Advertisement
Guest User

Ojciec Mateusz pasta

a guest
Aug 18th, 2018
325
0
Never
Not a member of Pastebin yet? Sign Up, it unlocks many cool features!
text 10.88 KB | None | 0 0
  1. Cześć synu. Tu znowu ja, ojciec. Ojciec Mateusz. Muszę Ci coś wyznać. Długo się do tego zbierałem, ale świat musi poznać prawdę. Rozsiądź się w fotelu i wysłuchaj co mam Ci do powiedzenia. Dokładnie 5 dni temu temu, w niedzielę, jechałem sobie rowerem do roboty. Niedziela zapowiadała się jak każda inna. Nie była. Przed samym wejściem do kościoła zabiłem gołębia.
  2. To był zupełny przypadek. Wpierdoliłem się na pełnej piździe w stado gołębi, które karmiła jakaś mała dziewczynka. Zawsze uciekały. Tym razem jednemu się nie udało. Wkręcił mi się w szprychy i nie zdołał przeżyć.
  3. -"Boże wybacz mi."- powiedziałem zanosząc się od śmiechu i udałem się do kościoła odprawić mszę. Po godzinie skończyłem. Zdjąłem ornat i wyszedłem. Wsiadłem na rower i obrałem identyczną trasę powrotną żeby jeszcze raz wpierdolić się w gołębie. Jakież było moje zdziwienie, gdyż okazało się, że truchło martwego ptaka, który zakończył przed godziną swój żywot w moich szprychach zniknęło. Tak po prostu. Wyparowało. Podjechałem do dziewczynki, która karmiła ptaki i spytałem:
  4. -"Gdzie jest trup?"
  5. Mała szlochała. Wydawało się, że nie przestała płakać od godziny. Łzy nieustannie zalewały jej twarz. Zanosiła się od płaczu nie mogąc wydukać słowa. Nagle podszedł do niej Zbigniew Chajzer. Przykucnął, mocno przytulił i szepnął na uszko:
  6. -"Spokojnie, vizir spiera krew".
  7. Chwycił ją za rączkę i zabrał do busa z napisem "wyzwanie vizira". Wsiadłem na rower i odjechałem. Nie dowiedziałem się co się stało ze zwłokami gołębia. Ciekawość nie dawała mi spokoju. Postanowiłem rozwiązać zagadkę zniknięcia martwego ptaka. Nie tylko tego. Chciałem poznać głębszy sekret. Chciałem się dowiedzieć co się dzieje ze wszystkimi zwłokami gołębi w całym Sandomierzu. Przecież w mieście jest tyle gołębi, a nigdy nie widziałem ich ciał. Ty zapewne też. Nie tracąc czasu udałem się do pierwszej osoby, która może coś na ten temat wiedzieć. Weterynarz Kozipała. Zaparkowałem rower przed przychodnią weterynaryjną i wszedłem do środka. Doktor akurat przeprowadzał kastrację żółwia zapalniczką i kazał mi poczekać. Usiadłem w poczekalni. Po 15 minutach zawołał mnie. Bez zbędnego owijania w bawełnę zapytałem:
  8. -"Co się dzieje ze zwłokami gołębi w mieście?"
  9. Weterynarz wstał. Podszedł do okna i zaczął wpatrywać się w nicość.
  10. -"To ksiądz nie wie?"
  11. -"Nie."
  12. -"Koty."
  13. -"Koty?"
  14. -"Koty."
  15. -"Ale co koty?"- zapytałem.
  16. -"Ehhh.... niech mi ksiądz przyniesie truchło gołębia. Pokażę księdzu. Mam na zapleczu jednego kota."
  17. -"Skąd ja wezmę truchło gołębia?"- spytałem zdziwiony.
  18. Weterynarz spojrzał mi prosto w oczy.
  19. -"Poradzi sobie ksiądz."
  20. Zrozumiałem o co chodzi.
  21. -"Niech się stanie wola nieba!"- krzyknąłem i wybiegłem.
  22. Wskoczyłem na siodełko mojego składaka i pognałem przed siebie. Po 10 minutach dojechałem do piekarni starego Kurwigrzyba. Wszedłem do środka. Niedołężny piekarz akurat drzemał, a ślina spływała mu z gęby na podłogę. Nie mogłem tracić czasu. Nie chciałem go budzić i czekać aż poda mi kajzerki, które chciałem kupić. Potem musiałbym czekać aż wyda mi resztę. Za dużo by to zajęło. Nie mogłem tracić ani sekundy. Chwyciłem dwie bułki i schowałem pod sutannę. Wybiegłem z nimi z piekarni. Wskoczyłem na mojego jednoślada i pojechałem na rynek. Połamałem bułkę i rozsypałem ją. Na gołębie nie musiałem długo czekać. Pojawiły się po 2 minutach. Wtedy już czekałem na moim rowerze. Gdy uzbierało się 10 ptaków dałem z całych sił w pizdę i rozjebałem 3 gołębie kołami mojej bestii. Otarłem koła z krwii, chwyciłem jedno ciało i wróciłem do Kozipały. Miał rację. Kot zeżarł truchło w mgnieniu oka. Zagadka rozwikłana. (c. d. w odpowiedziach do tego komentarza)
  23. Teraz nasunęło mi się inne pytanie. Przecież koty domowe nie jedzą zwłok gołębi, tylko dzikie. Co się dzieje z ciałami dzikich kotów? Przecież nie mają właścicieli, którzy ich grzebią. Postanowiłem się tego dowiedzieć. Dosiadłem mój rower i udałem się do schroniska. Spotkałem tam miłą panią, która właśnie wyprowadzała psy na spacer.
