Advertisement
Guest User

Untitled

a guest
Sep 24th, 2017
72
0
Never
Not a member of Pastebin yet? Sign Up, it unlocks many cool features!
text 15.50 KB | None | 0 0
  1.  
  2. Miłość i pożądanie – 10 sierpnia 1958
  3. …przychodzi do niej pierwszy, ponieważ najbardziej się boi. Przychodzi do niej nie jak do przyjaciółki, pierwszej w życiu kochanki, ale raczej tak, jak jeszcze trzy czy cztery lata temu przychodził do swojej matki, aby go pocieszyła. W pierwszej chwili nie cofa się przed jej nagością i Bev z początku wątpi, czy on ją w ogóle czuje. On drży i choć obejmuje go mocno, ciemność jest tak nieprzenikniona, że nie może go dostrzec. Czuje tylko jego ciało pod swoimi dłońmi.
  4. – Czego chcesz? – zwraca się do niej.
  5. – Musisz włożyć we mnie swoją rzecz – odpowiada. Próbuje się odsunąć, ale ona przytrzymuje go i po chwili przestaje się szamotać. Słyszy, jak ktoś, być może Ben, głęboko nabiera powietrza.
  6. – Bevvie, nie mogę tego zrobić. Nie wiem jak…
  7. – Myślę, że to łatwe. Ale będziesz musiał się rozebrać. – Zastanawia się, że z powodu gipsu będzie mu trudno zdjąć koszulę. – W każdym razie spodnie.
  8. – Nie! Nie mogę!
  9. Ale ona sądzi, że jakaś jego część może i chce tego, bo drżenie jego ciała ustaje i nagle coś twardego i małego dotyka prawej strony jej brzucha.
  10. – Możesz – mówi i zmusza go, aby się położył. Powierzchnia pod jej nagimi plecami i nogami jest twarda, sucha i gliniasta. Odległy ryk wody działa uspokajająco i kojąco. Sięga w jego stronę. W pewnej chwili widzi twarz swojego ojca, który stara się jej przeszkodzić i zabronić (chcę zobaczyć, czy jesteś nietknięta), a potem Bev obejmuje Eddiego ramionami za szyję, jej gładki policzek ociera się o jego gładki policzek, a kiedy on delikatnie i jakby trwożliwie dotyka jej małej piersi, wzdycha i po raz pierwszy myśli: To Eddie. A potem przypomina sobie ów lipcowy dzień (zaledwie miesiąc temu, czy to możliwe?), kiedy w Barrens byli tylko we dwoje i większość popołudnia spędzili na lekturze komiksów o Małej Lulu, które Eddie przyniósł z sobą. To było zabawne. Myśli o ptakach, w szczególności o gawronach, szpakach i wronach powracających wiosną, a potem jej dłonie dotykają jego paska i rozpinają go, a gdy on znów powtarza, że nie może tego zrobić – mówi mu, że może i doskonale o tym wie, a to, co teraz sama odczuwa, nie jest wstydem czy strachem, ale czymś w rodzaju triumfu.
  11. – Gdzie? – pyta i ta twarda rzecz napiera ponaglająco na wewnętrzną część jej uda.
  12. – Tutaj – odpowiada.
  13. – Bevvie, ale ja będę leżał na tobie – szepcze i Bev słyszy, jak jego oddech zaczyna być świszczący.
  14. – Myślę, że tak właśnie powinno być – mówi do niego i przytrzymuje go delikatnie, a potem wprowadza w siebie. On robi to trochę zbyt szybko i kiedy napiera do przodu, pojawia się ból.
  15. – Ssss! – Wciąga głęboko oddech, przygryzając dolną wargę i ponownie myśli o ptakach, wiosennych ptakach siedzących rzędem na dachach domów i jednocześnie wzbijających się w zachmurzone marcowe niebo.
  16. – Beverly? – mówi niepewnie. – Nic ci nie jest?
  17. – Wolniej – odpowiada. – Będzie ci łatwiej oddychać.
  18. Zwalnia i po chwili jego oddech przyspiesza, ale to nie dlatego, że jest z nim coś nie w porządku, Beverly to rozumie. Ból wygasa. I nagle on przyspiesza, nieruchomieje, sztywnieje i wydaje z siebie dźwięk – jakiś dźwięk. Czuje, że dla niego jest to coś szczególnego, coś niezwykłego, coś, co można przyrównać do… latania. Czuje się potężna… uczucie triumfu w jej wnętrzu narasta. Czy właśnie tego obawiał się jej ojciec? No i słusznie. W tym akcie tkwiła moc, moc, mogąca rozrywać okowy, sięgająca do wnętrza człowieka. Ta moc była nawet we krwi. Nie odczuwa żadnej fizycznej przyjemności, ale osiąga coś w rodzaju umysłowej ekstazy. Czuje ich wzajemną bliskość. On wtula twarz w jej szyję, a ona obejmuje go ramionami. Jednocześnie ich więź zaczyna maleć. Nie opuszcza jej, w dosłownym tego słowa znaczeniu – po prostu maleje, jakby jej ubywało. Kiedy przestaje czuć na sobie jego ciężar, siada i w ciemności dotyka jego twarzy.
