg i~wstawali osowiali. Tacy bezcelowi, bez znaczenia.
  1353.  
  1354. Wbiegłem w~uliczkę bardzo wąską, jak drogi do wsi. Ta droga ciągnęła się w~nieskończoność. Domy były symetryczne obok uliczki. Też ciągnęły się w~nieskończoność. Biegłem dalej w~głąb tej uliczki.
  1355.  
  1356. \paraSep
  1357.  
  1358. Wraz z~biegiem, wchodziłem do domu. Domy dziwnie też się otwierały, tak jakbym tam stał i~robił identycznie to samo. Wbiegłem do domu i~zastałem w~tym domu parę drzwi. Między nimi była żarówka. I~w~sumie białe ściany, chociaż dziwnie mieniły się na różne kolory. Wszedłem do jednych z~drzwi. Zastało mnie coś ciekawego - drzwi nie miały klamek z~drugiej strony. Zadziwił mnie fakt, że znowu widzę tą samą parę drzwi, pomimo przejścia na drugą stronę. Zacząłem biec dalej w~te drzwi i~wchodzić na oślep. Zastało mnie nic. Całkowita pustka, do której wszedłem.
  1359.  
  1360. Nagle poczułem się zawieszony w~całym eterze tej nicości. Drzwi znikły, lecz został promień światła padający z~konkretnego miejsca. Słyszę dalsze puszczone jęki, jak w~jakimś psybientcie. I~w~tym czasie nawiedził mnie jakiś byt, który przenikał mnie przez wszystkie kończyny. Czułem się wyjątkowo dobrze. Powtarzał wszystkie moje myśli. Nie mniej jednak, poczułem się dość dziwnie, kiedy przestaliśmy ze sobą rozmawiać, ale przeczuwałem współistnienie z~nim. Poczułem się schizofrenicznie. Potem dźwięk zaczął się podnosić, prawie jak w~przyspieszonym winylu. Potem zapomniałem, co się działo.
  1361.  
  1362. \chapter{Życie XIV}
  1363. \chapterAuthor{Usmiech\_Niebios}
  1364. \begin{itquote}
  1365. Zgięcie. Wyprost.
  1366. \end{itquote}
  1367.  
  1368. Teoretycznie wiedziałem, że istnieje taka możliwość. Ba, być może nawet już przez to przeszedłem. Ciężko spamiętać.
  1369.  
  1370. \begin{itquote}
  1371. Zgięcie. Wyprost.
  1372. \end{itquote}
  1373.  
  1374. Czas jest relatywny. Im dłużej żyjesz, tym szybciej biegnie. W~wieku ośmiu lat, rok to jedna ósma życia, w~wieku osiemdziesięciu - jedna osiemdziesiąta.
  1375.  
  1376. \begin{itquote}
  1377. Zgięcie. Wyprost.
  1378. \end{itquote}
  1379.  
  1380. Nie jestem pewien, jak wygląda to w~mojej sytuacji. Teoretycznie żyłem setki, a nawet tysiące lat. Praktycznie - to mój pierwszy tydzień życia. Lub bardziej precyzyjnie – pierwszy dzień w~pierwszym tygodniu życia.
  1381.  
  1382. \begin{itquote}
  1383. Zgięcie. Wyprost.
  1384. \end{itquote}
  1385.  
  1386. Jestem w~stanie zrozumieć rozmowy wokół siebie. Ledwo. Dialekt, którego używają, różni się od tego, którego kiedyś się uczyłem. Nie umiałbym go nazwać. Po jakimś czasie wszystko się zlewa.
  1387.  
  1388. \begin{itquote}
  1389. Zgięcie. Wyprost.
  1390. \end{itquote}
  1391.  
  1392. Ciała w~których się odradzałem posiadały pewne granice. Z~reguły szybko je testowałem. Pewność ręki, refleks, wysokość skoku, szybkość. Po raz pierwszy od bardzo dawna muszę tworzyć od początku materiał, którego będę używał.
  1393.  
  1394. \begin{itquote}
  1395. Zgięcie. Wyprost.
  1396. \end{itquote}
  1397.  
  1398. Moja dłoń zaczyna boleć. Jednak okres, w~którym mogę ćwiczyć jest krótki. Za krótki. Rodzice, doktorzy, pielęgniarki. Wszyscy mnie obserwują. Są tu również kamery, jednak jak dotąd, nic nie wspominano o~moim treningu. Muszę trenować rękę, żeby nauczyć się pisać, zanim zapomnę o~tym, co chcę sobie przekazać.
  1399.  
  1400. \begin{itquote}
  1401. Zgięcie. Wyprost.
  1402. \end{itquote}
  1403.  
  1404. Nie mogę mówić. Nie mogę pisać. Setki wspomnień krążą w~mojej głowie. Gdybym mógł, spróbowałbym się zabić. Czekałoby mnie nowe życie, w~którym miałbym wpływ na to co się dzieje, albo wyzwolenie z~tego koszmaru. Obie opcje wydają się być kuszące.
  1405.  
  1406. \begin{itquote}
  1407. Zgięcie. Wyprost.
  1408. \end{itquote}
  1409.  
  1410. Nie przemyślałem jeszcze co zrobię w~tym życiu. Część umiejętności przechodzi. Umiem modulować głos, tak aby wyjść na swoje z~każdej sytuacji i~rozpoznawać emocje lepiej, niż najlepsi pokerzyści. Z~drugiej strony, po paru żywotach zupełnie zapomniałem, jak grać na skrzypcach. Zapomniałem o~wielu umiejętnościach, które kiedyś opanowałem.
  1411.  
  1412. \begin{itquote}
  1413. Zgięcie. Wyprost.
  1414. \end{itquote}
  1415.  
  1416. Część informacji jest spisana. Przeżyłem dostatecznie dużo, żeby wiedzieć jak bardzo jest to przydatne. Pozwala się choć trochę odciążyć, zapomnieć. Trzeba tylko pamiętać miejsca. Miejsca, miejsca, miejsca. Czy będę w~stanie znaleźć swoje sekrety, czy są już zniszczone i~rozkradzione?
  1417.  
  1418. \begin{itquote}
  1419. Ból. Przerwa.
  1420. \end{itquote}
  1421.  
  1422. Najgorsza jest jednostajność. Czuje się jakby mijały wieki. Kiedy będę mógł coś zrobić, jakoś zareagować, pokazać ile rzeczy potrafię? Za rok? Dwa? Czy w~ogóle opłaca mi się szybko ujawniać moje zdolności, czy moi rodzice zaprowadzą mnie do egzorcysty? Nie wiem, nie wiem, nie wiem.
  1423.  
  1424. \begin{itquote}
  1425. Wdech. Wydech.
  1426. \end{itquote}
  1427.  
  1428. A może na tym polega moja wyjątkowość. Może każdy ma zdolność do odradzania się, tylko wszyscy stają się dziećmi. Może każdy zapomina co potrafi. Co potrafił. Może w~ogóle istnieje tylko jedna dusza i~to ja - ja! - byłem swoim katem. Swoją ofiarą. Swoim przeznaczeniem. Gdybym miał więcej dowodów, więcej czasu, więcej wspomnień!
  1429.  
  1430. \begin{itquote}
  1431. Wdech. Wydech.
  1432. \end{itquote}
  1433.  
  1434. Powinienem nauczyć się jak umierać. Powinienem umierać na zawołanie. Czemu tego nie zrobiłem? Czemu nie pamiętam jak to zrobić?
  1435.  
  1436. \begin{itquote}
  1437. Wdech. Wydech.
  1438. \end{itquote}
  1439.  
  1440. Nauczyłem się za to obliczać ile czasu minęło. Precyzyjnie. Jakbym miał zegar z~tyłu głowy. W~czasie który wydaje mi się być wiecznością, minęły dwie minuty.
  1441.  
  1442. \begin{itquote}
  1443. Wdech. Wydech.
  1444. \end{itquote}
  1445.  
  1446. \begin{itquote}
  1447. Zgięcie. Wyprost.
  1448. \end{itquote}
  1449.  
  1450. Miliony możliwości. Liczba, która kurczy się z~każdą sekundą. Będąc architektem, zostaniesz architektem. Nie staniesz się piosenkarzem. Statystyka jest pewnikiem którego muszę się trzymać, inaczej wszystko się rozpadnie.
  1451.  
  1452. \begin{itquote}
  1453. Zgięcie. Wyprost.
  1454. \end{itquote}
  1455.  
  1456. Statystycznie jestem geniuszem.
  1457.  
  1458. Testy IQ przygotowywane są dla określonych grup wiekowych. Oceniają iloraz na tle populacji. Mam co najmniej sto lat przewagi nad siedmiolatkami, jestem w~stanie znaleźć połączenia i~schematy minimum dwadzieścia razy szybciej. Prawdopodobnie jestem poza skalą, unoszę się nad dwustoma punktami, lepiej niż Einstein, lepiej niż Da Vinci. To zresztą tylko puste słowa. Dźwięki. Symbole.
  1459.  
  1460. Oni umarli. A ja żyję.
  1461.  
  1462. Mogłem ich znać. Istnieje taka możliwość. Nie pamiętam. Być może to wina nieukształtowania mojego mózgu, zamiast komputera dostałem liczydło. Z~drugiej strony odczucia są tu o~wiele wyraźniejsze. Głód. Ból. Śmiech. Wielu ludzi zapłaciłoby miliony. by czuć tak mocno jak dziecko. Przynajmniej te pozytywne rzeczy. Umarłem kiedyś z~głodu. W~porównaniu z~głodem odczuwanym tutaj, to niewinna pieszczota.
  1463.  
  1464. \begin{itquote}
  1465. Zgięcie. Wyprost.
  1466. \end{itquote}
  1467.  
  1468. Uczucia się kończą. Nie zliczę, ile wielkich miłości przeżyłem. Po jakimś czasie każda następna staje się kopią, kalką, parodią. Spektaklem, który znam na pamięć. Wiem jakich słów użyć, aby rozkochać w~sobie każdą osobę. Wiem, których osób nie da się rozkochać, które instynktownie mnie nienawidzą.
  1469.  
  1470. Kiedyś próbowałem je zmienić. Dziś nie zależy mi na tym. Skończyło się kiedy zbezcześciłem szczątki jedynego człowieka, przez którego popełniłem samobójstwo. Wykopałem je z~grobu. Odlałem się. Spojrzałem na datę jego śmierci.
  1471. Czterdzieści lat. Po czterdziestu latach od jego śmierci, ktoś wykopał jego trumnę, wyciągnął zażółcone rozsypujące się kości i~odlał się na nie. Nie czując satysfakcji.
  1472.  
  1473. Poczułem obrzydzenie do siebie. Wyszedłem z~tego cmentarza i~nigdy więcej tam nie wróciłem. Pisali o~tym w~gazetach, ale nie czułem strachu. Zapomniałem o~nim.
  1474.  
  1475. Czasem zapominam, że zapomniałem. To dobre chwile. Czuje się żywy.
  1476.  
  1477. \begin{itquote}
  1478. Zgięcie. Wyprost.
  1479. \end{itquote}
  1480.  
  1481. Książki mieszają mi w~głowie. Zapominam, co było naprawdę, a co jest tylko wytworem wyobraźni. Nie mogę czytać nic poza swoimi informacjami.
  1482.  
  1483. \begin{itquote}
  1484. Zgięcie. Wyprost.
  1485. \end{itquote}
  1486.  
  1487. Kiedyś miałem schizofrenię. Słyszałem głos w~swojej głowie, który nie należał do mnie. Dwa wcielenia w~jednym ciele? Możliwe. Udało mi się go wyciszyć. Być może zabiłem go w~umyśle, być może popełniłem samobójstwo. Nie pamiętam.
  1488.  
  1489. \begin{itquote}
  1490. Wdech. Wydech.
  1491. \end{itquote}
  1492.  
  1493. Ile zapomniałem? Czy powinienem zapominać? Nowe życie, nowa karta. Boje się że doprowadziłoby to tylko do powtarzania się cyklu. Wąż Uroboros. Symbol, który kiedyś wytatuowano mi na piersi. Czemu pamiętam takie detale, zamiast dat w~które się przenosiłem? Zamiast wiedzy, czy przenoszę się jedynie w~przyszłość, czy również w~przeszłość? Zapisałem to. Na pewno to gdzieś zapisałem.
  1494.  
  1495. Chciałbym pamiętać, gdzie to zapisałem.
  1496.  
  1497. \begin{itquote}
  1498. Wdech. Wydech.
  1499. \end{itquote}
  1500.  
