Advertisement
Guest User

Największe oszustwo w historii literatury. Rudnicki o Kosińs

a guest
Oct 23rd, 2019
301
0
Never
Not a member of Pastebin yet? Sign Up, it unlocks many cool features!
text 17.46 KB | None | 0 0
  1. Największe oszustwo w historii literatury. Rudnicki o Kosińskim
  2. Janusz Rudnicki
  3. 11 października 2019 | 21:47
  4.  
  5. Tym razem rydwan Bena Hura, czyli mój, dwa konie pociągną. Pierwszy to „Czarny ptasior” Joanny Siedleckiej. Drugi to „Good night, Dżerzi” Głowackiego. Epilog na ulicy Wiejskiej pociągnie znowu koń pierwszy.
  6.  
  7. No więc ubieram się, po czym wychodzę z założenia, że o Jerzym Kosińskim się wie, się pamięta, „Malowanego ptaka” się czytało i coś z tego zostało. Komu tytuł ten nie dzwoni w żadnym kościele, informuję: nie, to nie książka o członku męskim pociągniętym farbkami.
  8.  
  9. "Malowany ptak" Jerzego Kosińskiego: wszystko dzieje się w obrazie
  10. Przypomnę, to okrutna baśń ze stajni braci Grimm. Jak papierowy statek rodzice puszczają małego chłopca na wiejskie kałuże, aby ocalał od burzy na morzu miasta.
  11.  
  12. To opowieść małego Guliwera o podróży przez kraj zwyrodniałych olbrzymów, których grają jak zwykle przekonująco polscy chłopi.
  13.  
  14. Styl też bajecznie prosty, taki w szkolnym mundurku ucznia piszącego wzorowe wypracowania. Taki na przykład: „Pewnego dnia, słysząc jakieś głosy, pobiegłem na pobliskie wzniesienie”.
  15.  
  16. Dochodzi też do zderzeń czołowych z patosem, czuć wypocinami.
  17. Oto przykład paradny na wszechobecność kiczu, oto prawdziwy jego ryj: w czasie zarazy „wieśniacy wychodzili na progi chat i znad ziemskiego pyłu podnosili oczy ku Bogu. On jeden mógł uśmierzyć ich gorzki żal. On jeden mógł zesłać miłosierny, spokojny sen na umęczonych. On jeden mógł przemienić straszliwą, zagadkową chorobę w wieczne zdrowie. On jeden mógł ukoić ból matki opłakującej utracone dziecko. On jeden...”. Kosiński miał tu anaforyczną biegunkę; to jest taka literacka przypadłość, że nie cierpią nią dotknięci, lecz tylko czytający.
  18.  
  19. W „Ptaku” wszystko dzieje się w obrazie, nie w słowie. Paląca się, podpalona przez wyrostków wiewiórka. Staruszka, którą ogień zamienia w pochodnię. On sam zakopany w polu po szyję i kruki, które go dziobią i wyrywają mu włosy. Patrzące na niego z podłogi oczy, które młynarz wydłubał parobkowi. Dziw, że film powstał dopiero teraz. Powstał i dzieli, jedni siedzą do końca i klaskają, drudzy wychodzą w trakcie.
  20.  
  21. Jeśli żyłby dziś ten nieszczęsny Kosiński i pojawiłby się na polskiej premierze, zostałbym do końca. Po to, żeby jako pierwszy uderzyć w niego (przysłowiowym) kamieniem.
  22. Za jego perfidne oszustwo. Największe chyba w historii literatury, nie bójmy się słów. Za to, że tę zupełnie wyssaną z palca odyseję, umiejętnie wyssaną, tak, która obroniłaby się przecież sama jako taka, z premedytacją przefarbował na autobiografię.
  23.  
  24. W jednej z wymyślonych scen topią go w kloace, Kosiński, głosząc, że w książce sama prawda, utopił w kloace tych, dzięki którym przeżył. Dzięki chłopom i ich po chłopsku rozumianej tolerancji, „to wprawdzie Izraele, ale też ludzie, prawda?”. Utopił ich tylko i wyłącznie dla nakładu.
  25.  