  19. – Zrobiłeś to?
  20. – Co?
  21. – Cokolwiek to miało być. Nie wiem dokładnie.
  22. Kręci głową – czuje ten ruch, kiedy jej palce muskają jego policzek.
  23. – Nie sądzę, aby to było właśnie to… o czym mówią starsi chłopcy. Ale… to było rzeczywiście coś. – Mówi cicho, żeby inni go nie słyszeli. – Kocham cię, Bevvie.
  24. I wtedy na moment pogrąża się w niepamięci. Wie tylko, że znowu rozmawia – raz głośno, innym razem szeptem – i nie pamięta, co zostało powiedziane. To nieważne. Czy musi namawiać do tego każdego z nich? Tak. Prawdopodobnie. Ale to nieważne. Ich po prostu trzeba do tego przekonać, stworzyć to podstawowe ludzkie ogniwo pomiędzy światem a nieskończonością, jedyne miejsce, gdzie strumień krwi dotyka wieczności. To nieważne. Ważne są tylko miłość i pragnienie. Pożądanie. To miejsce w ciemności jest równie dobre jak każde inne. A może nawet lepsze.
  25. Mike podchodzi do niej, a zaraz po nim Richie i akt powtarza się od początku. Teraz odczuwa pewną przyjemność, słabe ciepło w głębi dziewczęcego, niedojrzałego ciała, i zamyka oczy, kiedy Stan zbliża się do niej – a potem myśli o ptakach, o wiośnie i ptakach, widzi je raz po raz, olbrzymie stada ptaków siedzące na nagich gałęziach drzew, a potem wzbijające się do lotu, trzepot ich skrzydeł kojarzy się jej z trzepotem wielu zawieszonych na linie prześcieradeł i myśli: Za miesiąc od dziś w Derry park zaroi się od dzieciaków z latawcami; będą musiały biegać, żeby sznurki ich latawców się nie poplątały.
  26. Ponownie się zastanawia. Właśnie tym jest latanie. Przy Stanie, tak jak z pozostałymi, odczuwa coś w rodzaju wygasania, odchodzenia i nie potrafi wydobyć z przeżytego aktu tego, czego się po nim spodziewała – była tego bliska, ale raz jeszcze poniosła porażkę.
  27. – Zrobiłeś to? – pyta ponownie i choć nie wie dokładnie, czym to jest, wie, że nie zdołał tego osiągnąć.
  28. Po dłuższym wyczekiwaniu zbliża się do niej Ben. Drży na całym ciele, ale nie jest to drżenie strachu, jak u Stana.
  29. – Beverly, nie mogę – mówi tonem, który miał brzmieć racjonalnie, ale brzmiał różnie, tylko nie tak, jak powinien.
  30. – Ty również możesz. Czuję to.
  31. Była pewna, że może. Znów pojawia się twardość – jest jej teraz więcej. Czuje to poniżej wypukłości brzucha. Rozmiar napawa ją ciekawością i delikatnie dotyka nabrzmienia w jego spodniach. Ben jęczy, wtulając twarz w jej szyję i podmuch jego oddechu sprawia, że jej ciało pokrywa gęsia skórka. Czuje w sobie pierwsze płomyki prawdziwego żaru – nagle to wrażenie narasta, Beverly zdaje sobie sprawę, że on jest zbyt duży (a skoro jest tak duży, jak go w siebie wprowadzę?) dla niej i za stary. To uczucie wydaje się nieodparte. Ma wrażenie, jakby dotykała petardy Henry’ego, czegoś, co nie jest przeznaczone dla dzieci, czegoś, co może wybuchnąć i rozerwać cię na kawałki. Ale nie były to czas ani miejsce na zamartwianie się – tu panowały miłość, pożądanie i ciemność. Gdyby zabrakło w nich dwóch pierwszych, pozostałoby im wyłącznie to trzecie.
  32. – Beverly, nie…
  33. – Tak.
  34. – Ja…
  35. – Pokaż mi, jak wzbić się w powietrze – mówi ze spokojem, którego nie odczuwa. Jej policzek jest wilgotny i zdaje sobie sprawę, że Ben płacze. – Pokaż mi, Ben.
  36. – Nie…
  37. – Pokaż mi, jeżeli to ty napisałeś ten wiersz. Dotknij moich włosów, jeżeli chcesz. Możesz to zrobić.