  1501. Ile zależy tu ode mnie? Niektóre ciała są naturalnie bardziej szczęśliwe od innych, Może jest w~nich więcej jakiegoś hormonu? Mówię ciała, ponieważ dla mnie umysł jest wciąż ten sam. Ten sam, ten sam, ten sam.
  1502.  
  1503. Degeneracja.
  1504.  
  1505. To ciało jest chyba jednym z~najgorszych. Jest jak więzienie, jak skorupa, z~której nie mogę się wydostać. Być może jest na coś chore, być może skutki podróży po życiach zaczynają wreszcie do mnie docierać. Być może, być może, być może.
  1506.  
  1507. Nagle czuję, że miałem odnaleźć siebie! Moje poprzednie wcielenia kiedyś się spotkały! Podałem sobie nawet hasło, aby móc się znaleźć. Przynajmniej raz mi się nie udało.
  1508.  
  1509. Nie.
  1510.  
  1511. To niemożliwe. Niemożliwe. Niemożliwe. Mam wolną wolę. Nie jest ustalone co się wydarzy. Mogę zrobić wszystko. To wina tego ciała, jest jak klatka dla mojego umysłu. Znam rozwiązanie, widzę je, ale nie mogę do niego dojść na tym poziomie. Zapomniałem.
  1512.  
  1513. \begin{itquote}
  1514. Wdech. Wydech.
  1515. \end{itquote}
  1516.  
  1517. Czy jestem za mądry, czy zbyt głupi? Wydaje mi się że myślę tu jaśniej, ale jednocześnie czegoś tu brakuje, czegoś czego nie umiem opisać. Miałem to kiedyś, ten kształt, tę myśl, ten kolor. Nie można wymyślić nowego koloru, ale można odczuć brak jednego z~nich.
  1518.  
  1519. Muszę nauczyć się autohipnozy, wytworzyć progi w~mózgu odblokowujące się przy określonych słowach. Stworzyć listę tych słów, posegregować wspomnienia i~umiejętności. Tłumaczyć sobie wszystko po kolei, każdy fragment poprzednich żyć osobno. Natłok informacji mnie przytłacza.
  1520.  
  1521. Im mądrzejszy człowiek, tym mniej ma spokoju. Głupcy i~ludzie prości podążają jedną ścieżką przez całe życie. Pewnie kiedyś też tak robiłem, ale w~miarę przezywania, wprowadzałem urozmaicenia. Ulepszenia. Nie umiem już wrócić do dawnej radości, a przynajmniej nie w~innych ciałach. To ciało pozwala przeżywać to, o~czym miałem zapomnieć. Emocje.
  1522.  
  1523. Pięć minut.
  1524.  
  1525. Nie jestem w~stanie pojąć, ile miałbym czekać na możliwość wypowiedzenia pierwszego słowa, pierwszego kroku, pierwszego rysunku. To życie wydaje się być dłuższe niż wszystkie poprzednie.
  1526.  
  1527. \begin{itquote}
  1528. Wdech. Wydech.
  1529. \end{itquote}
  1530.  
  1531. Mógłbym w~nim tyle zdziałać. Rozumiem więcej niż we wszystkich poprzednich żywotach, które pamiętam. Ale za jaką cenę?
  1532.  
  1533. Zbyt wysoką.
  1534.  
  1535. Nie pamiętam już kiedy ostatni raz popełniałem samobójstwo. Być może nie chcę. Wiem, że ten żywot powinien -- nie, musi -- zostać zapomniany. To tylko pięć minut, pierdolone pięć minut, a już tracę pamięć wyrazów, sens, pewniki. W~następnym życiu potrzebne mi jest tylko jedno wydarzenie, jedna mantra. Muszę ją odnaleźć.
  1536.  
  1537. Muszę.
  1538.  
  1539. \hspace{2em}\emph{Muszę.}
  1540.  
  1541. Muszę.
  1542.  
  1543. \hspace{2em}\emph{Wydech.}
  1544.  
  1545. Wydech.
  1546.  
  1547. \hspace{2em}\emph{Wydech.}
  1548. \chapter{Życie XV}
  1549. \chapterAuthor{fl4meee}
  1550. Obudziłem się, pot spływał po moim czole, skroniach i~każdym centymetrze skóry, który nie był okryty materiałem. Koszulka, która miałem na sobie przykleiła się do mnie, jak gdybym przed chwilą pływał w~niej w~basenie, albo innym zbiorniku. Ręce miałem zimne i~spocone. Przez chwilę nie widziałem co się stało, czy to o~czym przed chwilą myślałem było w~innym życiu czy może to był sen? Czy to już nowe życie? Czy ja w~ogóle kurwa żyję?!
  1551.  
  1552. Leżałem na łóżku, które było dosyć przyjemnie. W~pomieszczeniu było zbyt ciemno, by cokolwiek zobaczyć, a jedynym źródłem światła była malutka żaróweczka przy włączniku. Tak mi się przynajmniej wydawało. Leżąc jeszcze przez chwilę, myślałem co zrobić. Myśli miałem ciężkie, każda z~nich przytłaczała moje ciało, coś na wzór tego płynu, w~którym obudziłem się w… którymś z~kolei życiu. Przez chwilę pomyślałem o~tym, że może to wszystko było snem, że w~końcu się obudziłem. Tłumaczyłoby to te zimne poty. Czułem się jak wariat, który zdaje sobie sprawę ze swojej choroby. Podniosłem tors i~podpierając się rękami wpatrywałem się w~malutkie światełko, znajdujące się na ścianie po lewej stronie. Zrzuciłem z~łóżka nogi i~poczułem dywan, był bardzo delikatny i~puszysty. Uczucie to można było porównać do stawiania kroków na nagrzanej od słońca trawie. Od razu ruszyłem w~stronę włącznika by zapalić światło. Przecierając oczy pokonałem krótką drogę. Położyłem na nim dłoń i~nie myśląc co zobaczę nacisnąłem. Jarzeniówka na suficie zaczęła migać, by po chwili rozbłysnąć w~pełni. Moim oczom ukazał się mały pokój z~łóżkiem na środku. W~rogu, naprzeciwko łóżka wisiał stary telewizor ale jego wtyczka była urwana, więc w~sumie był tam zbędny. Ściany były szare, w~jednym z~rogów przy suficie widać było ślady wilgoci. Obok mnie były drzwi z~zasuwką na łańcuszek, a w~ich zamku znajdował się klucz. Po przeciwległej stronie zauważyłem okno zasłonięte roletą. Tuż przy łóżku była mała szafka, na której leżało coś białego, jakiś proszek, chyba narkotyki.
  1553.  
  1554. Podciągnąłem roletę i~otworzyłem okno, by zobaczyć gdzie jestem. Było dość ciemno choć nie wiem dokładnie która była godzina. Światło księżyca przebijało się przez gęste chmury. Padał deszcz. Spojrzałem w~prawo i~zobaczyłem napis „MOTEL”. Hm, zawsze coś -- mruknąłem do siebie. Na wprost było ogrodzenie, a za nim droga słabo oświetlona jedną, jedyną latarnią. Odwróciłem się i~zauważyłem torbę leżącą obok łóżka. Na niej leżały spodnie, bluza, płaszcz i~wysokie buty. Szybko doskoczyłem do spodni i~torby, by sprawdzić co się tam znajduje.
  1555.  
  1556. Wprawdzie wspomnienia mojego nosiciela powoli do mnie dochodziły, jednak nie miałem pewności, czy to wszystko jest prawdą. Zbyt dużo już tego było. Jakoś przestałem sobie ufać.
  1557.  
  1558. W spodniach znalazłem telefon. W~kontaktach był zapisany tylko jeden numer i~to pod dziwną nazwą „V”. W~skrzynce odbiorczej był jeden SMS z~współrzędnymi. Czytając je przypomniało mi się, że miałem w~to miejsce coś dostarczyć, chyba jakiś towar.
  1559.  
  1560. ---~Kurwa ---~powiedziałem ---~przecież szef mnie zabije.
  1561.  
  1562. W tym momencie przypomniało mi się, że przecież śmierć nie jest mi obca, a wypowiedziane zdanie brzmi śmiesznie.
  1563.  
  1564. Kolejne wspomnienia nosiciela uświadamiały mi, że nie jestem przykładnym obywatelem, byłem członkiem czegoś na wzór gangu związanego z~narkotykami. Oprócz komórki, w~spodniach były kluczyki do samochodu i~pieniądze, w~torbie znalazłem broń i~dużą, na wyczucie -- pięciokilogramową paczkę „czegoś”, co zapewne miałem dostarczyć.
  1565.  
  1566. Przez poznawanie tożsamości nowego nosiciela zapomniałem o~przytłaczających mnie myślach, raczej wszystko wróciło do normy. Nie czułem się już jak wariat. Widziałem, że żyję kolejnym życiem, jednak zupełnie innym niż wcześniejsze. To życie może być bardziej „kolorowe”, ale i~dużo krótsze niż pozostałe.
  1567.  
  1568. Ubrałem się, posprzątałem nosem resztki prochów z~szafki, zabrałem co moje i~opuściłem motelowy pokój. Znajdowałem się teraz na korytarzu, był długi i~kiepsko oświetlony. Na jednym końcu widać było sprzątaczkę. Starszą, zniszczoną ubogim życiem kobietę. Widząc napis „wyjście” po lewej stronie, udałem się w~jego kierunku. Wyszedłem na powietrze poprawiając płaszcz. Deszcz nadal padał mocno. Przede mną była stacja benzynowa, a po prawej parking, na którym stały trzy stare samochody. Stawiałem kolejne kroki, nie zwracając uwagi na kałuże. Chciałem się dowiedzieć, gdzie dokładnie jestem, więc udałem się na stację. Tuż przed wejściem poczułem, że narkotyki zaczęły działać. Zmysły mi się wyostrzyły, stałem się strasznie bystry. W~wejściu powitał mnie uprzejmy głos starszego pana.
  1569.  
  1570. ---~Dzień dobry, albo i~dobry wieczór; godzina snu dobrze panu zrobiła ---~powiedział.
  1571.  
  1572. Dotarło do mnie, że jest właścicielem nie tylko stacji ale i~motelu w~którym nocowałem. Jego aparycja zachęcała do rozmowy, a siwe, rzadkie włosy powiewały na wietrze, wytworzonym przez wiatrak ustawiony obok kasy. Wzrok miał przenikliwy, oczy świeciły. To chyba przez jego wiek, ale wyglądały trochę tak, jakby miał zaraz się rozpłakać.
  1573.  
  1574. ---~Ach tak, szybko się regeneruję ---~powiedziałem z~udawanym uśmiechem, bo narkotyki robiły swoje. ---~Skorzystam z~toalety, jeśli mogę.
  1575.  
  1576. ---~Oczywiście, do końca regału z~napojami i~w prawo ---~odparł.
  1577.  
  1578. Udałem się we wskazane miejsce. Toaleta nie wyglądała najlepiej, ale czego spodziewać się po takim miejscu. Spojrzałem w~lustro. Zmarszczki znacząco dodawały mi charakteru, miałem dłuższe włosy, z~których spora część była siwa.
  1579.  
  1580. Na szyi miałem tatuaże, nie wiem co oznaczały, ale było kilka symboli, w~tym wąż uroboros, co ze względu na to kim jestem mnie zaciekawiło. Oprócz tego miałem wytatuowane litery „ZJTS”, Bóg jeden wie od czego był to skrót. W~mojej sytuacji przychodziło mi na myśl tylko jedno rozwinięcie „zawsze jest tak samo”. Patrząc głęboko w~moje wielkie, rozszerzone źrenice, przypominałem sobie moje wcześniejsze życia. Myśl o~nich sprawiała, że znowu czułem się jak wariat. Przypomniałem sobie psycholog, która zastrzeliła mnie i~siebie mówiąc, że muszę ją odnaleźć. Wtedy coś mnie trafiło. Tak, to przecież był mój cel, miałem jej szukać! Takich jak ja jest więcej!
  1581.  
  1582. Szybko obmyłem twarz wodą. Wychodząc z~łazienki staruszek chciał jeszcze ze mną porozmawiać, próbował zagaić rozmowę. Widać było, że na tym zadupiu rzadko kiedy ma okazji z~kimś pogadać. Nie miałem na to czasu. Rzucając mu kilka banknotów za nocleg, widziałem jak jego oczy nabrały jeszcze większego błysku. Dawno chyba nie widział kilku banknotów o~nominale większym niż pięćdziesiątka. Zapytałem go jeszcze o~to, gdzie zaparkowałem.