  26. Elie Wiesel miał już gotową recenzję do „New York Timesa”, myślał, że to fikcja, ale potargał ją i napisał pean, bo mu ten oszust malowany wcisnął kit. Książka staje się z miejsca arcydziełem, jego kariera rusza z kopyta, skoczy na główkę do otworu, którym stanął przed nim świat. Krytycy ramię w ramię maszerują w pochodzie zachwytu, „The Painted Bird” jest prawdziwszy niż „literatura obozowa”, można umieścić go obok „Pamiętnika Anny Frank”, a autora jako jej żyjące ucieleśnienie. Powtarzają się słowa „dokument”, „świadectwo”, i to jako „świadectwo Holocaustu”! „Malowany ptak” ląduje na liście lektur uniwersyteckich i staje się źródłem wiedzy o żydożerczych Polakach.
  27.  
  28. A tymczasem jedyny twardy fakt w „Malowanym ptaku” to malowane ptaki. Wiejski ptasznik zastawiał na nie sidła, malował wapnem, bo skąd niby farba wtedy, i albo sprzedawał je dzieciom, bo nie miały się czym bawić, albo wypuszczał, wtedy atakowało je własne stado jako obcego. Cała reszta to świat o nazwie Zmyślowice Wielkie, ale Kosiński niczego nie prostuje, raz gdzieś tam bąknie w Polsce, że to autofikcja, ale idzie w zaparte do końca.
  29.  
  30. Jeszcze rok po jego śmierci w albumie „Jerzy Kosiński. Twarz i maski” w nocie wydawcy stoi, jak to rodzice wysłali go na wieś, a po wojnie odnaleźli w sierocińcu. Mało tego, odnaleźli jako niemowę na skutek urazu, którą to mowę miał odzyskać dopiero w wieku lat piętnastu. Rozum stracił, kiedy to wymyślił, i nigdy go w zasadzie nie odzyskał.
  31.  
  32. Obywatel informator
  33. Jak było, jak wyglądał ptak niemalowany, wiadomo od czasu ukazania się „Czarnego ptasiora”. Joanna Siedlecka pojechała na miejsce zbrodni, które okazało się miejscem kłamstwa.
  34.  
  35. W dzieciństwie wyglądał tak samo jak dorosły, z tą różnicą, że mniejszy. Jedynak, jedyne oczko w głowie ubóstwiających go rodziców. Dobry moment, żeby zaprosić do tekstu ojca jego i matkę.
  36.  
  37. Oto kłania się nam przymilnie pan Lewinkopf alias Kosiński. Typ semicki, ale niejaskrawy, mógłby uchodzić za Polaka, wtedy to się opłacało. Jegomość w wieku średnim o wzroście takim jak wiek. Pojedyncze kępki włosów skazane na porażkę w heroicznej walce z zalewającą je łysiną. Brzuch konsekwentnie prący do przodu, jeszcze nie całkiem na planie pierwszym, ale uparty tak, że cel swój niebawem osiągnie. Z zawodu kupiec, kilka języków, w miarę inteligentny, w miarę wykształcony, w ogóle na miarę każdych okoliczności.
  38.  
  39. Kłania się nam nisko, nie na tyle jednak, żeby tracić z pola widzenia kogoś z lewicy lub prawicy, jeśli tylko ktoś na niej się pojawi, pokłoni się również. Nie na tyle jednak, żeby tracić z pola widzenia… rozumiemy się, prawda? Zdaje się, że był informatorem nazistów, a potem bolszewików, taki obywatel Piszczyk zezowate mający szczęście, trudno go jednak sądzić, chciał ocalić rodzinę i ją ocalił.
  40.  
  41. Oto kłania nam się wyniośle kobieta wysoka z pretensjami do bycia jeszcze wyższą, pani Lewinkopf alias Kosińska. Jak wykapana z synka, uroda semicka par excellence. Zawsze elegancka i w makijażu, zawsze, nawet gdy ukrywa się na wsi, pod ręką sprzątaczka lub kucharka, niańka dla Jureczka lub służąca. Nieco młodsza od męża i nieco od niego wyższa, szczupła, z gier towarzyskich najbardziej lubiąca grę pozorów.
  42.  
  43. Mały złośliwy lord
  44. A oto pierwsza stacja prawdziwego, a nie malowanego ptaka. Oto Sandomierz, początek wojny, nasza trójka, państwo Kosińscy, właśnie opuściła okazałe mieszkanie w Łodzi na rzecz nowych okupantów. I przez Booking.com wynajęła nowe w Sandomierzu. Mniej okazałe, jeden pokój, ale za to wielki, umeblowany, z widokiem na wąwozy i nadwiślańską skarpę. Śniadanie podawane do łóżka przez gospodarzy, przegląd gazet, czekanie na pocztę z Łodzi, potem, z małym Jerzykiem za rękę, zawsze elegancko ubrani, na całodzienny spacer, ot, dzień powszedni pod okupacją. Jesteśmy na wczasach w sandomierskich lasach.
