Advertisement
Not a member of Pastebin yet?
Sign Up,
it unlocks many cool features!
- Za dawnych greckich i italskich czasów
- Lud się budował pod przybytkiem Boga,
- Nad źródłem nimfy, pośród świętych lasów,
- Albo na górach chronił się od wroga.
- Tak zbudowano Ateny, Rzym, Spartę.
- W wieku gotyckim pod wieżą barona,
- Gdzie była cała okolic obrona,
- Stawały chaty do wałów przyparte;
- Albo pilnując spławnej rzeki cieków
- Rosły powoli z postępami wieków.
- Wszystkie te miasta jakieś bóstwo wzniosło,
- Jakiś obrońca lub jakieś rzemiosło.
- Ruskiej stolicy jakież są początki?
- Skąd się zachciało sławiańskim tysiącom
- Leźć w te ostatnie swoich dzierżaw kątki
- Wydarte świeżo morzu i Czuchońcom 12?
- Tu grunt nie daje owoców ni chleba,
- Wiatry przynoszą tylko śnieg i słoty;
- Tu zbyt gorące lub zbyt zimne nieba,
- Srogie i zmienne jak humor despoty.
- Nie chcieli ludzie - błotne okolice
- Car upodobał, i stawić rozkazał
- Nie miasto ludziom, lecz sobie stolicę:
- Car tu wszechmocność woli swej pokazał. -
- W głąb ciekłych piasków i błotnych zatopów
- Rozkazał wpędzić sto tysięcy palów
- I wdeptać ciała stu tysięcy chłopów.
- Potem na palach i ciałach Moskalów
- Grunt założywszy, inne pokolenia
- Zaprzągł do taczek, do wozów, okrętów,
- Sprowadzać drzewa i sztuki kamienia
- Z dalekich lądów i z morskich odmętów 13.
- Przypomniał Paryż - wnet paryskie place
- Kazał budować. Widział Amsterdamy -
- Wnet wodę wpuścił i porobił tamy.
- Słyszał, że w Rzymie są wielkie pałace -
- Pałace stają. Wenecka stolica,
- Co wpół na ziemi, a do pasa w wodzie
- Pływa jak piękna syrena-dziewica,
- Uderza cara - i zaraz w swym grodzie
- Porznął błotniste kanałami pole,
- Zawiesił mosty i puścił gondole.
- Ma Wenecyją, Paryż, Londyn drugi,
- Prócz ich piękności, poloru, żeglugi.
- U architektów sławne jest przysłowie,
- Że ludzi ręką był Rzym budowany,
- A Wenecyją stawili bogowie;
- Ale kto widział Petersburg, ten powie,
- Że budowały go chyba szatany.
- Ulice wszystkie ku rzece pobiegły:
- Szerokie, długie, jak wąwozy w górach.
- Domy ogromne: tu głazy, tam cegły,
- Marmur na glinie, glina na marmurach;
- A wszystkie równe i dachy, i ściany,
- Jak korpus wojska na nowo ubrany.
- Na domach pełno tablic i napisów;
- Śród pism tak różnych, języków tak wielu,
- Wzrok, ucho błądzi jak w wieży Babelu.
- Napis: "Tu mieszka Achmet, Chan Kirgisów,
- Rządzący polskich spraw departamentem,
- Senator". - Napis: "Tu monsieur Żoko
- Lekcyje daje paryskim akcentem,
- Jest kuchtą dworskim, wódczanym poborcą,
- Basem w orkiestrze, przy tym szkół dozorcą"
- Napis: "Tu mieszka Włoch Piacere Gioco.
- Robił dla frejlin carskich salcesony,
- Teraz panieński pensyjon otwiera".
- Napis: "Mieszkanie pastora Dienera,
- Wielu orderów carskich kawalera.
- Dziś ma kazanie, wykłada z ambony,
- Że car jest papież z Bożego ramienia,
- Pan samowładny wiary i sumnienia.