  1583.  
  1584. ---~Ze zmęczenia zapomniałem, wie pan ---~dodałem.
  1585.  
  1586. ---~Parking obok stacji, samochód pośrodku ---~wykrztusił, będąc jeszcze w~szoku przez ilość pieniędzy jaką mu zostawiłem.
  1587.  
  1588. Wybiegłem ze stacji, udając się w~kierunku auta. Był to jakiś ford, nie wiem dokładnie co to za model, to nie było istotne. Wrzuciłem torbę na tylne siedzenie, a sam usiadłem za kierownicą. Odpaliłem silnik i…
  1589.  
  1590. Zamarłem, to co przed chwilą miało dla mnie sens, szukanie tej kobiety znowu stało się bez znaczenia, przecież nie miałem żadnego śladu, żadnej wiadomości. Nie miałem kurwa niczego! Niczego poza kolejny bezwartościowym życiem które zmarnuje wjeżdżając na czerwonym świetle na skrzyżowanie lub wdając się w~strzelaninę z~członkami innego gangu. Bezsens. Nicość. Kim ja jestem?! Czym ja jestem?! Zabieram ludziom ich ciała, ich życia by zniszczyć je w~jakiś durny sposób! Dla mnie są bezwartościowe, a dla nich były wszystkim!
  1591.  
  1592. Jestem przeklęty, nie chce żyć! Ten koszmar trwa dziesiątki, setki, tysiąc lat a ja nie mam z~tego nic! Nie widzę w~tym sensu…
  1593.  
  1594. Myśli znowu zaczęły mnie przytłaczać, chyba zaczynałem wariować. Poprzednie życia zaczęły mieszać mi się z~teraźniejszym. Czułem się jak nastolatka, jak żołnierz, jak prześladowany przez żonę mąż! Czułem się każdym, a zarazem nikim. Ja chciałbym być po prostu sobą!
  1595.  
  1596. Ciśnienie uderzyło mi do głowy, zrobiło mi się słabo, uderzyłem czołem w~kierownicę. Słyszałem głośny dźwięk klaksonu, który z~każdą sekundą był coraz cichszy. Po chwili znowu widziałem ciemność, w~której tkwiłem i~nie mogłem się wydostać… Ciemność…
  1597.  
  1598. \chapter{Życie XVI}
  1599. \chapterAuthor{BQP}
  1600. „Nowy dzień, nowa taśma, pozytywne crew. Może faktycznie nic nie stało się tu” -- moje pierwsze słowa, jakie usłyszałem w~nowym ciele. Siedziałem przed komputerem, słuchając jakieś internetowego radia. Przede mną strona w~necie otwarta na jakimś durnym portalu, chyba satanistycznym, bo przeglądając ją trafiałem co chwilę na przerobione zdjęcia jakiegoś papieża. Byłem nawet zalogowany jako „BQP”. Pewnie znowu trafiłem w~jakieś zjebane życie, które spierdolę jeszcze bardziej. Nieważne, ważne jest co innego. Drogi czytelniku, jeżeli to czytasz należy ci się kilka słów wyjaśnień. Trzymasz w~swojej ręce mój dziennik. Nie wiem jak go znalazłeś, ale po przeczytaniu odłóż go z~powrotem. Postanowiłem pisać te dzienniki, by się nie pogubić. Kiedy wpadam w~nowe ciało, moje stare wspomnienia blakną, zamieniane przez wspomnienia mojego nosiciela. W~mojej głowie jest chaos, co widać po wcześniejszych wpisach. Postaram się więc posegregować to, co stało się w~moich poprzednich wcieleniach, gdyż miejsce w~tym dzienniku zaczyna się kończyć. A potem schowam go wraz z~innymi, by znaleźć go w~następnym wcieleniu. I~dopisać kolejne historie.
  1601.  
  1602. Moja „przygoda” zaczęła się w~roku 2013 w~wieku lat 18. Śmiercią. W~dzień moich urodzin. Przerwa między wchodzeniem w~inne ciała była różna. Czasem trwała kilka minut, dni a czasem lat. Gdy umierałem trafiałem do kolejnego ciała. Po jakimś czasie moja „moc” zaczęła nabierać siły, bo zacząłem cofać się w~czasie. Bitwa pod Waterloo, czasy starożytnej Japonii itp. Zawsze dla mnie było zagadką w~jakim czasie powrócę do żywych. Choć czy ja tak naprawdę kiedykolwiek umarłem?
  1603.  
  1604. Mam czas, jest godzina 8:30, a według wspomnień mojego nosiciela do pracy jechałem na 14.
  1605.  
  1606. Od początku więc, gdyż w~mojej głowie mam bałagan, wielu wspomnień z~poprzednich wcieleń nie pamiętam dokładnie, a wydają się kluczowe. Co jednak wiem na 100\%? Wiem, że żyją ludzie tacy jak ja. I~tacy, którzy na nas polują. Nie wiem dlaczego. Nigdy się nie dowiedziałem. Jasna cholera, zawsze więcej pytań niż odpowiedzi! Dlaczego ja? Jakie jest źródło tajemniczej mocy, która wciąż miota mną od jednego żywota do drugiego? Po co to robi? Czy ciała są przypadkowe, czy może jest w~tym jakiś ukryty sens, który mi ucieka? Jak się tego dowiedzieć, nie wiem. Raz nawet byłem tajnym agentem, który badał sprawy nadprzyrodzone. Chyba to badał… Muszę sobie przypomnieć. A w~międzyczasie przygotuję się do roboty.
  1607.  
  1608. Spojrzałem w~lustro. O~kurwa. Przestałem patrzeć w~lustro. To chociaż chatę pozwiedzam. Też chujnia. Zwykła standardowa chata wolnostojąca. Kilka pokojów, mini salon, kuchnia, dwa kible. Jeden na piętrze obok sypialni i~mniejszy kibel na parterze, który jest moim kiblem ulubionym. Może nie moim, ale „poprzedniego” właściciela, którego ciało teraz bezczelnie, choć nie celowo okupowałem. Spojrzałem przez okno. Podwórze było małe i~nie było na nim nic ciekawe… Albo jednak coś było. Alfa Romeo 159. Ładny samochód. Zresztą co ja mówię, to najpiękniejszy skurwysyn jakiego miałem w~jakimkolwiek swoim życiu. Ubrałem się w~jakieś niemodne ciuchy i~pojechałem do roboty. Potrzebowałem wspomnień, co robię? Gdzie? I~temu podobne pierdoły, żeby gładko wejść w~swoje nowe życie. Pamiętam swój pierwszy dzień w~pracy. A raczej dzień przed nim. Dzień, kiedy jechałem na badania lekarskie….
  1609.  
  1610. Jadę sobie na badania, bo zaczynam nową pracę i~będę nakurwiał wózkami wysokościowymi (te co mogą podnosić towar na kilkanaście metrów do góry). Miałem jechać więc do psychologa na psychotesty (przecież tyle się słyszy o~tych kierowcach wózków, którzy specjalnie nabijają kolegów na widły). Prewencyjnie poszedłem strzelić kupę, co by mnie nie zaskoczyła, niczym rowerzysta bez odblasków za zakrętem. Droga daleka, bo całe 40 km ale gotów jestem, więc jadę. Dojeżdżając do celu i~kurwa, jak mnie sranie nie weźmie, to zobaczyłem gwiazdki przed oczyma z~wysiłku spinając poślady. Chuj, nie ma odwrotu. Żebym jeszcze przyjechał prędzej, to może bym coś ogarnął w~tym szpitalu, ale nie. Wchodzę, punktualnie, co do minuty i~widzę, że drzwi otwarte i~już na mnie babka czeka (dobre 8/10 ale miała ok trzydziestki, więc odpada), więc wchodzę. Standardowo gadka szmatka i~po chwili pierwsze zadanie. Musze położyć nogi na dwóch pedałach. Jak się zaświeci zielone światło to mam wcisnąć prawą nogą, a jak czerwone to lewą. Pani doktor mówi, że czas start i~mam nakurwiać tak przez 3 minuty. No to jazda! Zadanie okazało się jednak wymagające, bo pedały były wyjebane jak sprzęgła w~samochodach poznańskiego WORDu, a liczył się czas reakcji. Wyobraziłem sobie, że pod jedną nogą mam ryj Donalda, a pod drugą Vincenta i~to okazało się skuteczne, bo deptało się aż miło. Potem dostałem dwa takie dydki w~łapę i~to samo. Tu poczułem się jak w~domu, bo okazało się, że 100 godzin wygranych w~Call of Duty może przydać się w~życiu codziennym. Na razie sobie radziłem, choć cały czas wisiała na mnie presja ósmego pasażera Nostromo, który pragnie wyjść na świat (tylko mu się drogi pojebały). No i~po tym nastąpił Armagedon i~seria coraz poważniejszych wpadek. Po badaniach osobno dla rąk i~osobno dla nóg nastąpiło badanie wszystkiego razem. Zielone z~dźwiękiem to prawa ręka, jak samo zielone to noga itp. Noż w~mordę jeża, ja tu walczę ze sobą i~się spinam jak mogę, a każą mi wymachiwać nogami i~rękami!
  1611.  
  1612. ---~Coś pan spięty, panie Piotrze ---~powiedziała, a mój nosiciel odjebał taką rzecz, że padłem ze śmiechu. Otóż czasem w~życiu faceta są takie chwile, kiedy jebnie coś bez zastanowienia, a jak sobie to uświadomi, to jest za późno.
  1613.  
  1614. ---~Ale tylko w~niektórych miejscach ---~odpowiedziałem puszczając oko. Mimo, że próbowała zakryć twarz swoją teczką, widziałem, że się uśmiecha i~czerwieni. I~to niby my myślimy tylko o~jednym, co?
  1615.  
  1616. Postanowiłem więcej mordy nie otwierać, tylko skupić się na zadaniu balansując między zadaniem, a zaciskaniem. Po tym i~kilku innych badaniach poszliśmy do jej biura.
  1617.  
  1618. ---~Nogi w~normie, pole widzenia też, określanie odległości też, no i~muszę przyznać, że ma pan naprawdę zręczne palce.
  1619.  
  1620. I to jest ten moment, kiedy znów nie zdążyłem się ugryźć w~język i~wypaliłem luzackim tonem
  1621.  
  1622. ---~Wiem, znajome też mi to mówią. Kobita się uśmiechnęła szeroko a jej oczy mówiły: „Taaak, z~takim ryjem, na pewno…” Potem wypisała co potrzeba, ja jej życzyłem dobrego dnia, ona mi udanego wieczoru zawadiacko mrugając okiem. Wychodzę z~gabinetu i~szukam kibla. Znalazłem. Zamknięte. Kurwa. No ale plus był taki, że trochę mi zelżało, więc myślę, że wytrzymam do chaty. Wsiadam w~moje Ferrari (a przynajmniej tak mam napisane na masce, paluchem w~kurzu) i~wio! Poganiam swoje 60 koni mechanicznych.
  1623.  
  1624. Już prawie w~domu i~jak mnie nie naciśnie, to tak jeszcze nie miałem. Walczę ze sobą, z~debilem w~Toyocie, który mi zajechał drogę i~z telefonem, który nagle zaczyna dzwonić. Chuj, cel jest teraz jeden, reszta niech wypierdala. Wbijam do mieszkania, już mnie skurcze w~dupę łapią, a ja wiem, że to ostatnie sekundy wytrzymałości i~JEST, ZWYCIĘSTWO! Ja pierdolę, jaką ja czułem wtedy radość i~ogarniająca mnie ekstazę to sobie nawet nie wyobrażacie. Człowiek zapierdala za pieniędzmi, za rodziną i~innymi rzeczami by osiągnąć szczęście, a to się okazuje, że wcale dużo nie potrzeba, by je dosięgnąć… To było wspomnienie tego całego BQP, czy jak on tam się podpisywał w~Internecie. Miał… mam na imię Piotr. Tego biednego frajera cieszyło to, że mógł się wysrać. A co zadowoliłoby mnie? Śmierć. Taka prawdziwa i~ostateczna. Cóż, może to życie będzie ostatnie? Może siła, która mną kieruje odpuści tym razem? Może zniknie tak samo, jak się pojawiła?
  1625.  
  1626. Pracuję więc na magazynie. Magazyn jest ogromny i~znajdują się tam najróżniejsze rzeczy. Od zniczy przez słodycze, aż do sprzętów RTV. Ot, magazynujemy chyba wszystko, co zechcą klienci. Pracuje tam kilka osób. Obecnie mogę skojarzyć tylko Młodego i~Mariusza… Kim oni są do cholery? Pora poszukać odpowiedniego wspomnienia.