  45.  
  46. Dobra, przyznajmy, dwie rzeczy kłopotliwe, ubikacja na podwórku i noszenie wody aż z rynku, ale zawsze to lepsze, niż być zakopanym w ziemi po uszy i dziobanym przez kruki, tak jak w książce.
  47. Z innymi dziećmi żydowskimi na podwórku nasz mały hrabia na dystans. Mało, z pogardą. Z Żydkami, którzy język polski kaleczą, a on nie, bawić się nie będzie, Polakiem jest i katolikiem, i na dowód pokazuje im medalik na szyi i recytuje nienaganną polszczyzną „Ojcze nasz”, „Zdrowaś Mario” i „Wierzę w Boga”. Jego maniery z każdym miesiącem stawać się będą coraz bardziej wytworne, cały odprasowany, sweterki robione na drutach, krótkie spodenki, eleganckie półbuciki. Mały lord obsługiwany przez służące. Poważny, zamyślony, zawsze z boku, zawsze widz, mało kiedy uczestnik. Wyniosły, ale mający do tego powody, bo inteligentny. Złośliwy i dostający szału, kiedy zdarzy mu się przegrać w karty. I wredny, potrafiący wyrwać chłopcu zabawkę, krzyczeć, że ją zepsuje i winę zwali na niego, i tak zrobić, taki mały, a już skurwysyn.
  48.  
  49. Trauma w spodniach
  50. Ostatnia stacja „męki” małej ofiary wielkiej wojny to Dąbrowa Rzeczycka, dziś Tarnobrzeskie. Wiocha zabita nie przez Niemców, lecz przez dechy, ale chłopi w gruncie rzeczy poczciwi, sąsiadka zaprasza ich do siebie na wigilię. Dla wioski Kosińscy są jak UFO z wielkiego świata, małego Jurka nazywają „czarnym pajączkiem”, ojca „Profesorem”, matkę „Profesorową”, ale dla chłopów wszyscy profesorami, którzy chłopami nie są.
  51.  
  52.  
  53. Mają kuchnię i duży pokój, otomana, szafa, dwa małżeńskie łoża. Za zagrodę codziennie wychodzi tylko Profesor, Profesorowa nawet na podwórko rzadko, jeśli, to do ubikacji, i nawet wtedy w eleganckiej, wydekoltowanej sukni, to ujęcie aż prosi się o film. Jurek raz na tydzień z mamą do kościoła, a tak to tylko na podwórko, granicą płot. I na tym płocie właśnie Czarny Pajączek spędza wojnę, do samego jej końca. Tkwi na nim jak garnek, patrzy w horyzont lub woła dzieci z sąsiedztwa, żeby się z nim bawiły.
  54.  
  55. Jedną tylko przeżywa traumę. Chłopcy chcą koniecznie zobaczyć, jak wygląda jego obrzezany fiutek, polują na niego, raz przepędza ich sąsiad, zimą, kiedy mama puszcza go wyjątkowo na staw na łyżwy, przewracają go, zaczynają kopać i ściągać mu spodnie, i tu po raz pierwszy krzyczy po żydowsku: „Mame! Mame!”. Na pomoc przychodzi ktoś ze starszych i udaje mu się uciec do domu.
  56.  
  57. Przejmujące to jego wołanie, i traumatyczne przeżycie, ale pierwsze ono i ostatnie, to już cała jego wojenna gehenna.
  58. W maju 1943 mały Jurek ma ekstra bonus, dodatkowe wyjście z domu, idzie mianowicie do komunii. Państwo Kosińscy urządzają po uroczystości przyjęcie, jakiego wieś nie widziała. Ławy na dziedzińcu pod kościołem widziała, ale nigdy kakao! I to w czasie, w którym oprócz hostii nie było co do gęby włożyć. Gorące, z pianką, dla wszystkich dzieci kakao, wieś pamiętać będzie o tym dłużej niż o wojnie. I o lakierze do paznokci, skąd go wtedy miała Profesorowa? Która po raz pierwszy ukazała się wszystkim publicznie, bo normalnie w niedzielę to tylko gdzieś w kącie z tyłu i po mszy zaraz do domu. Elegancki, krótki kostium, ostry makijaż, wygolone, pomalowane ołówkiem brwi i ten czerwony lakier jak piękny egzotyczny kwiat na nędznym kartoflisku.
  59.  