- I wzywa przy tym braci kalwinistów,
- Socynijanów i anabaptystów,
- Aby jak każe imperator ruski
- I jego wierny alijant król pruski,
- Przyjąwszy nową wiarę i sumnienie,
- Wszyscy się zeszli w jedno zgromadzenie" 14
- Napis: "Tu stroje damskie" - dalej: "Nuty";
- Tam robią: "Dzieciom zabawki" - tam: "Knuty".
- W ulicach kocze, karety, landary;
- Mimo ogromu i bystrego lotu
- Na łyżwach błysną, znikną bez łoskotu,
- Jak w panorama czarodziejskie mary.
- Na kozłach koczów angielskich brodaty
- Siedzi woźnica; szron mu okrył szaty,
- Brodę i wąsy, i brwi; biczem wali;
- Przodem na koniach lecą chłopcy mali
- W kożuchach, istne dzieci Boreasza;
- Świszczą piskliwie i gmin się rozprasza,
- Pierzcha przed koczem saneczek gromada,
- Jak przed okrętem białych kaczek stada.
- Tu ludzie biega, każdego mróz goni,
- Żaden nie stanie, nie patrzy, nie gada;
- Każdego oczy zmrużone, twarz blada,
- Każdy trze ręce i zębami dzwoni,
- I z ust każdego wyzioniona para
- Wychodzi słupem, prosta, długa, szara.
- Widząc te dymem buchające gminy,
- Myślisz, że chodzą po mieście kominy 15.
- Po bokach gminnej cisnącej się trzody
- Ciągną poważnie dwa ogromne rzędy,
- Jak procesy j e w kościelne obrzędy
- Lub jak nadbrzeżne bystrej rzeki lody.
- I gdzież ta zgraja wlecze się powoli,
- Na mróz nieczuła jak trzoda soboli? -
- Przechadzka modna jest o tej godzinie;
- Zimno i wietrzno, ale któż dba o to,
- Wszak cesarz tędy zwykł chodzić piechoto,
- I cesarzowa, i dworu mistrzynie.
- Idą marszałki, damy, urzędniki,
- W równych abcugach: pierwszy, drugi, czwarty,
- Jako rzucane z rąk szulera karty,
- Króle, wyżniki, damy i niżniki,
- Starki i miodki, czarne i czerwone,
- Padają na tę i na ową stronę,
- Po obu stronach wspaniałej ulicy,
- Po mostkach lsnącym wysłanych granitem.
- A naprzód idą dworscy urzędnicy:
- Ten w futrze ciepłem, lecz na wpół odkryłem,
- Aby widziano jego krzyżów cztery;
- Zmarznie, lecz wszystkim pokaże ordery;
- Wyniosłym okiem równych sobie szuka
- I, gruby, pełznie wolnym chodem żuka.
- Dalej gwardyjskie modniejsze młokosy,
- Proste i cienkie jak ruchome piki,
- W pół ciała tęgo związane jak osy.
- Dalej z pochyłym karkiem czynowniki,
- Spode łba patrzą, komu się pokłonić,
- Kogo nadeptać, a od kogo stronić;
- A każdy giętki, we dwoje skurczony,
- Tuląc się pełzną jako skorpijony.
- Pośrodku damy jako pstre motyle,
- Tak różne płaszcze, kapeluszów tyle;
- Każda w paryskim świeci się stroiku
- I nóżką miga w futrzanym trzewiku;
- Białe jak śniegi, rumiane jak raki. -
- Wtem dwór odjeżdża; stanęły orszaki.
- Podbiegły wozy, ciągnące jak statki
- Obok pływaczów w głębokiej kąpieli.
- Już pierwsi w wozy wsiedli i zniknęli;
- Za nimi pierzchły piechotne ostatki.
- Niejeden kaszlem suchotniczym stęknie,
- A przecież mówi: "Jak tam chodzić pięknie!