  1627.  
  1628. Pamiętam, jak przyszedł do nas nowy pracownik. Młody trafił pod opiekę „wózkowego” Mariusza, który najlepiej, jakby sam dostał opiekę. W~domu bez klamek. Nasz Mariuszek to taki gość, który przychodzi, drze mordę na wszystko i~wszystkich, mimo że sam jest obibokiem jakich mało. Niby taki chojrak, że na wózkach to by jeździł jak Van Dame na ciężarówkach, a wystarczy jeden tekst, żeby cwaniaka spacyfikować. Zresztą to taki kurdupel, że gdyby go postawić na tych wózkach, to tarłyby o~siebie lusterkami. No więc Mariuszek próbuje pokazać Młodemu magazyn, przedstawić ludzi i~przy okazji poszpanować jaki to on wspaniały i~jak to inni muszą się z~nim liczyć. Zamiast go bezpośrednio wkurwiać postanowiliśmy go wraz z~Czupryną (z tego co potrafię wyłuskać ze wspomnień to tylko to, że ten cały Czupryna pracuje ze mną na zmianie i~jest całkowicie łysy), że zabawimy się z~nim. Przyjęliśmy rolę uniżonych względem jego majestatu, co szybko podchwycili inni. Tak więc, jak coś chciał to standardowa odpowiedź „spierdalaj” na czas zabawy została zmieniona na „tak, Mariusz, już się robi”. Wszystko robione teatralnie z~przesadą, Młody zaczyna chwytać, że to jaja, ale nie Mariusz. Mariusz lśnił, jak słońce w~zaćmieniu, duma go rozpierała tak bardzo, że chwilowo przestał się garbić, co dodało jego majestatowi jakieś 4 centymetry. Ludzie polani, sami przychodzili prosząc go o~jakieś zadanie (a to żaden kierownik ani nic, zwykły robol jak my). Mariuszek poczuł się tak pewnie, że wpadł na genialny w~jego mniemaniu pomysł. Otóż, zaczął przedstawiać ludzi wierszykiem. Mickiewicz jak chuj się znalazł. Przy nim oryginał to jak Słońce do Słońca Peru. Wierszyki miał tak żałosne, że ludziom brakowało komentarza. Podchodzi więc do mnie, wskazuję ręką i~mówi Młodemu:
  1629.  
  1630. \begin{itquote}
  1631. Oto Piotr,\\
  1632. Niezły z~niego łotr\\
  1633. Kiedyś pod paletę wpodł\\
  1634. i tam społ.\\
  1635. \end{itquote}
  1636.  
  1637. Gdyby to usłyszał Słowacki, to pewnie skończyłaby się jego tęsknota za krajem. Niestety Mariuszek trafił na gościa, który był miłośnikiem tak zwanych Wielkich Bitew, przez co niewiele się zastanawiając, zaraz gdy skończył, poleciałem po bandzie:
  1638.  
  1639. \begin{itquote}
  1640. A oto Mariusz\\
  1641. Wielki prawiczek\\
  1642. Gdyby krowy nosiły staniki\\
  1643. To by nie widział cycek.\\
  1644. \end{itquote}
  1645.  
  1646. Nastąpiła chwila ciszy, podczas której uświadomiłem sobie, że przez przypadek kopnąłem Mariuszka w~czułe miejsce i~to dość mocno, bo jego morda zrobiła się biała niczym najpopularniejsza flaga Francji, a co najlepsze oznaczała dokładnie to samo. Ludzie wokół zaczęli rżeć ze śmiechu, na co Mariusz zareagował fenomenalną grą aktorską, tworząc idealną kreację ryby wyciągniętej z~wody. Koniecznie chciał się jakoś zrewanżować, jednak grupa jego szarych komórek odmówiła posłuszeństwa, poza jedną. Tą w~kieszeni, która dzwoniąc okazała się idealnym pretekstem, by opuścić naszą małą lożę szyderców.
  1647.  
  1648. Gościu miał już przejebane do końca dnia. Pojawiły się nawet pomysły, żeby mu na drugi dzień (czyli dziś) podrzucić jakiegoś playboya albo coś, ale moim zdaniem to by było słabe i~nie wziąłem udziału tym przedsięwzięciu. Cienko wyszedł na tym Młody, który śmiał się razem z~nami, przez co Mariuszek już po pierwszym dniu stwierdził Kierownicy (Kierownica to nasza kierowniczka działu. Cholera, jak ona miała na imię?), że chłopak się nie nadaje. Nie potrafił podać konkretnej przyczyny, po prostu się nie nadaje i~chuj. Kierownica jednak wiedziała, co się stało na magazynie i~Młodego przydzieliła mnie. Dobra, znam więc niektóre persony tego dramatu.
  1649.  
  1650. Przyjechałem więc do pracy. Magazyn zamknięty. Wyciągam telefon z~kieszeni. MyPhone Hummer i~patrzę na datę. Gdyby ten telefon mógł mówić powiedziałby pewnie „sobota, ty głupi skurwysynu!”. Sobota, 14 października roku 2014. Znowu cofnięcie w~czasie. Ale to było piękne cofnięcie. Przeżyłem 18 lat w~tym stuleciu, w~moim prawowitym, pierwszym życiu, a przez rok pewnie za dużo się nie zmieniło. Znam te czasy, więc nie powinno być trudno się odnaleźć. Schowałem telefon do kieszeni. Telefon… To była cegła. Gdyby kogoś nim rzucić to trup na miejscu. Cóż, stara Nokia też była niezniszczalna, a nie była tak ciężka i~nie była tak uboga, jak ten dużo nowszy telefon. Postanowiłem wrócić do domu. Pora przypomnieć sobie co było z~tym agentem. Ostatnie co pamiętam, to szkolenie w~jakimś tajnym ośrodku kilka miesięcy po rekrutacji. Co było dalej?
  1651.  
  1652. Tajny ośrodek -- kilka wcieleń wcześniej.
  1653.  
  1654. Siedziałem w~sali konferencyjnej. Nie wiem po co potrzebne było aż tyle miejsca, skoro zebrało się nas tylko dwadzieścia osób. Zaczynało jednak więcej. Ile dokładnie? Nie wiem, jest to tajna informacja. Szkolono nas w~najróżniejszych stylach walki ręcznej, z~zakresu broni białej, by zakończyć na broni palnej. Po co? Dlaczego? Co wymagało od nas takiej perfekcji? Miałem nadzieję, że odpowiedzi na te pytania padną za kilka chwil. Odruchowo spojrzałem na zegarek. Westchnąłem głośno patrząc na nadgarstek, na którym nie było niczego. Zegarki zostały nam wzięte gdy po nas przyjechali.
  1655.  
  1656. Byłem w~domu. Dopiero skończyłem prysznic, gdy wróciłem z~codziennych zajęć w~akademii FBI, gdy ktoś zastukał do drzwi. Otworzyłem je, a do środka bez żadnego słowa weszło trzech mężczyzn. Jeden natychmiast przystawił mi pistolet do głowy i~powiedział, że zabiera mnie w~miejsce, w~którym wszystko się wyjaśni, a teraz mam się nie odzywać. Zrobiłem, jak kazał. Domyślałem się, że to ludzie FBI. Pewnie chcieli zobaczyć jak działam w~stresie, albo testowali mnie w~inny sposób. Kazano mi zdjąć zegarek i~oddać telefon komórkowy, bo „dwadzieścia metrów pod ziemią nie będzie mi potrzebny”. To było ostatnie co usłyszałem, zanim potężny cios pogrążył mnie w~ciemności.
  1657.  
  1658. Teraz siedziałem w~sali wraz z~dwudziestoma zdezorientowanymi ludźmi. Byli to zarówno mężczyźni jak i~kobiety. Byliśmy spokojni, będąc raczej pewni, że to miejsce należące do agencji. Nie wiedzieliśmy jednak, dlaczego się tu znaleźliśmy i~dlaczego w~taki sposób. Nasze gdybania przerwał świst, jaki dobył się z~rozmieszczonych na ścianach głośników. Po chwili zaczęły z~nich płynąć słowa. Słowa, które miały zmienić wszystko. Słowa, które wprawiły mnie w~przerażenie, mimo, że od kilku żyć nic nie robiło na mnie wrażenia.
  1659.  
  1660. ---~Witajcie! ---~powiedział głos. ---~Znaleźliście się tutaj, ponieważ…
  1661.  
  1662. ---~Piotr, wszystko gra? ---~moje rozważania przerwał znajomy mi głos. Może nie do końca „mi” co mojemu nosicielowi, którego wspomnienia przyjmowałem coraz szybciej. Należał do Weroniki, „mojej” narzeczonej. Jej głos był ciepły, troskliwy, z~nutą zdziwienia. Cóż, gdybym ja wrócił po pracy i~zobaczył swoją drugą połówkę siedzącą nieruchomo przy stole z~zamkniętymi oczyma, na dodatek nie reagującej na krzątaninę wokół niej, też pewnie byłbym lekko zaniepokojony. Gdybym prowadził zwykłe, śmiertelne życie.
  1663.  
  1664. ---~Hej, skarbie, wszystko gra. Po prostu miałem dzisiaj ciekawy dzień i~chciałem chwilę posiedzieć w~ciszy. Widocznie odpłynąłem na chwilę ---~odpowiedziałem jej, po czym streściłem to, co mnie spotkało.
  1665.  
  1666. ---~Głuptasie, przecież wczoraj sam się cieszyłeś, że będzie sobota i~będziesz leżał w~łóżku cały dzień.
  1667.  
  1668. ---~Co zrobisz, takiego durnia sobie wybrałaś ---~odpowiedziałem, uśmiechając się do niej. Popatrzyła na mnie, westchnęła głęboko przechylając delikatnie głowę. Popatrzyła na mnie i~uśmiechnęła się. Jasny gwint, ten widok oczarował mnie tak bardzo, że mógłbym mieć ten obraz przed oczami całe wieki.
  1669.  
  1670. Miała około metr siedemdziesiąt wzrostu, perfekcyjną talie, piersi nie duże, ale też nie małe. Idealne. Do tego piękne, rozpuszczone włosy. Jakby tego było mało, że była śliczną brunetką z~pięknym ciałem, to zwieńczeniem jej cudowności była śliczna twarz. Piękne, niebieskie oczy znajdowały się nad małym, troszkę zadziornym nosem. Jej usta były wąskie, a po ich lewej stronie znajdował się pieprzyk. Nie można też zapomnieć o~jej perłowych zębach, które mogłyby być gwiazdą nie jednej reklamy pasty.
  1671.  
  1672. Podeszła do mnie, pocałowała w~czoło, a jej wilgotne, delikatne usta wyzwoliły we mnie pożądanie. Pocałowałem ją namiętnie w~usta, co spotkało się jej aprobatą i~odpowiedzią w~postaci języka szukającego moich warg. Zacząłem ją rozbierać, a wspomnienia z~tajnej bazy zeszły na dalszy plan.
  1673.  
  1674. ---~Witajcie! ---~powiedział głos. ---~Znaleźliście się tutaj ponieważ nie ogranicza was umysł. Testowaliśmy was, sprawdzaliśmy. Nie zdawaliście sobie z~tego sprawy, jednak te wszystkie treningi, ćwiczenia i~nauka miały cel. Otóż żaden człowiek nie mógł się tego nauczyć. Mogliście to zrobić tylko i~wyłącznie wy. Żeby zdać testy musieliście korzystać z~doświadczenia zdobytego w~innych ciałach. To pozwoliło nam na odsianie zwykłych śmiertelników.
  1675.  
  1676. ---~Jest nas więcej? ---~zapytał ktoś ze zgromadzonych.
  1677.  
  1678. ---~Tak, jest więcej takich ludzi. Jednak ukrywają się, przez co nie idzie podać konkretnej liczby posiadających ten dar.
  1679.  
  1680. ---~Dar? To przekleństwo! ---~krzyknął ktoś inny.
  1681.  
  1682. ---~Dzięki nam będziecie mogli zmieniać świat.
  1683.  
  1684. ---~Jak? ---~tym razem to ja zadałem pytanie.
  1685.  
  1686. ---~Czas na pytania jeszcze nadejdzie. Teraz jednak podzielimy się wiedzą, którą posiadamy. Być może to, co za chwilę usłyszycie, da wam odpowiedź na nurtujące was pytania. Albo jeszcze więcej pytań.