  24. Podszedłem.
  25. -"Szczęść Boże."- zagaiłem z uśmiechem.
  26. -"No elo."- odparła nawet nie podnosząc wzroku.
  27. Jej nonszalancja w stosunku do duchownego mnie poirytowała. Chwyciłem ją za szmaty i przyparłem do muru.
  28. -"Mów mi kurwo co się dzieje ze zwłokami dzikich kotów!"- wykrzyczałem jej prosto w ryj.
  29. -"T-t-t-to ksiądz n-n-n-nie wie?"- wyjąkała przestraszona.
  30. -"Nie."
  31. -"N-n-niech mi ksiądz z-z-załatwi truchło jakiegoś kocura. P-p-pokażę."
  32. -"Skąd ja mam wziąć martwego kota do diabła?!"
  33. Dziewczyna spojrzała mi głeboko w oczy.
  34. -"P-p-p-poradzi sobie ksiądz."- powiedziała.
  35. -"Niech się stanie wola nieba!"- krzyknąłem puszczając dziewczynę.
  36. Odchodząc w stronę roweru wpadłem na genialny pomysł. Zadzwoniłem do Pani Jadzi z koła różańcowego. Poprosiłem, aby na wieczorną mszę przyszła z Puszkiem - jej ukochanym kotem - pod pretekstem poświęcenia go i uchronienia przed szatanem. Kobieta bardzo się ucieszyła i zapewniła, że zjawi się na mszy wraz z czworonogiem. Nie tracąc czasu udałem się do kościoła. Ubrałem ornat i czekałem. Za pół godziny w progu świątyni ujrzałem Panią Jadwigę, a na jej starych, zmęczonych życiem rękach rudą kulkę. Puszka. Wszystko szło zgodnie z planem. Poprosiłem o podejście pod chrzcielnicę trzymając już w dłoniach drewnianą miotełkę do chlapania wodą święconą. Zanużyłem ją, podniosłem i z całych sił pierdolnąłem kota. Na cały kościół rozległo się rozpaczliwe miałknięcie i trzask łamanego kręgosłupa. Kot padł.
  37. -"Przykro mi Pani Jadziu. Puszek musiałbyć opętany skoro woda święcona go zabiła."
  38. Kobieta podziękowała mi za uchronienie ją przed złem i dała 50 zł w kopercie, po czym wyszła zostawiając truchło kota pod moimi nogami. Natychmiastowo chwyciłem go za ogon i wrzuciłem na bagażnik. Pojechałem czym prędzej do schroniska. Miałem farta. Dziewczyna właśnie wracała z psami ze spaceru.
  39. -"Mam. Jeszcze ciepły." -zażartowałem pokazując na bagażnik roweru.
  40. Psy gdy tylko wyczuły zapach Puszka rzuciły się na niego zrywając się ze smycz. Po 3 minutach po kocie nie było śladu.
  41. -"Już ksiądz wie?"
  42. -"Wiem moje dziecko." - odparłem.
  43. Zbliżyłem się do niej i pocałowałem ją w czółko w ramach podziękowania.
  44. -"Proszę księdza ale ja mam dopiero 13 lat."
  45. Po tych słowach pobiegłem po rower i spierdoliłem na plebanię. Gdy dotarłem była już godzina 21:00. Udałem się do sypialni i przebrałem do spania. To był udany dzień. Rozwikłałem 2 zagadki. Mimo to nie mogłem zasnąć. W mojej głowie kłębiły się setki myśli.
  46. -"Martwe gołębie jedzą koty. Martwe koty jedzą psy. A psy? Właśnie! A co z martwymi psami, które żyją na ulicach Sandomierza?! Przecież nie mają właścicieli i nikt nie sprząta ich ciał, a mimo to ich nie ma!"- wykrzyczałem sam do siebie.
  47. Wtem do mojej sypialni weszła sprzątaczka i zapytała czy mnie pojebało i na chuj drę mordę. Nie odpowiedziałem jej. Byłem zbyt podniecony kolejną zagadką. Nie tracąc chwili wskoczyłem w sutannę i pojechałem na rynek. Trop doprowadził mnie do MOPS-u. Było już przed 22, więc było zamknięte.