  60. Człowiek, który nie był
  61. Janusz Głowacki swoją „Good night, Dżerzi” mógłby śmiało zatytułować „Fuck you, Dżerzi”.
  62.  
  63. Łódź, lata pięćdziesiąte. Dzięki pozycji ojca finansowo sytuowany Jurek kończy socjologię. Zimą jest instruktorem narciarskim w Zakopanem, latem kaowcem w Międzyzdrojach, jeśli cierpi pod butem stalinowskiego komunizmu, to chyba w międzyczasie.
  64.  
  65. Do Stanów wyjeżdża na stypendium, dostaje paszport, a jego wuj wpłaca 500 dolarów na jego konto. Jego opowieści o tym, jak to sfałszował listy polecające paru znanych profesorów i wyjechał z cyjankiem w kieszeni na wypadek, gdyby się wydało, to brednie.
  66.  
  67. Kłamał będzie rzęsiście, jego malowany grzech główny wystarczyłby za siedem, ale nie, nasz potworek ma ich jeszcze cały worek.
  68. Dwie pierwsze książki, reportaże, napisze pod pseudonimem, dotyczyć będą jego podróży po Związku Radzieckim, w którym nigdy nie był (to w sumie akurat zabawne). Zachwycać się będzie nimi Bertrand Russell, a kanclerz Adenauer powie, że ta lektura otworzyła mu oczy.
  69.  
  70. Do „Malowanego” zatrudni tłumaczy, kogoś tam wykorzysta, żądając wielostronicowych próbek, za które nigdy nie zapłaci, innym, których zmieniał będzie dla bezpieczeństwa, da pobazgrane po polsku kartki, potem będzie je niszczył, a ich przy wyjściu rewidował. Żeby nie było dowodów na to, że byli „literackimi murzynami”. Żeby jedynym autorem gwiazdorem był tylko on. On, chociaż po angielsku w piśmie tak sobie dawał radę jak po polsku w mowie Joseph Ratzinger.
  71.  
  72. Dyzma? Nigdy nie czytałem
  73. Licząc na żelazną kurtynę, że żadnej książki z Europy Wschodniej nie przepuści, wyda „Wystarczy być” (ekranizacja z Peterem Sellersem i Shirley MacLaine). To ordynarny plagiat „Nikodema Dyzmy”, ale będzie twierdził, że nigdy tej książki nie czytał. Krętacz, matacz. Picer, pozer. Po pierwsze, strasznie zaczyna mnie irytować. Po drugie – patrz pierwsze, po trzecie – patrz drugie.
  74.  
  75. Zaraz po przyjeździe nie jest żadnym Żydem, wypiera się tak zajadle, jakby był antysemitą, po sukcesie „Malowanego” natychmiast nim jest. Dostaje nagrody i tytuły honoris causa, życie wyściełane ma pieniędzmi i kobietami, Urszula Dudziak przy każdym orgazmie śpiewa „Papayę”, nikt w Nowym Jorku nie może już tego słuchać.
  76.  
  77. Odpychający tak, że aż przyciąga. Gdybym miał pędzel zamiast pióra, machnąłbym niewielkie, skrzekliwe ptaszysko o wdzięku nietoperza. Na głowie czarne gniazdo, w nim rozmoszczona coraz to inna kobieta, każda z otwartym dzióbkiem, czekająca na jego diabelskie nasienie. Oczy jak dwie krople smoły, nos jak diabeł. Ubiera się jak na diabła przystało u Prady, ale z wąskimi ramionami w każdej marynarce wygląda jak źle schowana przybłęda. Trudno powiedzieć, czy urodził się diabłem, czy nim się stał, łatwo powiedzieć, że nim był. Takim z pejczem, jest sadomaso, ma największą w Nowym Jorku kolekcję pejczy.
  78.  
  79. Głowacki pisze, że Kosiński wyczuł czas, gdy image zaczął się stawać ważniejszy od rzeczywistości. Że był wielkim mistyfikatorem. Ja bym mistyfikatora zamienił na kabotyna. Te jego opowieści pojebanej treści. Miał być kierowcą szefa czarnej mafii narkotykowej. Polscy chłopi mieli skatować go tak, że zmasakrowali mu członek, dlatego jest impotentem. Choć z matką zrobiłby wyjątek, opowiada, że chce się jej odwdzięczyć za urodzenie i dać jej erotyczną satysfakcję, w jednej z książek zamieszcza zresztą scenę edypowego seksu. Śledzi go KGB, wskazuje dwóch za nim chodzących, potem okazuje się, że im płaci. Ma na przedramieniu rząd cyfr, że niby z Auschwitz, że ofiara Holocaustu, potem się z tego wycofuje, a, to kod walizki, bo słabą ma pamięć. Udaje niewidomego, chodzi z białą laską, mówi, że to przez to, że pół życia spędził w Polsce w ciemni fotograficznej. I oczywiście, że miał być u Polańskiego w dzień rzezi, ale na lotnisku coś tam z bagażem nie wyszło.