  1687.  
  1688. ---~Jesteśmy tajną rządową grupą ---~kontynuował. ---~Nie reprezentujemy jednak żadnego rządu. Nie interesuje nas władza nad konkretnym państwem. Interesuje nas władza nad nimi wszystkimi. Nie jesteśmy jednak dyktatorami. Chcemy pokoju. Osiągamy to jednak przelewając krew. Nie boimy się śmierci, więc mamy prawie niczym nieograniczone zdolności. Naszym interesom przeszkadzał Kennedy, więc jeden z~naszych agentów go uciszył. Zamiast jednak popełnić od razu samobójstwo, postanowił uciekać. Chyba za bardzo podobało mu się życie, jakie prowadził. Cóż, dziś Oswald pewnie żałuje, że tego nie zrobił. To tylko jeden z~przykładów. Możemy więc manipulować historią. Znamy ją, więc robimy listę celów, jakie należy z~niej usunąć. Gdy któryś z~naszych agentów trafi na początek XX wieku, pozbędziemy się Hitlera, Stalina i~II Wojna Światowa nigdy się nie wydarzy! Czy wiecie, że na początku XXI wieku rozpoczęła się Wielka Wojna Atomowa? Nie, ponieważ jeden z~agentów, który trafił w~czasy poprzedzające ogólnoświatowy zrzut bomb atomowych, wiedząc co stanie się przyszłości, którą obserwował w~ciele innego człowieka, zażegnał kryzys. We wrześniu 2001 roku było na świecie dużo punktów zapalnych. Pierwsze bomby zrzuciły USA na Chiny po konferencji, na której Chiny ogłosiły, że kontrolują większą część gospodarki Stanów Zjednoczonych i~najechały je zbrojnie. Stany spróbowały zniszczyć Chiny wysyłając pociski balistyczne z~głowicami nuklearnymi na ich kraj, lecz ci mimo zniszczeń odpowiedzieli własnymi głowicami. Połowa ludzkości wyparowała wtedy w~ciągu kilku godzin. Jedyne, co wtedy wymyśliliśmy to zburzenie wież WTC, gdy agenci odżyją w~czasach sprzed wojny i~zrzucenie winy na Bin Ladena, który także był naszym agentem. Piloci również nie byli przypadkowi. Zabiliśmy kilka tysięcy ludzi, jednak dzięki temu zabiegowi powstrzymaliśmy atomowy holokaust ludzkości. Taka była cena pokoju w~XXI wieku. Każdy z~was dostanie listę celów, które porozsiewane są po całym świecie, w~różnych czasach historii człowieka. Gdy traficie w~czasy, w~których znajduje się cel, eliminujecie go. Nawet za cenę życia. Przecież i~tak się odrodzicie. Nigdy więcej się nie spotkamy, a od was zależeć będzie, czy zechcecie dać ludzkości pokój i~przetrwanie.
  1689.  
  1690. ---~Korzystacie z~mocy jaką wam i~nam dano. Wiecie coś o~niej? I~jak to jest, że nikt o~was nie wie? Przecież na pewno nie wszyscy agenci okazywali się godni zaufania ---~pytałem dalej. Ich plan był szalony, ale w~jakiś dziwny i~makabryczny sposób logiczny. Chciałem wiedzieć więcej.
  1691.  
  1692. ---~Nie znamy genezy naszych zdolności. Niektórzy sądzą, że spotkali tajemniczy byt, lecz nie pamiętają, co się wtedy działo. Ich pamięć urywa się kilka sekund po zobaczeniu świetlistej istoty. Kim ona jest i~jaką rolę odgrywa, nie wiemy. Co do tych, którzy nas zdradzili podchodzimy z~dystansem. Gdy opowiadają oni o~ludziach trzymających władzę, stają się w~oczach ludzi szaleńcami. Świry od NPŚ -- Nowego Porządku Świata, tak ich określamy i~dyskredytujemy gdzie się da. Nie robimy im krzywdy, trochę im pomagamy stać się świrami w~oczach ludzi. Ale poza tym nic więcej. Ich śmierć mogłaby pociągnąć kilka pytań, na które ktoś mógłby szukać odpowiedzi. A tak? Mimo, że mówią prawdę, uważani są za szaleńców. Niektórzy próbują z~nami walczyć. Ale to nie jest możliwe. Nie zabiją wszystkich agentów w~danym czasie.
  1693.  
  1694. ---~Ale wciąż próbujemy! ---~krzyknął mężczyzna siedzący za mną. ---~Nie należy się wtrącać! Mącicie w~historii! Walczymy o~to, żebyście zostawili świat tak, jak jest. Jeżeli ludzkość chce wyniszczenia, niech ginie. Udawałem jednego z~was, po to by właśnie teraz wszystkich was zabić, byście nie mącili w~tych czasach. A w~innych też was znajdziemy.
  1695.  
  1696. ---~Głupcze! To nie ludzie decydują o~swoim losie! W~wojnie, której zapobiegliśmy zginęły miliardy ludzi, którzy nie mieli wyboru! Który los przypieczętowało kilkunastu ludzi na szczycie władzy ---~huknął głos z~głośników. Lecz mężczyzna nie słuchał. Wyjął nóż, rozciął sobie brzuch, z~którego wyciągnął granat. Zawleczka spadła na ziemię. Nie mieliśmy gdzie uciec.
  1697.  
  1698. Zerwałem się z~łóżka. Weronika śpiąca na moim ramieniu obudziła się podczas tego niekontrolowanego zrywu.
  1699.  
  1700. ---~Czy ja za każdym razem muszę trafiać na dziwaków? ---~powiedziała zaspana. Jej rozczochrane włosy leżały na poduszce, a jej oczy kleiły się jeszcze od snu.
  1701.  
  1702. ---~Jak to zawsze? ---~zapytałem. Wybełkotała coś zasypiając. Zrozumiałem tylko słowo „josuke”.
  1703.  
  1704. Nie wiem, czy dobrze usłyszałem. Choć nie brzmi to nawet jak słowo, z~czymś mi się jednak kojarzy. Pewnie odpowiednie wspomnienie nosiciela zaraz mnie uświadomi. Poczułem głód. Wstałem z~łóżka i~poczłapałem do kuchni. Otworzyłem lodówkę. „O! Serek pleśniowy!” pomyślałem. A nie, był tylko spleśniały. Ze wspomnień, które mnie nachodziły, zrozumiałem, że Weronika ma pewną wadę. Kupuje najtańsze rzeczy, szczególnie na promocjach. Nie przejdzie obok przecenionego jedzenia, bo „przecież 2 dni do końca daty ważności to dużo”. Część towaru już wtedy nie nadawała się do jedzenia, więc i~tak trzeba było kupić jeszcze raz, tym razem już w~normalnej cenie. Tak więc traciła kasę na coś, co i~tak trzeba było wyrzucić, a potem kupić ponownie. I~nie wytłumaczysz jej, że to żadna oszczędność. Nie rozumiałem takiego podejścia. Może nie byliśmy bogaci, ale też myszy nie biegały po podłodze. Tym razem postanowiłem sobie zrobić jajecznicę. Zapach smażonych jajek musiał obudzić moją narzeczoną, ponieważ przyszła do kuchni. Wyglądała na niewyspaną. Nawet wtedy była piękna.
  1705.  
  1706. ---~Miałam znowu dziwny sen ---~powiedziała siadając przy stole. Co jakiś czas opowiadała swojemu narzeczonemu o~swoich snach. A to o~tym jak była w~starożytnej Japonii, albo o~tym, że była żoną wielkiego aktora. Dziś chciała mi opowiedzieć kolejny swój sen. Skąd one się jej biorą?
  1707.  
  1708. ---~Śniło mi się, że mieszkam w~Japonii i~jestem facetem. Ogarniasz? Na imię mam Josuke. ---~Zrobiła chwilę pauzy jakby próbowała ogarnąć myśli. Josuke. Jednak dobrze słyszałem. Widocznie wtedy miała swój sen. Po chwili zaczęła mówić dalej. ---~No i~byłam zabujana w~dziewczynie. Hanoko bodajże. Albo Hanako. Nieważne. I~ona mnie miała tylko za przyjaciela. Takie głupie to jak w~filmie. Pomijając szczegóły, to na końcu ją zabiła matka. Ale mam nasrane w~głowie ---~powiedziała, uśmiechając się do swych myśli.
  1709.  
  1710. Ja za to przestałem myśleć. Oczywistość sytuacji uderzyła mnie niczym rozpędzona ciężarówka. Podszedłem do niej od tyłu i~położyłem jej dłoń na ramieniu.
  1711.  
  1712. ---~Znalazłem cię.
  1713.  
  1714. \chapter{Epilog}
  1715. \chapterAuthor{bonnie\_21}
  1716. Przepaść. Odczuwam tylko ciężki napór powietrza. Nie obracam się, nie wiruję, nie czuję swojego, spiętego mięśniami ciała. Macham rękoma i~nogami, próbując złapać się czegokolwiek. Czegoś, czego nie mogę dosięgnąć.
  1717.  
  1718. Ciemność. Nic nie widzę, słyszę tylko swój przerywany zachłyśnięciami się powietrzem krzyk. Oczy otwieram tak szeroko, aby tylko coś zobaczyć, że nawet piekący i~rwący ból podmuchu nie powoduje odruchu zamknięcia powiek.
  1719. Strach. Byłem w~wielu sytuacjach, które sprawiły, że bałem się, głównie sam siebie lub tego, czy tym razem śmierć zaboli bardziej niż każdy poprzedni raz. Wtedy przypomniałem sobie, że to nie jest mój pierwszy raz w~tym miejscu. Jednakże tym razem było już inaczej… umiałem się zatrzymać…
  1720.  
  1721. Desperacja. To niewiarygodne, ile myśli na raz kłębi się w~ludzkiej głowie w~chwili kryzysu. Najpierw ogarnia nas chaos, rozpaczliwie staramy się złapać jednego wątku, zlepić poszarpane myśli w~jeden sens. Później uspokajamy oddech, bierzemy jeden głębszy.
  1722.  
  1723. Motywacja. Obiecane spotkanie z~Weroniką, Martą, Julią, jakiekolwiek imię będzie wtedy nosiła, na pewno się odbędzie, to tylko kwestia czasu. Nie zapomniałem. Teraz jednak chciałem spisać wszystko, póki kontroluję ten czas. Póki Cię pamiętam, wnuku.
  1724.  
  1725. \paraSep
  1726.  
  1727. Na początku będzie Ci trudno, ale przekazuję Tobie kilka niezmiernie cennych rad. Wiem, że jest początek i~koniec wszystkiego, co nas spotyka. Nie każdy nagina rzeczywistość, tak jak mi na to przyzwolono. Nie wiem jak to się dzieje. Mogę Ci tylko powiedzieć, że początek nie boli. Mówię o~bólu, bo to jedyne czego się nie wyzbyłem przez te… kilkaset, kilka tysięcy lat. Straciłem rachubę. Mimo, że wydaje się, jakby końca miało nie być, on nastąpi. Kraniec wszystkiego jest nieunikniony. Nie wystarczy dobrze zacząć. Nas, ludzi, definiuje to jak kończymy jakikolwiek etap. Każdy rozdział mojego istnienia zaczynałem w~nieznanych mi okolicznościach. Wymagało to ode mnie przyzwyczajenia się od nowa do osób, miejsc, nazw, emocji. Czasem na bardzo krótko, często trwało to lata. Wiele dałbym za możliwość zmiany mrowia aspektów mojego życia. Móc przeżyć wiele, BYĆ raz jeszcze. Ciężko mi nazwać oddychanie, patrzenie, ocenianie sytuacji, często tylko jednego dnia -- życiem. Nazywam je byciem.
  1728.  
  1729. Najpierw pamiętasz swoją matkę, babkę, rodzinę, ale tylko przez kilkaset być. Ich twarze tracą na ostrości. Najczęściej myślałem o~matce. Miałem dni, kiedy zastanawiałem się, czy była blondynką, może Azjatką, mieszkała w~Londynie, śpiewała arie operowe? Nie znam jej imienia, ale kiedyś znałem. Wiedziałem zawsze, że jest. Była. Nie czuję tęsknoty. Nie rozumiem nostalgii. Nie umiem kochać z~definicji, czyli tak jak kochają inni ludzie. Jednak jest moment, w~którym ze zdwojoną siłą, wrócą Ci te wspomnienia, ale na bardzo krótko, bo za chwilę wpadniesz w~rozpacz… aż zapomnisz, z~jakiego powodu jest ci smutno.