  48. -"Do otwarcia zostało 10 godzin. Poczekam tu." -powiedziałem do sobie, po czym rozjebałem się na skwerku obok śpiącego żula i pogrążyłem we śnie. Rano obudził mnie deszcz. Gdy tylko otworzyłem oczy popędziłem do urzędu. Po przekroczeniu progu udałem się do informacji, gdzie urzędowała przeurocza starsza pani. Zbliżyłem się do okienka i zapytałem:
  49. -"Gdzie jest szef tego kurwidołka?"
  50. -"Szefa nie ma. A w czym mogę pomóc?"- odpowiedziała.
  51. -"Chciałbym się dowiedzieć co się dzieje z martwymi psami żyjącymi na ulicach Sandomierza."
  52. Kobieta z informacji zbladła. Wychyliła się zza szyby upewniając się, że nikt nie słyszy naszej rozmowy.
  53. -"To ksiądz nie wie?"
  54. -"Nie."- odparłem.
  55. -"Niech mi ksiądz załatwi truchło psa. Pokażę."
  56. -"Skąd ja wezmę martwego psa?!"- wykrzyknąłem.
  57. Kobieta spojrzała mi w oczy i rzekła:
  58. -"Poradzi sobie ksiądz."
  59. -"Niech się stanie wola nieba!" -wykrzyknąłem i pobiegłem w stronę roweru.
  60. W mojej głowie już zrodziła się wizja pozyskania psiego ciała. W pobliskim sklepie zaopatrzyłem się w pół kilo kiełbasy, a następnie udałem na ulicę Chujnikową. Jest to najbardziej ruchliwa ulica w mieście. Po dotarciu na miejsce położyłem mięso przy samej jezdni, a po tym schowałem się za pobliskie drzewo. Po paru minutach przebiegły zwabione zapachem krakowskiej suchej psy. Gdy pogrążyły się na dobre w jedzeniu wskoczyłem nagle zza pnia drąc mordę:
  61. -"AAGHHHH KURWAAAA BLAAAAGJHHHHG!!!"
  62. Wystraszone psy wybiegły w popłochu na jezdnię, gdzie natychmiastowo poniosły śmierć pod kołami tira. Miałem do dyspozycji kilka zwłok. Wybrałem najmniejsze i najbardziej poręczne. Pognałem wraz z nimi moim jednośladem do MOPS-u. Podszedłem do informacji i rzuciłem truchło na ladę. Kobieta siedząca po drugiej stronie wstała i skierowała się w stronę drzwi wyścigowych pokazując gestem abym podążał za nią. Zaprowadziła mnie na parking do auta służbowego. Otworzyła bagażnik i kazała wrzucić psa, a następnie powiedziała, że pojedziemy z nią. Wsiadłem. Pojechaliśmy za miasto na jakąś melinę. Wyszła z auta i kazała mi czekać. Zabrała ze sobą truchło i skradając się porzuciła w krzakach. Po tym zaczęła szybko biec w stronę auta. Wsiadła i kazała obserwować. Nie musieliśmy długo czekać. Po około 30 sekundach krzaki zaczęły się energicznie poruszać i usłyszeliśmy jakieś jęki. Wystraszyłem się. Kobieta z informacji mnie uspokoiła mówiąc:
  63. -"Uspokój się."
  64. Po jakimś czasie zza liści wyłonił się żul z zakrwawioną twarzą.
  65. -"Już ksiądz wie?"
  66. -"Wiem."- odrzekłem i wyszedłem z auta kierując się w stronę roweru.
  67. Dopiero po przejściu 3 kilometrów zorientowałem się co odjebałem, bo byliśmy z 20 kilometrów za miastem, a ja do roweru miałem z 25. W dodatku nikt nie chciał mnie zgarnąć, bo każdy widząc księdza zapierdalającego z buta za miastem myślał, że jakąś pielgrzymkę odpierdalam. Po drodze miałem ogrom czasu na rozmyślania. Wiedziałem już co się dzieje z martwymi gołębiami, kotami i psami. A żule? Właśnie! Co z żulami?! Co się dzieje z ich ciałami?! Po paru godzinach dotarłem do miasta i pierwsze co pobiegłem do zakładu pogrzebowego zapytać. Nie dowiedziałem się niczego. Później udałem się do szpitala. Też nic mi nie powiedzieli. Następnie odwiedziłem kiosk. Nikt nic nie wiedział. Obleciałem pół miasta. Zero informacji. Nic. Kompletnie. Ta zagadka to już grubsza sprawa. Będę potrzebował twojej pomocy w rozwiązaniu tej sprawy. Oddzwoń.
Advertisement
Add Comment
Please, Sign In to add comment
Advertisement