- Cara widziałem, i przed jenerałem
- Nisko kłaniałem, i z paziem gadałem!"
- Szło kilku ludzi między tym natłokiem,
- Różni od innych twarzą i odzieniem,
- Na przechodzących ledwo rzucą okiem,
- Ale na miasto patrzą z zadumieniem.
- Po fundamentach, po ścianach, po szczytach,
- Po tych żelazach i po tych granitach
- Czepiają oczy, jakby próbowali,
- Czy mocno każda cegła osadzona;
- I opuścili z rozpaczą ramiona,
- Jak gdyby myśląc: człowiek ich nie zwali!
- Dumali - poszli - został z jedynastu
- Pielgrzym sam jeden; zaśmiał się złośliwie,
- Wzniósł rękę, ścisnął i uderzył mściwie
- W głaz, jakby groził temu głazów miastu.
- Potem na piersiach założył ramiona
- I stał dumając, i w cesarskim dworze
- Utkwił źrenice dwie jako dwa noże;
- I był podobny wtenczas do Samsona,
- Gdy zdradą wzięty i skuty więzami
- Pod Filistynów dumał kolumnami.
- Na czoło jego nieruchome, dumne
- Nagły cień opadł, jak całun na trumnę,
- Twarz blada strasznie zaczęła się mroczyć;
- Rzekłbyś, że wieczór, co już z niebios spadał,
- Naprzód na jego oblicze osiadał
- I stamtąd dalej miał swój cień roztoczyć.
- Po prawej stronie już pustej ulicy
- Stał drugi człowiek - nie był to podróżny,
- Zdał się być dawnym mieszkańcem stolicy,
- Bo rozdawaj ąc między lud jałmużny,
- Każdego z biednych po imieniu witał,
- Tamtych o żony, tych o dzieci pytał.
- Odprawił wszystkich, wsparł się na granicie
- Brzeżnych kanałów i wodził oczyma
- Po ścianach gmachów i po dworca szczycie,
- Lecz nie miał oczu owego pielgrzyma,
- I wzrok wnet spuszczał, kiedy szedł z daleka
- Biedny, żebrzący żołnierz lub kaleka.
- Wzniósł w niebo ręce, stał i dumał długo -
- W twarzy miał wyraz niebieskiej rozpaczy.
- Patrzył jak anioł, gdy z niebios posługą
- Między czyscowe dusze zstąpić raczy
- I widzi całe w męczarniach narody,
- Czuje, co cierpią, mają cierpieć wieki -
- I przewiduje, jak jest kres daleki
- Tylu pokoleń zbawienia - swobody.
- Oparł się płacząc na kanałów brzegu,
- Łzy gorzkie biegły i zginęły w śniegu;
- Lecz Bóg je wszystkie zbierze i policzy,
- Za każdą odda ocean słodyczy.
- Późno już było, oni dwaj zostali,
- Oba samotni, i chociaż odlegli,
- Na koniec jeden drugiego postrzegli
- I długo siebie nawzajem zważali.
- Pierwszy postąpił człowiek z prawej strony:
- "Bracie, rzekł, widzę, żeś tu zostawiony
- Sam jeden, smutny, cudzoziemiec może;
- Co ci potrzeba, rozkaż w imię Boże;
- Chrześcijaninem jestem i Polakiem,
- Witam cię Krzyża i Pogoni znakiem".
- Pielgrzym, zbyt swymi myślami zajęty,
- Otrząsnął głową i uciekł z wybrzeża;
- Ale nazajutrz, gdy myśli swych męty
- Z wolna rozjaśnia i pamięć odświeża,
- Nieraz żałuje owego natręta;
- Jeśli go spotka, pozna go, zatrzyma;
- Choć rysów jego twarzy nie pamięta,
- Lecz w głosie jego i w słowach coś było
- Znanego uszom i duszy pielgrzyma -
- Może się o nim pielgrzymowi śniło.
Advertisement
Add Comment
Please, Sign In to add comment
Advertisement