  1730.  
  1731. Chciałbym mieć kontrolę i~bezpośredni wpływ na to, co miałoby być następne. Albo chociaż częstsze chwile, żeby złapać oddech na nowe jutro. Najczęściej umierałem w~cierpieniu i~przenikliwym bólu, ale zdarzało się przejść do następnego świata spokojnie. Budziłem się zrelaksowany, z~nadzieją, że tym razem będzie łatwiej. Wiedziałem, że pomimo kolejnej szansy, będzie też czekało kolejne niebezpieczeństwo i~możliwość porażki. Ty musisz być ostrożny. Pamiętaj. Uważaj na grot strzały, nie daj się złapać niebezpieczeństwu w~garści, w~lustro patrz z~dystansem…
  1732.  
  1733. Zostawiam Ci swoje największe demony, to co było mi dane przeżyć z~krytyczną intensywnością. Ostatnia opowieść jest moją najkrótszą, ale i~najtrudniejszą. Uwierz, ciężko opisać stan, w~którym się znajduję. Przeczytałeś cały dziennik, ale wysłuchaj jeszcze swojej pierwszej historii…
  1734.  
  1735. \paraSep
  1736.  
  1737. Zanim zaczęła się nieskończenie długa droga ciemnością w~dół, siedziałem w~swoim fotelu ze szklanką szkockiej, jak to miałem w~zwyczaju, odkąd wiek nie pozwalał mi na jazdę konną. Od ostatniego czasu, kiedy „budziłem się na nowo” minęły wieki. Zmęczyłem się ciągłą walką z~samym sobą i~otaczającym światem. Kiedy zostałem Bud’em, który mieszkał z~rodziną na ranczu w~Luizjanie, pomyślałem, że to dobry czas na chwilę odpoczynku. Miałem może z~czterdzieści lat, kiedy otworzyłem oczy i~zobaczyłem duży, świecki dom na pograniczu stanów. Wiedziałem, że jak tylko mi się znuży obecne oblicze, uczciwego i~szanowanego południowca, wystarczy odegrać pijacką burdę z~młodszymi od siebie, zacofanymi amerykańskimi kowbojami, a wtedy zacznie się nowe. Jednak każdego dnia, mówiłem sobie, że jeszcze nie dziś. Jest chwila wytchnienia. Nie pamiętam, jak długo odkładałem decyzję o~opuszczeniu tej rodziny, wiedziałem jednak, że nigdy nie żyło mi się lepiej. Nad wyraz młoda kobieta, pachnąca świeżym praniem i~pieczywem to dla mężczyzny, po tylu boleściach, najlepsza pociecha. Nie kochałem Marion, straciłem już tą zdolność wieki temu. Kiedyś potrafiłem przejmować uczucia nosicieli. Nauczyłem się nie przywiązywać do okazywanej mi czułości, ale również umiałem oddać ją wzajemnie, aż z~nawiązką. Poznałem wszystkie tajniki miłości fizycznej i~dobrze wiedziałem jak zaspokoić kobietę. Marion lubiłem bardzo. Była dobrą kobietą, tak ją możesz zapamiętać. Na końcu tylko to się liczy w~ludziach. Od dobroci lub zła rozchodzą się kolejne cechy charakteru. Ona była tą dobrą. Miała długie ciemne włosy i~piwne oczy, jak to południowa kobieta w~Ameryce. Prowadziła rancho na równi ze mną. A w~weekendy jeździliśmy konno po okolicznych białych, błękitnych i~złotych ranczach Luizjany. Doczekaliśmy się nawet trójki dzieci. Ale to wiesz. Jednym z~moich dzieci jest Twój ojciec, Danny. W~moim domu, nikt nie miał prawa polować, korzystać z~broni i~bić się, nawet kiedy nie patrzyłem. Moje dzieci złamały tą zasadę tylko jeden raz, kiedy Twój ojciec z~wujkiem Roy’em wrócili do domu cali w~gniewie, rozemocjonowani, wiedziałem, że poróżniła ich ochota podwędzenia strzelby, którą jeszcze poprzednik mojego obecnego ciała, kupił do obrony ziem przez intruzami. Tamtego dnia, strzelba gościła w~tym domu po raz ostatni.
  1738.  
  1739. Ku zniesmaczeniu starych już, nowych przyjaciół, moja rodzina nigdy nie brała udziału w~corocznych obchodach dożynkowych. Z~poprzednich wcieleń, jedną rzecz pamiętałem nad wyraz wyraźnie, pierwszą śmierć. Bałem się łuków. Słyszałem naciąganie i~świst z~jakim wystrzeliła strzała prosto w~moją pierś. Kiedy dowiedziałem się, że Danny, przywiózł ciebie do mnie na wakacje, nie sądziłem, że będziesz aż tak nieposłuszny. Byłeś wszędobylski… Chciałbym powiedzieć, że przypominałeś mi mnie, jak byłem mały, ale nie pamiętam nic więcej z~dzieciństwa niż zimny trójkąt wbity w~moje ciało. Kazałeś nazywać się wagabundą i~wracałeś późnym popołudniem ze zdobyczami kolorowego kamienia lub ropuchy znad Missisipi.
  1740.  
  1741. Ostatniego dnia mojego istnienia siedziałem w~swoim gabinecie, studiując kolejne dzieło na temat Nicola Tesli. Byłem już w~podeszłym wieku. Nagrywałem na dyktafon czytane przeze mnie na głos najciekawsze moim zdaniem kawałki z~życiorysów ulubionego fizyka, którego chciałem rozgryźć. Czułem się wyjątkowy. Miałem moc, której nie miał nikt inny. Ja chciałem być tym, który odnajdzie nieodnalezione. Jednak los nagradza i~karze uczciwie. Ja dostałem niezliczoną ilość szans. Być może pozostawiłem po sobie na świecie coś podobnego do Tesli. Odkryłem coś, co może być na wieki nieodkryte. Pijąc już trzecią szklaneczkę ulubionego trunku zachłysnąłem się nagle. Poczułem ból nie do opisania, mimo oswojenia się ze śmiercią, minął długi czas, od kiedy ostatni raz czułem ten ból. Dopiero teraz zauważyłem pewną relację między różnymi rodzajami bólu: głowy, płuc, kości i~… śmierci. Bolało tak, jak mnie milion razy, a innych tylko raz w~życiu. Mimo poczucia palącego, zalewającego płuca alkoholu, wziąłem głęboki oddech i~odkaszlnąłem wyraziście, raz, drugi, trzeci. To było tylko zachłyśnięcie się napojem. Śmiałem się wtedy głośno. Myśl, że można we własnym domu dokonać prawie, że próby samobójczej ulubionym napitkiem, dodała mi sił na przezwyciężenie strachu przed zabraniem Cię na tegoroczny festyn dożynkowy. Tak bardzo chciałeś. Po kolejnym kuflu piwa nawet nie zauważyłem, jak znikasz mi i~Marion z~oczu. Wszystko działo się za szybko. Zamroczony alkoholem nabrałem niewyobrażalnej odwagi i~poprosiłem organizatora, który był moim dobrym kolegą o~pozwolenie na wykonanie jednego strzału z~łuku. Gromkie brawa przyjaciół, którzy całe ich życie uważali mnie za deklarowanego pacyfistę umocniły mnie w~mojej nieoczekiwanej nawet dla mnie decyzji. Jedynie Marion, dobra kobieta, chciała mnie od tego szaleństwa odciągnąć.
  1742.  
  1743. Podniosłem łuk. Brawa! Wybrałem strzałę. Czuję pulsującą krew. Brawa! Dotykam grotu, jest ostry. Nakładam strzałę, naciągam łuk. Słyszę brawa i~okrzyki! Krzyki!! Nie wycelowałem dobrze, nie wycelowałem w~Ciebie, ale trafiłem w~Ciebie. Zabiłem Cię, mam tylko nadzieję, że nie do końca śmiertelnie.
  1744.  
  1745. \paraSep
  1746.  
  1747. Nie wiem, czy nadejdzie dzień, w~którym wrócisz na miejsce swojej pierwszej śmierci, do domu babki i~dziadka. Mam natomiast nadzieję, że jesteś taki jak ja, że podróżujesz i~doświadczasz niesamowitości, jaką ja odczuwam. Oby to nie była tylko moja fantazja. Opowieści spisane przeze mnie w~tym dzienniku, są częścią mnie, ale być może staną się także częścią Ciebie. Nazywam go multikontem. Jeśli jest Ci to dane, dzięki przeczytaniu rękopisu unikniesz błędów, jakie ja popełniałem, a ja będę musiał zapamiętać jedno – żeby tu zaglądać od czasu do czasu i~delektować się lekturą przeszłości. Dziennik zostawiam w~moim gabinecie. Upewniłem się pod kątem prawnym, że przez wieki nikt nie ruszy domu. Dzisiaj, kiedy znasz tą historię, jestem już spokojny. Zatrzymałem się na chwilę, bo chcę, żebyś przeczytał, iż czekam na Ciebie w~Paryżu, pod Wieżą Eiffla. Nie zdziw się, że nie będę sam. Znajdziesz mnie tam zawsze każdego 25 dnia miesiąca. Obiecałem to także Weronice. Mam nadzieję, że spotkam się z~tobą i~z nią w~nowym, lepszym życiu…
  1748.  
  1749. \chapter{Alternatywne zakończenie}
  1750. \chapterAuthor{Usmiech\_Niebios}
  1751. \begin{itquote}
  1752. „Nie ma się co ekscytować”\\
  1753. uprzejmie złodziej rzekł\\
  1754. „Wielu spośród nas uważa\\
  1755. Za żart życie oraz śmierć”\\
  1756. \vspace{1em}
  1757. „Lecz ty i~ja minęliśmy pogląd ten\\
  1758. nieprzeznaczony on nam\\
  1759. nie okłamujmy zatem się\\
  1760. powoli kończy się czas”\footnote{Jimi Hendrix, \emph{All Along The Watchtower}}
  1761. \end{itquote}
  1762.  
  1763. Niklas Kastner czuł się nieswojo. Był przygotowany na niemal każdą okoliczność, ale mimo tego odczuwał dziwne mrowienie na karku. Może dlatego, że nie był pewien, co stanie się dalej. Jednak wciąż, jako jedyny, miał w~ręku pistolet. Ciężko jest odczuwać przerażenie, wiedząc, że ma się kontrolę nad sytuacją. Przynajmniej teoretycznie.
  1764.  
  1765. Naprzeciw Niklasa stało dwóch mężczyzn. Wyższy, umięśniony o~brązowej skórze, odziany jedynie w~przepaskę biodrową, miał koraliki wplecione we włosy. Na jego ciele wytatuowane były cienkie linie, splatające się na klatce piersiowej -- tam, gdzie powinno być serce. Obserwował Niklasa spod przymrużonych powiek. Jego twarz nie wyrażała niczego. Stojący obok niego człowiek -- zleceniodawca -- wyglądał podobnie. Jednak jego tatuaże, zamiast łączących się ze sobą linii, prezentowały harmoniczny, koncentryczny wzór, oplątujący całe ciało, łączące się w~symbol przypominający oko tuż pod żebrami, w~miejscu czakry słonecznej. Jego twarz pomalowana była białą farbą, we włosach również miał koraliki i~rzemyki. W~ręku trzymał wyjęty z~pochwy ceremonialny zaostrzony nóż, prawdopodobnie srebrny. Spojrzał na Niklasa. Jego opalizujące tęczówki przechodziły pomiędzy kolorami -- w~jednej chwili wydawały się być brązowe, by potem błysnąć siwizną, lub czernią niczym źrenice.
  1766.  
  1767. ---~Dla pewności powtórzę, panie Niklas ---~powiedział, a jego głos emanował spokojem i~pewnością. ---~Pieniądze, które panu oferuję, wystarczą dla pańskich prawnuków. Będzie pan mógł żyć z~Rotszyldami. Przede wszystkim jednak, dziękuję za pana pomoc. Dopilnuję, aby w~pana życiu nie pojawiły się żadne kłopoty.
  1768.  
  1769. Niklas wierzył. Siedem lat temu otrzymał paczkę. Znajdowały się w~niej list. mapa, trzy tysiące euro i~pistolet. „Rzuć pracę” -- było napisane w~liście. „Sprzedaj mieszkanie. Lokalizacja na mapie to dom wynajęty dla ciebie. Ćwicz ciało. Ćwicz strzelanie, w~piwnicy jest strzelnica. Czekają cię wielkie rzeczy”. Z~początku podszedł do tego nieufnie, ot wybryk szaleńca. Wydał trochę pieniędzy, chodził do pracy, ale w~pewnej chwili, w~pewnym momencie, przemyślał sprawę, życie jakie prowadził oraz życie jakie mógłby prowadzić, bazując na zawartości paczki. I~posłuchał.