  80.  
  81. Jego monologi do jednej z kobiet: ty wiesz, że ja straciłem w Polsce płacz? Jego umiejętność? Ten płacz został w Łodzi, został z rodzicami, został na cmentarzach. Ty wiesz, że ja nie umiem płakać po angielsku? W Nowym Jorku cierpię, ale nie umiem tego przetłumaczyć na angielski, jak pięknie ty płaczesz. Prysznica nie biorę, bo on kojarzy mi się z komorami w Auschwitz, piżamy nie noszę, bo ta przypomina mi pasiaki, takie zwierzenia byłyby w jego stylu. Ależ mnie to wpienia, nie mogę się doczekać, kiedy wejdzie już do tej wanny.
  82.  
  83. Cios
  84. Pierwsza kontra od losu: w roku 1982 demaskuje go jako oszusta „Village Voice”, starcie pierwsze i już prawie nokaut, już się na tym ringu nie podniesie. Koniec fetowania, koniec zaproszeń, koniec wyjazdów, jeszcze się łudzi, żeby udowodnić swój talent, pisze „Pustelnika z 69 ulicy”, ale to jakieś wióry, za które dostaje drewniane recenzje. Drugi więc cios, teraz już po nim. Leżąc, ostatnią czyni próbę, pisze opowiadanie „Rolnik szuka brony”, fiasko absolutne, ale przyda się po latach w Polsce, scenarzyści podmienią „brony” na „żony” i powstanie nowy format w TVP.
  85.  
  86. Na Zachodzie zmienić sobie może imię na Persona, a nazwisko na arystokratyczne von Grata, ale w Polsce jeszcze nie.
  87.  
  88. 21 kwietnia, rok 1989, o czwartej rano już na ulicy Wiejskiej pierwsi ludzie, o ósmej już kilkaset osób, potem liczba rośnie do kilku tysięcy. Wiejska za mała, rzeka rozlewa się na sąsiednie ulice i na plac Trzech Krzyży. Milicja pilnuje porządku, telewizja, prasa, radio. Około jedenastej nadjeżdża czarna limuzyna z amerykańską flagą, ale nie wyskakuje z niej Kleopatra, tylko on.
  89.  
  90. Z obstawą wchodzi do Czytelnika i podpisuje, komitet kolejkowy strzeże, aby nikt mu za długo głowy nie zawracał.
  91. Jeśli wtedy byłby dron, wyłapałby dwóch umęczonych mężczyzn, eleganckich, ubranych w garnitury i krawaty, to chłopi ze wsi Dąbrowa. Jechali całą noc pociągiem, potem parę godzin w kolejce i kiedy w końcu do niego podchodzą, jeden z nich przedstawia się, jest synem gospodarzy, którzy przechowali jego i rodziców w czasie okupacji, Kosiński nawet nie wstaje, reaguje jak urzędnik na namolnych petentów. Sami kupują „Malowanego ptaka”, dostają autograf, potem żona Kosińskiego, upewniwszy się, kim są, zaprasza ich do stolika, jemu to się nie podoba, zbywa ich, prosząc o adresy i obiecując, że na pewno do nich przyjedzie.
  92.  
  93. No i z powrotem na pociąg do wsi, o której we wstępie do wydania polskiego napisał, że wszystko dzieje się w jakiejś krainie mitycznej. A to przecież ich prawdziwa Dąbrowa i parę prawdziwych nazwisk, i jest ich ptasznik.
  94.  
  95. A on z powrotem do Stanów, ale zanim, to jeszcze występ w dzienniku TV, i oczywiście, że o płaczu, że tam płakać nie umie, bo płacz zostawił w Polsce. Mdli do łez.
  96.  
  97. Nowy Jork, maj 1991. Pisze pożegnalną kartkę: „Kładę się teraz do snu na trochę dłużej niż zwykle. Nazwijmy to wiecznością”. Wchodzi do wanny, zażywa śmiertelną dawkę barbituranów i nakłada sobie na głowę plastikowy worek. Nareszcie.
Advertisement
Add Comment
Please, Sign In to add comment
Advertisement