  38. – Beverly… Ja… Ja…
  39. On już nie drży – jego ciałem wstrząsają regularne dreszcze. Ona wszakże czuje, że nie są one spowodowane jedynie strachem; po części dygotał z powodu potwornego bólu, jaki poprzedzał cały ten akt. Myśli 0 (ptakach) jego twarzy, jego słodkim, poważnym obliczu i wie, że to nie jest strach. On czuje pragnienie, głębokie, namiętne pragnienie, które ledwo powstrzymuje, a ona znów czuje moc, ma wrażenie, jakby unosiła się w powietrzu, jakby patrzyła na dół, z góry widzi całe masy ptaków na dachach domów, na antenie telewizyjnej na Wally’s Spa, patrzy na ulice rozciągające się przed nią jak na mapie, och, to pożądanie, tak, to było coś, to miłość i pożądanie pozwalały ci odczuć, czym jest naprawdę latanie.
  40. – Ben! Tak! – woła nagle i więzy zostają zerwane.
  41. Znów czuje ból i przez moment ogarnia ją przejmujące przerażenie, że zostanie zmiażdżona. A potem on opiera się na dłoniach i ciężar znika. On jest duży – o tak – ból powraca i sięga dużo głębiej, niż kiedy Eddie wszedł w nią jako pierwszy. Znów musi przygryźć wargę i myśli o ptakach, dopóki pieczenie nie ustaje. W końcu palący ból przemija, a ona może wreszcie unieść dłoń i dotknąć jednym palcem jego warg. Ben jęczy. Żar powraca, a ona czuje, jak jej moc wpływa do jego wnętrza. Oddaje mu ją z radością i bez żalu. Z początku ma wrażenie, jakby była kołysana, a potem przenikają ją spirale cudownej słodyczy, które sprawiają, że zaczyna bezradnie kręcić głową z boku na bok, a spomiędzy jej zaciśniętych warg wypływa jednostajne mruczenie – to jest lot, to jest, och, miłość, och, pożądanie, och, temu po prostu nie sposób się oprzeć, to połączenie, dawanie, tworzenie silnego kręgu, połączenie, dawanie… lot.
  42. – Och, Ben, kochany, tak – szepcze, czując pot występujący na jej twarzy, czując ich więź, coś niezniszczalnego, stałego, wiecznego, pętlę nieskończoności. – Tak bardzo cię kocham, kochanie.
  43. I wtedy czuje, jak coś zaczyna się dziać – coś, o czym dziewczęta szepczące i chichoczące na temat seksu w przebieralni nie miały zielonego pojęcia; one po prostu fantazjowały, jak okropny musi być seks, a teraz Bev zdaje sobie sprawę, że dla wielu z nich seks musi być jakimś niepojętym, nieokreślonym potworem – określały cały akt jako „to”. Czy „to” robiłaś, czy twoja siostra i jej chłopak „to” robią, czy twoi rodzice nadal „to” robią i zarzekały się, że same nigdy przenigdy nie będą „tego” robić – można przypuszczać, że wszystkie dziewczęta w piątej klasie stanowiły materiał na stare panny i Beverly nie wątpiła, że żadna z nich nie mogła podejrzewać czegoś takiego: zakończenia pełnego niesamowitych doznań, kiedy od krzyku powstrzymywało ją jedynie wewnętrzne przekonanie, że pozostali mogliby się zacząć niepokoić, czy nie przydarzyło się jej coś złego. Przysuwa bok dłoni do ust i z całej siły zaciska zęby. Teraz nieco lepiej rozumie nerwowy śmiech, jakim reagowały Greta Bowie i Sally Mueller. Czy oni również, cała siódemka, przez większą część tego najdłuższego i najbardziej przerażającego lata w ich życiu, nie śmiali się jak szaleni? Śmiałeś się, gdyż to, co przerażające i nieznane, jest jednocześnie zabawne. Śmiałeś się jak dziecko, które jednocześnie śmieje się i płacze, kiedy klown w podskokach zbliża się ku niemu, bo wie, że to powinno być zabawne… ale „to” jest jednocześnie nieznane, pełne nieskończonej, odwiecznej siły.
  44. Przygryzanie dłoni nie może stłumić okrzyku i zapewne uspokoi ich wszystkich – w tym także Bena – ale Beverly wydaje w ciemność okrzyk pełen aprobaty.
  45. – Tak! Tak! Tak! – Wnętrze jej głowy wypełniły cudowne wizje lotu mieszające się z ochrypłym skrzeczeniem gawronów i szpaków; te dźwięki stały się najsłodszą muzyką świata.
  46. I wzbija się, wzbija się coraz wyżej, a moc nie tkwi już w niej czy w nim, ale gdzieś pomiędzy ich ciałami – a potem on krzyczy. Bev czuje drżenie jego ramion, więc wygina całe ciało w łuk, wchłaniając go jeszcze głębiej, rozkoszując się jego spazmami, jego dotykiem i intymnością, jaką zapewnił im mrok. Razem przebijają się w głąb Świateł Życia. Potem to się kończy i jeszcze przez chwilę obejmują się ramionami, a kiedy on stara się coś powiedzieć – być może chce przeprosić ją za to, że sprawił jej ból – Bev zamyka mu usta pocałunkiem i odsyła na miejsce.