  1770.  
  1771. Po czterech latach dostał pierwszy adres człowieka, którego miał zabić. Łącznie do tej pory było ich pięciu. Pomimo tego, że był ostrożny, szansa, że popełnił błąd -- jakikolwiek, nawet najmniejszy -- była ogromna. Jednak został zapewniony, że nie będzie to problemem, jeżeli zrobi wszystko, co w~jego mocy. I~tak było. Jego zleceniodawca musiał być bardzo mocno kryty.
  1772.  
  1773. Teraz pierwszy raz patrzył na niego -- nie na osobistego trenera, pomagającego mu opanować jedną ze sztuk walki, nie na człowieka, przynoszącego mu zdjęcie i~adres. Na niego. I~nie spodziewał się kogoś takiego.
  1774.  
  1775. Mimo to wierzył.
  1776.  
  1777. ---~Zapewne dziwi pana, jak mogę zapewnić o~czymś takim. Cóż, powiedzmy, że umiem wykrywać potencjał ludzki. W~ciągu czterech lat nauczył się pan więcej, niż inni przez czterdzieści. Zero kłopotów, zero odciągania uwagi czy marnowania energii. Ciągłe skupienie i~program stworzony specjalnie dla pana. Dopilnuję, aby po tym tygodniu uzyskał pan prawdziwą wolność. W~tym od chorób.
  1778.  
  1779. ---~Wie… – Niklas przełknął ślinę. ---~Wierzę.
  1780.  
  1781. ---~Nie jest pan jedynym.
  1782.  
  1783. Zleceniodawca szybkim, płynnym ruchem poderżnął gardło wojownikowi stojącemu obok. Ten nie bronił się -- instynktownie uniósł ręce do góry, w~jego oczach pojawiło się zaskoczenie, po czym spojrzał na trzymającego nóż mężczyznę. Do jego wzroku powrócił spokój. Upadł.
  1784.  
  1785. Niklas patrzył.
  1786.  
  1787. ---~Widzisz, Niklasie ---~zleceniodawca płynnie przeszedł na „ty” ---~on również wierzył. Do samego końca. A jego wiara użyczy nam sił.
  1788.  
  1789. ---~Dlaczego pan go zabił?
  1790.  
  1791. ---~Jestem Szamanem ---~wyjaśnił spokojnie mężczyzna. ---~Jest mi to niezbędne do rytuału. Czytałeś może Biblię?
  1792.  
  1793. ---~Biblię? ---~Kastner rozszerzył oczy ze zdumienia. ---~Co wspólnego ma Biblia z~szamanizmem?
  1794.  
  1795. ---~Niektóre podania są takie same wśród wszystkich ludów. To pamiątka po Dawnych Czasach. W~każdym razie, znasz historię Abrahama i~Izaaka?
  1796.  
  1797. ---~Tak ---~odpowiedział niepewnie Kastner. ---~Bóg poddał Abrahama próbie, polegającej na zabiciu jego syna. Kiedy Abraham wzniósł rękę, by to uczynić, Bóg powstrzymał go, widząc, że jego wiara jest szczera.
  1798.  
  1799. ---~Blisko ---~Szaman zmrużył obecnie czarne oczy. ---~Ale niecelnie. Syn Ojca został zabity. Z~ofiary złożonej w~ten sposób… Pełnej miłości, irracjonalnej… Powstaje Łowca.
  1800.  
  1801. ---~Kim jesteś? ---~zapytał Niklas Kastner, trzydziestoośmioletni zabójca, niegdyś analityk giełdowy. Czuł strach i~wiarę. Wiarę, która rosła w~nim i~wypełniała go.
  1802.  
  1803. ---~Jestem Szamanem ---~odpowiedział zleceniodawca ---~Jestem Tym, W~Którym Żyją Duchy. Dzięki wiedzy z~przeszłości, którą zostałem pobłogosławiony, jestem również posiadaczem wielkiego majątku. Ale przede wszystkim…
  1804.  
  1805. Uśmiechnął się. A Niklas zdał sobie sprawę, że Szaman przez ten cały czas nie otworzył ust.
  1806.  
  1807. Jestem tym, który zabije Złodzieja Żyć.
  1808.  
  1809. \paraSep
  1810.  
  1811. Usiadłem w~samolocie. Zapiąłem pasy.
  1812.  
  1813. Kolejne życie. Kolejna próba rozwiązania zagadki. Tym razem jednak byłem blisko.
  1814.  
  1815. Któryś z~moich poprzednich żywotów pracował dla agencji rządowej. Zajął w~niej wysokie stanowisko -- po kilku przeżytych żywotach dużo łatwiej jest posiadać kilka, a nawet kilkadziesiąt talentów niż po jednym. Najważniejszy z~jego projektów, bunkier w~Nevadzie, będzie moją odpowiedzią. Aby do tego dojść, musiałem przeegzaminować poprzednie żywoty. Obecny system zamykania informacji w~umyśle i~otwierania ich po rozwiązaniu zagadek logicznych, chronił przed paranoją i~schizofrenią.
  1816.  
  1817. W tym ciele, w~tym umyśle, rozwiązałem wszystkie. Pamiętałem większość swoich żywotów, większość informacji. Większość wrogów.
  1818.  
  1819. Rząd chyba przestał na mnie polować.
  1820.  
  1821. Nie czas o~tym myśleć. Koło mnie nie siedział nikt, zresztą i~tak nie byłem w~nastroju do rozmowy. Po przeprowadzeniu odpowiedniej ilości dialogów, ludzie stają się strasznie nudni.
  1822.  
  1823. Zasnąłem.
  1824.  
  1825. \paraSep
  1826.  
  1827. Zadzwonił telefon.
  1828.  
  1829. Odziany w~garnitur człowiek, o~krótkich blond włosach i~stalowych oczach podniósł słuchawkę.
  1830.  
  1831. ---~Rozpoczynam operację Ragnarok ---~usłyszał. ---~Złodziej Żyć znajdzie się w~rejonie w~przeciągu dwóch dni. Czy znacie protokół?
  1832.  
  1833. ---~Tak jest. Nie interweniować. Gdyby doszło do najgorszego, pana następca wypowie frazę „Tu fui, ego eris”. Powinien pojawić się u nas w~przeciągu dwóch lat ---~recytował stalowooki beznamiętnie. ---~Proszę mi tylko powiedzieć… Czy jest pan pewien?
  1834.  
  1835. ---~Pewien? ---~w~głos w~słuchawce dało się słyszeć nutę wesołości. ---~Dla mnie niepewność jest tylko irracjonalnym konceptem.
  1836.  
  1837. ---~Zdaję sobie sprawę z~pana umiejętności, sir ---~odpowiedział ciut nerwowo blondyn. ---~Dlatego to pan dowodzi Agencją. Przyszedł pan, wiedząc o~nas wszystko, przeprowadzając, analizując i~ulepszając setki sytuacji. Wszystkie pana przewidywania sprawdzają się, wszyscy ludzie współpracują z~panem już po paru minutach rozmowy. Niemniej jednak…
  1838.  
  1839. ---~Jednak? ---~odezwał się głos, wciąż z~nutką wesołości.
  1840.  
  1841. ---~On jest nieśmiertelny.
  1842.  
  1843. ---~Dietrich… Posłuchaj mnie uważnie ---~powiedział głos, tracąc wszelkie barwy wesołości, przechodząc w~ton, przed którym uklękłyby miliony, który porwałby świat do walki. ---~Dla każdego bytu istnieje broń, przed którą nie może się on uchronić. Czas. Choroba. Żelazo. Wina. A ja… Ja znam je wszystkie.
  1844.  
  1845. Dietrich wierzył.
  1846.  
  1847. \paraSep
  1848.  
  1849. Wysiadłem z~samolotu.
  1850.  
  1851. Pora była już trochę za późna, powtarzałem sobie. Pójdę tam jutro. Dziś noc spędzę w~hotelu. Być może był to mój osobisty test, dowód na to, że nieśmiertelność wyrobiła we mnie cierpliwość. Nie wiem, czy był dzień, w~którym o~niej nie myślałem. Jednak teraz, mogąc poznać jej sekret, jakaś część mnie pragnęła to odwlec, przeżyć jeszcze jedno życie bez tej wiedzy. Ale inna -- większa -- wiedziała, że tak nie będzie.
  1852.  
  1853. Dojechałem z~lotniska do najbliższego mojemu celowi miasteczka wypożyczonym samochodem. Wynająłem pokój od dwójki starszych państwa, prawdopodobnie jakichś dziesięciu procent ludności w~tym opustoszałym, zapomnianym przez Boga mieście, którego nie potrafiłbym opisać. Zżerało mnie tyle emocji, trawiła mnie taka ciekawość. Czy odtworzyłbyś mrowisko z~pamięci? Ja mógłbym, ale dzisiaj przestało mnie to obchodzić, wszystko poza moim rozwiązaniem.
  1854.  
  1855. Zasnąłem.
  1856.  
  1857. \paraSep
  1858.  
  1859. Niklas patrzył.
  1860.  
  1861. Kreatura, która była niegdyś dumnym wojownikiem, zachowywała się wbrew prawom logiki. Pomimo śmierci, ciągle się poruszała. Wokół niej roztaczał się obrzydliwy zapach zgnilizny, a przed nią leżały wyrzygane, częściowo strawione resztki pokarmu. Skóra coraz bardziej opinała się na mięśniach, oczy zapadały siew czaszkę. Słychać było dobiegający od niej ciche warczenie.
  1862.  
  1863. ---~Nie lękaj się, Niklasie ---~rzekł Szaman. ---~Choćbyś kroczył Doliną Śmierci, nie lękaj się. Jestem z~tobą.
  1864.  
  1865. ---~Co stanie się z~tym… ---~słowo stworzenie nie chciało przejść przez gardło Karstnera.
  1866.  
  1867. ---~Nasz Nieśmiertelny posiada potężną aurę, skutek długiego życia i~poznania wielu perspektyw ---~gładko odparł Szaman. ---~Splotłem właśnie jej cechy, takie, jak kolor, kształt i~siłę emanacji z~pragnieniem zemsty Łowcy. Niedługo zacznie się polowanie.
  1868.  
  1869. ---~Czy to go zabije? ---~zapytał Karstner. Wiedział, że nie powinien wierzyć. Ale wierzył.
  1870.  
  1871. ---~Niklasie, masz dopilnować między innymi tego, aby tak się nie stało. Łowca ma go jedynie osłabić. Nie może go zabić. Jaki pożytek miałbym ze śmierci ciała?
  1872.  
  1873. ---~Rozumiem ---~odparł Niklas, nie rozumiejąc.
  1874.  
  1875. ---~Śpij. Kiedy cię obudzę, wyruszymy pod bunkier. Pod Athlen Base. Tam wszystko się rozstrzygnie.
  1876.  
  1877. \paraSep
  1878.  
  1879. Wstałem.
  1880.  
  1881. Pora wyruszyć tam, gdzie schowałem swoją tajemnicę.
  1882.  
  1883. Pod Athlen Base. Ten tajny, rządowy projekt powstał, kiedy dowodziłem Agencją. Agencja eliminowała możliwe zagrożenia dla ludzkości. Chciała wyeliminować i~mnie. Jednak w~jednym z~żyć udało mi się zostać jej szefem. Na tyle, na ile w~Agencji mógł egzystować szef. Athlen Base było projektem dotyczącym nieśmiertelnych. Ilu ich jest? Czy można ich zmusić do przeniesienia się w~konkretne ciało? Czy można ją zneutralizować? Naukowcy sprawdzali. Ja patrzyłem.
  1884. Ciekawe, czy zabiłem jeden ze swoich poprzednich żywotów. Umarłem wówczas nagle. Jak zwykle.
  1885.  
  1886. Niewielu wiedziało o~Athlen Base. Jeszcze mniej mogło powiedzieć o~tym dalej. Kiedy zobaczyłem nierówne, kamieniste pustkowie, a potem odkopałem drzwi łopatą wziętą z~bagażnika samochodu, którym dojechałem, wiedziałem, że projekt przestał działać.
  1887.  
  1888. Dobrze.
  1889.  
  1890. Obróciłem korbę blokującą olbrzymie, ciężkie, szczelne metalowe drzwi. Wpisałem dwunastocyfrowy kod -- datę urodzin żywota, w~którym umarłem na raka -- klawiaturą znajdującą się na drugich drzwiach. Wszedłem do środka.
  1891.  
  1892. Po raz pierwszy od bardzo dawna poczułem się, jakbym był w~domu.
  1893.  
  1894. \paraSep
  1895.  
  1896. Szaman i~Karstner obserwowali poczynania Nieśmiertelnego.
  1897.  
  1898. ---~Już czas ---~powiedział Szaman.
  1899.  
  1900. Karstner skinął głową. Po czym przeciął sznur, który krępował Łowcę. Łowca pomknął zadziwiająco cicho i~delikatnie, skoncentrowany jedynie na celu.
  1901.  
  1902. \paraSep
  1903.  
  1904. Ruszyłem korytarzem. Był bardzo szeroki -- jakieś pięć na pięć metrów -- i~bardzo długi. Po obu stronach znajdowały się drzwi, prowadzące do konkretnych, zagrzebanych pod ziemią laboratoriów. Pomimo zamknięcia tego obiektu pod ziemią, powietrze wciąż było świeże, co oznaczało, że samowystarczalne filtry wciąż działały. Athlen Base była zaprojektowane tak, aby w~razie najgorszego można było wciąż przeprowadzić z~niej kontratak.
  1905.  
  1906. Szedłem korytarzem, mijając poszczególne drzwi. Osiem, dziesięć, dwanaście, Szesnaście. Zatrzymałem się przed osiemnastymi, po czym wprowadziłem kod -- 141279. Data moich urodzin w~trakcie życia, w~którym zostałem dyrektorem. Wszedłem do środka.
  1907.  
  1908. Sala była niezwykle mała. Przy ścianie stało łóżko do transportu pacjentów, na ścianie w~gablotce znajdował się podstawowy sprzęt medyczny. A także to, czego tak szukałem.
  1909.  
  1910. Jedno słowo, krzywo zapisane na oprawionej kartce.
  1911.  
  1912. \begin{itquote}
  1913. Babel
  1914. \end{itquote}
  1915.  
  1916. Zrozumiałem.
  1917.  
  1918. Nagle poczułem paznokcie wbijające mi się w~plecy. Zareagowałem szybkim ciosem łokcia w~tył wraz z~krótkim obrotem, aby zwiększyć energię. Ktokolwiek to był, powinienem go usłyszeć. Czy to kwestia mojego zdekoncentrowania po zrozumieniu?
  1919.  
  1920. Usłyszałem chrupnięcie, a napastnik pod wpływem impetu zatoczył się parę kroków w~tył. Po czym rozczapierzył palce i~rzucił się na mnie. Poruszał się bardzo szybko. Szybciej niż normalny człowiek. Odchyliłem się do tyłu, posyłając perfekcyjne kopnięcie w~kolano i~prawdopodobnie druzgocąc rzepkę. Upadł, łapiąc mnie za nogę. Przewróciłem się, po czym zacząłem kopać wolną nogą na ślepo, słysząc satysfakcjonujący trzask. Poczułem, jak skóra na trzymanej przez niego nodze ustępuje, potem mięśnie. W~końcu kość. Świat wypełnił ból, krzyczałem i~krzyczałem.
  1921.  
  1922. Nie wiem, kiedy usłyszałem strzały.
  1923.  
  1924. ---~Dobra robota, Niklasie ---~dotarło do mnie zza zasłony bólu, jakby w~oddali. Niemiecki?
  1925.  
  1926. ---~Jest i~on. Nasz Nieśmiertelny ---~głos stał się bardziej osobisty, przekonujący. ---~Boisz się bólu? Tyle żyć, a jednak pewne odruchy pozostają. No nic, Łowca wykonał swoją robotę. Kolej na mnie.
  1927.  
  1928. ---~Ba… Bel!… ---~wykrzyczałem, nie wiedząc, czy robię dobrze, pragnąc, by ból się skończył. ---~Ba!… Bel!…
  1929.  
  1930. ---~Ach tak, Babel ---~świat powoli przestawał być czerwony, zauważyłem kontury dwóch postaci, poczułem smród zgnilizny. ---~Niektóre podania przetrwały w~niezmienionej formie. Przypomnę ci zatem, kim jesteś, chociaż myślę, że już wiesz, Złodzieju Żyć.
  1931.  
  1932. W czasach, kiedy nie było odrębności, kiedy cała ludzkość czuła to, co inni i~pomagała sobie z~tego powodu, kiedy dzieliła jeden umysł i~jedną miłość, wspólną dla wszystkich wokół, postanowiła stworzyć coś na swoją miarę. Coś wspaniałego, coś, co dałoby im dowód na to, ile są warci. Nie była to pycha, lecz ich przeznaczenie. Jednakże Demiurg przeraził się takiego zagrożenia i~rozbił Zjednoczenie panujące wśród ludzi. Rozbił na cząstki ich dawnej wielkości, a potem odszedł, gdyż nie mogą bawić cię odłamki, kiedy miałeś lustro. Stracił swoją szansę i~swój najdoskonalszy twór.
  1933.  
  1934. ---~A ja… ---~powiedziałem, a każde słowo paliło żywym ogniem ---~jestem reliktem tamtych czasów. Jestem z~rodu Babel.
  1935.  
  1936. ---~Babel, As’Hataak, Nirenese… To tylko słowa ---~rozlegał się głos. ---~Jesteś jednym z~tych, którzy dostali większą część Wspólnoty. Być może jedynym. Jednakże ---~głos stwardniał, oziębł, przeszedł w~coś, czego nie umiem opisać ---~jesteś zagrożeniem.
  1937.  
  1938. ---~Zabieram życia tym, którzy tracą pewność, oddalają swoje umysły od swoich ciał ---~odpowiedziałem. ---~Kradnę to, co nie należy do mnie, nie mając na to wpływu.
  1939.  
  1940. ---~Zgadza się ---~głos przeszedł w~bezosobowe brzmienie, pozbawione emocji. ---~To nie twoja wina, jednak to twój grzech. Dlatego teraz odbiorę ci tę możliwość.
  1941.  
  1942. Poczułem dotyk zimnej ręki na czole, lekki nacisk. Po czym mój umysł eksplodował, wypełnił się krzykiem, feerią barw i~dźwięków. Skupiłem się na powrocie do normalności, wiedząc że w~tej chwili ważą się moje losy. Przedzierałem się przez wieczność krzyku i~bólu przez życie cierpienia. Które nie było moje.
  1943.  
  1944. ---~Jestem szamanem ---~powiedział Szaman, kiedy wróciłem na powierzchnię umysłu, oddychając ciężko. ---~Prowadzą mnie duchy przodków. Ich wiedza sprawia, że nigdy nie mogłem się pomylić, że zawsze wiedziałem, co powiedzieć, aby uzyskać rezultat. W~tej chwili wpuściłem do twojego umysłu jednego z~duchów i~ledwo co wróciłeś. Jak myślisz, co się stanie, kiedy będzie ich dziesięć? Sto? Tysiąc? Nigdy nie będziesz dość silny, aby opanować kogokolwiek, spędzisz wieczność we własnym szaleństwie. Żegnaj, Złodzieju Dusz.
  1945.  
  1946. Strzał.
  1947.  
  1948. Sylwetka, do której należał głos upada.
  1949.  
  1950. ---~NIGDY NIE SPODZIEWAŁEŚ SIĘ POMYŁKI ---~mówią setki głosów naraz. ---~ZAWSZE WIEDZIAŁEŚ, CO SIĘ WYDARZY. ALE NIE PRZEWIDZIAŁEŚ, ŻE NIKLAS KARSTNER POMYŚLI, ŻE MOŻESZ NIE MIEĆ RACJI, CHOĆBY PRZEZ KRÓTKĄ CHWILĘ, KTÓRA WYSTARCZYŁA.
  1951.  
  1952. ---~To wy… ---~szepcze Szaman. ---~Ci, których życia ukradł… Ale dlaczego?
  1953.  
  1954. ---~ON UMRZE. ALE NIE W~TEN SPOSÓB. NIGDY W~TEN SPOSÓB. TO, CO CHCIELIŚCIE ZROBIĆ JEST ZBYT OKRUTNE.
  1955.  
  1956. ---~Chciałem… Chcieliśmy… Ocalić ludzkość… ---~szept stał się coraz cichszy. ---~Dać jej ochronę przed…
  1957.  
  1958. ---~POWRÓCISZ, SZAMANIE ---~głos rezonuje pośród Athlen Base. ---~ALE NIE BĘDZIE JUŻ AGENCJI I~ŁOWÓW.
  1959.  
  1960. ---~Zawsze… będą… Szamani… ---~słyszę i~wiem, że jest to ostatni oddech dla tej inkarnacji.
  1961.  
  1962. ---~WITAJ, ZŁODZIEJU ŻYĆ ---~zwraca się do mnie chór głosów. Ale nie słyszę w~nich wrogości. Bardziej cichą radość i~coś na kształt wręcz matczynego uczucia.
  1963.  
  1964. ---~To wy – odpowiadam rozumiejąc. ---~Życia, które ukradłem.
  1965.  
  1966. ---~TAK. JESTEŚMY TYMI, KTÓRYCH ŻYCIA PRZEŻYŁEŚ. UKOILIŚMY NASZ BÓL. PORA UKOIĆ I~TWÓJ.
  1967.  
  1968. ---~Jak się tu znaleźliście ---~pytam słabo. Nie ciekawi mnie to tak bardzo, ale nie wiedzieć czemu, chcę odwlec moment, na który tak długo czekałem.
  1969.  
  1970. ---~SZAMAN MIAŁ NAJPOTĘŻNIEJSZĄ AURĘ, JAKA MOGŁA ISTNIEĆ. POKOLENIA TAKICH JAK ON SZŁY ZA NIM, ZWIELOKROTNIAJĄC JEGO POTENCJAŁ. ALE NIKLAS ZAWAHAŁ SIĘ, POMYŚLAŁ, ŻE MOŻESZ MIEĆ RACJE ---~mówią jednocześnie wysokie i~niskie głosy, męskie i~damskie w~niemal idealnym zgraniu.
  1971.  
  1972. ---~Czy on… - pytam.
  1973.  
  1974. ---~TAK, POWRÓCI ---~odpowiadają głosy. ---~I~BĘDZIE STARAŁ SIĘ CHRONIĆ LUDZKOŚĆ PRZED WAMI. NA SWÓJ SPOSÓB.
  1975.  
  1976. ---~A Niklas?
  1977.  
  1978. ---~ON RÓWNIEŻ POWRÓCI TAM, GDZIE NALEŻAŁ. DAMY MU WGLĄD W~MOŻLIWE ŻYCIA, POKAZUJĄC, CO MOŻE ZROBIĆ. ODRZUCI WÓWCZAS ŻYCIE DANE MU PRZEZ SZAMANA, OPARTE NA PEWNOŚCI I~ZAAKCEPTUJE MOŻLIWOŚĆ PORAŻKI, DLA KTÓREJ WARTO ŻYĆ. WTEDY ODEJDZIEMY.
  1979.  
  1980. ---~A zatem to koniec? ---~ponownie pytam, wiedząc, że wiem już wszystko, co było mi potrzebne.
  1981.  
  1982. ---~NIEMAL. ODSTĄPIMY CI JESZCZE JEDNO WYBRANE PRZEZ NAS ŻYCIE ---~odpowiadają głosy. ---~JEST TO NIEZBĘDNE, ABYŚ MÓGŁ W~KOŃCU UDAĆ SIĘ TAM, GDZIE OD DAWNA CIĘ OCZEKUJĄ.
  1983.  
  1984. ---~Nie chcę już zranić nikogo ---~stwierdzam. ---~Popełniłem w~życiu dużo zła.
  1985.  
  1986. ---~ALE I~DUŻO DOBRA. STARAŁEŚ SIĘ, JAK MOGŁEŚ. A W~OSTATECZNYM ROZRACHUNKU… ---~głosy miękną i~przechodzą z~chóru w~jeden, za to najpełniejszy i~najdoskonalszy.
  1987.  
  1988. ---~…TYLKO TO SIĘ LICZY.
  1989.  
  1990. Zamykam oczy. I~znów czuję delikatny dotyk dłoni na czole.
  1991.  
  1992. \paraSep
  1993.  
  1994. Otworzyłeś oczy.
  1995.  
  1996. \end{document}
Advertisement
Add Comment
Please, Sign In to add comment
Advertisement