  47. Bill zbliża się do niej. Próbuje coś powiedzieć, ale jąka się tak bardzo, że właściwie nie daje rady wykrztusić ani słowa.
  48. – Nic nie mów – prosi Bev umocniona nowym doświadczeniem, ale czuje się teraz zmęczona. Zmęczona i diabelnie poobcierana. Wnętrza i tył jej ud są lepkie. Zastanawia się, czy to dlatego, że Ben doszedł do końca, czy też może była to jej krew.
  49. – Wszystko będzie w porządku.
  50. – J-j-j-jesteś p-p-p-pewna?
  51. – Tak – odpowiada i splata dłonie na karku, czując pod palcami gęste włosy. – Możesz być pewny.
  52. – Cz-cz-cz-czy j-j-ja…
  53. – Ciii…
  54. Nie jest tak samo jak z Benem. Oczywiście teraz również odczuwa namiętność, ale jest to namiętność innego rodzaju. Bycie z Billem stanowi najlepszy możliwy finał tego, co się stało. Jest łagodny, czuły i niemal emanuje spokojem. Wyczuwa jego pożądanie, ale jest ono pohamowane przez strach, jaki odczuwa – strach o nią i zapewne również przez świadomość powagi tego, co właśnie robili. Być może tylko ona i Bill zdawali sobie sprawę z tego, jak ważny jest ów akt, i wiedzieli, że nigdy nie będą mogli rozmawiać na ten temat – czy to między sobą, czy z kimkolwiek innym.
  55. Pod koniec ogarnia ją zaskakujące uczucie gwałtownego wznoszenia i ma jeszcze czas, aby pomyśleć: Och, to znowu się stanie, nie wiem, czy zdołam to znieść…
  56. Ale jej myśli odpływają, w miarę jak ogarnia ją słodycz tego, co się dzieje – i ledwie słyszy jego szept: „Kocham cię, Bev, kocham cię i zawsze będę cię kochał”. Bill powtarza te słowa raz po raz bez zająknięcia. Przyciąga go do siebie i przez chwilę tak pozostają, dotykając się policzkami. Potem on wysuwa się z niej bez słowa. Zostaje sama i zaczyna się ubierać; nakłada wolno swoje rzeczy, czując pulsujący ból, którego tamci, mężczyźni, nigdy nie zaznają, i z jednej strony wciąż jeszcze przeżywa niesamowitą, przejmującą rozkosz, z drugiej zaś cieszy się, że jest już po wszystkim.
  57. Teraz czuje pustkę tam na dole i choć jest zadowolona, że jej ciało ponownie należy tylko do niej, pustka ustępuje miejsca melancholii, której nigdy nie zdoła wyrazić… chyba że pod postacią nagiego drzewa pod białym, zimowym niebem – pustego drzewa, czekającego na przylot pierwszych wiosennych ptaków, które zjawią się tu pod koniec marca, aby wziąć udział w ceremonii pogrzebowej śniegu. Odnajduje ich, wyciągając ręce w ich stronę. Przez chwilę nikt nic nie mówi, a kiedy to wreszcie następuje, wcale nie jest zdziwiona, gdy okazuje się, że mówiącym jest Eddie.
  58. – Myślę, że kiedy wcześniej dwukrotnie skręciliśmy w prawo, popełniliśmy błąd, powinniśmy byli pójść w lewo. Jezu, wiedziałem to, ale byłem zbyt spocony i podekscytowany…
  59. – Jak zawsze, Eds – mówi Richie. Jego głos był miły, pozbawiony wcześniejszej paniki.
  60. – Pomyliliśmy się też w paru innych drobiazgach – mówi Eddie, ignorując go. – Ale ten ostatni był najgorszy. Jeżeli uda nam się tam wrócić, to może zdołamy się stąd wydostać.
  61. Uformowali niezdarny szereg. Eddie szedł pierwszy, a za nim Beverly, która trzymała dłoń na jego ramieniu i czuła na swoim delikatny nacisk ręki idącego za nią Bena. Ruszyli w drogę. Tym razem Eddiego opuściło całe jego poprzednie zdenerwowanie.
  62. Wracamy do domu, myśli Beverly i drży pod wpływem przejmującej ją ulgi i radości, do domu. Tak. I to będzie wspaniałe.
  63. Kiedy tak idą poprzez mrok, zdaje sobie sprawę, że odgłos płynącej wody jest coraz bliższy.
Advertisement
Add Comment
Please, Sign In to add comment
Advertisement